1. Przypływ
Blady blask księżyca oświetla dno morskie.
Ośmiornica, nieświadoma nadchodzącej zguby,
Śni w sieci sen ulotny.
***
To wspomnienie już nigdy całkowicie nie wróciło. Pamiętała walkę. Odgłosy wybuchów, błyskające światła i pomarańczowy kolor. Dużo pomarańczowego, bardzo dużo, za dużo. I piosenkę, ale jej się akurat nie dało zapomnieć. Każdy dźwięk miał się zapisać w jej umyśle jak wypalony.
– To zmienia wszystko.
***
Marina Ida narodziła się na nowo pewnego ciepłego poranka na niewysokiej górze. Nie wiedziała jeszcze, jak się ta góra nazywa. Właściwie to nie do końca wiedziała, co się z nią w ogóle dzieje, ale podobało jej się to. Od dobrych kilku minut po prostu stała i patrzyła. Chyba pierwszy raz w życiu wszystko było takie jasne, takie ostre, takie żywe... Tak naprawdę chyba pierwszy raz w życiu patrzyła swoimi oczami, a nie przez gogle, obecnie zsunięte na czoło. Widok, choć komuś innemu mógłby się wydać niespecjalnie imponujący, robił na niej porażające wrażenie – inne wzgórza rozciągające się aż po kres widoczności, miasto i morze w oddali. Szum tego morza mieszał się harmonijnie ze świstem wiatru i szelestem liści. Dodatkowo w powietrzu dało się wyraźnie wyczuć dolatującą z oddali woń słonej wody. Była tak intensywna, że aż zakręciło jej się w głowie... Przyklęknęła i nabrała w dłonie nieco ziemi, po czym zaciągnęła się jej zapachem.
Tak, te wszystkie bodźce, tak intensywne, jakby ktoś zdjął jej z głowy worek, który nosiła od szesnastu lat, były cudowne, ale jedno wrażenie przewyższało wszystkie inne.
Marina po raz pierwszy w życiu myślała. Po raz pierwszy w życiu czuła, że jej myśli są czymś więcej niż tylko procesem, czymś więcej niż matematyką. Ponieważ to były jej myśli, a nie narzucone z góry przez kogoś innego. Była wolna. Mogła pójść, gdzie chciała, i zrobić, co chciała. Ta nagła swoboda była aż przytłaczająca – w głowie kłębiło się jej mnóstwo chaotycznych myśli, jak ona zachłyśniętych wolnością i dopiero kształtujących się w coś bardziej uporządkowanego. Wśród tych raczkujących zalążków znalazła się jednak jedna rzecz tak wyraźna, jakby była tam od zawsze.
Piosenka. Odkąd się przebudziła, wciąż obijała się jej echem po uszach. Słyszała ją tak dobrze, jakby ktoś tuż obok włączył bardzo mocny głośnik. Ale przecież nie było tu nikogo oprócz niej – tylko las, wiatr i odległe morze.
Nagle poczuła niesłychanie silną potrzebę zaśpiewania. Znała wszystkie słowa. To było dziwne – Oktarianie niezbyt lubili muzykę. Wyjątkiem był DJ Octavio, ale jego muzyka nie była przeznaczona do zabawy – jego muzyka kontrolowała. Jak melodie pomagające utrzymać rytm podczas musztry. A ta piosenka to był inny rodzaj muzyki – taki... tworzony dla muzyki, a nie dla efektywności.
Jej własny głos brzmiał obco. Nic dziwnego – przedtem bardzo rzadko mówiła. W oktariańskim reżimie to do ciebie mówili – najczęściej co masz robić i jak masz to zrobić. Jednak z każdym słowem nabierała odwagi. Śpiewała coraz głośniej. To było oczyszczające. Czuła się... szczęśliwa? Tak, to dobre słowo. To również było nowe doświadczenie – przedtem... w poprzednim życiu nie znała praktycznie żadnych emocji. No, może strach. Strach jest pożyteczny – mobilizuje, ale też zniewala. Ale radość? Radość nie jest pożyteczna.
Radość jest cudowna.
Kiedy ostatnie słowa opuściły jej usta, Marina z przerażeniem zorientowała się, że nie jest sama. I to od dłuższego czasu, bo aż od przedostatniej zwrotki wtórował jej nowy głos – nieco wyższy i bardziej hałaśliwy, ale na swój sposób bardzo ładny.
– Hej!
Odskoczyła gwałtownie w tył i uderzyła głową o pień pobliskiego drzewa. Oczy zaszły jej łzami, a serce zupełnie nagle zaczęło jej łomotać szybko jak młot w fabryce.
– Jejku, spokojnie! – Nieznajoma natychmiast znalazła się przy niej. – Ojejku, przepraszam, nie chciałam... Boli cię coś...? Głupie pytanie, wiadomo, że tak. Możesz wstać? – Mówiła szybko i trochę piskliwie. Nie wydawała się jednak mieć złych zamiarów.
– N-nie, nic mi nie jest – powiedziała Marina niepewnie. Wytarła oczy i dopiero teraz mogła na spokojnie przyjrzeć się obcej dziewczynie. Była sporo niższa od niej. Miała perłowe macki przechodzące w róż i złote oczy. Ubrana była w koszulkę z bardzo krzykliwym nadrukiem i buty do wspinaczki.
I była Inklingiem.
– Uff, to dobrze, bo przez chwilę się bałam, że się przekręcisz. A tak poza, to nieźle śpiewasz. Też lubisz siostry...? Głupie pytanie, każdy lubi.
Usiadła obok i z teatralnym stęknięciem zdjęła plecak.
– Te całe spacery są głupie, ale stary się uparł, że mam się dotleniać czy coś. Mówię ci, on się potrafi nagle uprzeć na najgłupsze rzeczy, ale jak już się uprze, to nie ma na niego rady. – Przez chwilę czegoś szukała, po czym z triumfalnym uśmiechem wyciągnęła z plecaka tylko trochę zgniecioną bułkę zawiniętą w sreberko. – A-ha! Ale za to tutaj mam nagrodę. Moja autorska potrawa – kanapka z serem, masłem i czekoladą. Tylko zamiast sera jest czekolada, a zamiast masła też czekolada. No i jeszcze trochę czekolady dla smaku. Chcesz gryza?
– Yyy... Nie, dzięki – odpowiedziała Marina. Starała się nie panikować. Ona nic ci nie zrobi. Nie ma ani broni, ani złych zamiarów. Po prostu spróbuj... wycofać się na bezpieczną odległość, kiedy nie będzie patrzeć.
– Luz. – Dziewczyna wzięła zaskakująco dużego gryza jak na tak drobną osobę. Przez chwilę mlaskała, po czym zwróciła umazaną czekoladą buzię w jej stronę. – Tak w ogóle to jestem Pearl. Aka Czarna Perła, aka Księżniczka Zajebioza.
– Ummm... Marina. Generacja 83 – dodała na wszelki wypadek, po czym natychmiast nakrzyczała na siebie w myślach. Po co to powiedziałaś? No po co?!
Pearl zmarszczyła czoło.
– Dziwne imię. Jesteś z jakiegoś innego kraju czy co? – Po raz pierwszy odkąd się spotkały przyjrzała się jej uważnie. Po chwili jej wyraz twarzy się zmienił. – Zaraz... – Podniosła się gwałtownie. – Jesteś Oktolingiem?! Ostrzegam cię, jeżeli masz zamiar mnie zabić, to umiem gryźć.
Marina podniosła ręce, żeby pokazać, że niczego w nich nie ma. Trzęsła się jak osika.
– Nie mam zamiaru próbować cię zabić – spróbowała. Jeszcze nie jest za późno, jeszcze nie jest za późno...
Pearl przyjrzała się jej uważnie. Marina mimochodem zauważyła, że jest strasznie ekspresywna we wszystkim, co robi. Gdy się nad czymś zastanawiała, całe jej ciało mówiło: „Zastanawiam się!".
– Nie?
– Nie.
– Czyli... podręczniki od histy to stek bzdur. Jak wszystko w budzie tak naprawdę. – Z powrotem usiadła. – Sorki, myślałam, że Oktolingi to okrutne, pozbawione emocji istoty, które żyją pod ziemią i całe życie poświęcają wojnie.
– Bo to w sumie prawda. Chociaż chyba to trafniejszy opis Oktarian. W każdym razie ja taka nie jestem.
– Właśnie widzę. – Pearl podrapała się z zadumą po głowie. – A Oktarianie to nie to samo?
– W żadnym wypadku! – oburzyła się Marina. – Oktarianie nawet nie mają nóg!
– Miałam z tego dwójkę, okej? – Dziewczyna uniosła ręce w obronnym geście. – Ale masz rację. Nie wyglądasz jak te potwory, o których nas uczyli. Tak naprawdę wyglądasz całkiem normalnie. No i masz zajedwabisty gust muzyczny.
Przez chwilę milczały. Pearl się nad czymś zastanawiała, a Marina błagała bezgłośnie jakąś nieznaną jej siłę wyższą, żeby na tym temat się skończył.
– W takim razie co ty tu robisz? – spytała w końcu Pearl. – Soreczka, ale pierwszy raz widzę kogoś z was tu, na górze. Coś się stało na dole?
„Można tak powiedzieć", chciała odpowiedzieć Marina, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. Im mniej pytań będzie zadawać ta dziewczyna, tym lepiej. To źle, kiedy znajomość zaczyna się od kłamstwa, ale inna sprawa, że Marina sama wciąż nie do końca rozumiała, co ją tak właściwie spotkało.
– Nie wiem – odparła zamiast tego. – Naprawdę nie mam pojęcia, co się stało. Ja... – tylko nie powiedz przez przypadek „pomagałam mojemu władcy w walce z jednym z waszych" – poszłam spać, jak co dzień, a potem obudziłam się tutaj.
Tak naprawdę to była dezercja, ale nie ma po co komplikować sprawy.
– Ahaaa... – Pearl zamyśliła się. Wyglądała strasznie uroczo, kiedy to robiła – miała bardzo zabawnie skoncentrowaną twarz. – I co, będziesz tam wracać?
Nie, na pewno nie. Bała się strasznie Inkopolis i jego mieszkańców, głównie tego, jak na nią zareagują, ale nie było nawet opcji, żeby wróciła do Octavia. Inna sprawa, że chyba nawet by już nie potrafiła. Nie potrafiłaby wrócić do życia wojną i wykonywania poleceń – nie teraz, kiedy zaczęła rozumieć.
– Raczej nie – odpowiedziała ostrożnie. – Tutaj jest o wiele ładniej.
I być może, kiedy już przystosuję się do życia wśród was i nabiorę zaufania, zostaniemy przyjaciółkami. Tam na dole nie ma nikogo, do kogo mogłabym chcieć wrócić.
– Się wie. Byłaś już w Inkopolis?
Kolejna fala kłującego w brzuch strachu. Próbowała sobie wytłumaczyć, że w końcu musi to zrobić, że nie może siedzieć na tej górze wiecznie, ale to wcale nie ułatwiało sprawy.
– Nie.
– Nie? Ło-ho, laska, szczęściara z ciebie! To jest najsuperhiperturbozajebiozabiste miejsce na ziemi! Zobaczysz, spodoba ci się!
– Pewnie tak... – odparła Marina słabym głosem.
– Taak. – Ostatni kawałek czekolady z dodatkiem bułki zniknął w ustach Pearl. Dziewczyna wstała i wytarła buzię w wewnętrzną stronę koszulki. – To co, idziemy?
– Teraz? – Marina poczuła, jak żołądek podjeżdża jej do gardła.
– A po co czekać? Trochę się stąd idzie na dół, a nie chcę całego dnia spędzić w jakimś lesie.
– Po prostu... – Marina chciała coś powiedzieć, ale żadne sensowne uzasadnienie zwłoki nie przychodziło jej do głowy. – Nieważne.
Szły w półmilczeniu. To znaczy Marina milczała, a Pearl mówiła. Buzia jej się dosłownie nie zamykała. Przez pierwszą część drogi nuciła jakąś melodię, ale inną niż ta. Nawijała coś o Inkopolis, muzyce, sporcie, swoim ojcu i masie różnych rzeczy, a przy tym używała czasami tak dziwnych słów, że Marinie trudno było ją zrozumieć. Inna sprawa, że nie słuchała. Z każdym krokiem narastało w niej przerażenie. Próbowała się uspokoić. Patrzyła na las. Mogłaby zapewne patrzeć na las godzinami – był przepiękny. Niby nieruchomy, ale kiedy dłużej się przyjrzeć, gałęzie się delikatnie kiwały, liście szeleściły poruszane wiatrem, czasami jakieś zwierzątko przemknęło między drzewami... A kolory były tak intensywne, że aż bolały ją oczy. Tutaj było tak cicho. Tak spokojnie.
Kiedy były już blisko, kiedy mogły już usłyszeć dźwięki miasta, Marina poczuła, że zaraz zwymiotuje. Zanim zdążyła pomyśleć, złapała Pearl za rękę. Dziewczyna odwróciła się, zaskoczona.
– Coś się stało?
– Pearl, ja nie dam rady. Oni mnie zabiją. Zemszczą się na mnie za wszystko, co zrobiła im moja rasa.
Urwała. Krzyczała na siebie w myślach. Super. Świetnie. Teraz ona przestanie cię lubić i zostaniesz tu sama. Brawo. A jednak... podzielenie się obawami w pewnym sensie przyniosło jej ulgę.
Wyraz twarzy Pearl ze zdziwienia przeszedł w łagodny uśmiech. Marinę zaskoczyło, ile było w nim zrozumienia. Tak naprawdę dziewczyna przedtem sprawiała wrażenie dość infantylnej, ale teraz przemknęło jej przez myśl, że może tylko na taką się kreuje.
– Jejku, nie ma się czego bać! Może Oktarianie tacy są, żeby kogoś znienawidzić tylko za to, kim jest, ale nie dzieciaki w Inkopolis. Pewnie większośc nawet nie ogarnie, że jesteś Oktolingiem. Tutaj nie ma dwóch tak samo ubranych osób, jeśli wiesz, co mam na myśli.
– Pewnie masz rację. Ale to i tak trudne...
– Łee tam. – Pearl delikatnie, ale zaskakująco stanowczo popchnęła ją w stronę miasta. – Dajesz, stara. Co to dla ciebie? To to miasto powinno się ciebie bać, a nie na odwrót!
– Mówisz...
– Oj nie dramatyzuj juuż. Będzie dobrze. Przy mnie nic złego ci się nie stanie.
– Mówisz.
– Mówię.
Marina wzięła głęboki wdech, po czym zrobiła pierwszy krok w nowe życie.
***
Pearl w jednym miała rację – Marina na pewno nie wyróżniała się z tłumu. Przedtem bała się, że jej niecodzienny wygląd i ubiór przyciągną uwagę, ale dookoła było mnóstwo osób ubranych tak krzykliwie i ekstrawagancko, że przy nich wyglądała wręcz nieciekawie. Tyle różnych fryzur, tyle ubrań, tyle kolorów... Obok przeszedł jakiś Inkling w pełnym kostiumie cyborga i od tego czasu postanowiła się już niczemu nie dziwić. W mieście wydawało się równolegle współistnieć co najmniej dziesięć skrajnie różnych nurtów modowych.
Jej wciąż nieprzyzwyczajone do tak dużej ilości bodźców zmysły skomlały o litość. Jeżeli doznania na szczycie Nantai (bo tak nazywała się ta góra) uważała za intensywne, to gwar i pełne spektrum kolorów (oraz zapachów) Inkopolis było regularnym gwałtem. Marina była maksymalnie przytłoczona tym, co działo się dookoła niej, może nawet oszołomiona. Już teraz zaczynała ją boleć głowa.
Dotarły do miejsca, które wyglądało jak plac. Było tutaj sporo przestrzeni, ale też sporo budynków. Kolorowe, żeby nie powiedzieć krzykliwe witryny sklepowe, ogromny ekran wyświetlający równie kolorowe... coś. Na dachach najwyższych znajdowały się dwie wielkie figury – białego lisa i... szopa w sombrero? Przez chwilę wydawało jej się, że już dostaje zwidów, ale mrugnęła kilka razy i gigantyczne zwierzęta nie znikały. Centralną część otaczającego plac pasa budynków zajmowało coś, co wyglądało jak stadion. Stąd widać było tylko środkową część i znajdującą się na szczycie konstrukcji wysoką wieżę z pomalowanego na zielono metalu. Wokół tej wieży owinął się ogromny elektryczny sum. On już nie był sztuczny – poruszał się lekko, jakby oddychał.
Marina przystanęła zaskoczona. Tego suma akurat widziała wcześniej, chociaż wolała się do tego nie przyznawać. Pearl jednak też wydawała się zdziwiona.
– O! Wrócił. Niech mnie, mogłabym przysiąc, że jeszcze wczoraj go nie było!
– O czym mówisz? – spytała Marina niewinnym tonem.
– O tym. – Pearl pokazała palcem wielką rybę. – To jest wielki sum. Dostarcza prąd całemu miastu, ale jakiś tydzień temu zniknął. To był uberciężki tydzień, tak swoją drogą. Ciekawe, czy wi-fi już działa... – Sięgnęła do kieszeni po telefon, ale ręka zatrzymała się jej w pół drogi. Spojrzała czujnie na Marinę. – Naprawdę nie słyszałaś o tym? W telewizji kilka razy mówili, że to na stówę sprawka Oktarian.
Zrobiło jej się gorąco. Spokojnie, nie panikuj. Po prostu wymyśl jeszcze jedną wiarygodną historyjkę.
– Może coś tam słyszałam... Ale nigdy go nie widziałam. Jestem... byłam tylko mechanikiem. Po prostu wykonywałam rozkazy. Nie miałam pojęcia, co akurat robi Octavio. Jak prawie wszyscy.
Kolejne perfidne kłamstwo. Ale na szczęście Pearl zdawała się w nie wierzyć. W zasadzie to nawet nie miała żadnej możliwości potwierdzenia, czy mówi prawdę.
Ona po prostu jej ufała.
To było dziwne uczucie. I Marina czuła się z tego powodu paskudnie. Spotkała pierwszą osobę, która jej ufa, i od razu to wykorzystuje. Wiedziała, że to się skończy źle, ale na razie po prostu za bardzo się bała.
Ogromny ekran skończył wyświetlać reklamę i jej miejsce zastąpiły dwie młode kobiety. Były podobnie ubrane, ale różniły się kolorami i fryzurą. To był chyba jakiś program informacyjny. Wyglądał na powtórkę, ale w zasadzie sprowadzał się do tego, że wielki sum wrócił. Po tym ogłoszeniu prezenterki jeszcze szybko wspomniały coś o jakichś meczach, ale Marina nie zrozumiała tego fragmentu. Ktoś tu z kimś walczył? I dlaczego miałby to robić w muzeum...?
Za to w ich głosach było coś dziwnego. Jakby już wcześniej je słyszała.
– Kto to był? – zapytała.
Pearl spojrzała na nią jak na kosmitkę.
– Kto to był? Żartujesz, prawda?
– Nie.
Pearl wydawała się załamana.
– Callie i Marie. Siostry. Squid Sisters. Najpopularniejszy zespół tego roku. I to w sumie strasznie dziwne, że ich nie znasz, bo przecież nuciłaś ich piosenkę.
No jasne!
To dlatego wydawały się jej znajome. Marina wcześniej nie myślała, kto skomponował tę melodię. Miała na nią tak potężny wpływ, że nie przeszło jej nawet przez myśl, że mogły ją stworzyć dwie normalnie wyglądające dziewczyny.
– Nuciłam, ale skąd miałam wiedzieć, kto ją śpiewa?
– Łooo, stara. Jak dojdziemy do mnie, to czeka cię duuużo słuchania. Masz karygodne zaległości – powiedziała Pearl. Po chwili dodała z nutką smutku w głosie. – One są takie fajne... Chciałabym być kiedyś taka jak one.
– One naprawdę są siostrami?
– Nie, kuzynkami. Ale ta nazwa brzmi lepiej.
Marina chciała zapytać o coś jeszcze, ale nagle poczuła, jak coś miękkiego ociera jej się o nogi. Pisnęła zaskoczona. Pearl zachichotała.
– Dużego pieszczocha też się boisz?
Marina spojrzała w dół i zobaczyła niedużego, trochę okrągłego kota. Żuł jakąś ość i przyglądał jej się uważnie.
– To jest Judd, nasz miejski kot – wyjaśniła Pearl. – Jest stary i przez większość czasu nic nie robi, ale ma dobre oko. Rozumiesz, zawsze na koniec meczu dajemy mu dwie flagi z kolorami drużyn, a on zawsze wybiera ten, którego jest więcej! Bardzo mądry zwierzak.
Marina schyliła się i pogłaskała kota ostrożnie. Zamruczał zadowolony.
– Słodki – stwierdziła. – Ale o co chodzi z tymi meczami?
– Łee, długo by tłumaczyć. Potem ci powiem. Teraz chodźmy już do mnie.
***
Mieszkanie Pearl było ogromne i wyglądało na bardzo drogie. Znajdowało się na najwyższym piętrze jednego z większych apartamentowców w mieście. Pierwszą rzeczą, jaką Marina zobaczyła po wejściu, był ogromny, naprawdę ogromny pokój. Prawie całą jedną ścianę zajmował wielki telewizor, a inna była jedną dużą szybą, przez którą można było zobaczyć panoramę miasta. Na bardzo drogo wyglądającej kanapie siedział elegancko ubrany mężczyzna. Jedną ręką stukał w laptop, a drugą trzymał telefon przy uchu.
– Tata, przyprowadziłam koleżankę! – zawołała Pearl, po czym szybko poszła dalej korytarzem. Marina w lekkim szoku ruszyła za nią. Minęły szereg zamkniętych drzwi. Gdzieś z boku mignęła jej kuchnia, równie duża co salon. Pearl jednak skierowała się w stronę schodów – więc było jeszcze jedno piętro!
– Mamy jeszcze ogród na dachu, ale to kiedy indziej – rzuciła Pearl, jakby domyśliła się, o czym myśli.
– Czym zajmuje się twój tata? – spytała Marina.
Pearl się skrzywiła.
– Jakimiś nudami. Inwestycje, nieruchomości... W sumie to nie wiem, ale zarabia dobrze. Na szóste urodziny dostałam statek.
– W sensie...
– Statek. Taki normalny statek. Pływający. Po morzu.
– Po co sześciolatce statek?
– Nie mam pojęcia, ale fajnie się na nim pływało.
Marina, która w życiu nie dostała prezentu na urodziny, postanowiła nic nie mówić. Kompletnie nie rozumiała tego miejsca.
Stanęły przed drzwiami do pokoju Pearl – nie było wątpliwości, że to jej, bo jako jedyne w całym domu miały tabliczkę i były ozdobione wyciętymi z kolorowego papieru gwiazdkami. Innymi słowy, jako jedyne miały osobowość. Wszystkie inne wydawały się jakieś takie... chłodne. Eleganckie i drogie, ale nudne. Tak naprawdę po co komuś tyle pokoi, skoro mieszka tutaj tylko kilka osób?
– Masz rodzeństwo? – spytała Marina.
– Nie, nie mam pasożytów. Całe szczęście – odrzekła Pearl. Otworzyła drzwi i zaprosiła ją gestem. – Wchodzisz.
Ten pokój również był strasznie duży. Wyglądał tak, jak Marina wyobrażała sobie pokój typowej nastolatki – komputer, konsola do gier, piłka i deskorolka rzucone w kąt, kilka półek zapełnionych książkami, wieża grająca, całkiem wysoki stosik płyt i plakaty zespołów na ścianach. Ale to nie wszystko – Marina ze zdziwieniem zauważyła całkiem sporo zabawek – przytulanki w kształcie morskich stworzeń, kilka lalek i trochę klocków. W sumie pasowały do Pearl. To nie był pokój typowej nastolatki – to był pokój dorastającej dziewczyny, stan przejściowy między jedną fazą a drugą.
Pearl przykucnęła przy stosiku płyt i zaczęła go przeszukiwać. Marina chciała po raz pierwszy tego dnia odetchnąć chwilę, ale nagle coś przyciągnęło jej wzrok. Przykucnęła i w szoku podniosła leżący na ziemi pistolet. Znała się na broni, więc wystarczył jeden rzut oka, żeby wiedziała, że to nie jest dziecięca zabawka z migającymi światełkami. To była w pełni funkcjonalna broń – nawet dość podobna do Octoshotów, które były podstawą wyposażenia oktariańskiej armii.
Co jest? Czy oni coś ukrywają? Myślała, że tylko Oktarianie śpią z bronią w ręku.
– Skąd to masz? – spytała ostrożnie.
Pearl spojrzała na nią zdezorientowana. Po chwili zrozumiała, ale nie sprawiała wrażenia, jakby Marina odkryła właśnie jakiś jej mroczny sekret.
– Od Sheldona. – Wzruszyła ramionami. – To jedyny sklep z bronią w mieście, więc trochę ciężko, żeby był skądinąd.
– Po co ci to?
– Dla sportu.
To już zupełnie zbiło ją z tropu.
– Sportu?
– Oezuuu... – westchnęła Pearl. – Naprawdę nie wiesz?
Chwyciła leżący obok pilot od telewizora i wcisnęła przycisk. Po chwili odłożyła pilota od wieży i tym razem wzięła właściwego. Nie musiała szukać długo. Pierwszy kanał z brzegu nadawał właśnie na żywo mecz z muzeum D'Alfonsino.
– Prosz. – Wskazała ekran.
Marina na początku była w szoku. Widziała dwie drużyny – jedną pomarańczową, drugą granatową – które ostrzeliwały się nawzajem z jeszcze groźniej wyglądającej broni niż ta Pearl. Odskoczyła od ekranu, kiedy jeden z Inklingów wystrzelił bezlitosną salwę prosto w dziewczynę przeciwnego koloru, która po chwili zniknęła.
– Czy on ją... – Głos ugrzązł jej w gardle.
Pearl chyba trochę to bawiło.
– Niee, no co ty. Patrz. – Pokazała palcem na ekran. – Tu jest.
Rzeczywiście. Ta sama dziewczyna, o której przed chwilą myślała, że umarła, jakimś cudem wróciła do żywych i zapamiętale pokrywała pomalowaną na niebiesko podłogę swoją farbą.
– To jest ten wasz sport? – spytała Marina. – Myślałem, że nie żyje.
– To jest ten nasz sport i jest superhiperbombastyczny, zobaczysz. Potem ci więcej opowiem, bo dużo tego jest. O, znalazłam!
Po chwili telewizor zgasł, a zamiast tego Pearl puściła jedną z płyt. Marina bardzo szybko rozpoznała, kto to śpiewa. Głosy były te same, tylko melodia inna.
– To Callie i Marie?
– Mhm. – Pearl przysiadła na łóżku.
Marina uznała, że to dobra pora, by o coś spytać.
– Masz coś, w co mogłabym się przebrać? – zapytała lekko zawstydzona. Zbroja, którą miała na sobie, z każdą minutą stawała się coraz mniej wygodna – zimny metal strasznie ciążył i obcierał skórę.
– Pewka. Tylko umm... Nie jestem pewna, czy będzie coś w twoim rozmiarze. Chociaż w sumie chyba mam kilka za dużych ciuchów, więc jak poszukasz, to znajdziesz.
– Dzięki. Eee... To gdzie trzymasz ubrania? – Już przez dłuższą chwilę rozglądała się po pokoju uważnie, ale nigdzie nie mogła dostrzec niczego, co by wyglądało na szafę.
– Aa, fakt. Sorki, na klamoty mam osobny pokój. – Pearl uśmiechnęła się przepraszająco i otworzyła małe drzwi, których Marina wcześniej nie zauważyła.
Nawet garderoba w tym mieszkaniu była ogromna. Na wieszakach wisiało tyle ubrań, że Pearl najpewniej mogłaby do końca życia zakładać każdego dnia co innego, a i tak sporo by zostało.
Marina pozbyła się gogli, butów, zbroi i całej reszty żelastwa i od razu zrobiło jej się lżej – dosłownie i w przenośni. Zbroja oktariańska była dokładnie tym, na co brzmiała – przede wszystkim kupą hartowanej stali. Uzbierała się tego całkiem spora kupka i nie do końca wiedziała, co z nią zrobić. Na razie odsunęła ją pod ścianę. Mimo wszystko nie chciała się jeszcze tego pozbywać – w zbroi mogło znajdować się sporo ciekawej elektroniki do przeanalizowania na później.
Znalezienie jakiegoś pasującego na nią ubrania nie zajęło wcale długo. Kilka wieszaków było odsuniętych na sam bok, w pewnej odległości od reszty i Marina szybko domyśliła się, że to właśnie muszą być te za duże rzeczy. W końcu zdecydowała się na sukienkę w kolorze morskiej zieleni – dla niej była tylko trochę przykrótka, co oznaczało, że na Pearl musiała wisieć jak na szkielecie.
Z butami był większy problem. Przymierzyła kilka par z rzędu, ale wszystkie były sporo za ciasne. W końcu postanowiła, że na razie i tak żadnych nie potrzebuje i da stopom odetchnąć po całym dniu chodzenia w ciężkich, skórzanych, wojskowych butach.
Zaraz po wyjściu zrozumiała, że to była zła decyzja. Pearl odwróciła się zaskoczona, kiedy jej pokój wypełnił jęk bólu.
– Co się stało?
Marina ze łzami w oczach wskazała na podłogę, na której leżało kilka zagubionych klocków.
– Ojejku... Przepraszam! – Pearl szybko przykucnęła, żeby posprzątać bałagan. – Ale za to bardzo ładnie wyglądasz, naprawdę.
***
Potem jeszcze jakiś czas siedziały razem i rozmawiały. Pearl opowiadała jej o Inkopolis i puszczała jej płyty, a Marina głównie słuchała i pilnowała, żeby rozmowa nie schodziła na niewygodne tematy. Jednak zrobiło się już późno i nagle zauważyła, jak bardzo jest zmęczona dzisiejszym dniem.
Pearl pokazała jej jej pokój. To było bardzo miłe, że pozwoliła jej u siebie przenocować. Marina miała nadzieję, że nie wpadnie przez to w kłopoty (chociaż mieszkanie było na tyle duże, że może nikt – to znaczy ojciec Pearl – jej nie zauważy). Pokój był niespodziewanie ładnie umeblowany jak na pomieszczenie, w którym nikt nie mieszkał. Łóżko i meble były proste, ale czyste i schludne. Nigdzie nie było ani drobinki kurzu.
Marina długo nie mogła zasnąć – po części z powodu wszystkich tych emocji, ale przede wszystkim dlatego, że było jej zbyt wygodnie. W życiu nie wyobrażała sobie nawet, żeby mogła spać inaczej niż w pełnym uzbrojeniu na podłodze w małym pomieszczeniu, stłoczona z dwudziestoma innymi Oktolingami (zawsze samymi dziewczynami – naprawdę, jakby komuś w tych warunkach chciało się choćby myśleć o seksie). To łóżko było takie miękkie, że miała ochotę się rozpłakać. I miała tak dużo przestrzeni tylko dla siebie... Mogła rozłożyć ręce tak szeroko, jak tylko się dało, a i tak nie wystawały poza krawędź.
***
Wpis 1
Dzisiaj stało się dużo rzeczy, a mam wrażenie, że w najbliższym czasie stanie się ich jeszcze więcej. Nie mam pojęcia, co mnie czeka, więc postanowiłam zapisywać, co się dzieje. To pomaga uporządkować myśli.
Inkopolis zrobiło na mnie naprawdę duże wrażenie. Szok kulturowy co prawda jest problemem, ale wierzę, że w najbliższych dniach bliżej poznam panujące tu zwyczaje i przestanę czuć tak dużą dezorientację. Jak na razie osoby, które spotkałam, były dla mnie miłe. Co prawda na razie miałam szansę bliżej poznać jedynie Pearl, ale inni też wyglądali na przyjaznych. Może to wrażenie wywołane kontrastem, ale wszyscy wydają się tutaj tacy szczęśliwi... I ja też chyba się czuję szczęśliwa. Jeszcze wczoraj nawet nie wiedziałam, co to słowo znaczy, ale dzisiaj czuję się szczęśliwa.
Nigdy nie sądziłam, że wolność może być tak cudowna. Tak naprawdę nie wiedziałam, że nie jestem wolna. Mało wtedy myślałam – nie chodzi tu teraz o matematykę, a bardziej... o życie i te sprawy. Dopiero dzisiaj zrozumiałam, że można żyć inaczej... Chcę przez to powiedzieć... Jejku, gubię się we własnych myślach. Jestem pewna, że w przyszłości nabiorę wprawy, ale chyba dzisiaj nie powinnam już więcej pisać. Jestem zmęczona nowymi rzeczami. A to dopiero początek.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top