Rozdział 11
Louis
Obudziłem się w środku nocy. Uniosłem łebek do góry i obok siebie zauważyłem wilka. Zerwałem się na równe łapy i odsunąłem na parę metrów. Wilkołak jednak zdawał się w ogóle tego nie widzieć. Podszedłem powoli do niego i zauważyłem, że śpi. Niepewnie trąciłem go nosem, lecz jedynie mruknął coś pod nosem, przez co drgnąłem wystraszony. Chwilę chodziłem wokół zielonookiego. Wciąż byłem zmęczony, więc położyłem się bliżej niego. Leżeliśmy oddaleni od siebie niecały metr. Tak było w porządku. Gdy obudziłem się drugi raz, zauważyłem wilkołaka jeszcze bliżej siebie, to było już za blisko. Podniosłem się ostrożnie i odsunąłem dalej. Tak zleciała cała noc.
Rano wstałem i wystawiając łapy do przodu zacząłem się przeciągać i ziewać. Gdy zobaczyłem rozbudzonego wilkołaka, zamarłem. Pierwsza myśl jaka pojawiła mi się w głowie to ucieczka. Bardzo chciałem uciec daleko stąd. Nie wiem jakim cudem sam siebie przekonałem do pozostania w miejscu. Potem zrobiłem coś zupełnie głupiego. Sam podszedłem do wilkołaka. Nie chciałem sprawiać problemów tutejszemu przywódcy. Wiedziałem, że będąc tutaj muszę się jemu podporządkować. Tak było zawsze. Alfa rządził stadem, a Omega zajmowała najniższą pozycję.
Gdy trącił mnie nosem wstrzymałem powietrze. Z całych sił starałem się nie uciec, co było ciężkie i niezwykle trudne. Czułem jak łapy mi drżą. Wilkołak podszedł znacznie bliżej i czułem jego dotyk na karku, a potem na grzbiecie. Przez chwilę bałem się, że mnie ugryzie. Mógł to zrobić i byłoby po mnie. Gdy już planowałem wziąć łapy za pas, zielonooki się odsunął. Odetchnąłem z ulgą i nieco się uspokoiłem. Patrzyłem uważnie na wilka. Nie wiedziałem jak mam się zachować. To oczywiste, że powinniśmy porozmawiać, ale wciąż za bardzo się bałem. Może to głupie, ale bardziej bałem się Harry'ego w ludzkiej postaci niż w wilczej. Nie potrafiłem tego wytłumaczyć. Może to przez poprzedniego Alfę, który wiedział co zrobić, by kara bolała jak najbardziej i abym o niej nigdy nie zapomniał. I nie zapomnę. Tego nie da się zapomnieć.
Szelest w krzakach skupił uwagę Alfy. To była jedyna okazja, aby uciec. I zrobiłem to. Schowałem się za krzakami. Nie odchodziłem daleko. Wilkołak jednak mnie nie szukał. Wrócił w stronę budynków. Znów zostałem sam.
Zacząłem kierować się w stronę rzeki. To od zawsze było moje ulubione miejsce. Jak zwykle schowałem się w zaroślach, aby nikomu nie przeszkadzać. Po kilku minutach przybiegły młode wilki. Od razu zaczęły chlapać się w wodzie. Znów przyłapałem się na tym, że mój ogon rytmicznie merdał jak u psa. Nic nie mogłem poradzić na to, że się cieszyłem. Niepewnie wychyliłem się z krzaków i podszedłem do wody. Wszedłem przednimi łapami i obserwowałem reakcję wilczków. Spojrzały na mnie zaciekawione. Jeden śmiałek odważył się nawet podbiec do mnie. Stykaliśmy się nosami. Nagle skoczył na mnie i złapał ucho między ząbki. Zaczął je podgryzać. Trąciłem łapą wodę i ochlapałem go. To chyba zachęciło pozostałe szczeniaki, bo okrążyły mnie i zaczęły mnie chlapać. Kopały wodę jakby robiły dół w ziemi. Położyłem się w wodzie tak, że wystawała mi tylko głowa i nieco grzbietu. Wilczek o białej sierści wskoczył na mnie i zaczął dreptać na moim grzbiecie. Po chwili wskoczył do wody. Pozostałe poszły jego śladem i zrobiły sobie ze mnie skocznię.
Nigdy się tak nie cieszyłem. Było to ciekawe doświadczenie. Zanurzyłem pysk w wodzie i zacząłem wypuszczać powietrze nosem tak, że zrobiły się bąbelki. Dzieciaki szybko to podłapały i zaczęły mnie naśladować. Tak skupiłem się na zabawie, że zapomniałem obserwować otoczenie. Nad brzeg rzeki przybiegła jakaś obca Alfa. Obnażyła kły i podchodziła bliżej. Zerwałem się z miejsca, przez co jeden ze szczeniaków zsunął się z grzbietu i wpadł do wody. Nic sobie nie zrobił. Nie czekałem ani chwili dłużej. Wybiegłem z rzeki i zacząłem uciekać jak najdalej. Co chwila oglądałem się, czy mnie nie goni. Na szczęście tak nie było. Zwolniłem dopiero gdy znalazłem się w tym samym miejscu, gdzie spałem wczoraj. Zwinąłem się w kłębuszek i położyłem na uschniętych liściach. Najchętniej zakopałbym się w nich cały i nigdy stąd nie wychodził.
Nigdzie nie było dla mnie miejsca. Rodzinna wataha mnie wyrzuciła. Tutaj traktują jako wroga, jako zagrożenie. Oczywiście ich rozumiem! Ne mam im tego za złe... Pewnie sam bym się tak zachował, gdyby chodziło o moje szczeniaki. To było głupie co zrobiłem. Nie powinienem opuszczać tej kryjówki za nic w świecie. Ułożyłem łeb na swoich łapach i zamknąłem oczy. Pomimo zamkniętych powiek na zewnątrz wydostawały się łzy. Dlaczego zawsze muszę wszystko psuć?
Aaron mnie nie chce, bo jestem beznadziejny. Nigdy nie będę miał szczeniaków. Wszędzie mnie przeganiają. Tylko przeszkadzam. Czasami zastanawiam się, że lepiej by było, gdybym w ogóle się nie urodził. Nie byłoby ze mną tylu problemów. Dlaczego życie musi być takie trudne? Nie chcę uciekać do końca życia...
Moje użalanie się nad sobą przerwał odgłos łamania gałęzi. Spojrzałem w bok i zauważyłem Harry'ego. Gdy napotkał moje spojrzenie, zatrzymał się w miejscu. Teraz mogłem dokładnie przyjrzeć się jego ludzkiej formie. Był bardzo przystojny. Miał ciemno brązowe włosy, które kręciły się i nie były one za długie, bo nie sięgały nawet do ramion. Na twarzy gościł mu delikatny uśmiech. Był wysoki i miał intensywnie zielone oczy, które bardzo polubiłem. Teraz na sobie miał ubranie. Zwykłe czarne jeansy i białą bluzkę. We włosach czerwona bandanę. W reku trzymał talerz z dwoma dużymi stekami. Poczułem ogromny głód. Nie jadłem już ponad dobę.
Harry zaczął podchodzić powoli, lecz nie potrafiłem wysiedzieć w miejscu. Zerwałem się na nogi i cofnąłem o dwa kroki. Chłopak westchnął i rozejrzał się dookoła. Spojrzeniem odszukał długi kij i wziął go do ręki. Skuliłem się jak najbardziej przywierając do podłoża i poczułem jak moje serce przyśpiesza. Zielonooki podszedł jeszcze o dwa kroki. Był za blisko. Wystawiłem kły gotowy by w każdej chwili się bronić. W środku trząsłem się ze strachu.
Styles jednak nie miał złych zamiarów. Postawił talerz ze stekami na ziemi i kijem podsunął w moją stronę. Zdziwiłem się nieco, ale ani na moment nie spuściłem go z oczu. Dopiero gdy zabrał kij i wyrzucił go daleko, wyprostowałem się, gdyż wcześniej wciskałem się niemal w ziemię. Czułem przepiękny zapach mięsa. Spojrzałem na chłopaka. Chyba zrozumiał mój przekaz, bo cofnął się o pięć kroków i usiadł pod drzewem, opierając się o nie plecami. Ostatni raz obrzuciłem go spojrzeniem i podszedłem do talerza. Uważnie go obwąchałem.
- Nie jest zatrute. - usłyszałem znajomy głos. - Nie wiedziałem, czy będziesz chciał usmażone czy surowe. Jeśli chcesz, mogę ci to usmażyć.
Pokręciłem głową i wystawiłem język, liżąc przepyszne mięsko. Zdecydowanie nie mogę dłużej czekać. Złapałem na raz dwa kawałki mięsa i podszedłem pod drzewo. Tam położyłem się w moim legowisku, które zrobiłem z liści. Łapami przytrzymywałem sobie stek, a zębami rozrywałem go na kawałeczki. Co jakiś czas zerkałem w stronę chłopaka, który nie spuszczał mnie z oczu nawet na chwilę.
- Jedz powoli, bo się udławisz. - dodał rozbawiony, gdy z trudem przełknąłem spory kawałek mięsa. - Mogę do ciebie podejść?
Przysunął się nieco bliżej, na co zawarczałem. Nie chciałem, aby się zbliżał. A szczególnie teraz, gdy jadłem to przepyszne mięsko.
- Uznam to za ,,nie''. - westchnął i zaczął bawić się gałązką.
🐾🐾🐾🐾🐾
Witajcie kadeci/wilki!
Rozdziały miałam wstawiać raz na trzy dni...
Jak zwykle wyszło inaczej i staram się dla was pisać codziennie.
Chyba przyzwyczajenie z ,,Yes, sir!" :D
Dziękuję za gwiazdki i komentarze!
Miłego dnia! ^.^
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top