1. Pożegnanie 🌹
Stałam w kaplicy i wpatrywałam się w otwartą, błyszczącą, białą trumnę, w której spoczywało ciało zmarłego, przed trzema dniami, człowieka - najważniejszej dla mnie, na całym świecie, osoby. Nadal nie wierzyłam w to co się wydarzyło.
Byłam cichym obserwatorem, stojąc z boku aby uniknąć tych wszystkich ciekawskich spojrzeń oraz komentarzy dotyczących tego kim jestem i co nas łączyło, jak garstka ludzi, znajomych, przyjaciół, a może i kochanków przyszła pożegnać się z osobą, którą znali, lubili bądź kochali. Po kolei podchodzili do drewnianej konstrukcji tylko po to, aby dotknąć zimną, bladą dłoń, która była złożona wraz z drugą na brzuchu i opleciona białym różańcem.
Biały materiał, którym wyłożone było wnętrze trumny, a nazwy którego nie pamiętam sprawia, że Twa blada postać stapia się z nim niemal w jedność.
Nagle przyszła mi do głowy pewna myśl. Przecież ja, Ty, nastolatek idący drogą, większość naszej populacji ma konto na Facebooku, Twitterze, czy Instagramie, a co za tym idzie mamy tam setki jeśli nie tysiące znajomych. Jednak, kiedy umieramy, na naszym pogrzebie pojawia się zaledwie niewielka, czasami na palcach jednej ręki można ich policzyć, liczba ludności.
Co za ironia losu. Gdybym tylko miała odrobinę więcej odwagi w sobie, to teraz ja bym spoczywała w tym ciasnym pudle zbitym z zaledwie kilku desek. Jednak ja byłam tchórzem. Pieprzonym tchórzem, który w obecnej sytuacji również powinien przestać oddychać.-- pomyślałam.
Moje myśli są tak bardzo zaprzątnięte Tobą, że nawet mój mózg nie rejestruje kiedy ksiądz rozpoczął nabożeństwo.
Po skończonej mszy wyszliśmy z kaplicy. Skręcając w lewo i idąc wąską alejką, na miejsce Twojego wiecznego spoczynku mijam te wszystkie nagie drzewa, których jedynym odzieniem są chmury białego śniegu. Nadal do mnie nie dociera ta smutna prawda. Prawda, że kiedy wrócę do domu to Ciebie w nim nie będzie.
Mijając kolejne drzewo czuję, jak z nieba powoli spadają płatki śniegu, które miękko lądują na Twej trumnie, tylko po to by po chwili rozpuścić się, zniknąć raz na zawsze.
Zamieniają się w wodę, która na początku powoli, a potem coraz szybciej pędzi po drewnie by upaść na zaśnieżoną kostkę brukową. Przypominają te wszystkie łzy wylane, przez Twe błękitne oczy, z powodu mojej osoby. Z powodu słów, których już nie mogę cofnąć i bardzo żałuję, że kiedykolwiek opuściły moje usta.
Nawet nie wiem kiedy znajdujemy się na miejscu. Ksiądz coś mówi, ale ja wcale nie słucham tych słów, które brzmią dla mnie bezsensownie, ponieważ nie zwrócą mi Ciebie.
Czterech mężczyzn opuszcza trumnę do dołu w ziemi, który zaledwie kilka godzin temu wykopał grabarz. Tam gdzie leży głowa, dół jest szeroki na jakieś cztery szpadle, a w nogach tylko na trzy. Zwracam uwagę na te wszystkie, małe szczegóły po to by, jak najdłużej trzymać z daleka ode mnie myśl o Twoim odejściu.
Mam ochotę podbiec do trumny i położyć się obok Ciebie.
Jesteś coraz dalej.
Mam ochotę rzucić się na nich i wykrzyczeć im prosto w twarz żeby przestali.
Odchodzisz tak jak: ciepłe, letnie wieczory, zapach bukietu róż o poranku, który dostałam od Ciebie, jesienne łzy błyszczące, niczym krople deszczu na szybie, w Twoich wielkich oczach.
Z tych wszystkich, maleńkich, wspomnień powrócą jedynie ciepłe, letnie wieczory ale już nigdy nie będą takie same.
Będą boleśnie samotne.
Chcę jeszcze jeden, ostatni, raz zasnąć na zawsze w twych ramionach, które tyle razy mnie pocieszały pod osłoną nocy.
Drewno delikatnie, jakby było najdroższą, najdelikatniejszą na świecie porcelanową filiżanką, dotyka dna.
Pragnę widzieć, jak twe delikatne niczym płatki róż, bladoróżowe wargi lekko się rozchylają.
Grudy, twardej miejscami zamarzniętej, ziemi brutalnie spadają na trumnę, tym samym plamiąc jej niewinną biel.
Usłyszeć, jak spomiędzy nich płyną słowa, wypowiadane melodyjnym głosem, który jest jak najpiękniejsza muzyka co przynosi ukojenie zarówno mej duszy jak i memu sercu.
Ludzie powoli, po cichu odchodzili, jeden po drugim znikali, zniknęły też spojrzenia, wyschła rzeka łez.
Czy chociaż były prawdziwe?
Czy płakali tylko na potrzeby ceremonii?
Może to wszystko było dla nich, jak przedstawienie w teatrze, które w piątkowy wieczór podziwiasz z kimś bliskim, zaszklonym ze wzruszenia wzrokiem i lekkim uśmiechem na zakończenie sztuki.
Płatki śniegu są coraz większe, sypie znacznie mocniej i gęściej. Delikatnie osiadają na mych okularach w czarnej, grubej, oprawie z niebieskimi drobinkami. Czuję, jak mróz przenika przez moją zimową kurtkę, w kolorze bordowym. Zmarznięte ręce wciskam głębiej do kieszeni kurtki, jak zwykle zapomniałam rękawiczek.
Nie mogę oderwać spojrzenia od grobu.
To niesprawiedliwe, że po śmierci jesteśmy zdegradowani jedynie do pewnej liczby liter wyrwanych z alfabetu, które po ułożeniu w odpowiedniej kolejności tworzą nasze imię i nazwisko. Jesteśmy bezsensownymi cyframi oznaczającymi początek i koniec naszego, nieidealnego, czasami samotnego życia.
Kulę się w sobie, a nos z zimna mam coraz bardziej czerwony. Z ust wylatują maleńkie obłoczki pary, a na prawym policzku czuję ciepłą, słoną ciecz płynąca, samotnie w dół. Po chwili dołącza do niej druga, aby nie czuła się samotna.
Nie możesz mnie zostawić samej. Słyszysz?
Szepczę cichutko obawiając się, że ktoś usłyszy choć w pobliżu nikogo nie ma, a z głębi mego rozbitego serca wyrywa się głośny szloch.
Wróć do mnie. Proszę.
Klęczę na mokrym, zimnym śniegu i błagam Boga, w którego dawniej zwątpiłam.
Brakuje mi sił by wstać i wrócić do tych pustych, czterech, ścian.
🌹 🌹 🌹
Nie wiem ile spędziłam czasu klęcząc przy grobie, ale kiedy jestem już pod blokiem moje przemarznięte, do szpiku kości, ciało cieszy się na jego widok.
A ja?
Ja nic nie czuję.
Czuję się w środku, przerażająco, pusta.
Chcę zamknąć drzwi za sobą, po wejściu do klatki, ale ktoś je przytrzymuje.
-- Czy mogę zająć Ci chwilę? -- słyszę dobrze znany mi głos, brązowowłosej, trzydziestoletniej kobiety.
-- Nie było Cię na pogrzebie. -- Mówię odwracając się do niej twarzą. Lekko unoszę głowę by móc spojrzeć w oczy wyższej ode mnie, o jakieś dwadzieścia centymetrów, Joannie.
Oczy tak podobne do Twoich, a zarazem tak inne. W twoich tęczówkach zawsze tętniło życie i przez dwadzieścia cztery godziny, przez siedem dni w tygodniu, tańczyły w nich te psotne iskierki, które były dopełnieniem Twej osoby.
Natomiast tęczówki Twojej siostry, o barwie wypranego błękitu przypominały niebo, które za chwilę ma runąć do naszych stóp. Na próżno szukałam w nich iskierek, czy też chęci do życia. Były martwe, były oczami osoby zmęczonej wspinaniem się po szczeblach kariery.
-- Spóźniłam się... -- wypowiadając te słowa, z wyczuwalnym zdenerwowaniem, delikatnie przejechała prawą dłonią po swych, krótkich, idealnie ułożonych włosach, a policzki ze wstydu otuliła czerwień. Spojrzenie bładziło wszędzie dookoła, dopóki nie skierowała go na podłogę, która była o wiele bardziej godna uwagi niż moja osoba, lecz kontynuowała -- ... Przepraszam, ale...
-- Ją powinnaś przeprosić, a nie mnie. Wiesz... myślałam, że chociaż Ty jesteś inna, ale właśnie widzę, że myliłam się. Jesteś taka sama jak Twoi rodzice.
Odwróciłam się i zrobiłam zaledwie dwa kroki, zatrzymując się na drugim stopniu, kiedy po raz kolejny odezwał się głos, który chciałam uciszyć raz na zawsze.
To Ty powinnaś leżeć w tym cholernym grobie.
Czy to dobrze, czy źle, że życzę jej wszystkiego co najgorsze?
Przecież karma wraca, ale mi, w tym momencie, było obojętne co się ze mną stanie.
-- Przepraszam i... Dziękuję za to, że wszystkim się zajęłaś. Oddam Ci wszystkie pieniądze, które wydałaś na pokrycie kosztów związanych z ceremonią.
Nadal stojąc na drugim stopniu, nie kłopocząc się ponownym odwracaniem, mówię z całą, dopiero co odkrytą, nienawiścią do tej osoby, która w moich oczach, właśnie w tej chwili, stała się zaprzeczeniem człowieka, jedynie kilka słów:
-- Nigdy więcej tu nie przychodź.
Ruszam dalej, zostawiając ją samą na zimnym korytarzu.
🌹 🌹 🌹
Po pokonaniu, kamiennych, schodów zatrzymuję się na drugim piętrze pod drzwiami naszego mieszkania, na którym widnieje, złota, liczba dziewięć.
Jak mogła to zrobić? Przecież starsze siostry tak się nie zachowują. Sama mam młodszego brata i nie wyobrażam sobie takiego, bezdusznego, zachowania gdyby coś mu się stało. Jest dla mnie ważną osobą pomimo tego, że olewa mnie całkowicie i nie chce ze mną utrzymywać kontaktów.
A może jednak starsze siostry takie są?
Moje przemarznięte ciało wrzeszczy, aby moje myśli się zamknęły. Wcale mu się nie dziwię, w końcu spędziłam, dziś, kilka godzin na mrozie.
Jak to możliwe, że taki anioł jak Ty za rodziców ma dwa, bezduszne, potwory?
Czy to kolejny, nieudany, żart Boga?
Jeśli tak, to mało śmieszny.
Na samo wspomnienie ich twarzy, moje dłonie zaciskają się w pięści, aż paznokcie naznaczają, delikatną skórę dłoni półksiężycami.
Stop! Nie chcę o nich pamiętać. Dla mnie od początku do końca byli, są i będą martwi. Zawsze.
Drżącą ręką wyciągam, z kieszeni kurtki, potrzebny mi przedmiot i próbuję trafić kluczem w dziurkę, ale okazuje się to ponad moje siły.
Biorę jeden, głęboki, drżący oddech i kolejny raz próbuję.
Ale jednocześnie będę, do końca życia, im wdzięczna za to, że stworzyli tak idealną istotę, która miała w sobie wewnętrzny blask.
Otwieram dębowe drzwi i wchodzę, krok za krokiem, do środka. Zapalam światło i ściągam swoje wierzchnie nakrycie. Jestem jak robot, który teraz został sam po odejściu właściciela. Nie kłopoczę się zakładaniem kapci i na boso idę do kuchni.
Odkładam, na blat kuchenny, zaparowane okulary przez które wszystko jest widoczne jakby za mgłą.
Nastawiam wodę w czajniku elektrycznym, a potem otwieram szafkę żeby wyciągnąć z niej herbatę. Widząc na, białej, półeczce opakowanie malinowej herbaty, zaczynam szlochać kompletnie nad tym nie panując.
Twoja ulubiona -- moja jedyna myśl.
Ocieram tę cholerną wodę, która nie chce, jak na złość, przestać wypływać z moich oczu. Swoją, wilgotną od słonych łez, dłoń kieruję do radia, stojącego na blacie kuchennym, po mojej prawej stronie. Mam maleńką nadzieję, że chociaż te grające pudło odciągnie myśli o Tobie.
Niestety ono również postanowiło zrobić mi na złość, kiedy po wciśnięciu przycisku słyszę pierwsze dźwięki, tak dobrze znanej mi, melodii. Melodii, która kiedyś mnie irytowała, a teraz jej nienawidzę bo przypomina mi te chwile.
Zaciskam mocno powieki aby już nie uronić więcej łez, ale tama puszcza w momencie, kiedy czarnoskóry, niewidomy piosenkarz śpiewa swym, wbijającym mi w serce miliony, maleńkich, szpileczek, głosem:
"I Just Called To Say I Love You"
Nie czuję nic.
Czuję wszystko na raz.
Jestem pustą skorupą.
Jestem rzeką emocji uwięzioną w mym wnętrzu.
Czajnik wydaje z siebie ciche pstryk informując mnie, że woda osiągnęła odpowiednią temperaturę.
Kubek, malinowa herbata znajdująca się w jego wnętrzu, gorąca woda nadal uwięziona w urządzeniu zostają przeze mnie porzucone. Kompletnie wyparowują myśli, o nich, z mojego umysłu, kiedy odwracam się w stronę okna, za którym zapada zmrok. Me spojrzenie wędruje trochę poniżej okna, przy którym stoi, niewielkich rozmiarów, stół.
Widzę, jak siedzisz przy, małym, białym stoliku, który stanowił perfekcyjny komplet z szafkami kuchennymi w tym samym odcieniu bieli. Odsłaniasz rząd, swoich, równych, śnieżnobiałych zębów, częstując mnie swym uśmiechem. Widząc go już wiem, że nie potrzebuję nic więcej do szczęścia. Tamtego dnia, po wszystkich pomieszczeniach, również płynęły dźwięki tej melodii.
Nagle do mojej świadomości, brutalnie przerywając dźwięki muzyki płynącej z radia oraz rozdmuchując obłok wspomnienia jakby to był, denerwujący, duszący płuca, szary dym papierosowy, dociera dźwięk pukania.
Jestem zdziwiona, bo przecież najpierw powinnam usłyszeć dźwięk domofonu.
A może Joanna przez cały ten czas była w bloku?
Może przyszła zająć, kolejną chwilę?
To by tłumaczyło dlaczego domofon milczał.
A może najzwyczajniej w świecie, już trzeci raz w tym miesiącu, zepsuł się?
Moje myśli milkną, kiedy słyszą ponownie dźwięk pukania.
Po odgłosie, jaki wydaje ręka przy spotkaniu z kawałkiem drewna, mogę jedynie stwierdzić, że człowiek, stojący po drugiej stronie, zaczyna się niecierpliwić.
A może to Ty?
Może wejdziesz, głośno trzaskając drzwiami, i wykrzyczysz na cały głos, denerwując tym samym panią Marciniak spod siódemki, "to tylko głupi żart, wszyscy się nabrali."
Ale to tylko moje marzenie, które tak jak wszystkie zamki budowane, latem, na piasku zostaje zniszczone przez jedną, morską falę, która niczym "ręka Boga" postanawia zabrać to co tak ciężko, starannie budowaliśmy.
Podchodzę ostrożnie do drzwi, obawiając się ponownego ujrzenia trzydziestolatki, i zerkam przez wizjer.
Jestem zaskoczona widokiem, jaki widzę po zerknięciu przez wizjer.
Po chwili staję w uchylonych, na kilkanaście centymetrów, drzwiach, a mężczyzna stojący przede mną mówi tak szybko, że rejestruję tylko ruch jego miękkich warg.
-- Miałem to dostarczyć dla dziewczyny, mieszkającej w tym mieszkaniu.
Słucham lecz kompletnie nie słyszę co do mnie mówi, ale za to jego ciało wręcz cicho wrzeszczy, że jest ogromnie zdenerwowany.
-- Wirtualny chłopiec. -- Bez jakiejkolwiek zgody, ze strony blondynki, te dwa słowa opuszczają jej usta szeptem.
O to pierwszy rozdział :)
Choć był już gotowy, postanowiłam go... ulepszyć? dopracować? Nie wiem jak to nazwać...
W każdym razie w pierwotnej wersji był o wiele krótszy i bardziej chaotyczny.
Mam nadzieję, że udało mi się go udoskonalić. Moim pragnieniem było by był to tekst na poziomie.
Bardzo się starałam aby zadowolić czytelników, którzy będą czytać tę historię.
Czy osiągnęłam zamierzony cel?
Zobaczymy 😉
P.S. W mediach dodałam utwór, dzięki któremu narodziła się lepsza wersja tego rozdziału 😊 "Tears of an angel"
Miłego czytania i...do następnego 😊❤
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top