Rozdział 17


Louis


Czułem się głupio w obecnej sytuacji. Przeze mnie Harry zrzekł się najważniejszego stanowiska w watasze. Nie chciałem być ciężarem dla nikogo. A tym bardziej dla zielonookiego.

Gdy zebranie się skończyło, ja nadal siedziałem w krzakach. Nie byłem pewny co teraz ze mną będzie. Harry zawsze mnie chronił. Zayna nie znałem. Bałem się, że zechce mnie wyrzucić. To byłby koniec, bo nie miałbym się gdzie podziać. Moje rozmyślania przerwał cień, który pojawił się tuż przede mną. Spojrzałem na postać, która zatrzymała się przy krzakach. Był to nasz nowy przywódca. Przysiadł na piętach  i spojrzał mi w oczy.

- Jeśli chodzi o ciebie Louis, to nic się nie zmieniło. Nadal jesteś jednym z nas i nic ci nie grozi. Dopilnuję, aby nikt więcej nie sprawił ci przykrości. - posłał mi delikatny uśmiech.

Zacząłem rozglądać się za Harrym. Stał zaledwie pięć metrów od nas i żywo z kimś rozmawiał. Z tego co się dzisiaj dowiedziałem to jego rozmówcą była Luna stada. Wyglądał dosyć przyjaźnie. Miał blond włos i uśmiech ani na chwilę nie schodził mu z twarzy. Wydawał się być pozytywną osobą.

- Bardzo się o ciebie martwimy. - kontynuował czarnowłosy. -  Najbardziej to Harry. Nie powinieneś mieszkać w odosobnieniu. Wataha to jedna wielka rodzina. Wiem, że członkowie pochopnie cię ocenili i przestraszyli, ale sam przekonasz się, że naprawdę są miłymi ludźmi. Wiem, że nie mogę od ciebie tego wymagać, ale wolałbym, gdybyś w końcu z nami porozmawiał.

Zacząłem się wycofywać. Wiedziałem, że to nastąpi. Nowy przywódca miał teraz władzę i wykorzysta ją przeciwko mnie. Będzie kazał mi się zmienić, ale ja nie chcę. Jeszcze nie teraz.

- Zaczekaj, Louis. - zawołał.

Popatrzyłem się na niego niepewnie. Wiedziałem, że miał rację. We wszystkim co powiedział kryło się ziarnko prawdy. Niestety nic nie mogłem poradzić, że byłem tchórzem. Bałem się przemienić, ponieważ ludzka forma jest o wiele bardziej wrażliwa i krucha od tej wilczej. Bałem się zranienia, upokorzenia i bólu. Odkąd zmieniłem się w wilka od tamtej pory tego nie odczułem. Byłem szczęśliwy i niczego mi nie brakowało. Chciałem, aby tak pozostało.

- Chcę tylko powiedzieć, że decyzja i moment, w którym zdecydujesz się zmienić formę należy do ciebie. To twoja decyzja i ja ją szanuję. - dodał. - Chciałbym, abyś nieco się przekonał do pozostałych członków. Może zaczniemy ode mnie i Nialla? Przekonasz się, że jesteśmy w porządku. Odwiedzicie naszą rodzinkę wraz z Harrym, co ty na to?

Chwilę nad tym myślałem. Jego pomysł był w porządku. Skinąłem głową i wyszedłem z krzaków. Stanąłem obok czarnowłosego ze spojrzeniem utkwionym w zielonookiego. Wciąż jeszcze pochłonięty był rozmową.  Drgnąłem nieco, gdy poczułem dotyk na swoim karku. Zerknąłem niepewnie na mulata. Palcami przeczesywał moją sierść.

- Tutaj rany już się zagoiły. - odpowiedział na moje nieme pytanie. - Ale myślę, że jeszcze przydałaby się seria zastrzyków...

Podkuliłem ogon i pobiegłem w stronę Harry'ego. Stał do mnie tyłem,więc przecisnąłem się miedzy jego nogami. Ten zachwiał się i o mało co się nie przewrócił.

- Co jest, Lou? - spojrzał na mnie i pogłaskał między uszkami.

- Żartowałem! - zawołał za mną Malik. - Zastrzyki nie będą konieczne...

Cała grupa parsknęła śmiechem. Czułem się zawstydzony. Położyłem się na ziemi i zakryłem swoje oczy łapą. Spotkało się to z przesłodzonymi komentarzami. Nie wiedziałem dlaczego ktoś miałby nazywać mnie słodkim i uroczym, przecież byłem mężnym i dzielnym wilkiem!

Szybko zaakceptowałem towarzystwo rodziny Malik. Obecnie znajdowaliśmy się w ich salonie. Niall naprawdę okazał się całkiem nieszkodliwy. Ciągle gadał i zarażał każdego swoim dobrym humorem. Razem z Zaynem oraz Harrym rozmawiał o jakichś nudnych sprawach odnośnie watahy. Ja miałem ciekawsze i lepsze zajęcie. Mała Liv była przesłodka. Miała dwa latka. Była posiadaczką pięknych niebieskich oczu. Pomimo młodego wieku była bardzo śmiała. Teraz siedziała oparta o mnie i bawiła się puchatym ogonem. Nie przeszkadzało mi to od czasu, aż postanowiła go obślinić. W końcu go ugryzła, na co zapiszczałem. Zwróciłem tym uwagę wszystkich obecnych.

- Liv... tak nie można... - odezwał się blondyn. - Wujka Lou to bolało. - zaczął jej tłumaczyć.

Spojrzał na mnie przepraszająco, lecz ja nie chowałem urazy. Podniosłem się i polizałem dziewczynkę po twarzy. Od razu się zaśmiała i zaczęła piszczeć szczęśliwa.

- No dobrze, baw się dalej, ale bez gryzienia, Liv - upomniał ją i wrócił do rozmowy.

Czarnowłosa jednak niezbyt przejęła się słowami swojego rodzica. Wciąż próbowała złapać mnie za ogon, lecz jej uciekałem kręcąc się w kółko. Gdy jej się znudziło usiadła i spoglądała na mnie zaciekawiona. Położyłem się obok niej. Poczułem małe rączki, które zaczęły ciągnąć mnie za uszy. Trąciłem ją za to nosem. Przez chwilę bałem się, że zrobiłem to za mocno i zaraz się rozpłacze, lecz ta pozostała niewzruszona. Złapała w swoje piąstki moją sierść i wdrapała na mój grzbiet. Objęła mnie małymi rączkami za szyję i tak leżała. Po dłuższej chwili obejrzałem się na nią. To było dziwne, że tak nagle przestała się bawić czy piszczeć. Kątem oka zauważyłem, że miała zamknięte oczy. Zasnęła.

Podwinąłem ogon pod siebie i ułożyłem się wygodnie, uważając, aby nie zrzucić dziecka. Oparłem łebek na łapach i przyglądałem się rozmowie swoich towarzyszy. Dopiero gdy skończyli jakąś burzliwą dyskusję spojrzeli w naszą stronę.

- Ale to urocze! - zawołał blondyn. - Pięknie wyglądają.

- Przeniosę Liv do łóżeczka. - oznajmił mulat.

Wstał z kanapy i podszedł do nas. Podniosłem łeb i uważnie go obserwowałem. Wyciągnął ręce w stronę dziewczynki, na co zawarczałem. Nie chciałem, aby ktoś ją zabierał. Teraz czułem się potrzebny. Chociaż tyle mogłem dla nich zrobić, odwdzięczyć się za to, że mogę tutaj być.

- Rozumiem, że nie pozwolisz mi zabrać Liv? - westchnął i po chwili na jego twarzy pojawił się uśmiech.

- Chyba straciliście dziecko. Teraz Louis się nią zaopiekuje. - dodał żartobliwie Harry.

- Sprawcie sobie własne. - powiedział blondyn z szerokim uśmiechem na twarzy.

W pomieszczeniu zapanowała cisza. Spojrzałem w stronę Harry'ego. Wydawał się zmieszany. Spojrzenie wbił w podłogę. Przygryzł dolną wargę, co nigdy mu się nie zdarza. Chciał coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili się rozmyślił.

- O nie... Przepraszam, Hazz... - zaczął Niall. - Tak mi się powiedziało, przepraszam...

- W porządku. - zapewnił. - Louis miał już swojego Alfę i jest to niemożliwe... - powiedział cicho. - Pójdę się przewietrzyć. Jakby co będę przed budynkiem.

Wiedziałem, że ostatnie zdanie skierował do mnie. Wiedział, że boję się zostawać sam bez niego. Szczególnie gdy znajdowałem się w budynku skąd nie miałbym drogi ucieczki. Ostatnim razem w gabinecie lekarskim wyskoczyłem przez okno. Nie był to mądry pomysł, ale innego nie miałem. Chciałem jak najszybciej wydostać się z zamkniętej przestrzeni. Teraz było w porządku. Mając małą Liv na plecach czułem się bezpieczny i dumny, że na coś się przydaję.

Zacząłem zastanawiać się jednak nad słowami Harry'ego. Dlaczego stracił humor i wyszedł? Czy to znów ja zrobiłem coś nie tak?


🐾🐾🐾🐾🐾🐾🐾🐾

Witajcie kadeci/wilczki!

Niespodzianka!

Nie wiem jakim cudem  porucznik zmobilizował się  i napisał ten rozdział o.O

Ważne, że się udało i wstawił go jeszcze dziś ^.^

Na nominację odpowiem jak tylko zdobędę okładkę do pracy, gdzie będę wstawiać tam wszystkie nominacje (nie zapomniałam o tym)  :D

Dziękuję za gwiazdki i komentarze!

Dobranoc, wilczki!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top