XXXVI. "Miłość w powietrzu"

Czytałam ostatnio wasze komentarze i macie absolutną rację - Gen jest heteryczką.

***

Miesiąc wcześniej, Union Lake


— Selyse... Jakim cudem ty... — próbowała coś powiedzieć ożywiona, lecz blondynka nie dała jej dojść do głosu.

— Cisza! — ryknęła głośno, zamykają usta siostrze — Ty i Dahlia potrafiłyście przetrwać tysiąc lat, ja nie mogę? Widzę, że jesteś bardzo niedzisiejsza, siostrzyczko.

Esther próbowała coś powiedzieć, lecz z jej gardła nie wydobył się ani jeden dźwięk.

— A, a, a — pogroziła stanowczo palcem, jak gdyby mówiła do małego dziecka — Przez lata siedziałam cicho, teraz twoja kolej. Zapewne zastanawiasz się jakim cudem ja, chorowita Sely, która nie potrafiła nawet zapalić świeczki do jedenastej wiosny życia, stoi tu przed tobą i dyryguje tobą jak marionetką. To akurat dłuższa historia, opowiem ją może.... W innych okolicznościach — dokończyła, rozglądając się dookoła.

Ona wciąż siedziała na kamieniu, zaś jej siostra próbowała ustać prosto. Pobudka, zwłaszcza po śmierci, nigdy nie była łatwa dla kogokolwiek.

— Czekałam tysiąc lat na odpowiednią okazję, odpowiednie składniki do wykonania mojego misternego planu. Bardzo chciałabym cię pozbawić życia już teraz. Na dobre. Lecz muszę się z tym trochę wstrzymać, gdyż mimo wszystko możesz być przydatna.

Esther nie rozumiała. Jej siostra, mała siostrzyczka, która niegdyś nie skrzywdziłaby nawet muchy, gadała jak szaleniec. Jakby wstąpił w nią jakiś demon. 

Było ich trzy - Dahlia, Esther i... Selyse, ta trzecia, o której nikt nigdy nie pamiętał. Dwie z nich zostały w pamięci na wieki, o jednej karty historii nic nie wzmiankowały. Dahlia, najpotężniejsza z wiedźm chodzących po tej planecie, Esther, stwórczyni dzieci krwi i nocy, Selyse... Dokładnie, nic. 

— Jaki plan, siostro, o czym ty... — starszej z nich udało się nareszcie wydobyć z siebie głos.

Patrzyła na siostrę jak na ducha. Wyglądała na nie więcej jak dwadzieścia dwa lata. Wyglądała prawie identycznie jak za młodu, choć coś się w niej zmieniło. Włosy, dawniej żółte, przypominające raczej siano, olśniewały teraz blaskiem i złocistym kolorem. Miała pełniejszą twarz i czerwieńsze usta, nie wyglądała już, jak gdyby była o krok od śmierci. Była najlepszą wersją siebie - młodą, piękną i potężną, była figurą, do której dążyła każda ambitna wiedźma.

— Przez tysiąc lat marzyłam o pogrążeniu was, ciebie i Dahlii, a teraz, o ironio, z twoją pomocą, może mi się to udać. I jestem pewna, że mi nie odmówisz, siostrzyczko.

Esther milczała, obserwując niewidzianą od wieków siostrę. Starała się przypomnieć każdą chwilę spędzoną z nią w młodości.

Przypomniała sobie, kiedy widziała ją po raz ostatni. Selyse miała wtedy szesnaście lat, Esther ponad dwadzieścia. Po ślubie z Mikaelem nie zobaczyła młodszej siostry już ani razu. Aż do teraz.

— Dlaczego sądzisz, że ci pomogę? Sama przecież mówiłaś, że chcesz mnie zgładzić. Jak więc...

Selyse ponownie jej przerwała. Miała na twarzy iście szatański uśmiech, przepełniony pewnością siebie i zadowoleniem.

— Mój plan łączy się z twoim największym pragnieniem. Zabijemy twoje dzieci.

Esther podniosła wzrok i spojrzała jej prosto w oczy. Widziała w nich nienawiść, żądzę krwi, która przerażała nawet ją. Jej młodsza siostrzyczka stała się, jak widać, potworem. Gorszym nawet od jej dzieci.

Mimo to miała rację. Chciała zniszczyć wynaturzenie, jakie sama stworzyła - wampiry. Kochała swoje dzieci, lecz nienawidziła tego, kim się stały, nienawidziła siebie za to, że to wyłącznie jej wina. Chciała naprawić błędy przeszłości, zmienić wszystko.

— Tobie się nie udało, wiem, ale ty nie wiedziałaś jak. I nie wiedziałaś, co czy raczej kto jest kluczem.

Blondynka spojrzała zaintrygowana na siostrę.

Co według niej przeoczyła? O czym zapomniała?

— Kluczem jest Genevieve Salvatore.


***


Czasy obecne, Mystic Falls


Stali nad grobem jego zmarłej matki, wpatrując się w rozkopaną mogiłę. Esther znowu żyła lub miała wkrótce ożyć. Jak mogli się nie zorientować?

No tak, może gdyby choć jeden Mikaelson odwiedzał grób matki...

— Co to ma znaczyć — warknął ostrym tonem Klaus, podchodząc do nagrobka.

— Och, jakże chciałabym wiedzieć... — mruknęła pod nosem brunetka i do niego dołączyła.

Blondyn przesypał przez dłonie ziemię. Była sucha, prawie jak piasek. Kości musiały zostać zabrane już dawno.

— A co z trumną? — spytała dziewczyna, spoglądając na niego.

— Nigdy jej nie było.

— Po prostu zakopałeś jej kości? Ot tak?

— Wtedy pragnąłem wyłącznie, by zgniła, a jej ciało zjadły robaki. Poza tym spędziła w całkiem gustownej trumnie tysiąc lat, myślę, że to jej wystarczyło — wyjaśnił, nie odrywając wzroku od mogiły.

Brunetka nie zdołała się powstrzymać od parsknięcia.

Stanęli na równe nogi. Pierwotny patrzył na nią wyczekująco.

— No co? — zapytała, gdy nic nie mówił, a wlepiał w nią gały.

— Z naszej dwójki to ty jesteś widzącą, więc... — przewróciła oczami na jego stwierdzenie

— Ugh, ile razy ja to już mówiłam... Wizje przychodzą do mnie same i ukazują tylko to, co wszechświat chce, bym ujrzała. Nie miałam żadnej wizji ani nawet snu o twojej matce od wielu miesięcy, nie mówiąc już o obrazach związanych z przyszłością.

— Zadzwonię do Eli...

— Nie — przerwała mu nagle, na co zmrużył oczy — Dopóki nie dowiem się, gdzie jest bądź co się stało z Esther, nie mów o tym nikomu. Nie potrzebujemy paniki.

— Ostatnim razem zatajanie planów nie wyszło nikomu na dobre — przypomniał niegłośno.

Spuściła na moment wzrok i zerknęła jeszcze raz na jej grób. Potem ponownie utkwiła swe spojrzenie w oczach Klausa.

— Wiem. Powiemy twojemu rodzeństwu, gdy tylko upewnię się, że twoja matka jest żywa i nam zagraża. Powinnam wracać na pogrzeb, a ty - do domu — odparła szeptem.

— Uważaj na siebie — wymsknęło mu się, gdy wampirzyca szła już w kierunku uroczystości pogrzebowej.

Salvatore obróciła się i obdarowała go delikatnym uśmiechem.

— Ty też.


***


Kolejnego dnia rodzina Mikaelsonów wyjątkowo jadła razem śniadanie. Zazwyczaj przynajmniej jedno z nich albo było na tyle pokłócone z drugim, że się nie pokazywało, albo nie wracało na noc. Z różnych powodów.

— Rebekah... — zaczął Elijah, lecz blondynka nawet na niego nie popatrzyła, a zaczęła jedynie szybciej brać łyżki płatków do buzi.

— Tak, kochany bracie? — zapytała sarkastycznie, rzucając łyżkę głośno na blat.

— Może zamiast wciąż spierać się o tamten wieczór, porozmawialibyśmy jak cywilizowani...

— O nie! Tego ci nie wybaczę — zaznaczyła dobitnie, wciskając mocno łyżeczkę do mleka.

— Siostrzyczko, mogłabyś nie częstować nas wszystkich swoim śniadaniem? — zapytał Kol, którego dziewczyna przed chwilą ochlapała mlekiem.

Zerknęła na niego morderczym wzrokiem. Bezbronny pierwotny uniósł ręce w górę, nie chcąc się wykłócać ze zdenerwowaną siostrą. Rebekah na co dzień była nie do zniesienia, ale obrażona Rebekah? 

K-O-S-Z-M-A-R.

— Jestem ciekawy, czymże Elijah tak cię podburzył. Pochwalicie się? — spytał Klaus z ciekawskim uśmieszkiem.

— Swoją obecnością, którą sam mu zleciłeś, barani łbie — syknęła w jego stronę siedząca obok blondynka — Gdybyś ty też się tak wszystkim z nami dzielił...

Blondyn przestał przeżuwać bekon. O tylu rzeczach im nie mówił, że już nie wiedział nawet, o którą chodzi. 

Mogła mieć na myśli grób ich matki, a wtedy miał wręcz pewność, że dostanie reprymendę od Genevieve, której wyjątkowo nie chciał ostatnio zbytnio irytować.

— O czym mówisz, siostro? — zwrócił się do niej, odkładając sztućce z nieco mniejszym impetem od niej.

— Na przykład o twoich kontaktach z naszą drogą Gen. Widziałam was razem na diabelskim młynie — poinformowała, czym zainteresowali się ich pozostali bracia.

— Rozmawialiśmy o sprawach czysto ogólnych, nie ma w nich nic wartego twej uwagi — odparł niezbyt uprzejmie.

— Wybaczyła ci? — rzuciła, nie myśląc szczególnie, co mówi.

Chciała mu zadać to pytanie od dawna. Jej Genevieve wybaczyła około dwóch tygodni temu (kiedy pierwotna skakała wokół niej jak wokół jakiejś królowej). Po wielu, wielu błaganiach o wybaczenie dziewczyna nareszcie to zrobiła.

Głównie dlatego, że Rebekah zadeptywała jej rosnącą rzodkiewkę, ale jednak.

Klaus podniósł na nią średnio zadowolony wzrok. Poczuł się osaczony, bo teraz w jego stronę wędrowały spojrzenia całego rodzeństwa. Już miał odpowiedzieć, lecz usłyszeli trzask drzwi.

Do ich jadalni weszła Genevieve Salvatore. Jak za dawnych czasów.

— Cóż za pogodny poranek — stwierdziła z szerokim uśmiechem, prawie na pewno sztucznym — Co słychać? — zapytała, siadając na najbliższym wolnym miejscu - obok Kola.

— Klaus miał nam właśnie po... — zaczęła blondynka, lecz wampirzyca szybko jej przerwała.

— Wspaniale. Od dzisiaj wszyscy pijecie werbenę. A Klaus dodatkowo tojad — obwieściła.

Nawet Elijah coś stanęło w gardle.

— Co? — spytał tylko siedzący obok niej pierwotny.

Brunetka wstała i dolała do dzbana z wodą bursztynowego ekstraktu, co spotkało się z wytrzeszczonymi oczami mieszkańców domu.

— Musicie uodpornić się na wpływ tych ziół, wasza sielanka trwała wystarczająco długo. Nie będzie tak źle, piecze tylko na początku — "pocieszyła" ich.

— Genevieve, jesteśmy tysiącletnimi pierwszymi wampirami, a z tego, co wiemy, nikt nam nie zagraża. Mylę się? — spytał Elijah ze spojrzeniem wiercącym w niej dziurę.

— W prewencji nie ma nic złego — odpowiedział mu zamiast niej jego przyrodni brat.

Genevieve posłała uśmiech Klausowi. Chociaż raz pomyślał i zorientował się, o co jej chodzi.

Natomiast jego rodzina spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Znowu się do niej przymilał, czy jak?

Jedno jest pewne. Wybaczyła mu. Gdyby nie, nie byłby taki pewny siebie.

Genevieve pochwaliła w głowie blondyna, jednak miała dla nich lepszy argument.

— Na świecie wciąż jest biały dąb, a wrogów wam jedynie przybywa — oświeciła ich, opierając się o stół.

— Czy biały dąb nie był przypadkiem spalony? Dwukrotnie? — zebrał się na odpowiedź Elijah.

— Jak dzieci, jak dzieci... — mruknęła sama do siebie — Kołek w Nowym Orleanie, ale on akurat on nam nie zagraża, jeden miał Finn w Kentucky... Znalazłoby się jeszcze parę kołków. Nawet ta zabawka, którą Klaus wystrugał kiedyś Bex, jest z białego dębu, nie zauważyliście? — prychnęła, gdy oni stali się bladzi jak ściana — Spokojnie, ja mogę zostać zabita patykiem. Dobra, może nie ja, ale zwykłe wampiry już tak.

Szczerość to szczerość, czyż nie?

— Jak to — zaczął Klaus, gdy z gardła zniknęła mu gula — nie ty?

— Nie wspominałam? Jestem praktycznie nieśmiertelna, o szczegóły pytajcie Kola. No nic, trzymajcie się i pijcie tę werbenę, a ty tojad, Nik! Będę wiedziała — zastrzegła, przed opuszczeniem ich domu.

Wszyscy Mikaelsonowie wbijali teraz wzrok w bruneta, oczekując wyjaśnień.

— Cóż, jak wiecie... Gen nosi ten naszyjnik, tak? — zaczął swobodniej — Póki go ma na szyi, nie umrze. A nikt oprócz niej samej za cholerę go nie zdejmie.

— Ten, który dostała od tego jej ukochanego? — skojarzyła fakty ich siostra.

— Tego z Francji? — zapytał Elijah, któremu coś świtało w głowie.

Czemu najmniej o tym wie akurat Klaus?

— Nie, chyba od kogoś innego... — odpowiedział młodszy z braci.

Szaradę tą przerwała hybryda.

— Czy możecie mi powiedzieć, o co, do licha, chodzi? — warknął, gdy rozmawiali, jak gdyby nie było go w pomieszczeniu.

Ciężar ten wzięła na siebie Rebekah.

— Trochę opowiedziała mi o tym Gen, trochę Georgina. Miała kiedyś chłopaka, strasznie go kochała, to było gdzieś na początku ubiegłego wieku. Poznała go chyba w Anglii. Z tego, co wiem, z jakichś powodów musiał odejść, a jego prezentem pożegnalnym był ten naszyjnik — opowiedziała blondynka, grzebiąc widelcem w jajecznicy.

— Kim on był? — zabrał głos po chwili Elijah, gdy jego przyrodni brat wciąż to sobie przyswajał.

— Nie wiadomo, nikt nie wie.

Kol wiedział o nim co nieco od Genevieve, ale wciąż pozostawał dla niego zagadką.

— Spotkali się jeszcze kiedykolwiek? — zebrał się w sobie blondyn.

— Chyba nie.

— Zabawnie by było, gdyby nagle powrócił — rzucił, niewiele myśląc, Kol.

Wszyscy spojrzeli na niego zszokowani.

Przezabawnie.


***


— Piszesz pamiętnik?

Stefan obrócił się w stronę drzwi. Ujrzał tam przyjaciółkę i współlokatorkę swojej siostry. Uchylił na moment usta, a następnie gwałtownie zamknął swój dziennik i starał się udawać spokojnego.

— Tak, zapisuję wspomnienia. Odkąd Genevieve się wprowadziła mam więcej do opisywania... — opowiedział i wsunął szybko pamiętnik do szuflady.

— O tak, nawet miesiąc wyjęty z jej życia jest już materiałem na powieść, i to wcale nie taką krótką — potwierdziła stanowczo — Aż tak wstydzisz się swoich zapisków?

Nie lubił dzielić się z kimkolwiek swoimi tekstami z dzienników, były jego. Znajdowały się tam jego przemyślenia na... różne tematy. Zapisywane przez niego wspomnienia były czymś więcej, bo były wprost wyjęte z jego głowy. Nie cierpiał, gdy Damon je czytał, ale musiał to jakoś znosić.

Ostatnio wysmarował ich grzbiety werbeną, ale cholernik również się na nią uodpornił.

— Nie lubię, gdy ktoś wchodzi mi do głowy — oznajmił i wstał z krzesła.

Rudowłosa uśmiechnęła się do niego lekko, delikatnie marszcząc brwi. Ostatecznie pokiwała głową, nie będąc pewna, czy chce w to wnikać.

— Przyszłaś tu z konkretnego powodu czy...? — zapytał, przez co dziewczyna zmieszała się.

— Och, no tak. Przyszłam, bo mam przerwę w pracy — oświadczyła. Dopiero teraz zauważył, że ma na sobie kelnerski fartuszek — Gdybym została w Grillu, Matt i tak by mnie do niej zagonił, dlatego przyszłam. To nie problem?

— Nie, skądże — odrzekł szybko — Głodna? Damon przyniósł wczoraj niezły zapas BRh- i ARh+ — poinformował, drapiąc się w tył głowy.

— Skorzystam z drugiej opcji — odparła z lekkim uśmiechem, a Salvatore skinął głową.

Udał się na moment do piwnicy, tymczasem rudowłosa zajęła miejsce na sofie w salonie. Ze zdumieniem spojrzała na stolik do kawy. Na egzemplarzu Rozważnej i Romantycznej leżał pukiel blond włosów przewiązany błękitną wstążką. Wzięła go niepewnie w ręce. 

Przyłożyła je do nosa i wczuła się w ich woń. Z pewnością nie należały do Caroline ani Rebeki, bo jedna używa tony szamponu truskawkowego, a druga ma jaśniejszy odcień. 

— Stefan! — zawołała. — Co to jest?

Kasztanowłosy zaraz potem pojawił się w pokoju z obiecaną torebką krwi dla dziewczyny. Zbliżył się do niej i przejął kosmyk jasnych włosów.

— Nie mam pojęcia... Dałbym głowę, że jeszcze godzinę temu tego tutaj nie było. Gdzie leżał? — spytał, a Woodrow wskazała na książkę — Naprawdę nie wiem.

— Wierzę ci. Tylko... Do kogo on należy? — zadała pytanie retoryczne — Gdzie Damon? Może on go tutaj zostawił.

— Z tego, co kojarzę, Damon nie miał złocistych, jasnych włosów do pasa... — mruknął, odkładając pukiel na stolik — Poza tym, siedzi u Eleny.

Wampirzyca natychmiast się ożywiła.

— U Eleny? A czy przypadkiem nie byli śmiertelnie pokłóceni? Byliście

— Byliśmy. Ale Elena... To wciąż Elena, zawsze będzie ważna dla niego, jak i dla mnie tak, jak Katherine. Po śmierci Jeremy'ego się rozstroiła, więc spędza z nią dnie. I noce... — westchnął głęboko.

— Z tym się nie zgodzę, bracie. W nocy mam różne zajęcia.

Spojrzeli na czarnowłosego wampira, który właśnie wszedł do domu. Był w wyjątkowo dobrym humorze, co było dość zaskakujące jak na człowieka, który właśnie wrócił od pogrążonej w żałobie byłej ukochanej.

— Damon! Nie spodziewałem się, że przyjdziesz... tak wcześnie — rzucił Stefan, zakładając nogę na nogę.

— Zaraziłem się wiecznymi niespodziankami od naszej siostry. A ty nie pod rządami Donovana Okrutnego, ruda? — skierował swe pytanie do Georginy, gdy usiadł naprzeciw nich.

— Mam przer... — chciała mu odpowiedzieć, lecz w tym samym czasie jej komórka zapikała. Sprawdziła szybko wiadomość i zaklęła pod nosem — Cholera... Zgadłeś, Damon. Ruszam do królestwa hamburgerów,żeberek i tego waszego burbonu. Do zobaczenia, Stefan — pożegnała się z młodszym Salvatore i ruszyła szybko do miejscowej knajpy.

Ciemnowłosy rzucił znaczące spojrzenie bratu.

— Uszanuj fakt, że mnie nie ciekawi, co robisz z Eleną — zmył mu uśmieszek z twarzy. Damon przewrócił oczami. — A właśnie, wiesz, skąd to się tu wzięło?

Pokazał mu kosmyk blond włosów.

Starszy z wampirów przyjrzał mu się dokładnie i pokręcił przecząco głową.

— Nie mam pojęcia. Czyje to?

— Sam chciałbym wiedzieć — prychnął kasztanowłosy. — Mówimy o tym Genevieve?

— Po jaką cholerę? — zmrużył oczy Damon — To zwykłe włosiska, może zostawiła je jakaś moja fanka z Whitmore? 

Damon szczerzył się do Stefana, mówiąc o fankach, jednak Stefan miał równie poważną minę, co wcześniej.

— Od kiedy twoje fanki zostawiają ci swoje włosy?

— No wiesz, ostatnio...

Drzwi otworzyły się gwałtownie. Do pokoju żwawym krokiem przyszła brunetka z zaciętą miną. Od razu po przybyciu wyrwała blond kosmyk z rąk Stefana.

— Witajcie, bracia — przywitała się dość oficjalnie.

— Witaj, Genevieve — odpowiedział jej Stefan, patrząc wymownie na brata.

Brunetka uśmiechnęła się do niego delikatnie, a następnie przeniosła wzrok na złocisty pukiel. Podczas gdy obserwowała go uważnie, ponownie się odezwała.

— Przypomnę ci tylko, Damon, że nie dostałeś dziwnego prezentu od fanki od osiemdziesiątego trzeciego, kiedy Wendy Sullivan przysłała ci...

— My wiemy, Stefan nie musi — przerwał jej. Genevieve uśmiechnęła się diabelsko — Skąd się tutaj... Ach, no tak.

— Miło słyszeć, że pamiętasz o mojej odmienności — parsknęła śmiechem, chowając włosy do torebki, na co jej bracia zareagowali z przymrużonymi oczyma.

— Skąd wzięły się tu te włosy? I do kogo należą?

— Jesteście pewni, że chcecie wiedzieć? — podpuściła ich — Są męskie. Należą do Johnny'ego Kenta, spotkałam go na wakacjach trzy... To nieważne. W każdym razie wiem, że są jego, bo przed chwilą wysłał mi wiadomość.

Przecież nie powie im, że miała na ich temat wizję. Była coraz bardziej pewna, że Esther naprawdę ożyła i szykuje coś dużego. Ale jak wspominała - musi mieć pewność.

— Kent? Chyba skądś o nim... — zaczął Stefan, gdy coś mu zaświtało w głowie.

Będzie musiała sobie poważnie pomówić z Georginą na temat rozpowszechniania opowieści o jej miłosnych przygodach. Czy też seksualnych, bo miłosnymi tak do końca by ich nie nazwała.

— Nie słyszałeś — dokończyła stanowczo jego starsza siostra.

Damon przybrał na twarz ciekawski uśmiech i spojrzał porozumiewawczo na brata. 

— Czy to nie ten od... Oh — zdał sobie sprawę, o co jej chodziło — Zaczynam żałować, że miałem je w dłoni...

— Musisz mi o tym koniecznie opowiedzieć — obwieścił Damon, zacierając ręce.

— Nawet nie próbuj. Nawet nie wiesz, ile ja mam na ciebie haków. Do zobaczenia! — zawołała, wychodząc.

Czarnowłosy mimo wszystko wiercił dziurę wzrokiem w bracie.

— O nie, sam słyszałeś — zastrzegł młodszy i błyskawicznie opuścił salon.

Taki już los Damona. Być tym nieuświadomionym.


***


Pukiel włosów wciąż stanowił dla niej zagadkę. Nie mogła sama ustalić czy należał do Esther, potrzebowałaby wiedźmy albo przynajmniej wilkołaka, mogącego porównać zapachy. Niestety w mieście nie było żadnej czarownicy oprócz Bonnie, a ona nie dość, że rozpacza po młodym Gilbercie, to zaraz by wszystkim wypaplała o podejrzeniach Genevieve.

Najlepiej by dla niej było, gdyby zjawiła się tutaj Aline, ale ona nie odbierała od kilku tygodni.

Wciąż pamiętała słowa Klausa. Aline podobno wiedziała o jej naturze, choć ona sama nigdy jej tego nie powiedziała. Było to dość zastanawiające. Jednak z drugiej strony... Aline mogła jedynie udawać.

Musiała to przyznać - Williams była niemal równie cwana, co ona. Była niebezpiecznym sprzymierzeńcem, ale za to jakim potężnym.

Nie wiedziała, co się z nią działo. Mogła zostać porwana, nie żyć, ale także wypoczywać na Karaibach. Nie miała na jej temat żadnej wizji.

Właściwie nigdy nie miała...

Oprócz Aline w pobliżu mieszkała wyłącznie Wylla. Niestety panna Brown ostatnimi czasy bardziej niż na magii, skupiona była na nauce do sesji. Potem są wiedźmy z Nowego Orleanu, ale do nich trzeba by było się pofatygować samemu, bo ich magia poza miastem to jakaś kpina.

Ot, problem.

— I jak twoje dochodzenie? — obróciła głowę w kierunku drzwi wejściowych. Już po głosie poznała, że to nie Georgina, która zapewne wciąż siedziała w Grillu. Mimo, że było już naprawdę późno.

— To — pokazała mu zawiązany kosmyk włosów — Znalazło się magicznie w domu moich braci. Na Rozważnej i Romantycznej, będąc dokładnym.

— Należy do mojej matki? — spytał, przejmując go od niej.

— Ty mi powiedz. Nie mam pod ręką czarownicy, pozostaje wilkołaczy węch. Umiesz powiedzieć czy należy do Esther?

Blondyn przybliżył pukiel do nosa i wyczuł... Absolutnie nic. Włosy jak włosy.

Pokręcił głową, a dziewczyna westchnęła.

— Ugh, czyli wciąż musimy żyć w niepewności — sarknęła pod nosem brunetka i przekierowała wzrok na telewizor.

Blondyn również spojrzał na ekran. Jak widać Genevieve, podobnie jak jego siostra, gustowała w oglądaniu tych wszystkich filmów i seriali dla nastolatek.

— Co to? Kolejny serial dla napalonych piętnastolatek? — zapytał, siadając obok niej na sofie.

Prychnęła i przełożyła miskę z popcornem na drugą stronę. Nie lubiła dzielić się jedzeniem.

— Jak widać twoja wiedza na temat kinematografii skończyła się w latach osiemdziesiątych — rzuciła, a on mimo wszystko wziął garść jej popcornu — Hej! A skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, to nie wiem jaki to serial. Jakiś nowy, wyświetlił mi się w proponowanych.

— Jaki tytuł?

Podczas gdy on ponownie sięgał do jej przekąski, ona uniosła miskę wysoko ponad nich, na co zareagował ze skwaszoną miną.

Gra o tron.

Pierwotny znowu przeniósł swoją uwagę na telewizor. Tymczasem brunetka przewróciła oczami i opuściła miskę tak, by znalazła się pomiędzy nimi. Klaus uśmiechnął się delikatnie, zaś dziewczyna zaczęła brać większe garści popcornu, co wyglądało komicznie, bo nie mogła ich zmieścić do buzi.

Spędzili w ciszy kolejne kilkadziesiąt minut, skupiając się wyłącznie na serialu i łapczywym jedzeniu prażonej kukurydzy.

— Niezły ten serial — stwierdził blondyn po długiej ciszy.

— Wiem. Lubię tę blondynę — oświadczyła, gdy zaczęły się pokazywać napisy końcowe.

— Tą królową? — zdziwił się.

— Nie, tą drugą. Daenerys — wyjaśniła, odkładając miskę na stolik. — Nie ma nic oprócz wielkich ambicji, do wszystkiego będzie musiała dojść sama... Wróżę jej świetlaną przyszłość.

— Ja lubię tego bękarta — oznajmił. Brunetka popatrzyła na niego zaciekawiona — Sądzę, że jest kimś więcej. I jeszcze pokaże, co potrafi.

Patrzyli sobie w oczy, gdy nagle drzwi wejściowe gwałtownie się otworzyły.

— Czasami naprawdę mam ochotę użyć perswazji na tym... Oh — przerwała, kiedy zobaczyła tę dwójkę razem na kanapie.

Genevieve natychmiast odlepiła się od blondyna i spojrzała na przyjaciółce, jak gdyby nie wiedziała, o co jej chodzi.

— W końcu wróciłaś. Chyba pogadam sobie z Mattem na temat twoich godzin pracy i zakresu obowiązków.

— To akurat wina stłuczonych trzy dni temu talerzy. Jestem pewna, że Matt mnie jeszcze zaskoczy — powiedziała dobitnie, nawiązując do tej sytuacji — Dawno cię nie widziałam, Klaus. Jak życie?

— Jeszcze nie wiem — odrzekł, zerkając na Salvatore — Na mnie już chyba pora. Następnym razem powinnaś zrobić więcej popcornu, Gen.

Powiedziawszy to, skierował się do wyjścia. Mijając się z rudowłosą, posłał jej znaczący uśmieszek.

Woodrow nie spuściła z niego wzroku, póki nie zamknął za sobą drzwi. Następnie błyskawicznie przekierowała swe spojrzenie na Genevieve, wyraźnie oczekując wyjaśnień.

— Więc? — spytała, kiedy Salvatore milczała.

— Co? — spytała, grając głupią. Przewróciła oczami i rozwinęła się — Po prostu mnie odwiedził, obejrzeliśmy razem odcinek serialu. 

— Tak?

— A powiedz mi, Georgino, co ty dzisiaj robiłaś? — zmieniła temat, patrząc na nią wyczekująco.

— Matt jak zwykle nie dawał mi żyć, dzisiaj nawet nie miałam... Czy to naprawdę włosy Johnny'ego Kenta? — spytała, kiedy zobaczyła blond kosmyk.

— Skąd o nich wiesz?

— Od Stefana — prychnęła, jak gdyby było to oczywiste.

Tym razem to brunetka mierzyła ją wymownym spojrzeniem.

— No co?

— Często bywasz u mojego brata... — zaczęła, podchodząc do niej. Rudowłosa aż się wzdrygnęła — Oczywiście nie sugeruję niczego, w końcu o niczym takim mi nie mówiłaś... Tak, jak ja tobie o Klausie. Uważam zatem, że nie powinnyśmy doszukiwać się czegoś, czego nie ma, nie uważasz?

Rudowłosa uchyliła lekko usta. Czasami Genevieve mówiła tak poplątanie, że trudno było zrozumieć, o co jej naprawdę chodzi. Dopiero gdy doszedł do niej sens tej wypowiedzi, przytaknęła.

— Niezmiernie się cieszę. Chyba się przejdę, tej nocy księżyc jest wyjątkowo piękny — poinformowała, a następnie wyszła na zewnątrz.

Miała rację. Księżyc, choć jeszcze nie w pełni, był tego dnia wyjątkowo jasny. Oświetlał przestrzeń między drzewami w lesie, obok którego mieszkały. Idealny nastrój na nocną wędrówkę. No, wieczorną - do północy jeszcze kawałek.

Przemykając przez krzaki i inną leśną florę, miała dziwne wrażenie, że ktoś ją obserwuje. Zbyt dziwne.

Zatrzymała się przy wodospadzie, który był jednak spory kawałek od jej domu. Podeszła do brzegu stawu, do którego wpływała woda z kaskady.

Mogła się w niej przejrzeć. Lecz oprócz swojego odbicia, było tam czyjeś jeszcze.

— Jednak żyjesz, Esther — odparła z kamienną twarzą, obracając się w stronę jasnowłosej wiedźmy.

— Jak widzisz — odrzekła, po czym zbliżyła się do niej — Księżyc pięknie dziś błyszczy, prawda?

— Owszem. Przypomnij, co mnie powstrzymuje od zabicia cię? — spytała, przybierając coraz mniej zadowoloną minę.

— Ciekawość. Chcesz wiedzieć, jakim cudem mogę tu teraz stać i co planuję — oświeciła ją.

— A, no tak. Zmieniłaś się od naszego ostatniego spotkania, bije od ciebie spokój. Jak widać wieczny odpoczynek dobrze ci służy. Szkoda, że nie wieczny. Właśnie, co z odpowiedzią na moje pierwsze pytanie?

Kobieta uśmiechnęła się znacząco. Przecież nic nie jest takie łatwe.

— Wiele się zmieniło, odkąd odeszłam z tego świata. Bardzo wiele — całkowicie zignorowała jej wypowiedź.

— Nareszcie wiesz, jakim cudem wykiwała cię osiemset lat młodsza wampirzyca — mruknęła Salvatore.

Mogło się jej wydawać, lecz Esther chyba się uśmiechnęła, a nawet - zaśmiała.

— Nie pokazałaś mi się z powodu kaprysu, więc słucham.

— O nie, wręcz przeciwnie. Możesz powiedzieć moim dzieciom, że mama wróciła — odparła lekko, co nieco wybiło brunetkę z ręku.

Kręci. 

— Miło słyszeć, kłamstwa... Niestety nie zawsze są lepsze od prawdy. Jak rozumiem twoje włosy miały to zwiastować, tak? Nie rozumiem tylko, czemu znalazły się w...

— Nie były moje — przerwała jej, a następnie zaczęła odchodzić w las.

Genevieve stała tam jeszcze przez chwilę, wpatrując się w odwróconą do niej tyłem czarownicę. Chętnie by ją zabiła ponownie, ale kwestia jej powrotu wciąż była nierozwiązana.

Któż wskrzesił tę wiedźmę z grobu?


***


— Musimy wam coś powiedzieć — obwieścili wspólnie, stojąc obok siebie.

Rodzeństwo i bliscy Genevieve i Klausa spojrzeli na nich wyczekująco. Gdy mimo wypowiedzenia tych słów milczeli, w grę weszły domysły.

— Znowu jesteście razem?

— Przenosimy się?

— Genevieve jest w ciąży?

Po tych słowach absolutnie wszyscy przekierowali wzrok na Damona, który jedynie wzruszył ramionami.

— No co? Nic, co związane z moją siostrą już mnie nie zdziwi... — odrzekł.

Siostra posyłała mu jeszcze przez chwilę mordercze spojrzenie, a potem opuściła ręce. Jej brat był niewyjęty.

— Czyń honory — pozwoliła blondynowi.

— Cóż, jakby to ująć... Nasza matka ponownie wróciła z zaświatów i prawdopodobnie znowu planuje nas zabić. Hm, było łatwiej niż się spodziewałem.

Może nie dla niego.

Rebekah zaczęła krztusić się burbonem, Elijah odebrało na chwilę dech, mina Kola wyraźnie mówiła, że musi sobie to przyswoić, zaś bracia Salvatore, podobnie jak Georgina, mieli uchylone usta.

To nie pierwszy raz, gdy ożywa... To było w sumie do przewidzenia.

— Co? — odezwał się jako pierwszy Kol.

— To do niej należały te włosiska?! — spytał po chwili Damon, czując po części obrzydzenie, że ich dotykał.

Brunetka westchnęła głęboko i mu odpowiedziała.

— Nie, ale pracuję nad tym — wyznała, głęboko wzdychając.

— Czyli nasza kochana matka znów planuje naszą zagładę, wspaniale... A ponieważ młody Gilbert zabił Finna, nie mamy nawet trutnia do odstrzału — syknęła blondynka.

Na myśl o matce krew w żyłach Mikaelsonów aż wrzała.

Dawniej było wręcz odwrotnie - kochali matkę, bo w przeciwieństwie do surowego ojca, ona była raczej pobłażliwa i kochająca. Klaus wciąż pamiętał, jak w dzieciństwie broniła, a przynajmniej starała się bronić przed Mikaelem. Rebekah nie zapomniała, jak miło było z nią czasami spędzać czas. Elijah wciąż miał w głowie scenę, w której matka chwaliła go za coraz lepsze strzelanie z łuku.

Kiedyś nie chciała ich zabić.

Wszystko zmieniło się, gdy umarł Henrik. Matka po stracie dwóch swoich dzieci nie mogła pozostać obojętna, wiedząc, że może coś zrobić. Pragnęła uczynić swoją rodzinę nieśmiertelną, odporną na choroby... I w przewrotny sposób, udało jej się to. W swoim planie nie uwzględniła tylko konsekwencji, jakie może nieść za sobą igranie z naturą. W jej mniemaniu (zresztą nie tylko jej) jej rodzina stała się potworami, nocnymi monstrum. I za swoją największą powinność uznawała naprawienie swojego błędu sprzed wielu, wielu lat.

— Jeżeli już wcześniej zdołaliśmy zabić tą starą wiedźmę, i teraz nam się uda — parsknął Kol, spoglądając ukradkiem na Genevieve — Następny w kolejce do zabicia tej starej prukwy jest chyba Elijah, chyba że odstąpi mi tego zaszczytu — uśmiechnął się szatańsko.

— Kol! To wciąż nasza matka! — szturchnęła go w ramię jego siostra.

— Przecież sama przed chwilą chciałaś ją zabić, teraz udajesz świętą?

— Wciąż chcę, ale nie możemy mówić o tym jak o jakimś zakładzie czy... Zresztą, skoro chcecie, to wam nie przeszkodzę... — poddała się, wiedząc, że może z nimi tak dyskutować całe godziny, na co ochoty nie miała. I wiedziała, że w końcu przyznałaby im rację, bo Eshter była jednym z jej największych obiektów nienawiści.

— Znakomicie. Pójdę się przewietrzyć — oznajmiła i ruszyła w stronę balkonu, z którego było widać ogród.

Stanęła na jasnobeżowych kafelkach, którymi wyłożony był balkon. Oparła się na barierce i skupiła swój wzrok na fontannie, w której na nowo po zimie tryskała woda.

— Sądziłem, że będziesz chciała uczestniczyć w knuciach, ostatnio niezwykle nam pomogłaś — usłyszała za sobą męski głos.

Kol przystanął obok niej i także oparł się na balustradzie.

— Wolę układać plan sama, w głowie. Kocham waszą rodzinę, ale... Jesteście nieco porywczy — przyznała, z czym z trudem można by się nie zgodzić.

— Och, Elijah jest wręcz ekstremalnie nudny i szlachetny — prychnął wampir.

— Ale gdy trzeba, potrafi bez wahania wyrwać komuś serce — mówiła, przenosząc na niego spojrzenie.

— To chyba u nas rodzinne — stwierdził po namyśle, na co dziewczyna się zaśmiała — Nie rozumiem, po co tyle planów. Zabić to zabić, nie trzeba nie wiadomo jakiej strategii.

— Twoja matka jest tysiącletnią, potężną czarownicą, która stworzyła cały nasz gatunek, więc sądzę, że mała strategia by nie zaszkodziła.

— Za to ty jesteś doświadczoną, cwaną jak lis wampirzycą, a w dodatku jasnowidzem i Bóg wie kim jeszcze. Esther nie ma szans.

Salvatore ponownie się uśmiechnęła.

— Trzeba dowiedzieć się, jak ożyła i wpierw wybić jej sojuszników, jeśli takowi są słabsi od niej. Nie wiemy, gdzie aktualnie jest, czy wystarczy ją normalnie zabić, czy trzeba do tego jakiegoś narzędzia... — wymieniała po kolei — A moje wizje nie dają nam pełnej wiedzy.

— Za bardzo się tym wszystkim strofujesz — orzekł pierwotny, widząc jej zaangażowanie.

— Bo muszę! Stara Gen wróciła i nie zamierza jej popuścić. Muszę wszystko dokładnie przemyśleć, by tym razem nie popełnić żadnego błędu, bo kolejny mnie chyba...

Nagle zaniemówiła. 

I chyba znała nawet tego powód.

Usta Kola przylgnęły do jej warg niczym magnes. Brunet przyciągnął ją mocno i trwał w pocałunku, póki nie wyczuł, że dziewczyna się uspokoiła. Wtem oderwał się od niej z delikatnym, zadowolonym z siebie uśmiechem.

— O niebo lepiej. Mniej gadania, więcej działania! — zawołał na odchodne.

Tymczasem brunetka stała w tym samym miejscu z uchylonymi ustami, trzymając na nich swój palec. 

Po raz pierwszy to Genevieve została przez kogoś zaskoczona.


***


Wyjaśniając mój dopisek u góry... 
Heteryk - osoba heteroseksualna
Heretyk - w uniwersum tvd syfon, który po przemianie w wampira zyskał moce czarownicy, za to według słownika języka polskiego: "wyznawca herezji, poglądu religijnego sprzecznego z dogmatami"

Być może się czepiam, ale ten powszechny błąd od dawna mnie irytował. Love u all?

Chcę skończyć tę książkę przynajmniej do końca lipca, więc idę z rozdziałami jak burza. Życzcie mi weny :P

Do następnego xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top