Rozdział 37
Trzeci rozdział na dziś!
Harry
Wraz z innymi Alfami i Betami staraliśmy się odeprzeć atak. Przeciwników było dużo. Intruzi bardzo łatwo się poddawali. Jeśli zostali ciężko ranni, wracali na swoje tereny. Za to nasi walczyli bardzo wytrwale. Przecież tu chodziło o nasze szczenięta i Omegi. Wszędzie było głośno. Co chwila zderzałem się z jakimś wilkiem. Bolała mnie tylna łapa po tym, jak czarna Alfa wgryzła mi się w nią i mógłbym przysiąc, że jego kły dosięgnęły mojej kości.
Przez chwilę w oczy rzucił mi się Liam. Wraz z dwoma członkami pogonił dwie Alfy. Z minuty na minutę tłum się przerzedzał. Chciałem poszukać teraz Louisa, lecz zauważyłem oddalającego się czarnego wilka. To był Aaron. Miał koszmarną ranę pod szyją i lekko słaniał się na łapach. Odchodził w stronę lasu, lecz nie mogłem go tak puścić.
Pobiegłem za nim. Do mnie dołączył Zayn. Przemieniłem się w ludzką postać, lecz Aaron mnie zignorował. Łeb spuszczony miał do dołu a z jego pyska kapała krew. Jego ucho było naderwane.
- Aaron! - zawołałem głośno.
Spojrzał na mnie i oblizał pysk. W jego oczach widać było czystą satysfakcję. Odwrócił się przodem do nas i usiadł. Przez chwilę po prostu się przyglądał. Nie mówił nic. Gdy Zayn zaczął warczeć, przemienił się w człowieka.
- Czego chcecie? - zapytał jakby od niechcenia.
W jego głosie słychać było mocną chrypę. Zamilkł na chwilę i wypluł za siebie krew. Skrzywił się nieznacznie. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
- Odpowiesz za to co zrobiłeś! - warknąłem.
- Co masz na myśli? - zapytał, przekrzywiając głowę na bok. - Chodzi ci o zaatakowanie twojej watahy, szantażowanie Louisa czy może o śmierć twojego szczeniaka? - prychnął.
- C-co? - popatrzyłem na niego wystraszony. - O czym ty...
- Dom Malika, po schodach w lewo, druga sypialnia. - odparł. - Szczeniaki i jedna wystraszona Omega, która myślała, że da radę silnej Alfie. Współczuję ci, Harry. Louis był głupią...
Nie zdążył nic więcej powiedzieć. Zayn wybił się z tylnych łap i skoczył na niego, wbijając kły w szyję i rozrywając krtań. Ciało opadło bezwładnie na ziemię. Przez chwilę ruszał rękami, próbując pozbyć się czarnego wilka, lecz bezskutecznie. Malik zacisnął mocniej zęby i Aaron znieruchomiał.
Patrzyłem na to w milczeniu. Zayn odszedł od martwego ciała i przemienił się w ludzką formę. Podszedł do mnie i złapał za ramiona, lekko mną potrząsając. Dopiero wtedy przeniosłem na niego swoje spojrzenie.
- Harry... Musimy znaleźć Louisa! - zawołał i popchał mnie do przodu.
Sam przemienił się w wilka i obejrzał się za siebie. Gdy nie reagowałem, zaczął warczeć i zawył głośno. Wybudziłem się z transu i po chwili i ja przybrałem formę wilka. Pobiegłem prosto do domu Malików. Biegłem ramię w ramię z przyjacielem. Gdy byłem coraz bliżej celu, zacząłem odczuwać niepokój. Tak bardzo bałem się o moją rodzinę. Co ze mnie za Alfa, skoro nie potrafiłem zapewnić im bezpieczeństwa?!
Przy budynku leżała Beta i Omega. Jedna z nich się wybudzała. Z drugim wilkiem było gorzej, ponieważ miał dużą ranę na głowie. Minąłem ich i zacząłem wbiegać po schodach na górę. Drzwi do sypialni Malików były roztrzaskane. Wszedłem do pomieszczeni i pierwsze co zastałem to moja mała Omega skulona na ziemi.
Louis był w postaci wilka. Jego karmelowe futro pokryte było krwią, która zaczęła zasychać. Miał zamknięte oczy i strasznie płytko oddychał. Wokół niego zebrały się dzieci. Paul siedział obok i przeczesywał jego furto swoją małą rączką. Gdy zacząłem się zbliżać, maluchy zmieniły się w małe wilczki i zaczęły warczeć. Obnażyły kły i podeszły bliżej mnie. Szybko zmieniłem formę i spojrzałem na nich. Dziwiłem się, że mnie nie poznały po zapachu. Chyba wciąż były zbyt przerażone.
- Spokojnie, to tylko ja. - odezwałem się.
Dopiero teraz mnie rozpoznały i cofnęły. Grupka dzieci odeszła na bok, dając mi dostęp do szatyna. Przysiadłem na piętach obok niego i delikatnie pogładziłem po łbie między uszami. To tu zawsze uwielbiał być głaskany.
- Lou? - zawołałem. - Proszę, otwórz oczy.
Nie widziałem dokładnie w jakim był stanie. Leżał na brzuchu i zapewne w ten sposób bronił się przed Aaronem. Był taki dzielny. Bałem się, że nie posłucha mojej prośby. Po chwili poruszył się delikatnie i spojrzał na mnie niebieskimi oczyma.
- Jest bardzo słaby. - odezwał się mulat. - Muszę się natychmiast nim zająć.
- Dasz radę się przemienić, maluszku? - spytałem, cały czas przeczesując jego karmelowe futro.
Szatyn próbował się podnieść, lecz nie miał siły. Minęło kilka naprawdę długich sekund, gdy zmienił formę. Odetchnąłem nicho, widząc, że na brzuchu nie miał krwi. Nie było jednak co się cieszyć, gdyż stan Omegi był bardzo zły.
- Nie pozwoliłem mu. - szepnął. - On...
- Cichutko. - powiedziałem. - Zaraz się tobą zajmiemy.
Wziąłem go na ręce i podniosłem z podłogi. Przeniosłem na łóżko i usiadłem obok. Malik pobiegł po potrzebne rzeczy. Widziałem jego minę i smutny wzrok. Wcale nie było dobrze. Nachyliłem się nad niebieskookim i pocałowałem delikatnie w czoło. Całe ciało szatyna było pobrudzone ziemią i krwią. Przy łóżku stały dzieci i patrzyły się smutno na Omegę.
- Będzie dobrze. - powiedziałem do nich, wymuszając na sobie uśmiech. - Wujek Lou wyzdrowieje i będzie w porządku.
Tak bardzo chciałem, aby była to prawda. Trzymałem w dłoni mniejszą odpowiedniczkę i delikatnie pocierałem wierzch dłoni kciukiem. Zayn wrócił po dwóch minutach, lecz dla mnie zdawało się to być wiecznością. Przesunąłem się, robiąc dużo miejsca Malikowi. Zaczął opatrywać i przemywać rany. Większość musiał zszyć, co nie było zbyt komfortowe dla Lou zważywszy na fakt, że nie dostał żadnego znieczulenia. Jego stan był bardzo zły i Zayn nie chciał ryzykować, że jemu i dzieciom to zaszkodzi. Louis ledwo powstrzymywał się przed zaśnięciem.
- Dasz radę, Loueh. - powiedziałem. - Jesteś bardzo dzielny, dasz radę...
- Kochamy cię wujku Lou! - zawołał mały chłopiec, a kilka innych dzieci to powtórzyło.
Spojrzałem na niebieskookiego, który nieznacznie się uśmiechnął. Wyglądało to raczej na grymas. Zayn robił co tylko mógł, by Lou nie tracił więcej krwi. Później będziemy musieli zanieść go do gabinetu, gdyż dopiero tam będzie mógł sprawdzić co z dziećmi.
- Wujek Lou nas obronił przed złym wilkiem. - powiedziała mała dziewczynka, wtulona w swoją siostrę.
- Tak, a potem my pomogliśmy. - odezwał się tym razem starszy chłopak.
Mógł mieć najwyżej czternaście lat. Stał obok swoich kolegów. Jedno z dzieci miało równe kreski na obojczyku, które wskazywały na to, że Aaron zadrapał go pazurami.
- Gdy wujek nie miał już siły, pomogliśmy przepędzić intruza. - dodał niski blondyn. - Nie pozwoliliśmy mu skrzywdzić wujka. Potem odszedł, ale wujek nie chciał się obudzić. Chyba chce mu się spać...
- Harry? - zawołał mnie mulat. - Organizm jest zbyt wyczerpany. Nie przeżyje kolejnej doby, ja... - urwał, gdy głos mu się załamał.
Spojrzałem na niego, po czym przeniosłem wzrok na Omegę. Patrzył na mnie swoimi niebieskimi tęczówkami. Wysilił się na słaby uśmiech i wyciągnął rękę w moją stronę. Szybko go za nią chwyciłem. Ścisnąłem jego dłoń, chcąc dodać otuchy.
- Obiecaj, że uratujesz nasze maleństwa i się nimi zajmiesz, gdy ja...
- Nie mów tak. - poprosiłem i przerwałem mu. Poczułem na swoich policzkach łzy.
- Obiecaj mi. - powiedział, a jego głos był coraz słabszy. - Kocham was. - ścisnął mocno moją dłoń, po czym nie czułem już nic.
🐾🐾🐾🐾🐾
Witajcie kadeci/wilki/wodorosty!
Tak jak było mówione przy ,,Yes, sir!'' jedno z moich ff będzie miało smutne zakończenie.
Ale to jeszcze nie koniec ^.^
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Do następnego!
PS. Idę szykować popcorn. Będę miała co jeść czytając komentarze ze sposobami na moją śmierć, tak jak przy ,,Yes, sir!'' :D
Miłej nocy xx
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top