Rozdział 38
Harry
- Louis chciałby, abyś zaopiekował się szczeniakami. - powiedział Niall.
- Nie dam sobie rady sam. - odparłem. - Nie chcę. Nie potrafiłbym na nie patrzeć.
- Lou był dzielny. Bronił swoich dzieci. Nie możesz ich porzucić. Obiecałeś mu to.
- Chcę tylko jego. - szepnąłem.
Wstałem z kanapy i podszedłem do okna. Minęło kilka dni od ataku watahy Aarona. Na szczęście nikt nie zginął, nie licząc czarnookiej Alfy. Większość wilkołaków w pełni się zregenerowała. Jeszcze tylko nieliczne Omegi miały ślady po walce. Zayn połączył dwa stada. Wyrzucił z niego tych, którzy na nas napadli. Zostawił jedynie Omegi i młode Bety, które nie brały udziału w walce.
- Harry... - zaczął ostrożnie.
Nawet na niego nie spojrzałem. Obserwowałem duży plac na którym biegały małe wilczki i ciągnęły się za ogony. Przy nich czuwał jeden z opiekunów, który wesoło się uśmiechał. Wszyscy wydawali się tacy beztroscy. Zachowywali się tak, jakby ostatnie wydarzenia nie miały miejsca.
- Chcesz do nich pojechać? - usłyszałem głos mulata.
Dopiero teraz się odwróciłem. Nie słyszałem jak wszedł do salonu. Spojrzałem na niego i skinąłem lekko głową. Wyszedłem za nim i wsiedliśmy do samochodu. Przez całą drogę milczałem. Nie wiedziałem co powiedzieć. Zayn skupił się na drodze i nawet nie próbował zaczynać rozmowy. Byłem mu za to wdzięczny.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy się w mieście i zaparkowaliśmy na parkingu pod szpitalem. To tutaj leżał mój Louis. Dzięki pomocy wilkołaków z miasta, mógł trafić do szpitala. Oczywiście trzeba było uważać na ludzi, którzy nie wierzyli w istnienie zmiennokształtnych.
- Wciąż się nie obudził. - odezwał się Zayn. - Więc nie bądź tym rozczarowany, Harry.
- Jest dobrze, Zee. - zapewniłem.
Wysiedliśmy z samochodu i skierowaliśmy się do dużego budynku. Tomlinson leżał na osobnej sali, do której dostęp miał jedynie personel składający się z wilkołaków. Musieliśmy chwilę zaczekać aż ktoś pozwoli nam wejść do środka.
- Ja zaczekam tutaj. - poinformował mnie Malik i usiadł na krzesełku przed salą.
Pokiwałem głową na znak, że rozumiem. Wysoki blondyn otworzył mi drzwi i wszedł razem ze mną. Sprawdził coś na monitorach i wyszedł, zostawiając mnie samego z szatynem. Podszedłem ostrożnie do łóżka. Byłem tu dopiero drugi raz. Zayn nie pozwolił mi tu siedzieć bez przerwy. Spojrzałem teraz na bladego chłopaka. Jego ciało pokrywały liczne rany i zadrapania, które nie chciały w ogóle się zregenerować. Usiadłem na stołku przy łóżku. Chwyciłem jego chłodną dłoń w tą swoją i delikatnie ścisnąłem.
Wczoraj stan szatyna się pogorszył. Malik wytłumaczył mi, że jeśli organizm niebieskookiego się podda, będzie chciał uratować szczeniaki, ale co mi po nich? Bez chłopaka to nie to samo. Obaj cieszyliśmy się na własne dzieci, ale ostatnie wydarzenia zmieniły mój pogląd na to wszystko.
- Cześć, Lou. - powiedziałem cicho. - Dziś pozwolili mi się z tobą zobaczyć. Bardzo za tobą tęsknię. Nic nie jest takie same bez ciebie. Chciałbym zobaczyć twój uśmiech na twarzy i te wesołe ogniki w twoich niebieskich oczach. Dużo bym dał, abym mógł znaleźć się na twoim miejscu. Ty nie zasługujesz na to. Powinieneś być szczęśliwy...
Wolną ręką odgarnąłem mu karmelową grzywkę. Włosy szybko mu odrastały i znów przydałoby się je podciąć. Zapewne będą mu przeszkadzać i wpadać do oczu. Będę musiał powiedzieć o tym Gem.
- Wiem, że obiecałem ci, że zajmę się dziećmi, ale ja sobie nie poradzę. - kontynuowałem. - Nie potrafiłem być dobrą Alfą dla ciebie a co dopiero ojcem dwójki dzieci? Znasz mnie, wiesz jak będzie to wyglądało. Nie zapanuję nad tym chaosem.
Nachyliłem się nad nim i delikatnie pocałowałem w czoło. Po chwili spojrzałem na brzuch. Był już bardzo widoczny i zaokrąglony. Ciąża u Omeg przebiegała zupełnie inaczej niż u ludzi. Trwała o wiele krócej. Zayn wyznaczył nawet termin porodu za dwa miesiące. Razem z Lou mieliśmy cieszyć się tym czasem oczekiwania, ale wszystko poszło nie tak.
Mieliśmy zacząć szykować pokoik, jak tylko poznalibyśmy płeć dzieci. W tajemnicy przed szatynem przeglądałem katalogi z mebelkami dla naszych maleństw. Ja miałem nadzieję, że będą to dziewczynki, lecz Lou zawsze stawiał na chłopców.
- Ale postaram się, wiesz? Dla ciebie. Zostanę najlepszym ojcem dla naszych dzieci. Będę się bardzo starał i wiem, że nie wszystko będzie mi wychodziło, ale dam z siebie wszystko. Nasze maleństwa pokochają marchewki jak ty. Polubią nawet brokuły. Będę robił im obiadki z gotowanych warzyw na parze. Kiedyś podejrzałem Nialla jak gotował dla Liv. - dodałem. - Na ścianie w swoim pokoiku będą miały kolorowe rysunki. Zayn już się tym zajmie, on ma ogromny talent do takich rzeczy. - mówiłem dalej. - Bardzo cię kocham Loueh. Nie poddawaj się i walcz. Jesteś tak cholernie dzielny. Ja bym tak nie potrafił...
Usłyszałem skrzypnięcie drzwi. Obejrzałem się za siebie. W drzwiach stał Zayn. Patrzył na mnie smutnym spojrzeniem. Zerknął na szatyna i po chwili znów przeniósł spojrzenie na moją osobę.
- Harry, musimy już wracać. - powiedział cicho. - Będziemy mogli przyjechać jutro.
Skinąłem lekko głową i spojrzałem na niebieskookiego. Ścisnąłem jego dłoń i pocałowałem jej wierzch. Starłem krople łez spływające po moim policzku. Malik wycofał się za drzwi i pozwolił mi się pożegnać.
- Przyjdę jutro, obiecuję. - szepnąłem.
Podniosłem się ze stołka i ruszyłem w stronę drzwi. Zanim zdążyłem dać drugi krok, poczułem uścisk na swojej dłoni. Zatrzymałem się w miejscu. Spojrzałem na twarz szatyna. Otworzył delikatnie oczy i widziałem, że były w nich łzy.
- Tylko nie brokuły... - powiedział słabo.
Na mojej twarzy pojawił się szeroki uśmiech. Uśmiechałem się przez łzy, które zaczęły płynąć już strumieniami. Podszedłem bliżej chłopaka i pogładziłem dłonią jego delikatny policzek.
- Louis! - zawołałem i rozryczałem się na dobre.
- Co z dziećmi? - zapytał, próbując dojrzeć swój brzuch.
- Żyją. - powiedziałem.
Nie chciałem mu mówić, że ciąża jest zagrożona. Nie powinien się denerwować. Dopiero co wybudził się i ze mną rozmawiał. Zostawiłem go na chwilę i wybiegłem na korytarz. Zayn spojrzał na mnie uważnie. W jego oczach pojawiły się łzy. Chyba myślał, że stało się coś złego.
- Przykro mi, Harry. - powiedział i podszedł do mnie.
- Nie, nie! On się wybudził, słyszysz?! - zawołałem.
Malik wraz ze mną wszedł do sali. Szatyn przyglądał się nam z lekkim uśmiechem na twarzy. Próbował się podnieść, co uniemożliwił mu Zayn.
- Powinieneś leżeć. Nie można ci się przemęczać. - zalecił.
Szatyn pokręcił głową i chciał coś powiedzieć, lecz Malik znów zareagował.
- I nic nie mów. - dodał. - Najlepiej się prześpij. Wszystko będzie dobrze.
- Przecież dopiero co się obudził. - nie zgodziłem się z nim. - Wystarczy mu już...
- Potrzebuje odpoczynku. - mulat spojrzał na mnie znacząco i już zamilkłem. Po chwili zwrócił się do Louisa. - A ty nie waż się wstawać. Jesteś zbyt słaby i powinieneś leżeć, aby nie zaszkodzić dzieciom. Przyjedziemy do ciebie jutro z samego rana.
Nie chciałem opuszczać szatyna, lecz Malik wyciągnął mnie z sali siłą. W drodze powrotnej nie potrafiłem wysiedzieć cicho. Zacząłem gadać jak najęty. Zayn chyba miał mnie powoli dość, ale nie skomentował tego ni razu. Opowiadałem mu o wszystkich swoich pomysłach odnośnie pokoiku dla dzieci. Po powrocie nie ominęło to też Nialla. Musieli mnie znosić jeszcze cały wieczór.
🐾🐾🐾🐾🐾
Witajcie kadeci/wilki/wodorosty!
Jak rozpoczęcie roku?
Coś się u was zmieniło?
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego! xxx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top