Rozdział 43


Louis


Dzień po porodzie spadł pierwszy śnieg. W tym roku było go wyjątkowo dużo. Starsze dzieciaki spędzały dużo czasu na zabawie na świeżym powietrzu. Rzucały się śnieżkami lub tarzały w śniegu w postaci wilków.

Byłem szczęśliwy z posiadania tak wspaniałej rodziny. W opiece nad nimi pomagał mi Harry i przyjaciele. Niedawno były święta. Oprócz nich, świętowaliśmy moje kolejne urodziny. Nareszcie czułem się chciany i kochany. Oczywiście dla Harry'ego miałem kolejny prezent.

Kilka  dni po urodzeniu bliźniaków moja gorączka pokryła się z rują zielonookiego. Niall zaoferował wtedy, że zabierze dzieci do siebie. Przez te dni nie próżnowaliśmy. Okazało się, że znów zaszedłem w ciąże. Zrobiłem też test i wyszedł pozytywny. I tak się złożyło, że oprócz świątecznych prezentów mamy kolejnego dzidziusia. Nie wiem jak wytrzymam... z zachowaniem zielonookiego, rzecz jasna.

Nie sądziłem, że nastąpi to tak szybko. Liczyłem, że będziemy starać się o dziecko dopiero za kilka miesięcy. Chciałem, aby bliźniaki trochę dorosły i było nam łatwiej ogarnąć maluchy. Ale nie żałowaliśmy. Cieszyliśmy się bardzo na kolejnego wilczka. Już go pokochaliśmy, pomimo iż był jeszcze malutki i nie widać było mojego zaokrąglonego brzuszka.

- Na pewno chcesz tam pojechać, Lou? - spytał Harry, uważnie mnie obserwując.

Skończyłem ubierać Emily w naszej sypialni  i spojrzałem na niego. Skinąłem głową i wziąłem dziewczynkę na ręce. Był już koniec stycznia. Wiele się w moim życiu wydarzyło przez ostatnie miesiące. Miałem dom, wspaniałą rodzinę. Brakowało mi jedynie własnej matki. Wiem, że nie zachowała się wobec mnie fair, ale nie mogłem przestać jej kochać.

- To moja matka, Harry. - westchnąłem. - Chcę porozmawiać. Ma prawo zobaczyć własne wnuki.

- Nie spałeś w nocy. - powiedział. - To tym się zadręczałeś?

- Wiem, że za nią nie przepadasz po tym, jak ci powiedziałem o Aaronie, ale zrozum mnie ja...

- Rozumiem, kochanie. - odparł. - Będę tam z tobą. Chce dla ciebie jak najlepiej.

- Dziękuję. - uśmiechnąłem się szeroko.

Zielonooki pomógł mi ubrać synka i byliśmy gotowi. Niosłem Emily w nosidełku, a brunet Luke'a. Wsiedliśmy do samochodu, uprzednio zapinając foteliki. Harry jechał bardzo powoli, tłumacząc, że chce dojechać ze swoją rodziną bezpiecznie. Był kochany, gdy tak się o nas troszczył. Podróż potrwała o pół godziny dłużej, ale w końcu dojechaliśmy.

Zayn podał mi wczoraj dokładny adres mojej matki. Nie wiedziała nic o wizycie. Nie chciałem robić jej nadziei, by w ostatniej chwili się nie rozmyślić. Zastanawiałem się nad wyjazdem długie godziny. Nie wiedziałem czego jeszcze się od niej dowiem. Wyszło na to, że nie znałem swojej matki tak dobrze, jak myślałem.

- Gotowy? - zapytał Harry, zgaszając silnik.

- Chyba tak. - skinąłem głową. - Nie wiem, jak ona zareaguje, gdy dowie się o dzieciach.

- Na pewno będzie dumna. - odparł. - Mogę ci to nawet obiecać.

- Nie dałbym sobie rady sam. - westchnąłem, odgarniając kosmyki włosów. - Dziękuję.

- W końcu trzeba poznać swoją teściową. - zaśmiał się.

Wyszedł jako pierwszy i otworzył tylne drzwi. Pomogłem mu z dziećmi i po chwili staliśmy pod drzwiami małego domku z ogrodem. Było tu nawet ładnie, ale zdecydowanie wolałem życie w lesie. Zawsze można było zmienić swoją postać i pobiegać po terenie bez obawy, że ludzie zauważą.

Zadzwoniliśmy dzwonkiem i chwilę czekaliśmy. Zacząłem się wahać, czy dobrze robiłem. Gdzieś z tyłu głowy miałem cichą nadzieję, że nikt nie otworzy. Tak się jednak nie stało. Drzwi otworzyła nam niska szatynka. Z początku była zdziwiona. Na chwilę zamarła w bezruchu, by potem zaprosić nas do środka.

- Tęskniłam za tobą, synku. - powiedziała na wstępie. - Nie sądziłam, że kiedykolwiek zdecydujesz się ze mną zobaczyć. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy.

Przeszliśmy do salonu. Postawiliśmy dzieci w nosidełkach na puszystym dywanie. Bliźniaki miały niecałe dwa miesiące. Przez te tygodnie porządnie wymęczyły mnie i Harry'ego. Wstawaliśmy do nich w nocy na zmianę. Wiedziałem, że zielonooki oszukiwał i czasami zamiast mnie obudzić, sam wybierał się do dzieciaków. Byłem mu za to wdzięczny, ponieważ po całym dniu z dziećmi byłem wykończony.

- Macie śliczne dzieci. - powiedziała kobieta, przypatrując się maluchom. - Bardzo podobne do was. Piękne.

- Dziękujemy. - odezwał się za nas Harry.

- Cieszę się, że masz kochającą rodzinę, Lou. - kontynuowała kobieta. - Zasłużyłeś na nią.

- Jak... jak ci się tu mieszka? - spytałem, próbując podtrzymać rozmowę.

Pomimo iż była to moja matka, nie potrafiłem tak jak kiedyś swobodnie z nią rozmawiać. Cisza między nami była dość niezręczna.

- Dobrze, mogę śmiało powiedzieć, że bardzo dobrze. - przyznała. - Mam ogródek, gdzie mogę hodować kwiaty i twoje ulubione tulipany. Jest zima, więc obecnie nie mam żadnego zajęcia. Siedzę więc w domu i oglądam głupie seriale.Ale na wiosnę...

- Może chciałabyś pomóc przy dzieciach? - podsunął Harry. - Louis jest często przemęczony i  dobrze by mu zrobiła chwila wolnego od dzieciaków. Mogłabyś poznać wnuki.

Zielonooki spojrzał na mnie niepewnie. Obawiał się, że palnął głupstwo, lecz nie miałem nic przeciwko. Pokiwałem głową i poparłem jego pomysł.

- To miłe z waszej strony, ale nie sądzę, abyście chcieli mnie u siebie...

- Byłbym bardzo wdzięczny, mamo. - powiedziałem. -  To żaden problem, naprawdę.

- Jesteście pewni? - popatrzyła na nas uważnie.

- Tak. - dodał Harry.

Jay uśmiechnęła się szeroki i pokiwała głową. Bardzo chętnie nas odwiedzi, by rozpieszczać małe wilkołaki. Na pewno będzie dobrą babcią.

- Chciałbym porozmawiać z tobą, mamo. - powiedziałem po chwili zastanowienia. - O Aaronie i ojcu. O tamtych ostatnich  wydarzeniach.

- W porządku. Długo o tym myślałam i chciałabym ci powiedzieć całą prawdę. Odpowiem też na każde twoje pytanie. Ale najpierw przygotuję nam herbaty.

Kobieta wstała z kanapy i poszła do kuchni. Wróciła dopiero z kubkami w ręku. Harry pomógł jej z tym i po chwili wszyscy znów siedzieliśmy w salonie.

- Jak już wiesz, Lou, Aaron był twoim bratem. Mark - ojciec był silną Alfą, dlatego też rządził całym stadem. Nikt nie potrafił mu się przeciwstawić, nawet ja. To on był pomysłodawcą czystych linii. Chciał, aby nasze dzieci przedłużały tę tradycję, ale ja uważałam to za chory pomysł. Nie potrafiłabym zmusić własnych dzieci do wydania na świat wspólnego potomstwa. Mark o tym wiedział, więc zaczął wychowywać najstarsze z naszych dzieci z dala ode mnie. Wy nie mogliście o tym wiedzieć. Próbowałam szukać pomocy u innych Alf w stadzie, lecz one zawsze donosiły swojemu przywódcy. Bałam się o ciebie synku i wszystko to znosiłam. Zawsze cię kochałam i jednocześnie bałam o ciebie. Gdy zginął Mark, kamień spadł mi z serca. Myślałam, że odzyskam drugiego syna i będzie dobrze. Niestety Mak zdążył przekazać synowi swój chory pomysł. Przygotowywał go od małego na to. Aaron został zepsuty, był okrutny i bardziej niebezpieczny od ojca.

Mała Emily zaczęła płakać. Zrobiła sporo hałasu i nawet kołysanie w ramionach zielonookiego nie pomogło. Luke na szczęście bawił się zabawką. Styles podniósł się i podszedł do drzwi.

- Wyjdę z nią, aby wam nie przeszkadzać. Wrócę, gdy ją uspokoję. - wyjaśnił Harry i gdy tylko skinąłem głową, wyszedł.

- Bardzo cię kocha. - powiedziała kobieta spoglądając na zamknięte drzwi. - Harry jest dobrym Alfą dla ciebie i na pewno jest wspaniałym ojcem.

- Troszczy się o nas. - przyznałem.

- Wracając do Aarona... bałam się jego. Gdy młode Alfy zapragnęły wyciągnąć rękę po przywództwo, Aaron przepędził je wszystkie, ale to już wiesz. Zaczął kręcić się obok ciebie. Obserwował cię całymi dniami. Próbowałam z nim rozmawiać i wybić mu ten głupi pomysł z głowy, ale on był uparty i zaślepiony. Nawet nie wiesz jak cierpiałam, gdy zabierał cię do siebie. Wiem, co on z tobą robił. Ta świadomość łamała mi serce, ale nie mogłam nic zrobić. Wiedziałam, że mi nie zrobi krzywdy, lecz tobie był w stanie ją wyrządzić. Nie chciałam powiedzieć ci prawdy bo wiem, że to by cię załamało. Byłoby tylko gorzej. Świadomość, że to był twój brat mogłaby cię zabić. Byłeś zawsze taki dobry, taki delikatny i wrażliwy. Znosiłam to wszystko dla ciebie. Wierzyłam, że kiedyś będzie dobrze, że znajdziesz szczęście. Potomstwo z Aaronem by cię przy nim trzymało. Nie opuściłbyś dziecka, a on by to przeciwko tobie wykorzystał i to wszystko trwałoby latami. Dlatego też nie powiedziałam mu o więzi, dzięki której można donosić ciążę.  Liczyłam, że wydarzy się cud, a wtedy pojawił się Harry. Tylko on mógł ci pomóc. Ja nie byłam w stanie z tobą uciec, nie mogłam pójść po pomoc, bo wiedziałam, że on by się o tym dowiedział.

- Czy on... czy on kiedykolwiek zrobił ci krzywdę? - spojrzałem na swoją matkę, szukając w jej oczach odpowiedzi.

- Wierzyłam, że on nie może być do końca zły, ale jak widać myliłam się. Był nerwowy jak jego ojciec. Gdy znalazłeś się w watasze Harry'ego, on oszalał. Planował zemstę i wyżywał się na wszystkich. Nie mogłam uciec do was, groził, że pozabija dzieci i Omegi. Gdy nie wzięłam jego słów na poważnie, udowodnił mi  to. Znęcał się nad młodą dziewczyną, która była w ciąży. Poroniła, straciła swoje dziecko, to Aaron je zabił. Ale tego tak nie zostawił. Postawił sobie za punkt honoru, żeby jego wataha była silna. Wykorzystywał Omegi i nawet z jedną miał dziecko. Ta Omega jest w waszym stadzie. Nazywa się Rose i zapewne boi się przyznać, że nosi w sobie dziecko mordercy. Ale Lou, to nie jej wina, nie wyrzucajcie jej. To młoda dziewczyna i sama sobie nie poradzi.

- Może czuć się u nas bezpiecznie. - zapewniłem. - Rozumiem.

Do salonu wszedł Harry. Trzymał śpiące dziecko w ramionach i po chwili odłożył je na kanapę obok, przykrywając kocykiem. Posłał mi delikatny uśmiech. Wiedziałem, że próbuje odczytać  z moich oczu emocje. Odwzajemniłem jego uśmiech zapewniając, że wszystko jest w porządku.

- Tak bardzo przepraszam, Lou. - powiedziała.- Byłam złą matką, która pozwalała na cierpienie własnego dziecka.

- To nie twoja wina. - powiedziałem. - Już dawno ci  wybaczyłem. Nie miałaś na to wpływu, jestem dumny, że mam taką mamę. - powiedziałem na koniec mocno się wzruszając.

Przytuliłem się do niej mocno i zaciągnąłem tak dobrze znanym zapachem. Gdy wszystko sobie wyjaśniliśmy i odpowiedziała na nurtujące mnie pytania poczułem, że kamień spadł mi z serca. Czułem się o wie lepiej.

- Jest jeszcze coś. - powiedziałem po chwili zastanowienia. - Możesz spodziewać się kolejnego wnuka lub wnuczki. - dodałem, uśmiechając się szeroko.

Jay była zachwycona, pogratulowała dzidziusia i  obiecała nam, że niedługo wpadnie z wizytą i chętnie zajmie się maluchami, które od razu skradły jej serce.


🐾🐾🐾🐾🐾

Witajcie kadeci/wilki/wodorosty!

To chyba przedostatni rozdział ,,Sweet Creature''.

Rozdział dłuższy niż zwykle, bo prawie 2000 wyrazów ^.^

Wczoraj miałam wstawić pierwszy rozdział nowej książki, lecz jednak z tym na razie poczekam.

Jak wam minął pierwszy tydzień szkoły?

Bardzo źle? Dużo kartkówek i sprawdzianów?

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego! xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top