Rozdział 14: Zjawa z przeszłości.

Jak Wam mijają Święta? :) Mam nadzieję, że przyjemnie, ciepło i że nie przejedliście się zbytnio na Wigilii. Na pewno lepiej Wam mija teraz czas, niż Conradowi, Laurze i pozostałym. Napotkają bowiem kolejną, dosyć poważną przeszkodę...

Po walce z najemnikami, we wzajemnych relacjach naszych bohaterów zaszła ledwo zauważalna, choć istotna, zmiana. Zdarzenie to kolejny już raz zmusiło ich do zjednoczenia się przeciwko silniejszemu wrogowi. Wspólna walka, w której każdy z nich miał do odegrania istotną rolę, sprawiła, że ich więź nabrała nowego i głębszego wymiaru. Zamiast skupiać się na różnicach i irytujących nawykach, zaczęli postrzegać siebie jako zgraną drużynę.

Tymczasem, kronikarz czuł się już na tyle dobrze, że znowu energicznie zapisywał niesione ze sobą zwoje.

Po ponownym przeczytaniu drugiej przepowiedni oraz krótkiej rozmowie między Fergalem i czarodziejami, zapadła decyzja o wynajęciu statku w porcie na dalszy etap misji. Kender, odziany w nowe, ciemnoniebieskie spodnie i żółtą koszulę, dołączył pod koniec rozmowy.

Uśmiechnął się do Conrada i Laury. – Wcześniej chciałem coś zrobić, ale tamte „Brudne Giry" mnie złapały. Nie martwcie się, będę w pobliżu – wyjaśnił swobodnie.

Szybko łypnął okiem na Fergala, po czym popędził w dół ulicy. Dziewczyna tylko westchnęła. Mając w pamięci to, co widziała przed chwilą w wozie, czuła potrzebę pójścia za nim. Wiedziała jednak, że w obecnym stanie nie dogoni go tak łatwo. Mimo wszystko musiała spróbować.

Rzucanie większości zaklęć (z wyjątkiem tych najprostszych, niewymagających komponentów ani skomplikowanych gestów) pozostawiało każdego maga mniej lub bardziej wyczerpanego. Korzystanie z mocy koniecznej do opanowania danego czaru wymagało bowiem cząstki siły życiowej rzucającego.

Dlatego też po walce z dwójką łotrów Laura, dosyć niechętnie, zgodziła się na to, aby Conrad chwilowo podpierał ją w dalszej drodze. I chociaż nie przyznałaby się do tego, nawet przed sobą, miło było być otoczoną silnym ramieniem i słyszeć bicie jego serca...

Półgodzinne podążanie śladem przyjaciela zaprowadziło magów i kronikarza okrężną drogą z powrotem do dzielnicy targowej, na której krańcu wreszcie znaleźli Gaylarda.

Stał jak słup soli przed wyjątkowo obszernym namiotem, postawionym w znacznej odległości od innych tego typu przybytków, których w tej części miasta nie brakowało.

– Ja już... byłem tutaj – szeptał urywanie. Przez jego ciało przebiegł dreszcz. Pozostała trójka uklękła przy nim, Fergal zaintrygowany, a czarodzieje zaniepokojeni. Zerknęli na jego twarz. Patrzył przed siebie, lecz w rzeczywistości niczego nie widział.

Nagle, silne kichnięcie wyrwało kendera z otępienia, a z wnętrza namiotu dobiegł ostry, kobiecy głos:

– Co jest?! Czego chcecie? – Płachta ostrożnie się rozchyliła. Powitało ich gniewne spojrzenie mniej więcej osiemnastoletniej dziewczyny. Nerwowo poprawiła sięgające łopatek, ciemnobrązowe włosy. Kiedy jej wzrok spoczął na nim, Conrad doznał znajomego uczucia "gęsiej skórki". Owszem, była ładna, ale coś się tu nie zgadzało.

– Bądźcie ostrożni – rzucił szeptem do pozostałych. – Mam złe przeczucia...

Tajemnicza kobieta podejrzliwie lustrowała całą czwórkę. W końcu zmrużyła oczy. – A zatem kółeczko wzajemnej adoracji z Wayreth nareszcie kogoś przysłało.

Wykrzywiła usta w pogardliwym uśmiechu.

– Czerwona Szata, Biała, pachołek Astinusa i kender. Bogowie, ale zbieranina! Ten dziad Par-Salian musi być naprawdę bardzo zdesperowany.

– Panienko – odezwał się surowo Fergal. – Nie wiem za kogo się uważasz, ale domagam się odrobiny szacunku dla mojego przełożonego, Bractwa oraz naszej pracy.

– Szacunku?! – Nieznajoma wyglądała na szczerze rozbawioną samym tym słowem.

– W dzisiejszych czasach to nie jest warte funta kłaków, braciszku. Wy Ascetycy żyjecie pod kloszem, nie macie pojęcia o współczesnym świecie i prawach nim rządzących. Całkiem zresztą, jak ta banda zadufanych w sobie bufonów z Wieży Wielkiej Magii... Co wam o mnie nagadali, hmm? Jaką nagrodę obiecali?

Po namyśle zapytała jeszcze:

– Chcą mnie żywą czy martwą?

Wszyscy zaniemówili. Gaya wyraźnie zżerała ciekawość odnośnie ich nowej rozmówczyni, jak również w kwestii zawartości jej namiotu. Stale męczyło go przy tym przeczucie, że kiedyś już tutaj był. Fergal zawzięcie notował rozwój sytuacji, zaś Laura i Conrad jedynie obserwowali kobietę z najwyższą ostrożnością.

– Kim jesteś? – zapytała w końcu dziewczyna. – I dlaczego wypowiadasz się takim tonem o moim Mistrzu oraz Konklawe, sama będąc z Czarnych Szat? – Tu zwróciła uwagę na to, w co kobieta była odziana. Wzmianka o mistrzu wyraźnie tamtą zaskoczyła.

– Par-Salian cię uczy? Szczerze ci, dziecino, współczuję. Pamiętam czasy, jak on sam był jeszcze młodym uczniem. Już wtedy miał przerośnięte ego... Nie zapomnij po szkoleniu wypłukać ust, po ciągłym podlizywaniu mu się.

Nieznajoma pokręciła głową i rzuciła koleżance pełne politowania spojrzenie. – Serio wydaje ci się, że każdy, noszący suknię danego koloru, należy od razu do któregoś z Trzech Zakonów? Chociaż fakt, byłam kiedyś Czarną Szatą – potwierdziła, z naciskiem na czas przeszły.

– Należałam do nurtu wolnomyślicielskiego w zakonnym łonie. Konklawe nie przepadało za takimi jak my. Po twojej postawie zgaduję, że niewiele się zmieniło. Nadal mają kija w kolektywnej rzyci...

Laura zaciskała tylko pięści, usiłując zachować spokój wobec bezczelności tej osoby.

– Odpowiadaj. Kim jesteś?

– Zjawą z przeszłości, która wkrótce pomści doznane krzywdy – odparła tylko tajemniczo. – Znacie historię Kasandry z Tarsis? Niesłusznie skazanej za wiarę, że w magii jest coś więcej do odkrycia poza tymi ograniczeniami, jakie narzucili jej Par-Salian, a wcześniej jego nauczyciel i ta cała ich klika?

– To niemożliwe... – westchnął Conrad, w równie mocnym szoku, co jego towarzysze. – Ona zmarła ponad sto lat temu...

– A jednak nie! Podoba ci się mój wygląd? – Uśmiechnęła się uwodzicielsko i podeszła do niego. Wokół jej nóg leniwie snuł się błękitny dym.

Położyła rękę na jego policzku. Conradowi zaczęły mięknąć kolana, ale nie pod wpływem jej urody. Coś tu było bardzo nie tak. – Widzę, że przynajmniej w adeptach wciąż mają dobry gust – mruknęła cicho, patrząc mężczyźnie głęboko w oczy.

– Masz obok takie ciacho – zwróciła się do Laury, gładząc czarodzieja najpierw po klatce, potem ramionach – i nie korzystasz? Słabiutko. Na twoim miejscu bym go z łóżka nie wypuściła...

Laura zdecydowanym gestem rozdzieliła mężczyznę od nachalnej adoratorki. Czuła przy tym, jak jej policzki płoną. "Jestem zazdrosna? O niego?", zerknęła na kolegę, zadając sobie w duszy pytanie, którego świadomość dopiero teraz do niej docierała.

Kobieta tymczasem po chwili kontynuowała opowieść:

– W laboratorium w Wayreth prowadziłam doświadczenia nad genetyką i eliksirami, nad transmutacją. Wszystko po to, aby magia mogła jeszcze bardziej rozkwitnąć. Ówczesne Konklawe uznało mnie wszakże za zbyt niebezpieczną. Pięćdziesiąt lat spędziłam, gnijąc jak ochłap mięsa w lochach pod Wieżą. Pięćdziesiąt lat! – Odetchnęła głęboko, aby odzyskać panowanie nad sobą.

– A zatem, według naszego prawa – stwierdziła Laura, suchym tonem zwracając się do rywalki – żywa czy nie, jesteś renegatką.

Twarz Kasandry wykrzywił paskudny grymas. Odeszła od nich kilka kroków.

– Wasze "prawo" mnie już nie obowiązuje! Siedząc tyle czasu za kratami, błagałam Nuitariego o wolność. Modliłam się o to, żeby dał mi większą potęgę. Chciałam sama o siebie zadbać i osiągnąć pełnię potencjału. Nie doczekałam się odpowiedzi. A poświęciłam dla magii wszystko! Inni bogowie jednak zlitowali się nade mną. Istnieją siły starsze i mroczniejsze od Wielkiej Magii... One pomogły mi uciec.

Wokół jej ciała wciąż powoli unosił się ten niepokojący, niebieski dym. Ona sama jakby rozpływała się, zmieniała w postać o wiele starszą, dużo bardziej pomarszczoną.

Czerń eleganckiej sukni wypłowiała, pojawiły się na niej dziury i łaty, wisiała na jej kościstym teraz ciele niby łachmany. Jej jasne oczy zapadły się w głąb i poczerniały, a śliczne paznokcie zamieniły w czarne szpony. Kobieta zacisnęła pięści i zęby. Iluzja piękna i młodości szybko wróciła na swoje miejsce. Jednak podróżnicy zdążyli zauważyć, w co zaczęła się zmieniać.

– Nie dosyć, że renegatka – zauważyła Laura – to jeszcze lisz do tego. Nie wygląda to dobrze...

– Łagodnie mówiąc – uzupełnił Conrad. Oboje zasłonili swoimi ciałami Fergala i Gaylarda. Ten ostatni, nie mogąc pohamować ciekawości, stale zerkał zza ich pleców na rozwijającą się przed nimi scenę.

– Moim idolem był Fistandantilus: największy spośród nas. Jedyny mag, który przechytrzył tak bogów, jak i samą śmierć – Kasandra mówiła spokojnie, chociaż jej oczy błyszczały z podniecenia. Wydawała się wręcz karmić ich zaskoczeniem i przerażeniem.

– Niezły wzór do naśladowania – mruknął pod nosem Conrad, przewracając oczami. – Szaleniec z kompleksem boga. Cofnął się w czasie, chcąc obalić samą Królową Ciemności. Wywołał wojnę z krasnoludami górskimi, a następnie rzucił zaklęcie, którego nie potrafił opanować. Zabił siebie i całą swoją armię.

Kobieta jedynie uśmiechnęła się, by zaraz potem zacisnąć usta w wąską linię ledwo tłumionej wściekłości.

– Jego plan był obiecujący, ale niedopracowany.

Machnęła niedbale ręką, jakby zagłada kilkunastu tysięcy osób zupełnie nic nie znaczyła.

– A wyniki moich badań zniszczyli! Wymazali z annałów, jakbym nigdy nie istniała!

Między jej palcami przeskakiwały teraz krótkie wyładowania.

– Po ucieczce długo się ukrywałam, pod różnymi postaciami. Nie mogłam działać otwarcie, dlatego wasze przyjście mnie zaskoczyło.

Jej włosy i suknia łagodnie falowały, jakby w podmuchach wiatru.

– Ten namiot wraz z zawartością przejęłam po poprzednim właścicielu. Kilka miesięcy temu nagle zniknął, więc ja wkroczyłam na miejsce.

Uśmiechnęła się krzywo. – Rzeczy stąd dobrze mi się przysłużyły, zwiększając moją moc i przedłużając życie. A to, czego mi brakowało, zdobywałam między innymi dzięki opłacanym najemnikom...

– Nie wiemy, o co ci chodzi – przyznał szczerze Conrad, patrząc nerwowo na Kasandrę. Oboje z Laurą przyjęli postawę obronną. Spacerujące wokół nich osoby już zdążyły zauważyć, co się szykuje i w większości omijali namiot szerokim łukiem.

– Nie jesteśmy tu z twojego powodu. Według prawa Konklawe mamy jednak obowiązek sprowadzić cię do Wieży...

Gay w międzyczasie skojarzył pewne fakty.

– Te "Brudne Giry" tam na górze to od ciebie? – Wyszedł nieco do przodu. – U, paniusiu! Higieną to oni nie grzeszyli! Smród było czuć na milę! A te zgniłe jaja jeszcze gorsze!

– Zamknij się! – syknęła do niego Laura. Przeklęte, niewyparzone języki kenderów!

Kasandra oparła ręce na biodrach. Jej lekko zmrużone oczy rozbłysły nagle wściekłym błękitem. – A jednak spotkaliście moją nie tak tanią siłę roboczą. Zapewne już nie żyją – westchnęła teatralnie. – Cóż, może i nie grzeszyli czystością ani bystrością – skinęła głową Gayowi, przyznając mu rację. – Ale też nie tego od nich wymagałam. Byli skuteczni, warci wygórowanej ceny, jaką żądali za swoje, hmm... usługi. Pomogło również to, że służyli Mrocznej Pani.

Przeczesała włosy palcami, między którymi znowu przeskoczyła iskra. – Dalej będziecie kłamać, że nie o mnie tu chodzi? – Zacisnęła usta w wąską linię. – Konklawe kazało wam pokrzyżować nasze plany, a przy okazji ściągnąć mnie do "domu"...

To ostatnie słowo w jej ustach wręcz ociekało pogardą. Magowie jeszcze mocniej napięli mięśnie, szykując się na rozwiązanie siłowe, zaś schowany za nimi Fergal wziął do ręki pierwszy większy kamień, jaki zobaczył na drodze, byle tylko mieć jakąkolwiek broń.

– Wmieszaliście się odrobinę za wcześnie...

Kobieta jednym skokiem pokonała odległość, dzielącą ją od Laury. Zaskoczyła tym wszystkich i zatopiła paznokcie w jej ramionach. Dziewczyna jęknęła z bólu.

– Oddział Lorocha oddelegowano w okoliczne góry, gdyż siedziba Królowej na tym świecie niezupełnie jest jeszcze gotowa. Ale już niedługo.

Kasandra uśmiechnęła się jadowicie. Jej ciało w całości pokrywały teraz wyładowania. Przeskoki elektryczności raz po raz raniły unieruchomioną Laurę.

– Za chwilę zdechniesz ty, a potem twoi kompani – szepnęła jej wiedźma do ucha. – Twój przystojniak zasługuje na prawdziwą kobietę, a nie pierwszą lepszą cnotkę od Par-Saliana.

Oczy kobiety płonęły teraz wściekłością i zazdrością. Palcami jednej ręki przejechała po policzku dziewczyny, zostawiając krwawy ślad.

– To za nazwanie mnie "renegatką". Mam gdzieś całą tę bandę. Zdradzili mnie! Nie mają pojęcia o prawdziwej potędze...

Kasandra tak skupiła się na swojej ofierze, że dopiero w ostatniej chwili poczuła na sobie inną parę rąk, stanowczo przerywających jej tortury młodszej dziewczyny.

– Twoje komplementy mi schlebiają – Conrad spokojnie zwrócił się do atakującej – ale od niej się odwal!

Conrad złapał wiedźmę, po czym bez wahania zadał cios. Ta tylko jęknęła zaskoczona i uderzona w twarz, padła na ziemię. Mężczyzna syknął cicho. Jego ręka na moment zdrętwiała, jakby właśnie trafił ją piorun.

– Fajne masz fanki... – Uśmiechnęła się Laura, wspierając się na nim z nieukrywaną wdzięcznością.

– Co zrobić? – Wzruszył ramionami niedbale, powoli głaszcząc jej włosy. – Ma się ten urok...

Ryk, który nagle usłyszeli, zmroził im krew w żyłach. Kasandra, znowu w swej prawdziwej, przypominającej szkielet postaci, uniosła jeden szpon. Rozwidlona niczym język węża błyskawica trafiła Gaya, uniosła go kilka metrów w powietrze, po czym przeszyła jego ciało na wylot i osmaliła pobliskie drzewo. Rykoszetem trafiła przechodzącą przypadkiem obok parę kupców, jednego z nich zabijając od razu.

Na miejscu prędko pojawiło się kilku dobrze uzbrojonych członków miejskich służb porządkowych, zaalarmowanych przez osoby postronne. Trzech stanęło z uniesionymi mieczami naprzeciwko Kasandry. Pierwszy raz w życiu widzieli taką maszkarę.

Trzech pozostałych, w tym dowódca oddziału, natychmiast rozpoznało leżącego bez zmysłów kendera.

– Podróżujecie w towarzystwie skazańca i recydywisty – poinformował ich służbiście. – Ten osobnik ma dożywotni zakaz wstępu w granice naszego Miasta. Karą za jego pogwałcenie tym razem jest śmierć. Z kolei pomaganie kryminaliście może skutkować, według prawa, czternastodniowym pobytem w tutejszym więzieniu.

W tym miejscu postanowił wkroczyć Fergal. Sam z siebie podjął się roli rzecznika ich małej grupy i próbował wytłumaczyć kapitanowi całą sytuację.

– Gaylard Giggleton oskarżony jest o kradzież drogocennej biżuterii, jak również pościeli z pewnej sypialni, a także eleganckiej zastawy stołowej. Wszystkie te rzeczy były własnością trzech różnych osób, związanych z naszymi elitami politycznymi – wyjaśnił uprzejmie jeden z wartowników, wysłuchawszy tłumaczeń mnicha.

– Ponadto kenderowi udowodniono próbę ucieczki z więzienia w czasie odbywania kary za jedno z wcześniejszych przestępstw. Senatorowie w trybie nadzwyczajnym wydali nakaz banicji, zaś Lord Palanthas niezwłocznie go zatwierdził i osobiście zakomunikował to zainteresowanemu.

– Usiłuję zrozumieć powagę waszej sytuacji, Bracie – odezwał się inny ze strażników. – Dobrze jednak wiesz, jak bardzo my palanthasianie szanujemy prawo. Jeżeli uczynimy dla was wyjątek – i to jeszcze w stosunku do kendera – zapanuje chaos! Inni kryminaliści zaczną domagać się podobnego traktowania. Nie, obawiam się, że to niemożliwe. Poza tym, zwyczajnie w głowie się nie mieści, jak akurat ten delikwent może być aż tak istotny dla powodzenia waszej misji.

Laura westchnęła ciężko, przenosząc wzrok od nowoprzybyłych do nieprzytomnego kendera i kończąc na wiedźmie. Nagle w jej głowie pojawiła się pewna myśl, a ściślej rzecz biorąc: nawet dwie. Przywołała do siebie Conrada i zamieniła z nim kilka zdań. Ten zmrużył oczy i zapytał tylko:

– Jesteś pewna, że którykolwiek z tych pomysłów się uda?

– Nie, ani trochę – przyznała niechętnie. – Ale coś trzeba wykombinować. Chyba, że masz coś lepszego...? – zapytała z odrobiną nadziei w głosie. On jednak tylko pokręcił głową.

Przypomniała sobie, co Gay mówił im przed przyjściem tutaj: "Nogi z dupy...". Cóż za niedopowiedzenie! Jakby mało było dotychczasowych komplikacji.

Oboje wstali i poszli do Fergala oraz strażników.

Jaki plan mają bohaterowie? Tego dowiecie się już po Nowym Roku ;) Udanej i bezpiecznej zabawy sylwestrowej!


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top