Rozdział 3: Sługa Królowej.
Pora poznać kolejny odświeżony rozdział, a w nim? Nowy początek, a także przyjemniaczek, którego poglądowo widzicie u góry w mediach. Gerd, główny antagonista całej tej historii (tym razem na grafice mojego autorstwa).
Tak wygląda kiedy walczy - tylko zamiast przepaski ma skórzaną zbroję. Kiedy nie walczy, nosi dodatkowo czarny płaszcz. Jest tylko odrobiny niższy, niż na tym obrazku.
Na początku zostanie z nami w tym i kolejnym rozdziale i to z jego powodu będzie się w tych dwóch rozdziałach trochę działo...
Wewnątrz domu małżeństwa panowała cisza, przerywana jedynie trzaskiem drewna w kominku. Ściany, obite ciemnym drewnem, pochłaniały światło, nadając pomieszczeniu niemal grobową atmosferę. Darya, siedząc na starym, drewnianym krześle, nerwowo bawiła się bransoletą na nadgarstku. Jej myśli nieustannie wracały do Berema: sprawcy wcześniejszych wydarzeń, leżącego teraz na posłaniu w rogu pokoju.
Theo stał przy oknie, w napięciu przyglądając się temu, co działo się na zewnątrz. Od dłuższego czasu nie wymienił z żoną ani słowa, a milczenie zdawało się narastać jak ciężka zasłona. Kobieta odetchnęła głęboko, w końcu przerywając ciszę.
– Ile jeszcze? – zapytała, wpatrując się w migotanie płomieni. – Ile czasu minie, zanim dowiemy się, co z nim jest?
Theo nie odpowiedział od razu. Wyraźnie bił się z myślami. Wreszcie spojrzał na nią.
– Nie wiem – powiedział krótko, podchodząc bliżej. Jego twarz, zwykle pełna pewności, teraz zdradzała niepokój.
– Ale nie możemy czekać w nieskończoność. Tamci mogą wrócić w każdej chwili! Jeśli ten klejnot naprawdę ma na niego wpływ... musimy działać.
Darya poczuła, jak serce jej ściska się z niepewności. Spojrzała na Berema, którego nieruchoma postać leżała pod ciężką wełnianą narzutą.
Jego wcześniejszy wyczyn z klejnotem najwidoczniej kosztował go wiele sił. Twarz mężczyzny była blada i spocona, jakby miał gorączkę. Powieki zaś delikatnie mu drgały, wskazując na walkę, którą toczył we własnym wnętrzu.
– Nie możemy go stracić, Theo. Nie potrafię tego wyjaśnić, ale do chwili jego pojawienia się, moje ostatnie wizje były bardziej nachalne, niż kiedykolwiek wcześniej.
Theo przyklęknął obok, jego ręka delikatnie spoczęła na jej ramieniu.
– Będzie dobrze, skarbie. Znajdziemy sposób.
Cisza znów ich otoczyła, ale tym razem wydawała się jeszcze bardziej złowieszcza. W powietrzu unosił się cień czegoś nieuchwytnego, czegoś, co nie pozwalało im odpocząć.
Nagle Berem zaczął się poruszać. Jego ciałem wstrząsnął gwałtowny dreszcz, a z ust wyrwał się cichy jęk. Darya poderwała się na równe nogi, a Theo instynktownie objął mocniej synka.
Nieznajomy wstał z posłania i zaczął nerwowo chodzić po całym domu, jakby czegoś szukał. Po kilku chwilach usiadł przy stole w kuchni. Gospodarze poszli za nim.
Nie mógł im nic powiedzieć – i nie dlatego, że nie chciał. Tylko on wiedział o tym, że Szmaragd odebrał mu głos. Berem postanowił więc wyrazić swoje myśli inaczej. Stali obok, obserwując, jak zapisuje coś szybko na znalezionym kawałku pergaminu:
„Ona nadchodzi...".
Darya poczuła, jak krew odpływa jej z twarzy.
– Kto? O czym ty mówisz?
Spojrzenie Berema było puste, jakby patrzył przez nią, widząc coś, czego oni nie mogli dostrzec. Pisał dalej: „O ciemności. Jest blisko, widzę ją. Ona chce klejnotu...".
Słowa te, choć jedynie zapisane na karcie, zawisły w powietrzu jak ciężar.
Theo zerknął na Daryę, jego spojrzenie było twarde jak kamień.
– Musimy być gotowi – powiedział surowo, wstając i podchodząc do okna. – To może być tylko kwestia czasu.
Theo się nie mylił.
Na zewnątrz rozległ się wściekły ryk. Dowódca najwyraźniej zdołał przywołać swoich podkomendnych do porządku. Mimo zamkniętych drzwi oraz trwającej burzy, gospodarze słyszeli każde słowo.
– Co jest? Banda śmierdzących tchórzy! Za tymi drzwiami jest nasz cel. Ma kamień, a my mamy przewagę. Klnę się na Otchłań: jeśli któryś z was choćby pomyśli teraz o ucieczce, własnoręcznie urwę mu łeb i powieszę za flaki w centrum miasta! Wy chcecie podbijać Ansalon? Dobre sobie! – prychnął. – Dosyć tych dyplomatycznych gierek!
Pod wpływem potężnego kopnięcia, drzwi wejściowe domu z głośnym trzaskiem nagle wleciały do wewnątrz.
– Otwierać, mówiłem! – szczeknął ten sam ostry głos, co wcześniej, należący do ostrzyżonego „na zapałkę" osiłka, noszącego skórzaną zbroję i miecz przy boku. Za jego plecami tłoczyło się kilku żołdaków, podobnie odzianych i uzbrojonych.
Zbroję ich przywódcy jako jedyną okrywał ciężki, czarny, wykonany z wełny płaszcz. Takie niegdyś nosili kapłani i uzdrowiciele służący Mrocznej Pani. Potwierdzeniem tego był zaś wiszący na jego szyi medalik, przedstawiający pięciozłotowego smoka: symbol Takhisis.
Chociaż Darya widziała go wcześniej tylko przez parę chwil, kiedy uchyliła drzwi, teraz od razu zrozumiała, kogo mieli przed sobą. „Ale przecież to niemożliwe", pomyślała. Czytała o tym, że klerycy większości bogów zniknęli ze świata tuż przed Kataklizmem. A przynajmniej tak się wszystkim wydawało...
Z postury nieproszony gość przypominał człowieka, lecz na tym podobieństwa się kończyły. Jego żółtawa, pokryta guzkami skóra, twarz i kaprawe, szare oczy zdradzały sporą domieszkę ogrzej krwi. Theo i Darya cofnęli się kilka kroków.
– Jestem Gerd. Odmowa współpracy ze mną zostanie uznana za sprzyjanie przestępcy – oświadczył krótko oficjalnym tonem, złośliwie się przy tym uśmiechając.
Theo przekazał Daryi Conrada, samemu zasłaniając ciałem ich oboje.Kobieta cofnęła się jeszcze bardziej, aż pod ścianę naprzeciwko otworu, w którym przed chwilą znajdowały się drzwi domu.
– Co to ma znaczyć? – zawołał jej mąż, przekrzykując odgłosy burzy wdzierającej się teraz do wnętrza budynku. – Jakim prawem to wtargnięcie?!
Najemnik z początku zupełnie zignorował pytanie oraz tego, który je zadał. Rozejrzał się tylko uważnie po pomieszczeniu. Odpowiedział dopiero po chwili.
– Prawem Jej Mrocznej Wysokości, która wkrótce powróci na Krynn –stwierdził, używając jednego z tytułów swej pani.
– Słyszysz te grzmoty? To zapowiedź, fanfary ogłaszające jej nadejście. A ja, wierny sługa, kroczę przed nią...– Wypiął pierś dumnie. – I nie zgrywaj mi tu niewiniątka, Mallanoth!
Jego twarz wykrzywił paskudny grymas.
– Sądziłeś, że to się nie rozniesie? „Dobrymi chęciami Otchłań wybrukowana"– zacytował popularne powiedzenie, kręcąc głową.
– Było tylko kwestią czasu, aż ktoś was zdradzi. Ale nie martw się:dostali już nagrodę za swój donos, na tamtym świecie! – Wyglądał na szczerze tym rozbawionego.
– Wydajcie go nam grzecznie, to nic wam się nie stanie. Jeżeli będziecie się stawiać – tu zawiesił głos, a kiedy jego wzrok napotkał spojrzenie Daryi, uśmiechnął się lubieżnie – pozwolę się moim chłopcom zabawić. Są bardzo wyposzczeni.
Po tym ostatnim zdaniu za plecami dowódcy rozległy się gwizdy i rechoty.
Theo sapnął tylko, rozstawiając szerzej nogi i zaciskając pięści.
– Poważnie? – roześmiał się drab. – Tak chcesz to rozegrać? Dobra!
Wszedł do środka i przeciągnął się, aż mu w stawach strzeliło.
– Przyda mi się mały sparring.
Zdjął płaszcz i odpiął pas z mieczem, obydwa rzucając na podłogę. Obaj zaczęli okrążać się nawzajem, jak dwa drapieżniki, ustalające hierarchię dominacji. Gerd nieco ugiął nogi i zasłonił ramionami twarz. – Twój ruch! – warknął, przerywając wreszcie pełną napięcia ciszę.
Theo z okrzykiem doskoczył do przeciwnika, celując w nieosłonięty brzuch. Cios napotkał jednak twardą jak kamień skórę na ramieniu Gerda. Ten drugą pięścią uderzył Theo w policzek i ruchem zwinniejszym, niż wskazywałoby na to jego zwaliste ciało, odsunął go od siebie kopnięciem w brzuch. Mallanothowi na moment zabrakło powietrza.
– Tylko na tyle cię stać? – naśmiewał się z niego oprych. – Oby ona była w łóżku większym wyzwaniem – zarechotał, znów zerkając na Daryę. Ta posłała mu pełne pogardy spojrzenie.
Coś w oczach tej kobiety na ułamek sekundy zmroziło go. Nogi nagle odmówiły mu posłuszeństwa. Czuł się dziwnie, ale nie umiałby tego wyjaśnić. Wrażenie wszakże szybko minęło, uznał więc, że to mu się tylko przywidziało.
Rozmasowawszy czerwony ślad na policzku, Theo krzyknął z wściekłością:
– Nie waż się do niej odzywać!
Kobieta delikatnym skinieniem dała mężowi znać, żeby się gadką tego typa nie przejmował. Miała rację, mężczyzna odetchnął głębiej i ponownie skupił się na walce.
Opadł na czworaki i z szybkością pantery na Równinach trzema susami przebył długość domu. Będąc tuż przed najemnikiem, odbił się nagle od ziemi i wyprowadził mocne kopnięcie prawą nogą w jego szczękę. Głowa draba odgięła się w lewo i w tył, aż coś chrupnęło.
Zaatakowany cofnął się odrobinę. Theo stanął znowu na nogi, podbiegł do niego i zanim jeszcze tamten całkiem otrząsnął się po wcześniejszym ataku, wymierzył mu pięścią silny cios od dołu w szczękę. Gerd z łoskotem uderzył o podłogę.
– Nie masz pojęcia na co mnie stać, ogrzy pomocie! – rzucił Theo, spoglądając na niego z wyższością.
Najemnik wstał, masując kark. Pokręcił głową i wypluł dwa wybite zęby, pożółkłe i krzywe. Z jego ust pociekła strużka krwi. Oblizał się, smakując ją, jakby to było najprzedniejsze wino.
Darya, choć przerażona, uważnie obserwowała pojedynek. W pewnym momencie puściła się biegiem do kuchni. Wróciła z siekierą, którą rzuciła mężowi.
– Taki jesteś słaby, że aż żonka musi cię wyręczać? – zadrwił, rzucając się w jego stronę. Podciął Theo nogi, zanim ten zdążył dobrze złapać siekierę. Narzędzie wymsknęło mu się spomiędzy palców i z brzdękiem upadło na ziemię.
Nagle jednak Darya zauważyła coś innego: sztylet, wystający z kabury przy leżącym na ziemi pasie Gerda. Mając ścianę stale za plecami, a Conrada na rękach, kobieta zaczęła ostrożnie iść bokiem w kierunku broni. Po chwili schyliła się, wysunęła sztylet całkiem i kopnęła go w kierunku męża...
Tymczasem Theo zrobiło się ciemno przed oczami, kiedy dostał od draba prawym sierpowym w skroń. Przeciwnik przygwoździł go do ziemi masywnym cielskiem i zaczął się śmiać jak obłąkany.
– Niezła ikra! – syknął z uznaniem. – Mimo wszystko miałem ubaw. Dziękuję ci. Niestety, każda zabawa kiedyś się kończy! – Zmrużył oczy, szykując się do zadania śmiertelnego ciosu. Daleko pod ścianą Conrad płakał. Tuląca go Darya krzyknęła.
Krzyknął też Gerd, poczuwszy nagle rwący ból w lewej nodze. Jego źródłem był sztylet, tkwiący tam aż po samą rękojeść.
– Jak widzisz, mam jeszcze parę sztuczek za pazuchą – stwierdził gospodarz z satysfakcją. Nie spuszczając przeciwnika z oka, sięgnął po siekierę.
– Owszem, masz, cwany gnoju! – przyznał niechętnie rzezimieszek. Po raz pierwszy w tej walce wydawał się zaskoczony. Wstał, przenosząc ciężar ciała bardziej na prawą nogę. Lewa, z której wściekle wyrwał sztylet, lekko mu drżała.
Jego podwładni wciąż stali w wejściu do domu. Z coraz większym trudem przychodziło im słuchanie rozkazów dowódcy, którego rozdęte ego twardo zakazywało dołączenia do walki.
Półogr podniósł miecz i zamachnął się w bok, zamierzając oddzielić tułów Theo od reszty ciała. Ten wyszedł mu naprzeciw z własną bronią, blokując, wskutek czego klinga Gerda ześlizgnęła się po ostrzu jego przeciwnika.
Theo uderzył Gerda lewym ramieniem i rozpoczął skręt, jakby chcąc nadać temu ciosowi jeszcze większą siłę. Tamten na chwilę, odruchowo, podniósł ręce do obrony. Theo błyskawicznie zmienił ruch, obrócił siekierę ku górze i chwytając ją oburącz, z całej siły przejechał wzmocnionym ostrzem po twarzy nieprzyjaciela – od podbródka aż do czoła. Rozległ się głośny zgrzyt, a zaraz potem obrzydliwe, mokre chrupnięcie.
Ryk, jaki w tym momencie dobył się z gardła najemnika, zatrząsł ścianami domu. Mógłby śmiało konkurować z odgłosami nawałnicy,wciąż szalejącej na zewnątrz. Dowódca po raz pierwszy od dawna upadł w trakcie pojedynku na kolana.
W pierwszym szoku niczego nie rozumiał: „Jak on to zrobił? Pokonało mnie takie nic, zwykły człowiek? Mnie, najpotężniejszego wojownika Jej Mrocznej Wysokości, z którym nikt nie może się równać? To niemożliwe...".
* * *
Gerda nigdy nie można było nazwać przystojnym, ale teraz naprawdę wyglądał jak postać z najgorszego koszmaru. Niemal dokładnie przez środek zalanej krwią twarzy biegła paskudna szrama. Pod jego nogi opadły kawałki skóry i kości – w tym obie polówki przeciętego nosa.
Każdego normalnego człowieka, nawet najsilniejszego, taki cios położyłby trupem na miejscu. Dowódca jednak, który nie do końca był człowiekiem, stał nadal. Jęczał i sapał, jedną ręką trzymając się za twarz, a drugą ściskając miecz.
– Zapłacisz mi... za to, śmieciu! – z zauważalną trudnością dobierał teraz słowa. – Ten bachor... i suka pod ścianą też!
Słysząc ryk okaleczonego draba, z pokoju gościnnego nerwowo wyszedł mężczyzna w płaszczu, będący przyczyną całej tej awantury. Dostrzegli go ci tłoczący się w wejściu, a po nich Darya i Theo. Czterech kolejnych członków bandy wreszcie wpakowało się do domu. Ostatnia dwójka postanowiła zostać na zewnątrz.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top