Rozdział 25


Louis


- Wiem, że praktycznie się nie znamy i chciałbym, abyś chociaż trochę się o mnie dowiedział, abyś wiedział, że wcale nie jestem taki idealny. - zacząłem.

- Spokojnie, nadrobimy to, Lou. - powiedział spokojnie. - Nie smuć się tym i nie mów takich bzdur. To mnie rani.

- Chcę ci powiedzieć wszytko, dobrze? - popatrzyłem na niego uważnie. - To ważne.

Skinął głową i więcej mi nie przerywał. Złapał mnie za rękę, aby dodać mi odwagi. Nawet nie wiedział ile dla mnie znaczył tak mały gest. Kochałem Harry'ego jak nikogo innego. Był wspaniałą osobą i gdybym mógł cofnąć czas nie chciałbym, aby mnie oznaczył. On zasługiwał naprawdę na kogoś lepszego. I ja wcale nie przesadzam. Myślę tak szczerze.

- Pamiętasz jak przychodziłem na wasze tereny kilka lat temu? - zacząłem, a gdy przytaknął, kontynuowałem. - Uwielbiam tę rzekę, która przepływa przez wasze tereny. Zawsze jest tam spokojnie i przyjemnie. Przychodziłem tam by pomyśleć. Bałem się was wtedy, gdy mnie na tym nakryliście. Nigdy tak się nie bałem jak w tamtej chwili. Byłem sam, mała bezbronna Omega przeciw dwójce Alf i Becie.

- To był Liam i Zayn. - dodał. - Nie chcieliśmy zrobić ci krzywdy. Chciałem cię wtedy poznać. - przyznał. - Niepotrzebnie tak cię wystraszyłem.

- Wróciłem potem do siebie. Aaron jak zwykle wiedział, gdy coś przeskrobałem. Ukarał mnie, co nie było nowością. Nigdy nie spotkałem kogoś, kto tak uwielbia sprawiać ból i przynosić cierpienie, ale ja nie byłem jedyny, którego tak traktował.

- Lou... - powiedział, próbując dodać mi otuchy. - Nie musisz tego mówić. To za wcześnie dla ciebie, nie zmuszaj się.

Pokręciłem głową i kontynuowałem. Nie mogłem spojrzeć mu w oczy, bo byłem pewien, że się rozkleję. Przeklinałem siebie za tą słabość i wrażliwość. Nawet najdrobniejsza przykrość wywoływała u mnie napad płaczu. Ale nic na to nie mogłem poradzić. Nawet Aaron nie potrafił mnie z tego ,,wyleczyć'' swoimi pięściami.

- Nie... Daj mi dokończyć, Harry. - poprosiłem. - Nikomu nigdy tego nie mówiłem, ale muszę to w końcu z siebie wyrzucić.

- Nie musisz się z niczym śpieszyć. - zapewnił.

Skinąłem głową na znak, że rozumiem. Spojrzenie przeniosłem z telewizora na swoje kolana. Nerwowo bawiłem się swoimi palcami, wykręcając je.

- Miałem wtedy piętnaście lat. Byłem dzieciakiem. - powiedziałem gorzko. - Kompletnie nie znałem świata i zasad panujących w świecie wilkołaków. Nawet teraz niewiele o nim wiem. Wtedy myślałem, że świat leży u moich stóp i czeka, aż go poznam. Aaron jednak szybko przywrócił mnie na Ziemię. Uświadomił mnie kim jestem w tym całym świecie. Byłem marną Omegą, która miała zadowalać silniejszych, czyli w tym przypadku Alfy. A skoro o nich mowa, to Aaron był jedyną Alfą. Gdy dostałem pierwszej gorączki, bardzo się bałem. Już kilka tygodni przed nią, Farrell powiadomił mnie jakie ma wobec mnie zamiary. Moja matka chciała mi pomóc i ukryć ten fakt, ale przed nim nic się nie ukryje. Wykorzystał mnie i...

- Spokojnie, już to nigdy się nie wydarzy. - powiedział, ściskając moją dłoń.

Dopiero teraz zauważyłem, że ręce zaczęły mi drżeć. Nie mogłem zapanować nad swoim ciałem. Zerknąłem na zielonookiego i poczułem, jak po moim policzku spływa samotna łza. Szybko starłem ją wierzchem dłoni i znów odwróciłem wzrok.

- Robił to jeszcze wiele razy. - dokończyłem. - Próbowałem uciec, ale zawsze mnie znajdywał. Gdy nie chciałem mu się oddać i stawiałem opór, używał głosy Alfy. Nie mogłem mu się przeciwstawić. Skoro miał kontrolę nad moim życiem, to ja chciałem mieć ją nad swoją śmiercią. Próbowałem się zabić. Nawet dwa razy. Za pierwszym przez uduszenie, ale byłem tchórzem i za długo z tym zwlekałem. Szybko mnie odnalazł i ,,uratował''. Za drugim razem postanowiłem się głodzić, ale i tym razem mi się nie udało. Zagroził, że jeśli jeszcze raz zrobię coś takiego, to zabije moją matkę. Gdyby chodziło o mnie, nawet bym się nie przejął, ona to co innego. - znów urwałem.

Teraz chwilę odczekałem, zanim zmusiłem się do kontynuowania. Nie byłem pewny czy te słowa przejdą mi przez gardło. To było najgorsze, co mnie w życiu spotkało. Zacisnąłem dłoń w pięści i po chwili znów zacząłem mówić.

- Aaron bardzo uparł się na szczenięta. Za wszelką cenę chciał je mieć. Wykorzystywał mnie podczas każdej gorączki. Gdy nie potrafiłem zajść w ciążę, zmusił mnie do stosunku z obcymi dla mnie Betami. Chciał mnie upokorzyć i mu się to udało. Nie zliczę ile razy mnie zgwałcili. Aaron przesadził, bo byłem zbyt wykończony i prawie umarłem. Ale on na to by nie pozwolił. Na tydzień odpuścił. Później znów się zaczęło to piekło. Był jeszcze bardziej zawzięty, więc codzienni do mnie przychodził i brał co chciał. Po kolejnych dniach czułem się nie za dobrze. Zrobiłem już chyba dwudziesty test ciążowy i on okazał się pozytywny. Bardzo płakałem, sam do dzisiaj nie wiem czy z ulgi czy ze strachu. Aaron stał się miły jak przed moją pierwszą gorączką. Czarnowłosy stał się troskliwy i dbał o mnie. Przez chwilę myślałem, że wrócił ten kochany chłopak, do którego coś zaczynałem wtedy czuć, ale byłem głupi...

Wybuchnąłem teraz głośnym płaczem. Łzy spływały mi po policzkach i nie mogłem przestać płakać. Harry objął mnie ramieniem i przytulił do siebie. Moczyłem teraz jego koszulkę, ale nie był na mnie za to zły. Zaczął gładzić dłonią moje plecy.

- A-a potem poroniłem... Straciłem swoje dziecko, Harry. - mówiłem niezbyt wyraźnie, krztusząc się własnymi łzami.  - Wiem, że to by było dziecko tego potwora, ale ja naprawdę zacząłem je kochać. Przecież to nie była jego wina, że miało się urodzić. Długo nie mogłem się po tym pozbierać, ale Aarona to nie obchodziło. Znów zaczął do mnie przychodzić i starać się o kolejne dziecko. Ale ja nie mogłem, już nie dawałem rady.

- Spokojnie, oddychaj Lou. - mówił cichutko, obejmując moją głowę dłonią i przytulając do siebie, gdy się krztusiłem.

- I j-ja wtedy naprawdę nie mogłem. Nie myślałem o niczym innym jak o zniknięciu z tego świata. Poszedłem wtedy na wasz teren. Chciałem zobaczyć ostatni raz rzekę. Byłem nawet gotowy na rozszarpanie przez was. Ale stchórzyłem... Zawsze byłem tchórzem.

- Nieprawda, Lou. - szepnął. - Nigdy nie spotkałem tak dzielnego wilka jak ty. Niewielu by przetrwało to piekło przez które przeszedłeś, mały. Jesteś tak cholernie dzielny.

Podniosłem głowę i przez łzy widziałem, że on też płacze. Nawet nie próbował się z tym kryć. Siedzieliśmy na kanapie i płakaliśmy tak, jakby łzy mogły zmienić całą tę przeszłość.

- Wtedy pojawiłeś się ty, Harry. - szepnąłem. - I niczego więcej już nie potrzebowałem. Zieleń twoich tęczówek mnie uspokoiła. Wtedy się poddałem.

- Przepraszam cię Lou. To przeze mnie on o mało cię nie zabił...

- Ale ja wtedy tego chciałem. - przyznałem. - Naprawdę nie miałem siły przechodzić przez to ponownie.

- Nigdy nie pozwolę na to, aby coś ci się stało. - powiedział i przytulił mnie do siebie mocniej, składając pocałunek na mojej głowie. - Cały świat powinien dziękować za to, że w ogóle się urodziłeś. Jesteś największym cudem tego świata. To ja powinienem dziękować, że mogę obok ciebie tu siedzieć, że mogę trzymać cię w ramionach i kochać całym sercem. Bo nie ma nikogo tak dzielnego i wspaniałego jak ty, Lou. - dodał. - Nie sprawię, że zapomnisz o swojej przeszłości, ale sprawię, że teraz będzie tylko lepiej. Dam ci masę powodów do uśmiechu i szczerego śmiechu. Jesteś tu ze mną i tylko to wystarczy. Kocham cię. - szepnął i zaczął delikatnie kołysać nas w ramionach.

A ja mu uwierzyłem. Bo kochałem go całym sobą, tak samo jak on mnie.


🐾🐾🐾🐾🐾

Witajcie kadeci/wilki!

To już drugi rozdział na dziś!

I to by był koniec!


Dziękuję za wszystkie gwiazdki i komentarze!

Oczywiście żartuję XD Jeszcze trochę się wydarzy.

Sprawdźcie, czy przeczytaliście poprzedni rozdział!

Rozdział wydaje się krótki, lecz ma ponad 1200 wyrazów ^.^

Do następnego! xx


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top