Rozdział 28
Harry
Przez następne dni nie działo się nic niezwykłego. Louis po wielu namowach zaczął normalnie jeść. Czasami siedzieliśmy nad śniadaniem godzinę, ale go nie pospieszałem. Cierpliwie czekałem, aż zje wszystko z talerza. Ostatnio trochę przy chorował. Był blady i po posiłku od razu biegł do łazienki. Martwiłem się, lecz Zayn uspokoił mnie mówiąc, że to tylko zatrucie.
Dwa dni temu z wizytą wpadła moja siostra Gem wraz ze swoją Alfą. Mieszkali oni w mieście, a nie w lesie jak my. Czasami nas odwiedzali i wtedy też tak było. Gem całkowicie mnie olała i przegadała cały ten czas z Lou. Bardzo się polubili. Ja zamieniłem z Davidem parę zdań.
Spędzili u nas cały dzień i wyjechali dopiero nad ranem. Gem zajęła się też fryzurą Louisa i jeżeli wcześniej wyglądał wspaniale, to nie wiem jak miałbym go teraz nazwać. Sam chłopak był bardzo zadowolony z fryzury. Nie miał już tej przy długiej grzywki, która wpadała mu do oczu. Kto by pomyślał, że zmiana fryzury tak go odmieni. Wyglądał bardziej dojrzale niż wcześniej, pomimo iż wciąż trochę mu brakowało do osiemnastki.
- Nudzi mi się... - mruknął szatyn, przekręcając się na bok.
Usłyszałem szelest pościeli. Wciąż leżeliśmy w łóżku. Żadnemu z nas nie śpieszyło się, aby z niego wyjść. Spojrzałem na chłopaka i uśmiechnąłem się delikatnie. Już dawno zauważyłem, że dzięki niemu często się uśmiecham. Wcześniej nie miałem ku temu powodów.
- To idź do Liv. - podsunąłem mu pomysł.
Przez ostatnie dni więcej czasu spędzał u Malików niż w naszym domu. Małą pokochał od razu. Widać to było nawet we sposobie w jaki na nią patrzył. Zayn był zadowolony, bo nie musiał już zmieniać pieluch. Louisowi nawet to zadanie nie było straszne. Wczoraj znalazłem go w salonie u chłopaków. Był w wilczej formie i leżał zwinięty w kłębek. Myślałem, że coś się mu stało, lecz Niall zapewnił mnie, że wszystko jest w porządku. Wskazał na małą osóbkę, która leżała na nim i zrozumiałem. Lou był wspaniałym opiekunem dla dzieci i jeszcze lepszą poduszką.
- Niall jeszcze nie wrócił od rodziców... - mruknął i oparł głowę o moją klatkę piersiową.
- Faktycznie, zapomniałem. - westchnąłem, przeczesując jego karmelowe kosmyki włosów.
Blondyn wraz z małą pojechali do rodziny. Zayn jako główny Alfa musiał zostać tutaj. Lou od tego czasu chodził znudzony i ciągle miał zły nastrój. Strasznie tęsknił za małą panną Malik. Świata bez niej nie widział. I cóż... zaczynałem być bardzo zazdrosny.
- Wrócą wieczorem. - powiedział. - Teraz się nudzę...
- Więc zjemy śniadanie. - zarządziłem.
Szatyn jedynie mruknął niepocieszony. Skrzywił się i zakopał pod kołdrą. Udał, że śpi. Podniosłem materiał do góry i spojrzałem na niego wyczekująco.
- Wstajemy, księżniczko. - szepnąłem mu na ucho i zacząłem go łaskotać.
Zwinął się w kłębek i zaczął chichotać. Uwielbiałem obserwować radość malującą się na jego twarzy. Niebieskooki wił się na materacu niczym węgorz. Wydawał przy tym zabawne odgłosy.
- Dobra, już dobra! - zawołał, próbując złapać oddech. - Poddaję się! Już wstaję!
Przestałem go łaskotać i podniosłem się jako pierwszy z łóżka. Obszedłem go i wziąłem szatyna na ręce. Był ogromnym pieszczochem i uwielbiał, gdy poświęcałem mu swoją całą uwagę. Zaniosłem go do kuchni i posadziłem przy stole.
- Co powiesz na pożywną jajecznicę ze szczypiorkiem? - spojrzałem na niego.
Podszedłem do kuchenki i wyciągnąłem patelnię. Szatyn westchnął i spojrzał na mnie. Oparł łokcie na blacie stołu i chwilę się zastanawiał. Nie wyglądał na zadowolonego.
- Nie mogę zjeść małej kanapki? - spytał. - Wiesz dobrze, że nie jadam śniadań.
- W takim razie jajecznica za szczypiorkiem, chrupiącymi grzankami i sok. - uśmiechnąłem się szeroko, słysząc jego ciche westchnięcie.
- Harry... Ja i tak już przez ciebie przytyłem. - zauważył, łapiąc się za brzuch.
Podszedłem do niego i pocałowałem w głowę, a następnie ukucnąłem przed nim i złożyłem pocałunek na jego małym brzuszku. To prawda, odkąd zacząłem pilnować spożywanie posiłków przez szatyna, ten trochę przybrał na wadze. Nie był już taki chudy, o czym świadczył mały brzuszek. Pomimo tego dało się jeszcze wyczuć jego żebra.
- Jesteś piękny, Lou. - powiedziałem szczerze. - Ale wciąż jesteś blady, źle się czujesz?
- Troszkę... Mogę wrócić do łóżka? - spojrzał na mnie z nadzieją.
- Po obfitym śniadaniu jak najbardziej. - uśmiechnąłem się.
Jego plan wymigania od jedzenia się nie powiódł. Szybko zrobiłem dla nas śniadanie. Jedliśmy w ciszy. Szatyn jak zwykle więcej czasu poświęcił na bezsensownym dłubaniu widelcem w posiłku niż na samym jedzeniu.
- Przepraszam... - mruknął i wstał szybko z krzesła.
Wybiegł z pomieszczenia i pobiegł prosto do łazienki. Słyszałem charakterystyczne odgłosy zwracania jedzenia. Podniosłem się z krzesła i poszedłem za nim. Położyłem mu dłoń na plecach i zaczekałem aż skończy. Spuścił wodę i popłukał swoje usta. Złapałem jego twarz w dłonie i spojrzałem na niego. Był biały jak kartka papieru. Martwiłem się o niego. Tak było od kilku dni. Dłużej nie mogłem tego bagatelizować. Z pewnością nie było to zatrucie pokarmowe. Obawiałem się, że może być to cięższa choroba.
- Idziemy do Malika. - zadecydowałem.
- Jestem zmęczony, to nic. Położę się i będzie lepiej. - powiedział szatyn.
- Wiesz, że to nieprawda. Wiem, że nie przepadasz za lekarzami i zastrzykami, ale Zayn tylko cię obejrzy, dobrze? - odgarnąłem mu włosy z czoła.
- Oglądał mnie ostatnio i przyznał mi rację, że to tylko zatrucie. Za dużo we mnie wmuszasz jedzenia. - powiedział.
- Idziemy.
- Ale Harry... - westchnął.
- Bez dyskusji. - powiedziałem ostro. - Martwię się o ciebie Lou. - potarłem jego policzek kciukiem. - Kocham cię i jestem odpowiedzialny za twoje zdrowie.
- Ale wrócimy szybko? - zapytał.
- To tylko badanie. - zapewniłem.
Wróciliśmy razem do kuchni. Louis napił się wody ze szklanki a ja posprzątałem po naszym śniadaniu. Poszliśmy do Zayna. Zastaliśmy go w salonie, gdzie siedział na kanapie z nogami opartymi o stoliczek. Niall zapewne by go za to zabił. Widać, że mulat korzystał z nieobecności swojej rodziny. Na dywanie wlały się puste opakowania po chipsach i innych przekąskach. Przywitaliśmy się i chwilę poczekaliśmy aż Malik weźmie klucze do gabinetu. Potem razem ruszyliśmy w odpowiednie miejsce.
- Blado wyglądasz. - stwierdził mulat. - Na pewno dobrze jesz?
Weszliśmy do środka. Przepuściłem Omegę przodem. Nie był on zadowolony z pobytu tutaj, ale najważniejsze było jego zdrowie. Dla niego zrobiłbym wszystko.
- Osobiście go pilnuję. Pięć posiłków dziennie, jak wcześniej zaleciłeś, ale jest gorzej. Przybrał trochę na masie, ale jest blady. Może jakieś uczulenie? - powiedziałem bezradnie.
- Tak nie wygląda uczulenie i na pewno to nie to. Od kiedy masz mdłości? - zapytał.
- Od kilku dni. - odpowiedział szatyn, zanim zdążyłem zrobić to za niego. - Nie jestem dzieckiem, Hazz. Sam potrafię mówić... - zwrócił się do mnie patrząc z wyrzutem.
- Mogę przepisać jakieś witaminy, może trochę pomogą. Bez pobrania krwi się nie obejdzie. Podejrzewam anemię... - westchnął Malik drapiąc się w tył głowy.
🐾🐾🐾🐾🐾
Witajcie kadeci/wilki!
Ten rozdział wyszedł mi bardzo długi, więc wstawiłam na razie pierwszą część.
Biedny Loueh chyba zachorował...
Rozdział byłby wczoraj, ale porucznik nie miał jak dodać - brak laptopa :c
Do następnego! (Może dzisiaj?) xx
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top