Rozdział LXII

Leżąc na ziemi ,zacząłem łapać spazmatycznie powietrze. Nagle przez moją klatkę piersiową przeszedł ostry ból. Od razu podniosłem się do pozycji pół siedzącej, łapiąc w dalszym ciągu z lekką trudnością powietrze. Złapałem się ręką w pół i ledwo powstrzymałem się od głośnego jęku. Na mojej twarzy zagościł grymas.
Już wiedziałem, co mi jest.
- Kurwa, poszło mi żebro!-warknąłem i spróbowałem wstać, z marnym skutkiem.
Bolały mnie nie tylko żebra, ale i całe ciało. Wzdłuż i wszerz. A szczególnie plecy.
Czemu ja się skarże?
Powinienem się w ogóle cieszyć, że przeżyłem takie gruchnięcie!
Pomachałem delikatnie, w dalszym ciągu na siedząco, swoimi czarnymi jak noc skrzydłami. Odczułem natychmiastową ulgę.
- Dobrze, że ich sobie nie połamałem przy upadku. - mruknąłem do siebie i usłyszałem po chwili wystraszone krzyki, zbliżające się w moją stronę.
Podniosłem szybko miecz w celu obrony, który na szczęście wylądował blisko mnie i uniosłem go przed siebie.

Zza zarośli po kolei wyskoczyli moi przyjaciele wraz z naszymi zwierzętami. Wszyscy mieli przerażone wręcz miny i od razu widząc mnie, podbiegli.
Opuściłem miecz na ziemię i używając go jako laski, podniosłem się chwiejnie z trawy. Peris podbiegł do mnie i pomógł mi równo stanąć na podłożu. Prawie krzyknąłem, gdy przejechał ręką po moich uszkodzonych żebrach. Zagryzłem mocno zęby i smarszczyłem mimowolnie nos wraz z brwiami. Drow puścił mnie natychmiast, słysząc mój cichy jęk, a na jego miejsce doskoczył od razu zielonowłosy.
- Isil, co cię boli?
- Chyba pękły mi żebra.
- Ile?
- A co ja? Rentgena w oczach mam?!-warknąłem opryskliwie.
- Dobra, wybacz, nie warcz tak. To było złe pytanie.
- Właśnie, Adillen. Co cię zaatakowało?-rzucił Silver zdenerwowanym głosem.
- Gdybym chociaż wiedział.-prychnąłem, opierając się mocno na mieczu, który chybotał się pod moim sporym ciężarem.
- Jak mnie znaleźliście?-zapytałem.
- Zobaczyliśmy, że coś spada z nieba, więc przybiegliśmy, Gwiazdko.-odparł najspokojniej w świecie Yafal z szerokim uśmiechem.

Ja go kiedyś palne w ten łeb.

Zamknąłem oczy i wróciłem do swojego ludzkiego wyglądu. Ciężar na plecach nic by mi teraz nie ułatwiał.
Otworzyłem oczy i zobaczyłem, że zrobiło się jakby...ciemniej?
Uniosłem szybko głowę, tak jak reszta i prawie się wywróciłem, widząc co znajdowało się nad nami.
Zachłystnąłem się mocno powietrzem, patrząc na olbrzymiego, brązowego smoka, kołującego nad naszymi głowami. Zobaczyłem w ułamku sekund, jak pikuje w stronę ziemi i na niej staje. Z ogromnej, pokrytej wieloma kolcami i parą pokaźnych rogów paszczy, uleciał ogłuszający ryk. Wielkie, błoniaste skrzydła wznieciły spory wiatr, a ogon narwowo zamachnął się to w jedną, to w drugą stronę.

- Kim jesteście i czego chcecie na mojej ziemi!-usłyszałem w głowie rozsierdzony głos, a sądząc po osłupiałych minach moich przyjaciół, nie tylko ja.
- Jesteśmy podróżnikami, wielki smoku!-odkrzyknął Silver w kierunku wielkiej bestii.
- Zdradzicie mi swoje imiona i czego tu chcecie.- ryknął ponownie, patrząc na nas wściekle.
- Ja jestem Peris, to jest Adillen, Yafal, Kirial, Silver i Isil, oraz nasze zwierzęta.-przedstawił nas kolejno białowłosy, a fioletowe oczy smoka skakały po każdym z nas z osobna, zatrzymując się w końcu na mnie. A dokładniej na mieczu rozpoczynającym w mojej dłoni.
- Chłopcze, co trzymasz w swoich rękach?- zapytał z zaskoczeniem, wypuszcając z nozdrzy głęby szarego, duszącego dymu.
- Mój miecz.-odpowiedziałem, łapiąc się za pierś, gdy poczułem rwący ból.
- Skąd go masz? I czy wiesz, co to za miecz?
- To Dente. Dostałem go od ojca.-odpowiedziałem pewnie, patrząc w ślepia o gadzich źrenicach, bardzo podobnych do tych Kiriala.
Smok przechylił dziwnie głowę i podszedł bliżej nas, lekko się ku mnie nachylając.
- Kim jest twój ojciec?
- Dewos.- wymówiłem jedno słowo. Imię mego rodziciela.

Gad spojrzał na mnie zaskoczony, lecz po chwili zrobił coś, czego się ne spodziewałem. Pochylił przede mną głowę, a z jego ciała buchnęła gorąca para i światło, które na chwile mnie oślepiło.
Na miejscu gdzie niedawno jeszcze stała wielka bestia, teraz znajdował się czarnowłosy, lekko posiwiały już mężczyzna w czarnej koszuli i brązowych, skórzanych spodniach oraz butach za kolano. Mężczyzna klęczał przede mną i pochylał głowę, ukrywając tym samym swą twarz.
- Witaj, mój Panie.-głos, który pochodził od faceta był takim samym głębokim głosem, którym przemawiało smoczysko.
- Wstań.- nakazałem, a on od razu, bez szemrania wykonał moje polecenie.
Teraz dobrze mogłem zobaczyć twarz mego rozmówcy. Smok okazał się mieć dość przystojną, trzydziestoparoletnią twarz z prawie niewidocznym zarostem. Przez jego prawe oko przechodziła brzydka blizna, a w lewym uchu spoczywał złoty kolczyk. Fioletowe oczy zdawały się błyszczeć jak najprawdziwsze ametysty.
- Czemu mówisz na mnie ,,Panie" i jak masz na imię?
- Jesteś synem prawdziwego władcy Umbry oraz miecz cię zaakceptował, to chyba jasne, że jesteś moim Panem, a co do imienia...Jestem Isabaal.-odpowiedział gardłowo.
Teraz doznałem szoku i nie bacząc na złamane żebra i lekki problem w oddychamiu, krzyknąłem.
- Isabaal?! Ty jesteś tym dowódcą rebeliantów spod Itir! Jesteś przyjacielem Mayalla i Vidarem!
Facet spojrzał na mnie osłupiały i trochę zawiesił się, jakby zastanawiając się, czy aby na pewno może mi przytaknąć, czy raczej nie ujawniać swojej tożsamości.
- Tak. To ja.-odpowiedział na szczęście zgodnie z prawdą. - Rozumiem, że znasz historię wioski za tobą, ale skąd Książe znasz Mayalla i wiesz o moim darze?
Już brałem wdech by odpowiedzieć, ale Peris mi się wtrącił.
- To bardzo proste.-stwierdził.- Mayall nam powiedział.
Wszyscy spojrzeli na nas jak na umysłowo chorych.
No tak, oni nie wiedzą, he.
- To prawda. Pamiętacie jak mówiłem wam o ataku orków?- zwróciłem się do moich przyjaciół. Wszyscy zgodnie skinęli mi głowami.- Przez to, że zostałem ranny, Peris dotaszczył mnie do najbliższego medyka, którym okazał się Mayall. To on mi dał maść, o której wiesz, Adillenie i zdradził mi imiona pozostałych przy życiu Vidarów.
- Dlaczego to zrobił?! Miał nikomu nie zdradzać tej informacji! Nie ważne kim ta osoba by była. Jeśli ktoś nieodpowiedni zdobył te informacje.- fioletowooki prawie wywarczał te dwa zdania i spojrzał na nas.
- Bo jestem jednym z was.-odpowiedziałem, nic sobie nie robiąc ze zdenerwowania, ba czystej furii smoka.
- Nie wierzę.-czarnowłosy pokręcił głową.- Od wielu lat, dwustu lat, nie narodził się nowy Vidar.

Spojrzałem prosto w oczy mężczyzny i bez najmniejszego problemu wdarłem się moją duszą do jego ciała, poszukując koloru jego profesji. Ale natrafiłem na pewne trudności. Przede mną piętrzył się wysoki mur. Solidniejszy od tego, który jest w głowie Kiriala.
Ddybym nie był uparty, zostawiłbym to, ale jak już stwierdziłem....
Mój umysł skakał wokół niecho szukają najmniejszej wczeliny ,przez którą mógłbym się przecisnąć. Dopiero po prawie minucie znalazłem maleńką dziurkę. Maciupeńką.
Wystarczy.
A bynajmniej powinno.
Przedarłem się przez nią z małym trudem i oślepiło mnie białe światło. Szybko wycofałem się z jego umysłu i spojrzałem na niego zszokowany.
- Jesteś białym magiem!- wykrzyknąłem.
Mężczyzna uniósł końciki ust w prawie niewidocznym uśmiechu i pokręcił głową.
- A więc to prawda.- zaśmiał się chrapliwie.- I jeszcze przedarłeś się przez mój mur!
- Wszystko fajnie, pięknie i w ogóle, ale Isil ma tak jakby...połamane żebra.-zasugerował wampir, pokozując mój brzuch.
Były dowódca armii na jego słowa wydał się jakby przestraszony, a w jego oczach dostrzegłem skruchę i poczucie winy.
- Wybacz mi ,Książe.
- Teraz bardziej od przeprosin potrzebna jest mu pomoc.-ochrzanił go odziwio Adillen, patrząc na niego pewnie.
Mały druid karcący smoka i na dodatek weterana wojennego.
Czy tylko mnie to śmieszy?
- Racja!-zaskoczył i natychmiast z powrotem powrócił do swojej smoczej formy.

Spojrzał na naszą grupkę bardzo uważnie. Jakby się nad czymś bardzo mocno zastanawiał. Jego pysk mimo nie bycia ludzkim, miał dość bogatą mimikę.
- Na raz dam radę unieść tylko trzy osoby. Zastnówcie się między sobą jak lecicie, dobrze?- zwrócił się do nas, kiwając wielkim łbem. - Będę musiał zrobić trzy kursy, jeśli mam zabrać jeszcze tą chimerę i wilka.- odezwał się tym razem, ale już do siebie.
- To co?-spojrzałem po wszystkich.
- Na pewno na początku polecisz ty z Kirialem.- stwierdził Silver nieznoszącym sprzeciwu głosem. -Ty nie jesteś w dobrym stanie, a on o mało nie umarł niedawno. Niech z wami leci jeszcze Adillen. Zajmie się wami, gdziekolwiek Isabaal chce nas wywieźć.
Najpewniej do tej jaskini, którą widziałem.
- Dobra. Ustalone.-drow spojrzał na wielkiego gada, a ten podszedł do nas bardzo blisko. Położył się i uniósł łapę, robiąc nam jakby schodek.

Kiwnąłem głową Kirialowi, aby ten wszedł pierwszy. Chłopak zrobił zbolałą minę i ruszył w stronę ogromnego gada. Niepewnie postawił nogę na przedniej kończynie latającego stwora i podciągnął się, łapiąc jedną z mocnych łusek. Umościł się wygodniej na grzbiecie i przywołał nas ręką.
Wraz z Adillenem podążyliśmy za jego przykładem wskakując szybko i sprwanie ( no ja może troche mniej) na Isaballa, który po wszystkim podniósł się z ziemi i wzbił energicznie w powietrze. Wielkie skrzydła wydawały spory szum przy ruchu, a na samym smoku nieźle trzęsło przy gwałtowniejszych ruchach. Było całkowicie inaczej niż lot na własnych skrzydłach. Mogłem wtedy dostosować szybkość, swoje ruchy, ostrość skrętów...a tutaj byłem zdany na w sumie nieznajomego mi smoka.
Uniosłem głowę do góry, a moje włosy pod wpływem wiatru spłynęły mi na plecy. Chmury nad nami stawały się coraz ciemniejsze, a wiatr zaczął się wzmagać. Powietrze stało się mimo podmuchu ciężkie i duszące.
Burza zbliża się pełną parą.

Tak jak podejrzewałem, po niedługim czasie wylądowaliśmy na półce skalnej przed jaskinią z której wcześniej świeciło się światło. Powoli
każde z nas miało zeskoczyć z Isabaala. Jak przyszła moja kolej, to prawie zgiąłem się w pół, gdy moje stopy zetknęły się z twardą skałą.
- Isil!-wystraszony krzyk Adillena rozszedł się echem po okolicy, a chłopak podbiegł do mnie.
-Wszystko dobrze.-odpowiedziałem i wyprostowałem się.
- Idźcie do środka.- smok wskazał łbem wnętrze jaskini.-Tam gdy już wszystkich przyniosę, zajmiemy się księciem i tym młodym demonem, bo zbladł trochę.
Obejrzałem się na Kiriala, którego buzia miała naprawdę jaśniejszy kolor niż zazwyczaj.
Zielonowłosy skiną głową w stronę bestii, która wzbiła się ponownie w powietrze i poleciała w las.
- Chodźmy.
Ruszyliśmy w stronę...no cóż, jakby nie patrzeć smoczej pieczary.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top