Jhin zacisnął rękę na chłodnej klamce do pokoju gościnnego, a jego ciałem wstrząsnął dreszcz podniecenia. 

 Na niebie rozciągały się zastępy szarych chmur, zza których wyglądał księżyc, lśniący błękitną poświatą na całą Pierwotną Krainę. Mężczyzna miał poczucie, jakby oczekiwał tego momentu całe wieki, choć od jego pierwszej rozmowy z Dian minęło ledwie parę godzin. Drżał z niecierpliwości. To była jego chwila. Miał wreszcie dopiąć celu, który wyznaczył sobie niecałe trzy tygodnie temu.

 Miał ją zabić.

 Nie mógł powstrzymać się od szerokiego uśmiechu na myśl o niespodziewającej się niczego kobiecie, śpiącej smacznie i ustawiającej się prosto pod nóż, którego ostrze połyskiwało w jego dłoni. W tamtej chwili w jego głowie nie było żadnego planu, a duszy nie ciążyła czujność ani wyrachowanie. Racjonalność ustępowała miejsce czystemu, wypuszczonemu z ryz szaleństwu i nienawiści do kobiety, którą ledwo znał osobiście.

 Jhin wziął głęboki oddech i ścisnął mocniej drewnianą rękojeść. Powinien się uspokoić? Nie, nie miał po co. Dian spała, musiała spać. Chwycił klamkę i pociągnął ją, otwierając drzwi do pokoju, który Maria przygotowała ich niespodziewanej gościni. Spowijała go głęboka ciemność, przerywana tylko tu i ówdzie promieniami niebieskiego blasku księżyca. Oczy mężczyzny nieuchronnie powędrowało na posłane przed dwoma godzinami przez Marię łóżko.

 Zrobił parę powolnych, leniwych niemal kroków w jego kierunku, jakby chełpił się chwilą swego zwycięstwa. Ścisnął mocniej rękojeść tego samego noża, który trzymał w ręku tamtego dnia, kiedy, nie zdając sobie jeszcze sprawy z istnienia Dian, chciał zabić Cedrica. Zahamował w sobie falę płonącej nienawiści do pokojówki, która chciała go tej przyjemności pozbawić. Teraz musiał skupić się na kim innym. 

 Chwycił koc okrywający ciało kobiety, lecz jeszcze go nie ciągnął. Wziął głęboki, pełen ekscytacji oddech na myśl o krwi skapującej z materaca, o krzykach przeszywających go aż do szpiku kości. 

 Zerwał z niej kołdrę, jednak zbladł, gdy zamiast Dian ujrzał stertę poduszek.

 Na wnioski miał ledwie sekundę, podczas której zdążył dojść tylko do jednego – ta przeklęta kobieta wiedziała o wszystkim, co chciał jej zrobić. To wiedział i to napełniało go parującym gniewem, ale nie zdążył domyślić się jeszcze jednej rzeczy. Nie zdążył domyślić się, że czarnowłosa miała zaraz zerwać się w jego kierunku.

 Silna, stanowcza ręka szarpnęła jego ciałem, przewracając je z hukiem na drewnianą podłogę. Ból rozlał się po jego ciele jak obszerna kałuża, gdy Dian nachyliła się nad nim, a w jej ręku zalśniło falowane ostrze sztyletu. 

 Jhin przeturlał się po ziemi, unikając ciosu wymierzonego z taką siłą, że broń kobiety wbiła się w podłogę. 

 Ukartowała to. Od początku wiedziała, że to on porwał Cedrica, a mimo wszystko została u niego na noc, specjalnie po to, by własnoręcznie go zamordować. Wirtuoz byłby pod wrażeniem, gdyby góry nad nim nie brał gniew, którym wrzał jak aktywny wulkan. Przewrócił się na bok jeszcze parę razy, wciąż nie dając sztyletowi Dian tknąć choćby opuszka swego palca. Dotychczasowe ofiary nie przyzwyczaiły go do walki wręcz, ale Jhin wiedzał, że ona kiedyś nadejdzie, i dlatego pozwolił sobie się zapuścić w tej dziedzinie. Podniósł się ze wściekłością, wymierzając w czarnowłosą ślepy cios, jak się okazało, bezskuteczny.

 – Zapłacisz za to – wysyczała, wciąż klęcząc nad jego tułowiem i przygważdżając jego nogi do ziemi. Bez wątpienia była od niego silniejsza, ale miała zdecydowanie mniejsze doświadczenie w zabijaniu ludzi, a w tej dziedzinie Jhin uważał się za eksperta. Kompetencje, jakie Dian wyniosła z walki z tymi swoimi smokami, nie mogło równać się z umiejętnościami wirtuoza. Kobieta, przyzwyczajona do większych, wolniejszych celów, pozwoliła mu wyślizgnąć się ze swoich okowów i spróbować trafić ją w bok. Zagrożona tą wizją, uniknęła, uwalniając tym samym jego nogi.

 Mężczyzna poderwał się i wstał, zamachując się na Dian z całej siły, jednak kobieta zręcznie tego uniknęła. Ten taniec, choć z pewnością interesujący, nie mógł trwać wiecznie i Jhin dobrze wiedział, że musiał coś wymyślić, i to najlepiej jak najszybciej.

 Zerknął na jej brzuch.

  – Pomyśl o bachorze – fuknął przez zęby, po czym sięgnął na szafkę i, chwyciwszy pierwsze, co miał pod ręką, rzucił owym przedmiotem (którego przez ciemność nawet nie widział) prosto w jej podbrzusze.

 Dian niemal rzuciła się, by ochronić brzuch, co Jhin zauważył z ogromną satysfakcją. Teraz to on rozdawał karty. Chwycił leżącą na komodzie książkę, potem kałamarz i wreszcie pusty świecznik, ciskając raz po raz w jej kierunku. Kobieta nie pozwoliła niczemu się skrzywdzić, lecz nóż w jej ręku niebezpiecznie się zachwiał, co nie umknęło czujnemu oku wirtuoza. Była zdezorientowana. 

 Szybkim ruchem zerwał z okna firanę, którą zaraz narzucił jej na głowę i okręcił. Choć wykonała parę ślepych ciosów nożem, nim się uwolniła Jhin zdążył szarpnąć za zawiązany splot i uderzyć jej czołem o podnóżek łóżka.

 Gdy Dian zerwała z siebie zielonkawy materiał, mężczyzna zauważył, że z jej kości czołowej pociekła obficie krew z ciosu o drewno. Kobieta wyglądała tak, jakby zaczęło kręcić jej się w głowie, ale jej determinacja daleka była od wyczerpania. Chwyciła nóż w dwie ręce, aby upewnić się, że go nie opuści, i zaczęła dźgać z siłą dwa razy większą, niż wcześniej. 

 Wirtuoz unikał ciosów jednego po drugim, a z każdym ogarniał go coraz większy respekt przed możliwościami czarnowłosej. Naprawdę bardzo chciała go zabić, co do tego nie miał wątpliwości. Zaczął wycofywać się z pokoju, pozwalając zepchnąć się do ciasnego korytarza, a przy tym cały czas uważał na ciosy Dian.

 Zacisnął zęby.

 Za każdym zamachnięciem, jakie wymierzał w jej brzuch, z jej strony przychodziły dwa kolejne. To zmuszało go do ciągłego cofania się, a był prawie pewien, że jego plecy niechybnie zbliżały się do ściany.

 W ostatniej, desperackiej próbie przed nieuchronnym zderzeniem ze skrajem korytarza, Jhin szarpnął stojącą nieopodal komodę, wywracając ją jednym ruchem i rzucając tuż pod nogi Dian. Chociaż czarnowłosa nie straciła równowagi, jej stopy zderzyły się z drewnem. Zanim jednak mężczyzna zdążył uśmiechnąć się na widok czasu, jaki sobie kupił, łowczyni smoków oplotła ręce ciasno wokół swego brzucha i skręciła się, pojękując cicho z bólu, jakby coś nagle zaczęło rozrywać ją od środka. Skurcze.

 Przecież była w ciąży.

 Nim zdążyła wstać na równe nogi, Jhin wyrwał nóż z jej osłabionej dłoni i rzucił na podłogę, po czym przygwoździł kobietę do ziemi, zawieszając ostrze pod jej pobladłą twarzą, tuż nad gardłem. Dian złapała z całej siły jego ręce i próbowała odepchnąć, ale jej mięśnie co chwila wiotczały, wymęczane atakami bólu w podbrzuszu.

 – Nie...nie tak... – wymamrotała, gdy jej łokcie zadrżały pod naciskiem. – Kiedyś odejdę, ale nie tak...nie tak... – Jej głos stawał się coraz słabszy, a Jhin uśmiechnął się szeroko, widząc przerażenie w jej oczach.

 Wyrwał przedramiona z jej uścisku i uniósł nóż nad jej ciałem. Nie miał czasu na zastanowienie. Nie mógł ryzykować tego, że Dian znowu go przytrzyma. Dlatego dźgnął. I jeszcze raz. I jeszcze.

 Ostrze wbijało się gładko w jej klatkę piersiową, z której krew tryskała jak ze szkarłatnego gejzeru. A Jhin nie mógł się powstrzymać, by nie zdać jej jeszcze jednego ciosu, jeszcze, jeszcze i jeszcze, dźgać, aż przed oczami nie zrobi mu się ciemno z wyczerpania. Nóż utorował sobie drogę w jej skąpanym we krwi ciele, tworząc w nim zapadający się tunel. Ciało Dian wyginało się z każdym kolejnym uderzeniem, wiotkie, zupełnie bez życia, a wirtuoz nie przestawał. Z każdego kolejnego dźwięku krajanego mięsa czerpał większą przyjemność, niż  z poprzedniego.

 Wreszcie przestał, oddychając głęboko. Spojrzał w jej nieruchome, wypłowiałe oczy, potem na wielką ranę kłutą na jej brzuchu, wreszcie na ostrze noża, które tonęło w karmazynie. Krew ochlapała jego twarz i ubranie, a on nosił ją z lubością, jak najpiękniejszą szatę. Najchętniej nie zmywałby jej z siebie nigdy, jednak moment szalonej przyjemności się skończył; przyszła pora na chłodne kalkulacje. 

 I gdy klęczał tak nad zmasakrowanym, skąpanym w krwi ciałem Dian Bayaary, po jego domu rozległo się pukanie do drzwi.


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top