Rozdział LIX
Wszyscy patrzyli w dalszym ciągu na mnie, a ja próbowałem unormować oddech. Gdy mi się to udało, usłyszałem cichy, zmartwiony głos Adillena, który dotknął wierzchem dłoni mojego czoła, jakby chciał sprawdzić moją temperaturę.
- Wszystko dobrze?
Nic nie jest dobrze!-cisnęło mi się na język, ale w ostatniej chwili powstrzymałem się.
- W pożądku. To tylko...tylko sen. Tak...sen.-wysapałem i opadłem z powrotem na posłanie.
Wiem, że kłamię, ale nie powiem im tego, co widziałem.
A przynajmniej nie teraz.
Chociaż, chyba nigdy nie będzie dobrego momentu.
Bo co mam im powiedzieć?
Mój stuknięty wuj proponował mi w dziwny sposób przyłączenie się do niego?!
- Nie jestem tego taki pewien.-szepnął szesnastolatek i skinął głową reszcie, aby odeszli. Sam spojrzał mi w oczy ostatni raz i zniknął mi z pola widzenia.
Zamknąłem oczy i spróbowałem z powrotem zapaść w sen, ale z marnym skutkiem. Kręciłem się pod kocem dobre dziesięć minut i nic.
Podniosłem się do siadu i popatrzyłem po moich towarzyszach.
Wszyscy spali jak zabici.
Dlaczego ja nie mogę!?-jęknąłem w myślach.
Odkryłem się i wstałem.
Podszedłem do mojej torby i wyjąłem z niej białą koszulę i czarne spodnie na zmianę. Szybko się w nie przebrałem i po cichaczu manewrowałem po namiocie, żeby przypadkiem nie nadepnąć komuś na kończynę.
Tak przemknąłem aż do wyjścia.
Na dworze uderzył mnie dość mocny powiew...piachu.
Nie ma jak z samego rana dostać piachem prosto w ryj. Przecież to jest cudowne rozpoczęcie dnia!
Zlustrowałem ciekawsko okolice.
Nawet o tak wczesnej porze kitsune byli już na nogach. Wszyscy z uśmiechami szykowali się do rozpoczęcia dnia. Kobiety przechodziły obok mnie z koszami pełnymi owoców, albo z dzbanami pełnymi wody. Małe dzieci biegały za swymi matkami, albo spoczywały bezpiecznie w sprytnych nosidełkach z materiału na plecach. Dalej widziałem grupkę mężczyzn ostrzących włócznie i noże.
Pewnie idą na polowanie.
Było tu tak spokojnie. Tak sielankowo.
Gdy tak szedłem coś na mnie wpadło z niezłą siłą. Przed głuchym upadkiem na piach dupą ,zdążyłem tylko zobaczyć brązową czuprynę.
- Au!-jęknąłem i przymknąłem oczy , gdy poczułem dość mocny ból kości ogonowej.
- Ach! Wybacz! Naprawdę nie chciałem.- poczułem jak ktoś łapie mnie za nadgarstek i powoli stawia w pionie.
Uchyliłem oczy i zabaczyłem wręcz chłopięcą twarz o dużych, brązowych, roziskrzonych oczach i ciemnych, roztrzepanych na wszystkie strony włosach. Chłopak był ode mnie może piętnaście centymetrów niższy.
- Nic się nie stało Misha.-uspokoiłem młodego zwiadowcę i otrzepałem swoje tyły z piachu.
- A właściwie to dobrze, że na ciebie wpadłem!-wyjrzyknął z entuzjazmem i lekko podskoczył.
Matko, ile on ma energii! Przypomina mi zachowaniem Leo i Yafala.
Parsknąłem, ale też i trochę posmutniałem na przypomnienie starego przyjaciela.
- Dlaczegóż to?
- Dowódca cię szuka.
- Talsharr?-zmarszczyłem brwi.- Czego może ode mnie chcieć tak wcześnie?
- Nie wiem, ale kazał nam ci powiedzieć, jak cie znajdziemy, że czeka w namiocie Matki. Więc musisz lecieć.-nadawał z szybkością karabinu maszynowego.
- Okej, okej, spokojnie.-uniosłem ręce na wyskość klatki piersiowej.- Już idę.
Pokręciłem ze śmiechem głową i skierowałem się w stronę głównego namiotu.
Znów muszę tam iść. I to z samego rańca! Czy te lisy nie mogą spać?
Chociaż...dobra, nie odzywam się.
Nie jestem lepszy. Ale ja mam powód!
Przemierzyłem wioskę w zastraszającym tempie i już po pięciu minutach wpakowałem się bez zbędnych ceregieli do środka odpowiedniego namiotu.
Przywitały mnie dwie pary złotych oczu. Od jednych bił spokój, a od drugich wesołość.
Odziwo to oczy kobiet miały te wesołe, wręcz dziecięce błyski.
- Dzień dobry.-mruknąłem na powitanie i usiadłem przy stole suto zastwionym przeróżnym jedzeniem.
- Witaj Isilu.- odpowiedziała miękko staruszka, bawiąc się trzymanym w ręce kawałkiem chleba.
Blondyn tylko burknął coś niezrozumiałego w odpowiedzi z ustami pełnymi brzoskwini.
Przywódczyni plemienia przewróciła na to oczami i sapnęła.
- Kto cię tak wychował?
Talsharr przełknął owoc i przejechał powoli językiem po swoich ustach, wylizując sok z owocu.
- Z tego co pamiętam, to ty.-odpowiedział spokojnie i ponownie zatopił zęby w miękkim owocu.
Hehehe ale jej dowalił.
Stłumiłem swój wewnętrzny śmiech i zobaczyłem jak staruszka stara się trzepnąć wnuka po głowie, ale ten zwinnie uniknął ciosu, w dalszym ciągu zajmując się jedzeniem.
- Babciu, bez agresji!-fuknął jak małe dziecko.
- Ja ci zaraz dam bez ag...-zaczęła swój lament, ale dowódca zwiadowców jej przerwał, zwracając się do mnie.
- Jak widzę ,Misha cię znalazł. Cieszę się. Ściągnąłem cię tutaj, ponieważ za niedługo powinniśmy wyruszać w drogę. Musimy wyrobić się do nocy, aby wyprowadzić was z pustyni.
- Dlaczego mamy się wyrobić do nocy?
- Ponieważ nam po ciemku trochę ciężko będzie wracać po nocy, a wy musicie jeszcze znaleźć schronienie poza tą doliną piachu.- odpowiedział i sięgnął po kawałek sera.
- Dobra, wy tu gadu gadu, a ty pewnie głodny jesteś!- wykrzyknęła Morija.
- Niezbyt.-zaprzeczyłem szybko, kiwając głową.
- Dobra dobra, ja wiem swoje. -machnęła ręką i chwyciła z tacki rogala, którego po chwili wepchnęła mi do ust z uśmiechem satysfakcji.
Wyjąłem pieczywo z pomiędzy warg, wcześniej odgryzając kawałek.
Ciasto było lekko słonawe i chrupkie.
- Całkiem dobre.-stwierdziłem z uznaniem.
Co jak co, ale rogalików na tym pustkowiu się nie spodziewałem.
- No widzisz! Jedz jedz!-prawie podskoczyła na tych poduszkach.
Entuzjazm tej kobiety mnie przeraża.
- Jedz Isil.-poparł ją Talsharr, który tym razem wcinał kawałek mięsa.- Jedz, bo ona cię nie wypuści ,dopóki nie stwierdzi, że zjadłeś wystarczająco.
Co proszę....?
No i tak skończyło się na tym, że po wyjściu z namiotu czułem się jak słoń. Jeszcze nigdy nikt tyle we mnie nie wepchał jedzenia, co ta baba. Zapamiętać ,nigdy nic u niej nie jeść.
Podszedłem wolnym krokiem w kierunku namiotu, w którym znajdowali, a raczej powinni się znajdować moi przyjaciele.
Mam nadzieję, że już wstali.
Nasz żółto-czerwony namiot zamajaczył mi się na horyzoncie.
Przyspieszyłem kroku i nagle uderzyło we mnie rozpędzone dziecko. Szybko, wręcz odruchowo złapałem je za rękę, by nie zaliczyło gleby. Mały chłopiec uczepił się mojej dłoni i stanął chwiejnie w pionie.
Chyba wsz lubią we mnie wpadać. Najpierw Misha, teraz ten dzieciak.
- Rai!-usłyszałem czyjeś piskliwe wołanie. Była to mała, blondwłosa dziewczynka w różowej sukience.
Chłopczyk, który dalej się mnie trzymał, puścił moją rękę i kręcąc głową odwrócił się do niej.
- W pożądku Mila.-odkrzyknął i podniósł swoje brązowe oczy na mnie. Zobaczyłem jak na buzi dziecka maluje przerażenie.
Przykucnąłem przed nim, by zrównać się z nim wzrostem. Uśmiechnąłem się do niego serdecznie.
Dziecko nie powinno się mnie bać.
- Spokojnie mały, nic ci nie zrobię.-powiedziałem miękkim głosem.
Dzieciak rzucał mi nieufne spojrzenie z pod jasnej grzywki. Zmarszczył śmiesznie nosek jakby zastanawiając się ,czy może mi na pewno zaufać.
- A czy na pewno?-mruknął i położył ręce na biodrach, stając prosto.
Mądry dzieciak.
- Nie ufasz mi...To bardzo dobrze, ale na prawdę, nie ma potrzeby się mnie obawiać. Jestem znajomym Talsharra
- Kolega pana Kapitana?-dziewczynka dobiegła do nas, że tak powiem, w idealnym momencie.
- Tak.-skinąłem głową ze śmiechem i wstałem z kucka.
Twarze dzieci na tą informację od razu się rozpogodziły.
- No, a teraz muszę już iść.-zrobiłem parę kroków i minąłem dzieciaki. Stanąłem na chwilę i odwróciłem się do nich z powrotem.- Nie biegajcie. Możecie zrobić sobie krzywdę.
Oboje skinęli gorliwie głowami i z ogromnymi uśmiechami pobiegli dalej.
Parsknąłem śmiechem.
- Nawet dzieci się mnie nie słuchają.
I ja mam być królem?-pokręciłem głową i odgarnąłem białą grzywkę z oczu powolnym ruchem.
Może po prostu ja się do tego nie nadaje?
Czy ja w ogóle chcę nim być?
Westchnąłem głośno.
Wydawało mi się, że pytania powoli znikają, ale na miejsce starych, pojawiają się co rusz nowe.
Ponowiłem mój spokojny marsz.
Piach nieprzyjemnie chrzęścił mi pod stopami przy każdym kroku, a wiatru nie było w cale. A jak był, to przez chwilę i to jeszcze ciepły. Szykował się mocny skwar, co nie daje nam przyjemnej pogody, do pokonania dalszej części pustyni.
Nawet nie spostrzegłem, że stałem już pod odpowiednim namiotem.
Wyrwałem się z chwilowego otępienia i wszedłem do środka.
Gdy to zrobiłem, ukazał mi się zadowalający widok.
Moi przyjaciele już wstali i z zadowoleniem pałaszowali śniadanie.
Na widok stołu z jedzeniem prawie mnie zemdliło.
Eghh...za dużo żarcia. Zdecydowanie.
Obejrzałem się po wszystkich. Nawet Ravental i Eliar grzecznie siedzieli w jednym kącie namiotu i obserwowali grupkę przy stole. Nie dostrzegłem tylko jednej osoby. Brakowało mi zielonej czupryny Adillena. Nawet nie było tu jego jaszczurki.
Już miałem się odezwać gdy chimera dostrzegła mnie i wesoło zaryczała na moją obecność.
- O, Isil!-wykrzyknął szarooki.- Gdzie ty byłeś? Siadaj do śniadania!
- Nie dzięki.-machnąłem ręką w stronę wampira.
- Nie jesteś głodny?-elf prawie że prześwietlił mnie spojrzeniem.
- Zostałem, dobrze nakarmiony. Nie martw się.
- A któż to tak o ciebie tu dba, hm?-Yafal uśmiechnął się konspiracyjnie do pozostałej trójki i dziwnie poruszył brwiami.
- Nie wiem co ci po tym pustym łbie chodzi.-pokręciłem głową ze śmiechem.- Byłem u Matki plemienia.
Ta baba wepchnęła we mnie całą stertę jedzenia, a Talsharr nawet nie próbował mi pomóc. A jeśli już jesteśmy przy naszym dowódcy, niedługo będziemy ruszać w drogę.
- Już dzisiaj?-kobaltowe oczy drowa zetknęły się z moimi.
- Tak i to niedługo. Gdzie jest Adillen?
- Młody poszedł do demona.-mruknął czarnoskóry, wgryzając się w kawałek chleba.
- Idę do nich. Moglibyście przygotować nasze rzeczy do wyjazdu?-poprosiłem.
Wszyscy skinęli mi głowami, a ja wyszedłem na dwór i pobiegłem do namiotu należącego do medyczki.
Wpadłem tam z rozpędu i dostrzegłem cztery czupryny. Dwie rude, jedną zieloną i czarną.
- Książe!-kobiety, które przed chwilą rozmawiały, pokłoniły się lekko przede mną.
- Witajcie.-skinąłem im głową i podszedłem do pozostałej dwójki.
Kirial w dalszym ciągu leżał na łóżku, a druid stał niedalego ze swoim zwierzątkiem na ramieniu.
Na kolanach demona leżała tacka, a na niej stała miska z jakimś kleikiem, owocem i trzema fiolkami z kolorową zawartością. Czarnowłosy z dziwnym, skwaszonym wyrazem twarzy grzebał w białej papce łyżką.
- Część!-pomachałem im.
Czarnooki porzucił swoje fascynujące zajęcie i spojrzał na mnie.
- Hej Isil. Wszystko dobrze?-jak zwykle głos druida przesiąknięty był troską. Szesnastolatek podszedł do mnie i położył mi rękę na ramieniu.
- Przecież już mówiłem, że to nic takiego.-odwróciłem wzrok od niższego chłopaka.
W pewnym sensie nic takiego.
- A co mu się stało?-obok nas z nikąd wyrosła medyczka z ciekawskim spojrzeniem.
- Nic, tylko koszmar.-odpowiedziałem szybko i od razu zmieniłem temat.
- Chłopaki, za chwilę ruszamy w dalszą trasę, więc Kirial szamaj ten kleik.-nakazałem, a brunet prychnął jak obruszony kocur.
- Leilo, prosze Pani, czy Kirial da radę w trasie?-zielonooki zabrał głos z lekkim wahaniem.
- Powinien.-odparła starsza z kobiet.- Ale nie może się przemęczać. Nie jest jeszcze w pełni sił. Dam mu mikstury, które poprawią jego stan fizyczny. Wiesz, polepszą przebieg krwi, której dość prakowało, wzmocnią mięśnie, dam też coś przeciwbólowego.-skończyła wymieniać, ale po chwili jeszcze dodała.- Przydałaby się wam maść na szybsze gojenie jego rany.-zamyśliła się.- Tylko czy ja mam jeszcze jedną?
Spojrzałem na nią szybko.
- Przypomniało mi się coś!-wykrzyknąłem.- Nie musi Pani jej szukać. Mam jeszcze dużą ilość mojej.
Pamiętasz Adi ,jak miałem rozciętą rękę przez atak orków?
Młody medyk przytaknął energicznie.
- Była niesamowita! Minęło parę dni, a rany prawie nie było widać.-mówił podekscytowany.
Ma rację. Została mi prawie nie widoczna blizna, w postaci cienkiej kreski.
- Naprawdę?-Leila zmrużyła oczy i stanęła obok matki.- Któż zrobił tak dobry lek?
- Mayall.-powiedziałem, po krótkim zastanowieniu.
- Hm...nie znam. Może kiedyś spotkam takiego geniusza lecznictwa. A teraz...Chłopcze, czy mógłbyś wziąść te leki, o których mówiłam, skoro też jesteś medykiem?-zwróciła się do Adillena, który od razu się zgodził.
Po chwili zniknęli mi z oczu. Zostałem z demonem i Leilą.
Spojrzałem na diabła z delikatnym uśmiechem.
- To co? Pomogę ci wstać.-zaoferowałem się i podszedłem do łóżka, wyciągając do niego rękę.
Kobieta podniosła mu z kolan tacę i odstawiła ją na szafeczkę obok.
- Sam dam radę.-zaprotestował i odkrył się z pod kołdry. Powoli przełożył nogi za brzeg łóżka i usiadł prosto. Zobaczyłem, że jest przebrany w czarną koszulkę i beżowe, materiałowe spodnie. Stopy miał bose, ale obok łóżka znajdowała się mała torba z jego rzeczami.
Była bardziej zapakowana.
Czyżby dołożyli mu rzeczy?
Obok niej stała para jego butów oraz miecz.
Zszedł z łóżka i stanął na ziemi. Zrobił krok i zobaczyłem jak z początku nogi mu drżą, a po chwili uginają się pod nim. W ostatniej sekundzie go złapałem, bo jak nic zaliczyłby nie przyjemne spotkanie z podłożem.
- Cholera!-zaklął pod nosem.
Przełożyłem jego rękę przez moje ramię i podźwignąłem go do odpowiedniej postawy.
- Nie ma co się tak denerwować.-cichy głos rudowłosej dotarł do naszch uszu.- To normalne. Twoje mięśnie są słabe po walce z trucizną. Nie mogą utrzymać dlatego twego ciała. Po jakimś czasie się to zmieni i wrócisz do dawnej formy.
- Tylko za ile to będzie?-prychnął kąśliwie.
- Kirial!-fuknąłem i dźgnąłem go palcem w żebra.
Chłopak syknął z bólu i próbował się ode mnie odsunąć, ale mu nie pozwoliłem.
- Nic się nie stało.-rudowłosa zaśmiała się wesoło.- To całkowicie naturalne. Mężczyźni z naszej wioski zachowują się identycznie, a szczególnie nasi wojownicy. Do ich obowiązków należy walka. Nie czują się dobrze, gdy są nie w pełni sprawni.
- Zgadzam się z tobą Leilo.
Jej matka wraz z Adillenem wreszcie wrócili. Na ramieniu zielonookiego spoczywała mała, brązowa torba, a jego jaszczurka przemieściła się do niej.
- Dobrze, mój Panie, proszę posadzić go z powrotem na łóżku.
Od razu wykonałem jej polecenie, wbrew demonowi, który co rusz się zapierał i mówił, że nie chce.
Gdy czarnowłosy siedział już grzecznie na swoim miejscu, medyczka wzięła trzy fiolki z tacki od śniadania i podała mu jedną z czerwonym płynem.
- Wypij to.-nakazała.
Diabeł spojrzał na lek sceptycznie.
- Co to jest?
- To na wydajniejsze krążenie krwi i odbudowę krwinek.
Brunet odkorkował buteleczkę i wlał w siebie lekarstwo, po którym się skrzywił i wyglądał, jakby miał się porzygać.
- Blee!
- Ma być nie dobre. A teraz kolejna, przeciwbólowa.
Tym razem przyszedł czas na zieloną ciecz. Miała nieprzyjemny, prawie bagienny kolor.
Trochę jak miksturka Adiego na kaca.
Kolejna fiolka została odkorkowana i opróżniona.
I kolejne skrzywienie wstąpiło na twarz wyższego ode mnie chłopaka.
Gdy zobaczyłem zawartość trzeciego naczynka, uśmiechnąłem się szeroko.
W fiolce spoczywał pomarańczowy lek.
- Teraz Kirial nie będziesz mieć odruchów wymiotnych, jeśli to ta sama miksturka, którą musiałem wypić u ojca, Adiego.
Druid kalkulował chwilę, to co powiedziałem i spojrzał na kobietę.
- To na wzmocnienie, prawda?
- Zgadza się.-odparła i podała ją dla wężowookiego.- Kiedy Wasza Wysokości musiał pić coś takiego?-zapytała ciekawsko.
- Ach to było po mojej pierwszej przemianie. Zemdlałem podczas pojedynku i trafiłem do szkolnego uzdrowiciela. No, a ty pij.-zwróciłem się do czarnookiego, który wbrew moim zapewnieniom, niechętnie obróżnił szklany pojnik z lekarstwa.
- Jakim cudem wszystko było obrzydliwe, a to smakuje jak pomarańcze?
- Koniec zadawania pytań. Zakładaj buty i się zbieramy.-podałem mu obuwie, które z ociągnaniem założył.
Zobaczyłem, że ręka, w którą wbił się kolec jadowy, teraz była ciasno zawiązana śnieżnobiałym bandażem.
Po skończonej czynności, wstał z łóżka i zrobi parę kroków w stronę wyjścia z namiotu.
Daleko tak nie zajdzie. Gramoli się jak stara babcia z laską w ręce.
Doskoczyłem do niego i z powrotem wziąłem go w ten sam sposób, co przedtem.
- Isil, daj mi iść samemu! Nie jestem kaleką!-burknął jak małe dziecko i nadą policzki.
- Nie.-odpowiedziałem spokojnie i spojrzałem na druida za sobą.
- Mógłbyś wziąć jego rzeczy?
Chłopak wziął z ziemi torbę i pochwę z mieczem.
Tak wyszliśmy z namiotu, przed którym czekała na nas niespodzianka. Na zewnątrz stało dziesięć tych dziwnych, białych koni, czwórka zwiadowców, reszta moich przyjaciół, chimera, wilk i o dziwo Matka plemienia.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top