Rozdział 3


Louis

Obudziłem się wcześnie rano. Wstałem z łóżka i skierowałem do łazienki. Szybka poranna toaleta i byłem gotowy do codziennych zajęć. W ich skład wchodziło bieganie po lesie, straszenie zwierzyny i chlapanie się w rzece. Niby na pozór głupie i błahe rzeczy, a przynosiły mi tyle radości. Zanim jednak wyszedłem z domu, zajrzałem do sypialni mamy. Smacznie sobie spała. Nie chciałem jej budzić. Złożyłem delikatnie pocałunek na jej czole i zamknąłem ostrożnie za sobą drzwi. Wyszedłem z domu, od razu przemieniając się w wilczą postać. Ruszyłem biegiem zagłębiając się coraz bardziej w las.

Po kilkunastu minutach biegu dotarłem go granicy, która oddzielała dwie watahy. W głowie wciąż słyszałem słowa Aaron'a z wczorajszego dnia. Bałem się go. On nigdy nie żartował. Był okrutny i surowy. Zatrzymałem się obok dużego dębu, chodząc wzdłuż granicy. Bałem się myśleć do czego byłby zdolny, gdyby mnie teraz nakrył. Ale jeśli nikt mnie nie zobaczy, to Alfa się nie dowie, prawda? Sam Aaron nie zapuszcza się aż tak daleko poza zabudowania.

Postawiłem pierwszą łapę na wrogim terenie, później drugą. Przecież to nic złego. Robię to od kilkunastu dni i nic się nie wydarzyło. Utwierdziłem się w tym przekonaniu i zacząłem biec w stronę znanej mi rzeki. To przecież nic takiego. Nic się nie stanie. Podczas biegu obserwowałem okolicę. Żadnego wilka, tak jak zawsze. Panowały tu pustki.

Zwolniłem nieco słysząc szum rzeki. Zacząłem kierować się powoli w stronę krzaków jagód. To była moja kryjówka. Jeszcze nikt mnie nie nakrył. Usiadłem na ziemi, lecz od razu się podniosłem. Wydałem ciche skomlenie. Co za przeklęty ogon! Rozejrzałem się po okolicy, czy aby na pewno nikt mnie nie usłyszał. Ostatnie czego bym chciał to zginąć rozszarpany przez obce wilki. Wzdrygnąłem się na tą myśl.

Moją uwagę przykuł mały żuczek, który wspinał się na moją łapę. Miał czarny, błyszczący pancerzyk. Pochłonął on tak moją uwagę, że nie zauważyłem, kiedy pojawiły się młode wilki. Były to te same, które codziennie tu przychodzą. Oderwałem wzrok ze swojej łapy na radosne szczeniaki. Chlapały się w wodzie. Wydawały się tak beztroskie, że im tego zazdrościłem.

Biały jak śnieg wilk skoczył na swojego towarzysza zabaw. Oboje się przewrócili i wpadli do wody. Podniosłem się i zacząłem uważnie im się przyglądać. Nawet nie zauważyłem, jak mój ogon zaczął merdać niczym u psa. Przecież jestem wilkiem! Ponownie usiadłem na ziemi, tym razem pamiętając o swoim puszystym ogonie.

Poczułem piękny zapach. Przypominał nieco zapach świeżo skoszonej trawy w połączeniu z zapachem lasu po deszczu. Uwielbiałem to. Zacząłem zastanawiać się skąd dochodzi ta przyjemna woń, ale nie musiałem dłużej czekać, by się o tym przekonać.

- Kim jesteś? - usłyszałem zachrypnięty głos dobiegający zza mnie.

Spiąłem się i drgnąłem wystraszony. Odwróciłem łeb w tamtą stronę. Nie mogłem się ruszyć. Jakby łapy wrosły mi w ziemię. Bałem się. Nie znałem postaci stojącej przede mną. Był to wysoki chłopaka o brązowych, kręcących  się włosach i intensywnie zielonych oczach, które wbijał we mnie.

- Dlaczego tutaj przychodzisz? - zadał kolejne pytanie.

Dopiero gdy zaczął się zbliżać, nieco otrzeźwiałem. Wyrwałem z krzaków jak najszybciej mogłem. Zacząłem biec ile starczało mi sił w łapach. Obejrzałem się za siebie i z bólem przyznałem, że postać zmieniła się w wilka i teraz biegła za mną. Miałem przechlapane. Zmierzałem najkrótszą drogą do watahy. Musiałem być szybszy, aby mnie nie dogonił. Po kilkunastu metrach na moją drogę wyszedł czarny wilk. Skręciłem w prawo, uciekając od kolejnego wroga. Dlaczego akurat dzisiaj musiał dopaść mnie tak okropny pech?

Chciałem dostać się najkrótszą drogą na teren swojej watahy. Niestety nie było to możliwe. Przede mną pojawił się trzeci wilk, przez którego zmuszony byłem biec w przeciwnym kierunku. Zagłębiałem się teraz w nieznanym sobie terenie. Nie znałem tej części lasu. Serce waliło mi jak oszalałe. Żałowałem, że nie posłuchałem słów Aaron'a.  Strasznie się bałem.

Po kilkunastu metrach zatrzymałem się przy dużym wąwozie. Przede mną była ściana zrobiona z ziemi, zbyt wysoka, abym mógł ją przeskoczyć czy się na nią wdrapać. Nie miałem już szans na ucieczkę. Olbrzymie wilki otoczyły mnie z trzech wolnych stron. Cofałem się, aż nie wpadłem na ścianę ziemi. Spojrzeniem przeskakiwałem z jednego wilka na drugiego. Po mojej prawej stał wilkołak o czarnej jak noc sierści. Obok niego znajdował się jego towarzysz. Sierść wyglądała prawie identycznie jak moja. Różniliśmy się kolorem oczu i wzrostem. Miał brązowe tęczówki, gdy moje były koloru nieba. Trzeci wilkołak miał ciemnobrązową sierść i zielone oczy. Zawsze myślałem, że kolor tęczówek zmienia się po przemianie, lecz byłem w błędzie. Jeszcze nigdy nie spotkałem osobnika o takich oczach. Omegi są znacznie mniejsze od Alf. Akurat tak się złożyło, że przede mną stały dwie Alfy. Miały silny zapach, lecz to zielonooki  pachniał najintensywniej.

To właśnie on zaczął do mnie podchodzić, zmniejszając między nami odległość.  Odwróciłem się i próbowałem wspiąć  po ścianie usypanej z ziemi. Skoczyłem wysuwając pazury, lecz za każdym razem  osuwałem się na dół. Chciałem po raz kolejny spróbować, gdy poczułem dotyk na swoim grzbiecie. Brązowy wilk stał obok mnie i trącał mnie nosem.

- Zmień się, chcemy tylko porozmawiać. nie zrobimy ci krzywdy. - usłyszałem nieznany mi głos.

Spojrzałem w bok. Czarny wilk zniknął, zamiast niego pojawił się wysoki mężczyzna o takim samym kolorze włosów co jego sierść. Na potwierdzenie tych słów, cofnęli się o dwa kroki. Nawet zielonooki odszedł na większą odległość. Nic więcej nikt nie powiedział. Po prostu patrzyli się na mnie wyczekująco.

Nie zamierzałem spełnić jego prośby. Wbiłem pazury w ziemię i ruszyłem biegiem. Przeskoczyłem nad zielonooką Alfą, o mało co nie wpadając na czarnowłosego mężczyznę. Biegłem ile sił w łapach. Po kilku metrach obejrzałem się za siebie. Nikt mnie już nie gonił. Odpuścili sobie dalszy pościg. Jednakże ani na chwilę nie zwolniłem. Pokonałem granicę dwóch watah i znalazłem się u siebie. Dopiero na swoim terenie zwolniłem do spokojnego truchtu, aż w końcu powoli kroczyłem przed siebie. Rozejrzałem się po okolicy. Nikogo nie było.  Odetchnąłem z ulgą.

Po kilkunastu minutach dotarłem do domu. Już miałem się zmieniać i wejść do budynku, gdy usłyszałem głośne warknięcie. Zdążyłem jedynie obejrzeć się za siebie, aby w ostatniej chwili zarejestrować pędzącego w moją stronę wilka. Był to Aaron. Obnażył kły i zaczął warczeć. Położyłem się grzbietem na ziemi, ukazując tym samym uległość. Spojrzałem na niego wystraszony. Podszedł do mnie i zaczął obwąchiwać. Był wściekły. Widziałem to w jego oczach. Już wiedziałem, że domyślił się gdzie byłem. Odsunął się na krok. Myślałem, że odpuści, ale bardzo się pomyliłem. Wystawił pazury i zatopił kły w moim ciele.  Na nic zdały się piski i skomlenie. Był bezlitosny w wymierzaniu kary.


🐾🐾🐾🐾🐾🐾

Witajcie ponownie, podporucznicy!

To już drugi rozdział na dzisiaj. Na waszą prośbę go wstawiłam.

W końcu Harry spotkał Lou, ale nie było to za długie spotkanie :)


Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego! ❤

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top