3. Domek z kart

~ 🌹~

Przekroczyłam żelazne, bramy przeszłości pomalowane, czarną, farbą, którą zdążyły przykryć, cieniutką warstwą, drobinki kurzu. Nie było mi jednak dane, by zagościć w tej krainie na odrobinę dłużej.

Nie zdążyłam nawet musnąć tych wszystkich, płynących po niebie, wspomnień, kiedy, niczym królik z kapelusza, pojawił się Morfeusz, porywając mnie, prosto w swe ramiona, bez zbędnego pytania o zgodę.

Znajdując się w, jego, silnych objęciach staję się coraz bardziej senna. Nim moje powieki, całkowicie, opadną, tak jak kurtyna w teatrze na zakończenie przedstawienia, szare oczy widzą, męskie dłonie, o szczupłych palcach, które delikatnie tkają, jedwabny, kokon snu wokół mojej osoby.

Moje powieki w ułamku sekundy, stają się niezwykle ciężkie.

Czy ktoś położył na nich dwa, maleńkich rozmiarów, ciężarki?

Czuję coś miękkiego, co otula, całą moją postać.

Nagle twarda, niewygodna, podłoga staje się, o wiele, wygodniejsza niż łóżko, stojące w moim pokoju.

Mgła wspomnień tuli mnie, do swej, niewidocznej piersi, tak jak matka swoje dziecko, po długiej rozłące.

Morfeusz, spokojnie, zbliża swe, opalone, dłonie do mych skroni.

Czuję błogi spokój...

Zamykając swoje oczy, przypominające wzburzone morze, pochyla głowę i coś szepcze do mojego, prawego, ucha.

Czuję radość...

Mały, nieśmiały, uśmiech wypływa na moje wargi.

Słyszę te, cichutkie, kroki jakie stawia, pośpiesznie, smutek odchodząc w siną dal.

Morfeusz w tym momencie zaczyna odtwarzać, we wnętrzu mojej głowy, film składający się z wyłącznie, tych, dobrych wspomnień.

Jednak, ostatecznie, ten piękny sen musi dobiec końca.

Ten Gość, mieszkający pośród tych niebieskich obłoków, zarządził iż wszystko musi mieć swój początek, jak i koniec.

Dlaczego niektóre rzeczy, czy chwile, nie mogą, po prostu, trwać bez końca?

~ 🌹 🌹 🌹~

W kuchni, za oknem, zaczyna świtać. Mroki nocy po cichu wycofują się do swoich kryjówek, ustępując miejsca nowemu dniu, który właśnie nastał.

Znów mam dziesięć lat i buduję domek z kart, siedząc na, drewnianym, krześle, przy stole w kuchni.
Układam, pierwszą i drugą kartę na kuchennym stole, które tworząc trójkąt mają być jedną, z kilku, par stanowiących podstawę konstrukcji.

Tak samo sen, zwija swą pajęczynę spokoju i dumnie kroczy do swej kryjówki, by cierpliwie, poczekać aż znów będzie potrzebny.

Do pierwszej pary dołącza "Dama Valet" wraz z "Królem Caro."

Kobieta śpiąca na, zimnej, podłodze w pozycji embrionalnej, tuląca do siebie list, zaczyna się kręcić, próbując zatrzymać, te resztki, oparów snu. Jakby chciała zatrzymać, go, przy sobie na wieczność.

Na scenę, jaką stanowi drewniany, biały, stół, wkracza trzecia i czwarta para kart. Powoli, w pełnym skupieniu, tworzę solidną podstawę, swojej, konstrukcji. Wszystkie karty ustawiając na podobieństwo pierwszej pary.

Budzę się nagle, podnosząc się do pozycji siedzącej, jakby ktoś mnie wyrwał z ramion tego błogiego, kojącego, snu. W efekcie, tego, nagłego ruchu list ląduje na podłodze, dołączając do pozostałych, małych, kopert. Nie zwracam na to kompletnie, żadnej, uwagi. W tym momencie jest tylko nieistotnym kawałkiem papieru. Uchylam powieki i pierwsze co to krzyczę, zachrypniętym, głosem:

Cholera! Zaspałam! Róża dlaczego...

Nie kończę, bo właśnie sobie, wszystko, przypomniałam.

Piąta para jest końcem, żmudnej, pracy nad podstawą.

Podstawą jest rodzina...

Teraz układam na nich, od góry, cztery karty, na których będę stawiać drugie piętro.

Jednocześnie uświadamiam sobie, że to, co brałam za rzeczywistość było tylko snem, który świetnie ją imitował.

Drugie piętro, będące odzwierciedleniem szkoły, tworzą cztery pary kart, które są ułożone na wzór pierwszego.

Łapię się za głowę, w której ktoś, ewidentnie, walił młotkiem.
Czuję, pulsujący, ból wewnątrz mojej czaszki i boli mnie, chyba, każda kosteczka, która znajduje się w moim ciele. Podnoszę się, powoli, z tych zimnych kafelek i już wiem dlaczego jestem taka obolała.

Spanie na kafelkach w kuchni, zdecydowanie, mi nie służy.

Tym razem, kiedy nie ma, Cię, obok nie chce mi się płakać.

A może po prostu wczoraj, wszystkie łzy, które miałam w sobie, wylałam i teraz najzwyczajniej w świecie nie mam już czym płakać?

Panuje cisza, jak makiem zasiał.

Muszę się oswoić z nową sytuacją, niczym kot który właśnie został adoptowany, ze schroniska, i trafił do nowego domu.

Dłońmi pocieram swoje zmarznięte ciało, kierując się w stronę czajnika, ostrożnie stąpając, pośród tych małych kopert by żadnej z nich nie nadepnąć, bosymi stopami, które są odziane jedynie w ,fioletowe, skarpetki z żółtym Pac-Manem.

Dałam Ci je na urodziny, kiedy się dowiedziałam o tym, że miałaś kiedyś bzika na jego punkcie.

Czekając aż woda się zagotuje, postanawiam pozbierać, te, wszystkie rzeczy, które, z moją pomocą, wylądowały wczorajszego wieczoru na podłodze.

Trzecie piętro jest, prawdziwym, wyzwaniem. Ręce, śliskie od potu, drżą podczas ustawiania, papierowych, ścianek. Konstrukcja, która zaczyna się lekko chwiać, ostatecznie nadal stoi na meblu. Ten rząd jest przyjaźnią, której było mało, zbyt mało, ale czy można tęsknić za czymś, co tak naprawdę tylko musnęłam?

Kładę je na stole, kiedy ciche pstryk wydaje z siebie urządzenie. Podchodzę i zalewam, miętową, herbatę wdychając jej przyjemny aromat.


Przyszła chwila, kiedy muszę zrobić przerwę by nie zniszczyć, tej, budowli. To jest już druga, którą dziś tworzę.

Pierwsza rozpadła się, tak samo, jak moje życie za każdym razem, kiedy słyszę słowa tnące moje ciało bardziej niż, srebrna, stal. Tylko, że te słowa są ostrzejsze, niczym skalpel, uzdolnionego, chirurga tną skórę. Z każdym ruchem zagłębiając, narzędzie tortur, coraz bardziej w ciało. Niszcząc po drodze, wszystko, co napotka. Tkanki oraz nerwy nie są, żadną, ochroną dla mego wnętrza, które penetruje, śliskie od mojej czerwonej krwi, narzędzie.

Z parującym kubkiem, w prawej ręce, siadam przy stole przyglądając się listom, na ten moment rezygnując ze śniadania.

Czwarte piętro stanowi pracę, która już niedługo będzie moim obowiązkiem, a raczej środkiem do celu.

Upijam łyk, gorącego, napoju a po mym wnętrzu rozchodzi się, przyjemne, ciepło. Odstawiam go na, biały, blat i biorę w dłonie pogniecioną kartkę, tę samą, której wczoraj nie byłam w stanie przeczytać do końca.

Dobrze, że wczoraj nie zgasiłam światła, bo nie muszę się, teraz, tym kłopotać.

Rachunek za prąd będzie, zdecydowanie, większy.

Przelatuję, szybko, wzrokiem litery do momentu, w którym wczoraj skończyłam. Nawet nie chce mi się wstać, po to by nałożyć okulary, które zostawiłam na blacie kuchennym, obok czajnika.

Całe szczęście, że z bliska widzę bez problemu.

Schody zaczynają się jeśli coś się znajduje w pewnej odległości. No cóż... wtedy widzę owy obiekt, ale całkowicie rozmazany.

Piąty, a zarazem ostatni rząd, stanowiący szczyt mej budowli, która pod wpływem zaledwie, jednego, lekkiego, podmuchu wiatru może się zawalić, symbolizuje moje marzenie. Marzenie utworzone jedynie z dwóch kart.

~ 🌹🌹 🌹~

Pamiętasz co zawsze powtarzałam?

'Jeśli wyrzucisz mnie drzwiami to wrócę oknem tylko pamiętaj, że musi być odpowiednich rozmiarów abym się zmieściła' ;)

Dobra, już dość, zbędnej, plątaniny słów. Teraz trzeba przejść do poważnych spraw.

W środku tej wielkiej, czerwonej, koperty znajdziesz, jej, mniejsze, kopie, które są odpowiednio ponumerowane i także zawierają listy.

Pewnie zastanawiasz się dlaczego nie są klasyczne, śnieżnobiałe tak, jak płatki śniegu, który w tej chwili sypie za, szpitalnym, oknem.

Dlatego, że czerwony to kolor szczęścia w Azji, a ty lubisz, o niej, czytać.
Ponieważ czerwień wymaga, zdecydowanej reakcji oraz działania, z naszej strony.

Nawet specjaliści, od marketingu, wykorzystują tę barwę, aby zwrócić naszą uwagę i sprowokować nas do kupna, danego, produktu.
Dlatego, że ta barwa symbolizuje miłość, namiętność i... władzę...

Władzę, jaką miałam nad Tobą, a może to Ty miałaś, ją, nade mną?

Tego już się nie dowiem.

Tak naprawdę nie mam pojęcia, jak się czujesz w tej chwili. Mogę jedynie się domyślać, ale jednego jestem pewna:

"Pomogę Ci przez to przejść, bo obiecałam, że zawsze stanę u Twego boku i nawet śmierć, która się zbliża, nie jest w stanie pokrzyżować moich planów, by dotrzymać obietnicy."

Będę Twoim osobistym, prywatnym, niewidzialnym, terapeutą, drogowskazem na pustkowiu, Twoją samotną latarnią pośród wszechogarniającej ciemności, która zawsze wskaże Ci drogę do domu.

Na każdej kopercie masz napisaną liczbę, poczynając od jednego wzwyż.

Jako pierwszą otwórz z numerem jeden, a potem rosnąco.

Tylko masz otwierać je pokolei!

Wciąż zastanawiam się, jednak, nad pewną sprawą...

Jak sobie radziłaś zanim poznałaś mnie?

Prawda jest taka, że kompletnie, sobie nie radziłam.

~ 🌹 🌹 🌹~

Prawą ręką, ostrożnie, odłożyłam kartkę na stół, jednocześnie przykładając do ust lewą dłoń zaciśniętą w pięść.

Zawsze myślałaś w pierwszej kolejności o innych.

Błądzę swoim, pustym, wypranym z emocji, pozbawionym iskierek życia, spojrzeniem po, niewielkiej, kupce kopert.
Przekładam dwie z nich na lewą stronę i ostatecznie znajduję tę, której szukałam.

Radio cicho szumi w tle, także pracując, od wczoraj.

Czarnym markerem ktoś napisał, grubą, lekko ukośną, liczbę jeden.

Otwieram...

~ 🌹🌹🌹 ~

Razem z listem wysuwa się zdjęcie.
Czarno-białe zdjęcie...

Było czarno-białe nie dlatego, że było stare lecz taki był zamysł fotografa.

Zdjęcie, które przedstawiało, czteroosobową, szczęśliwą, rodzinę: mamę, tatę, syna i córkę.

Czy jednak, kiedykolwiek, ta, rodzina była w ogóle szczęśliwa?

Wszyscy są uśmiechnięci.

Rodzina to tylko puste słowo, określające osoby mieszkające pod jednym dachem, które muszą się tolerować ze względu na więzy krwi.

Smutne, ale często prawdziwe...

Opuszką palca, wskazującego, gładzę śliski papier, muskając osoby, uchwycone przez obiektyw aparatu.

Przy, każdym, z członków rodziny zatrzymuję się na dłuższą sekundę.

Mamo, czy ten uśmiech, na Twej twarzy, jest tylko maską?

Starszy, około pięćdziesięcioletni, mężczyzna o kruczoczarnych włosach, z pojedynczymi, srebrnymi, nitkami wplecionymi w nie, tuli do siebie niższą, zaledwie kilka centymetrów, kobietę.

Tato, czy ten błysk w Twoich, szarych tak jak moje, tęczówkach kiedy patrzysz na mamę, to miłość?

Choć zdjęcie nie jest w kolorze, to ja doskonale pamiętam tamten dzień w wielu odcieniach, różnych, barw.

A może po tylu latach, to nie jest miłość, lecz przyzwyczajenie?

Rozkładam list, który chwilowo, porzuciłam na rzecz fotografii, mającej specjalne miejsce w tej cholernej bryle lodu, umieszczonej po lewej stronie klatki piersiowej.

Przez, lekko, uchylone okno, przy którym stoi mebel, wpada maleńki podmuch wiaterku. Mój domek zaczyna się, niebezpiecznie, chwiać.

Czy wytrzyma?

Czy się rozpadnie?

~ 🌹 🌹 🌹~

Koperta numer 1:

Myślałaś, że go nie znajdę?
Zdradzę Ci sekret: wynajęłam Sherlock'a Holmes'a.
Zrujnowało to, wprawdzie, moje finanse ale, każda, złotówka była tego warta ;)

Twój żart wywołuje u mnie śmiech, bo przypomina mi poczucie humoru, które tak uwielbiałam w Tobie.

Myślałaś, że nie widziałam, jak pokryjomu oglądasz owe zdjęcie?
Ja wszystko widziałam, nieważne jak bardzo się starałaś ukryć swoje uczucia, zdusić emocje... Ja zawsze widziałam Twoją codzienną, samotną walkę z samą sobą. Jesteś niczym otwarta księga z której, tylko, doświadczony czytelnik mógł czytać, by dostrzec to co znajduje się pomiędzy wierszami.

Miałam też, jeszcze jedno marzenie: "by nikt, nigdy więcej, nie ujrzał moich łez."

Myślałaś, że nie słyszałam, jak szlochasz, wylewając hektolitry słonej wody, dla tego marnego kawałka papieru?
Słyszałam jak cicho szepczesz do nich.

Bo ludzie słysząc co do nich mówimy, czasami wcale nas nie słuchają. Bo łatwiej jest prowadzić konwersację z papierkiem, niż z żywym, oddychającym, czującym, realnym, człowiekiem z krwi i kości.

Tyle łez, a każda z nich mająca w swym, płynnym, wnętrzu jedno wspomnienie, osobną historię, któych nigdy nie opowiedzą bo nie mają prawa głosu.

Łzy to słabość, na którą mogłam sobie pozwolić, tylko, pod osłoną nocy, ale nie zawsze.

Nadal zastanawiam się, jak to było zanim się pojawiłam obok?

Wiatr wprowadził chaos, bujając domkiem.

Może mi opowiesz?

Jedna z kart poddaje się. Nie jest w stanie już dłużej tworzyć stabilnej, idealnej, całości. Zsuwa się na, kuchenny, stół opuszczając swoje "siostry."

Nie zrobisz tego, bo nigdy nie zapytam.

A nawet jeśli to zrobię...

Nie zrobiłaś. Dlaczego?

Niestety nie zdążysz odpowiedzieć, bo tak mało czasu zostało...

Może przywołasz te wspomnienia?

Może zniszczysz je?

Może zamkniesz na klucz, perfidnie go gubiąc, w, dębowej, szafie i zaczekasz, aż całkiem wyblakną by ostatecznie, samotnie, zniknąć zapomniane przez, swą, samolubną, właścicielkę myślącą jedynie o swoim komforcie psychicznym?

Tego już nigdy się nie dowiem...

~ 🌹 🌹 🌹~

Blondynka leżała, na łóżku, po same uszy przykryta kołdrą ozdobioną dwoma, burymi, kotami wśród kwiatów, które niemal, były żywe za sprawą efektu 3D.

Nagle telefon, leżący na szafce nocnej stojącej, po prawej stronie, obok mebla, zaczyna wydawać z siebie, coraz głośniejsze i bardziej irytujące, dźwięki.

Z, niewielkich, głośników zamontowanych w, małej, rozsuwanej, nokii płyną, pierwsze, dźwięki utworu ,,Kiss" boysbandu One Direction.

Osoba leżąca na brzuchu, przez chwilę, walczy z kołdrą po to by ostatecznie wysunąć na zewnątrz, jedną z rąk. Ów kończyna rozpoznaje, po omacku, teren w celu namierzenia tego, wrednego, nie mającego żadnej litości, urządzenia.

Kiedy wreszcie napotyka interesujący ją, przedmiot, chwyta go w dłoń i próbuje, bez otwierania oczu, wyłączyć budzik.

Niestety jest zmuszona by jednak uchylić swe, sklejone od snu, powieki.

Na wyświetlaczu widniał, żółty, dzwonek, który bujał się na boki, wyglądało to tak, jakby próbował tańczyć do rytmu piosenki, ale z marnym skutkiem.

Była godzina szósta rano, a ja nie znalazłam, w sobie, ani krzty motywacji by wstać z łóżka.

Niestety, ale jeśli chciałam stąd jak najszybciej się wyprowadzić, to musiałam pracować by zarobić na wynajem bądź kupno mieszkania. Na jedną z tych, dwóch, opcji wkrótce będę musiała się zdecydować. W moim przypadku najprawdopodobniej będzie to opcja numer jeden, no cóż będąc na początku dorosłości nie zarabia się kokosów.

Szczyt domku niespodziewanie runął, zaskakując mnie, bo tylko on był dla mnie ważny.

Jak ja z całego, cholernego, serca nienawidzę tej pracy! -- wykrzyczałam w myślach.

Nadal leżałam w łóżku, jedynie zmieniłam pozycję, przekręcając się na plecy, kiedy usłyszałam pukanie, a raczej walenie, do białych, drewnianych, drzwi prowadzących do mego pokoju.

W ślad, marzenia, idą pozostałe piętra.

Po chwili usłyszałam, zachrypnięty od wypalonej ilości papierosów, głos mojej mamy.

-- Laura, wstawaj! -- kiedy nie usłyszała żadnej reakcji z mojej strony, kolejny raz krzyknęła -- Bo się spóźnisz do pracy!

-- Już się ubieram! -- odkrzyknęłam częstując, ją, kłamstwem, co było, zdecydowanie, wredne.

Nakryłam głowę kołdrą, jednak to nie spowolniło czasu, a wręcz przeciwnie. Cyfry na wyświetlaczu telefonu zmieniały się, niemalże, z prędkością światła.

Nagle usłyszałam, skrzypienie, które bardziej przypominało piszczenie aktorki grającej główną rolę w kolejnym filmie Alfred'a Hitchcock'a, moich drzwi.

Domek z kart runął, a ja stoję w centrum, jego, ruin.

Następnie ciche kroki i, brutalne, zerwanie kołdry.

-- Głucha jesteś?! -- krzyknął do mojego, biednego, lewego, ucha młody chłopak.

-- Nie jestem, ale jeśli dalej tak będziesz robić to napewno ogłuchnę. -- Spokojnie odpowiedziałam, jednocześnie, lustrując jego, szczupłą aż za bardzo, sylwetkę.

-- Za drugim razem wywlokę Cię stąd za włosy. -- Warknął, zatrzymując się w drzwiach, tuż przed opuszczeniem pomieszczenia.

Chciałabym zobaczyć, jak ten chuderlak ciągnie mnie po, drewnianej, podłodze która swą barwą przypominała....wiadomo co.

W każdym razie, jeśli naprawdę, miał taki zamiar to powinien zacząć dbać o siebie. Byliśmy zupełnymi przeciwieństwami, pomimo tego, że płynęła w nas ta sama krew.

No i oczywiście zostawił drzwi otwarte co, niemal, natychmiast wykorzystało trzech osobników płci męskiej.

Dumnie uniesiona głowa, idealna sylwetka, oczy w kształcie migdałów, no kto by mu się oparł? Juliusz kroczy, jakby był kimś ważnym i ma rację, bo dla mnie jest najważniejszy...

Jest samozwańczym liderem, a przynajmniej tak się zachowuje.

Za nim, delikatnie, stawiając kroki na drewnianych deskach, idzie drugi z tria, William, młodszy zaledwie o kilka miesięcy od lidera.

No kolego, chyba czas przejść na dietę. Bo w końcu przyjdzie, taki moment, że pod naszą dwójką łóżko może nie wytrzymać.

No i na samym końcu idzie najmłodszy, z całej trójki, Julian, skradając się do mnie niczym ninja. Obserwując ich, wcale się nie dziwię, że postanowili wykorzystać sytuację.

Rzadko kiedy mają okazję, aby wskoczyć mi do łóżka...

Najpierw Juliusz dołącza do mnie, siadając na łóżku bacznie mnie obserwuje, jakby wykonywał, skomplikowaną, analizę w celu wybadania mojej reakcji.

Na zewnątrz mam poważną minę, lecz w środku cieszę się jak mała dziewczynka.

Po mojej drugiej stronie szybko kładzie się William, który swą postawą chciałby powiedzieć:
"Ja o zgodę nie muszę się pytać. To naturalne, że łóżko jest do mojej dyspozycji, kiedy zechcę a raczej, kiedy drzwi są otwarte."

Natomiast Julian, po tym jak dołączył do naszej trójki, zbliża swą głowę do mej dłoni, bezczelnie, domagając się, jakichkolwiek, pieszczot.

-- Chłopaki sorry, ale dla naszej czwórki jest za ciasno na tym łóżku. A poza tym ono jest moje.

W odpowiedzi wpatrywały się we mnie trzy pary oczu, a ich spojrzenia, jednoznacznie, mówiły:

"Poważnie? Chyba sobie jaja z nas robisz."

-- Ja nie żartuję. Wypad! -- grożenie palcem, wskazującym, oraz groźna mina, pomogło.

A ja zaczęłam się szykować, ponieważ zostało mi już pół godziny do busa.

~ 🌹 🌹 🌹~

-- Lauro, proszę Cię wprowadź ten plan lekcji do komputera. -- trzydziestosiedmioletnia brunetka, która zdecydowanie za często odwiedzała solarium, wydała mi polecenie.

Nie lubię jej i jej podejścia do ludzi.
W jednej chwili jest miła i uprzejma, a kiedy wyjdziesz potrafi, bardzo brutalnie, obsmarować Cię, nierzadko, dodając coś od siebie do owych historyjek.

Podła, fałszywa, dwulicowa, żmija...

Moje myśli zostały przerwane, jednym, precyzyjnym, ostrym jak nóż, cięciem w postaci głosu kobiety, która nadal stała przy moim, ciemnobrązowym, biurku.

Cholewka, kolejny raz przyłapała mnie na "bujaniu w obłokach." Zaraz się zacznie.
Powinna wywiesić plakat informujący o wykładach, aby mieć większą widownię, no i jeszcze mogłaby pobierać za to opłatę.
Serdecznie zapraszam na wykład dotyczący "bujania w obłokach w czasie pracy."

-- Znów to robisz! -- wykrzyknęła, podniesionym, głosem zastępczyni pani dyrektor.

-- Ale co takiego pani Aneto? -- zapytałam niewinnym głosikiem.

-- Nie udawaj głupiej! Znów bujasz w obłokach.

Może nie udawałam?

Może faktycznie byłam głupia?

-- Przepraszam, to już się, więcej, nie powtórzy. --Powiedziałam skruszona.

Choć tak naprawdę nie byłam skruszona, ani nawet nie czułam wyrzutów sumienia z tego powodu.

-- Pamiętaj, że nie ma ludzi nie zastąpionych. -- powiedziała już spokojniej i skierowała się, w swych czarnych, butach, na około dwudziestocentymetrowym obcasie, w stronę drzwi. Przystanęła w progu i, bez odwracania głowy w moją stronę, dodała -- Kiedy uporasz się z planem, znajdziesz mi, wszystkie, dokumenty dotyczące pani Kowalskiej. Chcę to widzieć na moim biurku za...piętnaście minut. -- I wyszła, głośno stukając, swoimi, butami, po spotkaniu obcasów z wykładziną, którą był wyłożony korytarz.

Wcale się nie dziwię, że jest rozwódką z dwójką dzieci.
Który facet wytrzymałby z nią pod jednym dachem?
Ja spędzałam z nią pięć dni w tygodniu, czasami sześć, po osiem godzin dziennie i miałam serdecznie dość.

Jednak ja, w przeciwieństwie do, niejednego, mężczyzny, byłam wytrwała.
Nie dlatego, że chciałam, ale dlatego, że musiałam uzbierać pieniądze na cel, a raczej marzenie, które było najważniejsze.
Marzenie by opuścić rodzinny dom.

Młoda blondynka, siedząc na fotelu obrotowym, stuka palcami w klawiaturę komputera stacjonarnego. Choć wykonuje swoje obowiązki to zdecydowanie widać, że myślami jest, zupełnie, gdzie indziej.

~ 🌹 🌹 🌹~

Moje życie przypominało, kruchą, niestabilną, konstrukcję, która w każdej chwili mogła się zawalić. Była niczym domek z kart, który całkiem nieźle trzymał się do moich, jeśli dobrze pamiętam, dziesiątych urodzin.

A może tak naprawdę nigdy nie było okej?

Może już od urodzenia było coś, ze mną, nie tak?

Po skończonej pracy idę, szarym, ponurym, chodnikiem.

Co jakiś czas atakowana, lekkimi podmuchami, kwietniowego, wiatru poruszającego moimi, rozpuszczonymi, włosami w kolorze ciemnego blondu, które swą długością sięgają, kilka centymetrów, poniżej ramion wdycham spaliny, które zastąpiły czyste powietrze.

Idąc spokojnym krokiem w stronę przystanku autobusowego, mijam latarnie, które stoją w odległości, około, metra od siebie. Wysokie, niezbyt piękne, stojące tak blisko siebie, a zarazem samotne.

Tyle mamy ze sobą wspólnego kupo żelastwa. -- Myślę, analizując jej budwę, która wydaje się być, wystarczająco, mocna by przetrwać, nawet, największy huragan.

A może to tylko pozory?

A co jeśli rozpadniesz się, jak domek z kart, budowany na stole, w kuchni, późnym wieczorem?

Docieram na miejsce zbyt szybko.

W szkole miałam zaledwie kilku przyjaciół, których można by zliczyć na palcach, jednej, dłoni. Tak jak ta, samotna, latarnia.

Outsiderka?

Może...

Wsiadam do białego busa, który dwie minuty temu podjechał.

Prawo jazdy musi poczekać.

Siadam na, miękkim, fotelu i pozwalając, zmęczonym od wpatrywania się w ekran komputera, powiekom opaść, opieram głowę o oparcie.

Bańka spokoju, która mnie otoczyła,pęka kiedy starsza kobieta pyta, czy miejsce obok mnie jest wolne. Patrząc na nią, skinieniem głowy potwierdzam.

Jej twarz zdobią, drobne, zmarszczki, które zamiast odebrać, jej, piękno sprawiają, że wygląda idealnie, niczym aktorka po wyjściu od charakteryzatorki.

Czy ja też tak będę wyglądać w jej wieku?

Na siedzeniu, za nami, siada kobieta w podobnym wieku, mojej, współpasażerki.
Wymieniają ze sobą kilka, uprzejmych, zdań.

Sąsiadki?

Szczere uśmiechy, którymi się wymieniają.

Znajome?

Błysk radości widoczny w, starszych, doświadczonych, zielonych, oczach.

Może koleżanki ze spotkań jakiegoś kółka dyskusyjnego, albo najlepsze przyjaciółki ze szkoły?

Ponownie zamykam oczy.

Nigdy nie byłam jakoś specjalnie towarzyska.

Słyszę szumy prowadzonych półszeptem , w pojeździe, rozmów.

Mała ilość przyjaciół, brak...no właśnie czego?
Zrozumienia, wsparcia, a może brak miłości ze strony rodziców...?

Kierowca z wąsem, w kolorze ciemnego brązu, zatrzymuje się na moim przystanku.

Pragnęłam by ktoś mnie pokochał ze wszystkimi wadami i zaletami.

Po przekroczeniu furtki idę, coraz wolniej, w stronę drzwi wejściowych, na których widnieje numer, domu, siedem.

By darzył mnie szczerym uczuciem.

Już, od momentu, wejścia do kuchni słyszę, przyciszone, głosy dobiegające z pokoju obok. Podchodzę bliżej by posłuchać co jest takie ważne, że rodzice debatują nad tym, ściszonymi, głosami.

-- Myślisz, że się ucieszy? -- dopytuje mój ojciec z miną, która pokazuje iż ma wątpliwości.

Stoję obok wejścia do pokoju, uważnie, słuchając.

-- Na pewno. Poza tym my w jej wieku, byliśmy już po ślubie. Przecież nie będzie z nami wiecznie mieszkać.

Lekko wychylam głowę, by zajrzeć przez szparę, jaką utworzyły, niedomknięte drzwi do pokoju.

-- No nie wiem. A czy nie będzie to wyglądać tak, jakbyśmy chcieli się, jej, pozbyć? -- dopytywał mężczyzna, zmartwionym głosem, gładząc swoje, czarne, wąsy.

Czy oni rozmawiali o mnie?

-- Kochanie, Laura o tym marzy. -- Odpowiedziała szatynka.

Skąd może wiedzieć o czym marzę?

Postanawiam dołączyć do, tej, dziwnej konwersacji, która wyraźnie dotyczyła mojej osoby.

-- O czym marzę, mamo?

Szatynka, która stała do mnie tyłem, odwraca się na dźwięk mojego głosu.

-- Mamy dla Ciebie niespodziankę. Zamieszkasz sama. -- Mówi, niepewnie się uśmiechając.

Czy to sen?

-- A-Ale jak to?

Jeśli to sen, to chcę nadal śnić.

Domku z kart może kiedyś cię odbuduję...

≤≥≤≥≤≥

Witam ;)

Życzę miłego czytania 😊

Mam nadzieję, że rozdział będzie się podobał. 😏
3526 słów liczy on i jest najdłuższy, jak na razie.😱

Dacie wiarę? Bo ja nadal nie wierzę w to, że napisałam taki długi rozdział. ;)

Wiecie coś wam powiem: w tym rozdziale napisałam pewne pytanie:

"A może po tylu latach to nie jest miłość, lecz przyzwyczajenie?"

Wiąże się z nim pewna historia, którą chciałabym wam opisać:

Zapytałam kiedyś, znajomą mojej mamy, o to czy kocha swojego męża. Zadałam te pytanie, ponieważ ona ma czterdzieści kilka lat, a on jest około dwudziestu lat starszy od niej. Byli wtedy ze sobą już dwadzieściasiedem lat, ale zaledwie siedem lat po ślubie. Byłam ciekawa, czy nadal się kochają i dlaczego tak późno wzięli ślub.
Odpowiedziała mi, że nie kocha swojego męża, a to co ich łączy nie jest miłością, lecz zwykłym przyzwyczajeniem. A ślub wzięli jedynie z tego względu, żeby nie było żadnych problemów w urzędzie, po jego śmierci.
I najsmutniejsze było chyba to, że kiedy mi to mówiła, uśmiechała się.

I tak myślę sobie, że:

Może niektórzy z nas wcale nie marzą o wielkiej miłości?

Może niektórzy z nas jedynie boją się samotności?

Może to nie miłość, lecz strach przed samotnością łączy ludzi w pary, a oni ślepo wierzą, że to upragniona miłość?

Ciekawostka nr.3: jest to trzecia wersja, którą ostatecznie postanowiłam opublikować. Pierwsza wersja tego rozdziału powstała jedynie w mojej głowie. Drugą zaczęłam pisać, ale... usunęłam. Trzecia wersja no właśnie, zabawna historia się z tym wiąże.

Słuchałam przez ostatnie kilka dni Big Bang. No dokładnie słuchałam, jak uzależniona, "Fantastic baby" i właśnie wtedy to się stało. Do mej głowy wkradł się pan GD i pan T.O.P.
Stwierdzili, że rozdział jest beznadziejny i powinnam go usunąć.

No dobra. Chcieli to mają;)

Ten rozdział pisałam dwa dni i pomyśleć, że wszystko dzięki, jednej, piosence.

Także za tą wersję podziękujcie tym dwóm panom. 😀

Pewna osóbka ostrzegała mnie, że GD może namieszać w moim życiu, ale nie sądziłam, że razem z przyjacielem postanowi ingerować w moją pracę nad książką. 😏

Chłopaki dzięki za wenę 😀❤💞😘

Miłego ranka, popołudnia, wieczoru 😘 (zależy kiedy będziesz to czytać)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top