37. Chyba jest tego wart?


Harry

*****

Poród Louisa był bardzo ciężki. Długo nikt nie wychodził z sali, a ja czekałem pod drzwiami, nie wiedząc, przez co musiała  przechodzić ta mała, dzielna Omega. Nie byłem obecny podczas narodzin naszego dziecka. Nie wiedziałem czy on by sobie tego życzył, a wcześniej nie przedyskutowaliśmy tej kwestii. Nie spodziewaliśmy się, że maluch zechce przyjść dzisiaj na świat. Kiedy tak czekałem, napisałem esemesa do Liama o tym, co się wydarzyło. Obiecałem, że napiszę mu wszystko, jeśli będę cokolwiek wiedział.

Jako pierwszy zza drzwi wyszedł starszy mężczyzna. Przecierał ze zmęczenia czoło. Kiedy jego wzrok napotkał na mnie, zmusił się do lekkiego uśmiechu.

- Pan jest ojcem dziecka?

- Tak, proszę powiedzieć mi co z nimi. Czy wszystko w porządku? Co z Louisem, co z dzieckiem?

- Gratuluję, ma pan ślicznego i dużego syna. Pojawiła się pewna komplikacja, ale z pana partnerem również wszystko w porządku. Zostanie niebawem przewieziony na salę. Niedługo będzie mógł pan zobaczyć się z rodziną.

- Bardzo panu dziękuję - odparłem, wypuszczając z ulgą powietrze.

Nie zatrzymując już lekarza, opadłem na jedno z krzeseł stojących pod ścianą. Sięgnąłem po telefon i wystukałem krótką wiadomość o tym, że mam syna. Liam zamiast odpisać, zadzwonił do mnie. Odebrałem, a w słuchawce oprócz niego rozpoznałem głos Zayna. Obaj byli bardzo podekscytowani.

- Jak Louis zniósł poród? - zapytał rzeczowym tonem Zee.

- Poród był ciężki, ale podobno dochodzi do siebie. Jeszcze ich nie widziałem, niedługo przewiozą Lou na salę i dowiem się czegoś więcej. Będę miał syna!

- Już  go masz - zaśmiał się Liam. - Gratulacje, tatuśku. Teraz pozostaje tylko zdobyć serce jego mamusi.

- To nie takie proste - odparłem, a uśmiech zszedł mi z twarzy. - On ciągle traktuje mnie jak kumpla, nie sądzę, że może mnie pokochać.

- Jeśli nie spróbujesz, nigdy się nie dowiesz. Porozmawiaj z nim. Macie syna, to do czegoś zobowiązuje. Weź sprawy w swoje ręce i walcz o niego, chyba jest tego wart?

- Cholernie wart - poprawiłem. - Kocham go.

- Nie mogłeś zrozumieć tego wcześniej? - westchnął do słuchawki Zayn. - Alfy są takie beznadziejne w sprawach uczuciowych...

- Ej! - zawołał Liam.

- Nieważne, musimy kończyć, bo Zack zrobił kupę, a Liam obiecał, że tym razem go przewinie. Trzymajcie się, chłopcy. Pozdrów Louisa, odwiedzimy go, jak tylko dojdzie do siebie i odzyska siły.

Zaśmiałem się cicho i rozłączyłem się. Schowałem komórkę do kieszeni i postanowiłem czekać. Po dłuższym czasie wyszła do mnie jedna z pielęgniarek i zapytała, czy chciałbym zobaczyć syna. Moja odpowiedź była oczywista, więc razem udaliśmy się do sali, gdzie leżały noworodki. Na razie nie mogłem potrzymać mojego synka, a jedynie pooglądać przez szybę, lecz nie sprzeczałem się.

Louis wciąż spał, kiedy został przewieziony na salę. Z nim także pozwolili mi się zobaczyć. Nie trwało to zbyt długo, gdyż lekarz zasugerował, abym przywiózł mu jakieś potrzebne ubrania i przybory, gdyż po cesarskim cięciu musiał zostać trochę w szpitalu.

Kiedy znalazłem się w szpitalu z potrzebnymi rzeczami, przy  Louisie kręciły się pielęgniarki, które zmieniały kroplówkę. Jedna z nich zapytała, czy może przywieźć już dziecko. Lou powinien niedługo się obudzić. Oczywiście pokiwałem entuzjastycznie głową, nie mogąc doczekać się maleńkiej istotki. Już tylko minuty dzieliły mnie od tego, abym mógł wziąć ją w ramiona.

Kiedy jedna z pań podawała mi malucha, popłakałem się ze szczęścia. Okropnie się wzruszyłem i osmarkałem, lecz nie przejmowałem się tym, skupiony na obserwowaniu maleńkiego dzidziusia.

- To chłopczyk - powiedziała drobna blondynka, uśmiechając się życzliwie. - Ma pan syna.

- Mam syna - powtórzyłem, kiwając energicznie głową.

Bałem się, że skrzywdzę to maleństwo. On był taki delikatny, a moje dłonie takie szorstkie i wielkie. Chłopiec poruszał rączkami, wykrzywiając buzię w grymasie. Zapewne był głodny. Obawiałem się, że się rozpłacze, a ja nie będę wiedział, co robić.

- Może pan go do siebie delikatnie przytulić, aby czuł pana obecność - podsunęła pielęgniarka, cały czas nie spuszczając dziecka z oczu, aby w każdej chwili mi pomóc. - Najlepiej, jakby pan usiadł.

Skinąłem głową i ostrożnie przemieściłem się do fotela stojącego przy łóżku. Delikatnie opadłem na mebel i za radą kobiety przytuliłem do siebie malucha. Pielęgniarki powiedziały, że przyjdą za chwilę, chcąc dać mi odrobinę prywatności w tej niezwykłej chwili.

- Jestem twoim tatą, przystojniaku - powiedziałem, zbliżając swoją twarz do chłopca. - Mój malutki skarb.

- Proszę nie... Błagam, nie zabieraj go, proszę - usłyszałem cichy, ochrypnięty głos dobiegający ze szpitalnego łóżka. - Nie zabieraj mi go, ja oddam wszystkie pieniądze, wszystko, tylko...

- Hej... - powiedziałem delikatnie, przenosząc spojrzenie na drugą istotę, która skradła moje serce. - Jestem tu, Lou , z naszym synkiem. Nigdzie się nie wybieramy. Maluch chciałby cię poznać.

Ostrożnie podniosłem się z fotela i podszedłem do łóżka, na którym Lou próbował usiąść, by oprzeć się na poduszkach. Gdy był gotowy, powoli przekazałem mu naszego syna, szczególną uwagę poświęcając główce, by nie zrobić mu krzywdy. Louis przejął malucha tak, jakby robił to już wiele razy. To wszystko przychodziło mu tak naturalnie, samoistnie. Nie minęła nawet minuta, kiedy przytulał do piersi nasz skarb. Gdy dziecko zaczęło marudzić, Lou zdecydował się je nakarmić. W tym musiały pomóc mu pielęgniarki, które w tej samej chwili weszły do sali, ucieszone widokiem naszej szczęśliwej rodzinki.

Maluch po posiłku został przejęty przez kobiety, które wytłumaczyły, że maluszkowi musi się odbić, zanim go odłożą. Słuchałem wszystkich porad  i uwag uważnie. Chłonąłem całą tę wiedzę niczym gąbka. Chciałem być jak najlepszym ojcem, aby móc wspierać Lou w opiece nad naszą pociechą. Kiedy zostaliśmy sami w sali, spojrzałem ponownie na Louisa, który wyglądał na zmęczonego, lecz pomimo tego delikatnie się uśmiechał.

- Świetnie się spisałeś, kochanie - powiedziałem, siadając przy łóżku.  - Mamy pięknego syna.

- Proszę, nie zabieraj mi go, zrobię wszystko...

- Mówiłem już, że nigdzie go nie zabiorę. Chciałbym... abyście obaj zamieszkali ze mną... już na zawsze. Chciałbym być godny bycia twoim Alfą. Zależy mi na tobie, bardzo, ale to bardzo cię kocham Lou, ciebie i...

- Willa - dodał. - Obaj wybraliśmy to imię dla naszego syna.

Skinąłem głową, zgadzając się z tym. Będziemy tworzyć wspaniałą rodzinę. Po tym wszystkim co przeszliśmy należał nam się spokój.

- Ciebie i Willa - powtórzyłem, nachylając się, aby pocałować suche i spierzchnięte wargi Omegi. Mojej Omegi.

*****

Witajcie, kadeci!

I pojawił się Will ^.^

Miłego dnia !

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top