16. Obiecuję, że nie będę ci się naprzykrzał


Harry

*****

Sprawdzałem strony Internetowe w poszukiwaniu najbliższej kwiaciarni. Po wielu godzinach namysłu stwierdziłem, że kwiaty powinny wystarczyć by przeprosić Louisa. Nie chciałem, aby się na mnie gniewał za zwykły pocałunek. Gdybym tylko wiedział, ile to dla niego znaczy, nie pozwoliłbym sobie na to. Teraz żałowałem, gdyż Louis nie odbierał ode mnie telefonów. Czułem się podle i bardzo źle.

- Czy mogę wejść? - usłyszałem głos mojego asystenta, który po dwukrotnym zapukaniu wetknął głowę do środka, by wybadać sytuację.

- Proszę - odparłem, odchylając się wygodnie na  fotelu. - Co cię sprowadza, Aiden?

- Chodzi o służbowy wyjazd - powiedział na wstępie, podchodząc bliżej biurka.

Zajął fotel przede mną  i spojrzał na mnie z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Nie wiedziałem za bardzo o co mu chodziło. To był mój pierwszy dzień w firmie, gdyż wróciłem tu dopiero, jak skończyła mi się ruja. To był najgorszy czas, kiedy musiałem radzić sobie sam. Nie było przy mnie Louisa, w domu było tak pusto bez jego osoby. Przez te dni przeklinałem sam siebie za to, że wypłoszyłem Omegę swoim śmiałym występkiem.

- Kontynuuj - poleciłem, chcąc, aby w końcu z  siebie wyrzucił to, co chciał powiedzieć.

- Za dwa tygodnie mam służbowy wyjazd, który pan zlecił, jednak nie mogę wyjechać - przyznał, spoglądając na mnie uważnie.

- Co jest powodem zmiany decyzji? - zapytałem, sięgając po swój notatnik, w którym wszystko miałem zapisane. Taki sam miał asystent.

Otworzyłem go na danym miesiącu i odszukałem datę wyjazdu Aidena. Rzeczywiście zaplanowałem mu wyjazd służbowy i to na tydzień do Niemiec.  Miał tam spotkać się z naszymi wspólnikami i poruszyć ważne kwestie dotyczące współpracy. Sam nie pamiętałem wszystkich swoich wspólników. Takie mniej ważne spotkania powierzałem właśnie asystentowi, gdyż nie lubiłem długich podróży samolotem. Najgorzej było lecieć do Stanów Zjednoczonych.

- Louis poprosił mnie, abym został w domu - wytłumaczył. - Sam akurat ma trzy dni wolnego, więc chcieliśmy spędzić ten czas razem.

- Och, rozumiem. Rodzina najważniejsza, oczywiście - uśmiechnąłem się sztucznie, stukając końcówką długopisu w kartkę. - Na których dniach ci zależy?

- Um... czwartek, piątek, sobota - odparł po chwili. - Od dwunastego.

- W porządku, myślę, że da się coś temu zaradzić - przyznałem, kreśląc długopisem po kartce. - Masz te trzy dni wolne pod warunkiem, że uporasz się w cztery dni z interesami firmy za granicą. Będziesz mógł wrócić wcześniej, nie mam co do tego zastrzeżeń.

- Och, a czy nie mógłbym... zamienić się ze Stevenem? On poleciłby do Niemiec, a ja mógłbym zająć się sprawami w Austrii za jakiś czas.

- Jeśli tylko Steven wyrazi zgodę, to zgadzam się - odparłem, posyłając mu lekki uśmiech. - Nie chciałbym puszczać Stevena samego, w końcu wciąż się doszkala, aspiruje na stanowisko asystenta. Wyślę razem z nim Brendę i powinni dać radę.

- Jeśli to kłopot, to polecę - zapewnił, wystraszony wizją tego, że ktoś zajmie jego miejsce.

- A co z Louisem? - zapytałem ostrożnie. - Nie chcę, aby między wami się coś popsuło z powodu wyjazdu.

- Wytłumaczę mu- powiedział. - On na pewno zrozumie, nie będzie miał mi tego za złe.

- Skoro tak mówisz - uniosłem kącik ust w uśmiechu i zamknąłem kalendarz wraz z notatnikiem. -  Poznałeś już Brendę?

Mężczyzna pokręcił głową. Poprawił się na krześle i podsunął bliżej biurka. Uważnie się we mnie wpatrywał. Na tym właśnie mi zależało, aby go zaciekawić.

- Jest tutaj nowa - powiedziałem powoli. - Jest niezajętą Omegą, więc każdego z góry ostrzegam, aby zachowywał się wobec niej należycie. Polecił mi ją przyjaciel u którego pracowała, liczę, że sprawdzi się w naszej firmie. Jest bardzo zorganizowana i szybko się uczy. Zależy mi, aby w miarę możliwości uczestniczyła w wyjazdach służbowych i zdobywała doświadczenie.

- Czy ona leci też razem ze mną?  - zapytał z uśmiechem na twarzy.

- Jeszcze nie zdecydowałem. Chciałbym, abyście dzisiaj się poznali. Przez te dwa tygodnie ocenię waszą współpracę. Jeśli stworzycie zgrany zespół, będziecie mogli reprezentować naszą firmę za granicą. Cenię sobie profesjonalizm, nie chcę żadnych nieporozumień, sam rozumiesz. 

- W porządku - zgodził się ze mną. - Jestem pewien, że poradzimy sobie z tym zadaniem.

 - Mam nadzieję. - Skinąłem głową i zerknąłem na włączoną kartę z kwiaciarnią na komputerze. - Czy coś jeszcze chciałbyś omówić?

- Nie, to już wszystko - zapewnił i podniósł się z fotela. - Dziękuję za poświęcony mi czas i przypominam o spotkaniu po czternastej.

- Dziękuję - odparłem, zastanawiając się nad czymś. - Jakiego koloru oraz jakie kwiaty kupiłbyś dla ważnej ci osoby?

- Wybiera się szef na randkę? - zapytał Aiden ożywiony zadanym pytaniem.

Zatrzymał się w połowie drogi do drzwi. Odwrócił się przodem do mnie, ponownie podchodząc do biurka.

- Mniej więcej - wymamrotałem.

- Myślę, że zwykłe, czerwone róże załatwią sprawę - odparł. - Daję je Louisowi na każdą okazję i jest zadowolony.

- Róże?

- Dokładnie - pokiwał głową. - Wiem co mówię.

Gdy Aiden w końcu opuścił mój gabinet, odsapnąłem. Był jak natrętna mucha, ale jak powtarzałem to cały czas, był dobrym pracownikiem. Nie planowałem go na nikogo zamieniać, jednak on sam nie musiał o tym wiedzieć. Dzięki temu jeszcze bardziej się starał i angażował w sprawy firmy.

Teraz przeglądałem zdjęcia różnych bukietów. Niektóre kwiaty były przepiękne, nigdy ich nie widziałem. Róże były piękne, to fakt, lecz uważałem, że zbyt pospolite. Ja pragnąłem czegoś lepszego. Mój wzrok padł na jeden z bukietów. Pod spodem przeczytałem nazwę kwiatów i stwierdziłem, że były bardzo piękne.  O to właśnie chodziło.

***

- Proszę je ładnie ułożyć - powiedziałem, stojąc przed ladą w kwiaciarni.

Młoda kobieta, a sądząc po zapachu Beta, sprawnie uwijała się przy kwiatach. Na jej twarzy gościł życzliwy uśmiech, którym obdarzała każdego z klientów. Słuchała uważnie wskazówek co do zamówienia. Tak po kilku minutach trzymałem w dłoniach przepiękny bukiet różowych lilii. Nie znałem się na symbolice kwiatów, nie wierzyłem w żadne bzdury tego typu. Dla mnie lilie były po prostu przepięknymi kwiatami. I to właśnie taki bukiet chciałem podarować Louisowi.

Była dopiero jedenasta, więc sądząc po informacjach od Aidena, Omega znajdowała się w mieszkaniu. Dziś szatyn miał na później do pracy, co idealnie się składało. Był sam, więc mogłem bez przeszkód złożyć mu wizytę. Aiden był w firmie na spotkaniu, już ja o to zadbałem.

Wyszedłem z kwiaciarni i ruszyłem do samochodu. Bukiet ostrożnie ułożyłem na fotelu pasażera obok i sam zasiadłem za kierownicą. Jeszcze raz spojrzałem na kwiaty i uśmiechnąłem się sam do siebie. Dziś byłem w dobrym nastroju. Od wczoraj myślałem  o tym, co mnie czeka. Czy Lou zamknie mi drzwi przed nosem? A może jednak przyjmie przeprosiny i będzie z nami w porządku? Bardzo na to liczyłem...

Stojąc przed drzwiami miałem nadzieję, że nie pomyliłem adresu. Blok w którym mieszkał Aiden i Louis nie należał do najnowszych. Klatka schodowa była zaniedbana, a drzwi od niektórych mieszkań pomazane sprayem. Gdzieniegdzie odpadał tynk ze ściany. Nie codziennie miałem możliwość oglądać takie widoki. Sam mieszkałem we własnym domu, o który bardzo dbałem. Nie chcąc popaść w zadumę, zapukałem do drzwi.

Przez chwilę nic się nie działo. Nie słyszałem żadnych odgłosów świadczących o tym, że ktoś jest w tym mieszkaniu. Dopiero po dłuższej chwili usłyszałem dźwięk tłuczonego szkła, a później kroki do drzwi.

- Cześć - przywitałem się z szatynem, czując się niezręcznie stojąc z bukietem pięknych kwiatów przed sobą. - Bałem się, że nie będzie cię w domu.

- Harry? - zapytał zdziwiony, wycierając swoje dłonie w małą ściereczkę. - Proszę, wejdź. Czy coś się stało?

- Chciałem przeprosić - westchnąłem, przekraczając próg mieszkania. - Te kwiaty są dla ciebie.

Szatyn zamknął za mną drzwi i odrzucił ścierkę na bok. Sięgnął do tyłu, by odwiązać uroczy fartuszek w babeczki, który miał na sobie. Spojrzał na mnie z wahaniem. Nie wiedział, co powiedzieć.

- Nie musiałeś - wymamrotał cicho. - Nie masz też za co przepraszać, to była moja wina, gdyż pozwoliłem ci na za wiele. Przepraszam za moje zachowanie, nie potrzebnie się tak uniosłem.

- To dlaczego nie odbierasz ode mnie telefonów? - zapytałem, odkładając bukiet na szafkę przy drzwiach, kiedy on w dalszym ciągu ich nie wziął.

- Przepraszam, ale myślę, że nie powinniśmy się angażować. Tak będzie najlepiej. Dla mnie - wymamrotał, spoglądając na swoje stopy.

- Nie oczekuję od ciebie nic szczególnego, tylko krótkiej rozmowy, nawet przez telefon, czy to tak wiele? Obiecuję, że nie będę ci się naprzykrzał - zapewniłem. - Możesz mi zaufać.

- Pomyślę o tym, dobrze? - powiedział, tym razem przenosząc spojrzenie na bukiet kwiatów.

- Powinieneś je wstawić do wazonu - podsunąłem.

Chwyciłem kwiaty i wręczyłem mu je. Z lekkim wahaniem je przyjął. Krótko podziękował i ruszył wgłąb mieszkania. Nie wiedząc jak się zachować, ruszyłem za nim. Weszliśmy do kuchni. Była ona bardzo malutka, strasznie ciasna. Większość jej przestrzeni zajmował mały stolik  i dwa krzesła.

- Uważaj na szkło - ostrzegł, wskazując na zbitą szklankę. - Wyśliznęła mi się z ręki, kiedy myłem naczynia.

Pokiwałem głową na znak, że rozumiem. Spojrzałem w stronę zlewu i dostrzegłem mały stos brudnych naczyń. Musiałem przeszkodzić Omedze w sprzątaniu. Wybrałem chyba zły moment. Przez chwilę obserwowałem, jak Louis wstawiał kwiaty do wody, by następnie schylić się, by pozbierać szkło.

- Skaleczysz się! - zawołałem widząc, jak zaczął zbierać je gołymi rękami. - Masz szufelkę?

- Nic mi nie będzie, jestem wilkołakiem, zapomniałeś? - zapytał rozbawiony moją reakcją. - Rana szybko by się zagoiła, ale masz rację. Szufelka jest pod zlewem.

Szatyn wyrzucił większe kawałki szkła, które trzymał w dłoniach, a ja w międzyczasie zamiotłem pozostałość na szufelkę.

- Napijesz się kawy bądź herbaty? - zapytał z grzeczności.

- Nie chcę ci robić kłopotu - odparłem. - Widzę, że jesteś zajęty.

- To nie kłopot - zapewnił. - Muszę tylko szybko posprzątać i wychodzę do pracy, zdążysz napić się kawy.

- Chciałbym kiedyś ją wypić z tobą - powiedziałem. - Co ty na to? Dasz się zaprosić pewnego dnia na zwykłą kawę?

- A mówiłeś, że ograniczysz się tylko do rozmów telefonicznych...

- Rozmowy przy kawie i cieście nie są złe. - Wzruszyłem ramionami.

- A do tego ciasto. - Zauważył rozbawiony.

- To jak? - zapytałem licząc, że się zgodzi.

- Kawa brzmi dobrze - zapewnił, przytakując. - Ale naprawdę nie dziś. Muszę wcześniej wyjść, bym zdążył do pracy.

- Zawiozę cię - zaproponowałem od razu. - I uprzedzając twoje słowa; to żaden problem.

- Jesteś pewien? Zejdzie mi się ze sprzątaniem. To dla mnie dość niezręczne, że będziesz specjalnie na mnie czekał.

- Jak już powiedziałem, nie jest to dla mnie problemem - zapewniłem. - Nie będę ci przeszkadzać.

Omega w końcu odpuściła. Westchnął ciężko i pozwolił mi usiąść przy stoliku na jednym z dwóch krzeseł. Sam zajął się przygotowywaniem kawy po uprzednim zapytaniu się jaką lubię i ile słodzę. Kiedy postawił przede mną kubek parującego napoju, zabrał się ponownie za zmywanie naczyń.

Nie mogąc wytrzymać tej bierności, wstałem z krzesła. Ściągnąłem garnitur, podciągając rękawy w koszuli na tyle, na ile pozwalał mi materiał. Podszedłem do zlewu przy którym stał szatyn i złapałem za umyty talerz, by go wytrzeć w przygotowaną ściereczkę.

- Nie, nie możesz tego robić, Harry - powiedział Louis.- Proszę, dopij kawę, zaraz skończę.

- We dwóch zrobimy to szybciej - odparłem, uśmiechając się delikatnie.

- Jesteś moim gościem, nie wypada, abyś sprzątał.

- Lou... - westchnąłem. - To nic takiego. A teraz nie myśl o tym, tylko podaj mi proszę następny talerz.

***

- Naprawdę tutaj pracujesz? - zapytałem, będąc pod wrażeniem.

Zaparkowałem pod najlepszą restauracją w mieście. Serwowali wyśmienite potrawy. Często odwiedzałem ten lokal i to tu umawiałem się na kolacje biznesowe.

- Umm... tak - odparł dziwnie skrępowany. - Pójdę już, bardzo dziękuję za to, że mnie podwiozłeś.

- Jesteś szefem kuchni? - zadałem kolejne pytanie, nie mogąc zaspokoić swojej ciekawości.

- Nie - westchnął. - Nie jestem.

- A może właścicielem? Nigdy go osobiście nie poznałem - dodałem, spoglądając na szatyna.

Jego palce trzymały za klamkę. Był lekko odwrócony w stronę wyjścia. Głowę miał spuszczoną i przygryzał dolną wargę.

- Przepraszam, nie chciałem być wścibski - westchnąłem, czując się niezręcznie.

- Ja pracuję tam, tak, tylko... - zaczął, mówiąc coraz ciszej. - Jestem pomywaczem, zarabiam zmywając naczynia i podłogi.

- Och - wyrwało mi się z ust, zanim zdążyłem o tym pomyśleć. - To bardzo... ważne stanowisko - wypaliłem, zakłopotany drapiąc się po głowie.

-Pewnie tak. - Zmusił się do uśmiechu i pociągnął za klamkę.

Powoli opuścił samochód, jeszcze raz dziękując i krótko się ze mną żegnając. Obserwowałem, jak rusza w stronę budynku. Nie wszedł jednak głównym wejściem, a okrążył budynek, znikając za murem. Odchyliłem głowę na zagłówku i ciężko westchnąłem. Byłem skończonym kretynem. Na pewno Louis poczuł się źle z moimi pytaniami. Praca jako pomywacz na pewno nie napawała go dumą, choć ja sam nie uważałem ją za nic złego. Żadna praca nie hańbi.

Tylko dlaczego Louis w ogóle musiał pracować? Aiden bardzo dobrze zarabiał. Przez tyle miesięcy uzbierałby sam na jakiś mały domek, a tymczasem mieszkał ze swoim chłopakiem w obskurnym bloku...

Dzwoniący telefon wyrwał mnie z zamyślenia. Sięgnąłem po niego i zauważyłem, że dzwonił Aiden. O wilku mowa. Musiałem zbierać się do firmy.

*****

Witajcie, kadeci!

Wena w końcu wróciła, lecz zero czasu, aby siąść i napisać rozdział :c

Miłego dnia ^.^

Aby umilić mi przerwę w pracy, możecie pozostawić masę komentarzy, będę miała co czytać :D

Dziękuję za gwiazdki i komentarze ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top