11. from today you're not responsible to anyone

Gabinet lorda Selwyna Gwiazdy Wieczornej nigdy nie budził w Brienne przerażenia — nawet kiedy ojciec posyłał po nią, żeby znowu dać jej reprymendę i mówił szorstkim tonem — wręcz przeciwnie, było to jedno z miejsc w zamku gdzie dziewczyna zawsze czuła się naprawdę bezpiecznie. Selwyn nigdy nie podniósł na nią głosu, nigdy jej nie zlekceważył, zawsze, w każdej chwili, mogła tam szukać pomocy albo wsparcia i zawsze panowała tam spokojna, życzliwa atmosfera, zupełnie jak w głowie i w sercu samego lorda Tarha.

Do gabinetu lorda Selwyna szło się przez północne skrzydło Wieczornego Dworu i wchodziło przez ciężkie dębowe drzwi. Z okna rozciągał się widok na morze i sam pokój utrzymany był w kolorach wód okalających wyspę. Ściany do połowy wysokości wyłożono tłoczoną, niebieską boazerią, a wyżej pobielono, zamiast ciężkich zasłon i kotar wisiały tutaj takie same zasłonki jak w sypialni Brienne, płócienne z mereżką, a przy karniszach delikatnie postukiwały o siebie muszelki. To właśnie w tym pokoju zawsze odbywano oficjalne dyskusje, dobijano targu w sprawach handlu czy zawierano transakcje i umowy z ludźmi z kontynentu, ale Brienne nigdy tego nie odczuwała. Dla niej gabinet ojca zawsze był miejscem najzwyklejszej rozmowy.

Gdy weszła do środka Selwyn Tarth siedział już za dużym, ciężkim biurkiem ustawionym pośrodku pomieszczenia, przyglądając się córce z dezaprobatą i może odrobiną rozczarowania. To był wyraźny sygnał dlaczego kazał jej do siebie przyjść. Gdyby to była zwykła pogawędka ojca i córki, usiedliby przy oknie, na fotelach obitych niebieskim aksamitem.

— Brienne, usiądź proszę.

Zrobiła to, wyglądając przy tym na zupełnie zdezorientowaną i zakłopotaną. I nic dziwnego: miała na sobie sukienkę z granatowego jedwabiu, z dołem haftowanym srebrną nicią i takim samym obszyciem przy rękawach i dekolcie. Zwykle nie ubierała się w ten sposób, wiedział jak niezręcznie czuła się w sukniach, które zwykle źle na niej leżały i plątały się między nogami i Selwyn pomyślałby, że założyła ją dzisiaj po to, by zrobić mu przyjemność — wiedziała, że ojciec lubił ją w niebieskim — gdyby nie to, że nosiła się tak już od kilku dni i powód tego był zupełnie inny.

— Coś się stało? — zapytała niepewnie, podnosząc wzrok, żeby spojrzeć na niego przez blat biurka. Brienne poczuła, jak pod jego wzrokiem policzki zapłonęły jej rumieńcem. Momentalnie poczuła palące poczucie winy, choć nie przypominała sobie, by ostatnio zrobiła coś złego. Trudno jej było patrzeć na ojca.

— Nie — odparł Selwyn, kręcąc głową, ale to wcale jej nie pocieszyło. Odkąd pamiętała uczono jej, że ma być nieufna wobec świata.

Lord Tarth westchnął.

— Brienne... Obiecałem nie nalegać na ponowne zaręczyny, bo stanowczo zaznaczyłaś swoje stanowisko w tej sprawie, ale wiesz... z ser Humfreya zrobiłaś pośmiewisko. Chciałem pozostawić Tarth komuś z mojej krwi. Tobie i twoim dzieciom, a później dzieciom twoich dzieci. Ale nawet gdybym chciał, jest naprawdę mało prawdopodobne, że znajdę dla ciebie kolejnego kandydata, jeżeli sam nie zdecyduje się zabiegać o twoją rękę.

— Przepraszam. — Brienne opuściła głowę.

Wiem, że jesteś z tego powodu smutny. Wiem, że jesteś zły. Wiem, że chciałeś dla mnie jak najlepszej przyszłości. Ale czy moje uczucia naprawdę nie mają dla ciebie znaczenia? Nie powiedziała tego jednak na głos.

— To wszystko, co masz mi do powiedzenia? A może zechcesz mi opowiedzieć o chłopaku Lannisterów? — Brienne pobladła gwałtownie, podrywając głowę. Otworzyła usta, chcąc odpowiedzieć, ale zaraz tylko z powrotem je zamknęła. — Na litość Siedmiu, Brienne, całujesz się z nim po każdym treningu. Spędzasz noce w jego pokojach.

— My nigdy... My nigdy nie... — zająknęła się, czerwieniąc się tylko jeszcze mocniej.

— Wierzę ci. Ale mogłaś mi o tym powiedzieć. O tym i o innych sprawach. Mam nadzieję, że nigdy nie dałem ci odczuć, że w jakikolwiek sposób zawiodłem twoje zaufanie.

Brienne nie odpowiedziała.

Selwyn czekał.

— Nigdy cię nie okłamałam, w żadnej sprawie — odpowiedziała w końcu.

— Nie spałaś z nim? — Jak na dziewczynę, która nie kłamała, odpowiadała bardzo niechętnie. — Brienne...

Brienne, wstydliwie, ale wciąż o nim myślała. Przy wspólnych posiłkach patrzyła przez stół jak się uśmiecha, żartuje z innymi, patrzyła na jego zmęczenie po wspólnych treningach i znudzony wyraz twarzy po służbie Renly'emu. Chciała go znowu pocałować, przytulić się do niego. Chciała, żeby jej dotknął, żeby sprawdzić, czy może to złagodzi choć trochę ucisk w dole brzucha, który czuła za każdym razem, kiedy mu się przyglądała. Chciała wiedzieć, że Jaime jest szczęśliwy, chciała sprawiać mu przyjemność — chociaż nie miała pojęcia jak — i wiedziała, że ją też by to ucieszyło.

A jednocześnie była boleśnie świadoma, że taki mężczyzna jak on nigdy nie pomyśli o niej w ten sposób i nie zechce jej takiej. Nawet przy zgaszonych świecach i gdyby leżała z twarzą wciśniętą w poduszkę. Nie była naiwna.

Kobiety nie powinny tego pragnąć. Septa uczyła ją, że obowiązkiem żony jest zadbanie o to, by mężczyzna był zadowolony i by pozostał jej wierny. Wiedziała, że nie powinna tego chcieć, nie powinno jej się to podobać. Ale przecież kobiety z pieśni zawsze tęskniły za swoimi rycerzami, musiało więc być w tym coś dobrego, pięknego.

— Był w moich pokojach. To prawda. Ja byłam u niego. Ale my... my nigdy... — Brienne umilkła, zawstydzona, z rumieńcem płonącym na policzkach. — Co powiedział Jaime, kiedy go o to zapytałeś?

Selwyn nie odpowiedział od razu. Rzeczywiście rozmawiał już z Jaimem na ten temat, ale chłopak upierał się, że nigdy nie był z Brienne bliżej, niż wtedy gdy krzyżowali ostrza. Przyznał się do sypiania z innymi dziewczętami, lord Tarth dobrze wiedział, że młodzi rycerze, którzy przyjechali z Renlym, chodzili do miasta głównie po to, by spędzać czas z kobietami; był pewien, że Lannister przynajmniej raz poszedł tam z nimi, ale jeśli chodziło o Brienne, Jaime był wciąż jednakowo uparty. Nie, nigdy nie dotknął jej w ten sposób. Nie, nikt inny również tego nie zrobił.

Chłopak musiał się jeszcze wiele nauczyć o kłamaniu, ale w to ostatnie Selwyn mu uwierzył. Za każdym razem starannie spuszczał wzrok, gdy kłamał na temat jego córki i zdecydowanie zbyt chętnie mówił o swoich doświadczeniach seksualnych, by wszystko to mogło być prawdą. W porządku, w końcu nie wszyscy mężczyźni mogli zarabiać na życie oszukując w karty. Ale gdy zapytał o kogoś innego, kto mógłby dotykać, kochać, pragnąć Brienne, policzki Jaimego zapłonęły rumieńcem, a w oczach błysnęła iskra. Nie — powiedział. Nikogo innego nie było przy niej. Każdy, kto spróbowałby ją tknąć, pożałowałby tego.

— Wiesz, próbowałem znaleźć dla Brienne kandydata do zaręczyn odkąd była dziewczynką — odpowiedział wtedy Selwyn, a Jaime, siedzący przed nim na krześle, spiął się natychmiast. — Nie żeby Brienne zbytnio przejęła się tym, że starałem się dla niej zaaranżować małżeństwo. Jest dość uparta.

— Jak muł — mruknął Jaime, a Selwyn zaśmiał się, potrząsając głową.

— Jak jej matka. — Wzrok Gwiazdy Wieczornej na kilka chwil podążył za okno, gdy mężczyzna patrzył na rozbijające się o brzeg fale i krzyczące w locie mewy. — Chciałem, by była szczęśliwa i myślałem, że w ten sposób jej to umożliwię.

Jaime poruszył się na swoim miejscu, czując nagle wzbierającą w nim wściekłość. Żaden z zalotników Brienne nigdy nie chciał jej dla niej samej. Wszyscy zgodzili się na zaręczyny dla tytułu, dla majątku i ziemi. Dla kopalni szafirów.

— Żaden z tych mężczyzn jej nie znał, nie wiedział jaka ona jest naprawdę — powiedział cicho.

Selwyn uniósł brew.

— Ale ty tak?

— Tak — odpowiedział Jaime, kiwając głową. — Brienne jest odważna — zaczął cicho. — Jest najbardziej honorową osobą, jaką znam, czasami aż do szaleństwa. Włada mieczem tak dobrze, a nawet lepiej, niż jakikolwiek mężczyzna. Jej dobroć i życzliwość... — Jaime przerwał, potrząsając głową. — Nigdy, od nikogo nie zaznałem tyle życzliwości, co od niej.

Selwyn skinął głową, a jego oczy, niebieskie jak okalające Tarth wody, złagodniały w zrozumieniu.

— Widzę, jak na nią patrzysz, kiedy wydaje ci się, że nikt o tym nie wie. — Jaime znów poruszył się niespokojnie na krześle, lekko przygryzając wnętrze policzka, gotowy na reprymendę, ale Selwyn kontynuował łagodnie: — Kochasz moją córkę?

— Tak — przyznał po chwili Jaime. — Dokładnie taką, jaka jest, ze wszystkimi niedoskonałościami.

— Dobrze. — Selwyn skinął głową. — Wybór należy do niej, ale czy jeśli wybierze ciebie, jeśli dojdzie do czegoś między wami, ożenisz się z nią?

Jego odpowiedź była więcej niż zadowalająca.

Gwiazda Wieczorna uśmiechnął się, przypominając sobie, że ma przed sobą córkę, a nie syna Tywina Lannistera i podniósł wzrok na spoglądającą nań z wyczekiwaniem Brienne.

— Jaime to dobry i przyzwoity chłopak — bez względu na jego wady — i wydaje mi się, że taki pozostanie. Ale czy ożeni się z tobą, jeśli dojdzie do czegoś między wami? — Brienne milczała, wahała się. — Czy lord Tywin nie powinien o tym wiedzieć?

Dziewczyna zagryzła wargę.

— Nie chcę, żebyś mówił o tym lordowi Tywinowi — odpowiedziała w końcu. — Jeśli... Jeśli Jaime uzna, że tak należy... sam poinformuje o tym ojca. To też jego wybór. Nie tylko mój.

Selwyn Tarth znowu poczuł się całkowicie bezradny, jak wtedy, gdy słyszał śmiech, szepty i szyderstwa pod adresem córki, jak wtedy, gdy znosiła cały swój ból z milczącym uporem, jak wtedy, gdy doradcy i pomniejsi lordowie radzili mu jak najszybciej zaaranżować dla Brienne kolejne zaręczyny. Spędził niezliczone miesiące, lata, próbując sprawić, żeby Brienne choć trochę wpasowała się w ten świat, którego była częścią. Nie chodziło o to, że nie nie chciał słuchać o uczuciach córki, albo że nie było na nie miejsca, jedni bogowie wiedzieli, że tak nie było. Robił to, by w tym wszystkim było jej choć odrobinę lżej.

Zawsze się wyróżniała, odważna i nieustępliwa, ale kim on był, żeby jej to odbierać? Kim był, żeby na siłę dostosowywać dziewczynę do standardów innych? Zrozumiał to na dobre w dniu, kiedy stała z mieczem nad postacią Humfreya Wagstaffa, zakrwawiona i zapłakana, ale także zwycięska w każdym tego słowa znaczeniu. Na jej czole lśnił pot, z rozcięcia w dolnej wardze strumyk krwi spływał po brodzie, jej ciało trzęsło się od szlochu, ale biła z niej siła i dla niego właśnie to było piękne.

Ona była piękna.

I była piękna teraz, gdy siedziała przed nim w niebieskiej sukience, z rozczochranymi włosami niedbale związanymi w warkocz, wymykającymi się z rzemienia, i wpatrywała się w niego spojrzeniem dwóch błękitnych oczu, identycznych jak u niego. Dopiero teraz Selwyn widział, jak bardzo dorosła.

— Brienne... Wiem, że nie zawsze byłem... — Głos Selwyna drżał, ale jakiekolwiek sprawiałoby to wrażenie, nie musiał się nim przejmować, nie teraz, nie przy niej. — Wiem, że nie byłem takim ojcem, jakim powinienem być.

— Zrobiłeś dla mnie wszystko, czego tylko mogłabym pragnąć od ojca — przerwała mu. — To ja cię zawiodłam. Wiele razy.

— Nie — odpowiedział natychmiast, stanowczo i nieustępliwie. — Nie, to ty jesteś wszystkim, czego kiedykolwiek pragnąłem. Nie mógłbym wymarzyć sobie wspanialszej córki. — Lord Tarth wziął głęboki oddech, siadając prosto. — Od dziś nie odpowiadasz przed nikim, oprócz tego, którego wybierzesz. Najmniej przede mną.

— Będą się ze mnie śmiać.

— Więc pozwól im. Niech żartują, niech szydzą. Posłuchaj mnie, Brienne — sięgnął do jej dłoni złożonych na blacie biurka i wziął je w swoje, ściskając mocno — mogą ci zabrać wszystko, ale nigdy nie odbiorą ci twojej dumy. Nigdy nie zabiorą ci twojego ducha. Wszystko na tym świecie może obrócić się w popiół, ale tego — wskazał na jej serce — tego nigdy nikt ci nie odbierze, to nigdy nie zniknie. Jest twoje i zrobisz z nim co tylko zechcesz.

Jego własne serce biło mocno, miarowo i stanowczo, ignorując całą nieufność i strach o nią, o jej przyszłość, nawet jeśli wiedział, że to pierwsze z wielu pożegnanie. Gdy odpowiedziała, jej głos był stanowczy i oto miał przed sobą swoją córkę, swoją dziedziczkę, swoją wojowniczkę.

— Sprawię, że będziesz ze mnie dumny.

— Zawsze byłem. — Selwyn uśmiechnął się lekko i gdy wstała, wziął ją w ramiona, przytulając mocno do siebie, wdychając jej kojący zapach. I szykując się powoli na pierwsze zmiany, które miały nadejść, w słońcu jej jasnych włosów złożył obietnicę: — Zawsze będę przy tobie, zawsze. Kocham cię, mój szafirku.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top