Rozdział LVIII

Kobieta prześwidrowała mnie nieodgadnionym spojrzeniem złotych oczu. Talsharr siedział spięty przy Matce plemienia i patrzył ze spuszczoną głową na swoje palce.

- Chcesz aby przepowiednia się ziściła, powiadasz?-zaczęła monotonnym głosem.
Jej dobry humor jakby uleciał.
- A czy wiesz, co to oznacza?
- To oznacza wojnę.-odpowiedziałem cicho.
- A wojna oznacza krew i śmierć, chłopcze. Wiem, że działasz z dobrych pobudek, ale pamiętaj. Piekło wybrukowane jest dobrymi chęciami.- kobieta wstała i zaczęła przechadzać się z wolna po namiocie.
- Isilu, wiesz dla czego nie spotkaliście żadnej innej wioski na tej pustyni?
- Bo tu nie ma za dobrych warunków do życia?
Kobieta zaśmiała się chrapliwie.
- To także, ale wciąż nie jesteś za blisko. Otóż na tej pustyni przez wiele lat mieszkało wiele plemion kitsune. Było dziesięć sporych wiosek. Żyliśmy przez wiele stuleci w pokoju i względnym dobrobycie. Do czasu, gdy na tronie zasiadł twój wuj i pożal się boże, Król!-ostatni wyraz prawie wypluła. Jej ton wskazywał prawdziwą pogardę dla Deryta.
- W stolicy powstał ruch oporu pod przywództwem drowa o imieniu Miccaldo.

Miccaldo? Skąd znam to imię.
Zmarszczyłem brwi.
Nagle coś mi zaświtało.
I to tak mocno.
Czy nie takie imię nosił ojciec Perisa?
Hmm...to musi być on!

- Lecz pewnego dnia, Deryt dowiedział się o jego zdradzie i wyrżnął z zimną krwią całą jego rodzinę wraz z nim.
- Nie całą.-przerwałem jej.- Ten drow, który ze mną przybył ,jest jego synem.
- Dobrze wiedzieć, że ktoś z tego zacnego rodu przetrwał i stąpa po ziemi.-powiedziała z szerokim uśmiechem.- Ale ty mi nie przerywaj jak mówię!-skarciła mnie stanowczo.
- Wybacz.
- No mniejsza. Po śmierci mężczyzny władzę nad buntownikami przejął Isabaal.

Coś mi te imię dwoni, ale nie wiem kompletnie z którego kościoła.

- Wraz z innymi lisami połączyliśmy się i zaczęliśmy wspomagać opór. Jakieś dwa lata temu na granicy między pustynią, a doliną Ułamanych gór, a dokładniej w małej wiosce Iter, zawitali żołnierze. W tej miejscowości mieszkał jeden z mężczyzn, który był po naszej stronie. A że był ważny...  Żołnierze chcieli go dostać w swoje łapy. Wszyscy wiedzieli ,co to oznacza. Skazanie na stracenie. Kotołaki mieszkające tam, przeciwstawiły się. Nasze kitsune wraz z Isaabalem dotarły tam w trakcie walki, w którą się włączyły. Tego dnia wioska spłonęła, kotołaki wraz z kitsune zostali wycięci w pień, a dowódca oporu zniknął po tym wszystkim. Po prostu nas zostawił! Uciekł! Ta klęska dała nam wszystkim do myślenia. Możemy wam pomagać na przykład poprzez dostarczanie racji żywnościowych, ale nie wejdziemy na pole bitwy już nigdy.
Straciliśmy za wiele ludzi. Cała wioska którą widzisz jest złożona z połączenia pozostałych przy życiu mieszkańców dziesięciu plemion.
Wybacz książe, ale to już nie nasza bitwa.-zakończyła ze smutkiem w głosie.

Nie wiedziałem co powiedzieć. Opuściłem wzrok na swoje dłonie, które zacisnąłem.
Bo co ja mogę?
Zwykłe ,,Przykro mi'' nie zwróci życia poległych! Nie wymaże bólu straty! Nie zwróce ukochnych im osób!
To nie było tak dawno temu.
To tylko dwa lata.

Spojrzałem na kobietę i siedzącego obok niej w ciszy blondyna.
- Nie mogę od was tego wymagać i nie będę o to was prosić. I tak wiele zrobiliście.

Gdy skończyłem ostatnie zdanie, do namiotu wpadła ta sama kobieta, którą spotkałem wcześniej. Już chciała coś mówić, lecz szybko się zreflektowała i skłoniła lekko w geście szacunku.
- Enallya, dziecko przestań się kłaniać, tylko mów!-upomniała ją staruszka, przewracając oczami.
- Mam wiadomość do białowłosego podróżnika.
- A więc mów.-nakazałem.
- Pański przyjaciel przeszedł pomyślnie leczenie. Jego życiu nie zagraża już trucizna. Teraz musi tylko pożądnie wypocząć.
Na słowa płomiennowłosej uśmiechnąłem się prawie że radośnie.
- Kamień spadł mi z serca.-westchnąłem.- Dziękuję.-uśmiechnąłem się do niej serdecznie.
- Nie dziękuj.-odparła lekko zaczerwieniona.
- Idź do niego, książe.-zaproponował złotooki wstając, a ja podążyłem za jego przykładem.
- Książe?!-krzyknęła zaskoczona nażeczona Leila.- Wybacz mi. Nie powinnam się do ciebie Panie zwracać na ty.-na powrót się pokłoniła wystraszona.
Zaśmiałem się na te słowa i wraz z Talsharrem podszedłem do niej. Delikatnie dotknąłem jej ramienia, a ona uniosła niepewnie na mnie wzrok.
- Nie przejmuj się. Nie jestem moim wujem. Nie będę cię za to karać. Ale  mogłoby pozostać moje pochodzenie tajemnicą, która nie wyjdzie na światło dzienne z tego namiotu?-zwróciłem się do wszystkich.
- Jak sobie życzysz, Isilu.-skinął mi głową jasnowłosy.- Ale czy nie lepiej ujawnić twą pozycję?
- Nie jestem przyzwyczajony do traktowania mnie...jak to ująć...po królewsku. Chcę aby wasze plemię traktowało mnie jak zwkłego podróżnika.

Na te słowa minąłem Talsharra i Enallye i wyszedłem z namiotu. Od razu skierowałem się w kierunku namiotu...medycznego?
Znalezienie go zajęło mi tylko chwilę.
Bez zbędnych ceregieli wszedłem do środka.
Wewnątrz w mój nos uderzyła mocna woń leków. W namiocie stała olbrzymia ilość półek, pełnych dziwnych specyfików i śmiesznych, rozkładanych łóżek. Na jednym z nich leżał wciąż blady Kirial.
Ale przynajmniej nabrał odrobiny kolorów.
Rozmawiał z jakąś kobietą o rudej czuprynie i w szarej spódnicy do kolan. Od razu rzuciło mi się podobieństwo między nią a Enallyą.
Nie daleko pada jabłko od jabłoni.
Nagle kobieta spojrzała w moją stronę i powiedziała coś w stronę demona. Ten od razu spojrzał prosto na mnie.
Od razu było widać, że czuje się lepiej. W oczach ukazały się utracone iskry, a na twarzy gościł prawie niezauważalny uśmiech.

Podszedłem do tej dwójki z uśmiechem.
Skinąłem kobiecie głową na powitanie.
- Co się stało, że ruszyłeś tu swą książęcą dupę?-parsknął brunet.
- Idiota.-prychnąłem z irytacji i zdzieliłem go otwartą dłonią w ten pusty łeb.
- Za co to?!-pisnął i złapał się za głowę.
- Za to jak wystraszyłeś mnie i całą naszą grupę!
- Nie było jeszcze tak źle.-odwrócił ode mnie wzrok.
- Nie było źle?-zabrała głos medyczka niedowierzając.- Trafiłeś do mnie umierający!-fuknęła.
Kirial tylko wywrócił swoimi obsydianowymi oczami.
- Teraz czuje się całkiem nieźle. Może trochę obolały, ale naprawdę nieźle.
- Dobra, nie będę się z tobą chłopcze spierać.-rudowłosa uniosła ręce w poddańczym geście.- Dlaczego pytałeś się ,,co się stało, że ruszył swą książęcą dupę''?

Wiedziałem, że o to zapyta! No po prostu wiedziałem!

Na ustach zabójcy pojawił się chytry uśmieszek.
Z nim na prawdę jest już lepiej.
- Otóż mam zaszczyt ci medyczko przedstawić Isila, zawanego Wybrańcem, synem Dewosa i prawowitym następcą tronu królestwa Umbry!-odpowiedział uroczyście, a kobieta na te słowa otworzyła szeroko zielone oczy i po chwili z okrzykiem Panie! na ustach padła na kolana.
Strzeliłem facepalma i przejechałem ręką po całej twarzy.
- Wstań.-spojrzałem na uzdrowicielkę, a ta od razu wykonała moje polecenie.
- Kira, dlaczego jej to powiedziałeś?-syknąłem.
- Skończ z tą Kirą!-warknął z obrażoną miną, ale po chwili jego twarz się rozpogodziła.- Isil, dla czego wypierasz się tego ,kim jesteś?
- To nie tak...Ja po prostu wciąż nie czuję się...komfortowo słysząc te...tytuły. -westchnąłem ciężko.

Medyczka spojrzała na nas spokojnie i szepnęła, że ma jeszcze coś do pracy. Po chwili jej już nie było.

- To wciąż dla mnie...obce, tak jak i w sumie cały ten świat. - kontynuowałem z lekką nostalgią.
--  Jestem tu dopiero ponad dwa miesiące. To wszystko co tu się dzieję, nie jest tym, czym żyłem do tej pory. Jeszcze nie tak dawno jedynym moim zmartwieniem było zdanie sprawdzianu z matmy. A teraz na moje barki spadła przepowiednia, wojna, obalenie króla i przejęcie władzy. Nie sądzisz, że to za dużo jak na osiemnastolatka?
- Może masz rację. - przyznał z westchnieniem. -Ale od czego masz bliskich. Z tego co widziałem po twoich przyjaciołach, są gotowi dla ciebie zrobić wszystko.
- Kiedyś ich to zgubi.-stwierdziłem i zobaczyłem jak oczy starszego chłopaka przymykają się, a on sam ziewa przeciągle.
- Jesteś zmęczony. Zobaczymy się jutro. Śpij dobrze.
Odwróciłem się i skierowałem się do wyjścia z namiotu.
- Dobranoc, Isilu.
Usłyszałem jeszcze zaspany głos.

Wyszedłem na zewnątrz i odetchnąłem. Spojrzałem w niebo. Słońce już dawno zostało zastąpione księżycem. Cała wioska prawie opustoszała. Gdzieniegdzie dostrzegłem jakąś osobę, która pospiesznie zmierzała do swego domu.
Chyba wypadałoby już wracać do namiotu.
Poszedłem spokojnym krokiem do naszego obecnego miejsca zamieszkania. Już z daleka słyszałem podniesione głosy moich przyjaciół.
Odchyliłem przejście i wkroczyłem do środka. Wszystkie hałasy od razu ucichły, a chłopcy siedzący wspólnie przy stole ,odwrócili głowy w moją stronę.
- Co tu się dzieję?
- Zastanawialiśmy się, dlaczego ci tak długo to zeszło?-odpowiedział mi spokojnie zielonowłosy.
- Spotkałem się z Matką Plemienia i zaszedłem do Kiriala.-odparłem i usiadłem obok Silvera i Adillena.
- I co wynikło z tego spotkania?- zapytał białowłosy drow.
- Powiedziałem kim jestem i co zamierzamy.
- I?
Zamknąłem oczy i powiedziałem na jednym wdechu.
- Kistune nie pomogą wrazie czego w wojnie.
- Jak to?!!!-krzyknęli wszyscy razem zaskoczeni.
- Po prostu nie mają ludzi. Niedługo będziemy się zbierać w dalszą drogę. Najlepiej jutro, a oni przeprowadzą nas przez resztę pustyni.
- Ty tu nie zmieniaj tematu!-zrugał mnie elf i pogroził palcem jak małemu dziecku.
Parsknąłem śmiechem.
- Silver, tu po prostu nie ma już o czym gadać.
- Dobra, nie drążmy. Ty znasz powód więc to mi wystarczy.- uznał druid, obserwując mnie w skupieniu.
Czy oni mnie nie słuchają?
- Mówiłeś, że byłeś u Kiriala. Co z nim?
- Znacznie lepiej. Miał siłę by żartować, więc jest już w pożądku.
Usta naszego medyka rozciągnęły się w szerokim uśmiechu, a jego postawa jakby przestała być taka sztywna. Od kiedy Kirial doznał rany, zielonooki stał się bardzo poddenerwowany. Nie dziwię się. Musiał w końcu utrzymywać go przy życiu.
Teraz jakby kamień spadł mu z serca.
- No chociaż tyle dobrego. A teraz spać.-rozkazał poważnym tonem.
- Ależ oczywiście, mamusiu!-jęknął wampir, na co dostał poduszką w twarz.
Zaśmiałem się i wstałem wraz z resztą od stołu. Jednym ruchem ręki zgasiłem wszystkie palące się lampiony i podszedłem do jakiegoś końcika i tam klapnąłem na poduchy.
- Łap!-usłyszałem krzyk Yafala i dostałem czymś puchatym w twarz. Był to biały, poskładany kocyk.
- Co ja się z tobą mam...ehhh...dzięki.
Umościłem się wygodniej na poduszkach i przykryłem kocem, pod którym się skuliłem. Zamknąłem oczy i powoli odpłynąłem w objęcia Morfeusza.

                              .......

Otworzyłem powoli oczy i zobaczyłem...czerń. Bezkresną czerń.
O co tu do diabła chodzi!?
Wstałem z równie czarnej...podłogi...jeśli można to tak nazwać.
Mam takie dziwne deja vu.
Jakbym... A już wiem. Wodospad.
Tylko wtedy wciągnęła mnie woda, a teraz jeśli pamięć mnie nie myli, a nie myli, poszedłem spać, a nie się topić!
Złapałem się za głowę z rezygnacją.

- Oj spokojnie, Isilu. To dalej jest sen.
I znów ten cholerny głos.
- Nie ładnie, naprawdę. Czuję się urażony.-zacmokał z dezaprobatą.
Warknąłem i w końcu zdecydowałem się obrócić w kierunku naprzykrzającego się głosu.
Czarnowłosy stał tak samo jak ostatnim razem, tylko że tym razem miał na sobie czarne spodnie ze skóry i karminową ,ozdobioną złotem koszulę, która aż za dobrze pasowała do jego czerwonych oczu.
- Czemu ponownie dostępuję zaszczytu tak nieprzyjemnego towarzystwa?- zapytałem z fałszywym zdumieniem.
- Ja próbuję być miły, a ty od razu z kpiną.-otarł wyimaginowaną łzę i pociągnął nosem.
Co to za śmieszna zmiana charakteru?
Nie pasuje mu.
Założyłem po sobie ręce i spojrzałem na niego hardo.
Mężczyzna od razu zmienił swą postawę, widząc, że z chwili na chwilę coraz bardziej mi się to spotkanie nie podoba. Na jego twarz wstąpiła idealna kamienna maska.
- Czego chcesz? Znów mówić zagadkami?
- Nie tym razem. Teraz chciałem sprawdzić twoje poczynania.
- Moje poczynania?-zmarszczyłem brwi.
- Nie ukrywam, nie są dla mnie za dobre. Przedarłeś się przez Las Cieni i zdołałeś pokonać moją bestię. A do tego jesteś już w połowie pustyni.
Nie sądziłem, że narobisz mi tyle problemów.- syknął z irytacji jak najprawdziwszy wąż.
Taka żmija na przykład bardzo do niego pasuje.
- Do czego dążysz?-spytałem, spoglądając na niego podejrzliwie.
- Do czego? Myślisz, że dam ci od tak chodzić po terytorium mojego kraju?!
To jedno zdanie utwierdziło mnie w przekonaniu, przed kim stoję.
- Ależ skądże, drogi wuju.
Oczy pociemniały mu z gniewu.
Uśmiechnąłem się szeroko z satysfakcją na ten widok.

Jak cudownie jest widzieć, że doprowadza się kogoś do białej gorączki. A w szczególności jego.

- Cieszę się, że sprawia ci to przyjemność, chłopcze.-prychnął z poważną miną.
Otworzyłem szeroko oczy zaskoczony. Omiotłem go spojrzeniem.
Stał sobie spokojnie, niezwykle prosto ze stoickim spokojem i nieodgadnionym wyrazem twarzy.
Czerwone oczy stały się puste, jakbym patrzył w parę rubinów.
- Po pierwsze. Jakim cudem słyszysz co myślę? A po drugie. Jak włamałeś się do mojej głowy.- warknąłem rozeźlony.
Poczułem jak przez moje ciało przechodzą fale ciepła.
Muszę się uspokoić.
- No ,przydałoby ci się. A co do twoich pytań...nie muszę ci na mnie odpowiadać.-odparł spokojnie i zaczął powoli się przechadzać. Jakby to był zwykły spacer po ogrodzie, a nie po moim umyśle.
- Nie chcesz nie mów. Tylko wyjaśnij mi jedno...Po co ta cała farsa?-ryknąłem.- Wiesz wszystko o tym co robię, więc po co ze mną rozmawiasz? To jest bezsęsowne!
- A może chciałem pogadać z moim bratankiem?-rzucił od niechcenia, przystając.
- Nie rozumiem, co chcesz przez to osiągnąć. Zabiłeś mi matkę. Zamordowałeś rodziców mojego przyjaciela. Wysłałeś na mnie bandę ogarów i orków. W karczmie ,w której
nocowałem, byli twoi ludzie i wysłałeś na mnie zabójcę! A teraz od tak chciałeś sobie ze mną porozmawiać?!-krzyknąłem oburzony.
- Ten zabójca, nie spisał się ,jak widać.-spojrzał na mnie zimnym wzrokiem.- Strasznie ciężko jest się ciebie pozbyć. Wręcz kurczowo trzymasz się cienkiej linki życia. Nawet najlepszy zabójca w kraju cię nie zamordował. Postanowiłem, że skoro moi ludzie są tak niekąpetętni, by się ciebie pozbyć, to po co próbować to dalej robić?-pokręcił głową.-Pomyśl, czy warto ruszać na tą samobójczą misję. Po co wszczynać wojnę. Zginie w niej wiele niewinnych ludzi. A i tak wiadomo, że mnie nie pokonasz. Nie byłbyś w stanie mnie zabić. Może i zabijałeś orków oraz potwory i zwierzęta, ale nie zabijesz czegoś, co tak bardzo przypomina człowieka.-uśmiechnął się z przekonaniem.- Zjadłoby cię sumienie. Dziwne, że nie zrobiło tego dużo wcześniej. Ale to da się prosto wyjaśnić. To twoja scheda po naszych demonich przodkach. Brak jakiegokolwiek wyższego sumienia. W głębi jesteśmy tacy sami. Ty i ja. Zastanów się, czy warto dalej to ciągnąć.-na jego usta wpłynął szeroki uśmiech i po prostu zniknął.
Zostałem sam.

Nagle w moje ciało uderzyła ogromna fala bólu.
Krzyknąłem rozdzierająco i upadłem na kolana ,a puźniej na podłogę  mocno obejmując rękoma swoje ciało.
Czułem jakby coś rozwywało mnie na kawałeczki. Jeśli ból przy przemianie był ogromny, to ten jest nie do wytrzymania.

                              .......

Krzyknąłem i obudziłem się cały zlany potem. Poczułem, że małe krople łez spływają po moich policzkach i skapują prosto na koc. Przełknąłem głośno ślinę i uniosłem głowę wprost na przestraszone i  zmartwione twarze moich przyjaciół.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top