Rozdział XXIII
Rozległo się głośne pukanie do moich drzwi. Odwróciłem się zdziwiony w ich kierunku, odkładając wszystkie kartki. Raczej nie spodziewałem się teraz nikogo. Na moje bezgłośne pytanie o to, kto to może być, szybko dostałem upragnioną odpowiedź.
W drzwiach stał nie kto inny Peris i przyglądał mi się z niemałym zaskoczeniem, a dokładniej w szoku otwierał usta. Nie powiem. Ten wzrok mnie trochę peszył.
Zaśmiałem się, widząc to spojrzenie.
Po niedługim czasie, gdy Peris zorientował się, co robi przez tę krótką chwilę, szybko zamknął usta i przestał wytrzeszczać te swoje kobaltowe oczy w moją osobę. Trochę zmieszany swoim zachowaniem potarł w nerwach swój kark.
- Pasuje ci ten mundurek. - zaśmiał się. - To znaczy... Cześć Isil.
Nie wytrzymałem i ponownie lekko parsknąłem śmiechem, ukrywając to ręką.
Nigdy jeszcze nie widziałem Perisa tak zmieszanego.
O co mu chodzi? - Pokręciłem głową rozbawiony.
No, mniejsza z tym.
Kiedyś się dowiem.
Również mu się z ciekawością przyjrzałem. Miał na sobie podobny mundurek co ja, prawie bliźniaczy, z tym że jego koszula miała kolor brązu, czarne zdobienia i chyba coś, co było po założeniu na głowę kapturem.
Nigdy nie widziałem Perisa w innym kolorze niż tej głębokiej czerni, która wręcz zlewała się z ciemnym kolorem jego skóry.
To stanowiło taką miłą odmianę.
Również miał tak jak ja czarne, marszczone spodnie, które trochę ukrywały czarne buty sięgające do kolana. Drow związał swoje całkiem długie już włosy w kucyk tuż przy karku.
Ujrzałem także herb jego profesji na koszuli. Widniała na nim dumnie zakapturzona postać.
- Cześć, Peris. - odpowiedziałem z niewielkim uśmiechem, że jednak się u mnie zjawił. Nie wiem, jakbym trafił do tej wcześniejszej sali z powrotem.
- Jak mnie znalazłeś? - zapytałem, uśmiechając się do niego. Przecież wyszedł wcześniej ode mnie. Nie mógł widzieć, gdzie obecnie mieszkam.
Drow oparł się całkowicie swobodnie o framugę drzwi i odpowiedział mi z delikatnym uśmiechem.
- To nie było zbyt trudne. Mam pokój naprzeciwko. - wskazał jednym skinięciem głowy na drzwi za swoimi plecami.
- To wszystko wyjaśnia.- parsknąłem. - A tak w ogóle gdzie Estofeles? - zapytałem, nie dostrzegając nigdzie znajomego orła.
- Został w pokoju. Miałem po ciebie zajść, wrócić po niego i iść do tej wielkiej sali.
- Już tak szybko minęła godzina? - Aż otworzyłem usta, nie spodziewając się, że to wszystko zajmie mi aż tak długo.
- No cóż. Zanim droga dyrektorka skończyła gadać. Zanim znaleźliśmy swoje pokoje. Dodać do tego jeszcze przeczytanie wszystkich karteczek i włożenie tego cholernego mundurka, a także dojście do tej sali, co byliśmy przedtem, to minie godzina.- zakończył swój monolog wręcz przepełniony ironią.- To co, idziemy?
- Ta. - westchnąłem, wzruszając mimowolnie ramionami. - Nie chce mi się tam iść.- Zajęczałem jak naburmuszone dziecko, odchylając głowę do tyłu. - A poza tym, moim celem przecież tak naprawdę nie jest uczyć się tu.
- Wiem, Isil, ale dopóki nie ma dyrektora, nikt zapewne nie udzieli ci potrzebnych informacji. Będziesz musiał się tu uczyć do czasu jego przybycia.
- Ile niby to będzie trwać? Dzień? Tydzień? Miesiąc?- zapytałem zirytowany, pocierając nieprzyjemnie zdrowy nadgarstek do czerwoności. - Peris, zrozum. Trafiłem tu w dziwnych okolicznościach, przez jakąś cholerną, dziwną książkę i ktoś w tym świecie chce mnie z jakiegoś nieznanego mi powodu zabić. Nie mogę długo czekać! - krzyknąłem, złapałem się za nasadę nosa i zamknąłem oczy, starając się opanować swoje nerwy.
Usłyszałem ciche kroki w moją stronę i poczułem nieznaczny, współczujący dotyk na moim ramieniu.
- Hej... Nie martw się. Tu nic ci się nie stanie i pamiętaj, nie jesteś sam. Jestem tu. Pomogę ci.
Ten spokojny, pewny swego, a zarazem miękki głos i ciepła dłoń znajdująca się na moim ramieniu dodawała mi wiele potrzebnej teraz otuchy.
Robiłem głębokie wdechy i wydechy, uspokajając w ten sposób moje nagłe zdenerwowanie.
W tej chwili byłem naprawdę wdzięczny Perisowi.
Gdyby nie on, rozniósłbym ten pokój w drobny mak.
Jak się uspokoiłem, otworzyłem powoli swoje oczy i spojrzałem w te niesamowicie niebieskie należące do mojego nowego przyjaciela, który bardzo szybko został obdarowany przeze mnie zaufaniem. Ujrzałem w nich ku swojej uldze wsparcie, którego teraz mi tak potrzeba.
- Dzięki. - mruknąłem.
Na ustach mrocznego elfa pojawił się ponownie delikatny uśmiech, a w oczach mieniły się wesołe iskierki, których nigdy u niego nie widziałem. Wiele rzeczy jeszcze muszę się o nim dowiedzieć. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że to jednak ja mam przed nim najwięcej tajemnic.
- Nie ma sprawy, a teraz chodź, bo się spóźnimy.
Wyszliśmy czym prędzej z mojego pokoju i drow skierował się do swojego. Zaraz wyszedł z niego w towarzystwie swojego orła na przedramieniu.
Ptak, gdy mnie poznał, wesoło zaskrzeczał i wyciągnął dziób w moją stronę.
Chyba zaskarbiłem sobie jego przychylność.
Ze śmiechem pogłaskałem tego lizusa i skręciliśmy w stronę schodów. Schodziliśmy z nich wesoło rozmawiając.
Kiedy minęliśmy już wszystkie stopnie, naszym oczom ponownie ukazał hol, tym razem będąc całkowicie wypchanym po brzegi wielkim tłumem.
Wszyscy wchodzili po kolei do sali, w której niedawno odbyło się rozpoczęcie.
Zanim dopchaliśmy się do wejścia, minęło z dobre dziesięć minut.
Sala była teraz o dziwo pięknie ozdobiona. Z sufitu zwisały błyszczące i niesamowicie wielkie żyrandole dające światło o cudownej, ciepłej barwie.
Wcześniej sala była pusta, a teraz znajdowało się w niej wiele stołów pokrytych śnieżnobiałymi obrusami zapełnionymi wieloma pysznie wyglądającymi potrawami wszelakiego rodzaju.
Świece w różnych miejscach dawały niewielkie światło, ale i też wzmagały ciepłą atmosferę tego miejsca. Przez ogromne okna wlewało się światło zachodzącego słońca o jasnej, pomarańczowo- różowej barwie.
Przy większości stołów siedzieli już starsi uczniowie i zawzięcie o czymś dyskutowali, żywo gestykulując. Największy stół tuż przy scenie zajmowali jacyś ludzie. Większość z nich wyglądała na może czterdzieści lat. Podejrzewałem, że to są nasi nowi nauczyciele. Tylko dwa największe krzesła przy tym stole zostały wolne.
Zostało jeszcze dziesięć niezajętych stołów.
Dziesięć stołów dla nowicjuszy w tym także i mnie, lecz było z tymi stołami coś dziwnego.
Mówili, że grupy uczniów miały się składać z pięciu osób, a przy stołach stało jednak sześć krzeseł, ale nie tylko przy tych tak było, jak zauważyłem, tylko przy wszystkich. Przy innych stołach te szóste miejsca były jednak pozajmowane.
Siedzieli na nich stosunkowo młodzi ludzie, ale nie w mundurkach.
Czyżby nasi opiekunowie siadali z nami?
Pięćdziesięciu nowicjuszy czekało na to, co się ma wkrótce wydarzyć. Stojąc przy Perisie, rozglądałem się dookoła i zobaczyłem coś ciekawego.
Z jakichś drzwi ukrytych przy scenie zaczęła wychodzić zwartym krokiem grupka ludzi.
Na ich czele szła z trochę nieobecną miną wicedyrektor Arfana, a za nią pięć postaci odzianych w płaszcze o różnych kolorach. Ustawili się bezgłośnie w rzędzie, a dyrektorka wyszła przed szereg tym razem z wielkim uśmiechem.
- Witajcie moi drodzy uczniowie! Do tej pory w szkole było dwustu pięćdziesięciu pięciu uczniów, którzy stanowili pięćdziesiąty trzy grupy. W tym roku dołączyła do nas ku mojemu zaskoczeniu pięćdziesiątka nowicjuszy, których za moment przydzielę do ich grup oraz poznają swoich opiekunów na czas tutejszej nauki. Was, starsze roczniki, proszę o ciepłe przyjęcie waszych nowych znajomych wśród was. - Klasnęła w dłonie, na co od razu podniósł się wyraźny gwar oklasków, a nawet gwizdów. - No to czas na przydział! - Prawie podskoczyła z ekscytacji. Dobrze, że tego nie zrobiła, bo by się wywróciła o tę długą suknię, którą ma na sobie.
Ta kobieta ma zdecydowanie za dużo energii moim zdaniem.
Zeszła w podskokach ze sceny i usiadła na mniejszym z dwóch wolnych krzeseł przy stole nauczycieli.
Pochyliłem się nieznacznie do Perisa i szepnąłem mu cicho na ucho.
- Po co w ogóle nam opiekunowie?
Drow uśmiechnął się, ukazując swoje bialutkie ząbki.
- A pewnie tak, żeby nie było, że coś rozwalimy.
Lekko się zaśmiałem na to w sumie prawdziwe stwierdzenie i wróciłem wzrokiem na scenę.
Na podeście zostały już tylko zakapturzone postacie zwrócone twarzami w naszą stronę.
Mieli oni proste płaszcze w pięciu kolorach.
Białym, beżowym, fiołkowym, turkusowym i jaskrawozielonym.
Płaszcze sięgały do ziemi z obszernym kapturem i skrzętnie uniemożliwiał rozpoznanie, kim jest dana osoba.
W tej samej sekundzie cała piątka podniosła ręce przed siebie, a dokładniej na nas.
Wyglądało to trochę przerażająco, jakby byli zsynchronizowani.
Lekko przeszły mnie przez to ciarki.
- Et elegit vos! - krzyknęli prawie jednym głosem, a z ich wysuniętych dłoni błysnęło białe, oślepiające światło. Musiałem przymknąć oczy, bo zaczęły mnie po chwili niemiłosiernie boleć.
Jak tylko przestało nas razić światło, otworzyłem oczy.
Zamrugałem szybko, chcąc pozbyć się tych uporczywych mroczków sprzed oczu.
Postacie w płaszczach opuściły ponownie synchronicznie ręce.
Co to było?
O co chodziło z tym światłem?
Obejrzałem się w szoku po innych nowicjuszach.
Każdy patrzył z zaciekawieniem na swoje prawe ramię, a tak dokładniej na pasek w pewnym kolorze. Kolorze swojej grupy i zarazem swojego obecnego opiekuna. Przerzuciłem prawie natychmiast wzrok na swoją prawą rękę. Na rękawie mojego mundurka znajdował się spory pasek o śnieżnobiałej barwie.
Biały. Tak jak płaszcz jednej z postaci na scenie.
Czyli ta osoba to mój opiekun?
Przeniosłem wzrok na mojego opiekuna i spróbowałem dojrzeć, kim jest, ale niezbyt mi to wychodziło. On widział mnie, ale ja wciąż jego nie.
Ciekawe do jakiej grupy należy teraz Peris?
Już chciałem się odwrócić w jego stronę i go zapytać, ale poczułem niespodziewanie czyjąś dłoń na ramieniu.
Spojrzałem na tę osobę i uśmiechnąłem się, widząc znajomą twarz mojego przyjaciela.
Skinął głową na swoje ramię.
Na jego ręce widniał tego samego koloru pasek, co u mnie. Wyszczerzyłem się do niego.
- Widać coś bardzo nie chce nas rozdzielić. - parsknąłem.
Odwzajemnił równie szerokim uśmiechem.
- Przeznaczenie Isil, przeznaczenie. - odpowiedział, kiwając z przekonaniem głową, by zaraz parsknąć śmiechem.
Objął mnie ramieniem i poczochrał przyjacielsko moje białe włosy. Uciekłem od niego ze śmiechem kawałek i poprawiłem swoje roztrzepane kłaki.
Jak tylko uznałem, że jest już z nimi wszystko w porządku, zacząłem iść z powrotem do Perisa, ale ktoś znów złapał mnie za ramię.
Co im wszystkim z tym łapaniem mnie za ramiona?!
Kto tym razem?
Wiem na sto procent, że to nie Peris, bo stoi przede mną z szeroko otwartymi oczami i pokazuje jakieś dziwne ruchy rękoma.
O co mu do cholery jasnej chodzi?
Posłałem mu minę mówiącą, że absolutnie go nie rozumiem, a on wskazał na mnie i zrobił palcem korkociąg.
A! Mam się odwróć!
W momencie, gdy to zrobiłem, zobaczyłem postać, która stała jeszcze niedawno na scenie w białym płaszczu.
Wciąż nie widziałem jej twarzy. Zabrała rękę z mojego ramienia i wskazała palcem stół dla nowicjuszy z białym obrusem, na którym stał wazon z białymi różami.
Tym razem od razu zrozumiałem.
Skinąłem postaci posłusznie głową i podbiegłem do Perisa.
- Chodź, musimy siąść przy tym stole z białymi różami.
Nie czekałem na jakąś jego reakcję, tylko złapałem drowa za nadgarstek i pociągnąłem w tamtym kierunku.
Ledwo zdążyliśmy siąść przy wskazanym stole, a nasz opiekun zjawił się z kolejną trójką nieznanych mi osób.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top