Rozdział 16


Harry

Omawianie spraw watahy jest cholernie nudne. Przez te wszystkie minuty, które dłużyły się w nieskończoność myślałem, że usnę. Najchętniej spędziłbym ten czas z Lou. Uwielbiałem przebywać w jego towarzystwie. Był strasznym pieszczochem i cały czas wyłapywał okazję, aby się we mnie wtulić czy po prostu trącić łapą.

- To już na dzisiaj wszystko, Harry. - odezwał się Zayn i posłał mi delikatny uśmiech.

Pomimo iż byłem przywódcą, to Malik poprowadził całe spotkanie za co byłem mu wdzięczny. Sam się w tym za dobrze nie orientowałem. Wyszliśmy z budynku. Wszyscy wrócili do swoich zajęć.

- Może wpadniesz dziś z Louisem do nas? - zapytał mulat patrząc na mnie wyczekująco.

- Dobrze wiesz, że Lou się nie przemieni. - odparłem.

-Nie każe mu się przemieniać. - przyznał. - Może być w wilczej postaci, nam to nie przeszkadza. Od kilkunastu dni przebywa w lesie mając za towarzystwo tylko ciebie.

- Jakoś nie narzeka na to. - mruknąłem.

- Wiesz o czym mówię. To źle na niego wpływa, nie może się izolować. - dodał. - Już teraz stroni od jakichkolwiek kontaktów z innymi.

- Bo się boi. Jest na obcym terenie z obcymi osobami...

- Ile będziesz go tym tłumaczył? - popatrzył na mnie. - Harry... - westchnął. - Nie traktuj go jak dziecka, jest dorosły. Powinieneś być bardziej stanowczy co do niego. Każ mu się przemienić.

- Nie zrobię tego. - odparłem.

- Wiem, że chcesz dla niego jak najlepiej, rozumiem cię, ale to nie idzie w dobrą stronę. - kontynuował.

- Nie będę go do niczego zmuszać. - powtórzyłem. - Ty z nim nie przebywasz na co dzień, nie dostrzegasz jaki jest kruchy i wrażliwy. Co noc śnią mu się koszmary, nie widzisz jego łez i tych wystraszonych oczu.

- Rozumiem. - westchnął jedynie. - Ale zapamiętaj moje słowa. Ja również chcę dla niego jak najlepiej.

- Wiem, Zayn. - przyznałem. - Ale jeszcze jest za wcześnie. Postaram się go namówić, aby odwiedził was razem ze mną.

Pożegnaliśmy się i ruszyłem w stronę rzeki. W wodzie nikogo nie było. Dzieci siedziały na trawie i wyglądały na obrażone z tego powodu.  Na brzegu panowało małe zamieszanie. Dwie kobiety siedziały na ziemi i zajmowały się małym chłopcem.

- Coś się stało? - spytałem.

- Tak! - zawołała roztrzęsiona kobieta. - Ten dzikus zaatakował jedno z dzieci.

- Louis? - domyśliłem się i zmarszczyłem brwi.

To zupełnie do siebie nie pasowało. Lou nigdy nie skrzywdziłby bezbronnego dziecka. Nie podobała mi się cała ta sytuacja. Przysiadłem na piętach i spojrzałem na czarnowłosego. Na karku miał ślady wilczych zębów. Kobiety miały rację, że to był wilk.

- Odbiło mu. - dodała druga. - Powinien wynosić się z tego terenu. Nie pasuje tutaj.

- Cisza! - warknąłem.

Nie mogłem tego dłużej słuchać. Omegi jak na komendę zamilkły i skuliły się w sobie. Popatrzyły na mnie z żalem, a następnie spuściły wzrok. Westchnąłem zmęczony i odgarnąłem kosmyki włosów chłopca.

- Paul opowiesz mi co się stało? - popatrzyłem uważnie na twarz dziecka.

- Jest w szoku, cały się trzęsie... - odezwała się kobieta.

- Cisza! - powtórzyłem. - Nie  z tobą rozmawiam Omego!

- Bo j-ja b-bawiłem się i-i...

- Spokojnie, mów powolutku, mamy czas. - zapewniłem i uśmiechnąłem się pogodnie.

- Chciałem złapać zębami  ważkę i oddaliłem się od pozostałych. Pośliznąłem się na kamieniu pod wodą i zacząłem się zanurzać. Byłem wilczkiem, wujku. Chciałem zawołać na pomoc, ale połykałem wodę. Bałem się. Moja ciocia rozmawiała z inną panią. Chciałem płynąć, ale nie miałem siły. Jakiś obcy wilk złapał mnie i pomógł mi wyjść na brzeg. - powiedział po dłuższej chwili. - Wujku Harry?

- Tak? - spojrzałem na niego a następnie zgromiłem wzrokiem kobiety.

- Nie podziękowałem tamtemu wilkowi. Nie znam go, ale raz się z nami bawił, tylko później uciekł...

- Louis, ma na imię Louis. - powiedziałem i podniosłem się.

Spojrzałem na pozostałe dzieci. Spoglądały w stronę rzeki. Coś między sobą szeptały. Kobiety nie odezwały się do mnie ani słowem. Byłem na nich zły. Zastanawiałem się tylko gdzie schował się Lou. Pewnie jak na niego nakrzyczały to się wystraszył.

- Cześć, dzieciaki. - zacząłem, gdy tylko podszedłem do grupki wilczków. - Wiecie gdzie pobiegł wilk, który uratował Paula?

- Mój tata za nim pobiegł. - powiedział dumnie chłopiec.

- Mój też! - zawołała rudowłosa dziewczynka.  - Nasi rodzice pobiegli z nim, wujku Harry.

- Chyba tamten wilk był niegrzeczny... - odezwał się teraz najmłodszy chłopiec. - Moja mama powiedziała, że trzeba go ukarać.

- A moja powiedziała, że więcej się tu nie pokaże. - dodało kolejne dziecko.

Odszedłem od nich i przeszedłem przez rzekę. Zupełnie zignorowałem fakt, że zmoczyłem sobie spodnie aż do kolan oraz buty. Gdy znalazłem się po drugiej stronie zastygłem w bezruchu. Usłyszałem głośne wycie wilka. Był to dźwięk tak smutny, że łamał mi serce. I byłem pewien, że nigdy go nie słyszałem. Mógł należeć tylko do niebieskookiego. Przemieniłem się w wilka i ruszyłem jak najszybciej w stronę z której słyszałem wycie. Znalazłem się w złym miejscu. Nigdzie nie widziałem wilkołaków, lecz nie musiałem długo czekać. Nagle zauważyłem pędzącego w moją stronę Louisa. Z początku byłem zdezorientowany. Położył się przy mnie, a następnie szybko wczołgał pode mnie. Schował się między moimi nogami. Spuściłem głowę i zerknąłem na niego. Cały się trząsł. Polizałem go po nosie, lecz nawet to go nie uspokoiło.

Spojrzałem teraz na członków stada. Zatrzymali się dwa metry od nas. Chyba domyślili się, że popełnili okropny błąd. Użyłem głosu Alfy, aby ich uspokoić. Gdy zapanowała cisza dostrzegłem, że Louis miał zamknięte oczy, lecz wciąż oddychał szybko. Ostrożnie przeszedłem na bok, aby na niego nie nastąpić. Przemieniłem się w ludzką postać i kucnąłem nad wilkiem. Delikatnie spojrzałem na jego łapy, które miał poobcierane i w niektórych miejscach miał zaczerwienioną skórę. Lou zasnął zapewne  ze zmęczenia. Odwróciłem się do członków watahy.

- W tej chwili macie się przemienić! - warknąłem. - Czeka nas długa rozmowa.

Posłusznie wykonali moje polecenie. Nie odważyli się spojrzeć na mnie. Chyba pierwszy raz bali się, że po prostu się na nich rzucę.

- Alfo on... - zaczął jeden śmiałek.

- Uratował jedno szczenię, gdy Omegi, które miały pilnować dzieci ucinały sobie pogawędkę! - powiedziałem wciąż podniesionym tonem głosu.

- My... my nie wiedzieliśmy. - bronili się. - Myśleliśmy, że...

- Jestem tak cholernie wściekły, że mam ochotę was pozabijać. - mruknąłem. - Dlaczego wiecznie czepiacie się tej małej Omegi? Co on wam takiego zrobił?

- Przywódca nie ma dla nas w ogóle czasu. Spędza tylko czas z tym dzikusem w lesie i...

- Nie kończ. - odezwałem się. - Bo jeszcze raz go obrazisz, to pożałujesz. Wiem, że nie jestem idealnym przywódcą, dlatego wspomniałem o tym na dzisiejszym spotkaniu. Zack?

- Tak? - czarnowłosy spojrzał na mnie niepewnie.

- Dopilnuj, aby wszyscy dowiedzieli się o popołudniowym spotkaniu na głównym placu. Powiadom wszystkich, aby stawili się o czternastej. Mam bardzo ważną wiadomość do przekazania. Możecie się rozejść... - westchnąłem.

Wilkołaki posłusznie odeszły. Spojrzałem w stronę  granicy. Po drugiej stronie siedziało kilka wilkołaków. Uważnie obserwowali moje poczynania.

- Nigdy nie dostaniecie Louisa. - zawołałem. - A teraz pieski uciekajcie do pana i przekażcie mu pozdrowienia od Harry'ego. - uśmiechnąłem się krzywo.

Podszedłem do Omegi i wziąłem ją na ręce. Louis nigdy nie był ciężki. Nieraz zastanawiałem się, czy nie jest aż za bardzo szczupły. Zaniosłem go do naszej kryjówki. Położyłem na jego legowisku na którym uwielbiał spać. Była to zwykła kupka liści, ale on nigdy na to nie narzekał.

Czuwałem przy nim dopóki się nie obudził. Pierwsze co zrobił to od razu przytulił się do mnie i nawet na chwilę nie mogłem się od niego uwolnić. Lizał mnie po twarzy i merdał ogonem co uznałem za bardzo urocze.

- Chodź ze mną, Lou. - powiedziałem. - Muszę załatwić bardzo ważną rzecz a wiem, że nie chcesz zostać tu sam. Załatwię to szybko i zaraz tu wrócimy.

Wilkołak niechętnie ruszył za mną. Poszliśmy do mojego domu. Pierwszy raz Louis nie został na dworze. Niepewnie przekroczył próg mojego mieszkania. Rozglądał się zaciekawiony po pomieszczeniu, kiedy ja wkładałem na siebie ubrania. Dziś zdążyłem zniszczyć już jeden komplet ubrań, a przez ten miesiąc będzie już z dwudziesty.

- Wiesz, że możemy tu zostać wilczku? - ukucnąłem przed nim i pogłaskałem po głowie. - Możemy tu zamieszkać zamiast w lesie. Nie musisz się przemieniać jeśli nie chcesz. Zastanów się nad tym, dobrze?

Wyszliśmy z budynku na zewnątrz. Na głównym placu zaczęło przybywać wilkołaków. Louis po jakimś czasie uciekł ode mnie i schował się w pobliskich krzakach.

Nerwowo popatrzyłem po twarzach zebranych osób. Pojawiła się tu cała wataha. Obok mnie stali moi najlepsi przyjaciele. Liam wpatrywał się we mnie, próbując wyczytać coś z mojej twarzy. Rzadko kiedy robiłem zebrania. Nigdy nie było takiej potrzeby. Aż do teraz.

- Zrzekam się swojego stanowiska - oświadczyłem prosto z mostu.

Nie siliłem się na żadne długie przemówienie. Nie chciałem przedłużać tego spotkania. Każdy miał swoje sprawy, którymi najchętniej by się teraz zajął niż stał tutaj.

- Harry... Nie możesz po prostu tak... - zaczął oszołomiony Niall.

- Mogę. Wataha mnie nie potrzebuje. - powiedziałem spokojnie. - Nie nadaję się na lidera.

- Bzdury gadasz, jesteś dobrym przywódcą. - teraz to Liam zabrał głos, występując o krok do przodu przed tłum.

- Nie wszyscy mi ufają. Nie jestem wystarczającym przywódcą dla watahy. Nie jestem w stanie być dobry dla nich wszystkich. - wskazałem na grupę osób stojących wokół. - Ale będę najlepszą Alfą dla niego. - z kolei wskazałem na małą, wystraszoną niebieskooką Omegę ukrywającą się w krzakach. - On tego potrzebuje. On mnie potrzebuje.

- Harry...

- To by było wszystko. - westchnąłem. - Powitajmy przyszłą Alfę. - ukłoniłem się nisko przed wysokim chłopakiem. - Wiem, że dobrze zaopiekujesz się stadem. Wierzę w ciebie Zayn.

- Ty chyba żartujesz! - zawołał. - Nie ma mowy, wiesz jaka to odpowiedzialność?

- Wytrzymałeś z Niallem, który był w ciąży. Jestem pewien, że już nic cię nie zaskoczy. - posłałem mu delikatny uśmiech, który odwzajemnił. - Wataha w końcu doczekała się swojej Luny.


🐾🐾🐾🐾🐾

Witajcie kadeci/wilki!

Dziękuje za życzenia :D

Dziś rozdział dłuższy niż zazwyczaj, bo ponad 1600 wyrazów.

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Do następnego ^.^

xx

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top