XXX. "Równowaga w przyrodzie"
Dziękuję wszystkim za życzenia <3
W mediach cudowny zwiastun wykonany przez @Roguuee. Znajdziecie go również nad prologiem.
***
Kiedy dziewczyna nareszcie się odezwała, patrzyli na nią jak na kosmitę, nie ruszając się choćby o centymetr. Genevieve prychnęła i przewróciła oczami, po czym skierowała się do barku. Kochała burbon, ale teraz jakoś miała wenę na brandy. Odnalazła ją schowaną za butelkami ulubionego trunku Damona i nalała sobie do szklanki.
Wciąż nic nie mówili, wciąż stali nieruchomo.
— Naprawdę nie wiem jakim cudem jesteście moimi braćmi, a szczególnie ty, Damon, bo iloraz waszej inteligencji jest najwyraźniej na minusie. Gdybyś poczekał, kretynie, to byś zobaczył, że właśnie miał mi się dać zabić! Ale nie, po co?! Właściwie to wiem, czemu ja mam jakiś olej w głowie, a wy nie, ale nie chcę niszczyć wam dzieciństwa. A ty Kol, miałeś, do cholery, ich upilnować, więc na ciebie też jestem zła.
— Więc... — zaczął niepewnie jej młodszy brat — Miałaś go zabić?
— Nie zaczyna się zdania od "więc", to po pierwsze — odparła złośliwie — Po drugie, dla jakiego innego powodu łaziłabym za nim cały dzień jak piesek?
Teraz nawet Damon musiał przyznać: był kretynem.
— Gen, ja... — Rebekah wysunęła się do przodu i chciała przeprosić.
— Ta, może później. Ew, Klaus, weź prysznic — poradziła mu, krzywiąc się.
Nie powiedziawszy już nic więcej, pokierowała się do wyjścia.
— W-wychodzisz? — spytał Stefan, zdezorientowany kompletnie jej zachowaniem.
— Muszę przypominać o Silasie? — prychnęła, nim opuściła dom.
Patrzeli po sobie, nie wiedząc co odrzec. Kol jednak zebrał się w garść i pobiegł wampirzą szybkością do wyjścia.
— Pójdę za nią — oznajmił, nim faktycznie to zrobił.
— Ja też już pójdę... — powiedziała cicho Elena, zamykając drzwi za sobą i pierwotnym.
Klaus już wyrywał się, by zrobić to samo, co Kol, lecz zatrzymał go Damon. Ściskał jego przedramię, kiedy blondyn zdumiony na niego spojrzał.
— Widziałeś ją, nie wyglądała, jakby zamierzała z kimkolwiek rozmawiać. No i... Nie jesteś mimo wszystko osobą, która powinna to robić.
Po słowach Damona odczepił go od siebie natychmiast i zaśmiał się szaleńczo.
— Och, no oczywiście, bo wy jesteście święci i macie po stokroć większe szanse, że was wysłucha! — odrzekł rozśmieszony mieszaniec.
— Żaden z nas jej nie spoliczkował — zabrał głos Stefan, mierząc byłego chłopaka swojej siostry srogim spojrzeniem.
— Ty co zrobiłeś?! — zawołała siostra tego Romeo, rzucając się na Niklausa.
Milczał.
— Ty podły, bezduszny... Czy ty wiesz, co to znaczy dla kobiety?!
— Wy łamiecie jej kark i trzymacie obwiązaną łańcuchami, ale problem jest oczywiście we mnie! — spróbował się obronić, co było bardzo, bardzo niedobrym pomysłem, zważając na to, że był w pokoju z jej największą przyjaciółką i oboma braćmi.
— Jak śmiesz w ogóle to porównywać! — oburzyła się ponownie Rebekah — To pozbawienie godności, całkowite poniżenie... Ale co ty możesz o tym wiedzieć?!
— Co się tu dzieje?
Głos Elijah przebił się przez krzyk Rebeki swoim donośnym tonem. Zmrużył oczy i zmierzył wszystkich po kolei wzrokiem. Skoro nikogo nie było w ich posiadłości, to oczywistym było, że siedzieli tutaj. Ewidentnie coś się stało, odkąd wyjechał.
— Klaus zachował się jak kompletny kretyn, ot co! — odparła mu Rebekah, nieustannie patrząc z nienawiścią na blondyna.
— Z grzeczności nie zaprzeczę... — mruknął Damon. Stefan zerknął na niego, ciesząc się, że wreszcie zaczął myśleć.
— Gdzie byłeś? — spytała blondynka, puszczając Klausa.
— Jak mówiłem, sprawy prywatne — powiedział twardo.
— A czy te prywatne sprawy miały może długie, brązowe loki i wysokie obcasy? — uniosła brew hybryda, która doskonale pamiętała o uczuciu, jakim jego starszy brat darzył Katerinę.
— Nie, nie miały — odrzekł ze sztucznym uśmiechem — A więc? Co takiego stało się, kiedy mnie nie było.
Dwójka Salvatore'ów i Mikaelson'ów posłała sobie niepewne spojrzenia. To się Elijah zdziwi...
***
Szła energicznie po chodniku, mamrocząc coś pod nosem. Śledzący ją Kol przyglądał się jej dokładnie, odkąd wyszła z pensjonatu jej braci. Nie widział jej ledwie kilka dni, a mimo to czuł, że jest jakaś inna. Nie był w stanie powiedzieć dlaczego, ale bił od niej jakiś... mrok? Podobne miał odczucia, gdy przebywał z uprawiającą czarną magię wiedźmą. Tyle że Genevieve nie była wiedźmą, a to znacznie zawężało gamę powodów.
Kiedy skręciła w las, miał już pewność, że idzie do starego domu czarownic. Starał się być dla niej niewidzialny. Kiedy jednak miała już postawić stopę wewnątrz zniszczonego dworu, myślał, że dostanie zawału.
Brunetka cofnęła się do tyłu i zawołała:
— Nie radzę ci wchodzić do środka, Kolly, bo z tego co wiem, to Emily niezbyt cię lubi!
Szlag.
Zeskoczył z drzewa, z którego ją obserwował i stanął obok lekko podirytowanej wampirzycy.
— Cholera, czułem, że mnie widzisz... — zaklął pod nosem.
— O ile się nie mylę, a robię to niezwykle rzadko, to nie jestem jeszcze głucha. Słyszałam, jak mówisz, że za mną pójdziesz, spryciarzu — zachichotała.
Jaki miała piękny śmiech, gdy nie był on ani prześmiewczy, ani szaleńczy...
— Też fakt. Powiedz, co ty zrobiłaś z tym Silasem, co? W sensie, jakim cudem miałaś go niby przekonać do śmierci? — zapytał, oparłszy się o ścianę zewnętrzną posiadłości.
— To proste. Może pochodzi z innej epoki, ale jest podobny do wszystkich facetów - boi się swojej szurniętej byłej. Qetsiyah stworzyła drugą stronę i jest teraz jej "panią", więc umierając, Silas byłby na nią skazany przez wieczność.
— Słyszałem o tym, że to Qetsiyah miała stworzyć druga stronę, ale nigdy do końca w to nie wierzyłem... — mruknął cicho — Wciąż nie rozumiem, przecież po śmierci każda istota nadprzyrodzona trafia na drugą stronę, a Silas jest czaro... — przerwał, gdy zobaczył, co dziewczyna wyciąga spod płaszcza.
Naszyjnik. No jasne.
— Pochodzi z czasów przed drugą stroną. Jeśli w chwili śmierci go nosisz, trafiasz albo na górę, albo na dół — przypomniała mu ich rozmowę w namiocie na wyspie.
— Zawsze masz plan B, co? — zapytał z szelmowskim uśmiechem.
— Jedna z niewielu rzeczy, jakich nauczyła mnie Katherine. Zawsze trzeba mieć plan B, plan C, D... Wiesz jak to dalej leci, nie?
Uśmiechnął się zawadiacko, nie wierząc, że istnieje taka dziewczyna jak ona.
— Właściwie to czemu tutaj przyszliśmy? — spytał, zdając sobie sprawę, że sterczą przed wejściem jak idioci.
— Znam Silasa, ale nie na tyle dobrze, by go znaleźć. A on nie jest na tyle tępy, by nie ukryć swojej lokalizacji. Muszę zatem porozmawiać z osobą, która będzie wiedziała na jego temat więcej — wytłumaczyła dumna ze swojego pomysłu.
— Qetsiyah — zorientował się szybko, o kogo chodzi.
— Mhm. Jest protoplastką rodu Bennett, a w tym domu mieszkają duchy stu czarownic z tej rodziny. Chcę się z nią skontaktować przez nie.
— Będą na tyle miłe, żeby ci to umożliwić? — uniósł brwi w górę.
— Głównym zadaniem czarownic od zawsze było dbanie o równowagę w przyrodzie, były łączniczkami ludzi z naturą. Doskonale zdają sobie sprawę, że Silas może narozrabiać i to nie byle jak - jest równie potężny co Qetsiyah. Chyba, że Qet akurat jest wkurzona, wtedy jest przy niej jak wystraszona myszka — prychnęła, przypominając sobie ich liczne kłótnie i pojedynki.
— Wiesz o nich zaskakująco dużo. Prawie tak, jakbyś znała ich przed dwoma tysiącami lat osobiście.
— Och, Kol, przecież wiesz, że to niemożliwe... — szepnęła tajemniczo — Spytaj się Damona o moje świadectwo urodzenia, wciąż je ma...
Powiedziawszy to, weszła nareszcie do środka. Kol podążył za nią, lecz gdy tylko znalazł się w środku poczuł, jak pali go słońce.
— Argh!
— Mówiłam, dwa wampiry to dla nich za dużo. Poczekaj na zewnątrz i się nie awanturuj.
Niewidzialna siła wypchnęła go na zewnątrz. Przybrał minę dzieciaka, który nie dostał tego, czego chciał, ale zaczekał.
Tymczasem Genevieve zeszła do piwnicy. Stanęła przy kominku i zawołała:
— Emily!
Za jej plecami pojawiła się nagle mulatka ubrana jak służka. Genevieve uśmiechnęła się do siebie, a następnie obróciła w stronę nieżyjącej już od dawna wiedźmy.
— Chcesz porozmawiać z Qetsiyah — bardziej oznajmiła niż zapytała.
— Ładnie to tak podsłuchiwać? Ale oszczędziłaś mi dzięki temu tłumaczenia. Tak, chcę z nią porozmawiać. Mogłabyś jej to przekazać przez jakieś pośmiertne walkie-talkie czy co wy tam macie?
Emily nie przepadała (lekko mówiąc) za Genevieve, jednak musiała parsknąć.
— Qetsiyah jest poza naszym zasięgiem. Żeby sobie z nią pogawędzić czarownica musiałaby ją przywołać, konieczny jakikolwiek należący do niej przedmiot. Najlepsze by było zaklęcie Cesium, każda doświadczona wiedźma będzie wiedziała o co chodzi — poradziła jej dawna towarzyszka Katherine.
— Wydaje mi się czy jesteś jakaś milsza?
— Zabij Silasa — powiedziała jedynie tajemniczo, a następnie zniknęła jej z oczu.
Zastanowiła się chwilę, co Emily mogła mieć na myśli. Zawsze dbała tylko o siebie, swoją rodzinę i tą całą równowagę. Sprawa Silasa nie miała nic wspólnego ani z nią, ani z Bennettami, więc... Cholera.
Migiem opuściła dom czarownic, a stojący przed nim wciąż Kol ruszył za nią.
— Hej, dokąd się tak spieszysz?! — zapytał, doganiając ja.
— Przez mojego cholernego brata mam kolejne milion problemów do pozbycia się — warknęła, nie zwalniając tempa.
— Czyli? — nadal jej nie rozumiał.
— Odbyłam sobie ciekawą rozmowę z Emily Bennett i po jej zachowaniu wnioskuję, że nasz ukochany Silas dowiedział się o czymś, czego nie powinien wiedzieć. Szlag by go trafił!
— Genevieve, do licha! Przestań tak pędzić i wytłumacz mi to! — zatrzymał ją, kładąc jej dłonie na ramionach.
Westchnęła głęboko i uspokoiła się trochę.
— W naszej ukochanej opowiastce występują trzy postacie. Qetsiyah, Silas i...? — zmusiła go do dokończenia.
— Amara, ale co ona ma do rzeczy?
— Przecież tak jak Silas stała się nieśmiertelna! Tyle że on miał myśleć, że nie żyje.
— A żyje?
— Tak i jeśli umrze albo przestanie... pełnić swoją funkcję, to będziemy mieli problem. Poważny problem. — Widząc zdezorientowane spojrzenie pierwotnego, kontynuowała. — Przy tworzeniu drugiej strony Qetsiyah potrzebowała czegoś czy raczej kogoś, kto będzie łącznikiem dla tych dwóch światów. Bardzo nieprzyjemna rola, a że ona nienawidziła Amary, to oczywiście ją nią obarczyła. Amara stała się kotwicą i z tego co mi mówiła Qetsiyah, to przy śmierci każdej istoty nadprzyrodzonej czuje niewiarygodny ból. Jeśli Silas dowiedział się, że Amara żyje i cierpi...
— Będzie chciał to przerwać — dokończył odruchowo Kol. Genevieve potaknęła. — Co się stanie, jeśli Amara umrze? Albo jeśli przestanie być tą... kotwicą?
— Najprawdopodobniej druga strona przestanie istnieć.
Patrzyli na siebie przez chwilę w milczeniu, próbując sobie to wyobrazić.
Mówią, że druga strona jest karą i wieczną samotnością, ale nie zdają sobie sprawy, co by było, gdyby nie istniała. Każdy wampir, czarownica i wilkołak byliby sądzeni jak ludzie - po każdej śmierci, złym uczynku, odwróceniu się od Boga... Trafialiby hurtem do piekła, które z pewnością jest gorsze od drugiej strony. I z niego nie ma powrotu.
— Trzeba znaleźć Silasa, nim znajdzie Amarę. Ale najpierw trzeba porozmawiać z Qetsiyah. Muszę gdzieś zadzwonić — poinformowała, a następnie wyciągnęła z kieszeni komórkę.
Wybrała szybko numer i zadzwoniła.
— Aline! Co porabiasz? Jesteś w Missisipi u kuzynki, tak? Nie dałabyś rady przyjechać do Mystic Falls? Szybko. Ech, cholera. W porządku, dzięki — powiedziała tylko na pożegnanie i rozłączyła się.
— To była ta twoja blond wiedźma?
— Tak, ale jest teraz niedostępna. Szlag by to, musimy iść do Bennett...
— Przekonać trudno jej nie będzie. Idziemy?
— Pójdź sam. Ja jeszcze muszę po coś wstąpić do domu — oświadczyła i ruszyła w stronę lokum jej i Georginy.
***
Weszła jak gdyby nigdy nic do domu, był pusty. Udała się na piętro po rzecz należącą do Qetsiyah, którą na szczęście miała w posiadaniu. Wzięła prędko ze swojego kufra srebrny pierścień z żółtym brylantem, który czarownica otrzymała niegdyś od swojego byłego narzeczonego i w pośpiechu udała się na dół. Jednak szczerze nie sądziła, że zasta tam taki widok.
Georgina wchodziła właśnie uśmiechnięta do domu z dużą walizką. Miała na sobie jakąś letnią, błękitną sukienkę i słomiany, plażowy kapelusz.
— Genevieve! Jak ja za tobą tęskniłam! — zawołała i rzuciła jej się na szyję.
Co?
Zaskoczona również ją objęła, choć średnio rozumiała tę sytuację. Zmarszczyła brwi i popatrzyła podejrzliwie na Woodrow. Coś tu śmierdziało i nie było to zgniłe jajko w ich lodówce.
— Georgie... Gdzie byłaś?
— No jak to gdzie, w Meksyku! Przecież zostawiłam ci list na blacie w kuchni — wytłumaczyła się, a Salvatore tylko bardziej zmrużyła oczy i poszła do kuchni.
Faktycznie, był na nim jakiś świstek papieru...
Przepraszam, że tak cię o tym informuję, ale nie odbierasz, a mi może uciec samolot. Wygrałam jakiś konkurs i dostałam darmowe wakacje w Meksyku! Nie będzie mnie przez tydzień, ale mam nadzieję, że jakoś sobie beze mnie poradzisz.
Georgina
Zaklęła i jeszcze raz popatrzyła na przyjaciółkę.
— Wyjechałaś w zeszłą niedzielę, tak?
— No... tak. Myślałam, że jakoś zauważysz moją nieobecność — zaśmiała się zdezorientowana.
Klaus albo Rebekah - któreś z tej dwójki musiało ją zahipnotyzować, Elijah był przecież poza miastem. Wyjechała w dzień, w który Genevieve uratowała Kola i została uwięziona.
Nie lubiła tego robić, bo z doświadczenia wiedziała, jakie ma się po tym zawroty głowy, ale przyłożyła rudowłosej dłoń do czoła i pokazała jej swoje wspomnienia sprzed ostatniego tygodnia.
Dziewczyna omdlała, co w zasadzie nie było dziwne - mało kto ma na tyle stalowy umysł, by tak po prostu przyjąć to na klatę. Brunetka wzięła nabazgrany przez nieświadomą niczego Woodrow list i obróciła kartkę na drugą stronę. Wzięła długopis i nabazgrała tam wiadomość.
W najbliższym czasie będę albo w lesie, albo poza miastem z Bennett i Kolem. Idź do mojego pokoju i wyciągnij z najwyższej półki mojego regału "Rozważną i romantyczną". Za nią powinna być mała buteleczka z napisem "Na czarne dni". Wlej do herbaty dwie łyżeczki i wypij.
Zabij sobie kogo chcesz, jeśli ci ulży,
Gen
P.S Jeśli nie chcesz być ponownie zahipnotyzowana, NIE ZDEJMUJ, DO CHOLERY, ŻADNEJ BIŻUTERII ODE MNIE.
Rozzłoszczona wampirzyca z hukiem wyszła z domu. Po drodze do domu Bennett modliła się, by nikogo dzisiaj nie zabiła.
***
Elijah rozsiadł się wygodnie na fotelu wraz ze szklanką ulubionego trunku całej wampirzej społeczności tego miasta. Przysłuchiwał się chodzącemu w tę i we w tę bratu, który nie mógł siedzieć w miejscu. Wydawał się być nieporuszony jego słowami, lecz gdy skończył już opowiadać jakie piwo sobie naważył, Elijah osądził.
— Kretyn... — prychnął brunet, biorąc kolejny łyk burbonu.
Blondyn zmarszczył brwi. Jego brat nie zwykł mawiać w tak potoczny sposób.
— Tylko tyle? — zapytał, oczekując czegoś więcej.
— Co mam ci powiedzieć, Niklaus? Że zachowałeś się jak kompletny bezmózg i dałeś się ponieść emocjom? Schrzaniłeś, tyle ci powiem.
Mieszaniec wytrącił mu z ręki napój, nim brunet się go napił. Elijah wstał i spojrzał mu zirytowany w oczy.
— To nie moja wina, że nie potrafisz ufać.
— Gdybyś nie pojechał nie wiadomo gdzie, to może to wszystko by nie miało miejsca! — wyrzucił mu.
— Gdybym nie pojechał "nie wiadomo gdzie", jak to przed chwilą ująłeś, to pewnie przy pierwszej próbie wytłumaczenia ci, dlaczego zachowujesz się niepoważnie, wbiłbyś mi sztylet w serce i wsadził do trumny na jakąś dekadę, mylę się?
Klaus milczał.
Brunet pokręcił głową i westchnął.
— Przeprosiłeś przynajmniej?
Głucha cisza.
— Wiesz przynajmniej, gdzie teraz jest?
Klaus znowu nie odpowiedział, jednak cisza została w końcu przerwana. Ktoś wszedł do domu, uprzednio nie pukając. Blondyn już miał ochotę się uśmiechnąć, bo tylko Genevieve miała w zwyczaju to robić. Jednak nie była to ona, a...
— JAK ŚMIAŁEŚ!
W jednej chwili został przygwożdżony do ściany przez rudowłosą wampirzycę. Wtedy nie liczyło się, że była o niego młodsza o dobre tysiąc lat. Liczył się fakt, że była wściekła, a ze wściekłymi kobietami nie ma żartów.
— TY NIEWDZIĘCZNY, OPURTONISTYCZNY, KŁAMLIWY EGOISTO!
Od hybrydy odciągnął ją jego brat. Spotkał się z głośnym sykiem z jej strony. Ten wątek historii Klaus najwyraźniej ominął.
Już widział, jak hybryda chce oddać dziewczynie, ale w porę go powstrzymał i spojrzał na niego znacząco.
— O czym zapomniałeś mi powiedzieć? — zadał mu pytanie, lecz odpowiedzi doczekał się od kogoś innego.
— Użył na mnie perswazji i wysłał do Meksyku, podczas gdy sam WIĘZIŁ MOJĄ PRZYJACIÓŁKĘ W LOCHU! — wydarła się ponownie.
Elijah położył jej dłonie na ramionach i starał się ją uspokoić.
— Mój brat dostał już chyba wystarczającą kar..
— Wystarczającą? Dostanie wystarczającą karę, ale kiedy go zabiję! — nadal krzyczała, mordując niebieskookiego spojrzeniem.
— Jest już wiele chętnych, by to zrobić. Widziałaś się z Genevieve?
Odetchnęła głęboko i odpowiedziała mężczyźnie.
— Była... Zastałam ją w naszym domu. Potem pokazała mi, CO TEN SKOŃCZONY PATAFIAN I JEGO GANG ROBILI w przeciągu ostatniego tygodnia i... Zemdlałam. Ale zostawiła list. Pisała coś, że będzie dzisiaj z waszym bratem i Bonnie poza miastem albo w lesie... Coś takiego.
— Z Kolem? — wolał się upewnić starszy Mikaelson.
Rudowłosa potaknęła.
— Mówiła, co zamierza tam robić? — spytał ponownie Elijah.
Zaprzeczyła, kręcąc głową.
— Wspominała, że musi dokończyć sprawy z Silasem... — napomknął Niklaus.
— Znajdźmy ją i sprawdźmy co planuje — zaproponował, patrząc na Klausa, który niemrawo przytaknął — Georgino, powiedz braciom Salvatore to samo co nam.
— Och, oczywiście, Elijah, ale najpierw... — zaczęła z niezwiastującym niczego dobrego uśmiechem.
Chwyciła szybko krzesło i wbiła jego nogę w serce blondyna. Wyjął to z siebie i popatrzył wrogo na rudą, jednak utemperowało go spojrzenie brata.
Bardzo niechętnie to przyznawał, ale zasłużył.
***
— Więc mam przywołać Qetsiyah, by powiedziała ci, gdzie jest teraz Silas, żeby go zabić, tak? — powtórzyła po nim czarownica, nie wiedząc, czy na pewno dobrze wszystko zrozumiała.
— Dokładnie — potwierdził z dumnym uśmiechem pierwotny.
Bennett uniosła brew, bo to ostatnie, co dzisiaj spodziewałaby się robić. W szpitalu leżał półżywy Jeremy, który w każdej chwili mógł umrzeć, a ona miała przywoływać duchy. Z drugiej strony nie jest to najgorsze zaklęcie, jakie rzucała i najgorszy na nie moment. Ach, gdy przypomniała sobie tę chaos, kiedy Klaus przybył po Elenę do miasta...
Czuła się współwinna za to, co stało się na wyspie. Gdyby nie poznała i nie zaufała temu całemu Shane'owi, to nigdy by się to nie przydarzyło, a jakiś dwutysiącletni czarownik nie hasał by po Ameryce.
— Mogę to zrobić, ale dobrze by było, gdybym miała jakiś należący do niej przedmiot.
— Już go masz.
Do domu jak do siebie weszła Genevieve (dziękować Bogu, że kiedyś ją do siebie wpuściła) i położyła na stole pierścień, który dawno temu nosiła Qetsiyah.
— Czego potrzebujesz do swojego czary-mary? — rzuciła na powitanie brunetka.
Bonnie nie skomentowała jej zachowania, bo jak na to, że jeszcze kilka dni temu zachowywała się jak kompletna wariatka, Genevieve wyglądała teraz wręcz kwitnąco, a jej uprzejmość była niemal przesadzona.
— Świec, inkantacji i ciszy — odparła tylko, ignorując jej ton głosu.
Wampirzyca przewróciła oczami i oparła się o ścianę.
Mulatka przyniosła sobie księgę Emily i przypomniała sobie słowa zaklęcia. Nie wiedziała dlaczego, jak ani po co, ale po powrocie z wyspy zaczęła odzyskiwać swoją dawną magię. Koniec z ekspresją.
Zapaliła świece krótkim Incendio wyrecytowała słowa, trzymając w rękach mocno pierścionek.
— Fealia mecesa balle et marces, hollaris te clarises. Fealia mecesa balle et marces...
Powtórzyła inkantację czterokrotnie, za każdym razem wypowiadając ją głośniej. Przez pokój przemknął podmuch wiatru. W salonie objawiła im się wywodząca się z Grecji czarownica. Na jej twarz wpełznął uśmieszek, kiedy zobaczyła wśród nich znaną jej dziewczynę.
— Genevieve — mówiąc to, spojrzała prosto na nią — Podobno zawsze dotrzymujesz słowa, a mimo to... Silas doskonale się bawi.
— Miałam sprawić, by cierpiał przez wieczność, więc to uczynię — zapewniła pewna swego.
— Jak mam ci wierzyć, skoro chcesz pomóc mu trafić do...
— Piekła, właśnie — niespodziewanie jej przerwała — Obie wiemy, jak mocno go kochałaś i jak prędko mogłabyś to uczynić ponownie. Jesteś tylko człowiekiem — przypomniała jej niewinnym głosikiem — Gdzie będzie cierpiał bardziej? Uwięziony w królestwie swojej byłej narzeczonej, która jest w stanie po znów pokochać czy w miejscu, jakie widział w swoich najgorszych koszmarach? Nie wiesz, jak wygląda piekło, Qetsiyah, a ja tak. Twoja druga strona przy nim to sielanka. Gdzie spotkają go większe katusze?
— Jak rozumiem, wezwałaś mnie, by dowiedzieć się gdzie on jest — zmieniła temat, bo argumenty Genevieve były wyjątkowo silne.
— Nie. Wezwałam cię, by dowiedzieć się, gdzie ona jest.
Duch spojrzał na nią z szeroko otwartymi oczyma.
— Jest dobrze ukryta, nie znajdzie jej...
— Jesteś tego taka pewna? Twoje potomkinie już wyczuły, co się święci. Dowiedział się o niej i o tym, jaka jest jej funkcja — prychnęła, na same tego wspomnienie — Na pewno spróbuje ją odciążyć. Albo uczyni kotwicą kogoś innego, albo w ogóle usunie to stanowisko. Druga strona się rozpadnie, wszystkie zamieszkujące ją duchy przepadną. Tego chcesz?
Zamilkła, by następnie odpowiedzieć jej cicho:
— Vineland w New Jersey. Stare magazyny za miastem. Za trzy dni zostanie przeniesiona, pospiesz się.
Z knotów świec wydobył się niewyobrażalnie wysoki ogień. Duch Qetsiyah zniknął, natomiast Genevieve obróciła się w stronę Bonnie i Kola i klasnęła w dłonie.
— Chętny na wycieczkę samochodową? — spytała entuzjastycznie Kola, pocierając już ręce.
Bonnie westchnęła z ulgą. Chociaż raz jej zadanie kończyło się przy początku.
***
Georgina, podobnie jak do domu Mikaelsonów, do pensjonatu Salvatore weszła bez pukania. Była na tyle zirytowana ludźmi, że nie chciało jej się bawić w uprzejmości. Obaj lokatorzy natychmiast znaleźli się przy wejściu, gdzie rudowłosa obdarzyła ich nieprzyjemnym spojrzeniem. A przynajmniej Damona.
— Mam wam przekazać, że Kol i Gen mają coś do Bonnie. Mogę już iść? — zadała pytanie, już kierując się do drzwi.
— Nie tak prędko — zatrzymał ją Stefan, chwytając ją za przedramię — O co chodzi z Bonnie? Genevieve mówiła, że chce w końcu załatwić Silasa, ale... Co ona ma do tego?
— A skąd ja miałam to wiedzieć, skoro przez ostatni tydzień byłam w pieprzonym Meksyku! — wykrzyczała podburzona.
Stefan zmarszczył brwi, natomiast jego starszy brat odwrócił wzrok.
— Co? Damon!
— Jest psiapsiółką Gen, nie spodobałyby się jej nasze plany! Trzeba było ją gdzieś wysłać, więc Klaus...
— Od kiedy ty i Klaus jesteście takimi kumplami, hm? — wyrzucił mu rozzłoszczony.
— Odkąd piliśmy razem wódkę?
Kasztanowłosy przyłożył sobie dłoń do głowy, czując, że przez swojego brata wkrótce nie będzie musiał jej używać, bo wyląduje w wariatkowie! Rudowłosa popatrzyła na niego ze współczuciem. Gdyby ona miała takiego brata, to chyba by się zabiła.
— Jeszcze do tego wrócimy. Dzwoniłaś do niej? — powrócił do rozmowy z wampirzycą młodszy Salvatore.
— I to kilka razy. Nie odbiera ani ona, ani Bonnie. Do Mikaelsona nie mam numeru — zdała mu sprawozdanie.
— Pozostaje więc tylko próbować dalej i czekać... Wolisz ARh+ czy BRh-?
***
Jako że Kol ani nie miał własnego samochodu, ani prawa jazdy - prowadziła Genevieve. Na zewnątrz zrobiło się już ciemno, a oni nie byli nawet w połowie drogi. Musieli jakoś ominąć Filadelfię i Waszyngton, bo korki pod nimi są wręcz niewyobrażalne, ale droga okrężna była znacznie dłuższa.
Telefon Kola już od kilku godzin wibrował co jakiś czas, lecz wtedy robił to bez przerwy.
— Odpisz im albo go wyłącz, bo boli mnie już od niego głowa — warknęła brunetka, gdy pierwotny po raz kolejny dostał wiadomość.
— Bez nerwów, to nasi bracia próbują dowiedzieć się co robimy... — rzekł, ziewając.
— Więc im powiedz.
Kol natychmiast się przebudził i i otworzył szeroko oczy. Popatrzył na nią z szokiem wymalowanym na twarzy.
— Co? W sensie: od kiedy chcesz, żeby się mieszali? Nie jesteś na nich zła, nie zamierzasz ich olewać?
— Jestem po prostu... opanowana. I nie zdążą dotrzeć do Jersey przed nami, więc się tym nie martwię.
— Mówię to, mając skrytą nadzieję, że nie masz kołka z białego dębu w bagażniku — zaczął dość odważnie Kol — Zrobiłaś się jakaś... inna. Doskonale wiem, że wtedy na wyspie nie zwariowałaś, bo rozmawiałaś ze mną normalnie, ale teraz wydajesz się...
— Wyprana z uczuć? — prychnęła — Bo ich nie mam.
— Wyłączyłaś je?
Gorzej...
— Gdy wampir wyłącza uczucia, po prostu okazuje ich absolutne minimum. Ma je gdzieś ukryte pod gruba warstwą obojętności i ignorancji. Przywraca się je wymuszając ich natężenie. Najlepszym przykładem jest Stefan, który w rozpruwacza zmieniał się... nawet nie pamiętam ile razy. Lexi przywracała je gniewem, smutkiem, poczuciem winy... Jakie głębsze uczucie może wywołać każde z powyższych?
— Nie wiem, miłość?
— Dokładnie. Wyobraź sobie, że przed wyłączeniem uczuć wyciągnęłam z siebie całą miłość do świata i ludzi, i zakopałam ją głęboko pod ziemią. Jak przywrócisz mi uczucia?
Przez kilka chwil panowała między nimi krępująca cisza. Przerwał ją Kol, odnosząc się do tego, co właśnie mu powiedziała.
— Dlaczego to zrobiłaś.
Odwróciła się na krótką chwilę w jego stronę i uśmiechnęła się ciepło.
— Tak jest łatwiej.
***
— Dostaliście wiadomość o waszej siostrze?
W tym mieście naprawdę nikt nie pukał przed wejściem do czyjegoś domu.
Elijah zjawił się w salonie rezydencji braci Genevieve z telefonem w ręku. Klaus wolał nie przychodzić, dość już dzisiaj oberwał od Rebeki i tej rudej.
— Czy naprawdę nie możecie zapukać, nim wejdziecie do czyjegoś domu? — mruknął najwyraźniej zmęczony (ewentualnie wstawiony, różnie się to u niego objawiało) Stefan.
— Oszczędzi nam to czasu. Dostaliście czy nie?
Cała trójka sprawdziła swoje telefony, jednak poruszenie wymalowało się tylko u Stefana.
— Jadą do Vineland w New Jersey. Nie uważacie, że to trochę dziwne, że to właśnie Kol nam o tym mówi?
— Może robi za szpiega przy Genevieve i jedzie tam tylko po to, by zdać nam relacje z jej poczynań? — wysunął tezę Damon.
— Genevieve od tej strony znam dość krótko, a mimo to wiem, że w życiu nie dałaby się oszukać. Nigdy nie udało mi się jej okłamać — prychnęła rudowłosa, patrząc w sufit.
— Czyli wie, że nam o tym powiedział. Jaki to miało cel? Jeszcze niedawno Kol jęczał, że mamy się nie mieszać, bo nasza siostra w końcu naprawdę coś nam zrobi. A po tym, co ostatnio uczynił Damon — Stefan zerknął na brata. Przewrócił oczami na wzmiankę o tym — Jest to bardzo prawdopodobne.
— Albo sugerują tym, że chcą naszej pomocy — przekierował ich rozmowę na inny tor Damon.
— Całkiem prawdopodobne. Ten Silas to niezła szuja.
Obrócili głowy w kierunku wejścia. Mówiła do nich blondwłosa dziewczyna. Znali ją (a przynajmniej Elijah i Salvatorowie). Była czarownicą, która kilka razy pomogła Genevieve.
— Pozwoliłem sobie tu ją przyprowadzić — zabrał głos stojący obok niej Klaus — Przyszła do nas i powiedziała, że Gen do niej dzwoniła ze sprawą.
— Tyle że Salvatore się pospieszyła i skorzystała z pomocy innej czarownicy, a ja przyjechałam tu na darmo. Chociaż właściwie niekoniecznie. Mówicie, że gdzie ona jest?
— Aline, prawda? — przypomniał sobie jej imię Elijah, mrużąc podejrzliwie oczy. Genevieve opowiedziała mu kiedyś o niej i z tego co kojarzył, nie robiła nic za darmo.
— Bingo. Wpadliście w niezłe bagno, ale nawet z najgłębszego mułu można jakoś wypełznąć. Ciocia Ally wam pomoże, bez obaw.
— Tak po prostu, nic w zamian? — spytał Stefan.
— Kim ona właściwie jest...? — mruknęła Georgina do ucha kasztanowłosego, który stał obok niej.
— Znajomą Gen, czarownica...
— Ależ oczywiście, że nie — odpowiedziała Salvatore'owi blondynka — Przysługa za przysługę, a przysługa od Genevieve Salvatore jest warta wszystkiego.
— Co zamierzasz zrobić, namierzyć ją?
— Pff, mało przyszłościowe. Namierzę Silasa — rzuciła, jakby mówiła o zrobieniu kanapki z masłem.
Spojrzeli na nią trochę zdumieni.
— No co? Potrzebuję tylko włosa Stefana.
— Po co ci mój włos, jeżeli chcesz znaleźć Silasa? — zdziwił się.
Aline przewróciła oczami.
— Czyli jeszcze nie zauważyłeś. Amara i Silas byli pierwszymi nieśmiertelnymi, a natura żeby jakoś zrównoważyć ich życie wieczne ze śmiercią stworzyła ich sobowtóry. Znanymi wam sobowtórami Amary są Tatia, Katerina i Elena, natomiast sobowtórem Silasa jest...
— Stefan — dokończyła oszołomiona Woodrow.
— Mam zacząć klaskać? W każdym razie wasze DNA jest prawie takie samo, trochę więcej czary-mary i zamiast ciebie mapa wskaże mi Silasa. Właśnie - mapa. Przyniesie ktoś?
Damon udał się po ów przedmiot i rozłożył go na stole. Stefan naciął sobie palec tak, by krew z niego poleciała na mapę. Czarownica zaczęła recytować inkantację.
— Senera nas ex cirre lamais cler bigantiomis... Phasmatos Tribum, Nas Ex Veras, Sequitas Sanguinem me hunti erramos...
Kropla krwi powędrowała z Mystic Falls do Baltimore, a następnie w stronę New Jersey. Zatrzymała się na dłużej w okolicach Newark, a następnie znów ruszyła i znalazła się w Vineland. Potem pokierowała się do Union Lake, a następnie... zniknęła.
— Silas nie żyje? — zapytał Damon, który był przy wielu zaklęciach lokalizacyjnych Bonnie. Krew zawsze pozostawała na mapie.
Wiedźma zaśmiała się krótko.
— Dopiero umrze. Zaklęcie uwzględniło miejsca jego pobytu sprzed paru godzi oraz te, w których dopiero będzie. Kropla przystanęła przy Newark, więc tam teraz jest.
— Podobno czary związane z przyszłością jest bardzo trudne — przypomniał sobie słowa dawno martwej już Emily Stefan. Podsłuchał kiedyś jej rozmowę z Katherine, gdzie jego była prosiła ją, o wróżbę, a ta skwitowała to właśnie tymi słowami.
— Wszystko zależy od osoby — skomentowała to z uśmiechem blondynka — Więc jak? Jedziemy nad Union Lake?
Czekała na odpowiedź z ich strony. Elijah rozejrzał się po pozostałych i zabrał głos.
— Jedziemy. My i Klaus pojedziemy jednym samochodem, a Stefan i...
— Nie. Tłok nie pomoże nam w pozbyciu się naszego byłego nieśmiertelnego. Cztery osoby absolutnie wystarczą. Narwaniec i ruda zostają — orzekła, spoglądając na Damona i Georginę.
— Chcę jechać i pomóc! — obwieściła dość agresywnie wampirzyca.
— Nie obraź się mała, ale Silasa mogłabyś co najwyżej zagadać na śmierć. Zostajesz i pilnujesz tamtego — spojrzała na czarnowłosego — żeby znowu czegoś nie wywinął.
— Czy naprawdę masz mnie za... — próbował się awanturować, ale kobieta mu przerwała.
— Tak. Chodźcie, jeśli pojedziemy teraz, dojedziemy na miejsce przed ósmą rano.
***
Słońce powoli wychodziło zza horyzontu, dając pomarańczową poświatę. Brunetka rozejrzała się po magazynach zadowolona z siebie. Uśmiech zszedł jej z twarzy, gdy przy wejściu do jednego z nich leżał jakiś mężczyzna. Dziewczyna użyła nadludzkiego tempa, by znaleźć się za moment przy nim. Sprawdziła jego tętno - jeszcze żył.
— Szlag by to! — zaklęła — Kol, przeszukaj szybko ten schowaj.
— Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem... — wymamrotał i wykonał jej polecenie.
Wampirzyca ugryzła się w przedramię, a następnie podsunęła swoją krew tamtemu mężczyźnie. Po krótkiej chwili otworzył oczy i gwałtownie odsunął się, widząc przed sobą twarz Genevieve.
— Kim ty jesteś?! — spytał zestresowany.
— Nazywam się Genevieve, a jestem... Cóż, to dłuższa historia — uśmiechnęła się diabelsko — Przez kogo prawie umarłeś?
— Silas... — jęknął, łapiąc się za bolące go biodro.
— Zabrał ją?
— Kogo? — zgrywał głupiego.
— Jak masz na imię? — zapytała, mierząc go przenikliwym spojrzeniem.
— Ro-robert... — wyjąkał.
Genevieve uśmiechnęła się ciepło w jego stronę.
— Słuchaj, Rob... Masz dziewczynę, żonę?
— Narzeczoną...
— Kochasz ją?
Przestraszony pokiwał głową.
— Wspaniale. Wyobraź sobie, że... Jak ona ma na imię?
— Margo...
— Wyobraź sobie, że Margo została porwana. Nie masz pojęcia, co się z nią dzieje, czy nie jest w tym momencie torturowana... Jedynym sposobem, by ją odzyskać jest rozwiązanie języka. Radziłabym ci to zrobić teraz, Rob, jeżeli nie chcesz, by to koszmarne wyobrażenie nie stało się rzeczywistością, hm?
Patrzył na nią niepewnie przez chwilę, myśląc nad jej wypowiedzią. Emocje wzięły górę.
— Zabrał Amarę i mojego przyjaciela, Mike'a, on też jest podróżnikiem... Nie wiem dokąd — opowiedział przerażony.
— Wspaniale. Daj mi coś, co należy do Mike'a.
Robert zerwał się z miejsca i wszedł do magazynu w chwili, gdy wyszedł z niego Kol.
— Jak widzę, zdołałaś się dowiedzieć, co się stało z Amarą bez mojej pomocy — parsknął rozbawiony strachem podróżnika pierwotny.
Podróżnik wrócił i dał Genevieve skórzany portfel. Obróciła go kilka razy w dłoniach i spojrzała zadziornie na mężczyznę.
— Wracaj do tej swojej Margo i kup jej jakieś kwiaty — poradziła mu.
Wsiadł do samochodu, a następnie zniknął gdzieś za zakrętem.
— My też musimy jechać — obwieściła surowo brunetka, rzucając portfelem o ziemię.
— Tak? A wiesz dokąd? — roześmiał się wampir.
— Kamienny krąg, lewe wybrzeże Union Lake — powiedziała, patrząc w jakiś punkt na niebie.
Kol zmarszczył brwi i spojrzał na nią przejęty.
— Skąd? Jesteś czarownicą i to wyczułaś? — prychnął.
— Po prostu wiem. I nie jestem żadną czarownicą — roześmiała się — Idziesz czy mam napisać specjalne zaproszenie?
***
Blondynka przewodziła "grupie wycieczkowej" z Mystic Falls, przedzierając się przez ośnieżone krzaki. Wydawała się wiedzieć co robi, doskonale znać otoczenie, a przynajmniej znać cel podróży. Idący za nią pierwotni i brat Genevieve podążali za nią nie bez wątpliwości. Ale ona była przecież tylko czarownicą, a oni wiekowymi wampirami. I było ich trzech, a ona jedna.
— Długo jeszcze mamy przebijać się przez te chaszcze?! — dobiegło ją wołanie blondyna, który nie przepadał za fauną i floru lasu. A przynajmniej w ludzkiej postaci, kiedy był wilkiem, uważał to za całkiem przyjemne.
— Spokojnie, Romeo, znajdziemy i ocalimy twoją Julię — prychnęła wiedźma — Znam to miejsce. Kilkadziesiąt lat temu miejscowy sabat urządzał tu sobie spotkania. Za tamtym pagórkiem jest kamienny krąg naładowany mocą wielu czarownic. To tam Silas będzie chciał się znaleźć, o ile już go tam nie ma.
— Przypomnij, dlaczego miałby tam być? — spytał Stefan, przyspieszając kroku.
— Jest teraz czarownikiem, a czarownicy lubią sobie czarować. Może dlatego?
— Czarować sobie może i bez kręgu, bo z tego co wiem, to jest potężny. Co chce zrobić? — dopytywał dalej.
— Zapytacie swojej Gen, kiedy już odeślemy Silasa do krainy zmarłych.
— Nie będzie skora do rozmowy — odrzekł Elijah.
— Cóż za zbieg okoliczności! Ja też nie jestem! — powiedziała emocjonalnie, łapiąc się za serce.
Klaus przewrócił oczami. Ta wiedźma była jak skrzyżowanie jego siostry z Gen - złośliwość blondynki, arogancja i odzywki Salvatore.
Dalszą część drogi przebyli w milczeniu. Dopiero, gdy znaleźli się na szczycie pagórka, z którego dobrze widzieli ów krąg, zatrzymali się.
— Co teraz? — zabrał głos Stefan.
— Czekamy — obwieściła. Widząc ich miny ewidentnie łaknące więcej informacji, wzniosła oczy ku górze i się rozwinęła — Widzicie Silasa? Ja nie. Czekamy aż przyjdzie - on i Genevieve.
— Przyjdą razem?
— Trzeba było wziąć ze sobą rudą... — mruknęła, usłyszawszy pytanie Salvatore'a — Najpierw Silas, potem Genevieve - ewentualnie na odwrót, choć szczerze w to wątpię. Gdy sobie pogadają, ja spróbuję go jakoś unieszkodliwić, a jeden z was weźmie Amarę, z którą tu przyjdzie.
— Amarę? Tę nieśmiertelną Amarę? — dziwił się kasztanowłosy — Czy ona nie powinna być martwa?
— Ty też powinieneś być, ale żyjesz. I to dzięki czemu? Dzięki magii. Masz odpowiedź. Przed przyjściem do Klausa rozmawiałam z babcią, duchy niepokoją się stabilnością drugiej strony, którą ktoś chce naruszyć.
— A twoja babcia...?
— Nie żyje. Czy zaspokoiłam już twój głód wiedzy, Salvatore? — warknęła, mając dosyć jego ciekawości.
Obserwowali krąg z góry, czekając, aż ktoś przyjdzie. W tym czasie Aline otoczyła ich barierą, czyniąc ich tym samym niewidzialnymi i niesłyszalnymi dla otoczenia. Poszłaby o zakład, że Silas usłyszałby gderające wampiry już z Vineland.
Kilkanaście minut później z drzew przy kręgu wyłonił się mężczyzna o twarzy Stefana z przewieszoną przez ramię kobietą, wyglądającą kropka w kropkę jak Elena. Ułożył ją na kamiennym stole ofiarnym. Miała zamknięte oczy, wyglądała bardzo blado.
Czarownik pocałował ją w czoło, a następnie rozpoczął rytuał, który miał raz na zawsze uwolnić Amarę od pełnienia funkcji czarownicy. Oraz zniszczyć największe dzieło jego eks-narzeczonej - drugą stronę.
— Kenos aripi meara mori hlarion... — recytował inkantację, wznosząc ręce ku górze.
Niedługo później z lasu wyłoniła się także Genevieve. Mówiła coś do niego, jednak ich uwagę odwrócił mówiący do nich głos:
— Mogę was nie widzieć, mogę nie słyszeć, ale zapach B+ wyczuję z pięciu mil, Stefan!
Brunet zaklął, na myśl o torebce z krwią w jego plecaku.
Aline westchnęła głośno i zdjęła dzielącą ich ścianę. Rzuciła pogardliwe spojrzenie Stefanowi, a następnie przemówiła.
— Ty — tu spojrzała na Kola — Bierzesz Amarę daleko od Silasa, a wasza trójka — przeniosła wzrok na Elijah, Klausa i Stefana — odwraca jakoś uwagę tego szaleńca... Ja robię czary-mary.
— Czemu ja mam wziąć Amarę? — jęknął pierwotny.
— Bo najwyższa pora, żebyś i ty zakochał się w dziewczynie o tej twarzy — stuknęła go w ramię, za co zmierzył ją nienawistnym spojrzeniem.
Nie przeciągając, ruszył po dziewczynę, od której właściwie wszystko się zaczęło.
W tym samym czasie wampirzyca i czarownik rozmawiali w kręgu przy brzegu jeziora.
— Chciałam dotrzymać słowa, to ty sobie coś ubzdurałeś — powtarzała mu po raz kolejny.
— Jeszcze sobie o tym porozmawiamy, a tymczasem... Mogłabyś przekazać przyjaciołom, żeby na przyszłość skradali się trochę ciszej?! — wykrzyczał, obracając się w stronę wampirów.
Wypowiedział szybko jakieś zaklęcie, a wampiry zatrzymały się w miejscu, nie mogąc ruszyć.
— Naprawdę myśleliście, że zdołacie mnie przechytrzyć? — parsknął śmiechem, patrząc na bezwładnego Klausa, Stefana i Elijah.
— Właściwie to tak — zabrała głos blondynka w chwili, gdy Kol uciekł z Amarą na rękach do lasu — Erratium arrile!
Silas zmuszony był puścić Mikaelson'ów i Salvatore'a. Jego nogi powoli oderwały się od ziemi, a gardło bardzo szeroko otworzyło. Brunetka krzyknęła wtedy do czarownicy:
— Aline! Sprowadź go na ziemię!
Dziewczyna przewróciła oczami i spełniła jej prośbę.
— Dałam słowo i zamierzam go dotrzymać — szepnęła do ucha Silasa, przyciągając go do siebie.
Odpięła na chwilę naszyjnik. Srebrny łańcuszek przedłużył się wystarczająco, by oprócz szyi Salvatore objąć również szyję czarownika.
— Pozdrów ode mnie szefuńcia, gdy już będziesz smażyć się w piekle... — poleciła mu cicho, nim skręciła mu kark.
Genevieve po raz kolejny zdjęła swój wisiorek. Ciało Silasa opadło bezwiednie na ziemię. Zapięła go ponownie i popatrzyła z lekkim uśmiechem na wiedźmę.
— A podobno byłaś w Missisipi...
— No błagam, ty i twoi "wrogowie" jesteście milion razy ciekawsi niż Wendy. A odwdzięczysz się kiedy indziej — mrugnęła do brunetki, na co ta uśmiechnęła się szeroko.
— Oczywiście...
Spotkała się spojrzeniami ze stojącym w oddali blondynem. Po jego oczach widziała, jak bezradnym się czuje. Jak zwykle, nie pomyliła się. Chciał podejść do niej i powiedzieć, że jest największym kretynem, jaki chodzi po tej ziemi, ale tego nie zrobił. I bardzo tego żałował.
Genevieve jak to Genevieve - chciała sobie wmówić, że naprawdę nie zależy jej na przeprosinach z jego strony, ale czy naprawdę tak było?
Wbrew opinii dziewczyny, miłości nie da się wyzbyć. Zawsze pozostaje.
— Kol! — zawołała, wyrywając się z tego transu. Zachowywała się jak głupia nastolatka. Znowu.
Brunet wyłonił się z lasu wraz z nieśmiertelną, która najwyraźniej się przebudziła i nie do końca zdawała sobie sprawę z tego, co się dzieje.
— Gdzie... Gdzie jest Silas...? — wymamrotała.
— Śpiąca Królewna już nie jest taka śpiąca. Co z nią zrobimy? — zapytał, odstawiając zdezorientowaną dziewczynę na ziemię.
— Na początek... Weźmiemy do miasta. Nie ma już leku, więc człowiekiem ponownie się nie stanie... — westchnęła brunetka, patrząc na dziewczynę o twarzy Eleny.
— Gen? — powiedział coś nareszcie Stefan, przypatrując się tej sytuacji.
— Hm? — mruknęła niespecjalnie zainteresowana.
— Nic nam nie powiesz? Mogłabyś nas chociaż opieprzyć, ta ignorancja jest do ciebie niepodobna...
— Mówisz? Wspaniale, ale powiem wam coś innego — zaczęła gwałtownie — Przez wszystkie sto sześćdziesiąt siedem lat mojego życia nikt mnie jeszcze tak nie upokorzył i tyle nie odebrał. Wam udało się zaburzyć moje statyki w tydzień. Cholerny tydzień, mili państwo! Nie wiem, co mam ci powiedzieć, Stef, "Wybacz, że ignoruję moich oprawców"? Huh, dobry żart. Ale wiecie co? Nie obchodzi mnie już co się z wami stanie. Mogę was zabić, a nie pocieknie mi nawet łza. Dowód?
Wzięła pierwszy lepszy leżący na ziemi patyk i podeszła od tyłu Stefana. Trzymała go przy miejscu, gdzie powinno być jego serce.
— Jeden ruch i nie żyje. Nie poczuwam się już do bycia jego siostrą, więc właściwie wiele nie stracę — zaśmiała się histerycznie — Od teraz jesteście dla mnie... Martwi. Wszystko straciłam w dniu, kiedy odebrano mi moją godność. Nie bierz tego do siebie, Elijah, ciebie to akurat mało dotyczy — spojrzała na najstarszego Mikaelsona, odchodząc od swojego zszokowanego brata.
— Nie mam pojęcia, co jej zrobiliście, ale jestem po jej stronie — przemówiła przysłuchująca się temu wszystkiemu Amara.
— Już cię lubię. Masz ochotę na spacer? — spytała, biorąc ją pod ramię.
Wampirzyca i nieśmiertelna odeszły od kręgu, pozostawiając obecnych przy nim w niemałym zdumieniu.
— Podpadliście jej — przyznała to blondynka, spoglądając na resztę. — Ja tu jeszcze chwilę zostanę, zaczerpnę mocy z kręgu. Mam tu rodzinę, możecie wracać beze mnie.
— Wiedźmy i te ich czary... — westchnął Klaus.
Rodzeństwo i Stefan zaczęli wracać drogą, którą tu przyszli, zaś czarownica spojrzała z lekkim uśmiechem na ciało czarownika.
***
— Eriane festo imperiale que siega, refilto megustum ilcane, radiosa ferashe!
Po wypowiedzeniu tych słów kobieta wbiła w martwe ciało złoty sztylet z wielką energią. Ostrze zatopiło się w niebijącym już jakiś czas sercu, przebijając je na wylot. Wyjęła go z równie wielką siłą. Krew płynęła po mieniącym się od południowego słońca złocie. Nadstawiła sztylet nad swoje usta i pozwoliła, by krew z serca czarownika spłynęła jej na język.
— Realium morte et vitae clere si malvente, rassette eva gi mahuente ri alcusa...
W tamtejże chwili duch, który próbował się przedostać przez drzwi i opuścić ten samotny, bezkresny wymiar poczuł napływ energii. Kobieta popchnęła mocniej, a następnie otworzyła szeroko oczy i wzięła głęboki oddech. Leżała w wodzie, na płyciźnie jakiegoś jeziora. Podniosła się do pozycji siedzącej, starając się odzyskać dech.
Rozejrzała się dookoła. Woda, krąg... Jednak najbardziej szokujący widok zastała przed swoimi oczyma. Twarz, o której dawno już zapomniała, której nie widziała całe wieki.
— Spałaś jak zabita, co? — zaśmiała się wariacko z jej miny, którą pragnęła ujrzeć od wieków.
— Co... Jak to możliwe, przecież...
— Słaba Sel sobie nie poradzi w życiu, co? Och, pamiętam te wasze gadki mówiące jak słaba i nędzna jestem...
— Siostro, ja... — starała się usprawiedliwić, lecz nagle poczuła wielką gulę w gardle. Nie mogła nic wykrztusić.
Blondynka przybrała głośną minę i wysyczała:
— Tym razem ja będę mówić, Esther...
***
Damdaradam! Rozdział świeży i cieplutki!
Nie wiem jak was, ale mnie zawalają lekcjami i kiedy już myślę, że skończyłam, pojawiają się kolejne i kolejne, i... Ech, szkoda gadać.
Wam życzę spokojnej nocy. Widzimy się w czwartej części Sweet and Dangerous (wow, w życiu bym się nie spodziewała, że w ogóle do niej dobrnę...)
Dobranoc, moi mili czytelnicy xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top