14. Och


Harry

*****

Siedziałem w salonie, przyglądając się śpiącemu szatynowi. Leżał na kanapie z głową opartą o moje uda. Moja dłoń zatopiona była w jego włosach, które od czasu do czasu przeczesywałem. Film, który oglądaliśmy skończył się jakieś pięć minut temu. Teraz leciały same reklamy, na które nie zwracałem najmniejszej uwagi. Przez te trzy dni, podczas których Omega ze mną mieszkała przyzwyczaiłem się do towarzystwa drugiej osoby. Zawsze byłem sam, a dzięki niemu ten dom żył. Miałem do kogo się odezwać, a nawet dla kogo gotować obiady. To było miłe uczucie.

Dzisiejszy dzień, jak i te wcześniejsze spędziliśmy w ogrodzie. To tam odpoczywaliśmy po czasie spędzonym w sypialni. Louis dosyć często mnie potrzebował, a ja nie narzekałem. Z przyjemnością wypełniałem rolę Alfy. Myślę, że Louis nie mógł narzekać.  Pogoda była naprawdę sprzyjająca, dzięki czemu nasze leniwe popołudnia spędzaliśmy na kocu rozłożonym na trawie za domem. Głównie rozmawialiśmy, a ja w międzyczasie przynosiłem jakieś przekąski, które błyskawicznie znikały z talerza.

Teraz Louis zmarszczył nos i śmiesznie nim poruszył. Przekręcił się na bok, plecami do telewizora. Uśmiechnąłem się lekko i potarłem delikatnie jego gładki policzek. Wiele bym dał za to, aby Lou już na zawsze był mój. Pragnąłem go jako swoją Omegę. Moglibyśmy mieszkać razem, darząc się nawzajem miłością. Tworzylibyśmy wspaniałą parę z gromadką dzieci. Mogłem oznaczyć szatyna już kilka razy, nawet teraz jego szyja wręcz zachęcała by wbić w nią zęby, pozostawiając znak przynależności. Ale nie mogłem. Louis by mnie znienawidził, nigdy by mi tego nie wybaczył. Chciałem, aby był szczęśliwy, nawet jeśli z kimś innym.

Nie.

Zgrzytnąłem zębami niezadowolony. Mój wilk uważał inaczej, on pragnął tej Omegi nie zważając na jej uczucia. Chciał go sobie przywłaszczyć, już teraz uważał go za swoją bratnią duszę. Zacisnąłem dłoń w pięść, oddychając głęboko. Musiałem się wyciszyć i uspokoić. Nie chciałem, aby moja zwierzęca strona przejęła kontrolę. Wszystko by zniszczył.

A może niekoniecznie? Zawsze byłem zgodny ze swoim wilkiem i często słuchałem jego intuicji. To dzięki niemu nie połączyłem się z pierwszym lepszym oszustem, który czyhał na mój majątek. Co powinienem zrobić?

Czy Louis był dla mnie? Jak niby miałbym sprawić, by mnie pokochał? Przecież on miał swoją Alfę, z którym pragną ślubu i szczeniąt. Gdyby nie przeklęta umowa, za którą dostanie pieniądze, nigdy by na mnie nie spojrzał... Westchnąłem sfrustrowany. Czemu musiało być to takie trudne?

Skierowałem spojrzenie na telewizor. Głupia reklama proszku do prania tylko mnie drażniła. Sięgnąłem po pilota i wyłączyłem urządzenie. W salonie zapanowała przyjemna cisza, przerywana jedynie przez spokojny oddech Louisa.

Louis.

Przepiękna Omega...  przepiękna zajęta Omega z Alfą... głupim Alfą. Czy Aiden byłby zły, gdybym mu go odbił? Byłem jego szefem, więc może olbrzymia premia załatwiła by sprawę? Cholera!  O czym ja w ogóle myślałem?! Potrząsnąłem głową, odganiając od siebie głupie myśli. Potrzebowałem dobrego planu. Byłem więcej niż pewien, że nasze wilki do siebie ciągnie. Musiałem to tylko dobrze rozegrać.

- Zasnąłem? - usłyszałem cichy, zaspany głos szatyna.

- I to na początku filmu - zaśmiałem się i po raz ostatni dotknąłem miękkich, karmelowych kosmyków włosów, zanim Louis podniósł się do pozycji siedzącej. - Jak się czujesz?

- Boli mnie nieco kark, ale nie narzekam - odparł, rozmasowując sobie bolące mięśnie. - Ale ze mnie okropny śpioch, ciągle gdzieś zasypiam, przepraszam za to.

- Nie pleć głupstw, musisz po prostu odzyskać energię, gorączka jest strasznie męcząca, tak samo jak ruja - powiedziałem. - Może masaż by pomógł? Nie ma nic lepszego na bolący kark.

Spojrzałem wyczekująco na szatyna. Przez chwilę się zastanawiał. Lekko się uśmiechnął i pokręcił głową. Wzrok spuścił na swoje kolana.

- Dziękuję, to miłe z twojej strony, ale i tak dość już nadużyłem twojej gościnności - odrzekł. - Myślę, że gorączka powinna skończyć się już niedługo i będę mógł wrócić do siebie.

- Dla mnie to nie kłopot, naprawdę - powiedziałem, patrząc na twarz Omegi.

Louis był zmieszany długą ciszą, która między nami zapadła. Nie wiedział co powiedzieć. Zagryzł dolną wargę, skubiąc ją zębami. W końcu odpuścił i przybliżył się do mnie. Poleciłem, aby usiadł na dywanie przed kanapą, między moimi kolanami. Dzięki temu mógł się oprzeć plecami o kanapę. Położyłem dłonie na jego ramionach czując, jak bardzo są one spięte. Gdy zacząłem powoli go masować, Omega cicho mruczała z przyjemności. Nie wiedziałem, czy Louis zdawał sobie z tego sprawę, czy robił to nieświadomie. Nie chciałem jednak go o tym informować. Z uśmiechem na twarzy kontynuowałem masaż. Z każdą chwilą napięcie mięśni spadało,a Lou się relaksował.

- Już lepiej? - zapytałem tuż przy jego uchu, nachylając się nieco do przodu.

- Tak, bardzo dziękuję, Harry. Miałeś rację, potrzebowałem masażu - przyznał z rumieńcami na policzkach.

- Przyjemność po mojej stronie - zapewniłem, odwzajemniając uśmiech. - Myślę, że to pora kolacji. Może odpoczniesz sobie tutaj albo w sypialni, a ja zawołam cię, jak skończę ją szykować?

- Chciałbym ci pomóc - powiedział, spoglądając na mnie uważnie. - Czy nie masz nic przeciwko?

- Wręcz przeciwnie, będzie mi bardzo miło. To jaki masz pomysł na dzisiejszą kolację? Zrobiłem małe zakupy przed południem, kiedy odsypiałeś noc. Mamy świeże warzywa, pieczywo. Co myślisz o kanapkach?

- Będą  idealne - pokiwał głową, zgadzając się na mój pomysł.

Louis podniósł się z podłogi i chwilę zaczekał, aż ruszę się z kanapy. Razem przeszliśmy do kuchni. Zapaliłem światło i ruszyłem do lodówki, sprawdzając czy mamy jakąś szynkę i masło.

- Często gotujesz?  - zapytał po chwili. - Ta kuchnia jest wspaniała, wręcz stworzona, aby przyrządzać wspaniałe potrawy.

- Tak właściwie to nie - podrapałem się po karku. - Jestem sam, często wolę zostać w firmie po godzinach, byleby nie wracać do pustego domu. Nie mam dla kogo gotować. Dla siebie samego nie opłaca mi się wstawiać garnka z zupą. Jadam na mieście.

- Och... nie masz... rodziny?

- Rodzice są daleko stąd, tak samo jak mój brat. Każdy prowadzi własne życie, nie spotykamy się za często. Teraz dość już o nich, nie lubię o tym rozmawiać. A jak jest z twoją rodziną?

Zerknąłem na niego w chwili, kiedy wyciągałem chleb  z drewnianego chlebaka. Zabrałem się za krojenie.

- Moi rodzice też są daleko - powiedział po chwili. - Są we Francji.

- Teraz już wiem, skąd masz takie śliczne imię - odparłem, a moje kąciki powędrowały ku górze w  uśmiechu. - Urodziłeś się we Francji?

- Nie, przeprowadziliśmy się tam kiedy miałem dwa lata. Sam nie pamiętam całej tej przeprowadzki, bo byłem za mały, ale rodzice wspominali, że kiedyś mieszkaliśmy w Manchesterze. Gdy wybierałem się do szkoły, wybrałem właśnie tę w Wielkiej Brytanii. To tu właśnie poznałem Aidena.

- Och, to ciekawe - mruknąłem, tracąc cały dobry humor po usłyszeniu imienia Alfy.

Interesowała mnie jedynie pierwsza część jego wypowiedzi, ta o jego rodzinie. Nie chciałem słuchać o Aidenie. Myślę, że byłem zazdrosny. Cholernie zazdrosny. Tak, to dobre określenie. Drażniło mnie to, że Grimshaw był takim szczęściarzem, że wkrótce założy z Louisem rodzinę. Ja nadal będę sam. Zacisnąłem zęby i głośno wypuściłem wstrzymywane powietrze.

- Harry? Wszystko w porządku? - zapytał szatyn, podchodząc do mnie.

- Przepraszam - powiedziałem, ruszając do wyjścia z kuchni.

- Co się... - zaczął, lecz po chwili urwał, jedynie wzdychając. - Och...

Och.

Właśnie dostałem rui.

*****

Witajcie, kadeci!

Jakie plany na resztę dnia?

Miłej niedzieli ^.^

Dziękuję za gwizdki i komentarze ♥

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top