Love is not looking... Love finding

     - Makkachin, idziemy na spacer!

      Z tymi słowami opuszczam próg przytulnej drewnianej chatki, powoli zarastającej w dziki bluszcz, przez co zaczyna się stapiać w jedno z zielonym krajobrazem. Położona jest tuż przy zapierającym dech w piersi jeziorze, którego czysta tafla odbija promienie słońca, nieśmiało przebijające się przez pojedyncze chmury. Przez chwilę chłonę, jak gąbka piękno tego widoku, po czym zatapiam się w spokojny las. Jedynie delikatny trel ptaków przerywa ciszę, wprawiając mnie w iście błogi nastrój.

     Przede mną biegnie rozochocony, brązowy pudel. Ciągnie mnie daleko w połacie drzew,  zostawiając daleko w tyle drewniany domek, w którym ukrywałem się przed światem, gdy tylko nadarzyła się okazja. Był swoistym azylem, gdzie nie mogły dosięgnąć mnie codzienne trudności i złośliwość ludzka, kąsająca znienacka, kiedy tylko wyczują odpowiedni moment.  

     Miałem więc ten kawałek raju na ziemi, gdzie nikt nie miał wstępu  i ponad wszystko wydawał się być wystarczający do bycia szczęśliwym. Jednak los miał mi pokazać, że tak naprawdę jeszcze nie poznałem pełni tego uczucia. Do pewnej pamiętnej chwili nie wierzyłem w prawdziwą miłość, co unosi nad ponad ziemię, tak iż dotykamy gwiazd na firmamencie niebieskim.

    Ze spokojem w sercu wchodzę coraz dalej w leśną gęstwinę, docierając do dzikiej łąki, powoli zakwitającej w przeróżne kwiaty, które zacięcie walczą o teren dla siebie z zachłannymi chwastami. Makkachin zatapia się w wysokiej trawie nieopodal, dając znak swojej obecności krótkimi, radosnymi szczeknięciami. Na moje usta wpływa delikatny uśmiech. 

      Jesteśmy coraz dalej od domku, podziwiając najróżniejsze elementy krajobrazu, który zdawał się wyjątkowo dziewiczy. Kieruję się na ścieżkę z której idealnie widać jezioro, część plaży jest zarośnięta, nie dotknięta ludzką ręką. Niedaleko widzę drewnianą chatkę, niemal identyczną do tej mojej, której poprzedniej wiosny jeszcze nie było na tym terenie.

    Coraz więcej ludzi szukało w takich miejscach, jak to schronienia i zasłużonego odpoczynku. Co prawda nie było bardzo oddalone od miasta, jednak wydawało się zupełnie oderwane od rzeczywistości, gdzie pojęcie miejskiego tłoku traciło rację bytu.

    Siadam na kawałku złamanego drzewa, wpatrując się w dal, ogarnięty niesamowitym spokojem. Cały stres, jaki kłębił się we mnie przed przyjazdem do tego miejsca odszedł, jak ręką odjął. Makkachin podbiega do mnie z patykiem w pysku, więc kilka razy rzucam go mu wzdłuż linii jeziora, do momentu, aż zmęczony siada przy moim nogach, szukając pieszczot.

- Chciałbym tu zostać na zawsze piesku...  - wzdycham ciężko, zatapiając palce w puszystej sierści pupila.

     Pudel patrzy się na mnie w ten sposób, jakby doskonale rozumiał moje pragnienia. Sam też wydaję się być tutaj weselszym, niż w zamieszkałym przez nas apartamentowcu w samym centrum wielkiego miasta.

     Zatopiony w myślach o wiele za późno zauważam, jak niebo ciemnieje od chmur, wdzierających  się bez zaproszenia. Najpierw czuję pojedyncze krople, które momentalnie przeistaczają się w ścianę deszczu. Zaskoczony zrywam się z miejsca, Makkachin trzyma się tym razem blisko mnie. Gęsty opad powoduje, iż ledwo widzę drogę powrotną do domu. Zadziwiające, jak w krótkim czasie świat wokół może zostać okryty ciemną peleryną, przysłaniając wszelkie promienie słońca. 

     Szybko analizując, czy jest sens przebijać się ponownie przez łąkę i las w tak niekorzystnych warunkach, postanawiam ruszyć do nowo powstałego domku. W oknach, jak na zawołanie  pojawia się światło, co napełnia mnie niekłamaną ulgą. Dla nikogo spacer w tak siarczystym deszczu nie byłby miłym przeżyciem - nawet dla rasowego Rosjanina.

     Będąc i tak już niemal całkowicie przemoczonym do ostatniej suchej nitki, staję na malutkim ganku. W duchu zastanawiam się, czy to wypada prosić nieznajomego o schronienie, jednak przełamuję się i pukam nieśmiało - jak na siebie - do drzwi.

      Po krótkiej chwili otwiera mi je mężczyzna, wyglądający na nieznacznie młodszego ode mnie, który - wnioskując  po harmonijnych  rysach twarzy i ciemnych włosach - jest Azjatą. W momencie, gdy czekoladowo brązowe spojrzenie spotyka się z moim lazurowym, zamieram delikatnie. Czuję, że tracę rezon, a słowa układające się w głowie nie chcą opuścić lekko rozchylonych ust.

- Tak? - patrzy na mnie ciekawskim, lekko rozbawionym wzrokiem.

- Złapał nas deszcz - wskazuję na równie mokrego pudla - nasz domek jest dosyć daleko stąd, więc ... czy byśmy mogli liczyć na schronienie?

       Chłopak szerzej otwiera drzwi, na chwile spoglądając w tył w zamyśleniu. Potem znowu obdarowuje mnie ciepłym spojrzeniem i uśmiecha się nieśmiało.

- Jasne. Nie powinniście iść w takiej ulewie. Proszę - wykonuje zapraszający gest dłonią.

      Wymijam go, stając tuż przy szafce z butami. Makkachin posłusznie siada na wyćwiczony znak przy moich stopach. Nie chcę by rozniósł błoto po idealnie czystym domku, który - jak w krótkiej chwili rejestruję wzrokiem - ma podobny układ do mojego. Składa się z przestronnego salonu z uroczym kominkiem i połączonym z nim kuchni, z której wydobywa się słodki zapach czekolady i bananów.

    Mimowolnie zaciągam się rozkoszną wonią, pasującą do przytulnej przestrzeni chatki. Podobnie, jak u mnie na pięterko prowadzą małe schodki, gdzie zapewne znajduje się sypialnia wraz z łazienką.

   Brunet odchrząkuje lekko, czym zwraca na siebie moją uwagę.

- Przyniosę ręczniki i znajdę jakieś ciuchy na przebranie - chłopak wbiega na schodki, jakby chciał się przede mną schować.

    Czuję się niezręcznie, że ktoś obcy okazuje mi tyle uprzejmości. Jest to dla mnie niecodzienne doświadczenie, jednak nie mogłem teraz uciec, niczym zwykły tchórz.

      Chłopak wraca z ręcznikami, jeden podaje mi nieśmiało, a drugi zaczyna miętosić w dłoniach. Nawet na kilometr mógłbym wyczuć jego zawstydzenie. Cisza, która zapada między nami w niczym nie pomaga, dlatego niewinnie ją przerywam.

- Dziękuję za gościnę - uśmiecham się ciepło -  A tak w ogóle...mam na imię Victor, a to jest Makkachin - wskazuję na wiecznie szczęśliwego pudla.

- Yuri, miło mi... - odwzajemnia uśmiech, a moje serce wykonuje dziwnego fikołka.

    Nie rozumiem moich reakcji, stwierdzam jednak, że nie należy w to za bardzo wnikać i zobaczyć, co los dalej przyniesie.

- Może ja wytrę twojego psiaka, a ty mógłbyś w tym czasie pójść do łazienki, położyłem tam kilka rzeczy. Wybierz to, co będzie ci pasować - skinął głową w kierunku schodów - Mokre rzeczy zostaw, to za chwilę wstawię je do prania. Jak na moje oko ta ulewa nie ustanie tak szybko, więc rzeczy zdążą wyschnąć.

- Dziękuję - czuję się dziwnie podekscytowany, iż będę miał możliwość bliżej go poznać w ciągu najbliższych kilku godzin. 

      Idę do łazienki w zaskakująco dobrym humorze. Po drodze miga mi wygląd sypialni bruneta przez lekko uchylone drzwi - jak reszta chatki utrzymana jest w ciepłych tonach. Widzę, jak stos pluszowych poduszek piętrzy się na sporym łóżku - uśmiecham się, jak głupi na ten widok. Kiedy jestem w łazience wybieram luźne spodenki i najluźniejszą z koszulek w maleńkie kaktusiki. Rzeczy, które były całkowicie przemoknięte zostawiam na pralce starannie ułożone.

     Kilka drobnych elementów w domku, które rzucają mi się w oko,  sporą mówią o Yur'im - wydaje się być uroczo niewinny i słodki. Kiedy wracam na dół, widzę Makkachina bawiącego się z brunetem, jakby znali się od lat, a nie dopiero od kilku minut. Słysząc śmiech chłopaka, moje serce wykonuje kolejne, nieoczkowane salto.

- Jeszcze raz dziękuję za gościnę, ubranie ... to naprawdę miłe z twojej strony - obdarzam go najcieplejszym spojrzeniem, na jakie mnie stać.

- Cała przyjemność po mojej stronie.

    Znowu wygląda na uroczo zawstydzonego, co przyciąga mnie do niego z siłą magnesu. Zaprasza nas do salonu, gdzie zatapiam swoje ciało w miękkich poduchach i wzdycham lekko pod nosem, będąc jeszcze bardziej wdzięczny za tak miłe ugoszczenie.

- Właśnie kończą się piec babeczki, masz ochotę spróbować? - pyta nieśmiało, zerkając na mnie spod wachlarzu ciemnych, jak noc rzęs.

     I chodź znam go kilkanaście minut, gdy tak patrzy na mnie, jestem coraz bardziej pewny, że zapisze się w mojej pamięci.

    Kiwam głową, bo nie stać mnie na wypowiedzenie żadnych słów, jedynie mogę obserwować, jak pewnie porusza się po niewielkiej, uroczej kuchni. Nawet już nie próbuję zrozumieć, dlaczego moje serce gubi rytm przy każdym ukradkowym spojrzeniu, zrzucanym przez niego, kiedy przygotowuje poczęstunek.

    Stawia przede mną czekoladowe babeczki, które były powodem cudownego zapachu rozchodzącego się po całym domku. Gdyby tego było mało, przede mną pojawia się również kubek gorącej czekolady, okraszonej płatkami białej czekolady.

- Smacznego - mówi Yuri, siadając na fotelu obok kanapy - poczułem nutkę żalu, iż nie usiadł obok mnie.

        Kiedy rozkoszowałem się słodkością wypieku, zauważyłem, że Makkachin zasnął w moich stopach, za pewne zmęczony brykaniem po łące. Cieszyłem się, że nie muszę go ciągnąć w taką pogodę przez las w drodze powrotnej do domu. Jak widać los, potrafi się niekiedy do nas uśmiechnąć, stawiając na nasze drodze niezwykłe osoby, które ratują nas z mniejszych czy większych opresji.

- Może zostaniecie na noc? Przyniosę koce ... wszystko, co trzeba? - przerywa ciszę Yuri - Jutro na spokojnie wrócicie do siebie ...

       Podnoszę na niego wzrok z niemałym zaskoczeniem, rejestrując speszenie na przystojnej twarzy - jakby żałował, że nie ugryzł się w język. Chwilę mierzymy się wzrokiem i czuję, że tonę w czekoladowej toni, która miała pochłonąć mnie bez reszty. Ma w oczach niesamowity blask, który przebija się przez moją duszę, rozgrzewając przyjemnie.

- Ja... bardzo chętnie zostanę, jeśli nie widzisz w tym problemu -  ja również czuję lekkie zawstydzenie.

- To będzie dla mnie przyjemność ... - widzę, jak zaciska mocniej palce na kubku, które zdają się zadziwiająco delikatne, jak na mężczyznę.

- Masz talent kucharski, to było naprawdę pyszne - wskazuję na talerzyk, na którym pozostały co najwyżej małe okruszki.

- Dziękuję ... kocham gotować, to jedna z moich pasji. Na co dzień prowadzę małą, dość kameralną kawiarnię - wzrusza lekko ramionami, jakby nie uważał to za coś wielkiego.

- Amazing! - uśmiecham się jeszcze szerzej, niż do tej pory - Muszę kiedyś tam wpaść, mogę czuć się zaproszony?

- O-oczywiście - znowu lekko spuszcza wzrok - A ty czym się zajmujesz na co dzień?

- Jestem weterynarzem, dzięki temu mam dzisiaj Makkę - uśmiecham się ciepło w stronę puchatej kulki, śpiącej w najlepsze na dywanie -  Pewna kobieta znalazła szczeniaki porzucone w kartonie  nie daleko jej bloku... przyniosła je do mnie, bym zbadał czy są zdrowie i czy może na spokojnie starać się o adopcje dla nich. Postanowiłem przygarnąć jednego z nich.

- To niesamowite - przechyla się lekko w moją stronę zaciekawiony - Widzę po tobie, że kochasz ten zawód.

- Tak, to prawda. Dawno temu poświęciłem się zwierzętom bardziej niż ludziom, wydają się być bardziej wdzięczne i nie chcą niczego bardziej niż miłości i ciepła. Nie szukają zysku ... w swojej miłości są całkowicie oddane.

     Ludzie niejednokrotnie próbowali mnie wykorzystać, szukali dla siebie miejsca w moim życiu tylko po to, by jak najwięcej na tym ugrać. Dlatego ciężko było mi się związać z kimś na dłużej. Na dłuższą chwilę zatapiam się w myślach przyobleczonych smutkiem i żalem.  Yuri chyba doskonale rozumie, co dzieje się w mojej głowie, gdyż kontynuuje rozmowę. 

     Zaczyna pytać o najciekawsze aspekty mojej pracy, zadaje niebanalne pytania, wskazujące na jego inteligencję, błyszczące w pięknych, wręcz hipnotyzujących oczach. I jak na spowiedzi odpowiadam na wszystkie, gdyż nie jestem w stanie się powstrzymać. Otwieram się przed nim tak bardzo, aż sam siebie zaskakuję.

     Rozmowa między nami rozwija się na tyle, że nie zauważam upływy czasu, który pogłębiał mój zachwyt nad niesamowitą osobą, jaką był Yuri. Czekałem tyle dni na coś magicznego w swoim życiu, tracąc je bezpowrotnie. Prawdą jest to, że to co najpiękniejsze przychodzi bez większego uprzedzenia, zupełnie niespodziewanie, jak ten deszcz tamtego dnia.

       Yuri wszedł w moje życie z zapachem czekolady, obezwładniającej zmysły i z iskrą zapalającą ogień w  moim wnętrzu. Tamte pierwsze spojrzenie u progu chatki,  wystarczyło, bym wiedział, że tylko w te piękne oczy - a nie inne pragnę patrzeć.

       Późny wieczór przychodzi zbyt szybko, i mam ochotę przeklinać na wskazówki zegara, które nie chciały choćby na chwilę zatrzymać się w miejscu. Yuri przynosi z pięterka poduszkę i ciepłe koce, bym mógł wygodnie rozłożyć się na kanapie do snu.

      Mimo, że pragnę nadal rozmawiać z nim godzinami, powstrzymuję się, gdy widzę rysujące się na jego twarzy zmęczenie. Kiedy kładę się wygodnie i otulam kocem, który zapachem przypomina mi jego osobę, ten rusza ku piętru. Przystaje na środku schodów i nasze spojrzenia się spotykają na dłuższą chwilę.

      Od pierwszego błysku w źrenicach jego oczu, opętała mnie miłość, która wpełza do mojego serca niepostrzeżenie. Wiedziałem, że nie spocznę póki nie przestanie być dla mnie tajemnicą, nie poznam każdej cząstki jego duszy i wspaniałego serca.

- Dobranoc - mówi cicho w moją stronę i wygląda na to, że on także przeżywa burzę w swoim sercu.

- Dobranoc - wymieniamy ostatnie tęskne spojrzenia i potem znika na górze.

       Pierwszy raz sen nie chciał przyjść od razu, gdyż głowa była zbyt bardzo przepełniona obrazem Yuri'ego. Pragnąłem, aby to nie było nasze pierwsze i ostatnie spotkanie, nie wybaczyłbym bym sobie, gdybym nie spróbował poznać go bliżej.

    Z nadzieją, że jest nam pisane coś niezapomnianego, w końcu wpadam w objęcia Morfeusza.

***

      Budzą mnie intensywne promienie słońca wpadające przez okna, oraz zapach świeżo zmielonych ziaren kawy. Siadam na kanapie, wzrok dopiero się wyostrza, gdy staje przede mną prawdziwe bóstwo, które przez całą noc nie opuszczało moich snów. Być może nadal śniłem... Wystawia w moją stronę kubek z parującym płynem, który przyjmuje z niemałą wdzięcznością.

   Makka przebudza się chwilę po mnie, sam również załapuje się na miskę świeżej wody i małą przekąskę, jaką Yuri był w stanie dla niego przygotować, mimo iż sam psa nie posiadał. Śniadanie minęło nam na miłej rozmowie, która była coraz bardziej swobodna, jakbyśmy znali się o wiele dłużej, niż tylko niespełna jeden dzień.

      Kolejne chwile poranka mijają na ubraniu się w już suche ciuchy i posprzątaniu po sobie. Niestety czuję, że zbliża się moment, w którym będę musiał wrócić do swojego domku. Ta perspektywa niesamowicie mnie zasmuca i widzę, jak Yuri wodzi za mną pytającym wzrokiem. Zbywam go delikatnymi uśmiechami.

- To my chyba już pójdziemy ... Jutro wracamy do miasta, więc czeka mnie trochę pracy.

- Jasne, rozumiem - czyżbym i w jego oczach widział smutek i lekkie rozczarowanie, że przychodzi nam się pożegnać? Czy tylko sobie to wmawiam?

     W końcu żegnamy się i ruszam z Makkachinem ku naszemu azylowi, pudel znów tryska energią. Po chwili jednak dobiega do nas zasapany Yuri, chwytając mnie delikatnie za ramię, abym się zatrzymał.

- Odprowadzę was kawałek. Nie masz nic przeciwko? - pyta nieśmiało.

- Jasne, będzie nam bardzo miło - czuję nieopisaną radość, że on także chciał przedłużyć wspólnie spędzone chwile.

      Idziemy w ciszy, choć mam tyle pytań w głowie - tyle chciałbym o nim wiedzieć - gubię się w sobie i nie potrafię wydusić ani jednego słowa. Wcześniej rozmowa przychodziła bez trudu, a teraz z nagła opadła na nas kurtyna milczenia.

- Dalej już sami pójdziemy, za chwilę to ja będę musiał odprowadzić ciebie - z moich ust wydobywa się niemrawy śmiech.

- Ah tak... racja - spogląda za siebie, jakby oceniając odległość, jaką przeszliśmy - W takim razie ...

      Nie pozwalam dokończyć mu zdania, tylko zamykam usta pocałunkiem, który zaskakuje również i mnie. Był on szeptem mojego spragnionego serca, dotykiem nieznanych dotąd pragnień. Tak, jak trudno poprzestać na zjedzeniu jednego kawałka czekolady, tak trudno było zadowolić się jednym dotykiem jego warg. Chłonę jego słodycz całym sobą i z radością czuję, z jaką pasją oddaje pocałunek.

    Kiedy w końcu odrywamy się od siebie, widzę, jak na jego gładkich policzkach rozkwitają rumieńce niczym maki w dni usiane słońcem. Oboje wtedy uświadamiamy sobie, że spotkanie siebie było nam pisane i nie możemy zaprzepaścić takiego uśmiechu losu. 

***

   Mija pięć cudownych lat od tamtych wydarzeń i nadal nie dowierzam, że spotkało mnie coś tak nieoczekiwanego. Znów tu jesteśmy. W jego przytulnym domku - a raczej naszym. Siedzę na skraju kanapy, a Yuri leży oparty głową o moją pierś. Makkachin zmęczony wspólną zabawą na plaży leży w jego nogach, zatopiony w błogim śnie.

    Trzymam przed nami spory album, który powoli wertuję kartka po kartce. Znów przeżywamy wspaniałe chwile, które zostały zatrzymane na fotografiach. Sunę palcem po tej jednej szczególnej, przy której zatrzymuję się na dłużej. Przedstawia nas w idealnie skrojonych garniturach, wpatrzonych w siebie na wieczność, jakby świat zaczynał i kończył się w oczach tej drugiej osoby.

    Patrzę na złote obrączki zdobiące nasze palce, przy zakładaniu których obiecywaliśmy sobie nieskończoną miłość, rosnącą z dnia na dzień do niewyobrażalnych rozmiarów.

    Odkładam album na stolik tuż przy kanapie, by móc objąć Yur'iego i zatopić nos w jego miękkich włosach.

- Kocham cię, Yuri~ - szepcę mu do ucha - Złote moje...

- Ja ciebie też Vitya - moje serce niemal pęka ze szczęścia.

      Miłość nie szuka, odnajduje się natomiast w najmniej oczekiwanym momencie. Na przekór wszystkim i wszystkiemu wkrada się do naszych serc, gdyż zapisana jest w gwiazdach czuwających nad nami. Wystarczy tylko ją zaprosić, kiedy stoi u progu...

    


Jebs, nie wiem, jak mi się to udało o.o

Dla ciekawskich, do napisania shota zainspirował mnie sen Missy, jestem ciekawa, czy skojarzyłaś mordeczko.

Mam nadzieję, że się podobało, włożyłam w to część swojego serca. Jakby nie patrzeć, to moje pierwsze samodzielne Vitcuuri > //// <

Nie dałbym rady tego napisać bez:

Bluemiss_96

WielmoznaRivaille

KOCHAM!








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top