XXXIX. "Wymiana"

Normalnie bym powiedziała, żebyście mnie nie zabijali, ale zaraz mam egzaminy, do których właściwie chcę nie dożyć, dlatego róbcie, co uważacie.

Przepraszam jednak wszystkich, którym złamię serca. Doczytajcie chociaż do końca rozdziału.

***

Jeden. Wielki. Mętlik.

Tak można by opisać ostatnie myśli Genevieve, która naprawdę czuła się bezsilna. Przez osiemdziesiąt lat nie dopuszczała do siebie nikogo tak blisko. Po jej rozczarowaniu Lucienem postanowiła sobie, że resztę życia przeżyje samotnie, czekając na ewentualny powrót swojego ukochanego. To nie tak, że żyła w celibacie, o nie - po prostu żadnego ze swoich chłopaków w tym przedziale czasowych nie traktowała poważnie. Tak też miało być z pierwotnymi - lekki flirt, załatwienie wszystkich spraw i "pa, pa". Jednak życie postanowiło jej na to nie pozwolić.

Zbliżyła się do nich za mocno, a kiedy się zorientowała, było już za późno. Potem sprawy poszły całkowicie niespodziewanym torem i tak oto stała przed wyborem, który zapewne skłóci ją przynajmniej z połową jej znajomych.

Czuła się jak Katherine.

Od kilku dni starała się widzieć z jak najmniejszą ilością ludzi. Wychodziła z domu właściwie wyłącznie na spacery i po zakupy, a jedyną osobą z którą rozmawiała, była Georgina i Stefan. Jej brat dołączył do tego grona tylko dlatego, że to on ją odwiedzał, a nie ona jego.

Przechadzała się właśnie po mieście. Nagle zza zakrętu wyszła Elena. Miała kierować się w jej stronę, lecz z jakiegoś powodu, gdy tylko ją zobaczyła, zawróciła.

Brunetka zmrużyła oczy i ruszyła w kierunku dziewczyny. Miała nie spotykać się z ludźmi, jednak jej reakcja musiała być czymś spowodowana, a ona bardzo chciała dowiedzieć się czym.

— Elena?! — zawołała, gdy dotarła na ulicę, w którą skręciła.

Niewiele było wtedy osób na mieście, jeszcze nawet nie minęła ósma rano. Kiedy tylko usłyszała jej głos, przyspieszyła, udając, że nic nie słyszy.

Genevieve, zauważywszy, że na ulicy nie ma nikogo prócz nich, użyła wampirzego tempa, by w mgnieniu oka znaleźć się przed twarzą sobowtóra. Wydała się wręcz przestraszona jej obecnością.

— Elena? — spytała, a jej brew powędrowała w górę.

— Hej, Genevieve... — przywitała się niemrawo — Wybacz, ale spieszę się do szkoły.

— Nie zaczynasz przypadkiem lekcji za godzinę? 

Tak, znała jej plan lekcji. Tak jak plan lekcji Caroline, Bonnie, Tylera, Matta, Rebeki... Znała wiele planów lekcji.

— Tak, ale Alaric chciał, żebym... — starała się wybrnąć.

I w tym momencie Salvatore ją przejrzała.

— Alaric nie zając, nie ucieknie. Chodź, pójdziemy do kawiarni, a ty mi powiesz jak sobie radzisz — przerwała jej, przybierając na twarz delikatny uśmiech.

Kawiarnia okazała się być dosłownie za rogiem, lecz mimo to dotarcie do niej zajęło im wyjątkowo długo. "Elena" zdawała się nie tryskać tego dnia energią.

Usiadły przy stoliku centralnie przed ladą. Salvatore udała się zamówić dla nich kawy.

— Cappuccino dla Genevieve i podwójne americano dla Katherine — odparła z uśmiechem, a następnie położyła na blacie kwotę aż nadto pokrywające ich zamówienie.

Gdy usiadła naprzeciw sobowtóra, posłała jej szczerozłoty uśmiech. W odpowiedzi Petrova prychnęła i przewróciła oczami.

— Musiałaś odstawiać tę szopkę? Każda chwila, w której muszę udawać moją podróbę, jest dla mnie niezwykle trudna — sarknęła.

— Potrzebowałam sobie poprawić humor — odpowiedziała, nadal się szczerząc — Zatem, co tu robisz, Kath?

— Stęskniłam się za miastem — rzuciła sarkastycznie.

— Raczej za swoim eks... O której miałaś się spotkać z Elijah?

Kelner przyniósł im zamówione napoje, przy czym uśmiechnął się miło do Genevieve, co ta odwzajemniła. Pierce przewróciła oczami.

— O ósmej — powiedziała już bez niepotrzebnych zawiłości. 

Genevieve Salvatore była jedną z niewielu osób, która była w stanie ją przejrzeć. Oprócz niej w tym gronie znajdował również miejsce Klaus, Elijah i ich ulubiona Rosjanka...

— Dajesz się porwać uczuciom i odbudowujesz starą relację czy coś knujesz? — wypytywała dalej.

— Martwisz się o swojego przyszłego szwagra? — dopiekła jej. Salvatore posłała jej karcące spojrzenie, lecz tym razem Petrova nic sobie z niego nie zrobiła. — Prędzej czy później będziesz Mikaelson, to nieuniknione. I odpowiadając na twoje pytanie: po prostu chciałam się spotkać ze starym przyjacielem, nie wolno?

— Wszystko wolno, ale wszystko ma też swoje skutki. Hm, zastanówmy się, po co mogłabyś chcieć protekcji tysiącletniego wampira... Wiem! Być może z powodu depczących ci po piętach podróżników! — zawołała ochoczo — Sprzedałaś mu informacje o moich przyjaciołach, więc zyskałaś zalążki jego zaufania.

— Dziwisz mi się?! Przez pięćset lat wyłącznie... — już miała rozpocząć swe przemówienie dotyczącego jej życia, jednak Genevieve ja uciszyła.

— Znam twoją historię aż za dobrze, więc może przejdźmy do konkretów. Wiem, kto cię ściga i uwierz, jej uporu nie zatrzyma nawet Elijah — parsknęła śmiechem.

— Skąd możesz to wiedzieć? Z kolejnej wizji? — prychnęła, nie ufając do końca niepokazującym wszystkiego obrazom wspomnień, jakie Genevieve miewała.

Katherine wiedziała o usposobieniu Genevieve jeszcze nim nastolatka stała się wampirem. Wtedy jeszcze nie ukrywała tak dobrze swoich mocy, więc uważna wampirzyca prędko wyczaiła, że siostra Stefana i Damona nie jest taka bezbronna. Przyłapała ją kiedyś na używaniu telekinezy do zaścielenia łóżka, więc pewnego dnia przyszła do niej i powiedziała, że o wszystkim wie. Pierce sądziła wtedy, że Gen jest jakąś początkującą wiedźmą, więc nieźle się zdziwiła, kiedy samą siłą woli prawie podpaliła jej suknię. I przy okazji wypaplała o wizjach, o których, jak sądziła, Katherine wiedziała. Wtedy nauczyła się, żeby nie mówić nic potencjalnemu wrogowi.

Od tamtej pory Katerina nie wchodziła w drogę Genevieve.

— Nie. Od Rayny.

Nagle na twarz Katherine wpadł niepohamowany uśmiech. Skoro Cruz się z nimi wiedziała, a oni z pewnością byli wampirami, to pewnie już po nich.

— Cruz? — spytała niemal całkowicie pewna swego.

— Przecież ją zabiłam — przypomniała i ostudziła radość Petrovej — Jaką Raynę jeszcze znamy?

Sobowtór patrzył uważnie na Salvatore, starając się odczytać w jej oczach jej myśli. O jaką Raynę mogło jej... chodzić.

— Ona?! — oburzyła się. Wizjom Genevieve jeszcze jako tako ufała, ale Raynie? Za grosz. 

Rayna Baryshnikova wiedziała wszystko o wszystkich, jeśli chodziło o kraje słowiańskie. Przebiegła Rosjanka znała z imienia wszystkie wampiry, czarownice i wilkołaki, choć dopilnowywała, by tych ostatnich było najmniej. 

— Ja wiedzę czerpię z wizji i kontaktów, ona tylko z kontaktów, obie nasze wersje się pokrywają — wyjawiła jej Genevieve.

— Nie uwierzę w żadne jej słowo — zarzekała się Katherine.

— Bo? — młodsza z nich założyła ręce na piersi.

— Próbowała mnie zabić. Dwa razy — napomknęła.

— Rosjanie nie trzymają długo urazy, wspólnie wypita butelka wódki po problemie. Poza tym podróżnicy, którzy cię ścigają pochodzą z twoich rodzinnych stron, a tak się składa, że Rayna wie o nich wszystko.

Trudno, żeby siedemsetletni szpieg nie wiedział, co się dzieje na "jej terenie". 

— Zatem słucham, kto próbuje mnie dorwać?

— Gdy już dorwie, to zobaczysz — odrzekła, zaś Katherine spojrzała na nią, jakby postradała zmysły — Mała rada: nie zabijaj dziewczyny, faceta możesz.

— Ja, Katerina Petrova, wieczna uciekinierka, ma dać się złapać? Niedoczekanie — prychnęła oburzona.

— Jak tam sobie chcesz... — podpuściła ją — Twoja strata.

Powiedziawszy to, odsunęła krzesło i zabrała swoją torbę.

— Druga rada: odpuść sobie flirt z Elijah, dla własnego bezpieczeństwa. Mikaelsonowie mogą być niedługo... w destrukcyjnym nastroju — ujęła to w najprostszy sposób.

— Ho, ho, widzę, że pod moją nieobecność, sporo się zadziało — Petrova potarła ręce.

— Elijah ci nie opowiadał?

— Wspominał tylko coś o tym, że mocno się z nimi pokłóciłaś i że ci odbiło. Zatem? Pochwalisz się cioteczce Kath?

— Nawet nie pytaj... — westchnęła ciężko, przypominając sobie ostatnie tygodnie — Chętnie pogadałabym dłużej, ale mam na głowie stukniętą wiedźmę i dwóch wichrzących mi harmonię pierwotnych.

Katherine uśmiechnęła się pod nosem. Genevieve mimowolnie się w nią zamieniała.

***

— Zanieś to do stolika dziewiątego.

Georgina przewróciła oczami. Wpierw chciała czymś się zająć, ale teraz miała już dosyć tej roboty. Bycie kelnerką zdecydowanie nie było rzeczą, jaką chciała robić do końca życia - a to miało być długie. Jednak na horyzoncie nie miała żadnej lepszej pracy.

Chwyciła tacę, na której znajdował się talerz frytek oraz butelka coli. Ruszyła w stronę ów stolika, który stał na zewnątrz. 

— Elena? — zapytała, kiedy ujrzała siedzącą przy stoliku brunetkę. Dziewczyna podniosła wzrok i uśmiechnęła się do niej nikle. 

— Georgina, hej... To bez werbeny, prawda? — wskazała na colę.

— Hmm? A, nie... Kiedy Genevieve użyła perswazji na członkach rady założycieli, by przestali dodawać werbenę do miejskich rurociągów, o zakazie dodawania jej do napojów w mieście też wspomniała.

Od czasu ich powrotu z wyspy, niewiele ze sobą rozmawiały. Woodrow nie ukrywała, że stała do stronie Salvatore'ów - Elena mogła nie wiedzieć, co czuć, ale nie musiała się umawiać z oboma braćmi naraz! Pocieszaniem jej po tym wydarzeniu zajęła się Caroline, Bonnie też była w rozsypce - Jeremy zapadł wtedy w śpiączkę. Przez kilka tygodni była cisza, aż do pogrzebu, na którym wreszcie porozmawiały. Jednak chyba same nie wiedziały, jak się za to zabrać, a już zwłaszcza pogrążony w rozpaczy sobowtór.

Rudowłosa położyła jej zamówienie na stole.

— Widzę, że wreszcie wyszłaś z domu. Ale... nie powinnaś być w szkole? — nagle przypomniała sobie, że nie było nawet trzynastej, a był przecież wtorek.

— Powinnam, ale... Hm, posprzeczałam się trochę z jedną dziewczyną i zrezygnowałam z uczestnictwa w reszcie lekcji. Jak praca?

— Matt ledwo daje mi żyć, ale pocieszam się tym, że zawsze mogło być gorzej... — mruknęła, co rozbawiło Gilbertównę — Stefan był dzisiaj w szkole? Od kilku dni nie odbiera.

— Był — odparła smętnie — Ostatnio często się z nim widujesz — trafnie spostrzegła.

— My nie... — zaczęła, jednocześnie się śmiejąc.

— Spokojnie, nie zamierzam być zła, mnie i Stefanowi od dawna się nie układało... Zasługuje na szczęście — posłała jej nieznaczny, smutny uśmiech.

— Ale ja z nim nig...

— Georgina! — głos Donovana rozniósł się po całym barze.

Rudowłosa zostawiła Elenę i mamrocząc coś pod nosem ruszyła do Donovana.

— Tak, Matt? — spytała z zaciśniętymi zębami.

— W godzinach pracy masz nie rozmawiać sobie z psiapsiółkami, tylko wykonywać swoją robotę, do cholery! Zostajesz dzisiaj dłużej, by wyczyścić toalety.

Rudowłosa uchyliła z wrażenia usta.

Zostawała po godzinach, odkupiła każdą stłuczoną szklankę (nawet tę, którą stłukła Harriet, choć się do tego nie przyznawała), czyściła podłogę w kuchni, znosiła jego krzyki, nieraz zastępowała go w barze, gdy on postanowił sobie pogawędzić z Rebeką, a on jeszcze...

— Nie.

— Jak to nie? Pracujesz tutaj i...!

— Już nie — odrzekła z uśmiechem i szybko pozbyła się kelnerskiego fartucha. Rzuciła nim w blondyna, a następnie obróciła się w przeciwną stronę i usiadła przy stoliku Eleny — No, to na czym skończyłyśmy? Chociaż lepiej nie, powiedz raczej, co z tym szkolnym balem?

— Ładnie się mu odgryzłaś — przyznała, nawiązując do sytuacji sprzed momentu — ale czy nie byłaś za ostra?

— Oj, uwierz mi - nie byłam. A zatem?

— Cóż... Odbędzie się za trzy tygodnie, zaproszeni są wszyscy absolwenci i ich znajomi, o ile nie są jacyś bardzo starzy... Mam już sukienkę, buty i umówionego fryzjera, brak mi tylko partnera — opowiedziała — Możesz oczywiście przyjść.

— Och, dzięki... Nie idziesz z Damonem? — spytała, dziwiąc się jej wyznaniu.

— Nie. Nie wiem. Ugh, ciężko powiedzieć. Zachowałam się jak Katherine i wiem, że ich zraniłam, ale... Zależy mi na nich. Na przyjaźni Stefana, a w przypadku Damona...

— Czegoś więcej — dokończyła za nią, by już się nie męczyła — Jesteś w skomplikowanej sytuacji i teraz będę absolutnie szczera: nie zazdroszczę. A powiedz...

***

Kol miał ochotę znaleźć choćby jeden ze sztyletów Klausa i ukatrupić nim Rebekę. Z samego rana, przed wyjściem do szkoły, wcisnęła mu w ręce paczkę i kazała zanieść do Damon. Myślał, że trafi go szlag. Zgodził się na to tylko i wyłącznie z jednego powodu - jego siostrzyczka powiedziała mu, że będzie mu za to coś winna. A takiej okazji nie mógł puścić płazem.

Dlatego też w tamtym czasie zamiast żywić się ABRh-, którego zapas ostatnio sobie... przywłaszczył, pukał do drzwi pensjonatu Salvatore. 

— Kogo znowu... O, to ty — mruknął czarnowłosy, otworzywszy drzwi.

Oboje nie byli specjalnie zadowoleni ze swojego widoku.

— Nie mam pojęcia, co w tym jest, ale Rebekah chciała ci to dać — wręczył mu zawiniętą w brązowy papier paczkę.

Damon podrzucił nią kilka razy, chcąc dowiedzieć się, co jest w środku. Cóż, na pewno nic szklanego, bo nie słyszał dźwięku tłuczenia. Zżerała go ciekawość, jednak nie otworzy jej przy bracie Rebeki - nie wie co w niej jest. 

— To ja... — zaczął smętnie Mikaelson, ale młodszy wampir mu przerwał.

— Otworzyłem właśnie butelkę dobrego burbonu, a nie lubię pić sam, więc jak chcesz, to właź. To nie akt przyjaźni, a przyzwyczajenia, Stefan i Alaric są w szkole — odparł niespecjalnie zadowolony.

— Wejdę. Ale tylko dlatego, że nie mam nic lepszego do roboty — zarzekał się. 

Salvatore otworzył szerzej drzwi, a sam poszedł do salonu. Pierwotny wkrótce do niego dołączył. Damon rozlał trunek do dwóch szklanek, a następnie podał mu jedną z nich.

— Pijemy z jakiejś okazji? — spytał brunet, nim wziął łyk bursztynowego napitku.

— Okazyjnie, to ja nie piję — odrzekł Salvatore, jakby było to oczywiste. Cóż, dla niego było. Mikaelson zaśmiał się cicho — Na zdrowie.

Wypili naraz całą zawartość szklanki, a następnie usiedli na fotelu i na kanapie.

— Co słychać u Genny? — zapytał brat ów wampirzycy, a pierwszy zmarszczył brwi. Próbował go podpuścić czy...?

— Czemu miałbym wiedzieć? Nie rozmawiałem z nią od kilku dni — przyznał szczerze.

— Nie?

— Czy ty coś sugerujesz? — spytał po chwili zirytowany.

— Właściwie... to tak — odpowiedział, a następnie znowu im polał — Wiesz, przez te sto pięćdziesiąt lat Gen nie bywała zbyt wylewna, a widywaliśmy się z nią może raz na... dwa, trzy lata? Nie poznałem ani jednego jej chłopaka prócz Klausa. No, był jeszcze ten Lucien? Chyba tak miał na imię, którego spętała w naszym salonie i zdaje się, torturowała. Dlatego niespecjalnie wiem, kiedy moja siostra z kimś flirtuje, kiedy traktuje to tylko jako... hm, rozrywkę, a kiedy poważnie. Dlatego, powiedz mi, Kol, jak to z wami jest.

— Nie możesz sam jej zapytać? — odbił piłeczkę.

Przez wieki miał wiele dziewczyn, ukochanych, narzeczonych... Jak zwał, tak zwał. W każdym razie prawie żadna z nich nie miała brata, bo bracia to najgorsze ścierwo, jakie istnieje. Te z siostrami owszem, chętnie brał, ale z braćmi? Nie dość, że mieli pretensje i wyrzuty o każdą chwilę spędzoną z ich siostrą, to jeszcze trzeba było z nimi pić, a wtedy najczęściej ktoś tracił życie. Podpowiedź: nie Kol.

Z Genevieve było o tyle dobrze, że sama dziewczyna nie radziła się swych braci ani w sprawach miłosnych, ani... W żadnych się ich nie radziła. Jednak pytania z ich strony pozostawały. Sytuacji nie polepszał fakt, że tylko się tolerowali. 

— Nie mam ochoty na rychłą śmierć, tu mi dobrze. A zatem?

Kol nie odpowiadał, mierzył się tylko z Damonem spojrzeniami, próbując go zabić w myślach. Żałował wtedy ogromnie, że nie ma takich mocy jak Genevieve. Na dobrą sprawę, przy pomocy telekinezy można zatrzymać czyjąś akcję serca. Albo dosłownie wyrwać je z piersi. Tak, ogromnie tego żałował...

— Nie, to nie, czeka cię za to dłuższy wykład — obwieścił, nie pocieszając tym zbytnio Kola.

— Mam się szykować na gadkę w stylu "Jeżeli ją skrzywdzisz, to..."? — zapytał średnio przejęty.

On miał tysiąc lat, on nawet nie miał dwustu. Liczby stały po jego stronie.

— Genevieve jest ciężką osobą — zaczął w sposób, po którym Kol by się nie spodziewał — Bywa skryta, samolubna, apodyktyczna... Po prostu jest trudna.

— Mówisz to, bo chcesz mnie zniechęcić? — brew Kola podskoczyła w górę.

— Nie. Chcę, żebyś wiedział na co się piszesz — odpowiedział, na co pierwotny mimowolnie parsknął — Nie znam cię za dobrze, ale wiem, że nie jesteś typem człowieka, który stawia na swoim.  Zdążyłem się przekonać, że jeśli coś ci się nie uda, to raczej uciekasz niż się stawiasz. Bez obrazy — dodał, bo nie chciał umrzeć zaszlachtowany przez pierwszego we własnym domu. Chociaż lepszy dom niż jakichś kompostownik czy... Mniejsza. Po prostu nie miał zamiaru dzisiaj umrzeć.

— Zatem chcesz, żeby wróciła do Klausa, który... — chciał się wypowiedzieć, nawet uśmiechnął się już kpiąco, lecz Damon zaraz mu przerwał.

— Wypiłeś albo za mało, albo za dużo. Nie przepadam za żadnym z was i naprawdę najbardziej cieszyłbym się, gdyby znalazła sobie jakiegoś miłego, lubiącego burbon, znacznie młodszego wampirka. Już naprawdę wolałbym, żeby spotykała się z samym czartem! Ale nie można mieć wszystkiego, jak widać. 

Kol mierzył go bacznie spojrzeniem, nadal nie mogąc zrozumieć, jaki był sens tych jego wypowiedzi.

— Nie mówię, że jestem święty, nikt nie jest. Ja też nie byłem dla Gen aniołem, jednak jestem jej bratem. I naprawdę niemiłosiernie irytuje mnie ta sytuacja. Nawet nie wiesz jak bardzo. Wyobraź sobie, że Rebekah spotyka się z najbardziej...

— Starczy — warknął — Przejdziesz do sedna czy sam mam je z ciebie wyciągnąć?

— I właśnie o tym mówiłem. Zero pokory. Co ja miałem... A, wiem. Sam przeżyłem waszą historię i wiem na czym ona polega. Ty jesteś Stefanem, Gen to Katherine, a Klaus jest mną. Powiem ci teraz, jak to wygląda. Twój brat spieprzył, ale wciąż mu na niej zależy. Bla, bla, bla. Genevieve wie, że Klaus spieprzył, ale wmawia sobie, że to też jej wina, bo pewnie wciąż coś do niego czuje, bla, bla, bla. I pojawiasz się ty - książę na białym koniu, gotów wesprzeć serce mej zbolałej, zagubionej siostry! — wymówił to iście teatralnym tonem — I mącisz jej w głowie. Dlatego teraz pewnie zastanawia się czy jednak czuje coś do Klausa, czy nie... I robi to samo z tobą.

— Twierdzisz, że tak dobrze znasz siostrę?

— Może przez ostatnie... sto lat nie mieliśmy najlepszych kontaktów, ale przez pierwsze szesnaście lat jej życia znałem ją, jak nikt inny. I błagam, wiem, jak działa umysł kobiety. Dlatego mam dla ciebie radę. Albo sobie odpuść, albo każ jej wybierać tu i teraz, bo będziecie się bawili w ciuciubabkę przez miesiące. Co ty na to?

Zamiast odpowiedzieć, Kol nalał sobie jeszcze burbonu do szklanki. Wypił trunek jednym haustem, a następnie odłożył szklankę na miejsce. Następnie wyszedł, zostawiając Salvatore'a samego.

Damon chyba po raz pierwszy od października udowodnił, że jednak posiada mózg.

***

Genevieve wróciła do domu po spotkaniu z Katherine. Nie zdziwiła jej specjalnie obecność Petrovy w Mystic Falls, bo niedawno miała wizję, w której opowiadała Elijah o Bernadette i Jeanie. Wiedziała, że prędzej czy później Katerina zjawi się w mieście.

Położyła swoją torebkę na kuchennym blacie, a następnie obróciła się w stronę salonu. Niemalże podskoczyła, gdy ujrzała stojącą tam blondynkę. Salvatore wciąż nie mogła pogodzić się z myślą, że nie ma z Selyse żadnych wizji, które ułatwiłyby jej życie znacznie.

Pamiętała, jak dopiero co przyjechała do miasteczka. Miała wizję za wizją, sen za snem... Przez lata zrozumiała, jak działa jej moc. Im mniej zaprzątnięte jest jej serce, tym bardziej jest jej głowa. W skrócie, to gdy poświęcała czas miłości i kierowała się emocjami, praktycznie nie miała wizji. Tak też było, gdy "załatwiła" Shane'a razem z Kolem w Whitmore. Przez ciągłe myślenie o Klausie, właściwie wizje w ogóle ją nie nachodziły. Dlatego "wyzbyła" się jej, gdy więziono ją w lochu - musiała jak najszybciej poznać sposób, w który mogłaby się stamtąd wydostać i rozwiązać sprawę Silasa.

— Selyse — "przywitała się", kiedy tylko ujrzała czarownicę w jej domu.

— Dobrze cię widzieć, Genevieve — odparła kobieta — Zdaje się, że nie dokończyłyśmy naszej rozmowy.

— Nie z mojej winy.

Blondynka opuściła głowę i uśmiechnęła się pod nosem.

— Lecz za moją sprawą ją dokończymy. Złap mnie za rękę — poleciła.

Genevieve, choć nie do końca przekonana, podeszła do niej i zrobiła to, co kazała.

— Gdzie teraz? Brazylia, Egipt? Może dżungla? — pytała, nawiązując do ich ostatniej wycieczki.

Blondynka nie odpowiedziała.

Moment później znalazły się w miejscu, które Salvatore kojarzyła. To tutaj znaleźli Silasa i Amarę. Byli w tym samym kamiennym kręgu przy jeziorze Union.

— Przeniosłaś nas tutaj? — zdziwiła się. Spodziewała się raczej bardziej odległego celu podróży.

— Na czym skończyłyśmy? — całkowicie zignorowała jej pytanie. Oczy wampirzycy zwęziły się, jednak jej odpowiedziała.

— Wspominałaś coś o czymś, dzięki czemu będziesz mogła zemścić się na Dahlii — przypomniała jej.

— Domyślasz się, co to?

— Skoro jesteś w Mystic Falls, to zapewne jest to związane z pierwotnymi, bo to oni są tutaj najsilniejszym źródłem magii, która rosła w nich przez ponad tysiąc lat. Jednak nie sądzę, byś była na tyle głupia, aby dyskutować ze mną o ich śmierci, bo doskonale wiesz, że ci na to nie pozwolę.

— A podobno jesteś taka sprytna... Nie, nie chodzi mi o nich. Więcej mocy zużyłabym na samo pokonanie ich — prychnęła — No, pomyśl, Genevieve. Co może być dla mnie najprzydatniejsze?

Brunetka przeniosła wzrok na jezioro. Ten dzień był wyjątkowo słoneczny, więc dostrzegła kąpiących się w nim w oddali ludzi. Nie odwracając się do kobiety, którą kiedyś znała jako Aline Williams, odpowiedziała jej.

— Naszyjnik z okiem feniksa. Relikt, liczący sobie więcej niż planeta, po której stąpamy. Za zadanie miał chronić jego posiadacza przed wszelkimi chorobami, klątwami, zaklęciami, obrażeniami, a nawet śmiercią. Posiada niewyczerpane źródło energii. Mylę się?

— Jednak jesteś choć w połowie tak inteligentna, jak o tobie mówią.

— Nie wiem, co mawiają o tobie, jednak jestem pewna, że nie jesteś tak sprytna, jak uważasz. Wpierw wykluczyłam tę możliwość, bo nie wiem, jak głupia musiałabyś być, żeby myśleć, że go oddam. Wiesz czemu? Nikt oprócz noszącej go osoby nie może go zdjąć — dodała twardym głosem — Natomiast jeżeli będę pod przymusem, również go nie zdejmę. Wtedy wyłącznie zakleszczy się na mnie jeszcze mocniej.

— Z tego faktu zdaję sobie sprawę. Nigdy nie spróbowałabym nawet pozbawić cię go siłą, bo tego nie jest w stanie uczynić nawet Dahlia. Oferuję wymianę.

Brunetka zaśmiała się głośno. Nawet za jej duszę nie zgodziłaby się oddać najcenniejszej rzeczy, jaką posiada. I jedynej pamiątki po...

— Wymianę? Co chcesz mi za niego oferować? — parsknęła, bo nie uwierzyła, że kobieta jest w stanie dać jej coś godnego tej wymiany.

— Coś, co zapewnić ci mogę wyłącznie ja. Spokój i wieczyste szczęście — odrzekła.

Wampirzyca naprawdę starała się zachować powagę, ale nie wytrzymała. Zaśmiała się tak głośno, że musiała aż złapać się za brzuch. Blondynka czekała cierpliwie, aż dziewczyna się uspokoi. 

— Chcesz mnie wysłać do jakiegoś ładnego pensjonatu w Aspen, gdzie czekałby na mnie jakiś młody przystojniaczek? Czy może zabić? Lecz ostrzegam, że wtedy twój plan się nie powiedzie - po śmierci z pewnością nie spotka mnie wieczyste szczęście.

Wiedźma uśmiechnęła się drwiąco. Chyba nie uważała jej, za tak naiwną.

— Nie. Pamiętasz najlepszy rok swojego życia? — spytała, a Genevieve zmierzyła jej zaciekawionym spojrzeniem. Co też ona kombinowała? — Liczę, że tak. Zero problemów, tylko ty i on, zamknięci we własnym świecie.

— Zamierzasz wysłać mnie w przeszłość? Nie potrzebuję od nowa przeżywać...! — wzburzyła się, jednak czarownica ją uciszyła.

— Jak już ustaliłyśmy, nie jestem głupia. Poza tym, mówiłam o wieczystym, nie chwilowym szczęściu. Wciąż mam sobie moc Silasa, a jak obie wiemy, był jednym z najpotężniejszych czarowników w historii. Oprócz niego wciąż władam mocami kilku innych, acz trochę mniej potężnych wiedźm. Jestem w stanie wytworzyć iluzję na tyle realną, że nawet ty nie zauważysz.

— Iluzja? Chcesz mnie skusić iluzją?

— Nie byle jaką. Tylko ty i on. Żadnych wyborów, tajemnic, wrogów, z którymi trzeba sobie poradzić... Jeżeli chcesz, mogę nawet przemycić tam twoich braci.

— Nie wierzę... Jeżeli myślisz, że...

— Myślę, że iluzja czasami jest lepsza od prawdy — nagle jej przerwała, a następnie się do niej zbliżyła — Przemyśl to.

Powiedziawszy to, dotknęła jej ramienia, ponownie przenosząc Genevieve w odległe miejsce.

***

— Zagrałbyś coś mniej smętnego, co? — poprosiła Rebekah, gdy jej starszy brat grał kolejną, melancholijną piosenkę na fortepianie.

— Jeżeli moja muzyka ci się nie podoba, siostro, może sama nam coś zagraj — zaproponował, przerywając grę.

Rebekah zmierzyła go spojrzeniem, a potem wróciła do SMS-owania z Carly. Elijah za to wrócił do grania.

Ni stąd, ni zowąd, do ich domu wszedł Kol. Miał niewyraźną minę, która wyraźnie mówiła wszystkim wokół, że musi się napić. Bez słowa podszedł do barku, z którego wyjął jakieś bardzo stare wino.

— Kol? — zapytała blondynka, przejęta stanem brata. Zazwyczaj nie wtryniała się do jego życia, ale on też zazwyczaj nie przychodził do domu w takim stanie. — Wracasz od Damona? 

— Ta — bąknął w odpowiedzi, a następnie nalał sobie do pełna wina. — Czemu się tak na mnie patrzycie?

— Bo wyglądasz jak siedem nieszczęść, bracie.

Do pokoju od strony kuchni wszedł ostatni z rodzeństwa. Kol popatrzył na niego bez wyrazu, a potem wypił całą lampkę wina.

Wtem usłyszeli jakiś dziwny brzęk, jakby iskrę. I wtedy w pokoju, po raz kolejny centralnie przed Klausem, wylądowała Genevieve. I po raz kolejny się na niego przewróciła.

Zabiję tę wiedźmę...

Oby jej myśl okazała się prorocza.

Brunetka wstała z głupio uśmiechniętego Klausa, a jej mina wyrażała wściekłość. Czy ona była jakaś chora? Otrzepała się i podniosła wzrok na pierwotnych, którzy wgapiali się w nią jak na jakąś kosmitkę.

— Witajcie... — zaczęła poprawiając swoją fryzurę. Trochę ucierpiała na upadku. — Zatem... Zapewne chcecie się dowiedzieć, jak tutaj wylądowałam.

— Chcemy, to mało powiedziane — parsknęła Rebekah. Niecodziennie ktoś materializował się na środku ich salonu.

— Cóż, jakby to ująć... Dowiedziałam się kto wskrzesił waszą matkę — oznajmiła, na co wszyscy zaczęli uważniej wsłuchiwać się w jej słowa — Otóż... Pamiętacie tą moją koleżankę, Aline? Taka blondynka — kontynuowała, gdy zgodnie przytaknęli — Okazuje się, że nie jest jakąś tam zwykłą wiedźmą, tylko waszą zaginioną ciocią! Komu wina? Kol, polejesz mi?

Patrzyli na nią jak na wariatkę, bo właśnie tak przed chwilą brzmiała.

— My nie mamy ciotki — zabrał głos najwyraźniej rozbawiony Klaus.

— Chwila, chwila... Może mi się zdawać, ale chyba Finn mi kiedyś o niej opowiadał. Dahlia? — spytał Elijah.

— Nie, inna ciotka — odparła, odbierając od Kola lampkę wina.

— To ile my mamy ciotek? — zapytała Rebekah.

— Dwie. Chyba. Rany, jakie dobre... — dodała, po spróbowaniu wina — A macie coś mocniejszego?

Nie da się ukryć, że znajdowała się właśnie w odrobinę stresującej sytuacji. Stała w jednym pomieszczeniu z dwoma tysiącletnimi wampirami, których ostatnio całowała, a oprócz nich byli tam jeszcze ich siostra i brat. Warto dodać, że przed chwilą dostała od ich ciotki propozycję "wrócenia" do swojego eks. Po prostu cudowna sytuacja!

— Wróćmy do tematu. Próbujesz nam powiedzieć, że Aline Williams to naprawdę nasza ciotka, która w dodatku wskrzesiła naszą matkę? — wolał się upewnić Elijah.

Wzięła porządny łyk wina i odpowiedziała czymś w stylu "Mhm". 

— Wspaniale. A zatem teraz i ona, i nasza matka próbują nas zabić, tak? — zaśmiał się ironicznie Klaus.

— Nie. Nie chcą was zabić. Chyba — odparła, nadal nie będąc pewna.

Jej się tylko wydawało czy było tam strasznie gorąco?

— Przecież ostatnio celem naszej matki było...

— Mówię, co wiem — odpowiedziała odrobinę zbyt szybko. — No, to skoro wam już to przekazałam, to pójdę się przewietrzyć.

Jak widać trzech facetów to za dużo na głowę Genevieve.

Klaus zmarszczył brwi, gdy dziewczyna wręcz pędem udała się na balkon. Nie ruszył się jednak z miejsca, nie chcąc pogarszać sytuacji, bo najwidoczniej była jakoś przytłoczona, a... jego obecność mogła to tylko pogorszyć.

Poszedł tam za to Kol. Hybryda starała się nie myśleć po co i co zamierzają tam robić... Dlatego zamiast mówić cokolwiek, Niklaus poszedł do baru i wyciągnął sobie z niego whisky. Rebekah i Elijah również nic nie powiedzieli, choć... Byli w pewnym sensie dumni. Trzysta lat temu po prostu zasztyletowałby Kola, a dziewczynie jakoś zmodyfikował wspomnienia.

— Nasza cioteczka jest aż tak męcząca? — spytał brunet, podszedłszy do niej.

— Można tak powiedzieć. Niezwykle ceni sobie umiejętność teleportacji... — mruknęła pod nosem, wspominając ich podróże dookoła świata. Niby przydatne, ale jak po tym głowa bolała... — Ona... Zaoferowała mi coś. A ja teraz nie wiem czy nie powinnam się była zgodzić.

Kol zmarszczył brwi. O co mogło jej chodzić?

— Co to była za oferta? — zapytał po chwili.

— Czy to ważne? — bąknęła wymijająco — Po prostu... Przez głowę przechodzą mi teraz setki myśli i już sama nie wiem czego chcę. Czuję się, jakbym ponownie przechodziła miesiączkę — burknęła niezadowolona, zaś Kol zaśmiał się krótko.

Wiedźma z nią pogrywała, czuła to. Lecz jak dobrze sobie z tym radziła... Głowy by sobie za to nie ucięła, ale jej teoria, że specjalnie wysłała wtedy Genevieve prosto na Klausa, robiła się sensowniejsza. Chciała jeszcze bardziej między nimi namieszać. A nie było prostszej opcji niż rzucenie jej wprost w sidła dawnego uczucia. 

Ona proponowała jej najprzyjemniejszą opcję - zapomnienie o tych wszystkich intrygach, kłamstwach, problemach, zawiłościach... I spędzenie reszty życia z osobą, przy której nigdy nie miała wątpliwości.

Wiedziała też, na czym polegałaby ta cała iluzja. Czarownica sprawiłaby, że Genevieve zapadłaby w głęboki, wieczysty sen, który miał być jej najlepszym w życiu. Jednak czy naprawdę tego chciała?

— Byłem dziś u twojego brata — oznajmił nagle. Brunetka obróciła się w jego stronę.

— Stefana? — zdziwiła się.

— Damona — naprostował — Rebekah kazała mu coś zanieść, a on wyciągnął burbon... I porozmawialiśmy.

— O, naprawdę...?

— I podczas tej rozmowy... Coś do mnie doszło — zaczął niepewnie, lecz wiedział, że musi to zrobić — Choćbym nie wiem jak bardzo tego chciał, nie będzie tak łatwo. Jesteśmy w... poplątanej sytuacji i lepiej dla nas wszystkich będzie, gdy... stanie się ona dla nas bardziej jasna.

— Co masz na myśli? — spytała, nie chcąc przyjąć do wiadomości tego, do czego zmierza.

— Czujesz coś do mnie, Genevieve?

Salvatore podniosła na niego wzrok i spojrzała mu prosto w oczy. W jej natomiast zbierały się łzy, których tak bardzo nie chciała z siebie wypuścić...

— Ja... — odparła łamliwym głosem.

Kol już miał odejść z kamienną miną, jaką starał się zachować, lecz dziewczyna złapała go za dłoń i przyciągnęła bliżej. Czuła, jak jej oczy robią się szklane, nie mogła dłużej powstrzymywać łez.

Wiedziała, że tak będzie, gdy znowu wpakuje się w jakieś związki.

— Nie chcę być jak Katherine — wyznała — A właśnie tak się czuję. Choćbym nie wiem jak bardzo chciała, nie zapomnę o twoim bracie w kilka chwil, gdy jestem z tobą... Mimowolnie go sobie przypominam. Gdyby okoliczności były inne, gdyby...

— Nie da się zmienić rzeczywistości, Genny — wyszeptał, nie zważając nawet na użycie sformułowania, które tak znienawidziła.

— Wiem — próbowała się zebrać w sobie — Nie chcę być twoją drugą Fioną, Kol... Nie chcę cię okłamywać, nie chcę wyznawać ci miłości, myśląc w tym samym czasie o innym... Jesteś naprawdę, naprawdę wspaniałym facetem, lecz...

— Okoliczności nam nie sprzyjają — ponownie za nią dokończył, widząc, jak nie jest w stanie tego zrobić.

Wcisnęła głowę w zagłębienie jego szyi. Poczuł na swojej skórze jej ciepłe łzy, które dziewczyna jeszcze przed chwilą miała na policzku. Po paręnastu sekundach znowu się odsunęła i znowu spojrzała mu w oczy z wymalowanym na twarzy bólem.

— Znajdziesz kogoś odpowiedniego dla siebie, Kol, kogoś, kto będzie myślał tylko o tobie... I w tym momencie nie gdybam. Ja to wiem. Zasługujesz na to, by być szczęśliwy...

Opuścił głowę tak, że ich czoła się ze sobą stykały. Trwali tak przez chwilę, nie dostrzegając nawet upływu czasu. I wtedy oboje zrozumieli, że robią dobrze. Kol, pozwalając jej odejść, Genevieve, będąc z nim całkowicie szczera. 

W końcu jednak się od siebie odsunęli. Salvatore po raz ostatni spojrzała mu w ślepia.

— Zasługujesz, Kol.

Po wypowiedzeniu tych słów zeszła na dół i opuściła rezydencję najszybciej, jak tylko mogło, nie żegnając się nawet z jego rodzeństwem.

***

Wampirzyca wróciła jakimś cudem do domu. Nie pobiegła do domu w tempie błyskawicy, doszła tam o ludzkich siłach. Kiedy tylko otworzyła drzwi, dojrzała kartkę przyczepioną magnesem do lodówki. Zbliżyła się do niej, by odczytać zapisaną na niej wiadomość.

Nie wiem, gdzie jestem, ale prawdopodobnie gdzieś z Eleną.
Jutro na pewno będę już w domu.

Całusy, Georgie

P.S. Miałam dosyć Matta, więc zwolniłam się z Grilla.

Brunetka uśmiechnęła się delikatnie, domyślając się, że rudowłosa pogodziła się z Eleną. Ostatnio wiele osób w Mystic Falls wybaczało sobie nawzajem.

Wrzuciła kartkę do kosza pod zlewem, a następnie skierowała się do salonu. Zatrzymała się w pół drogi, zastanawiając, co miała teraz zamiar zrobić. Spotkać się z Rebeką, której bratu złamała właśnie serce? Odpada. Z Damonem? Również, na pewno będzie wypytywać. Została jej właściwie tylko Katherine, acz była właściwie bezapelacyjnie przekonana, że wampirzyca będzie popierała jej decyzję i wmuszała w nią jakiś tani alkohol, po którym miałaby takiego kaca, że w głowie miałaby tylko chęć wypicia maślanki. Lecz czy właśnie tego chciała?

Gdy stała tam tak bez ruchu, zrozumiała, co będzie dla niej i dla wszystkich innych najlepszym wyborem.

— Selyse! — zawołała, nie wiadomo na co właściwie licząc.

Ku jej cichemu zaskoczeniu, w salonie od razu pojawiła się znajoma blond czarownica. Uśmiechała się, ewidentnie zadowolona z siebie. Czekała, aż brunetka wypowie te magiczne słowa.

I w końcu je wypowiedziała.

— Zgadzam się.

***

C'est la vie?

Naprawdę mi przykro, drodzy fani Kolvieve, ale musiało tak się stać. Dlaczego, macie chyba wytłumaczone w rozdziale. Lecz muszę przyznać, że pisząc tę scenę, sama miałam łzy w oczach.

Z góry mówię, że w przyszłym tygodniu rozdziału na pewno nie będzie, bo mam egzaminy. Za to powinniście się cieszyć, że przerwa będzie po rozdziale 39, a nie 40. Bo jeśli uważacie, że tutaj dałam wam ogromny polsat, to musicie poczekać na kolejny rozdział.

Do następnego xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top