2
Shen zgadzał się z ojcem. Tak po prostu, z zasady, i zgadzałby się nawet, gdyby Wielki Mistrz Kusho postradał zmysły. Dlatego jeśli on mówił, że za zaginięciem Cedrica Saeli stoi Złocisty Demon, Shen szczerze wierzył, że tak właśnie jest. W zasadzie nie miał żadnego powodu, by twierdzić inaczej; ofiary tej bezlitosnej istoty często z początku uznawano za zaginione, nim rzeka wyrzuciła ich okaleczone zwłoki lub natknęli się na nie pobliscy farmerzy. Miejsce zaginięcia, wyspa Zhyun, też się zgadzało.
A w Ionii nie było żadnego innego powodu, dla którego ludzie mogli znikać, niż właśnie Złocisty Demon.
Zed wraz z Wielkim Mistrzem Kusho zajęli się przesłuchiwaniem pracowników opery, w której Brylantową Sierotę widziano po raz ostatni. Shenowi więc przypadła rozmowa z bliskimi artysty, konkretniej jedynym bliskim, o którym udało się jego ojcu zdobyć informacje sposobem chyba tylko sobie znanym. Dian Bayaara, kobieta, z którą śpiewak spędzał większość swojego czasu. Po miejscu, jakie obrała na teren swego zamieszkania, Shen mógł wyciągnąć już dwa wnioski. Pierwszy: przepadała za samotnością. Drugi: była osobą, która umiała dać sobie radę. Chłopak stał bowiem przed niewielkim, szpiczastym domkiem położonym u podnóży słynnych zhyuńskich gór, spowitym ciszą i spokojem.
Gdy Shen zapukał do drzwi, poczuł się jakby łamał jakieś niepisane prawo natury. Prócz jego uderzeń nie było słychać tutaj nic, żadnej ingerencji żywej istoty, żadnego dźwięku prócz cichego poświstywania wiatru.
Dian Bayaara zupełnie nie pasowała do profilu człowieka, z którym zadaje się ktoś taki jak Cedric Saeli.
Drzwi uchyliły się bezszelestnie, a w małej szparze między nimi a ścianą Shen ujrzał wysoką, czarnowłosą kobietę odzianą w białą narzutę, pomimo bogactw koloru, jaki oferowała ioniańska flora. Jej prawą ręką, odkrytą przez skromne ubranie, biegł tradycyjny tatuaż Empireum, najpiękniejszego ze smoków. Postać stworzenia spowita była chmurami, jednak jego groźne rysy Shen zdążył zauważyć już w pierwszych sekundach spotkania z kobietą.
– Tak? – zapytała spokojnie, nie siląc się wobec Shena nawet na "dzień dobry".
Dian dawała mu odczuć swą starszyznę, nawet jeśli nie była znacząca. Nos, co nie przystoi kobiecie, trzymała wysoko, a jej ton był twardy i zdecydowany, bez żadnych zmiękczeń ugrzeczniających wypowiedź. Miała coś, przez co Shen nie czuł się przy niej jak syn Wielkiego Mistrza Kusho, a zwykły nastolatek. Być może słusznie?
– Czy pani nazywa się Dian Bayaara?
– To zależy od tego, kto pyta. W sprawie zlecenia na smoka?
– W sprawie Cedrica Saeli – odparł chłopak.
Kobieta umilkła na chwilę, a jej onieśmielająca postawa momentalnie zmiękczyła się, gdy w jej oczach błysnęła iskra naiwnej nadziei. Bez słowa rozchyliła drzwi, okazując się Shenowi w całej swej okazałości, i wskazała mu krzesło przy przypominającym pień stoliku.
Chłopak zajął na nim miejsce, a naprzeciwko niego usiadła Dian, wciąż nie wypowiadając ani jednego słowa. Jej dom wydał się Shenowi...skromny. Wystrojem nie wyróżniał się niczym od tysięcy innych ioniańskich domów. Na jego ścianach nie wisiały żadne obrazy ani nie zdobiły ich dekoracyjne freski, a mebli nie pokryto żadnym wymyślnym materiałem, tak jak to często miało miejsce w mieszkaniach bardziej ambitnych Ioniańczyków. Zdziwiło to chłopaka o tyle, o ile z wcześniejszego pytania Dian mógł wywnioskować, że trudniła się polowaniem na smoki. Czy duma z wykonywanego zawodu nie kazała jej udekorować domu licznymi trofeami?
Chrząknął sugestywnie, dając kobiecie znać, że ma zamiar rozpocząć rozmowę.
– Nazywam się Shen, jestem synem Wielkiego Mistrza Kusho. Przyszedłem do pani, aby zadać pani parę pytań na temat zaginięcia Cedrica Saeli. – Oczy kobiety rozszerzyły się na dźwięk imienia jego ojca. Jak zawsze. Zakon Kinkou, któremu dowodził Kusho, był znany i szanowany w całej Ionii jako oddział strażników pierwotnej harmonii. Z reguły nie przedstawiał się tam, gdzie nie musiał. Do rozmowy z Dian wolał jednak przystąpić jako syn Wielkiego Mistrza.
– Chcesz zadać mi parę pytań? A nie chcesz, na przykład, udzielić mi kilku odpowiedzi? – zapytała niezadowolonym pomrukiem. – Proszę. Pytaj. O co chcesz. Skoro nawet Zakon Kinkou nadal nie wie, co się z nim stało.
– Chciałbym, żeby mi pani powiedziała, kiedy ostatni raz widziała Cedrica.
– Nie widziałam. Chciałam przyjść na jego występ, nie mogłam. Powiedział, że na czas pobytu w Zhyun zatrzyma się u mnie. Nie dotarł.
– A kim pani dla niego była? – zapytał Shen.
Kobieta spojrzała mu prosto w oczy, delikatnie kładąc rękę na swym brzuchu.
– Noszę w sobie jego dziecko – powiedziała chłodno.
– Cedric o tym wiedział?
– Nie. Miałam powiedzieć mu po występie. Kiedy przyjedzie.
– Bardzo mi przykro z powodu pani straty – odparł chłopak. Dian przez chwilę milczała, a w jej oczach tliło się wątłe światełko nadziei, że może, skoro jej ukochanym zajął się Zakon Kinkou, może uda się go znaleźć. Shen jednak był prawie pewien, że jeśli uda im się znaleźć Cedrica, to sztywnego, podjedzonego przez okoliczne zwierzęta, choć nie musiał się tym spostrzeżeniem dzielić.
Przynajmniej nie z nią.
– Czy Brylantowa Sierota miała jakiś...wrogów? – zapytał, starając się, by pytanie to brzmiało jak najbardziej empatycznie.
Dian spojrzała mu głęboko w oczy.
Jej spojrzenie było groźne, wręcz zastraszające, ale tak naprawdę nie zdradzało nic. Shen nie mógł odczytać, czy kobieta wściekła się za to pytanie, zaskoczyło ją, czy może nie poczuła wobec niego kompletnie nic.
Niecierpliwie czekał, aż wreszcie na nie odpowie.
– Shen – rzekła, jakby chciała zwrócić uwagę chłopaka faktem, że zna jego imię – zagrajmy w otwarte karty. Jeśli zaginięciem Cedrica interesuje się Zakon Kinkou, w tym sam Wielki Mistrz Kusho, to znaczy tylko jedno. Sądzicie, że zabrał go Złocisty Demon – zawyrokowała.
Shen westchnął. Nie mógł zrobić nic, prócz przyznania Dian racji, lecz nie spieszyło mu się, by przekazywać kobiecie złą nowinę. Istota, którą ścigali, mordowała od razu i temu służyli jej Ioniańczycy. Jeśli w jej sidła dostał się Cedric, to nie żył. A któż inny miałby być odpowiedzialny za zniknięcie śpiewaka, jeśli nie Złocisty Demon?
– Ma pani rację. Podejrzewamy, że za zaginięciem pani ukochanego stoi byt, który powszechnie nazywa się tym mianem. – Dian prychnęła.
– Byt?
– Przecież to nie człowiek – odparł Shen.
Przez chwilę panowała cisza, nim kobieta podniosła się z krzesła i założyła ręce na klatce piersiowej.
– Jeśli wszystko, co Zakon Kinkou może dla mnie zrobić, to zadawać mi pytania, nie potrzebuję go. Poradzę sobie sama. Cedric żyje. Wiem to. Musi żyć. Jest ojcem mojego dziecka. Nie mogę walczyć ze smokami będąc w ciąży, nie wspominając o tym, co będzie, kiedy już urodzę. Dziękuję za wizytę, Shen, ale ja znajdę Cedrica. Sama.
Chłopak kiwnął bezwiednie głową i również wstał zza stolika.
– Ma pani prawo czynić tak, jak chce. Gdyby potrzebowała pani kiedyś mojej pomocy, proszę mnie szukać, będę w okolicy – rzekł, po czym udał się do następnej osoby, z którą miał porozmawiać, zostawiając Dian samą pośród czterech ścian.
1234
Jhin siedział naprzeciw Cedrica, podziwiając to, jak dobrze jego uroda trzyma się pomimo dalekich od ideału warunków. Choć przez te trzy dni zdążył dać blondynowi trochę więcej swobód, jego nogi i kostki dalej były przytwierdzone do siedzenia, choć mężczyzna zgodził się poluzować nieco skórzane pasy, gdy nogi śpiewaka zaczęły robić się sine od niedokrwienia. Nie miał w planach odpinać dolnej części jego ciała. Nie mógł pozwolić, by jego anioł rozwinął skrzydła i odleciał z ciemnej, ale za to szczelnej piwnicy, w której przygotowywał go na zostanie prawdziwym arcydziełem.
– Naprawdę ciekawi mnie, jak wygląda Dian – szepnął, choć dobrze wiedział, że pogrążony we własnych myślach Cedric ledwie go słucha. – Jest tak piękna jak ty? Nie, wątpię...ale trudno mi sobie wyobrazić, by ktoś taki jak ty wiązał się z kimś, kto od niego odstaje...
Blondyn potaknął wątło, przyzwyczajony, że gdy Jhin mówi, on musi kiwać głową.
– A może powiedziałbyś mi wreszcie, kim ona jest i gdzie ją znajdę, hm? Cedric? – zapytał, przejeżdżając dłonią po czubku jego głowy, gładząc tym samym jego miękkie włosy. – Nie dasz się prosić, prawda? Jesteś takim grzecznym chłopcem...
– Nie powiem...panu... – wymamrotał jasnowłosy, a mężczyzna roześmiał się pod skórzaną maską. Cedric miał tak piękny głos. Subtelny. Czysty.
Idealny.
– Rozumiem. Ale widzę u ciebie pewien postęp, mój drogi; nie rzucasz się, nie wyrywasz. Nie plujesz na mnie. Jeszcze parę dni i zmienisz zdanie, nie sądzisz? – rzekł.
Cedric nauczył się, by być mężczyźnie posłusznym. Od tego, czy Jhin był nim zadowolony, zależało jego życie. Nawet jeśli nie zabiłby go, póki Dian żyła, wirtuoz znał wiele sposobów, jak ukarać blondyna za złe zachowanie.
Gdy chłopak się rzucał lub mówił coś, co się Jhinowi nie podobało, wtedy mężczyzna karmił go zwykłą kaszą gryczaną. Choć zaspokajała ona głód, prowokowała dość szybki jego nawrót, niewystarczający, by spowodować u Cedrica stałą szkodę na zdrowiu, ale dość dotkliwy, by prędko pożałował swego nieposłuszeństwa. Gdy zaś był grzeczny, Jhin nie tylko dawał mu przyzwoity posiłek, ale i pozwalał zjeść go samodzielnie, uwalniając skrępowane ręce chłopaka choćby na pół godziny.
Tak było i tym razem.
Na podłodze koło niego spoczywał pusty już talerz. Cedric wiedział, co to znaczy; mężczyzna zaraz an powrót przytwierdzi jego kończyny do siedziska, i zostawi je tak aż do następnego posiłku. Gdyby nie to, że powtarzały się regularnie, a małe okienko piwniczne przepuszczało resztki światła z zewnątrz, blondwłosy pewnie szybko straciłby poczucie czasu i sam zaplątał się w tym, kiedy jest noc, kiedy dzień, która godzina, ile czasu minęło od jego uwięzienia. Czuł się jak nic nieznaczący poddany swego pana, od którego łaski zależał jego byt lub niebyt.
A Jhin kochał być jego bogiem.
Po piwnicy rozległ się stanowczy odgłos pukania, szarpiąc rwącym potokiem myśli mężczyzny i wyrywając go z zachwytu nad jego doskonałą ofiarą. Wirtuoz wstał z niechęcią, kierując się ku schodom, gdy usłyszał skrzypnięcie otwieranych drzwi.
– Proszę pana...? – Na ten dźwięk Jhin zerwał się na równe nogi i ze wszystkich sił podbiegł do drzwi, które za chwilę miały rozewrzeć się i ukazać widok związanego Cedrica. Na szczęście dla niego, nim do tego doszło zdążył stanąć w progu, zasłaniając skutecznie ten obraz niedoli.
– Mario! – warknął na młodą, czarnowłosą pokojówkę, której plecami przebiegł dreszcz na dźwięk swego imienia. – Tłumaczyłem ci, tłumaczyłem setki razy; nie wolno ci wchodzić do piwnicy! Nigdy!
– Przepraszam, panie Hyun... – wyszeptała przestraszona dziewczyna. Choć zaznaczył, że woli, by zwracała się do niego jego pseudonimem artystycznym, ona wciąż upierała się przy tym nudnym, bezbarwnym nazwisku, które Jhin zmuszony był nosić. Zsunął maskę i uśmiechnął się fałszywie, wychodząc naprzeciw drzwi i zamykając je za sobą, zmuszając tym samym Marię do cofnięcia się.
– Pamiętaj, kochanie, żeby już nigdy mi nie przeszkadzać. Gdy czegoś potrzebujesz, pukasz i czekasz, aż przyjdę, nawet gdybym nigdy nie przyszedł. Ale nie otwierasz. Tak jest?
– Tak jest, panie Hyun – odparła. Mężczyzna westchnął ciężko, wracając myślami do szarej rzeczywistości, która pochłaniała go zawsze, gdy musiał opuścić swego anioła. – Pańscy, mmm...pańscy ludzie mówią, że dopóki nie pozwoli im pan popytać w tamtej operze, z której zginęła Brylantowa Sierota, nigdy nie znajdą tej Dian. Co im odpowiedzieć, panie Hyun?
– Banda idiotów, zwolnij ich – powiedział wirtuoz spokojnie i sięgnął po stalową laskę, która czekała na niego pod ścianą, dokładnie cztery metry od zejścia do piwnicy.
– Jak pan sobie życzy, panie Hyun...
Jhin dobrze wiedział, że do zebrania informacji będzie potrzeba czegoś więcej niż opinia kilku okolicznych wieśniaków, ale gdyby miało dojść do czegoś tak podejrzanego z jego strony jak ponowne odwiedziny w operze, to wolał zrobić to sam. Naiwnie sądził, że ta grupka oszołomów, którym zapłacił za zdobycie informacji o Dian, nie zrobi z siebie jednak pośmiewiska i dostarczy mu choćby wskazówkę. Cóż, tak jakby zwykli ludzie mogli zrozumieć i prawdziwie docenić stawkę, jaką było piękno. Nie szkodzi. Zrobi to sam, skoro musi, a nawet jeśli zostanie przez to złapany, szkoda. Obchodził go tylko Cedric i to, czym mógł się dzięki niemu stać.
Poezją.
Arcydziełem.
Pięknem.
– Jutro wyjadę, Mario – rzekł ni z tego, ni z owego. – Nie będzie mnie prawie cały dzień.
– Dokąd to? – zdziwiła się kobieta, bo choć Jhin podróżował często, z reguły swą nieobecność zapowiadał na tydzień wcześniej.
– Do opery, moja droga – odparł, a pokojówka potaknęła.
Gdyby tylko wiedział, że patrząc na nią przed oczami miał kobietę, która wyglądała prawie zupełnie jak poszukiwana Dian.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top