26. Nie mogę na tobie żerować
Harry
*****
- Możesz mi powiedzieć, co to jest? - dodałem po chwili, widząc zaskoczoną minę Louisa.
Szatyn otworzył usta chcąc coś powiedzieć, lecz ostatecznie zrezygnował. Spuścił swoją głowę i podszedł bliżej mnie. Bez słowa zabrał ode mnie kartkę. Wyglądał na okropnie zażenowanego.
Podczas jego nieobecności i po znalezieniu kartki pozwoliłem sobie rozejrzeć się po kuchni. Zajrzałem nawet do lodówki. Nie chciałem naruszać prywatności Louisa, ale martwiłem się o niego. Niestety moje przypuszczenia się potwierdziły. Lodówka jako i pozostałe szafki w kuchni świeciły pustkami. Nic dziwnego, że Louis sporo spadł z wagi, skoro nie miał pieniędzy, by zapewnić sobie byt. Musiał pożyczać pieniądze od Nialla. Sumy zanotowane na karteczce nie były wielkie.
- Gdzie to znalazłeś? - zapytał cicho.
- Leżało na widoku - odparłem po chwili. - Louis, czy ty nie masz pieniędzy?
- To chyba już moja sprawa - powiedział urażony. - Możliwe, że ostatnio mam mniej pieniędzy, ale daję radę. Jest dobrze, naprawdę.
- Czy Aiden zabrał wszystkie pieniądze? - drążyłem dalej.
Wiedziałem, że za chwilę szatyn się złamie. Już teraz wyglądał na nieźle zażenowanego i zawstydzonego. A przecież nie miał ku temu powodów. Chciałem jedynie pomóc. Nie mogłem pozwolić na to, aby Louis miał długi, nawet jeśli u swojego przyjaciela.
- Tak - westchnął, podchodząc do stołu.
- Nie miał takiego prawa, powinien je natychmiast oddać. Gdy tylko Liam się dowie... - zacząłem zdenerwowany.
- Nie, proszę - powiedział cicho. - Ja nic od niego nie chcę, proszę...
Odsunął sobie krzesło i na nim usiadł. Zapanowała nieprzyjemna cisza. Szatyn nie odważył się na mnie spojrzeć. Wpatrywał się tępo w blat stołu. Odepchnąłem się od szafki, przy której stałem i podszedłem do siedzącego chłopaka, kucając przed nim i chwytając za dłonie.
- Louis? - zacząłem, próbując zyskać jego uwagę.
- Myślę, że powinieneś sobie pójść - powiedział cicho, starając się zabrać dłonie.
- Nie zostawię cię tak samego - zapewniłem. - To przeze mnie wszystko się tak potoczyło, przepraszam za to. Teraz zostałeś sam, nosząc pod sercem nasze dziecko. Nie możesz pracować, nie pozwolę na to. Pozwól mi się tobą zaopiekować. Obiecuję, że nie mam złych intencji.
- Nie mogę na tobie żerować - odparł.
- Nie gadaj głupstw. - Zaśmiałem się, kręcąc głową. - Powinieneś od razu do mnie przyjść, przecież wiesz, że bym ci pomógł.
- Tak, tylko...
Wiedziałem, co miał na myśli. Nie chciałem, aby kończył. Podniosłem się z kucek i tym razem sięgnąłem dłonią po jego twarz. Uniosłem podbródek, aby na mnie spojrzał. Gdy to zrobił, w niebieskich tęczówkach dostrzegłem zbierające się łzy.
- Wybierzmy się na zakupy, Lou - powiedziałem, pomagając mu wstać z krzesła. - Chyba, że jesteś zmęczony, to wtedy...
- Nie, jest w porządku, dziękuję.
Zanim pojechaliśmy do sklepu, zabrałem szatyna do pobliskiej restauracji na obiad. W końcu Omega musiała się dobrze odżywiać i nieco przytyć. Mój pomysł jednak niezbyt spodobał się chłopakowi. Uważał, że niepotrzebnie wydawałem na niego pieniądze, skoro on nie miał jak ich zwrócić. Już i tak czuł się źle z tym, że to ja płaciłem za zakupy. Troszkę pomarudził, lecz i tak nie zamierzałem mu ustępować.
Będąc w supermarkecie, wybrałem sklepowy wózek wiedząc, że nie będą to małe zakupy. Pchałem go przed sobą, kiedy to Lou szedł obok. Najpierw zatrzymaliśmy się przy stanowisku z warzywami i owocami. Nabrałem ich całkiem sporo, gdyż Lou powiedział, że wystarczy mu jedno jabłko, z czym się nie zgodziłem. Po kilku minutach koszyk powoli się zapełniał. Nie zabrakło w nim też słodyczy. Nigdy nie wiadomo, kiedy Louis będzie miał zachcianki, wolałem być przygotowany. Do koszyka wsadziłem również pieczywo, słoiczek miodu, dżem, jajka, mąkę, cukier, mleko, twarożek. Nie zapomniałem o pozostałych niezbędnych rzeczach jak papier toaletowy, mydło, szampon do włosów czy pasta do zębów.
- Naprawdę nie potrzebuję tych wszystkich rzeczy. Wystarczyłby chleb i...
- Nie przejmuj się tym - odparłem, uśmiechając się lekko. - Czy potrzebujesz czegoś jeszcze?
- Nie, już i tak zapłacisz fortunę za to wszystko. Dawno nie robiłem tak wielkich zakupów.
- To dobrze, bo będziemy się po nie wybierać raz w tygodniu - zapewniłem, obserwując z rozbawieniem minę szatyna.
Pani kasjerka szybko skasowała produkty i pożegnała nas, życząc miłego dnia. Sam wziąłem dwie duże torby z zakupami, a Louisowi pozwoliłem nieść jedynie opakowanie papieru toaletowego.
Powrót do domu minął nam dość szybko. Po kilku minutach parkowałem już samochód. Tym razem również wziąłem ciężkie torby, zanosząc je wprost do mieszkania Omegi. Będąc w kuchni, odetchnąłem. Te kilka schodków troszkę mnie zmęczyło. Louis wszedł zaraz po mnie. Od razu zaniósł papier na właściwe miejsce, po czym wrócił.
- Nawet nie wiesz, jak bardzo ci jestem wdzięczny - powiedział po chwili.
- Naprawdę nie musisz mi dziękować, Lou. To dla mnie sama przyjemność - odparłem. - Pomogę ci to wszystko rozpakować, tylko musisz mnie instruować, gdzie co ma się znajdować.
Omega pokiwała głową i razem zajęliśmy się zakupami. Nie spieszyłem się z tym zbytnio bojąc się, że po tym musiałbym opuścić mieszkanie chłopaka. Louis potrzebował odpoczynku i zapewne miał mnie już dość po tylu godzinach w moim towarzystwie. Zapewne już o niczym innym nie marzył, niż krótka drzemka, lecz nie chciał być niegrzeczny, więc nic nie wspominał.
- I to by było na tyle - westchnąłem, wkładając słoiczki dżemu i miodu na dolną półkę.
Wszystkie rzeczy starałem się układać jak najniżej, aby szatyn mógł je dosięgnąć. Nie było mowy, aby wspinał się po szafkach, by coś zdjąć. Będąc w ciąży nie mógł tak ryzykować.
- Powinienem chyba już wracać - powiedziałem, będąc bardziej niż pewnym, że to właściwy pomysł, gdyż szatyn od kilku minut ziewał i wyglądał, jakby miał w każdej chwili zasnąć.
- Och, rozumiem - odezwał się, przez chwilę zerkając w stronę okna. - Może chciałbyś... zostać na herbatę? Teraz mam cukier i... jeśli nie masz czasu, to w porządku.
- Chętnie zostanę - zapewniłem, posyłając mu lekki uśmiech.
- Nastawię wodę - powiedział od razu, ruszając w stronę czajnika.
Kiedy szatyn wlewał wodę, ja sięgnąłem do komórki. Spojrzałem na wyświetlacz i zauważyłem kilka nieodebranych połączeń oraz wiadomości. Niektóre były od Aidena, który dobijał się do mnie co pół godziny. Wiedziałem, że kontaktował się ze mną w sprawie firmy, lecz byłem pewien, że nie było to nic ważnego. Firma przez jeden dzień nie upadnie, a mi przyda się odpoczynek. Nie chcąc przejmować się telefonem, wyłączyłem go całkowicie. Chciałem sprawić, aby druga połowa dnia była tak samo przyjemna, jak ta pierwsza.
*****
Witajcie, kadeci!
Dziękuję za każdy pojedynczy komentarz ♥
Ostatnio troszkę zaniedbałam wstawianie rozdziałów, ale dzięki temu mam czas na ich pisanie.
Obecnie mam napisanych 33 ;)
Dziękuję za gwizdki i komentarze ♥
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top