Rozdział XXII
Przemierzaliśmy korytarze szkoły już chyba dobre pięć minut. Fretka przewodniczka w jednej sekundzie zaczęła biec, a my nie mając innego wyjścia, ruszyliśmy za nią.
O co jej do jasnej cholery chodzi!?
Skręciła ostro w lewo i ukazały nam się kolejne, potężne, ale na szczęście otwarte drzwi do ogromnej sali.
W pomieszczeniu znajdowała się już olbrzymia liczba ludzi, utwierdzając nas w przekonaniu, gdzie zniknęli wszyscy uczniowie.
Peris pewnym krokiem ruszył do środka, a mi po raz kolejny już dzisiaj nie pozostało nic innego, jak iść za nim.
Przepychaliśmy się przez gęsty tłum, odpychając się ramionami, by znaleźć jakieś w miarę dogodne miejsce, by nie ciskać się, jak sardynki w puszce.
Peris w pewnym momencie niefortunnie się z kimś zderzył, prawie się wywracając na wypolerowaną, drewnianą posadzkę.
- Patrz idioto, jak idziesz!- krzyknął potrącony chłopak, odzyskując równowagę po zderzeniu z odrobinę wyższym od niego drowem.
Przyjrzałem mu się z uwagą, nie spodziewając się takiego jadu w jego głosie. Był to wysoki i lekko umięśniony chłopak, ubrany w czarne spodnie i zgniło zieloną koszulę oraz brązowe buty za kostkę. Średniej długość blond włosy nie ukrywały jego wyraźnie spiczastych uszu.
Na jednym z nich dostrzegłem złoty, okrągły kolczyk. Obiektywnie przystojna, młoda twarz miała ostre rysy, jak przystało na stereotypowego elfa opisywanego w książkach znajdujących się w moim starym pokoju. Zielone jak mech oczy zwróciły się na mojego przyjaciela.
- To ty!?- Peris i elf krzyknęli jednocześnie, patrząc na siebie w całkowitym osłupieniu, ale z ich głosów można było wyczuć delikatny jad. Jakby już się znali i ewidentnie nie lubili.
- Co ty tutaj robisz ty przeklęty drowie?!- wrzasnął nerwowo zielonooki elf, kładąc ręce na wąskich biodrach w bojowym geście.
- Mogę się ciebie zapytać o to samo księżniczko!- odkrzyknął równie wkurzony Peris.
Z każdym słowem opuszczającym ich usta, byłem coraz bardziej zaniepokojony.
- Jak ja ci zaraz dam ,,księżniczkę", to mnie popamiętasz! - syknął blondyn.
- O już się boje! Co ty mi możesz zrobić!?
Przez ich narastające wrzaski wszystkie głowy w pomieszczeniu zwróciły się w naszą stronę, doszukując się jakiegokolwiek ciekawego zajęcia.
Miałem ochotę zamiast nich zapaść się pod ziemię.
Wszyscy się na nich patrzą!
Muszę jakoś złagodzić tą sprawę, bo oni sobie zaraz do gardeł skoczą.
- Hej uspokójcie się! Robicie przedstawienie na całą salę!- krzyknąłem, stając między nimi, by nie doszło, chociaż dzisiaj do rękoczynów.
Dopiero teraz drow i elf ogarnęli, co robią.
Westchnąłem z ulgą.
Lepiej późno niż wcale.
- Nie ważne, nie chce mieć z tym parszywym drowem nic do czynienia! - odparł zbulwersowany zielonooki i przepchał się dalej przez tłum, by odejść od nas jak najdalej.
- Peris kto to był?- zapytałem przyjaciela, gdy znerwicowany chłopak zniknął mi z oczu za plecami innych.
- Nie ważne. - warknął dalej zły elf mroku.
Chyba wolę go już więcej nie denerwować.
I tak wszystkiego się dowiem!
Usłyszałem jakiś hałas przy wejściu. Tłum zaczął się rozstępować i na podest weszła ta sama kobieta, co znajdowała się w gabinecie i wypełniała nasze kwestionariusze.
Gdy stanęła na podwyższeniu, cały gwar natychmiast ucichł, dając jej możliwość dojścia do głosu.
Brakuje jeszcze tylko tu teraz świerszcza. - parsknąłem pod nosem.
Wszyscy wpatrywali się w kobietę, a ta uśmiechnęła się promiennie w swoim najwyraźniej firmowym uśmiechem.
- Witam wszystkich tu zebranych, na rozpoczęciu nowego roku w Szkole Czarnego Smoka! Jestem, jak pewnie niektórzy wiedzą, wicedyrektorką tej placówki i mam na imię Arfana. Chciałabym przywitać serdecznie w moim, a także i w imieniu naszego dyrektora Direla, uczniów ze starszych roczników, ale i także liczną w tym roku grupę nowicjuszy. Ważne okoliczności nie pozwoliły dyrektorowi przybyć na uroczystość, więc ja wszystko wam przekaże.
Gdy wszyscy pokiwaliśmy jak jeden mąż głowami, zaczęła kontynuować swoją wypowiedź. - Ta część wypowiedzi jest kierowana do nowych uczniów. Starsze roczniki proszę, jeśli chcą oczywiście, o udanie się do swoich pokoi. Macie godzinę wolną. - Po tych słowach, większość osób z sali wyszła, rozmawiając między sobą.
Została nas może pięćdziesiątka.
Arfana zabrała z powrotem głos.
- A więc drodzy początkujący, w tej szkole uczycie się swojej profesji, którą wybraliście, ale i także innych przedmiotów, o których dowiecie się od nauczycieli. Zostaniecie podzieleni na około pięcioosobowe grupy, w których wymieszamy wasze talenty, tak abyście się wzajemnie uzupełniali. W tych zespołach będziecie wypełniać różne zadania od nauczycieli oraz po prostu uczyć się między sobą. Dla każdej z grup zostanie przydzielony opiekun.
Poznacie ich za godzinę na uczcie powitalnej oraz zaznajomicie się ze składami swoich grup. Za chwilę zostaniecie zaprowadzeni do swoich pokoi. Tam będą uszykowane dla was rzeczy. Znajdziecie tam również plan lekcji i mundurek. Będzie on koloru waszej profesji, a po przydziale do grup na ramieniu będzie miał jej kolor oraz symbol. Mam też dla was ostrzeżenie. - Jej głos zrobił się poważny i trochę przerażający.- Nie wchodźcie do lasu sami. Róbcie to tylko z nauczycielem albo podczas misji. Nigdy nie dla zabawy. Ta puszcza jest bardziej niebezpieczna, niż wam się zdaje. - Po chwili znów miała wesoły humor. - No dobrze, mam nadzieję, że ten rok minie wam miło!- Klasnęła w dłonie i w tej samej sekundzie obok każdego z nas, pokazał się mały płomyczek. Miał on malutkie ciałko i niesymetrycznie dwa razy większą głowę.
Zauważyłem, że każdy z płomyczków miał inny kolor.
Mój był niebieski, a opok Perisa latał sobie szary.
Widziałem, jak drow wychodzi z sali za nowym przewodnikiem, a ja z ciekawością przyjrzałem się swojemu płomykowi.
Był drobniutki i wymachiwał do mnie maciupeńkimi łapkami i śmiesznie popiskiwał, latając wokół mnie.
Był słodziutki!
Spróbowałem go dotknąć, ale wtedy usłyszałem czyjś głęboki głos z tyłu za sobą.
-Nie radziłbym.
Był to może trochę starszy ode mnie chłopak o krótkich brązowych włosach i niesamowicie złotych oczach. Był umięśniony, ale szczupły i bardzo wysoki, wyższy ode mnie o głowę, a co nie jest częstym zjawiskiem. W końcu mam metr osiemdziesiąt wzrostu.
- Dlaczego?- zapytałem, unosząc wzrok na jego oczy. Musiałem zadrzeć głowę, by to zrobić.
- Ponieważ te ogniki bardzo parzą i są niezwykle złośliwie. Sam się o tym przekonałem, gdy tu trafiłem dwa lata temu. Ja też próbowałem go dotknąć i mi się udało.- mówiąc to, bardzo się skrzywił, jakby wspominał coś bardzo niemiłego. - Ta mała kuleczka jest bardziej gorąca od wrzątku. Na szczęście jestem wilkołakiem i szybko oparzenie zniknęło, ale tego bólu nie zapomnę. - Lekko się wzdrygnął.
- Nie może być tak źle! - stwierdziłem, wzruszając ramionami.
- Dobra. Rób, co chcesz. Pa! - pomachał mi i sobie poszedł.
Spojrzałem znów na ognika z niewielkim uśmiechem na ustach.
Wiem, że jestem idiotą, ale co mi tam. Raz kozie śmierci.
Wystawiłem rękę do błękitnego płomyczka i dotknąłem ostrożnie jego płonącej główki.
O dziwo, nie poczułem nic.
Żadnego bólu ani nawet delikatnego pieczenia, tylko później jakieś dziwne uczucie rozchodzące się po mojej dłoni. Takie leciutkie, przyjemne mrowienie.
Ogniczek zaczął łasić się do mojej dłoni, gdy przekonał się, że nie boli mnie, jak go dotykam.
Był jak taki malutki koteczek.
- To co maluchu, idziemy? - zapytałem, wciąż go czule głaszcząc.
Niebieski płomyk lekko pisnął i poleciał w stronę przestronnego korytarza. Zatrzymał się przy drzwiach, patrząc na mnie nagląco. Podbiegłem do niego i ruszyliśmy do mojego nowego miejsca zakwaterowania.
W holu prócz mnie kręciło się wiele osób z ognikami i bez nich.
Wszyscy pogrążeni w swoich własnych rozmowach, albo szukający swoich nowych pokoi. Widziałem sporo elfów, pare krasnoludów i wiele innych ras opisywanych w moich książkach znajdujących się w moim starym pokoju. Za wiele by je wszystkie wymieniać. Nie wiem, czy byłbym w stanie w ogóle je wszystkie rozpoznać.
To niesamowite, że tyle różnych istot było w jednym miejscu.
Mój mały przewodnik, pędził przez korytarz w zawrotnym tempie. Musiałem bardzo się postarać, by za nim nadążyć kroku. Błędny ognik skręcił nagle na wielkie schody, na których widok prawie dostałem zawrotów głowy.
Było ich od groma!
W mgnieniu oka ki mojemu zdziwieniu malutki płomyk był już na samym ich szczycie.
Jakim cudem tak szybko tam dotarł?!
Westchnąłem cierpiętniczo, już czując ten potworny ból łydek.
Mus to mus.
Trzeba się tam wdrapać czy tego chce, czy nie.
Zacząłem mozolną wędrówkę na szczyt schodów, podpierając się o poręcz.
Po wyczekiwanym pokonaniu po kolei wszystkich stopni ukazały mi się kolejne. Opuściłem głowę, mając wrażenie, jakby ktoś się tu nad wszystkimi znęcał ilością tych schodów.
Gdy przeszedłem i te moim oczom ukazał się niezwykle długi korytarz pełen ciemnych drzwi, beżowymi ścianami i ciemnobrązowymi panelami na podłodze. Duże okna także i tutaj wpuszczały wiele dziennego światła. Na suficie nad moją głową wisiały spore żyrandole.
Niektóre bardziej mi znane, a niektóre jakby pochodziły z bardzo późnych epok.
Przy oknach na kamiennych parapetach stały donice z różnymi, dużymi, zielonymi roślinami.
Ognik zatrzymał się przy jednych z kilkunastu drzwi na tym korytarzu. Sądzę, że dalej było ich znacznie więcej, nie wspominając już o tym, że widziałem wcześniej jeszcze większą ilość schodów, prowadzących na wyższe piętra i połączony budynek po drugiej stronie szkoły.
Podszedłem do niego, a on pokazał mi, żebym je otworzył.
Nacisnąłem złotą klamkę i wszedłem do środka, nie wiedząc, czego się spodziewać.
Na szczęście był to średniej wielkości pokój o jasnoszarych ścianach i czarnych panelach. Całkiem spore okno widniało naprzeciw drzwi, a pod nim stało duże łóżko z czarną pościelą. Po prawej stronie pokoju stała ciemnobrązowa szafa z lustrem, a zaraz obok niej stał stół i krzesło, które zapewne miało służyć jako biurko.
Po lewej stronie łóżka znajdował się mały regał na książki. Zobaczyłem, że parę egzemplarzy już na nich stało.
Z lewej ściany wychodziły czarne drzwi, zapewne prowadząc do tutejszej łazienki.
Jak na wygląd średniowiecznych albo renesansowych miejsc było tu ich całkiem dużo. Jakimś cudem w tym świecie szło im znacznie lepiej z kanalizacją.
Całkiem tu ładnie i przytulnie.
Obejrzałem się za siebie, nie słysząc charakterystycznego popiskiwania i okazało się, że mój ognik zniknął.
Zostałem sam.
Zamknąłem za sobą drzwi do pokoju i podszedłem do łóżka.
Leżało na nim coś, czego do tej pory nie zdołałem zobaczyć, a mianowicie dwie karteczki i staranie złożone ubranie. Wziąłem do ręki pierwszą karteczkę i zacząłem czytać.
,,Witaj Isilu.
Wszystko, co widzisz w tym pokoju, od dzisiaj należy do Ciebie.
W szafie są ubrania, a książki na regale to podręcznik na wszystkie twoje lekcje.
Wszystkie inne potrzebne rzeczy, również znajdziesz w tym pokoju albo w łazience.
Strój na twoim łóżku to obowiązkowy mundurek.
Proszę Cię, abyś założył go na ceremonię przydziału.
Resztę przekaże Ci twój przyszły opiekun.
Wicedyrektor Arfana."
Odłożyłem list i zerknąłem na drugą kartkę.
Okazało się, że to plan lekcji oraz ogólny harmonogram dnia.
PLAN ZAJĘĆ :
Pobudka 5:00
Śniadanie 5:30
WOR 6:20
Przerwa 7:15
Runoznastwo 7:30
Przerwa 8:20
Lekcja obrony 8:30
Lunch 11:20
Wiedza 12:00
Przerwa 13:05
Dyplomacja 13:15
Przerwa 14:00
Umiejętności rasowe 14:20
Obiad 15:30
Magia i wiedza o żywiołach
Od 16:20 do 17:40
Kolacja 18:00
Reszta to czas wolny
No, no sporo tego. - westchnąłem, jeszcze raz przeglądając tę informację.
Najwyraźniej plan jest na cały tydzień.
Nie powinno być tak źle.
Tylko...ich coś chyba powaliło! Jak można wstawać tak wcześnie!
Egh, chyba będę musiał to znieść przez jakiś czas. - przygryzłem wargę.
-Eh. - westchnąłem ciężko i spojrzałem z ciekawości na mundurek dalej leżący na moim łóżku.
Składał się on z granatowej koszuli z długim rękawem, zakończonej czarnymi mankietami. Na ramionach były srebrne łaty. Dół koszuli miał wyszyte jakieś wzory ze srebrnej nici. Guziki miały kolor czarni z lekkimi akcentami srebra, a obok nich znajdowały się srebrno- złote runy.
Na piersi po lewej stronie spoczywał herb mojej nowej profesji. Był to okrąg pokazujący cztery żywioły.
Ogień- płomień,
Ziemia- jakąś roślinę,
Powietrze- huragan
Oraz falę, czyli woda.
Drugą częścią stroju były czarne, jakby skórzane spodnie, które były lekko marszczone.
Ściągnąłem z palca pierścień i położyłem go na stolik.
Zacząłem się powoli rozbierać.
Gdy skończyłem, wziąłem spodnie mundurku i je ubrałem.
Okazały się mimo swojego wyglądu niezwykle rozciągliwe i bardzo wygodne.
Wziąłem granatową koszulę z łóżka i włożyłem ręce w rękawy, uważając na moją wciąż dokuczliwą ranę.
Koszula ku mojemu zadowoleniu bardzo miła w dotyku.
Poprawiłem kołnierz, by w miarę dobrze leżał.
Znalazłem palcami pierwsze guziki i zacząłem je sprawnie zapinać. Gdy zapiąłem czarne kółeczka, usiadłem na krześle i włożyłem moje buty, dobrze je zawiązując i zapinając srebrne klamry przy nich.
Wstałem, wziąłem pierścień z sąsiedniego stolika, założyłem go i podszedłem do szafy z lustrem z ciekawości, jak wyglądam.
Moim oczom ukazał się wysoki, lekko umięśniony chłopak o podobno przystojnej twarzy, z dość ostrymi rysami i wydatnymi kośćmi policzkowymi. Ciemne ubrania sprawiły, że moje przydługie, białe włosy bardzo rzucały się w oczy. Granat koszuli pogłębił kolor moich oczu, które otoczone były obwódką z długich i gęstych rzęs o dwa razy mocniejszym odcieniu niż włosy.
Moja mama zawsze śmiała się, że większość dziewczyn dałaby się pokroić za takie rzęsy.
Mundurek, który miałem na sobie opinał się delikatnie na moim ciele, ukazując każdy mięsień.
Musiałem to przyznać.
Wyglądłem całkiem nieźle.
Gdy tak stałem przed zwierciadłem, rozległo się głośne pukanie do drzwi.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top