Rozdział 1: Quenthala Serel.

Dzisiaj odnowiony rozdział, a w nim różne informacje, które nakreślą Wam otoczkę świata Dragonlance. Mam nadzieję, że ta wersja przypadnie Wam do gustu ;)

Do tego parę grafik. Tu u góry znajdziecie postać stworzoną przeze mnie specjalnie do tego rozdziału - pieśniarkę elfów, która nam opowie o stworzeniu świata. A na dole boski kowal Reorx oraz trzech bogów Wielkiej Magii.

* * *

Jesienią, kilka miesięcy po zakończeniu Wojny Smoczej Lancy, przyroda przykryła udręczoną ziemię wielobarwnym kocem ze spadłych liści. Najstarsi twierdzili, że ich kolory jeszcze nigdy nie były tak intensywne. Powszechnie odczytywano to jako zapowiedź nadejścia tak bardzo wyczekiwanych, radośniejszych i spokojniejszych dni.

Wówczas to: trzynastego dnia miesiąca Reorxmont*, odbyło się po raz pierwszy Święto Pamięci, ku czci poległych w ostatniej wojnie.

Dokładnie rok później (przy okazji drugiej odsłony wspomnianej uroczystości) znowu miało miejsce niezwykłe spotkanie – w lasach od wieków udzielających gościny innym rasom.

Do Qualinesti: królestwa Elfów Zachodnich, zaproszono łącznie ponad stu przedstawicieli wszystkich ras (w tym kenderów oraz gnomów, co dawniej byłoby zupełnie niepojęte!). 

Przytłoczony obowiązkami Wielki Kronikarz wysłał w zastępstwie jednego z podległych sobie zakonników – Ascetyków: brata Fergala.

* * *

Po zapadnięciu zmroku, kiedy połączone światła Czerwonego i Srebrnego Księżyca rzucały na rozległą polanę długie fioletowe cienie, rozpalono wielkie ognisko.

Kiedy wszyscy goście rozsiedli się już wygodnie półkolem przed płomieniami, ścieżką od północy weszła elfka. Na sobie miała długą do kostek, kremową suknię, wyszywaną złotą nicią. Jej skronie zdobił filigranowy diadem, zaś włosy niby złota rzeka miękkimi falami spływały na plecy. Przy boku niosła misternie wykonaną lutnię, a blask jej zielonych oczu zdawał się rywalizować z tym bijącym od ogniska.

Usiadła na pieńku najbliżej paleniska i wolno ogarnęła wzrokiem obecnych.

Llethien, laa'shalan! Witajcie! Ess'neliya, to znaczy: nazywam się...Amberlene Wildwind. Moje serce przepełnia radość i wdzięczność, widząc tu tak wielu – przedstawiła się w języku elfów Qualinesti, z których pochodziła.

Jej głos był ciepły i melodyjny (jak u każdego z tej rasy), a przy tym silny i stanowczy. Nie musiała go wcale podnosić, aby wszyscy wyraźnie ją słyszeli. W powitanie wplotła zwrot, oznaczający jedność i wspólnotę: dwie rzeczy tak bardzo teraz potrzebne światu.

– Tego wieczoru wypada mówić o bohaterach i ich czynach, godnie uczcić ich pamięć. Nasz kontynent, nadal mierzący się ze skutkami pięcioletniej wojny, długo jeszcze leczyć będzie rany, zadane mu przez siły Królowej Ciemności. Przy czym bardzo możliwe, że niektóre nie zabliźnią się nigdy.

W tym roku pragnę wam jednak przypomnieć, dlaczego w ogóle istniejemy – nasze rasy, każdy z nas z osobna, a także cały Krynn...

Pośród widzów dały się słyszeć pomruki zdziwienia, zaciekawienia, a gdzieniegdzie i niezadowolenia. Kobieta kontynuowała:

– W ciężkich czasach jak te, które niedawno przeżyliśmy, dobrze jest bowiem powrócić do źródeł. Posłuchajcie zatem Quenthala Serel – o początku wszechrzeczy, o stworzeniu świata.

Elfka smukłymi palcami trąciła struny swego instrumentu. Łagodna, dodająca otuchy melodia zaczęła odbijać się echem od otaczających drzew. Po chwili, z tych dźwięków wyłoniły się słowa:

– Na długo przed powstaniem czasu, przestrzeni czy jakiejkolwiek materii. Zanim Przedwieczny Astinus otworzył podwoje swej Biblioteki i zasiadł, aby w kolejnych tomach swoich „Kronik" spisywać dzieje Krynnu oraz czyny i słowa wszystkich jego mieszkańców, aż do dnia dzisiejszego. Już wtedy istniał Najwyższy Bóg.

Wraz z Nim w tutejszą przestrzeń wkroczyły Potęgi Dobra, Zła i Neutralności, którym poruczono zaprowadzenie kosmicznego ładu. Ostatecznie efekt końcowy Dzieła Stworzenia przekroczył nawet ich najśmielsze wyobrażenia.

W tym miejscu Amberlene przerwała i spojrzała w niebo.

– To właśnie ich konstelacje tak często przemierzają niebo w bezchmurne noce.

– Jedna z nich w ogóle się nie rusza, to pozostałe krążą wokół niej. Było tak odkąd sięgam pamięcią, aż do wojny. Zaczęły znikać tuż przed, zwłaszcza trzy takie największe – odparł starszy mężczyzna rasy ludzkiej. Gospodyni uśmiechnęła się do niego.

– Słuszna uwaga. Najważniejsza wśród pierwotnych Potęg była Trójca: E'li (którego wy ludzie zwiecie Paladinem), a także zachłanna i przebiegła Smocza Królowa, wśród was nazywana Takhisis lub Mroczną Panią. Brat i siostra, wraz ze swymi towarzyszami rozgrywający losami tego świata i jego mieszkańców jak pionkami na szachownicy. Z czasem, Mroczna Pani, ujrzawszy ten piękny i wspaniały świat, który pomogła ukształtować, zapragnęła go w całości dla siebie.

Z kolei ten jedyny nieruchomy gwiazdozbiór to Szale Równowagi, należące do cichego i spokojnego Gileana. Owe odpowiadające za Neutralność bóstwo usiłowało równoważyć wybujałe ambicje rodzeństwa. Z różnym skutkiem, jak się przekonaliśmy choćby ostatnimi czasy – westchnęła smutno.

– Dosyć tych elfio-ludzkich dyrdymałów! – obruszył się nagle jeden z gości: szykownie ubrany i pykający fajkę posiadacz bujnej, czarnej brody.

– Każdy szanujący się krasnolud przecież wie, że morza i lądy Krynnu (w tym Ansalon) ukształtował na swym Kowadle Czasu boski Reorx, a z sypiących się z Kowadła iskier uczynił gwiazdy, zawieszone na nieboskłonie. Potem te spadające, które dotykała jego ręka. Dlatego spełniają życzenia! Oprócz tego stworzył galaktyki i mgławice!

Wypiął pierś dumnie, jakby to co najmniej on sam dokonał tego monumentalnego dzieła. Po namyśle dodał wszakże ponuro:

– Smoki to też jego sprawka, psia mać! Nie tylko te dobre (jak to się mówi: metaliczne), ale i te złe, chromatyczne. Gnomy i kenderowie tak samo!

Na wspomnienie tej ostatniej rasy, duma z niego uszła niczym powietrze z przekłutego balonu. Szczególnie, gdy liczące sześciu członków poselstwo kenderów z Hylo zaczęło wiwatować.

– Cicho tam, niedorajdy skończone! – wrzasnął krasnolud w ich stronę. – Skaranie bogów z nimi! Chcecie wiedzieć, jaki był największy błąd Stworzenia w dziejach? I to zupełnie przez przypadek? 

W Epoce Snów, boski Kowal podzielił się tajnikami swego rzemiosła z niewielką grupą wybranych. Ci jednak nadużywali udzielonych im darów. Urośli w pychę i wykorzystując świeżo zdobytą wiedzę i umiejętności, podjęli się zuchwałej kradzieży artefaktu należącego do bogów. Nie wszystko poszło jednak zgodnie z planem, wskutek czego złodzieje wypuścili na świat Chaos, schwytany niegdyś przez Reorxa.

Za karę, owi nieszczęśnicy zamienieni zostali w pierwsze gnomy: ciekawskie istoty, wiecznie pragnące „ulepszać" świat i stale konstruujące nowe wynalazki. Mawia się, że uczniowie Kowala, którzy kierowali się głównie chciwością, zostali praojcami krasnoludów, zaś ci powodowani czystą ciekawością – wścibskimi kenderami właśnie.

Kenderowie tymczasem, słuchając tego, rechotali w najlepsze. Gospodyni podniosła rękę, prosząc o ciszę.

– Mam wrażenie, Mości Douganie, że chętnie zająłbyś moje miejsce... – zmrużyła oczy i zachichotała. Łagodnie skarcony krasnolud jedynie burknął coś w brodę i na powrót skupił się na swojej fajce.

– Śmiech śmiechem, muszę jednak skorygować szanownego Przedmówcę – stwierdziła Amberlene. – Na początku wszystkie smoki były dobre. Dopiero później Takhisis w swej przewrotności zniewoliła i upodliła część z nich.

– Ajaktobyłozinnymirasamicooo? – odezwał się w swoim stylu pewien zaciekawiony gnom. Owa rasa miała irytujący zwyczaj szybkiego mówienia. Ich mowa niestety nie nadążała za natłokiem myśli.

– Raz jeszcze, tylko wolniej – poprosiła bardka cierpliwie. Do gnomów potrzebne były ogromne pokłady cierpliwości. Jegomość z wysiłkiem powtórzył pytanie, d u ż o w o l n i e j. Następnie się przedstawił:

– Nazywamsiękonstantynopolitańczykiewiczowicztrzecitegomiana...

– Wersję skróconą, proszę – przerwała mu bez pardonu pieśniarka. Gnomom wręcz należało przerywać, chociaż oni sami uznawali to za spory nietakt. Tym bardziej, kiedy chodziło o imię, którego każdy gnom posiadał dwie wersje: normalną (dla swoich ziomków) oraz skróconą (dla wszystkich pozostałych).

– Konstanty – padła w końcu odpowiedź wysoce zirytowanego osobnika.

Elfka skinęła głową.

– Rozumiem. Elan'ndor, dziękuję. Odnośnie pytania: okazało się, że stworzone przez Reorxa gwiazdy posiadają dusze. Najwyższy ogłosił, iż owe duchy mogą otrzymać od Trójcy po jednym darze.

Bogowie Dobra przyoblekli je więc w cielesne powłoki, pozwalając im zakosztować piękna świata. Siły Mroku obdarzyły je ambicją i żądzą, aby mogły się rozwijać i zdobywać oraz kształtować swoje otoczenie. Gilean zaś dodał do tego wolną wolę. Najwięcej tego pierwiastka posiadali zaś pierwsi ludzie, których do życia powołał właśnie wspomniany Pan Neutralności.

Umiłowanymi Dziećmi Bogów zostaliśmy my. Elfowie pojawili się na świecie jako pierwsze z rozumnych istot dwunożnych. Od zawsze byliśmy wpatrzeni w świetliste oblicze E'li.

Teraz wiemy, że stało się to jedną z przyczyn naszego upadku. Nie dostrzegaliśmy różnych niuansów w szybko zmieniającym się świecie, który dla nas i naszych wschodnich krewniaków Silvanesti od zawsze był czarno-biały. To się straszliwie na nas zemściło...

Wracając wszakże do rzeczy. Jeżeli ktoś z naszej rasy zostawał magiem, w przytłaczającej większości wstępował na ścieżkę Dobra. Dla każdego prawowiernego elfa, wybór drogi Zła czy choćby Neutralności zakrawał wręcz na świętokradztwo i równał się wygnaniu ze społeczności. Takie wyjątki oczywiście istniały, choć większość z nas wolała ich nie zauważać.

Pragnąca bezgranicznie oddanych sług Takhisis dała życie ogrom. Początkowo była to najpiękniejsza i najmądrzejsza z ras, władająca rozległym imperium. Zaczęli wszakże zniewalać ludzi. Ci się w końcu zbuntowali, zaś wśród ogrów nastąpił rozłam.

Jeden z nich poznał bowiem wartość współczucia i zaczął ludziom pomagać. Okrzyknięty zdrajcą i heretykiem przez pobratymców, wraz z poplecznikami udał się na wygnanie.

Pozostałe ogry upadły i w większości zaszyły się w górskich jaskiniach. Ich oczy stały się szare, bo zgasło w nich światło dane przez boginię. Z powodu niedoboru słońca, ich skóra nabrała niezdrowego, żółtawego odcienia. Skarleli zarówno w wyglądzie, jak i mądrości.

Bardka umilkła na chwilę; słychać było tylko muzykę, którą nieprzerwanie grała na lutni. Zgromadzony naprzeciwko niej tłum mógłby przysiąc, że w trzaskającym wesoło ognisku widzieli zarysy wszystkiego, o czym mówiła. Przedłużającą się ciszę przerwała prośba elfiej dziewczynki:

– Opowiedz o Księżycach!

– Oczywiście, solasi – zwróciła się do niej czułym określeniem, oznaczającym „słoneczko". Znów podniosła wzrok na krwistą tarczę Lunitari, a potem, odwracając głowę, na srebrzysty sierp Solinari.

– Narodziny trojga boskich kuzynów pieczętowały nowe przymierze Potęg ze śmiertelnikami, po długim okresie ciągłych starć. Solinari (syn Paladine'a), Lunitari (córka Gileana) i Nuitari (syn Takhisis) stanowczo odżegnywali się od wiecznej waśni między rodzicami.

Opuścili oni niebieski panteon, aby być bliżej ziemskich spraw. Solinari, Lunitari i Nuitari zamieszkali na trzech księżycach, które później nazwano ich imionami. Wspólnie stanowią źródło Wielkiej Magii, z której swój początek wzięły Trzy Zakony (Białych, Czerwonych i Czarnych Szat), parające się tą elitarną sztuką.

Solinari był zdecydowany, ale cierpliwy. Pozwalał sprawom podążać swoim biegiem, aż do rozwiązania, które po wielokroć kontemplował. Często zdarzało mu się odwodzić pozostałą dwójkę od pochopnych decyzji. Jednak kiedy on sam już działał, to zawsze bez wahania. Podobnie zachowywali się członkowie Białych Szat, którymi Solinari się opiekował.

Lunitari ponoć narodziła się w pełni ukształtowana z myśli swego ojca Gileana. Tajemnicza, uwielbiająca płatać figle kobieta, rozmiłowana w sztuce iluzji. Magia ułudy i przemiany była zresztą specjalnością Czerwonych Szat, którym patronowała.

Nuitari: Pan Czarnych Szat, był najbardziej skrytym i nieufnym z całej trójki. Bezwzględny, ambitny i żądny władzy zdobywanej wszelkimi sposobami, podsycał te cechy w swoich zwolennikach.

W sobie samym potrafił je wszakże powściągać, kiedy zachodziła potrzeba. Jego kuzyni zresztą także. Wszystko bowiem, co czynili, czynili dla dobra samej Magii oraz jej sprawy na Krynnie. Ona była dla nich najważniejsza.

* * *

Mała elfka klasnęła w dłonie, szczęśliwa, że spełniono jej życzenie. Polanę po raz ostatni wypełniły kojące dźwięki lutni.

– W tym miejscu kończy się moja część tej opowieści – szepnęła gospodyni, raz jeszcze spoglądając na słuchaczy. 

– Przypominam, że niedawny konflikt opisał już (z właściwą sobie skrupulatnością) Wielki Kronikarz Astinus w trzech tomach swoich „Kronik"...

Jej wzrok napotkał na widowni twarz brata Fergala.

– A wielu z was poza tym doświadczyło go na własnej skórze – mówiła dalej. – Jest jednak inna historia. Miała ona miejsce tuż przed wybuchem Wojny Smoczej Lancy i bezpośrednio uczestniczyła w niej jedna z obecnych tu osób...

Zakonnik wstał i powoli podszedł do ogniska.

– Dziękuję, Pani. Piękna opowieść – skłonił się jej z szacunkiem.

– Dziękuję i ja, wszystkim wam – odpowiedziała. – To dla mnie zaszczyt, że tego wieczoru mogłam przed wami wystąpić. Ith letaar vel'lathein E'li: „Pokój Paladine'a z wami"...

Wygłosiwszy tradycyjne wśród Qualinesti i Silvanesti błogosławieństwo, Amberlene Wildwind dołączyła do pozostałych widzów, żegnana gromkimi brawami.

Gdy znów zapadła cisza, brat Fergal splótł dłonie za plecami, zamknął oczy i przemówił:

– Kiedy bogowie obdarzą kogoś szczególnymi względami, powołują go niekiedy do wielkich czynów. Oto historia jednej z takich osób. Na pierwszy rzut oka, wiele łączy go z jednym z Bohaterów ostatniej Wojny: magiem Raistlinem Majere. 

Obaj należeli do Zakonu Czerwonych Szat i obaj zostali naznaczeni. Mimo to, nigdy się nie spotkali, gdyż ich przeznaczenie okazało się krańcowo odmienne. Posłuchajcie opowieści o Synu Czerwonego Księżyca...

Był rok 316 AC. Od nieco ponad trzech stuleci trwała Epoka Rozpaczy: czwarta z wielkich er świata. Poprzedzającą ją Epokę Chwały zakończył straszliwy Kataklizm, który na zawsze odmienił oblicze Krynnu oraz wszystkich tych, którzy go zamieszkiwali.

Wydarzenie to stanowiło punkt zwrotny w historii. Chociaż ta relacja jedynie luźno do niego nawiązuje, jego skutki wciąż są wyraźnie widoczne i kładą się długim cieniem na codziennym życiu wszystkich ras.

Jednym z jego następstw był wprowadzony przez Wielkiego Astinusa i powszechnie przyjęty podział czasu: na lata PC (przed Kataklizmem) i AC (po Kataklizmie).

Ludzie zawiedzeni prawdziwymi bogami odwrócili się od nich. Przy czym niemal wszyscy pozostali przekonani, że to bogowie opuścili ich. Korzystały na tym fałszywe kulty, które jak grzyby po deszczu powstawały w różnych miejscach. Szerzyły się bezprawie, bieda i choroby.

W takich to niespokojnych czasach przyszło żyć bohaterowi naszej opowieści. Przeznaczenie upomniało się o niego na długo przed tym, nim postawił pierwsze kroki na wyznaczonej dla niego ścieżce. Ale nie uprzedzajmy faktów. Na początek, cofnijmy się w przeszłość: do wydarzeń, które go ukształtowały...

Soldai, dwudziesty siódmy dzień miesiąca Argon**

Od trzech dni panowała przygnębiająca pogoda. Po niebie bez przerwy przetaczały się bowiem ciężkie, czarne chmury, napęczniałe od grzmotów i błyskawic.

Nie przepuszczały ani odrobiny światła gwiazd, nie było widać choćby kawałka któregokolwiek z trzech księżyców, które zazwyczaj oświetlają wielki kontynent Ansalonu w spokojniejsze noce.

Nie była to zwykła burza, jakie często zdarzają się latem. Takiej ulewy i towarzyszących jej, gwałtownych podmuchów wiatru nie pamiętali nawet najstarsi mieszkańcy.

W tych rzadkich chwilach, kiedy niebo się przejaśniało, konstelacje Paladine'a i Takhisis znajdowały się tam, gdzie powinny. Jednakże patrzący wtedy w górę zauważali niepokojące zjawisko: pomniejsze gwiazdozbiory to znikały, to pojawiały się. Wszystko to przypominało niektórym pewne stare ludowe porzekadło: Kiedy bogowie harcują wśród śmiertelnych, nie może być dobrze...

Mało kto jeszcze wtedy podejrzewał, że ta „zabawa w chowanego" z konstelacjami była ledwie rozłożonym na lata wstępem do czegoś znacznie poważniejszego. Do kolejnej wojny.

* 13 września

** 27 lipca

Poniżej trzej bogowie Wielkiej Magii oraz boski kowal - jeden ze stwórców świata: Reorx.

Solinari, bóg Magii Dobra:

Lunitari, władająca Magią Neutralności:

Nuitari, Pan Czarnej Magii:


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top