Rozdział 6: Dziecię z fal.

Dzisiaj Conrad dowie się o misji, od której powodzenia zależą losy Krynnu i nie tylko. To zadanie, które może odmienić także jego życie... A może za tym wszystkim kryje się coś jeszcze?

Wszystko przez przepowiednię, którą pozna. Jedną z trzech, wokół których kręcić się będzie cała fabuła. Wszystkie trzy proroctwa są mojego autorstwa.

Odnośnie grafiki, którą widzicie u góry (Pursan: ślepy jasnowidz, autor przepowiedni) - Pursan jest postacią wymyśloną przeze mnie, ale za jego imię i grafikę odpowiedzialni są moi przyjaciele: Michał i Julka :) Raz jeszcze bardzo im dziękuję!

Z kolei członków Rady Trojga wygenerowałem za pomocą AI ja, ale same te postacie zostały stworzone już czterdzieści lat temu przez oryginalnych autorów Sagi Dragonlance.

* * *

Conrad wrócił wreszcie do swojej komnaty. Nazajutrz nie potrafił sobie przypomnieć samego momentu zasypiania; pod powiekami widział jedynie twarz tajemniczej tancerki, a jej ostatnie słowa dźwięczały mu w uszach.

Był to wszakże najlepszy sen odkąd pamiętał, a takie zdarzały mu się rzadko. Sądząc po tym, iż po przebudzeniu zastał dzień jasny i czysty, przespał zapewne cały poranek. W świecie poza lasem Wayreth padał deszcz. Wewnątrz jednak, gdzie pogodę poddano kontroli sił nadprzyrodzonych, świeciło słońce.

Burczenie w brzuchu przypomniało mu, że nie jadł niczego od wczorajszego wieczora. Wstał i przeciągnął się, zamierzając w pierwszej kolejności naprawić to karygodne zaniedbanie, gdy wtem ktoś zapukał do drzwi.

Widok osoby za progiem rozbudził czarodzieja całkowicie. Tych idealnie białych zębów, wyszczerzonych w szerokim uśmiechu, mocno kontrastujących z hebanową skórą właściciela, nie dało się pomylić z nikim innym.

– Dunbar! – krzyknął Conrad, na równi zaskoczony i uradowany.

– Co słychać, stary byku? – zawołał przybysz na przywitanie, śmiejąc się głośno i przytulając go. Rzadkie były chwile, w których ten facet się nie śmiał.

– Jakoś leci... – Chłopak odsunął przyjacielowi krzesło. Posiadający dosyć korpulentną sylwetkę gość ledwo się w nim zmieścił.

Dunbar Mastersmate był magiem Białych Szat, wywodzącym się spośród żeglarzy Północnego Ergothu – tego samego ludu, który uratował małego Conrada ze wzburzonych fal. Pomimo tego, a także faktu, że obydwaj byli w podobnym wieku, Dunbar pojawił się w jego życiu dużo później niż reszta Wyspiarzy, i w całkiem przypadkowych okolicznościach.

Od ratowania nieprzytomnego w tawernie po bójce, w trakcie której ujawnił się drzemiący w nim Dar; poprzez naukę w magicznej szkole powszechnej, kiedy to Dunbar został jego promotorem; aż po pierwsze kroki na tej ścieżce – Conrad wiele temu człowiekowi zawdzięczał.

– Co tu robisz? Byłeś w wiosce? – Miał ochotę zasypać go pytaniami, tym bardziej, że rzadko się widywali.
– Wiesz jak to u mnie. – Zmrużył brązowe oczy. – Ciągle gdzieś gnam! Jak nie sam dla siebie, to z polecenia „Starszyzny" – Tak określał członków Konklawe. – W domu nie byłem z pół roku już.

Mallanoth czuł się zawiedziony. Liczył na świeże wieści od przybranej rodziny. Przybysz przekrzywił głowę, zwracając uwagę na niepościelone łóżko.

– Wpadłem wcześniej, ale spałeś jak zabity.

– Bogowie! Wybacz, Dun... – westchnął, podnosząc na niego fioletowe tęczówki. – To faktycznie była... dziwna noc.

Dunbar spojrzał na kumpla współczująco. Wiedział o jego nawracających koszmarach.

– „Starzy" proszą cię do siebie – powiedział po chwili, wreszcie zdradzając cel wizyty, jak też chcąc przestawić myśli kolegi na nieco inne tory.

– Co takiego? Na posiedzenie? – Chłopak wydawał się zaskoczony. Owszem, wczoraj była pełnia Solinari, w sumie termin zebrania by się zgadzał.

Biała Szata jednak pokręcił głową.

– Rada Trojga. Sprawa tylko do ciebie, nie trafi do protokołu zebrań. Masz się zjawić czym prędzej.

Obaj mężczyźni byli ciekawi, o co mogło chodzić.

– Mają cię na oku... – zachichotał Dunbar, wstając. – Dzisiaj robię za posłańca. Wiadomość dostarczona, więc na mnie już czas.

– Szkoda. Zwolnij trochę – poradził mu Conrad, mocno ściskając umięśnioną prawicę.

– Może kiedyś. – Tamten machnął ręką lekceważąco. – Pozwól, że nie skorzystam z drzwi. To draństwo robi się coraz węższe... – Dunbar w życiu nie dopuściłby do siebie myśli, że z drzwiami wszystko w porządku, tylko może on nieco przybrał na wadze.

Złożył ręce i zamknął oczy, skupiając się. Zaczął poruszać wargami, lecz Conrad nie dosłyszał słów, jakie się z nich wydobywały. Powietrze wokół czarnoskórego mężczyzny zawibrowało elektryzującym ładunkiem czarodziejskiej siły. Dunbar zniknął, otoczony snopem białego światła.

* * *

Wieża w Wayreth powstała z magii, zatem z samej swej natury od zawsze była nią przepojona. Posiadała jednak pomieszczenia, w których potęgę Trzech Księżyców odczuwało się wręcz namacalnie – bardziej nawet, niż w innych jej częściach.

Do tej kategorii należała (wykonana z obsydianu i położona na parterze północnej ćwiartki) Sala Magów. Jej trudny do oszacowania ogrom powodował, że ściany oraz sufit ginęły w stale panującym tu półmroku.

Wstęp zasadniczo mieli jedynie członkowie Konklawe: po siedmiu przedstawicieli każdego z Trzech Zakonów. Dlatego stało tam dwadzieścia jeden dębowych, misternie rzeźbionych krzeseł z wysokimi oparciami, ustawionych w półkole. Na każdym znajdowała się biała, czerwona, bądź czarna poduszeczka, pokazująca przynależność danej osoby.

Jedno z krzeseł było odrobinę wysunięte przed pozostałe: na nim siedział przewodniczący zgromadzenia, wybierany głosami członków Konklawe na dożywotnią kadencję. Poduszka na tym siedzeniu od wielu już dekad miała kolor biały.

W trakcie zwyczajnych zebrań, spływające z góry złote światło oświetlało tylko krzesło przewodniczącego. Z kolei w nadzwyczajnych, wymagających szczególnej dyskrecji sytuacjach, zbierali się jedynie przewodniczący Trzech Zakonów: tak zwana „Rada Trojga". I właśnie teraz, zamiast jednego krzesła, oświetlonych było trzy...

* * *

Zaliczał się do niższych rangą Czerwonych Szat, więc na znak pokory i szacunku, progi Sali przekroczył z kapturem naciągniętym na twarz oraz rękami schowanymi w rękawach płaszcza. Jedynymi dźwiękami, jakie słyszał, były echo jego kroków i przyspieszone ze zdenerwowania bicie serca. Wystarczyło, żeby wyciągnął dłoń, a potrafiłby dotknąć pulsującej w tym miejscu energii.

Mógł tylko pomarzyć o mądrości czy potędze istot, których aury tu wyczuwał. Nie miał zresztą aż takich ambicji. Nie czuł się godny tak zaszczytnej pozycji, ani tym bardziej zdolny do udźwignięcia wiążącej się z nią, ogromnej odpowiedzialności. Robił swoje i to mu wystarczało.

Rozmyślania mężczyzny przerwało nagle znajome uczucie „gęsiej skórki" oraz fala podniecenia zalewająca ciało w obecności aktywnego źródła nadnaturalnej mocy.

Spojrzał na krzesła, stojące w trzech kręgach światła na środku sali. Nim zdążył choćby mrugnąć, na pustych jeszcze przed chwilą miejscach siedziały teraz trzy osoby rasy ludzkiej: dwóch mężczyzn i kobieta. Cała trójka miała na sobie szaty różnego koloru: czerwone, białe i czarne. Różnili się między sobą wiekiem i życiowym doświadczeniem, wypisanym na twarzach oraz widocznym w oczach. Łączył ich jednak ten sam cel i wierność tym samym, trzem bogom magii.

Na lewo znajdował się ubrany na czerwono Justarius. Ten będący w średnim wieku przewodniczący Zakonu Czerwonych Szat w młodości niezwykle szczycił się swoimi zdolnościami magicznymi oraz tężyzną fizyczną.

Próby, jakie przeszedł, utemperowały jego próżność i złamały nogę. Wygięta pod nienaturalnym kątem, nie dawała się uleczyć żadnymi mniej lub bardziej konwencjonalnymi środkami. Wyraźnie odznaczała się pod materiałem jego szaty, boleśnie utrudniając mu chodzenie na co dzień.

Na prawo siedziała wysoka, szczupła Ladonna. Powszechnie uchodziła za dumną i surową, chociaż sprawiedliwą przewodniczącą Czarnych Szat. Znane było jej zamiłowanie do elegancji. Zamiast tradycyjnego płaszcza, nosiła długą do ziemi, czarną suknię, wyszywaną srebrnymi runami. Przyprószone siwizną włosy miała upięte w modny kok, zaś ręce i szyję przyozdabiała różnego rodzaju biżuterią.

Kilkadziesiąt lat temu, jej uroda ponoć zapierała dech – ale nawet teraz wciąż jeszcze zwracała na siebie uwagę młodszych mężczyzn, mimo iż wcale nie ukrywała swojego wieku, jak to czasami robili niektórzy. Ją również Próby trwale naznaczyły, choć nie było tego widać na pierwszy rzut oka.

Wysunięte, stojące pośrodku krzesło z białą poduszeczką zajmowała bodaj najstarsza istota, jaką Conrad kiedykolwiek widział. Twarz odzianego na biało mężczyzny prawie zupełnie zakrywała długa do pasa, biała broda. Płynnie łączyła się ze śnieżnobiałymi włosami, spływającymi na plecy. Jedynym, co można było w tej twarzy rozróżnić, były jego jasne, przenikliwe oczy.

Cała postać tego człowieka emanowała spokojem, budziła zaufanie. Jednocześnie Par-Salian (bo tak nazywał się ów Starzec) posiadał autorytet, którego od dawna już nie musiał nikomu udowadniać.

Odebrawszy staranne wykształcenie, w młodości odkrył swój Dar, trafił do Wieży w Wayreth i pomyślnie przeszedł Próby, po których wstąpił do Białych Szat. Okazał się nadzwyczaj pilnym adeptem i szybko awansował, zostając najpierw przewodniczącym swojego Zakonu, a później Konklawe Czarodziejów.

Trzydziestoparolatek zawsze czuł się onieśmielony, stając przed którąkolwiek z tych osób – a co dopiero przed całą trójką równocześnie. Pokłonił się najpierw Justariusowi: swojemu bezpośredniemu przełożonemu, potem Ladonnie, a na końcu Par-Salianowi.

– Witajcie, Mistrzowie... – cichy głos chłopaka odbił się wyraźnym echem w wysoko sklepionej sali.

– Witaj, młodzieńcze. – Starzec pozdrowił go delikatnym uśmiechem. – Wiesz, dlaczego cię wezwaliśmy?

Conrad pokręcił głową. Nie znał szczegółów.

– Podejrzewamy, że Takhisis znów pragnie wydostać się z Otchłani. – wyjaśniła Ladonna. – Na razie tego nie rozgłaszamy. Nie ma powodu siać niepokoju. Niemniej trzymamy rękę na pulsie.

Wbrew jej słowom, wieści te nieco chłopaka zmartwiły. Starał się jednak tego nie okazywać.

– Jaki to ma związek ze mną?

– Zapewne słyszałeś o Pursanie? – zapytał Justarius.

– Oczywiście. Człowiek, należący niegdyś do jednego z plemion zamieszkujących Pyliste Równiny. Po osiągnięciu wieku męskiego odkrył swój Dar, przeszedł Próby i wstąpił do naszego Zakonu. – Usiłował przypomnieć sobie przeczytaną niegdyś historię.

– Podczas Prób stracił wzrok, ale zyskał niezwykły dar jasnowidzenia. Przewidział Kataklizm i parę innych rzeczy, większość się sprawdziła... Podobno spisał te swoje przepowiednie, ale nie wiadomo, czy to prawda. – Gładził zarost w zamyśleniu.

Jego przełożony kiwnął głową z uznaniem.

– Przykładasz się do nauki, widzę. Świetnie. Co się zaś tyczy wizji Pursana, to owszem – rzekł, z grymasem bólu poprawiając ułożenie sztywnej lewej nogi. – Zostały spisane, chociaż nie wiadomo dokładnie, ile ich przelano na papier. My ostatnimi czasy znaleźliśmy co najmniej dwie.

W tym miejscu, Ladonna opowiedziała chłopakowi o swoim spotkaniu z Nuitarim kilka tygodni wcześniej. Głowy Białych i Czerwonych Szat już znały tę opowieść.

Kiedy skończyła, Par-Salian wyjął z jednej z kieszeni płaszcza kawałek pergaminu. Spojrzał przelotnie, choć uważnie, na Conrada, po czym zaczął czytać mocnym głosem:

"Muśnięte ustami Pani Iluzji

Zlęknione dziecko kwili.

Jako sierota z burzliwych objęć

Zeboim wyrwane,

Przez Wyspiarzy troskliwie będzie chowane.

Drogę Wielkiej Magii z czasem obierze

I Los jego wypełni się w chwili,

Którą Przepowiednia sama wybierze.

Wówczas dla tych Krain będzie stracone,

Do życia w innym świecie

Zostanie w zamian przeznaczone".

Im dłużej słuchał tego wszystkiego, tym większe zdumienie Conrad odczuwał. – To chyba...jakaś pomyłka. Jaki „inny świat"? – odpowiedział, kiedy w końcu odzyskał głos. – Ja... Nie mam dostatecznego doświadczenia.

„Z drugiej strony", pomyślał. „Muśnięte ustami Pani Iluzji? Może stąd te moje oczy...? A to Z burzliwych objęć Zeboim?"

Przywołany gestem, podszedł do nich i odebrał od Starca przeczytany tekst. Rada Trojga patrzyła na niego w milczeniu, jakby doskonale wiedzieli o myślach, kotłujących się teraz w jego głowie.

– Wojna zdaje się nieunikniona – Przewodnicząca Czarnych Szat przywróciła wreszcie jego uwagę do chwili obecnej.

– Być może pojawią się istoty gotowe stanąć do walki z Królową. My na pewno zrobimy, co w naszej mocy, aby obronić magię na Krynnie. – Pozostała dwójka zgodnie kiwnęła głowami. – Twoje przeznaczenie najwidoczniej wykracza poza ten świat.

Młody mag był kompletnie oszołomiony.

– Nie wiem, co mam robić, Mistrzowie. Od czego zacząć i gdzie?

– Zdajemy sobie sprawę, że możesz się czuć przytłoczony tym wszystkim – zauważył łagodnie Justarius. – Będziesz miał czas, aby zebrać myśli. Według naszych informatorów, w mieście Port O'Call, na drugim brzegu Schallsea, na miejscu starej dzwonnicy zniszczonej przez Kataklizm, aktualnie stoi karczma. Od dłuższego czasu mieszka w niej pewien kender, z zawodu handlarz. I owszem: zdaję sobie sprawę, jak to dziwacznie brzmi. Możliwe jednak, że ma on coś, co pomoże ci w tym zadaniu. O ile się go podejmiesz. – Mężczyzna zmrużył oczy.

Zapadła długa cisza. W końcu Conrad położył rękę na piersi, na wiecznie palącym go symbolu Prób.

– „Niemądrze jest sprzeciwiać się bogom magii – a już zwłaszcza woli Konklawe" – pół żartem, pół serio zacytował starą maksymę, wpajaną początkującym adeptom w szkole magicznej. Głowy wszystkich Trzech Szat uśmiechnęły się na to.

– Raczej nie mam wyboru. Nie wiem tylko, jak uda mi się dokonać czegoś takiego w pojedynkę.

– Drogi chłopcze, taka misja to zbyt wiele dla jednej osoby – powiedział Par-Salian. – Wyruszy z tobą moja uczennica. Ponoć już się znacie... – dodał z błyskiem w oku.

W tym momencie, w kręgi światła otaczające Radę Trojga wstąpiła Biała Szata. Wysoka, szczupła dziewczyna o owalnej twarzy, szarych oczach i czarnych jak noc włosach. Pokłoniła się nisko Radzie. Słyszała całą rozmowę.

– Mówiłam ci, że jeszcze się spotkamy. – Laura uśmiechnęła się do Conrada szeroko. Jemu zaś całkiem odjęło mowę. „Uczennica samego przewodniczącego Konklawe? Nieźle".

– Odnajdźcie karczmę i handlarza – podjęła znów temat Ladonna, jak zawsze do bólu rzeczowa. – Potem jeźdźcie do Palanthas. Dowiedzieliśmy się, że druga Przepowiednia Pursana, którą musisz poznać, jest gdzieś w Bibliotece. Prawdopodobnie znajdziecie tam dalsze wskazówki. Macie kilka miesięcy. Musicie zdążyć przed Nocą Oka. Kluczową rolę odgrywa talizman od handlarza: akwamarynowy kamień z cząstką Chaosu. W jego posiadaniu jest tylko jeden taki artefakt.

– Czasy nie są łaskawe dla przedstawicieli naszej profesji – przypomniał przewodniczący Czerwonych Szat. – Możliwe jednak, że w podróży znajdziecie jakąś życzliwą duszę.

– Ruszajcie jak najszybciej. I uważajcie, komu się zwierzacie. Im mniej osób o tym wie, tym lepiej – podkreślił Par-Salian. – Niechaj Solinari was prowadzi!

– Niechaj Lunitari wam sprzyja – dodał Justarius.

– Niechaj Nuitari będzie z wami – szepnęła Ladonna.

* * *

Spotkanie zakończyło się. Po wyjściu Laury i Conrada, Justarius zwrócił się do Ladonny.

– Jesteś pewna, że dobrze zrobiliśmy, podkładając tamtym szpiega?

– Sam Nuitari nakazał mi go odnaleźć i dać mu przepustkę przez barierę, przecież wam mówiłam.

– Ale jeśli on nas zdradzi? Albo tamci odkryją, że pracuje dla nas? Może tych dwoje powinno wiedzieć...

– Sądzę, że to, co mu obiecaliśmy za porządne odegranie tego przedstawienia, powstrzyma go przed zerwaniem naszej umowy – wtrącił się Par-Salian, dotykając dłoni Ladonny. Tajemnicą Poliszynela było, iż tych dwoje w młodości łączyło coś więcej niż tylko magia. Kobieta splotła jego palce ze swoimi.

– Młodzi dowiedzą się z czasem. Kret również wie tyle, ile musi na tym etapie. I na pewno przekaże te informacje komu trzeba, zgodnie z naszym planem zresztą. Co do zdrady, aż tak sprytny nie jest – kontynuowała Ladonna, posyłając im cwany uśmiech.

– Potrafi jednak być dobrym aktorem, kiedy zechce. Współpracować tak czy inaczej będzie musiał. Nałożyłam na niego geis*.

Pozostała dwójka spojrzała na nią z mieszaniną podziwu i zaskoczenia. Wiedzieli wcześniej o kapusiu, lecz nie o tym.

– Wykorzystamy jego chorobliwą ambicję i strach do naszych celów – kontynuowała. – Jeśli nawet to się wyda, zdążymy nieco pokrzyżować szyki Mrocznej Pani. Niezależnie od tego, czy on zginie, czy przeżyje, swoją część planu wykona i w ostatecznym rozrachunku przysłuży się nam.

Par-Salian zachichotał. Justarius z kolei nie po raz pierwszy ucieszył się, że ktoś tak przebiegły jak Ladonna był po ich stronie. Z Czarnymi Szatami nic nigdy nie było tak zupełnie pewne.

Tymczasem następny ruch w tej grze nie należał już do nich. Mogli na razie tylko czekać i obserwować rozwój wypadków...

* Geis - w mitologii irlandzkiej złożona przez osobę, przeważnie bohatera, przysięga, lub nałożony nań obowiązek. Według tradycji, złamanie geis (zwykle przez przypadek) sprowadzało na obłożoną nim osobę zły los. Taką przysięgę mógł nałożyć, przykładowo, rodzic na dziecko, bądź mistrz/nauczyciel na ucznia.

RADA TROJGA:

Par-Salian (głowa Białych Szat, przewodniczący Konklawe Czarodziejów):

Justarius (przewodniczący Czerwonych Szat):

Ladonna (przewodnicząca Czarnych Szat)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top