Rozdział 15


Louis

W watasze Stylesa byłem niecały miesiąc. Nikomu tak bardzo nie ufałem jak jemu. Często spędzaliśmy ze sobą czas. Praktycznie większość dnia. Nie przeszkadzało mi to, czy Harry był w wilczej czy ludzkiej postaci. Najważniejsze, że zawsze był obok mnie i nie musiałem się niczego bać. Nad ranem zielonooki wracał do swojego domu. Nie chciałem być blisko ludzi, więc wciąż sypiałem wśród liści, a chłopak razem ze mną. Byłem mu za to wdzięczny. Rozumiałem też, że nie może przebywać ze mną dwadzieścia cztery godziny na dobę. Miał swoje obowiązki względem watahy i go doskonale rozumiałem. Tak było i dzisiaj. Zaraz po przebudzeniu pożegnał się ze mną i pobiegł do siebie. Ja korzystając z wolnego czasu poszedłem nad rzekę.

Od kilku dni zauważyłem, że gdy siedzę w ukryciu to nikomu nie przeszkadzam. Nikt nie zabiera szczeniąt i mogą bawić się one w wodzie. Ja wszystkiemu przyglądam się cierpliwie ukryty za krzakami. I tak jest w porządku. W zupełności mi wystarcza.

Tego dnia było upalnie. W rzece bawiło się pięcioro dzieci, a nad brzegiem stały dwie kobiety, które ze sobą rozmawiały. Miały na sobie letnie sukienki. Trochę im zazdrościłem, bo będąc w wilczej postaci futro nieźle trzymało ciepło i było mi wręcz gorąco.

Leżałem na ściółce i głowę oparłem na przednich łapach. Cały czas patrzyłem na dzieciaki. Tyle bym dał, aby mógł teraz do nich dołączyć... Mój wzrok przykuł jeden wilczek o czarnej sierści. Był najbardziej oddalony od całej reszty. Jego głowa co jakiś czas zanurzała i wynurzała się z wody. Machał łapami próbując dopłynąć do brzegu, lecz mu  się to nie udawało.  Poderwałem się na łapy i spojrzałem na stojące kobiety. Były tak zajęte rozmową, że nie zauważyły szczeniaka w tarapatach. Nawet na chwilę nie spojrzały w stronę rzeki. Długo się nie zastanawiałem.

Pobiegłem w tamtą stronę i rzuciłem się do wody. Zacząłem płynąć w stronę wilczka. Szczeniak nie miał już siły i tonął pod wodą. Złapałem go zębami za futro na karku. Nie było to zbyt komfortowe, ale lepsze to niż utrata życia. Nurt po tej stronie rzeki był silniejszy i nawet ja miałem mały problem by dopłynąć do brzegu. Po chwili mi się to udało. Wypuściłem szczeniaka z pyska i trąciłem nosem. Na całe szczęście otworzył oczka i ostatkiem sił zmienił się w ludzką formę. Był to mały chłopiec, może sześcioletni? Miał czarne włosy i piwne oczy. Patrzył się na mnie dłuższą chwilę.

Do rzeczywistości sprowadziło mnie głośne warczenie. Obok mnie pojawiły się cztery wilkołaki. Za nimi szły dwie kobiety, które wcześniej pochłonięte były w rozmowie. Spojrzałem jeszcze raz na chłopca. Na karku miał odcisk po moich zębach, rany nie były zbyt głębokie, ale na pewno przebiłem jego skórę. Zapewne miałem na pysku też szkarłatną ciecz. Wiedziałem jak to musi dla niech wyglądać, ale nie zaatakowałem dziecka. Nie miałbym podstaw co do tego. Dlaczego zawsze muszę się znaleźć w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie? Chociaż gdybym nie ja, nie byłoby tego malucha.

Wilkołaki, w tym wypadku dwie Alfy i jedna Beta zaczęły podchodzić do mnie bliżej. Nie spuszczały ze mnie  wzroku. Zacząłem się cofać. Oni nie planowali się zatrzymać. Wpadłem do wody i coraz bardziej się w niej zanurzałem. Porwał mnie prąd rzeki, lecz po dwudziestu metrach udało mi się wydostać na drugi brzeg. Oddychałem bardzo szybko i płytko. Czułem, że woda dostała się do moich płuc.

Leżałem na brzegu i próbowałem uspokoić swój oddech, ale nie dane mi było długo odpoczywać. Wilki przemierzyły rzekę w miejscu, gdzie była najpłytsza i gdzie bawiły się szczeniaki. Niecałą minutę im zajęło aby znaleźć się przy mnie. Patrzyłem na nich błagalnie, ale ich to nie wzruszyło. Próbowałem pokazać im swoją uległość i to, że nie szukam kłopotów. Położyłem się grzbietem na ziemi, choć w środku trząsłem się ze strachu. To na nich jednak nie zadziałało. Jeden z nich warknął głośno i nie potrzebowałem więcej argumentów na to, że należy uciekać. Zerwałem się z ziemi i ruszyłem w stronę lasu. Przez chwilę zacząłem się zastanawiać gdzie mogę uciekać. Zawróciłem i przemierzyłem rzekę, czego oni się nie spodziewali. Chciałem pobiec pod dom Harry'ego. On nigdy by nie pozwolił, aby stała mi się krzywda. Byłem nawet blisko zabudowań, kiedy moją drogę zagrodziły kolejne wilkołaki.

Wiedziałem, że za mną nie przepadają. Zmusili mnie do odwrotu. Przegonili aż za rzekę, ale na tym się nie skończyło. Biegli tuż za mną i co chwila głośno warczeli, aby utwierdzić mnie w przekonaniu, że tak łatwo nie zrezygnują. Biegłem wręcz na oślep. Uważałem, aby nie wpaść na drzewo. Parę razy potknąłem się na korzeniach, lecz wciąż biegłem. Bolały mnie już łapy. Obejrzałem się za siebie, lecz pościg nadal trwał. Przegonili mnie aż do samej granicy mojej starej watahy. Odgłosy wycia i powarkiwania przyciągnęły członków stada Aarona. Jego samego nie widziałem. Zatrzymałem się tu przed linią. Nie mogłem przekroczyć terenu. Aaron odgrażał się wojną, a tego bardzo nie chciałem.

Znalazłem się między młotem a kowadłem. Nigdzie mnie nie chcieli. Zrobiło się małe zamieszanie. Wilkołaki po drugiej stronie cierpliwie czekały aż wkroczę na ich teren, aby mogły mnie rozszarpać. Te po mojej stronie również na to liczyły. Przestały biec i tylko podchodziły powoli w moją stronę. A ja? Siedziałem i przeskakiwałem wzrokiem od jednych do drugich. Czułem, że to już koniec. Chciałem po prostu się poddać i czekać, co ze mną zrobią. Ale chyba za bardzo się bałem, byłem tchórzem i nie chciałem umierać.

Spojrzałem w niebo, które widziałem tylko fragmentami przez gałęzie drzew. Nabrałem powietrza i z całej siły zawyłem. Głośno i tak jak nigdy wcześniej. To trochę zdezorientowało wilki, bo zatrzymały się, ale tylko na chwilę. Były zbyt blisko mnie, więc ruszyłem biegiem wzdłuż granicy. Obok mnie po swoim terenie biegły wilki Aarona. Za mną członkowie mojego stada.

Nie wiem ile tak przebiegłem, ale gdy ujrzałem zielonookiego wilka, odetchnąłem. Nie przestawałem biec, bo za mną wciąż rozbrzmiewało warczenie. Gdy znalazłem się przy Alfie, zatrzymałem się i położyłem obok niego. Ostatkiem sił wczołgałem się pod niego, na co chyba się zdziwił. Byłem drobną Omegą, ale wciąż dziwiłem się, jak zmieściłem pod wilkiem. Harry zniżył głowę i spojrzał się na mnie zdezorientowany. Polizał mnie po nosie i znów skierował swój wzrok na członków stada. Teraz wszyscy zatrzymali się i przylgnęli jak najbliżej ziemi. Słyszałem jak Harry głośno zaczął warczeć, na co skuliłem się w sobie, tak jak pozostałe wilki. Harry ani na krok nie odszedł, dzięki czemu wciąż byłem bezpieczny między jego nogami. Wiem, że gdyby nie ja, już dawno zaprowadziłby porządek i się na nich rzucił. Gdy byłem już pewien, że nic mi nie grozi, opuściłem głowę i zamknąłem oczy. Zastanawiałem się ile jeszcze Harry ze mną wytrzyma. Ciągle są ze mną same kłopoty i ciągle musi mnie ratować. Nie chciałem być dla niego ciężarem. To zawsze Omega służyła Alfie, nigdy nie na odwrót. Tak zostałem wychowany i tego wymagał ode mnie Aaron. Ale Harry był inny...


🐾🐾🐾🐾🐾🐾🐾

Witajcie kadeci/wilczki!

Za dziesięć minut powinnam być w pracy, ale chciałam dokończyć dla was pisać ten rozdział. (Sprawdzany w ekspresowym tempie)

Miał pojawić się jutro, ale daję wam go dzisiaj z okazji urodzin porucznika. ^.^

Porucznik Sieg robi się coraz bardziej stary... Po ,,Yes, sir!'' miał przejść na emeryturę, ale jednak nie wytrzymał bez was xx

Dziękuję za gwizdki i komentarze!

Do następnego wilczki!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top