6. Gniewasz się?

Louis

*****

Wpatrywałem się w kapiącą wodę z kranu. Każda kropelka spadała w dół na utworzoną pianę. W dłoni ściskałem zmywak. Przede mną w zlewie był stos nieumytych naczyń. Sięgnąłem po pierwszy talerz, lecz przez moją niezdarność wyśliznął mi się i spadł z powrotem do zlewu, gdzie stłukł się, podobnie jak drugie naczynie w które uderzył. Przekląłem pod nosem i zacząłem zbierać części, które chwilę temu jeszcze tworzyły talerze. Obetną mi za to z pensji, która i tak była nędzna.

- Louis, co się z tobą dzisiaj dzieje? - usłyszałem słowa swojego znajomego z pracy.

Spojrzałem na niego ze skruchą. Nie chciałem sprawiać kłopotów. Ethan, jeden z kucharzy stał przy mnie ze zmartwionym wyrazem twarzy. Wypuściłem powoli powietrze i przygryzłem dolną wargę.

- Przepraszam - powiedziałem. - Ja... zapłacę za zniszczenia.

- Nie o to chodzi - odparł. - Od dwóch dni dziwnie się zachowujesz, jesteś jakby... zamyślony? Coś cię trapi?

- Wszystko jest okej - zapewniłem i zmusiłem się do lekkiego uśmiechu.

- Lou...

- Po prostu... mam trochę zmartwień, to wszystko - wzruszyłem ramionami.

Podszedłem do kosza i wyrzuciłem zbite talerze. Mężczyzna ani na chwilę nie przestał na mnie patrzeć z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Było mi głupio, że w ciągu dwóch dni stłukłem trzy kieliszki i dwa talerze. Co powie o mnie mój szef? Zapewne wyrzuci mnie, jak jeszcze raz popełnię jakiś błąd.

Pracowałem w restauracji, zaznaczę, że bardzo dobrej restauracji. Ciągle było pełno klientów, kucharze mieli pełne ręce roboty, ja też. Nie przyrządzałem potraw, nie byłem szefem kuchni. Pracowałem... na zmywaku. Zmywałem jedynie naczynia lub czasem obierałem ziemniaki czy inne warzywa, gdy nie miałem nic do umycia. Nie była to praca marzeń, ale nie znalazłem lepszej. Kiedyś roznosiłem ulotki i byłem kelnerem w małej knajpce. Musiałem jednak porzucić to zajęcie, gdyż często byłem zaczepiany przez pijane Alfy, a Aidenowi się to nie podobało. Mnie też, ale nigdy nie narzekałem. Nie chciałem być ciężarem dla swojej Alfy, więc podjąłem się kolejnej pracy. Tak wylądowałem tutaj. Nie poszedłem na studia, więc nie mogłem liczyć na nic lepszego.

- Chcesz pogadać?  - zapytał, podchodząc do mnie bliżej.

- Nie będę ci zawracał głowy - odparłem.

- Wiesz, że zawsze tutaj będę - powiedział, jeszcze bardziej zmniejszając między nami odległość.

Czułem silny zapach Alfy. Cofnąłem się o krok, wpadając na blat. Ethan delikatnie się uśmiechał, lecz gdy zauważył moją spanikowaną minę, zatrzymał się. Odszedł ode mnie na bezpieczną odległość. Odetchnąłem z ulgą.

- Przepraszam - powiedział cicho, pocierając dłonią swój kark.

- Wiesz, że Aiden jest zazdrosny. Jeśli znów wyczuje inną Alfę, rozpęta kolejną kłótnię - dodałem, rozglądając się po pomieszczeniu.

Inni pracownicy zajęci byli przyrządzaniem posiłków i nie skupiali na nas swojej uwagi. Mężczyzna pokiwał głową i poprawił swój fartuch.

- Więc co tak cię niepokoi, Lou?- spróbował po raz kolejny.

- Nie chcę o tym mówić, przepraszam - powiedziałem, przechodząc obok mężczyzny. - Wezmę się za pracę.

Każdy z nas ruszył do swoich obowiązków. Posprzątałem z blatów, robiąc kucharzom wolne miejsce. Przez to znów miałem pełny zlew naczyń do umycia. Odgarnąłem niesforną grzywkę wpadającą mi do oczu i zakasałem rękawy. Chwyciłem gąbkę i płyn do naczyń, po chwili oddając się swojej pracy.

Do kuchni napłynęło kilka zamówień, przez co koledzy z pracy musieli się szybko uwijać. Co chwila było słychać głośne rozporządzenia, jakie wydawał szef kuchni. Mnie one nie dotyczyły. Po cichu nuciłem ostatnią piosenkę, jaką słyszałem w radiu w swoim mieszkaniu, zanim wyszedłem do pracy.

- Tomlinson! - usłyszałem głośne wołanie, przez co przerwałem mycie sztućców.

Obejrzałem się przez ramię i od razu napotkałem spojrzeniem na Dylana. Był szefem kuchni, bardzo wymagającym. Świetnie gotował i doskonale kierował zespołem. Nadawał się do tej pracy, ale jako zwykły człowiek był okropny. Nie lubiłem z nim rozmawiać. Ciągle się wywyższał. Najchętniej unikałbym go przez cały czas, lecz nie było to wykonalne.

- Tak? - zapytałem, w myślach zastanawiając się nad tym, co zrobiłem nie tak.

- Pomóż Royowi obrać ziemniaki - wydał rozporządzenie. - Tylko szybko!

Odetchnąłem i pokiwałem głową. Wypłukałem swoje dłonie z piany i poszedłem do młodego mężczyzny, który siedział na małym stołku i obierał ziemniaki. We dwóch udało nam się szybko uporać z zadaniem. Do końca dnia pomagałem ekipie, głównie sprzątając ich stanowiska pracy.

Gdy wszyscy opuszczali kuchnię po skończonym dniu pracy, udając się do swoich domów, ja zostałem. Musiałem wszystko posprzątać i umyć podłogę. Nie spieszyłem się z tym zbytnio. Zanim zacząłem sprzątać, zajrzałem do garnków stojących na kuchence.

W jednej był sos do spaghetti. Nabrałem odrobinę na palec i spróbowałem, był przepyszny, lecz czegoś brakowało. Był niedokończony. Sięgnąłem po oregano, dodając odrobinę. Złapałem za łyżkę i zamieszałem. Po raz kolejny spróbowałem, było lepsze, przynajmniej według mnie. Na blacie obok leżał talerz z niewydanym jedzeniem. Pierś z kurczaka była już zimna, lecz mi to nie przeszkadzało. Polałem odrobinę sosu na mięso i zacząłem jeść, uśmiechając się sam do siebie. Może sos nie do końca pasował do mięsa, ale mi to nie robiło różnicy.  Byłem głodny, a jedzenie i tak by się zmarnowało, więc nie czułem się winny zjedzenia tego. Po szybkim posiłku zabrałem się za sprzątanie.

Zacząłem od umycia naczyń, na sam koniec zostawiając zmywanie podłóg. Gdy miałem wychodzić z kuchni, jeszcze raz się obejrzałem. Wiele bym dał, aby móc gotować w tym miejscu, jak prawdziwy kucharz. Niestety brakowało mi doświadczenia, które tutaj bardzo się liczyło. To nie była byle jaka knajpa, lecz najlepsza restauracja w mieście. Aiden kiedyś powiedział, że powinienem być wdzięczny swojemu szefowi, że mogę tu zmywać podłogi. Chciałem się szkolić, by do końca życia nie siedzieć na zmywaku, ale to raczej było niedoścignione marzenie. Ale pomarzyć zawsze można, prawda? Z westchnieniem zgasiłem światła, zamykając drzwi.

Jeszcze raz upewniłem się, że dobrze zamknąłem, po czym zacząłem iść chodnikiem. Było już dość ciemno na dworze. Nie lubiłem wracać o późnej porze. Aiden zapewne był w mieszkaniu, prawdopodobnie oglądając telewizję. Mnie po powrocie czekało jeszcze prasowanie jego białych koszul, by miał w czym pójść jutro do pracy.

Mijając ciemny zaułek, wzdrygnąłem się, gdy usłyszałem szmer. Wstrzymałem powietrze, nie przestając iść przed siebie. To tylko szczury, to na pewno musiały być one. Jednak nie zamierzałem tego sprawdzać. Jeszcze bardziej przyspieszyłem kroku.

Odetchnąłem dopiero wtedy, gdy znalazłem się  w mieszkaniu. Tak jak myślałem, mój Alfa znajdował się na kanapie z puszką piwa w dłoni. Obdarzył mnie jedynie przelotnym spojrzeniem, po chwili pociągając łyk z puszki.

- Jadłeś już kolację? - zapytałem go, gdy ściągałem swoje buty przy wejściu.

- Nie ma nic do jedzenia, lodówka jest pusta - odparł obojętnie. - Robiłeś zakupy?

- Aiden, byłem w pracy - powiedziałem zmęczony. - Wróciłeś wcześniej i myślałem...

- A myślisz, że ja odpoczywałem? - warknął rozeźlony, zgniatając pustą już puszkę. - Też pracowałem, aby zapewnić nam byt. Nie mogłeś zrobić pierdolonych zakupów?!

- Przepraszam - powiedziałem cicho, poddając się. - Spróbuję coś przygotować, tylko nie bądź zły. Musisz zrozumieć, że nie tylko ja powinienem dbać o nasz dom. Też potrzebuję twojej pomocy... Nie musisz być ciągle taki nieprzyjemny.

Rozpiąłem bluzę i powiesiłem ją na wieszaku. Od razu skierowałem się do kuchni. Zajrzałem do lodówki, gdzie rzeczywiście było pusto. Na jednej półce stało jedynie mleko, jogurt pitny i opakowanie ugotowanego ryżu z wczorajszego obiadu. Z zamrażarki wyciągnąłem paczkę mrożonych warzyw. Postanowiłem wykorzystać to co jest, aby zrobić jakiś posiłek. Na pewno nie będzie to danie na miarę restauracji, ale powinno być dobre. Warzywa wrzuciłem na patelnię.

- Przepraszam, kochanie - usłyszałem jego głos od progu, gdy szukałem w szafce jakiegoś sosu w proszku, który mógłbym szybko przyrządzić.  - Gniewasz się?

- Nie - odparłem, w końcu odnajdując to, na czym mi zależało.

Usłyszałem kroki, a po chwili zostałem przytulony od tyłu. Poczułem drobny pocałunek na swojej szyi. Aiden pachniał alkoholem, co niezbyt mi się podobało. Miałem nadzieję, że wypił tylko jedną puszkę piwa. Gdyby porządnie się upił, byłby nieznośny, a ja nie miałem siły z nim się dziś męczyć.

- Wynagrodzę ci to - szepnął. - Pójdziemy jutro razem do kina?

- Nie musisz - zapewniłem. - Jutro również pracuję do późna, nie mogę, może...

- Trudno - odparł jedynie, odsuwając się ode mnie, z czego byłem niezadowolony. Brakowało mi bliskości swojej Alfy. Aiden nie był zbyt wylewny ze swoimi uczuciami. - Kiedy zrobisz jedzenie?

- Jeszcze chwila - powiedziałem, będąc zwiedziony słowami swojego chłopaka. - Może... wybralibyśmy się w weekend? Mam wtedy wolne i...

- Wyjeżdżam na spotkanie, Styles zlecił mi ten wyjazd, nie będzie mnie przez weekend.

- Rozumiem - zmarszczyłem brwi, przygryzając równocześnie dolną wargę.

Przygotowałem posiłek, na jaki  składał się ryż z warzywami i sosem. Położyłem talerz przed mężczyzną na stole i nie czekając na żadne podziękowania czy inne słowa, po prostu wyszedłem. Było mi... przykro. Wziąłem szybki prysznic i wsunąłem się do łóżka, które w dalszym ciągu było puste i ziemne. Zasnąłem sam, a gdy rano się obudziłem, Aidena już nie było.

*****

Witajcie, kadeci!

Troszkę mnie tu nie było, ale ostatnio nie mam w ogóle czasu na komputer :c

Miłego dnia ^.^

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top