XXXI. "Świat pełen głupców"
W mediach cudne dzieło BlackMadie ♥
***
1 8 6 1
Dziewczyna z uśmiechem patrzyła na zimowy krajobraz rozpościerający się za oknem. Dawno nie było takiej zimy. Wróciła do domu cała przemoczona od śniegu, którym rzucała się z czternastoletnim bratem. Ojciec spędzał teraz całe dnie z Damonem, a to na posiedzeniu założycieli ich miasteczka, a to ucząc go polowania. Innymi razy szukał dla niego panny - biedak wciąż miał traumę po niedoszłych zaręczynach z Penelope Fell.
Osiemnastolatka na nieszczęście swoich rodziców ani wiedzą, ani urodą nie grzeszyła.
— Panienko Salvatore! Pora spać!
Do jej pokoju weszła jej pokojówka, a dawniej i niańka, Florence. Postraszyła ją swoim palcem, a nastolatka zeszła z parapetu z lekkim uśmiechem i usiadła na łóżku.
— Gwiazdy wyjątkowo ładnie oświetlają dziś plac przed domem... — mruknęła rozmarzona.
Jak bardzo pragnęłaby wyrwać się teraz surowej (choć kochanej) pani Verner, by móc popodziwiać to niebo w pełnej krasie. Ale nie każde pragnienie może się spełnić.
— Gwiazdy jak gwiazdy, kładź się, bo nie obudzisz się w porę na poranne lekcje etykiety!
Genevieve jęknęła głośno, przypominając sobie ostatnie życzenie jej ojca.
Jako że Genevieve dopiero co skończyła szesnaście lat, trzeba jej było zacząć szukać męża - im wcześniej, tym lepiej. W przeciwieństwie do panny Fell młoda Salvatore mogła się poszczycić zarówno figurą i urodą, jak i oczytaniem oraz poliglotyzmem. Dlatego ojciec wymyślił sobie lekcje pod tytułem "Jak stać się damą", które prowadzić miała zgorzkniała Brenda Clearwater.
Tyle że dziewczyna nie chciała mimo wszystko opuszczać rodzinnego domu w imię dania potomka jakiemuś oschłemu paniczowi. Doskonale znała "najlepsze partie" w okolicach, bo jeszcze niedawno Gilbertowie poszukiwali męża dla ich najstarszej córki, Bethany, która była akurat dobrą przyjaciółką Genevieve. Mimochodem miała okazję uczestniczyć w wielu "zapoznaniach" i już na starcie powiedziała ojcu, by nawet nie próbował zeswatać jej z Howardem Nessonem.
— Pomódl się i kryj się pod pierzynę! — zrzędziła jej dalej pięćdziesięcioletnia kobieta.
Brunetka przewróciła ukradkiem oczami i uklęknęła przed krzyżem, jaki pani Verner postawiła jej na stoliku nocnym krzyż dokładnie w jej szóste urodziny. Od tej pory panna Salvatore codziennie wieczorem musiała odmawiać modlitwę do Boga, w którego zbyt mocno nie wierzyła. Cierp i poświęcaj się dla innych całe życie, żeby mieć szansę trafić do krainy z marzeń?
Żałosne.
— Ojcze nasz, któryś jest w niebie...
Blondwłosa pokojówka uklęknęła obok niej i dotrzymała towarzystwa w modlitwie. Gdy powiedziały wreszcie "Amen", służąca wstała i podeszła do stojących na toaletce, palących się wciąż świec. Dmuchnęła mocno, gasząc je.
— Dobranoc, dziecinko — rzekła na pożegnanie, całując ją w czoło.
Genevieve posłała jej lekki uśmiech i westchnęła ciężko. Jakże ciekawe miała życie - lekcje etykiety, tańca, może lektura jakiejś książki podkradniętej z domowej biblioteki, modlitwa i sen. Dzień w dzień czekało ją to samo, może z przerwą na próbę zaręczenia jej z jakimś bogatym zgredem.
Ugasiła świecę przy swoim łóżku i przymrużyła oczy. Sen na (nie)szczęście przyszedł szybko.
Po raz pierwszy od dawna (o ile nie w całym swoim życiu) miała tak realny sen. W dodatku taki... dziwny. Miała na sobie wyjątkowo starą suknię, a przynajmniej nie z jej epoki. Nadal trwała noc, jednak nie było ani śladu po śniegu, jaki jeszcze przed chwilą tkwił na zewnątrz. Znalazła się na łące leśnej - kojarzyła ją, była kiedyś na niej, gdy uciekła Florence.
Zauważyła najistotniejszy fragment otoczenia dopiero, gdy usłyszała przeraźliwy krzyk. Obróciła się gwałtownie w kierunku, z którego dobiegał.
— NIE! OJCZE, BŁAGAM, NIE!
Ujrzała przerażonego, załzawionego blondyna przypiętego do drewnianej konstrukcji. Zwracał się do stojącego obok mężczyzny, który spoglądał na niego z nienawiścią. Z jego drugiej strony stał nieco starszy od niego brunet, nie chciał patrzeć na jego cierpienie, więc odwrócił wzrok. Kobieta stojąca przed blondynem z bólem w oczach recytowała kolejne wyrazy, których Genevieve za grosz nie rozumiała.
— Anima marcam. Iskoristi vuka. Anima marcam. Iskoristi vuka...
Z każdym następnym słowem przywiązany do bel mężczyzna krzyczał jeszcze głośniej, nie mogąc znieść bólu, który przechodził przez jego ciało.
Brunetka podbiegła do całego zdarzenia i próbowała potrząsnąć kobietą wymawiającą dziwne słowa, by zaprzestała. Jej ręka przeszła przez jej ciało jak masło, nie robiąc nic blondynce. Genevieve otworzyła szeroko usta i odsunęła się trochę, przez co przewróciła się o leżącą na ziemi gałąź.
— Przestańcie! Dosyć! TO GO BOLI! — wykrzykiwała, starając się jakkolwiek pomóc cierpiącemu mężczyźnie. Nie mogła niczym ruszyć, stała tam niczym zjawa. Nie mogła nic zrobić.
Z zębów mężczyzny wyłoniły się kły, jego oczy zmieniły barwę. Wyglądał jak bestia, jak potwór z opowiadań czytanych jej przez Florence... A jednak nie chciała, by cierpiał. Mimowolnie krzyknęła głośno.
Cały obraz się rozmył.
Obudziła się w swoim łóżku. Usiadła natychmiast i wzięła kilka głębokich oddechów, próbując się uspokoić. Nic nie działało.
— Panienko Salvatore, wszystko w porządku?
Do jej pokoju weszła nagle Florence, zaniepokojona dochodzącymi z jej pokoju krzykami.
— T-tak... Miałam zły sen — odparła przerażona.
Pięćdziesięciolatka pokręciła głową i podeszła do dziewczyny, w celu poprawienia jej pościeli.
— To przez tę pełnię... — wyjaśniała. Przerwała, widząc palące się na jej stoliku nocnym świece — Ile to razy mówiłam panience, żeby gasiła świece przed spaniem, żeby pożaru nie było?
Dziewczyna spojrzała oniemiała na świece. Uchyliła lekko usta i z powrotem popatrzyła na Florence.
— Dałabym głowę, że je zgasiłam...
***
2 0 1 1
— Po raz setny mówię ci, że nie wiem gdzie ona jest Stefan. Nie, nie mówiła kiedy ani czy wróci. A skąd ja mam wiedzieć?! Jestem wampirem, nie detektywem. To sobie do niej zadzwoń!
Rudowłosa przyciskała telefon do ramienia, podczas krojenia warzyw na sałatkę. Próbowała jakoś wytłumaczyć bratu współlokatorki, że jego siostry nie było w domu prawie tydzień, ale on najwyraźniej nie chciał jej słuchać.
— Urgh, to idźcie do Bonnie! No to skoro nie ma jej w domu, to do Rebeki, pewnie zna jakąś wiedź... Muszę kończyć.
Rozłączyła się, kiedy zobaczyła, że ktoś stoi właśnie w korytarzu. Przez ktoś miała na myśli Genevieve i... Elenę? Nie, to niemożliwe - przecież się nienawidziły. Poza tym, Gilbert od wielu dni nie wychodziła z domu do miejsca innego niż szkoła i szpital, gdzie wciąż leżał Jeremy. Czyli Katherine? Wszystko na to wskazywało, a jednak rudowłosa czuła, że to nie Petrova. Zatem to musiała być...
— Wróciłam! Georgino, oto Amara, Amaro, moja przyjaciółka Georgina. Miałyśmy przyspieszony kurs historii i asymilacji do życia w dwudziestym pierwszym wieku — odpowiedziała z szerokim uśmiechem, zdejmując płaszcz.
— A-amara? Nieśmiertelna dziewczyna Silasa? — wykrztusiła niepewnie Woodrow, przyglądając się dziewczynie.
— Była dziewczyna. Kiedy jego narzeczona postanowiła zamienić mnie w kamień, trochę się zniechęciłam do tego związku. Wszystko w porządku? — zapytała, niepokojąc się kolorem cery Georginy.
Była blada jak ściana.
— T-tak... Po prostu jesteś trzecią osobą o tej twarzy, którą spotykam i... To trochę dziwne — zaśmiała się nerwowo, po czym posłała ukradkiem znaczące spojrzenie Genevieve.
— Wiem o czym mówisz... — mruknęła, przypominając sobie Stefana nad ciałem Silasa.
— Skoro już wszyscy się znamy, ja lecę się przebrać — oznajmiła Genevieve z uśmiechem.
To naprawdę wszystko, co chciała jej powiedzieć po tygodniu nieobecności?
Rudowłosa zaklęła pod nosem i pobiegła za nią na piętro, gdzie znajdował się pokój wampirzycy. Dziewczyna stała właśnie przy swojej szafie, dokładnie przypatrując się powieszonym tam ubraniom. Wyciągnęła dwa wieszaki - jeden z beżową koszulą bez guzików, drugi z czarnym, przylegającym do ciała golfem.
— Który ubrać? — spytała, kiedy Woodrow stanęła w drzwiach jej pokoju — Spotkam się dzisiaj z Elijah.
— Rozmawiałaś z nim? — zdziwiła się, czując się odrobinę urażona.
Nie to, że w ostatnich dniach były zżyte jak siostry, ale jednak poczuła się zepchnięta na drugi plan.
Kolejne słowa dziewczyny nie tyle ją uspokoiły, co zdziwiły.
— Skądże. Zmieniłam numer, tak na marginesie. Wracając do tematu... Zanim przyszłaś rozmawiałaś z moim bratem, zdążyłam zobaczyć nazwę kontaktu na twojej komórce. Skoro nagle się rozłączyłaś, kiedy rozmawialiście o mnie - tak, podsłuchiwałam - zaraz powie o tym Damonowi, który pójdzie albo do baru, albo nas odwiedzi, bo będzie chciała się uchlać lub porozmawiać - to w zależności od dzisiejszego humoru. W barze lub w drodze do nas prawdopodobnie spotka któregoś z pierwotnych, bo nasza rodzina często ma takie "szczęście". Kiedy jeden z nich się dowie, wieść prędko dotrze do Elijah, który już tydzień temu wyglądał, jakby chciał zamienić ze mną parę słów. Jeżeli tym pierwotnym z miejsca okaże się El, pójdzie to jeszcze szybciej. Zatem kiedy już mnie zaczepi, wolę wyglądać adekwatnie do sytuacji.
Rudowłosa z wielkimi oczami przypatrywała się opowiadającej to wszystko. Z każdym słowem jej oczy coraz bardziej mówiły "Co?". Miała taką sztukę dedukcji, jak Sherlock w najnowszym tworze o nim[1].
— A zatem?
— K-koszula... — odpowiedziała, nie otrząsnąwszy się jeszcze ze zdumienia po jej poprzedniej wypowiedzi.
Brunetka uśmiechnęła się do niej miło i odwiesiła wieszak z golfem do szafy.
— Za moment wychodzę. Amara by została, nie masz nic przeciwko? — spytała. Jej współlokatorka niepewnie przytaknęła głową — Świetnie, niedobrze by było, gdyby Elena znalazła się w dwóch miejscach jednocześnie. Możesz zostawić ją samą, poznała już uroki dwudziestego pierwszego wieku.
Powiedziawszy to, Genevieve powędrowała do łazienki. Nim jednak opuściła pokój, otrzymała od Georginy pytanie.
— Gdzie właściwie byłaś, Gen?
— W Nowym Jorku. Nic tak nie uczy życia, jak to miasto — uśmiechnęła się lekko, a następnie zamknęła w łazience.
Georgina musiała sobie to wszystko przetrawić.
***
Czterdzieści minut później Genevieve była już w mieście, a dokładniej na placu w centrum. Siedziała na ławce, popijając kawę otrzymaną na wynos w pobliskiej kawiarni. Wpatrywała się w przechodzących przez ulicę przechodniów i jeżdżące wkoło samochody. A przynajmniej, dopóki ktoś się do niej nie dosiadł.
Brunet w garniturze zajął miejsce obok niej. Z miejsca poprawił rękawy swojej marynarki. Skierował wzrok dokładnie tam, gdzie patrzyła wtedy panna Salvatore. O dziwo to z jej ust wyleciało pierwsze słowo.
— Miło mi pana widzieć, panie Mikaelson. Co słychać u rodziny? — spytała wyniośle.
— Zależy o kogo pani pyta, panno Salvatore. Jeden z braci pogrążył się w agonii, drugi za to codziennie wraca wesoły do domu. Siostra natomiast przejmuje się przyjaciółką, którą ostatnio, zdaje się, utraciła — odpowiedział, przenosząc na nią swe spojrzenie.
— Jestem pewna, że zarówno stan pańskiego brata jak i siostry można racjonalnie wytłumaczyć. Sądzę, że obwinianie się o czyny, które faktycznie są nieomal w całości ich sprawką może być jednym z tego powodów. O ile nie najważniejszym, panie Mikaelson.
Elijah zamilkł na moment. Dźwięk z jego ust wydobył się dopiero kilka chwil potem, kiedy to całkowicie zmienił sposób odnoszenia się do niej.
— Moje rodzeństwo nie zachowało się zbyt... rozsądnie, ale nie możesz ich tak surowo karać za pewne... błędy.
Miała ochotę roześmiać się mu w twarz, ale zamiast tego wzięła solidny łyk kawy. Gdyby nie fakt, że nie obchodziła ją już niczyja opinia o niej, żałowałaby, że nie zakropiła jej jakąś dobrą whisky.
— Wydaje mi się, że w tym wypadku słowo "błąd" to zbyt słabe określenie i mam pełne prawo zachowywać się tak, jak się zachowuję.
— Aczkolwiek nie w nieskończoność.
— Czemu by nie? Ja mam czas, twoja rodzina również.
— Genevieve... — zwrócił się do niej imieniem — Mam świadomość, że twoja złość na Niklausa i Rebekę jest uzasadniona, ale nie możesz karać ich w nieskończoność. Dni cierpienia są niczym w porównaniu z dekadami spędzonymi w...
— Trumnie? Może najpierw zadaj sobie pytanie, czemu w ogóle notorycznie do niej trafialiście, Elijah. Żaden z was nie postawił się Klausowi, chociaż w trójkę jesteście od niego znacznie silniejsi. Trwaliście przy "tyranie" — tutaj prychnęła — setki lat, chyba wyłącznie, by móc użalać się teraz nad swoim losem. Wasza podszyta miłością przysięga stała się toksyczna. Pozwalaliście sobie odbierać godność, szacunek i rozum przez całe życie. Ja nie zniosę tego choćby przez minutę, zwłaszcza ze strony tak bliskich mi podobno osób.
— Co musiałoby się zatem stać, żebyś rozważyła wybaczenie?
— To bardzo proste, Elijah. Musiałoby mi zacząć zależeć. Na czymkolwiek, choćby na motylu przelatującym teraz gdzieś nad łączką w lesie. Aktualnie nie czuję się przywiązana do niczego ani do nikogo, chwała Bogu. Póki moje serce jest skamieniałe i zimne jak lód na Syberii, i nic nie jest w stanie mnie przekonać do ponownego zawiązania relacji z częścią twojej rodziny.
Wstała z ławki, a w ślad za nią i pierwotny, wyraźnie zdumiony jej odpowiedzią. Zmrużył oczy. Gdy już otwierał usta z zamiarem kontynuacji dyskusji, dziewczyna go ubiegła.
— Tak z innej beczki, jak twoje wakacje we Francji? Dowiedziałeś się wystarczająco na mój temat?
Nie była głupia. Od razu, gdy Elijah niezapowiedzianie wyjechał z Mystic Falls, w dodatku niedługo po ich dyskusji, zaczęła rozmyślać nad przyczyną tego wyjazdu. Kiedy wreszcie zdała sobie sprawę, że chce poznać ją z opisów jej dawnych przyjaciół i dłużników, wystarczyły trzy telefony, aby go namierzyć. Elijah mógł sobie być rozważny i niebezpieczny, jak to pierwotny, ale nigdy tak sprytny jak Genevieve.
— Jestem ciekawa, skąd dowiedziałeś się o mojej znajomości z Bernadette i Jean'em. Wziąłeś na spytki Georginę...? Chociaż... Stawiam raczej pogaduszki ze starą znajomą. Co u Kath?
Zadawszy mu to pytanie, przybrała na twarz sukowatą minę i odeszła od pierwszego, zostawiając go zmieszanego. Właściwie dla niego to dobrze - tak nie wiedziałby co powiedzieć.
Tymczasem ona z zadowolonym z siebie uśmiechem udała się w stronę swojego domu, wyciągając z kieszeni telefon.
***
— Naprawdę nic więcej ci nie powiedziała?
Georgina z każdą chwilą coraz bardziej żałowała, że zdecydowała się odwiedzić Salvatore'ów. Stefan od tygodnia nie zmieniał płyty - "Czy na pewno Gen nie powiedziała nic więcej?", "Czy na pewno się z tobą nie kontaktowała?". Jak bardzo by nie lubiła Stefana, to było okropnie wkurzające.
— Jesteś głuchy czy...?! — zirytowała się już jawnie.
— Dobrze już, dobrze... — chciał ją uspokoić — Wiesz gdzie teraz jest?
... Tyle w temacie...
— Damon poszedł do baru? — przypomniała sobie nagle o przemowie przyjaciółki.
— Prawdopodobnie? — spytał niepewnie, bo nie miał pojęcia, co jedno mogło mieć do drugiego.
— Spotkał tam Rebekę, Kola albo... Klausa?
— Jeżeli tam akurat byli, a to jest akurat dość częs...
— Pewnie jest teraz gdzieś z Elijah — orzekła, a następnie założyła nogę na nogę.
Stefan zmrużył oczy, usłyszawszy jej dziwną dedukcję. Wolał jednak w nią nie wnikać, bo jeśli jej autorem była jego siostra, to już nawet nie liczył, że się w tym połapie. Tok rozumowania Genevieve był na tyle zawiły, że sam Freud by się w nim nie połapał. Wolał udawać, że rozumie bądź to po prostu ignorować. Ta technika nie zawiodła go od jakiegoś stulecia, bo mniej więcej wtedy Gen stała się żeńską wersją Sherlocka.
— Chętna na herbatę tojadową? — zmienił temat — Kiedy Gen pożarła się wtedy z Klausem zrobiła ogromne zapasy — parsknął, na wspomnienie mini wojenki Genevieve i Klausa.
— Tojad nie działa na wampiry, nie?
Kasztanowłosy pokręcił przecząco głową. Przezorny zawsze ubezpieczony, racja?
Chłopak zniknął w kuchni na kilka minut, by pojawić się z dwiema filiżankami naparu z niebezpiecznego dla wilkołaków kwiatu.
— Swoją drogą, ciekawe czemu nie chciała zamienić znowu Amary w kamień... — nawinął temat pierwszej Petrovej.
— Szczerze, to nie mam pojęcia. Ale na pewno coś się za tym kryje, Genevieve niczego nie robi od tak — pstryknęła palcami i wzięła łyk herbatki ziołowej — Dobra... — sama się zdziwiła jej smakiem.
— Dziwne, nie? — nawiązał do smaku napoju.
Kiwnęła głową i uśmiechnęła się ciepło do bruneta.
***
Kiedy Klaus nie umiał czegoś powiedzieć na głos albo potrzebował się jakoś wyżyć, malował. Z tego też powodu w jego pracowni znajdowało się już czternaście pomalowanych płócien, a to i tak jedynie prace z zeszłego tygodnia. Coś gryzło go od środka.
Znał Genevieve kilka miesięcy, był z nią chwilę, a mimo to czuł gulę w gardle, gdy tylko przypominał sobie wydarzenia sprzed ostatnich tygodni. Oboje zawalili. Nie zamierzał przyznawać, że Salvatore była bez winy, bo byłoby to wbrew jego sumieniu. Okłamywała go, grała - jak mógł nie wpaść w złość? Jednak nawet on wiedział, że jego reakcja była przesadna. Zachował się, jakby Gen była obcą osobą, kompletnie odległą jego sercu.
A czy tego chciał, czy nie - nie była.
Ona ukazała skruchę, gdy naskoczył na nią po raz pierwszy. On nie okazał jej w ogóle. Zachowywał się jak nie on. Nie umiał jej przeprosić, nie umiał przy niej nawet mówić. Kiedy tylko ją widział, odbierało mu głos.
Nabrał czerwonej farby i namalował z nią pędzlem falistą linię przechodzącą przez całe płótno. Wykonywał kolejne ruchy pędzlem, coraz szybsze. W końcu go upuścił.
Był głupcem. Niewiarygodnie wielkim głupcem.
— Wszyscy spieprzyliśmy, nie krzywdź już tych płócien...
Obrócił się w stronę Rebeki, która wypowiedziała przed chwilą to zdanie.
Ona także się obwiniała. Po raz pierwszy w historii miała prawdziwą przyjaciółkę, a ona to tak łatwo zniszczyła.
W tej sytuacji nikomu wybaczenie przyszłoby łatwo, nawet jeśli byłby to najmilszy człowiek świata. Genevieve prawdopodobnie nigdy tego nie zrobi. Nieraz rozmawiała z nią o jej konfliktach i wrogach. Salvatore potrafiła trzymać urazę przez wieki i nigdy nie zapominała. Jak mogłaby wybaczyć osobie, po której nie powinna się tego w ogóle spodziewać?
To Rebekah rozpoczęła tę przyjaźń, która u swoich początków miała być jedynie sojuszem. Sojuszem dwóch silnych kobiet, żeby wspierały się we właśnie takich chwilach. Z ich umowy zostały tylko strzępy.
— Poszłam z Lindsay do Grilla, Damon tam był — poinformowała, a on uniósł brew. Przyszła tu, by obdarować go tak błahą informacją? Salvatore codziennie bywał w barze, gdzie pił swój ukochany burbon z tym historykiem, szeryf czy burmistrz miasta. — Genevieve jest w mieście.
Blondynowi zasznurowały się usta. Wpatrywał się w siostrę jak w ducha.
— Georgina się z nią widziała i...
— Ja też.
Elijah pojawił się w pracowni brata znikąd i poinformował ich o swojej dzisiejszej rozmowie z Salvatore. Stanął obok niedokończonego jeszcze obrazu hybrydy.
— Chyba jedynie wszystko pogorszyłem — przyznał, nie patrząc im w oczy — Ale opłacało się. Jest nadzieja, że wrócimy pewnego dnia do łask panny Salvatore...
— Elijah! No mówże dalej! — zganiła go siostra, kiedy przerwał w tak głupim momencie.
— Nie ma uczuć i nie będzie łatwo je przywrócić. Ale jest to możliwe.
Rebekah odetchnęła z ulgą.
Ktoś obcy powiedziałby, że to idiotyczne, że tak przejmuje się relacją z prawie obcą dla niej osobą. Prawda była jednak taka, że Genevieve była dla niej jak siostra. Jej relacje z rodziną bywały różne, ale zawsze dochodzili do zgody. Klaus krzywdził ją przez wieki, Kol nieraz z niej boleśnie szydził, a ignorancja Elijah ją czasami dobijała, ale nie mogłaby wyobrazić sobie świata, w którym miałaby ich nigdy więcej nie spotkać. Była masochistką. Genevieve stała się dla niej siostrą, której potrzebowała - martwiła się o nią, zależało jej na niej... Kochała ją, bo w tak krótkim czasie stała się nieodłączną częścią ich rodziny.
Jak bardzo chciałaby, by weszła teraz bez pukania do ich domu i powiedziała o swoim nowym pomyśle... Ale wiedziała, że to się nie wydarzy. Nie prędko, przynajmniej.
Elijah zostawił ich samych widząc, że tego potrzebowali. Rebekah rzuciła się w stronę Klausa, który objął ją natychmiast i wsunął rękę w jej włosy.
— Powiedz mi, że ją odzyskamy... — poprosiła cicho.
— Odzyskamy ją, stała się jedną z nas i nie ma już odwrotu - jest na nas skazana — odparł, na co jego siostra roześmiała się krótko przez łzy — Jak wielkim głupcem jestem?
— Świat jest pełen głupców, Nik... Ale my jesteśmy największymi — wyszeptała, wtulając się mocniej w ramiona brata.
Takie chwile działy się raz na dwa stulecia - siostrzano-braterskie momenty, podczas których po prostu potrzebowali siebie nawzajem.
Nie było podobnej do nich rodziny.
***
— Mhm... Tak, jasne... Dzięki, Linda, jesteś wielka. Mhm, zdzwonimy się jeszcze. Pozdrów córkę! — zawołała, przed kliknięciem czerwonej słuchawki.
Włożyła telefon do torby. Gdy podniosła wzrok, ujrzała przed sobą pierwotnego. Posłała mu godny pożałowania wzrok.
Tymczasem Kol wciąż się szczerzył.
— Moja ulubiona Salvatore wróciła wreszcie do miasta! Co znowu knujesz? — spytał, dostępując jej kroku.
— Knuć? Ja? — udała oburzenie, a następnie roześmiała się — Mogę wiedzieć czym zasłużyłam na miano ulubionego członka rodziny Salvatore?
— Hmm... Niech no pomyślę... Umiesz zagiąć moje rodzeństwo, wiesz wszystko o wszystkich, znasz wymyślne sposoby tortur, uratowałaś mi życie i masz całkiem ładny uśmiech, gdy wymyślasz sposoby na morderstwo.
Uśmiechnęła się łagodnie, a następnie zmieniła temat.
— Wciąż siedzi na garnuszku u moich braci czy wróciłeś do domu?
— Ha, ha, ha - przezabawne. Wróciłem, wolę maniakalnie malującego Klausa od rozterek i smętów Damona i Stefana — odrzekł, na co parsknęła.
— Ja mam inne zdanie, ale po stu sześćdziesięciu siedmiu latach zdążyłam się przyzwyczaić do humorków mojej rodziny, dlatego moja opinia jest nieobiektywna.
— Domyślam się, to samo mogę powiedzieć o swoich relacjach z rodzeństwem. Nik już tyle razy mnie zasztyletował, że właściwie nie jest już to dla mnie nic wiel... Nie chciałem — przerwał, przypomniawszy sobie z kim rozmawia.
— Klaus jest moim byłym, ale nie Voldemortem, żebyś nie mógł o nim nawet wspominać — prychnęła.
— Niby tak, ale wolę jednak tego nie robić. A właśnie, nie wybaczę sobie, jeżeli nie wrócę do tematu z kim rozmawiałaś?
— Z agentką nieruchomości — odparła, wiedząc, że naprawdę nie da jej z tym spokoju.
— Planujesz wyeksmitować rudą czy...
Przerwała mu, odpowiadając z uśmiechem.
— Kupiłam właśnie dom w Kingsport.
***
1 8 6 1
Znowu się to działo.
Blondyn cały we krwi ze sztyletem w ręku. Wojownik przygotowany do walki, której nie ma szans wygrać. Poszarzałe ciało blondynki leżącej na łożu niczym Śpiąca Królewna. Potem krzyk i... Leżące na podłodze serce mężczyzny.
— Aaa!
Po raz kolejny obudziła się z przeraźliwym krzykiem, budząc przy tym zapewne pół domu. Wyszła natychmiast spod kołdry. Nie musiała nawet palić świec - po raz kolejny stały zapalone, mimo że gasiła je przed zaśnięciem. Usiadła na łóżku, rozmyślając o dzisiejszym koszmarze.
Kiedy one się skończą?
— Panienka Salvatore?
Kilka minut później do jej pokoju wkroczyła zaspana Florence, która spała kilka pokoi dalej.
Widok przestraszonej i zafrasowanej Genevieve był już dla niej codziennością, jej krzyki słyszał każdy mieszkający w tym domu.
— Koszmar... Znowu... — zdołała jedynie wyszeptać, przypominając sobie blondyna ze sztyletem wyciągniętym z własnej piersi.
W jej snach nie byłoby nic dziwnego gdyby nie to, że w prawie wszystkich sprzed ostatnich tygodni pojawiała się postać blondyna i jego rodziny. Nie uważała tego za normalne. Do tamtej feralnej nocy, kiedy miała swój pierwszy zły sen o nich, nigdy nie miewała podobnych do siebie snów. W ogóle rzadko miewała jakiekolwiek sny.
Niepokoiło to wszystkich dookoła. Począwszy od Florence, przez Stefana, po samego Giuseppe. Plotkowano o niej w całym miasteczku, a ona stała się "Tą dziwną", która co noc budziła się z krzykiem.
Co było z nią nie tak?
— Obawiam się, że musimy iść do znachorki, chyba tylko ona już może coś poradzić... Panienka ma te złe sny już od kilku tygodni...
***
[1] - część zna, część nie - w 2010 roku miał premierę serial "Sherlock" przedstawiający postać Holmesa w naszych czasach. Nie oglądałam filmów z Downeyem Jr., więc nie mogę porównać, ale tam jego dedukcja była... Godna tej Genevieve. Osobiście gorąco polecam ten serial.
Trochę krótszy niż zwykle.
No, moi drodzy, wkraczamy w inny etap. Nazywając tę część tajemnicami z przeszłości nie miałam jakiegoś tere-fere w głowie. Poznanie prawdy o Gen coraz bliżej.
Czy tylko mi nie tęskno do szkoły?
Do następnego, nie przedłużając xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top