Rozdział 19: 'Gwiazda Północy'.

Kolejny dzień wstał wietrzny, ale jasny. Decyzja zapadła: byli umówieni z Nerstonem. Nie mieli wprawdzie żadnej pewności, że kapitan po prostu nie ucieknie z ich pieniędzmi, ale odległość, jaką mieli pokonać, była zbyt duża na zwykłą teleportację, a własnej łodzi nie posiadali. Musieli zaryzykować.

Troje z nich poszło porozmawiać z barmanką. W części wspólnej ciepłe światło lamp oświetlało drewniane stoły, a zapach pieczonego mięsiwa i świeżego chleba unosił się w powietrzu. Zbliżyli się do baru, gdzie krzątała się ta sama młoda dziewczyna, którą już znali. Laura spojrzała na Conrada, a ten kiwnął głową, dając jej sygnał, że czas na rozmowę.

– Dzień dobry! – zwróciła się do niej. – Mamy do ciebie prośbę, droga pani.

Barmanka przerwała swoją pracę i podniosła wzrok, zaintrygowana. – Jasne! Czego potrzebujecie? – odpowiedziała, zbliżając się do nich.

Fergal odchrząknął i dodał:

– Wyruszamy w podróż, której powaga wymaga od nas wielu przygotowań. Do naszego powrotu musimy zostawić część dobytku w bezpiecznym miejscu.

– Tak – wtrąciła Laura. – Tutaj możemy zaufać tylko tobie. Cześć naszych zapasów, ubrania i inne cenne rzeczy... muszą być w dobrych rękach.

Barmanka, wyraźnie zaskoczona, uniosła brwi i z widocznym wahaniem odpowiedziała:

– Brzmi jak coś poważnego. Nie zamierzam wnikać w wasze sprawy, ale... – Spojrzała na ich torby, pełne ubrań, narzędzi i tajemniczych przedmiotów. – Nie sądzicie, że lepiej byłoby mieć je przy sobie?

Conrad wyciągnął rękę, by uspokoić jej wątpliwości.

– Rozumiemy twoje obawy, ale prosimy o zaufanie. Jeśli nasza misja się powiedzie, wrócimy i zapłacimy ci za twoją pomoc. Gwarantujemy, że nasze zadanie jest warte takiego ryzyka.

Barmanka wpatrywała się w nich przez chwilę, a w jej oczach widać było, jak zastanawia się nad ich prośbą.

– Dobrze – powiedziała w końcu, a jej twarz rozjaśnił niepewny uśmiech. – Państwo się tu po wszystkim zatrzymają. Ja przechowam wasze rzeczy w bezpiecznym miejscu, a wy potem okażecie mi swoją wdzięczność.

Conrad skinął głową.

– Dziękujemy! Bardzo nam pomagasz.

Gdy kelnerka zaczęła pakować ich rzeczy do jednej z komór, Laura, czując ulgę, odwróciła się do towarzyszących jej mężczyzn:

– Przynajmniej tę sprawę mamy z głowy.

W tym samym czasie, Gay udał się do pokoju Lobelii. Między dwojgiem kenderów od początku wytworzyła się nić głębokiej sympatii.

– Moja droga, czas mi ruszyć w dalszą drogę. Hen daleko, na kolejną przygodę! Jako pociechę, uśmiech twój śliczny w sercu ze sobą uniosę!

Sam nie wiedział dlaczego, ale odkąd ją poznał przedwczoraj, stale czuł się tak wzniośle i poetycko. Nie potrafiłby tego wytłumaczyć. Przy niej jakoś zawsze brakowało mu słów, a jednocześnie... Czuł się zainspirowany.

– Dlatego przychodzę z prośbą. Jak długo zamierzasz tu zostać?

Kenderka przekrzywiła głowę, zastanawiając się.

– Jeszcze jakiś czas. Niedawno wygrałam lokalny konkurs poetycki w Zielonym Stawie tu niedaleko... – Uśmiechnęła się szeroko. – Napisałam też książkę: taki mały romans. On dla niej wariuje, ona jakoś tego nie czuje... – Puściła mu oczko.

– Chętnie przeczytam kiedy wrócę... Jeśli wrócę.

Poetka aż westchnęła z zachwytu.

– Możesz nie przeżyć? Żaden kender nie wrócił jeszcze z Tamtej Strony...

– Wiem właśnie! Ostatnio mało brakowało – mruknął, przypominając sobie wiedźmę. Poczuł dziwną (nawet dla niego) mieszankę ekscytacji, zawodu i ulgi.

Lobelia klasnęła w dłonie.

– Koniecznie musisz mi to opowiedzieć, jak wrócisz! Niezależnie od tego, w jaki sposób. A żebyś przypadkiem o mnie tam na morzu nie zapomniał, masz to...

Z jednej z sakw wyjęła jedwabną chusteczkę, która wyraźnie nie należała do niej.

– Jakaś paniusia zgubiła ją raz na festynie – mruknęła beztrosko tytułem wyjaśnienia. – Chciałam ją oddać, ale właścicielce się chyba znudziła, bo przegoniła mnie precz.

Lobelia wzruszyła ramionami i naśladując ton z kronik historycznych, powiedziała:

– Przeto ofiaruję ci, cny rycerzu, ten oto drobny dowód mej pamięci, aby wyprawę twą daleką umilić, a powrót przyspieszyć...

Gaylard przyjął podarek, tuląc go do piersi.

– Moja pani nadobna... – zaczął, ze ściśniętym ze wzruszenia gardłem. – Dzięki za ten szczery dar, lecz i bez tego zapomnieć o tobie niepodobna...

Następnie kichnął mocno i kontynuował, już normalnym tonem:

– Bardzo cię proszę: pilnuj mojego wozu jak oka w głowie! No i koni. Obydwa nie lubią marchewek, więc nie próbuj się zaprzyjaźniać. I pamiętaj: ja raczej prędko nie wrócę. Władze miejskie znowu poprosiły mnie o skontrolowanie zakładu karnego...

– Żaden problem. Mnie też czasem zapraszają do celi. Oni tu jednak strasznie dbają o swoich więźniów, nie? Lepiej niż gdziekolwiek indziej – westchnęła. – Gdybyś jednak w ogóle nie wrócił, rozumiem, że cały twój dobytek przechodzi na mnie, co?

Przytaknął z rozpędu, po czym zmrużył oczy w udawanej podejrzliwości.

– Ooo, już widzę, jak przerabiasz mój pojazd na mobilną herbaciarnię!

– Owszem, zyskasz sławę jako właściciel najbardziej zrujnowanego biznesu herbacianego w tej części kontynentu – zachichotała.

Gay znowu się zdumiał. Zaświtała mu zgoła niekenderska myśl, że chętnie zostałby tu na miejscu jeszcze trochę, byle tylko słuchać tego śmiechu i jej głosu choćby parę dni dłużej. Pokręcił głową i jedynie zwrócił jej uwagę:

– Tylko nie myszkuj w mojej skrzyni z książkami! Jedna jest zarezerwowana do spalenia, a nie dla czytelników.

– Pamiętnik z "błędów młodości"? Spokojnie, interesuje mnie wyłącznie rozdział z tajnymi wyznaniami miłosnymi – stwierdziła figlarnie.

Patrząc w jej śliczne, turkusowe oczy, Gay postanowił w duchu, iż jeśli przeżyje nadchodzącą podróż (i "odbębni" odsiadkę w tutejszym zakładzie karnym), odszuka ją i postara się wygrać "grę" o jej serce – a przy okazji odzyskać większość swoich rzeczy. Przypomniał mu się nawet wiersz pewnego poety, żyjącego przed Kataklizmem: "Jeśli nie chcesz mojej zguby, konia z wozem daj mi, luby"*, czy jakoś tak. No to jeden warunek wobec tego już wypełnił.

* * *

Nim słońce stanęło w zenicie, wszyscy byli gotowi do drogi. Szli wzdłuż nabrzeża, rozglądając się wokół, a mocniejsze podmuchy wiatru lopotały ich płaszczami.

Nagle podróżnicy zauważyli zamieszanie przy jednym ze statków. Kiedy tam podeszli, zobaczyli, że przy trapie zgromadziła się grupka ludzi. Zdenerwowane głosy zagluszały cichy szum morza.

– Co się dzieje? – spytał Conrad.

Jedna z kobiet, wyglądająca na właścicielkę jednostki, odwróciła się w ich stronę.

– Wstrzymano nasze wypłynięcie. Ktoś w nocy uszkodził statek. Nie ruszymy, dopóki nie znajdziemy winnego.

Fergal zmarszczył czoło.

– Sabotaż? Ale dlaczego?

– Wieści tutaj szybko się rozchodzą. Nie wszystkim podoba się wasza podróż – odpowiedziała kobieta. – To nie przypadek. Chociaż tym razem sprawcy pomylili okręt. – Uśmiechnęła się krzywo.

Fergal jedynie zacisnął usta i niepewnie rozejrzał się wokół.

– Niezbyt mnie przekonuje takie wyjaśnienie. Ktoś wyraźnie chce nam przeszkodzić...

Kawałek dalej zauważyli wreszcie smukły dwumasztowiec, wyraźnie bardziej zadbany od innych. Nawet, gdyby Nerston nie stał przy rampie, od razu poznaliby jego okręt. Miał on bowiem w sobie tę samą nutę elegancji, z jaką nosił się kapitan. Kadłub statku wykonano z ciemnego drewna, z wzmocnieniami na dziobie i rufie, ozdobnymi subtelnymi symbolami w kształcie gwiazd, które nocą błyszczały w świetle księżyców. Jak się przekonali, owa gwiezdna symbolika obecna była na całym okręcie.

– Witajcie! – przywitał ich szeroko uśmiechnięty Edvard Nerston. – Dziękuję, że to właśnie ja mogę być waszym przewoźnikiem. A ty, staruszku – zwrócił się do Gaya – możesz uważać się za szczęściarza. Żaden zdrowo myślący marynarz nie wpuści na pokład kendera!

Handlarz poprawił sakwy przy pasie i założył ręce na piersi.

– Nigdy nie zrozumiem tych uprzedzeń w stosunku do nas... – mruknął pod nosem. Błysk w jego oku zdradzał jednak podniecenie, jakie czuł na myśl o kolejnej przygodzie.

Gdy wchodzili po trapie na pokład, minął ich schodzący w dół Boron.

– Jego już poznaliście – rzucił kapitan do podróżników.

Zaraz po wejściu na pokład, zmysły Laury, Conrada oraz Fergala zarejestrowały szereg różnych drobnostek. W powietrzu unosił się zapach słonej wody, zmieszany z wonią dymu i potu. Deski pod ich stopami z każdym krokiem lekko skrzypiały. Nerston podszedł do szczupłego, na oko dwudziestoletniego chłopaka, myjącego pokład mopem.

– Pat, poznaj naszych gości na następnych parę dni – zwrócił się do niego, wskazując na Laurę i pozostałych.

– Patric jestem – przedstawił się chłopak z uśmiechem. – Tata szkoli mnie na marynarza. – Zerknął na ojca. – To będzie mój pierwszy rejs!

Chociaż bardzo starał się sprawiać wrażenie poważnego, nie potrafił ukryć rozpierającej go radości.

Cały statek, chociaż zakotwiczony przy nabrzeżu, kołysał się wskutek nieustannego ruchu wody. Dobitnie przekonała się o tym Laura, kiedy drobna fala uderzyła w bakburtę, powodując większe wahanie okrętu. Nerston i jego syn tylko rozstawili szerzej nogi, ale czarodziejka potknęła się i odruchowo złapała masztu, aby nie upaść.

– Takie przechyły będą się zdarzać, nawet dużo gwałtowniejsze. Radzę przywyknąć – stwierdził kapitan, podając jej rękę dla równowagi. Następnie zwrócił się do chłopca:

– Gdzie Matt?

– W kambuzie**, szykuje coś na obiad.

– Idealnie. – Kiwnął głową. – Wracając do przechyłów – zerknął znowu na Laurę. – W czasie sztormu bywa naprawdę ciężko, więc się nie zdziwcie jakby co. Ale jak na początek podróży to pogoda wręcz wymarzona...

W tej chwili usłyszeli głośny krzyk Borona z nabrzeża:

– Ed! Złaź i pomóż mi wnieść to cholerstwo!

– Oho! Robota wzywa... – mruknął do Conrada i reszty. – Zaraz wracam.

Pat spojrzał na gości i rzucił wesoło:

– Może ja wam tak szybciutko pokażę, co jest gdzie? – Gestem poprosił, aby szli za nim.

– Tu macie najlepsze widoki podczas podróży – wyjaśnił, zerkając w stronę dziobu. – A te tam – Wskazał trzy niewielkie nadbudówki tuż przed burtami, jedynie częściowo osłonięte przed żywiołami – to latryny...

Następnie żwawym krokiem przeszedł kawałek dalej, na śródokręcie.

– Na obydwu burtach macie parę kajut – tłumaczył dalej chłopak. – Tata was na pewno odpowiednio porozdziela. Są w nich łóżka, przeważnie jednoosobowe, ale mamy też piętrowe, mniej wygodne. W każdej kabinie stoliczek. Nie radzę tam kłaść niczego, co łatwo się tłucze. – Puścił im oczko.

Conrad słuchał Pata tylko jednym uchem. Od wkroczenia na pokład doznawał potężnego uczucia deja vu. Widział siebie znowu boso na plaży lub na łodzi z Vall albo którymś z innych Ergothian. Razem wciągają sieci z rybami, żartują albo nocami siedzą przy ognisku...

Z zamyślenia wyrwał go delikatny dotyk Laury. – Wszystko w porządku?

– Tak, tak. – W jego głosie wyczuła tęsknotę zmieszaną z niepokojem. Przykrył jej dłoń swoją. – Nawrót wspomnień...

Jej szare oczy wyrażały współczucie.

Tymczasem Boron i Edvard zdążyli wrócić, z wysiłkiem taszcząc między sobą spory blok lodu. Ostrożnie zeszli z nim na dolny pokład, do ładowni.

– Tutaj zapewne jest kambuz? – zgadł Conrad, spoglądając na niewielkie pomieszczenie tuż obok schodów. Z krytego paleniska przez otwór w dachu leniwie wznosił się dym.

– Mhm. Skąd wiesz?

– Stare dzieje... – Uśmiechnął się do siebie czarodziej.

Oczy Pata na moment rozszerzyły się z ciekawości, potem odchrząknął, starając się wrócić do wyznaczonej samemu sobie roli profesjonalnego przewodnika.

– Tam z tyłu, na rufie, jest kabina taty. Zawsze ma blisko do steru.

Jak na zawołanie zjawił się kapitan wraz z przyjacielem. Ten drugi tylko spojrzał na podróżników nerwowo, skinął im głową na powitanie, po czym ruszył na rufę.

– Widzę, że macie bagaż – zauważył kapitan. – Ubrania możecie zabrać do kajut, natomiast wszelką broń czy żywność najlepiej zostawić na dole. Albo w pomieszczeniu wspólnym – dodał, spoglądając na prostokątną salę na lewo od kambuzu. – Warunki w nim skromne, jak na całym statku. Przyzwyczaicie się, kiedy przestaniecie zwracać uwagę na kołysanie.

– Chyba wiemy już wszystko, co potrzeba – stwierdził Fergal, skrzętnie notując każde słowo.

– Taki statek pewno nieźle radzi sobie z kaprysami pogody i morza... – zainteresowała się Laura.

Edvard oparł ręce na biodrach i z dumą wypiął pierś.

– Droga pani! „Gwiazda Północy" jest niezawodna, stawiła już czoła niejednej burzy. Jest tak zwrotna, że może żeglować zarówno przy większych wyspach, jak i przemieszczać się przez węższe kanały. Zaufajcie mi. – Zmrużył oczy, patrząc kolejno na podróżników. – Na tej łajbie nie zginiecie.

To rzekłszy, kapitan gestem nakazał Gayowi oraz pozostałym iść za sobą wzdłuż burt statku, gdzie każdemu przydzielił osobną kabinę. Wszystkie wyglądały w środku identycznie. Potem zwrócił się do Pata:

– Idź do brata i zobacz, jak przygotowania do posiłku. Potem sprawdźcie mocowanie żagli i pomóżcie wujkowi Boronowi przy kabestanie***. Ja tymczasem idę przygotować błogosławieństwo na drogę.

– Znając jego, to pewnie nawet jeszcze ziemniaków nie wziął... – rzucił chłopiec z nutką złośliwości, biegnąc do kambuzu. Edvard zszedł do ładowni.

Gay, który zawsze w takich sytuacjach „pękał" z ciekawości, spojrzał na magów.

– Błogosławieństwo na drogę?

– Stary marynarski zwyczaj – wyjaśnił Conrad, wolno podchodząc do sterburty. Wciąż przyzwyczajał się do łagodnego kołysania okrętu. – Ofiara składana bogom, na bezpieczną i spokojną podróż... – umilkł, zapatrzony w dal i pogrążony we wspomnieniach. Czuł, że ta podróż zbierze u niego nie tylko fizyczne, ale chyba przede wszystkim emocjonalne żniwo.

*To oczywiście parafraza słów Klary do Papkina z „Zemsty" Aleksandra Fredry: „Jeśli nie chcesz mojej zguby, krokodyla daj mi, luby".


**Kambuz - małe pomieszczenie z paleniskiem, najczęściej umieszczone na śródokręciu. Kuchnia na statku.

***Kabestan – duży walec, umocowany „na sztorc" na dziobie, blisko kotwicy. Kabestan owinięty jest linami/łańcuchami i służy do ręcznego wciągania lub zwijania/rozwijania tychże w razie potrzeby. Najczęściej używany do wciągania lub spuszczania kotwicy.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top