Symbol pokoju

Miniaturka, której akcja toczy się w uniwersum "Złotych kajdan". Znajomość ZK nie jest potrzebna :)

*

Tak, jak się spodziewała, przybył spóźniony. Kiedy ona przygotowywała wszystkie niezbędne do pracy narzędzia, on zapewne palił pod murami szkoły. Wraz z jego osobą do pomieszczenia wparował wierny towarzysz — Alex — a za nimi z przeciągiem wpadł zapach ziół, błota i wilgoci. Na zewnątrz utrzymywała się już od kilku godzin ulewa. Dobrze, bo przynajmniej nie traciła słonecznego popołudnia na sprzątanie. Niedobrze, bo jeśli brzydka pogoda się utrzyma, będą musieli pomóc w zabezpieczaniu miasta przed powodzią — to oznaczało cały wieczór wyczerpującego emanowania energią w celu przeniesienia worków z piaskiem, a także pęcherze od rysowania na drzwiach run uszczelniających. Oczywiście tym samym kara by jej nie ominęła — zostałaby przeciągnięta na kolejny dzień. Wolała skończyć dziś zadaną pracę i noc spędzić w łóżku.

Patrzyła ze złością na tę dwójkę. Przekomarzali się, jakby nigdy nic. Jakby im nie zależało. To przez Yerena właśnie dostali karę. Nie wyglądał, jakby się przejmował.

Zezłościła się i fuknęła pod nosem, co zwróciło wreszcie uwagę młodych mężczyzn.

Yeren popatrzył na Sarę z góry — nie musiał się specjalnie starać, bo w końcu przewyższał ją o ponad głowę; jednak to jego oczy wzmocniły w dziewczynie odczucie, że jest tylko nic niewartym robakiem, którego ostrouchy zdeptałby bez skrupułów.

— To ja już... pójdę — postanowił Alex. Kolega Harpera przyjacielsko uderzył żółwikiem w jego ramię. — Widzimy się później.

— No nie gadaj — zaśmiał się Yeren, olewając przyglądającą się im dziewczynę. — Myślałem, że mi pomożesz.

— Innym razem — zapewnił Teheraki.

W ten sposób zostali sami; po raz drugi w ciągu dwóch dni. Poprzedniego wieczora ich spotkanie skończyło się bójką, którą przerwało dopiero pojawienie się profesora Quilla. To Geoffrey Quill zadecydował, że w ramach kary wysprzątają jeden z dwóch strychów. W razie braku poprawy ich zachowania, obiecał, że i poddasze w budynku B będzie na nich czekało w pogotowiu.

— Spóźniłeś się. — Sara wydęła ze złością usta. Chciała mu dopiec. To przez niego marnowała wolne popołudnie na sprzątanie. — Miałeś tu być o czwartej, a studencki kwadrans minął już jakiś czas temu.

— Nawet nie zaczęłaś jeszcze sprzątać — zauważył, obejmując sceptycznym spojrzeniem pamiątki, puchary, obrazy oraz inne zakurzone przedmioty.

— Bo musiałam najpierw przynieść to wszystko. — Dziewczyna rozłożyła ręce, pokazując wiadra, mopa, miotłę, stertę szmat oraz środków czystości.

— Niewiele zrobiłaś — podsumował oschle.

— Ugh! — Blondynka powstrzymała się od tupnięcia nogą. Wniesienie tu tego wszystkiego, pokonując nie raz i trzy piętra, to niewiele?, jęknęła w duchu. Harper, przypadek beznadziejny, nie wart był strzępienia języka. Wyciągnęła palec i wskazała na prawą stronę pomieszczenia. — To jest twoja część — teraz pokazała obszar wokół siebie — a to moja. Profesor powiedział, że mamy zrobić także selekcję. Jeśli coś będzie zbyt...

— Nie traktuj mnie jak kretyna — przerwał jej. — Przecież słuchałem wczoraj Quilla.

Yeren przewrócił oczami i pokręcił głową. Schylił się, żeby poderwać z ziemi jedną z naszykowanych szmat; wrzucił ją do wiadra z ciepłą wodą, niszcząc parującą różową piankę.

— Tak? — Sara miała poważne wątpliwości. — Nie wyglądałeś. Raczej miałam wrażenie, że twój umysł jest daleko poza gabinetem.

— No widzisz? — Zęby Harpera błysnęły w szyderczym uśmieszku. — Zdziwko.

Dziewczyna fuknęła po raz kolejny, ale już się nie odezwała. Okręciła się na pięcie, zebrała potrzebny do sprzątania ekwipunek i rozpoczęła pracę.

Wszystko ją bolało. Nawet ćwiczenia bojowe nie wymagały od niej nigdy tyle siły, ile wczorajsza potyczka z rówieśnikiem. A poszło o tytuł symbolu pokoju.

Symbol pokoju to taki łącznik pomiędzy cywilami a wojskiem. Niektórzy taką osobę nazwaliby rzecznikiem lub PR-owcem. Symbol pokoju wygłaszał oświadczenia, a także pokazywał się w mediach. Za symbolem ciągnęli dziennikarze, docierając z nim nawet na pole bitwy. Zaraz po Wyniosłym była to najbardziej rozpoznawalna osoba w kraju. Dotychczas tytuł ten piastował Anders Harper, dziadek Yerena, jednak ten już skończył wiek swojego życia i postanowił przejść na emeryturę. Pokrewieństwo Andersa i Yerena, według Sary, tylko zaogniło konflikt między nią a młodym Harperem, doprowadzając do wybuchu gniewu na wieść, iż to właśnie ona przejdzie kurs, aby przejąć tytuł symbolu pokoju. Chłopak był zdania, i wcale się z tym nie krył, że naturalną koleją rzeczy jest odziedziczenie przezeń stanowiska. Pewność siebie i brak zdolności do samokrytyki nie pomogły Yerenowi uporać się z uczuciami, kiedy wyniki zostały ogłoszone.

Skrzywiła się, kiedy zamyślona wykonała zbyt obszerne półkole, pucując szybę w witrynie. Naciągnęła jakiegoś mięśnia. Praktycznie cała jej prawa ręka, od kłykci aż po bark, upstrzona była kolorowymi siniakami. Aktualnie ich barwy wahały się między delikatnym kawowym odcieniem a fioletową czernią. Lewa strona jej ciała wyglądała nieco lepiej. Wolała posługiwać się prawą połową ciała, uderzając i kopiąc.

Czysta powierzchnia, ukazując odbicie, przypomniała jej, iż nie tylko ciało ucierpiało, ale i twarz. Pamiątkę po pojedynku stanowiła także opuchnięta górna warga oraz napęczniała, brązowa skóra pod kością policzkową. Matka powiedziałaby, że do wesela się zagoi. Ojciec wyzwałby na pojedynek Yerena. Jej bracia zapewne zaczailiby się w mrocznej, miasteczkowej uliczce i zamordowali Harpera. O bójce nie powiedziała rodzinie i nie zamierzała tego robić. Nie musieli się mieszać.

— Wciąż nie wierzę, że mnie uderzyłeś — powiedziała, patrząc na zdeformowaną blondynkę, która również się jej przyglądała. Nie poznałaby się na ulicy.

Yeren podniósł głowę, wyciągając szyję. Wzruszył ramionami.

— Musiałem sprawdzić, dlaczego to ciebie wybrali — odparł.

— Nie dzięki sile.

— Teraz już wiem.

Odwróciła się do niego ze złością wymalowaną na twarzy. Jak śmiał być tak obojętnym?!

— Jak mogłeś uderzyć kobietę?!

Chłopak znów podniósł wzrok na dziewczynę. Nie lubił, gdy ktoś mu przeszkadzał, a ona właśnie to robiła. Przez nią musiał się zastanowić, gdzie skończył. Czy starł kurze, czy już może przetarł przedmiot na mokro? Wykonał ostatnie muśnięcie i odłożył puchar na stertę po prawej. Im rzadziej mu przerywała, tym szybciej mógł skończyć.

— Co za różnica? — odpowiedział pytaniem na pytanie. — Gdy staniesz na polu bitwy, to myślisz, że będziesz walczyć tylko z innymi kobietami? Że mężczyźni, których będziesz musiała spacyfikować, będą się z tobą obchodzić delikatnie?

Zaśmiał się, wyobrażając sobie właśnie opisaną sytuację. To niedorzeczne.

— Teren szkoły to nie pole bitwy! — upomniała go, jak na gust Yerena, zbyt dramatycznie.

— Ty też się nie powstrzymywałaś — stwierdził — więc daruj sobie kazania.

Niemal złamała mu nos. Gdyby uderzyła ciut mocniej lub pod większym kątem...

— Broniłam się!

Prychnął.

— Nie sądzę, żeby to była wyłącznie obrona.

— Jesteś idiotą.

Prychnął ponownie. Zabrakło jej argumentów, więc postawiła na obelgi.

— A ty debilką. — Nie pozostał jej dłużny. — Zajmij się sobą.

Posłuchała go, więc mógł wrócić do przerwanej pracy.

Patrząc z perspektywy kilkunastu godzin, uznał, że postąpił bardzo nierozsądnie. Marnował popołudnie, a i zapewne cały wieczór, bo musiał się na kimś wyżyć z powodu swojej porażki. Kiedy napisał do Sary liścik z prośbą o spotkanie na boisku o dwudziestej, nie miał zamiaru wyzwać jej na pojedynek... Tak wyszło. Chciał porozmawiać; chciał zrozumieć; chciał się dowiedzieć, co zrobił źle. Czego mu zabrakło? Odkąd profesor Monte zaprosiła kandydatów na spotkanie i podała wyniki do wiadomości, zastanawiał się, dlaczego Folda wyprzedziła go o pięć punktów. Wcześniej szli łeb w łeb, aż do rozmowy egzaminacyjnej. Co takiego powiedziała komisji, że zasłużyła na wyższą notę? Przecież wydawało się mu, że sam odpowiadał wzorcowo — orientował się w aktualnej sytuacji w kraju, znał się na polityce, miał światłe przekonania i bezpieczne poglądy. Gdzie popełnił błąd? Chciał tylko porozmawiać o ostatnim etapie egzaminów i porównać odpowiedzi. Zamiast tego... Gdy ją zobaczył, wciąż roztrzęsioną ze szczęścia po zdobyciu tytułu, coś w nim pękło. Nie wytrzymał i zanim popchnął Sarę, poinformował ją tylko o tym, że wyzywa ją na pojedynek.

Wygrał, rzecz jasna. Nie trudno było z nią wygrać. Była na wydziale wojskowym, tak jak i on, ale uczyła się w klasie wsparcia, kiedy on wybrał jednostki czynne. Specjalizowała się w magii leczniczej, chociaż jak każdy miała pojęcie o wykorzystaniu innego rodzaju magii podczas walki. On miał dwie specjalizacje, z których jedną była piromancja; o tej drugiej niewielu wiedziało, a stanowiła istnego Asa w wachlarzu posiadanych przezeń umiejętności.

Za oknem deszcz uderzał o mury, a po szybie płynęła rzeka. Jeśli pogoda się nie uspokoi, zostanie wszczęty alarm, pomyślał przez chwilę. Sięgnął po kolejną rzecz, tonąc we własnych myślach. Wciąż jak bumerang wracało pytanie: dlaczego akurat ona?

— To nie do pomyślenia, że wybrali właśnie ciebie — powiedział, nie odrywając wzroku od kolejnego medalu. Ten był złoty i należał do jakiegoś Gregory'ego T'Cala.

— Znowu zaczynasz? O co ci chodzi?

Nie spojrzał na nią. Lepiej mu było, gdy jej nie widział. Łatwiej panował wtedy nad emocjami.

— To ja powinienem być symbolem pokoju — rzekł stanowczo, sięgając po kolejny przedmiot. — To mój dziadek zstępuje ze stanowiska. On otrzymał tytuł od swojego dziadka. To naturalne, że teraz moja kolej. Mój udział w tej szopce to była tylko formalność.

Jego rodzina jeszcze nie wiedziała. Musiał im w końcu powiedzieć. Znali termin ostatniego egzaminu i kwestią czasu był telefon od dziadka lub matki. Dziadek Anders niebywale się ucieszył, gdy wnuk oznajmił, że zakwalifikował się do egzaminów. Dotychczasowy symbol pokoju stawiał właśnie na swoją krew. Matka miała nadzieję na wygodne życie syna, a także bogactwo, które wiązało się z tytułem.

Wstydził się przyznać oficjalnie do porażki. Niemniej, lepiej, żeby to on im powiedział, niż mieliby się dowiedzieć od przypadkowej osoby. Opinia publiczna miała poznać wyniki za tydzień w niedzielę — egzaminatorzy i komisja dopełniali formalności i musieli przygotować Sarę na jej pierwsze oficjalne wystąpienie.

— Więzi rodzinne nie decydują o awansie — odparła Sara. — I dobrze. Drugiego takiego egoisty i narcyza ze świecą szukać.

Ścisnął szmatkę w dłoni i spiorunował towarzyszkę spojrzeniem. Jak gdyby nigdy nic segregowała zawartość jednego z pudeł.

— Kim ty jesteś? — zadał pytanie, aby natychmiast na nie odpowiedzieć: — Nikim. Moja rodzina jest znana. Szanują nas, bo od lat jako wojownicy stoimy na najwyższych szczeblach. Jesteśmy generałami, oficerami... Jak ktoś zapyta o ciebie i osiągnięcia twojej rodziny, usłyszy cykanie świerszczy. A może na listę twoich osiągnięć wciągną największą wyhodowaną dynię?

Dziewczyna zamrugała i zerknęła przez ramię. Ciemne, błyszczące oczy spoglądały na nią złowrogo spod gęstych brwi. Tak wyglądała zazdrość. Swoją drogą... skąd wiedział, że zdobyła kiedyś pierwsze miejsce dzięki dyni na jednym z wiejskich jarmarków?

— Jak na kogoś, kto ma mnie gdzieś, wiesz zaskakująco o mnie wiele — nawiązała, oczekując na reakcję.

— Stul pysk — warknął, opuszczając głowę. Przez przypadek wygadał się, że ją sprawdzał. Zrobił to zaraz po wynikach. Wcześniej Sara go nie obchodziła. — Wieśniara. To hańba, żeby komuś takiemu oferować przywileje symbolu pokoju. Sądziłem, że twój udział w egzaminach to żart.

Odwróciła od niego wzrok, wracając uwagą do pudła i jego zawartości.

— Pomyliłeś się. Nawiasem mówiąc masz kiepskie poczucie humoru. — Wyciągała kolejne rzeczy, dzieląc je na dwie kupki: do wyrzucenia i do zachowania. — A może faktycznie jesteś tylko umięśnionym troglodytą, który opanował władanie ogniem w tak perfekcyjny sposób tylko dlatego, że było to najłatwiejsze, czego mógł się podjąć?

On troglodytą?! Zapowietrzył się. Władanie ogniem najłatwiejsze?! Pięści pobielały od zaciskania.

— Ty nawet nie jesteś użyteczna w bitwie — rzucił urażony.

Parsknęła lekceważąco.

— Ale to do mnie będziesz biegł z płaczem, gdy zaklęcie wroga odetnie ci rękę.

— Wolałbym umrzeć — wycedził.

— A zdychaj. Ja nie jestem tak pyszna i dumna jak ty. Bez zbędnego gadania pomogłabym każdemu, nawet wrogowi.

Nie sądziła, że kara dzielona z Yerenem może być taką torturą. Jej ręce drżały od powstrzymywania wybuchu złości. Serce waliło tak głośno, że zagłuszyłoby przybycie ewentualnego intruza, a może i dalszą rozmowę. Wiedziała, że będzie ciężko, ale żeby aż tak? Od początku tylko się kłócili...

W sumie... czy oni kiedykolwiek normalnie ze sobą rozmawiali? Od zawsze dzielił ich mur. Od początku Yeren wybrał ją sobie na obiekt żartów. Na pierwszym roku pamiętała, jak siadał za nią i pociągał za kucyka, twierdząc, że przeszkadza mu w notowaniu. Dźgał ją długopisem, kopał pod krzesłem, czasem poplamił atramentem; na zajęciach fizycznych potrafił bez powodu rzucić w nią piłką, kiedy nie patrzyła. Przez cały pierwszy rok go nie znosiła. Po wakacjach przestał poświęcać jej tak dużo niechcianej uwagi, a dokuczanie fizyczne zastąpiły drwiny. Przestał też za nią siadać, zapadając się głębiej we własny świat. Koleżanki twierdziły, że się mu podobała, ona zaś uważała, że jeśli Yeren ma w tak dziecinny sposób okazywać uczucia, to powinien sobie darować. Dostała to, czego chciała.

Po kolejnych kilkudziesięciu minutach Yeren odezwał się ponownie:

— Jesteś tylko kujonem — burknął. — To dlatego miałaś najwyższe noty.

Podniosła głowę. Trochę zesztywniał jej kark.

— Ciekawe — mruknęła. Układała książki. — Do rozmowy z egzaminatorami ty również zdobywałeś maksymalne wyniki. Może jednak elokwencja to nie nauka na pamięć?

— Jak ty mnie wkurwiasz — wysapał. — Mogłem przywalić ci mocniej. Przynajmniej dziś nie musiałbym słuchać twojego jęczenia.

Pokręciła głową.

— To ty ciągle do mnie mówisz — zauważyła. — To ty zaczynasz rozmowę! — Walnęła książką o blat. — I gdybyś przywalił mi mocniej, jak mówisz, zapewne już dziś byłbyś w swojej wielkiej posiadłości, a służba skakałaby koło panicza, co by ze wściekłości czegoś nie rozwalił, bo został wywalony ze szkoły!

Uniosła się pierwszy raz od początku kary.

— Przynajmniej wcześniej miałbym satysfakcję. I mylisz się; byłbym wniebowzięty.

Rzuciła o blat kolejną książką.

Elokwencja... Yeren zatrzymał przekleństwo dla siebie. Podczas egzaminu ustnego pytali o poglądy, tolerancję, odporność na stres. Twierdził, iż odpowiadał wzorcowo. Jego dziadek mówił mu, jakie cechy powinien mieć symbol pokoju. Symbol pokoju musi łączyć eterran, a więc musi kierować się rozsądkiem, a nie emocjami. Powinien być neutralny i nie opowiadać się po żadnej ze stron. To bezstronny obserwator i sprawiedliwy sędzia. Yeren właśnie taki był.

— Symbol powinien być silny — stwierdził, kontynuując na głos swoje myśli. — Powinien dawać poczucie bezpieczeństwa. Ty wyglądasz, jakbyś sama potrzebowała opieki. Od dziesięcioleci symbol był mężczyzną...

— To cię tak boli? — Książka wylądowała na podłodze, wzbijając tumany kurzu. Jej karty się rozsypały; i tak nadawała się już tylko do wyrzucenia. Jednakże Harper nie rozumiał, o co Folda tak się denerwuje. — Że mam cycki i nie sikam na stojąco? Mamy trudne czasy, a w murach panuje wojna domowa. — Dziewczyna przerwała swoją pracę. — Być może dotychczasowy symbol pokoju, który od dziesiątek lat był praktycznie taki sam, potrzebuje renowacji? Może dlatego wybrali mnie, a nie kolejnego nabuzowanego hormonami samca?

— To mieli do wyboru jeszcze Denerię.

— Chyba kpisz.

— Bo? — Udawał, że wcale nie wie, o co chodzi.

— Porównujesz ją do nas? Ona nie otrzymywała maksymalnej ilości punktów. Tak naprawdę ta rywalizacja dotyczyła wyłącznie mnie i ciebie, a żaden kandydat z pozostałej ósemki na etapie rozmów już nie miał szans.

Yeren zaplótł ręce na piersi.

— Czyli elokwencja i świetna rozmowa kwalifikacyjna nagle straciły znaczenie? — wypomniał.

— Doskonale wiesz, o co mi chodzi. Nie zgrywaj idioty...

— Przecież uważasz mnie za idiotę.

— Fakt. Zapędziłam się. Więc udawaj, że jednak nie jesteś idiotą. Tak lepiej?

Chłopak ze złością zacisnął zęby. Ona naprawdę uważała go za idiotę.

— Schowaj się do nory, z której wypełzłaś, wieśniaro... — fuknął.

— Gdy tylko wyjechałam na studia tę norę zajął ktoś inny.

— Kto? — zapytał automatycznie.

— Twoje maniery.

— Pf...

Już miał się odwrócić i sięgnąć po kolejny obraz, kiedy powiedziała:

— Jeśli tak bardzo czujesz się skrzywdzony wynikami egzaminu, odwołaj się. Masz takie prawo.

Zesztywniał. Jak śmiała sugerować, że mógłby sprzeciwić się decyzji rady? Może i nie zgadzał się z werdyktem, ale najwyraźniej komisja miała powody, dla których wybrała właśnie Sarę. Mógł ich nie pojmować i uważać za kretyńskie, ale nie miał zamiaru się odwoływać. Od małego wiedział, że nie powinno się pchać tam, gdzie cię nie chcą.

— Nie jestem studentem, który z płaczem biegnie po zmianę oceny, bo uważa, że pytanie było źle sformułowane... — zasugerował.

Od razu pojęła, do czego pił.

— Bo było źle sformułowane! — Rozłożyła ręce. — I nie płakałam! To było po eliksirach. Opary podrażniły mi oczy... — tłumaczyła się. — Gdybym się nie odwołała, moja ocena nie byłaby sprawiedliwa, a także kilka osób by nie zdało.

— Bohaterka się znalazła... — zakpił.

— Nie rozumiem, czemu tak bardzo mnie nienawidzisz. Nic ci nie zrobiłam.

Zaciśnięte wargi Yerena zbladły i były ostatnim, co zarejestrowała Sara, zanim ten bez słowa się odwrócił.

Nie mogła wiedzieć, że nie dość, że wcale jej nie nienawidził, to na samym początku studiów to właśnie ona wzbudziła jego zainteresowanie. Był wtedy głupi i nie wiedział, w jaki sposób powinien zwrócić na siebie uwagę, więc robił cokolwiek. Nawet gdy bywał miły i zagadywał, odbijał się od bańki, którą Sara wokół siebie tworzyła — w tej bańce było tylko miejsce na nią i książki (a przynajmniej takie odniósł wrażenie). Najczęściej udawało mu się ją wyrwać z jej własnego świata, gdy jej dokuczał... więc jej dokuczał. Przebijał w ten sposób bańkę, żeby powiedzieć jej "Hej, tutaj jestem". Na dłuższą metę ta metoda się nie sprawdziła, a on się nie dziwił. Później raz za razem poznawał nowe dziewczyny, zgrał się z paczką i rozpoczął prawdziwe studenckie życie, w którym nie było miejsca na zamkniętą w sobie Sarę. Z biegiem czasu introwertyczna natura Sary oraz jej krzykliwa ambicja z łatką kujona irytowały go do takiego stopnia, że nie potrafił trzymać języka za zębami i w nawyk weszło mu dogryzanie znajomej przy każdej nadarzającej się okazji.

Yeren się zamyślił, co przyniosło opłakany skutek.

Polerował właśnie kryształowy dzban i musiał nie zauważyć, że ten już wcześniej był pęknięty. Nacisnął zbyt mocno, a szkło rozpadło się mu w dłoniach, raniąc je.

— Kurwa jego pierdolona mać! — zaklął, spuszczając resztki dzbana na podłogę. Odskoczył w tył, unikając odłamków.

Usłyszał zduszony jęk Sary i jej kroki. Natychmiast weszła w pole jego widzenia. Zawsze wyglądała blado z tą swoją północną karnacją prawdziwej blondynki, ale przerażona przypominała ducha.

— Co się stało? — zapytała, patrząc to na krwawiące rany, to na rozsypane wokół szkło.

— Nic — zbył ją. — Idę do pielęgniarki.

— Jesteś aż tak dumny, że nie pozwolisz mi się tym zająć? — fuknęła na niego. — Byłoby szybciej.

— Nie ufam ci.

Cera Sary z bieli zmieniła kolor na czerwień.

— Potrafię uleczyć tę ranę i zabezpieczyć ją przed zakażeniem. To zajmie mniej niż minutę.

Doskonale o tym wiedział. Przewyższała umiejętnościami leczniczymi chyba nawet wykładowczynie magii medycznej.

— Nie chcę przyjmować od ciebie pomocy. — Zmienił swoją wymówkę na wiarygodniejszą.

— Jak chcesz. — Jej ciało było spięte, a mięśnie tańczyły pod skórą. — To idź już. — Cofała się krok za krokiem. — Im dłużej krwawisz, tym więcej będziemy musieli sprzątać. Mam nadzieję, że krew nie wsiąknie w to suche drewno... — Odwróciła się plecami. — Przydałaby mu się renowacja i nowa warstwa lakieru...

— Ja pierdolę... Wróć tutaj.

Zatrzymała się. Zerknęła nad ramieniem. Niebieskie oczy błysnęły.

— Magiczne słowo?

— Szybko.

— Idź do pielęgniarki.

Uklękła przed gablotą, od której oderwała się, aby zobaczyć, co z Yerenem.

— Proszę.

Westchnęła. Wiedziała, że wreszcie się zgodzi. Poczuła ulgę. Uwielbiała nieść pomoc, nawet jeśli miałaby łatać wroga.

— Usiądź — poleciła, ciągnąc za sobą krzesło.

Krzesło ustawiła na środku i poczekała grzecznie, aż Yeren zajmie miejsce. Głupek. Jego krew zaczynała krzepnąć. Był brudny teraz nie tylko od kurzu, ale i również dostrzegała świeże ślady posoki.

— Powinieneś wyprać ciuchy w zimnej wodzie — podpowiedziała.

Nic nie odpowiedział. Westchnęła kolejny raz. Znał procedury. Wiedział, co powinien zrobić. Wyciągnął do niej dłonie. Uścisnęła jego nadgarstki i rozpoczęła leczenie; mruczała pod nosem zaklęcia. Czuła, że jej palce robią się coraz cieplejsze. Przymknęła oczy; nie musiała widzieć, żeby uzdrawiać.

Słyszała deszcz stanowiący tło dla oddechu chłopaka. Deszcz w ciągu kilku sekund zmienił swój ton. Wściekła burza odpuściła, chociaż niebo wciąż płakało.

— Nie nienawidzę cię.

Uniosła powieki i spojrzała na opuszczoną twarz Yerena. Miał wzrok wbity w podłogę.

— Słucham? — Nie była pewna, czy dobrze usłyszała.

— Nie nienawidzę cię — powtórzył. A więc się jej nie zdawało. — Dlaczego miałbym cię nienawidzić? Jesteś dla mnie jak... obca osoba, którą muszę tolerować. Na nienawiść trzeba sobie zasłużyć.

Pokiwała głową. Po ranach pozostały tylko różowe, świeże blizny oraz lepka krew. Zbyt długo trzymała nadgarstki chłopaka, więc oderwała palce i odstąpiła o kilka kroków.

— To mądre.

Uniósł głowę, a czarne kosmyki opadły z oczu na skroń.

— Co?

— To co powiedziałeś; że na nienawiść trzeba zasłużyć. Czyli nie jesteś jednak tępakiem, skoro dochodzisz do tak zaawansowanych wniosków.

Obserwowała, jak Harper rozmasowuje dłonie, badając efekt leczenia.

— Jeśli dojście do podobnego wniosku uważasz za zaawansowaną sztukę, to może ty jesteś głupia?

Zazgrzytała zębami. To naturalne, że nie potrafił być dla niej miły na dłuższy okres czasu niż ten potrzebny do wypowiedzenia jednego zdania.

— Jestem głupia, bo pomimo tych wszystkich obelg, jakie niemal codziennie od ciebie słyszę, postanowiłam ci bezinteresownie pomóc.

— Tak, to wielki błąd. Może naiwnie wierzysz, że to — podniósł ubrudzoną posoką, ale już nie zranioną, dłoń — coś zmieni.

— Nie sądzę, żeby to coś zmieniło. — Nie patrzyła na niego, mówiąc. Wolała przemawiać do ściany. — Ty się nie zmienisz. Zawsze będę dla ciebie wieśniarą, która skradła ci tytuł sprzed nosa.

— Zgadza się — przytaknął.

— Wracajmy do pracy.

I on się zgodził.

Aż do zakończenia sprzątania nie odzywali się do siebie. Każde robiło swoje, nie zwracając uwagi na partnera.

Kto by pomyślał, że wspólne popołudnie tak zamąci w głowach tej dwójki?

Yeren analizował na spokojnie decyzje komisji. Powoli, myśl za myślą, dojrzewał, aby przyznać przed samym sobą, iż zrozumiał, dlaczego to Sara została symbolem pokoju. Bynajmniej nie była od niego lepsza. Była inna. Była odpowiedniejsza.

Sara dochodziła zaś do niepokojących wniosków, zatracając się w beznadziei. Rozpatrywała za i przeciw, uczciwie zbierając dowody. Z minuty na minutę wątpiła w siebie coraz bardziej, a gdy bez zbędnych słów podzieliła się sprzątaniem podłogi wraz z Yerenem, sięgając za miotłę, smutek osiadał na jej duszy, drażniąc ośrodki odpowiedzialne za płacz. Czuła przykrość na myśl o tym, że ktoś był w stanie powiedzieć jej w twarz, iż się nie nadaje.

Przebyła długą drogę przemieniając się z zamkniętej w sobie Sary w śmielszą i ambitną Sarę. Jeszcze do wczoraj wydawało jej się, że w pełni zasłużyła na tytuł symbolu pokoju. Dawniej była nieśmiała i bała się odezwać w grupie osób, nie mówiąc o zgłaszaniu się do odpowiedzi na lekcji. Nie lubiła, gdy na nią patrzono. Przed studiami obiecała sobie, że to się zmieni i robiła wszystko, aby przyrzeczenia dotrzymać. Wciąż pozostawała introwertyczką, która najbardziej ceniła spokój samotności, ale też ośmieliła się, stając się mówczynią. Już nie bała się publicznych wystąpień, o ile w samotności mogła pozostawać sobą.

Yeren wycisnął mopa, a Sara pozbierała wszystkie środki czystości i ułożyła je w torbie. Zrobiło się wyjątkowo głucho — to z zewnątrz nie dochodziły żadne dźwięki. Uczniowie dawno opuścili budynek szkoły i udali się do internatu, a wiatr zamarł, podobnie jak deszcz.

— Powinnam dawno być w łóżku... — sapnęła. Może bardziej do siebie niż do towarzysza. Była zmęczona.

— Żartujesz? — Uniósł brwi i pokazał jej pozłacany zegarek na skórzanym pasku. — Jest ledwo północ.

— Ja nie przesypiam pierwszych lekcji w ostatniej ławce.

Przeciągnęła worek z butelkami i szmatkami za futrynę na niewielki przedsionek między pomieszczeniem a schodami.

— Możemy to tutaj zostawić. — Przeciągnęła się. — To... dobranoc...

— Czekaj.

Na nadgarstku Sary zacisnęła się dłoń. Szarpnęła.

— Puść mnie.

Posłusznie odpuścił.

— Okej. Ale poczekaj.

Podrapała się ponad brwią, nie rozumiejąc, dlaczego Yeren chce jeszcze z nią rozmawiać, a tym bardziej nie domyślając się, o czym chciał rozmawiać. Wydawało się jej, iż już wszystko sobie powiedzieli.

— Co chcesz? — zapytała, niecierpliwie zerkając na schody i na chłopaka. Pragnęła wreszcie zostać sama. Potrzebowała snu i świeżego spojrzenia na tę sprawę.

— Rozumiem, dlaczego to ty zostałaś symbolem pokoju.

— Och? — Zdziwiła się. Tego się nie spodziewała.

— Potrzeba zmian — wyjaśnił Yeren. — Sytuacja jest bardzo napięta. Dotychczasowy symbol pokoju się nie sprawdził...

— Przecież właśnie to mówiłam.

— Zamknij się — przerwał jej szorstko. Chyba już przywykła do tonu, jakim się do niej zwracał. — Teraz ja mówię. Jesteś kobietą. Czymś nowym. Jesteś kobietą, a to znaczy, że eterranie będą dostrzegać w tobie cechy typowo kobiece. Opiekę oraz łagodność. Dodatkowo specjalizujesz się w magii leczniczej. Może będziesz symbolem uleczenia tego kraju. Myślę, że będziesz się też całkiem dobrze prezentować na plakatach. No... jak siniaki zejdą.

Zamrugała nieprzytomnie. W jego ustach to brzmiało jak komplement. To chyba był komplement? Nie miała pewności.

— Hm... dzięki?

— Aczkolwiek wciąż sądzę, że mogli wybrać kogoś innego...

Specjalnie się nie zdziwiła.

— Na przykład kogo?

Wzruszył ramionami. Nie wiedział. Uznała, że pewnie wyszedł z założenia, że każdy byłby lepszy od niej. Ona też zaczynała mieć wątpliwości.

— Doszłam do podobnych wniosków, co ty — przyznała ostrożnie. — Dodałabym do twojej wypowiedzi również kwestię mojego pochodzenia. Jestem pierwszą w swojej rodzinie, która zdecydowała się podjąć naukę na wydziale wojskowym. Dotąd zajmowaliśmy się wyłącznie rolnictwem. Uważam, że jako symbol doskonale sprawdziłaby się Daemona Sathana. W końcu jest Vromianką. Nie byle jaką Vromianką.

— Chyba symbol niepokoju. — Sara uśmiechnęła się blado. Ciemna skóra Sathany aż krzyczała o jej ludzkim pochodzeniu. — I ona studiuje inny kierunek. Eliksiroznawstwo, jeśli się nie mylę...

— I ma fory u władzy uczelni... — dodała Folda.

— Podobnie jak ty.

— Jak ja?! — oburzyła się. — Co ty wygadujesz? Do wszystkiego doszłam sama!

— Lizaniem tyłków? — podsunął.

— Nie jestem lizusem. A ty? — Zmierzyła go od stóp do głów. — Nie mów, że przez znajomości nie miałeś łatwiej, a profesorowie nie przymykają oczu na twoje błędy?

— Nie prosiłem ich o to. Uczę się, podobnie jak... ty.

— Ach tak...

Szczerze wątpiła. Wiecznie widziała go w towarzystwie kolegów lub jego dziewczyny. W bibliotece widywała go na pewno rzadziej niż w kafejce komputerowej, a tam bynajmniej nie chłonął wiedzy.

— A może i bardziej? — Wytężyła słuch. Co takiego sugerował? — Widziałem, jak ściągałaś podczas egzaminu z taktyki — wytknął jej.

Spłonęła rumieńcem. Nie sądziła, że ktoś to widział...

— Ja... — bąknęła — tylko sprawdzałam, czy dobrze myślę...

— No proszę. Czyli jednak nie znałaś odpowiedzi.

— Nie byłam jej pewna — poprawiła go.

— To nie to samo? — Uniósł nastroszoną brew.

— Ja przynajmniej nie potrzebowałam korków z ziołoznawstwa... — przypomniała.

I to właśnie ona pomogła mu w nauce. Jak mógł o tym zapomnieć?

To było na trzecim roku. Należał do drużyny piłkarskiej, a akurat w tamtym okresie zmienił się trener. Ten ambitny skurczybyk podwoił im ilość treningów, przez co oceny Yerena — który miał do wyboru naukę albo luźne studenckie życie — drastycznie się pogorszyły. Przegapił dużo sensorycznych wykładów w szklarniach, dlatego oblał praktyczny egzamin śródroczny z ziołoznawstwa. Kto był najlepszy na roku? Oczywiście Sara. Został do niej skierowany. Nie był sam na lekcjach z nią, gdyż Alex — również zawodnik reprezentacji szkoły — także zawalił ten egzamin (i jeszcze dwa inne). Przez dwa tygodnie spotykali się niemal codziennie. Z tamtego okresu wyniósł ważną naukę — Sara nienawidziła spóźnialskich, a także była kompletną formalistką. Korki z nią były doskonale rozplanowane, a dziewczyna nigdy nie przygotowywała lekcji na bieżąco. Wtedy myślał, że Folda zostanie nauczycielem, ale jak się okazało na ostatnim roku, ona naprawdę zamierzała wstąpić do Gwardii.

— Do końca życia będziesz mi wypominać to, że nie odróżniam od siebie ziół po zapachu? — zapytał.

— Ta wiedza może ci kiedyś uratować życie...

Chłopak przestąpił z nogi na nogę i zamknął swoją klatkę za ramionami.

— To samo mógłbym powiedzieć o twojej sprawności fizycznej. Powinnaś więcej trenować, jeśli chcesz przeżyć na polu walki.

— Umiem wystarczająco dużo, żeby działać jako wsparcie.

— Ze swoimi umiejętnościami faktycznie nadajesz się tylko jako pomoc... — podsumował wrednie.

— Jak śmiesz! — Zdziwił się, kiedy uderzyła go w twarz. Nie włożyła w cios siły, więc policzek miał charakter podkreślający jej wypowiedź niż rzeczywiście karcący. Zdziwił się również dlatego, że wczoraj wcale nie bała się wkładać siły w razy, jakie wymierzała mu podczas walki. — Nie masz za grosz szacunku dla wsparcia. — Tupnęła nogą niczym mała dziewczynka i zacisnęła pięści. — Bez wsparcia byłbyś tylko mięsem armatnim!

— Nie podnoś na mnie ręki — warknął.

— A ty wczoraj mogłeś?

— Mam dość szorowania pamiątek, gdyby nie to...

I on zamknął dłoń.

— I tylko to cię dziś powstrzymuje przed spuszczeniem mi lania?

Popatrzył na jej posiniaczoną twarz. Jej uroda kryła się pod opuchlizną i krwią rozlaną pod skórą. Wczoraj przesadził. A dzisiaj...

Nie... on nie był taki. Nigdy nie podniósłby ręki na kobietę, a jednak to zrobił. Chciał ją sprawdzić. Pojedynki między czarodziejami to nic nowego, aczkolwiek nie często mierzyli się ze sobą reprezentanci różnych płci. Częściej to właśnie faceci wyjaśniali sprawy między sobą, kiedy kobiety uważały podobny sposób rozwiązywania konfliktów za zbyt prymitywny. Miał prawo ją wyzwać, niekoniecznie jednak miał prawo to zrobić na terenie szkoły. To właśnie przez miejsce pojedynku, a nie sam fakt jego odbycia, zostali ukarani.

Uderzenie jej teraz nie miałoby nic wspólnego z pojedynkiem, a stanowiłoby tylko dowód na agresję ze strony Yerena. Dlatego nie zamierzał jej oddawać, chociaż ręka sama się do zemsty rwała.

Walka z podszeptami hormonów w jego wieku bywała bardzo trudna. Niepanujący nad sobą młodzi eterranie bywali okrutni, zbyt impulsywni i wyuzdani. On jak dotąd poddawał się tylko impulsywności, a wyuzdanie traktował jako miły, łóżkowy dodatek. Nie zamierzał tego zmieniać.

— Nie warto dla ciebie marnować tylu godzin — podsumował.

Zauważył, że coś w wyrazie twarzy Foldy się zmieniło. Znów zbladła jak wtedy, kiedy pociął się szkłem, jednak było coś jeszcze. Niebieskie oczy błyszczały w dziwny, zbyt wilgotny sposób, a ich białka zrobiły się nieco za różowe. Kąciki ust opadły bardzo głęboko. Dziewczyna zapadła się w sobie, spuszczając nos na kwintę.

— To pomyłka... — szepnęła, a jej głos podpowiedział Yerenowi, co się zmieniło; Sara płakała. — Pomyłka... — powtórzyła bez krzty nadziei. — Nie powinni... wybrać mnie... Jestem... słaba... Nikt mnie... nie zna... Jestem... Jestem nikim... A ty... Ty masz... rację... Ja... powinnam... powinnam... zre... zrezygnować...

Miała dość.

Dość tego i poprzedniego wieczora.

Wszystko ją bolało. Nie było kończyny, której nie zdobiły krwiaki o nieregularnych kształtach. Mięśnie krzyczały z bólu, kiedy dały z siebie więcej niż to do czego przywykły.

Yeren ciągle przekonywał ją, iż jest nikim, a tym bardziej, że nie nadaje się na symbol pokoju. Ona mu uwierzyła. To było oczywiste, że większość społeczeństwa spojrzy na nią właśnie tak, jak Harper.

— Zamknij się, bo tego się słuchać nie da.

Do tego był taki niemiły. Zapłakała intensywniej.

— Znajdzie się... Znajdzie się więcej... och... więcej takich hejterów jak ty... To nie była... dobra... decyzja... Po co... Po co się... zgodziłam?

— Mówię, zamknij się — powtórzył, ale ona nie słuchała.

— Będą mnie... wyśmiewać. Mnie i... i... moją... rodzinę...

— Ja pierdolę... Zamknij się.

Pokręciła głową.

— Wycofam się... a ty... zostaniesz... symbol...

Ostatnie litery słowa zdusił pocałunek siłą wciśnięty na usta Sary. Dotąd półprzymknięte oczy dziewczyny, które wodziły po lśniącej od polerowania podłogi, rozwarły się szeroko, próbując dojrzeć intruza ukrytego za zasłoną z łez. Czy ona śniła? Bo to przecież niemożliwe, żeby Yeren — jej najbardziej radykalny i zawzięty rywal — ją całował. A jednak to on. W jego oddechu wciąż tlił się gorzki smak ziół wypalonych przed rozpoczęciem kary. Pachniał wywietrzałymi po całym dniu drogimi perfumami, z których ostała się wyłącznie rozcieńczona przez kwaśny pot nuta głębi. To nie były brzydkie zapachy, ani smaki; one zdawały się niemal obojętne.

Z drugiej strony Yeren zastanawiał się, co takiego strzeliło mu do głowy, żeby wybrać tak radykalny sposób na uciszenie dziewczyny. Owszem, jak dotąd podobne postępowanie działało na Elsę; kiedy jego dziewczyna wpadała w złość, smutek, histerię, a także inne skrajne emocje, wystarczyło, że zamknął jej usta swoimi własnymi. Często odnosił wrażenie, że zakopuje tylko w ten sposób problemy pod dywan, niemniej na jakiś czas miał spokój. Podejrzewał, że Elsa wykształciła w nim coś na wzór odruchu Pawłowa i na dźwięk płaczu reagował pieszczotą jak pies ślinieniem się na sygnał dzwonka. Tego tylko brakowało, żeby stawał mu, gdy tylko ktoś zacznie przy nim beczeć. Drugą zagwostkę stanowiła postawa Sary — dlaczego jeszcze nie zareagowała? Jeśli za obrazę wsparcia otrzymał uderzenie z liścia, to tym razem powinna poczęstować jego zęby prawym sierpowym. Przyznał skrycie, iż jej prawy sierpowy zrobił wczoraj na nim wrażenie.

Sara pociągnęła nosem. Szok wywołany pocałunkiem sprawił, że zapomniała, dlaczego płacze. Częściowo zapomniała również, iż powinna oddychać. Zaczerpnęła powietrza, odsuwając się od chłopaka.

— No... wreszcie się zamknęłaś — podsumował Yeren, uśmiechając się półgębkiem.

Plask! Uderzenie bardzo akustycznie usiadło na policzku Harpera, odbijając się również echem w pustej klatce schodowej. Ten natychmiast podniósł dłoń i rozmasował czerwieniejące miejsce. Ten liść z pewnością miał go ukarać.

— Co ty wyprawiasz?!

— Uciszyłem cię... — mruknął w odpowiedzi z wyrzutem. — Już nie płaczesz, prawda?

— Nie płaczę, bo jestem zszokowana twoim zachowaniem.

— Jeszcze nic takiego nie zrobiłem... — skomentował sugestywnie.

— I nic nie zrobisz. — Sara wycelowała palcem w jego nos. Odtrącił jej rękę.

— Podjęcie decyzji o odrzuceniu mojego pocałunku zajęło ci zatrważającą ilość czasu... — Jego brwi podskoczyły dwukrotnie. — A gdy wykładowca zadaje pytanie, ledwo postawi pytajnik, twoja ręka już wskazuje sufit. Czyżbyś. — Zrobił krok w jej stronę, prawie przypierając ją do ściany. — Miała. — Gdyby tylko chciała, mogłaby uciec, stwierdził. Nie zrobiła tego. — Dylemat? Czyżbyś chciała... — oparł prawą dłoń obok jej twarzy i delikatnie się nachylił — kontynuować?

— Nie bądź śmieszny — wyśmiała go — mam już kogoś.

— Ooo... — zdziwił się szczerze Yeren.

— Ooo? — powtórzyła za nim, nie wkładając jednak w dźwięk podobnego zaskoczenia. — To takie niesamowite, że mam chłopaka?

— Nie zachowujesz się, jakbyś miała chłopaka.

— Mam sobie to na czole napisać?

Utkwiła w Yerenie spojrzenie, nie spuszczając wzroku z jego antracytowych oczu. Ledwo widziała w ciemniej tęczówce czarną źrenicę przez skąpe oświetlenie dochodzące wyłącznie z dość słabej żarówki wiszącej ponad schodami.

— Wystarczyłoby, żebyś się ode mnie odsunęła... — mruknął, zerkając znacząco na swoją rękę.

— Ooo... — Zawstydziła się, natychmiast korzystając z rady. Druga dłoń Harpera uderzyła o ścianę, zamykając Sarę niczym w klatce. Kiedy spróbowała się obniżyć, Yeren zbliżył się jeszcze bardziej, uniemożliwiając jej ucieczkę. — Daj mi odejść.

— Jeszcze nie. Powiedz mi, gdybym hipotetycznie zaproponował ci kolejny pocałunek, to jak brzmiałaby twoja odpowiedź?

— Odwal się? — Dziewczyna uniosła jedną z brwi.

— Chodzi mi bardziej o odpowiedź: nie, mam chłopaka lub nie mogę, mam chłopaka.

— A co za różnica? — Przewróciła tym razem oczami.

Harper zachichotał, jakby usłyszał dobry żart. Pokręcił głową.

— Różnica jest duża.

— Ja jej nie widzę.

— Naprawdę?

— Nooo... — westchnęła.

Nie, mam chłopaka oznacza, że naprawdę chcesz być z tym chłopakiem i ani w głowie ci romanse. Nie mogę, mam chłopaka, to ni mniej, ni więcej, chętnie, ale powinnam być wierna, może za jakiś czas, jak już pozbędę się kuli u swojej nogi. To jak brzmiałaby twoja odpowiedź? — Wyszczerzył się, zerkając na Sarę z góry.

— Wciąż brzmi: odwal się.

— Nie odwalę się — zaprotestował Yeren ze zbyt dużym entuzjazmem. — To gdzie on teraz jest? Jest z naszej szkoły? Z tego samego rocznika? A może widujesz się z nim tylko podczas powrotów na tę swoją brudną wieś? On... w ogóle istnieje?

Chyba zwariował, myśląc, że mu odpowiem, prychnęła dziewczyna w duchu.

Z Hectorem znali się od niemowlęctwa, kiedy to ich matki razem spacerowały po wsi, pchając przed sobą wózki. Hector był starszy od niej o niecały miesiąc. Chłopak został jej parą dwa lata temu podczas wakacji. Widywali się często, bo jego rodzice wykupili działkę sąsiadującą z działką rodziny Foldów, a on na niej pracował. Wstydziła się przyznać, ale to właśnie prace rolne ich do siebie zbliżyły, a zwłaszcza pokaźne sterty suchej słomy.

Czasem, kiedy myślała o Hectorze i innych chłopakach, miała wrażenie, że ci, którzy byli w jej typie, wprawiali jej serce w szybsze bicie niż w przypadku obecnego partnera. Sarę i Hectora niewtajemniczeni brali za rodzeństwo — nie grzeszył wzrostem, również był północnej urody; jego ciało było zwinne i szybkie, ale przy tym wyjątkowo smukłe. Ona raczej oglądała się za wysokimi brunetami, których postura bardziej przywodziła na myśl niedźwiedzia niż pumę.

— Co ci do tego? — zapytała, zamiast odpowiedzieć. — To, że nie obnoszę się ze swoim związkiem jak ty, nie znaczy, że sobie ten związek wymyśliłam.

Obdarzył ją wyjątkowo sceptycznym uśmiechem.

— Jestem normalnie, zwyczajnie ciekaw, kto odważył się umówić z taką kujonicą, jak ty. A może... nie pokazujecie się razem, bo on się wstydzi? Albo... ty wstydzisz się jego?

— Daj mi już spokój, Harper.

— Zmuś mnie.

Postanowiła tym razem posłuchać Yerena. Spróbowała się uwolnić. Napierała całym ciężarem ciała na to wielkie cielsko, ale szatyn nie ruszył się o centymetr. Zerkał na nią z wyższością, kiedy ta pociła się z wysiłku.

— Jesteś za słaba. — Nagle zmienił postawę z obojętnie-defensywnej na agresywnie-ofensywną, łapiąc za nadgarstki Sary i zamykając je w uścisku nad jej głową. Dziewczyna uniosła brodę, jakby błagalne spojrzenie miało przerwać zniewolenie. Tak się nie stało. Yeren miał inny zamiar. Oparł się ciężarem ciała na jej piersi i udach. — Myślę, że uczucia, którymi darzysz swojego chłopaka, nie są silne. Myślę, że chociaż mówisz odwal się, to tak naprawdę myślisz, że nie możesz się ze mną całować, bo sumienie każą ci dochować wierności facetowi, którego widujesz raz w tygodniu. Mówisz odwal się, ponieważ nie masz odwagi przyznać, że ten związek nic dla ciebie nie znaczy. Gdybyś zadała mi pytanie, czy pocałuję cię jeszcze raz, to nie odpowiedziałbym ani nie, mam dziewczynę, ani nie mogę, mam dziewczynę. — Sara zamrugała, jakby chciała zadać pytanie: to co byś powiedział, ale nie miała odwagi, żeby wypowiedzieć je na głos. Yeren miał zamiar odpowiedzieć mimo to. — Nic bym nie powiedział. — Jej rzęsy zatrzepotały. — Po prostu bym to zrobił.

— A więc ty również korzystasz z trzeciej, ukrytej odpowiedzi?

Kąciki jego ust lekko się uniosły, jednak uśmiech ten nie kojarzył się z niczym pozytywnym. Prędzej można było go uznać za swojego rodzaju grymas.

Yeren nigdy nie ustępował, póki nie dopiął swego. Właśnie to sprawiało, że odnosił sukcesy. Kiedy Sara nie zareagowała wystarczająco szybko na jego pocałunek, postanowił zbadać sprawę. Nie ukrywał również przed samym sobą, że dostrzegł w zawahaniu Foldy szansę. Przecież nie zarzekał się, że już więcej z Sarą nie spróbuje. Była w jego guście i pociągała go od lat. To, jeśli chodzi o powierzchowność. Do zwykłej zabawy wystarczyła fizyczność, nie musiał jej lubić. Umysł zyskiwał na wartości dopiero, gdy coś miało być na rzeczy, a jemu nie spieszyło się do utknięcia w stałym związku.

— Mam dziewczynę, ale to mi w niczym nie przeszkadza — rzekł. — Nie będziemy małżeństwem. To tylko przygoda. A jeśli ona jest przygodą, to dlaczego miałbym rezygnować z okazjonalnych zabaw? — Postawił sprawę jasno.

— Powiesz mi wreszcie do czego zmierzasz?

Przewróciła oczami. Jej bezczelna obojętność sprawiała, że miał ochotę ją spacyfikować... tak trochę...

— Chociaż cię nie znoszę i jesteś mi drzazgą w oku, nie będę udawał, że jesteś mi obojętna w sposób... seksualny. — Pochylił się, niemal ocierając policzkiem o jej skroń. Jej włosy pachniały bardzo dziewczęco i delikatnie. — Po tym jak cię pocałowałem, pomyślałem, że w sumie to nie głupi pomysł. Moglibyśmy się spotkać... tak bez zobowiązań...

— To jest głupi pomysł — zaprotestowała, próbując się odchylić, aby uciec od dotyku Yerena — i tylko taki skończony kretyn, jak ty, mógł na niego wpaść.

— Znowu się zaczyna...

Pokręcił głową z dezaprobatą. Przecież jak na dłoni widział, że ten jej facet to nic poważnego.

Owszem, przez ostatnie lata nie żyli ze sobą w zgodzie, ale w czym to zawadzało? Może ta wzajemna wrogość dodałaby trochę pikanterii nowemu wymiarowi ich znajomości?

Tak się nakręcił, że zapomniał, dlaczego spędzili razem popołudnie i wieczór.

— Chcę już iść do łóżka — jęknęła Sara.

Coś się zmieniło. Chyba nie miała zamiaru go bić. Jej wrogość też jakby zelżała.

— Tak ci spieszno? — Przechylił głowę nad jedno z ramion.

— Jesteś debilem, czy tylko udajesz?

Wyszczerzył się.

— Udaję. Lubię robić z siebie nieogarniętego idiotę. To działa na laski, wiesz?

Traciła cierpliwość. Nie tylko do Yerena, który namawiał ją do wejścia w dziwną relację, ale i do siebie, bo tak naprawdę nie wiedziała, co powinna zrobić.

Na wszelki wypadek zabrała dziś ze sobą pieprzowy proszek. Zrobiła to, aby poczuć się bezpiecznie. Szary pył o drażniących właściwościach czekał w tylnej kieszeni jej jeansów. Gdyby postanowiła zakończyć tę konwersację, już dawno by go użyła, a tak... myślała. Gdy ochłonęła, spojrzała na pocałunek z innej perspektywy.

Czasem była dla siebie zbyt surowa. Nadmiar czasu trwoniła na naukę i doskonalenie swoich umiejętności. Brakowało jej czasu dla znajomości. Dlatego związek, który musiała pielęgnować tylko podczas powrotów na wieś, tak jej odpowiadał. Opcja, w której nie musiałaby spędzać całego weekendu z drugą osobą, wydawała się tym bardziej atrakcyjna. Wyciągnęłaby z takiej znajomości maksimum tego, czego tak naprawdę teraz potrzebowała. O rodzinie i dzieciach miała zamiar myśleć dopiero, gdy jej kariera się ustabilizuje. Zresztą — czasy wojny domowej, kiedy jutro było niepewne, nie były odpowiednimi do planowania czegokolwiek.

— Wczoraj wyzwałeś mnie na pojedynek — powiedziała. — Dziś cały dzień się ze mną żresz, a teraz...

— Jakby nie patrzeć mamy już nowy dzień...

— A teraz chcesz się do mnie dobierać! Co z tobą jest nie tak?!

Chciała tylko zrozumieć. Przecież ciągle ją poniżał. Skąd miała wiedzieć, czy to nie kolejny z jego obrzydliwych żartów?

— Faktycznie... W takim tempie jutro poproszę cię o rękę, a że akurat nadchodzi weekend, możemy od razu się pobrać — zażartował.

Wybałuszyła na niego oczy.

— To nie jest śmieszne.

— Czy ja się śmieję?

— Powinnam już iść... — stwierdziła. Za długo to trwało, a ona mu nie ufała.

Próbowała go minąć, jednak próba zakończyła się fiaskiem, kiedy jego dłonie spoczęły na jej biodrach. Szarpnęła się, ale nie odniosła żadnego skutku. Na twarzy Yerena zagościł wypełniony pewnością siebie zuchwały uśmieszek. Wiedziała, co wydarzy się za moment, mimo wszystko zachowała spokój. Nie zamierzała uciekać, a tym bardziej użyć proszku do obrony. Uznała, że nie będzie protestować. Zwyciężyła ciekawość oraz fakt, że Yeren na skali jej gustu (jeśli chodziło o wygląd) znajdował się najbliżej ideału.

Nie odsunęła się na milimetr, kiedy raptownie wbił wargi w jej usta. Spieszyło mu się, żeby udaremnić kolejną próbę oswobodzenia się. Myślał, że się mu wyrwie. Zdziwił się, kiedy nie napotkał grama oporu. Nie wiedział, co kieruje Sarą. Nie mógł wiedzieć o uczuciu, które z miłości przeistoczyło się w przywiązanie, ani o tym, że definitywnie była tą partnerką, która odpowiedziałaby: nie mogę, mam chłopaka. On tylko zgadywał; być może zatriumfowałby, gdyby powiedziała mu, że miał rację.

Lubił zerkać od czasu do czasu na swoje partnerki. Oglądał ich reakcje i interpretował uczucia. Poruszył wargami, zamieniając agresywną bierność w prawdziwy pocałunek. Jednym okiem spoglądał na urywek twarzy dziewczyny. Była zła. Marszczyła brwi. Ale... oddała pieszczotę. Zaraz potem się rozluźniła, nie napierając już małymi piąstkami na jego barki. Z niego również zeszło napięcie, dzięki czemu całkowicie skupił się na nowym, ale jednak starym, doznaniu.

Całował w swoim życiu kilkanaście ust. Nie był wybredny, ani nieśmiały. Często z nowymi dziewczynami całował się na imprezach. Miał też z siedem takich stałych partnerek do całowania, dotykania i głębszego penetrowania, a każdy z tych związków trwał tygodniami lub miesiącami, ale nigdy jeszcze nie przekroczył granicy pół roku. Usta Sary nie były jakieś wyjątkowe. Jej technika również. Doszedł do wniosku, że wręcz przydałaby się jej dłuższa praktyka; czasem nie wiedziała, co zrobić z językiem. Nie było źle, ale nie było też efektu wow. On by ją już nauczył...

Pięści otwarły się, a dłonie zamiast nich oparły się na męskich ramionach. Yeren zsunął dotyk niżej, zaciskając palce pod okrągłymi pośladkami, a następnie podniósł kobiece ciało. Oplotła go w pasie nogami. Nie ważyła wiele. Należała raczej do tych filigranowych dziewczyn. Gdyby darzył ją większym szacunkiem i nie był wściekły, że odebrała mu jego zasłużony tytuł, z pewnością byłby ostrożniejszy. Usiadł na krześle, na którym siedział wcześniej, gdy Sara opatrywała jego dłoń. Nie przestawał całować jej ust i pieścić dłońmi pupy. Doskonale czuł ciasnotę spodni i zwierzęcą ochotę, kiedy od czasu do czasu ocierała się o niego.

Jego myśli podążały od teraz do dnia poprzedniego oraz złośliwej wymiany zdań podczas sprzątania. Zaśmiał się, na co dziewczyna natychmiast oprzytomniała i odchyliła się, aby przyjrzeć się jego twarzy.

— Co? — zapytała swoimi słodko ukrwionymi, napęczniałymi od pocałunków ustami.

— Tak sobie pomyślałem — wsunął dłoń między kosmyki włosów, przenosząc przedziałek bardziej na prawo — że te pocałunki to taki symbol pokoju między nami.

Sara pokręciła głową z dezaprobatą. Ześlizgnęła się z jego kolan. Była naprawdę mała.

— Nie mów nikomu — funknęła.

— Już koniec? — Przekrzywił głowę nad jedno z ramion.

— Jestem zmęczona i nawdychałam się chemikaliów, dlatego moje zachowanie jest niedorzeczne. Odbiło mi, że się z tobą... Ugh. — Otrząsnęła się z obrzydzeniem.

— Jesteś urocza... — Wyszczerzył się, odchylając głowę za oparcie. Kiedy wrócił spojrzeniem w miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą stała, już jej nie było. Słyszał za to oddalające się pospieszne kroki. Oparł łokcie o kolana i spuścił twarz. — Co ja najlepszego wyprawiam? — zapytał sam siebie.

Nie było nikogo, kto odpowiedziałby mu na to pytanie. Sam nie wiedział, a i nie miał kogo zapytać o radę. Jedno było pewne — ona wywołała w nim żar i gdyby nauczyciel poprzedniego dnia się nie wtrącił, to być może siłą odebrałby nagrodę za wygraną wieczornego pojedynku. Pomyślał, że to dobrze, iż nie poniósł go instynkt. Doskonale wiedział, że coś, na co czeka się dłużej, może mieć lepszy smak.

Pragnął być symbolem pokoju, jednak tytuł ten otrzymała Sara. Niemniej jeśli nie mógł być symbolem pokoju, to mógł go przynajmniej posiąść. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top