XXV. "Podwójny agent"
***
— Dziewczyny — przemówiła Rebekah, klaszcząc głośno — Od początku. Monica, włącz muzykę.
Cheerleaderki ustawiły się na swoich pozycjach. Po chwili z głośników wybrzmiała muzyka, a nastolatki zaczęły wykonywać popisy taneczne - przez różne przewroty i salta po piramidy. Drużyna cheerleaderek MFHS należała do najlepszych w stanie, a pod pieczą Rebeki była tylko lepsza. Świetnie odnalazła się w towarzystwie i doskonale je wytrenowała, przejąwszy funkcję Caroline.
Wszystko szło idealnie. Do czasu. Jedna z dziewczyn, na której stała inna cheerleaderka potknęła się o leżącą na podłodze sali skakankę, a jej koleżanka z hukiem spadła na ziemię. Pozostałe prędko przerwały i podbiegły do leżącej na ziemi przyjaciółki.
— Carly! Na litość boską, nic ci nie jest?! — wypytywała pierwotna, klęcząc przy ofierze wypadku.
— Moja noga... Chyba ją złamałam... — jęknęła załamana.
— Jessica, biegnij po pielęgniarkę — poleciła jednej z nich — Spokojnie, oddychaj...
Kilkanaście minut później do sali gimnastycznej wbiegła pielęgniarka w towarzystwie dwóch rosłych członków drużyny footballowej.
— Ach, te wasze układy... Od dawna mówiłam wam, że ten układ trzeba zmienić, bo któraś w końcu skończy w szpitalu! Chłopcy, weźcie ją do mojego gabinetu — poleciła, a oni dość delikatnie ją podnieśli.
— Będę musiała jechać do szpitala? — stęknęła Carly, dotykając obolałej nogi.
— Na razie sprawdzę, co jest z twoją nogą. Jeżeli jest złamana, to do szpitala... Zaraz podasz mi numer do rodziców, dziecko.
Niosący ją na krzesełko nastolatkowie wyszli z sali, a za nimi i pielęgniarka, kręcąc głową.
— Co teraz, Bekah? Bez Carly cały układ nie ma sensu!
— No właśnie!
— Jakoś damy sobie radę... Candice, zajmiesz miejsce Carly — oświadczyła kapitan.
— Ja? Przecież ja stoję na samym dole, nie dam sobie rady... A poza tym kto wtedy stanie na moim miejscu?
Rozglądała się przez chwilę po sali, aż w końcu wymyśliła. Wskazała na siedzącą na ławce dziewczynę, wyglądała na wystraszoną.
— Ally — pokazała na nią Mikaelson.
— Ja? Przecież ja się nie nadaję i...
— Jutro mecz, dziewczyny, trzeba się wziąć w garść! Na dzisiaj koniec treningu, do jutra.
Po kolei powędrowały w stronę wyjścia, każda z przygnębioną miną. Cheerleaderki z Mystic Falls nie należały do tych stereotypowych, puszczalskich zołz - po prostu lubiły tańczyć i dobrze się przy tym bawiły, a że chłopak, który od dawna im się podoba to zauważył... To działało tylko na plus. Współczuły koleżance z zespołu, ale nie mogły się skompromitować na meczu! W zeszłym roku drużyna przegrała z OHHS, ale doping był godny. Taki miał być i w tym roku.
Rebekah została i westchnęła ciężko. Jako cheerleaderka czuła się wolna - była kapitanem, mogła wydawać polecenia i robić, co naprawdę jej się podobało. I przy okazji utarła nosa Forbes, odbierając jej funkcję kapitana drużyny. Kiedy drużyna miała zmartwienia - i ona je miała, kiedy odniosła sukces - cieszyła się razem z pozostałym członkiniami drużyny. Uwielbiała licealne życie towarzyskie.
Tymczasem Genevieve, stąpając głośno obcasami, podeszła do przyjaciółki. Widziała całe zajście z trybun.
— Nie strofuj się tak, na pewno wam wyjdzie. To co, kawa? — zaproponowała, chociaż znała jej plany.
— Nie dzisiaj. Jadę z twoim głupszym bratem i dziwką Forbes do Karoliny, do tego całego łowcy — prychnęła niezadowolona — Jutro mam ten występ. Pojutrze?
— Jasne, pojutrze.
***
W pewnym względzie Genevievie Vivianne Salvatore była aż zbyt podobna do Klausa. Miała manię kontroli - nic nie mogło się dziać przeciwko niej lub bez jej wiedzy. Tyle że ona nie chciała kontrolować jedynie rodzeństwa, a cały świat. Nawet jeżeli cały świat był przeciwko niej. A teraz był.
Ubzdurali sobie, że lek naprawi wszystkie ich problemy. Elena z trochę mniej wnerwiającego wampira zmieni się znów we wkurzającą nastolatkę, razem z jej bratem, jak się okazuje! Ba, nawet Rebekah nad tym myśli. A Klaus jest wręcz wniebowzięty, bo problem hybryd sam się rozwiąże.
Byli wampirami. Nieważne czy od tygodnia, dwóch wieków czy tysiąclecia - mogli sobie marzyć o ludzkim życiu, wspominać je, ale nie do niego wracać. Picie krwi z torebki było tak straszne? Może noszenie pierścieni słonecznych ich uwierało? Och, to na pewno werbena. Przecież najlepsze leki na uspokojenie są właśnie z nią, a nerwów jest góra!
Mogli żyć wiecznie, żyjąc jak im się tylko podoba. Pić krew z żyły, torebki czy wiewiórki. Nie starzeć się, nie martwić chorobami... Tymczasem oni wybierali życie, które jest już dawno za nimi. Mosty się spaliły, nie ma drogi powrotnej.
Jednak najgorszym w tym wszystkim jest fakt, że wierzą, że dostaną tyle leku ile im się podoba, nie płacąc za to żadnej ceny. Otóż nie, cena była zbyt wysoka, a dawka zbyt mała, żeby chociaż o nim myśleć.
Wampiry nie umierały same z siebie, ale dało się je zabić. Nieśmiertelnych nie dało się zabić w żaden sposób niż przez lek, a jeśli mu go zabiorą i co gorsza - wypiją, ten skurczybyk pofatyguje się do miasta. Wampiry z grobowca, Katherine, Klaus, Esther - teraz i Silas, tak?
Nie. Nie mogło być o tym mowy.
— Dzień dobry, ja do Connora — uśmiechnęła się miło do znajomej twarzy.
Leah Kane, już niekoniecznie Clearwater.
— Em... Proszę — wpuściła ją do środka.
Cholerny Dane czy jak mu tam było, wygadał o łowcach i mapie prowadzącej do Silasa. Natomiast dzieciak Gilbertów zdradził, gdzie takiego łowcę znaleźć. Mieli do niego pojechać Damon, Rebekah i Caroline, ale zanim zdecydowali, kto będzie prowadził, Genevieve była już w połowie drogi do domu Lei, gdzie był teraz Connor.
Jego panna znalazła się w separacji, a on dobrodusznie zdecydował pomóc jej z dzieckiem i pogodzeniem się z odejściem męża.
Mały Connor bawił się na ziemi w towarzystwie dużego Connora, którego widok szalonej Genevieve Salvatore nieco... przestraszył.
Do pistoletu było mu daleko, a ona swoje kły miała na wyciągnięcie ręki. Nie martwił się aczkolwiek o swoje życie, bo wampirzyca zapewne wiedziała o klątwie łowcy, a o życie Lei i jej dziecka.
— Connor! Miło cię widzieć, stary druhu! — zawołała, stojąc przy wejściu do pokoju.
— Skąd się znacie? — spytała Kane,
— Jestem siostrą jego kolegi z wojska. Nie obraź się, Leah, ale teraz pozwolisz mi zamienić z nim słowo lub dwa sam na sam — użyła na niej perswazji.
Czarnoskóry powoli poszedł za brunetką do kuchni. Wampirzyca usiadła na blacie i z uśmiechnęła się szatańsko.
— Jeszcze nie dałeś jej błyskotki z werbeną? Taki z ciebie łowca, jak ze mnie gwiazda estradowa — prychnęła — No, to porozmawiajmy sobie, Con.
— Czego chcesz? Opuściłem przecież Mystic Falls.
— Sęk w tym, że nie tak jakbym chciała. Nie mogłeś powiedzieć temu chłopaczkowi, że wyjeżdżasz do Azji, albo że jedziesz polować na wampiry, a potem wysłać SMS-a z innego telefonu, że niby nie żyjesz? Zero sprytu — parsknęła — Tylko żadnych sztuczek. No, z przykrością muszę stwierdzić, że perswazji użyć na tobie nie mogę, bo jesteś cholernym łowcą. Zabijać cię też mi się nie widzi, a skoro nie mogę użyć żadnej z moich ulubionych opcji... Pozostaje trzecia — westchnęła, zgrywając jego łaskawcę — Mogę zagwarantować twojej "rodzinie" trwałą protekcję i sprawić, że w ich życiu nie będzie już żadnych problemów. No wiesz, nagłe owdowienie Lei, jakaś wygrana w totka, mili nauczyciele dla Connora juniora.
— Czego ode mnie chcesz? — wysyczał, mając dość jej gierek.
— Twój chłopiec wygadał wampirom, gdzie siedzisz i kim jesteś. Chodzi im o ten twój tatuaż, o ciebie zresztą też — wyjaśniła — Oni nie będą tak mili. Leę zabiją, może wyssą z niej krew, a z dzieciakiem...
— I co niby miałbym zrobić?
— O, widzisz? Jak chcesz, to potrafisz! Możliwości są dwie - albo się zabijesz, albo dasz mi... usunąć twój tatuaż.
Odsunął się w tył, zrozumiawszy sens jej słów.
— Nie dam ci zedrzeć z siebie skóry!
— E, tam, marudzisz. Lepsze chyba to niż samobójstwo, nie? — stwierdziła, schodząc z blatu. Wyjęła z kieszeni mały nożyk — Słuchaj, Connor. Nie przyszłam z tobą dyskutować, tylko pozbyć się problemu. Problemem jesteś ty, więc albo się zabijesz, albo dasz się trochę... poharatać. Wielu wojskowych przeżywa gorsze tortury.
Odsuwał się z każdym jej krokiem w jego stronę, aż natrafił na ścianę.
— Ani mnie, ani twojej rodzinie nic się nie stanie, kiedy to zrobię, tak? — zapytał jeszcze raz.
Tymczasem ona położyła dłoń na sercu, uśmiechnęła się serdecznie i zapewniła:
— Masz moje słowo, Connorze Jordan, a moje słowo... Jest święte — odrzekła, przykładając ostrze do jego skóry.
Chwilę później rozległ się krzyk, który usłyszało całe miasteczko.
***
Po raz pierwszy od dawna Genevieve się pomyliła. Doskonale zdawała sobie sprawę, że znajdzie się w końcu utrapienie dla relacji jej i Nika, ale sądziła, że będzie to rozgłoszenie wieści o ich... związku. Tymczasem prawdziwym utrapieniem stał się Silas i lek, który podobno mieścił się w jego grobowcu. Klaus potrafił mówić praktycznie tylko o tym. Telefonował do wszystkich, żeby szukali łowców i informacji na temat rzekomej mapy prowadzącej do skarbu, jakim był właśnie lek.
Nie dało się do niego, jak na ironię losu, dodzwonić, bo wiecznie z kimś rozmawiał. Wracając z Karoliny dzwoniła do niego siedem razy i ani raz nie odebrał. Postanowiła więc wziąć sprawy w swoje ręce i go odwiedzić.
— Genevieve — jako pierwszy zauważył ją Elijah.
Kąciki jej ust uniosły się delikatnie w górę. On jako jedyny z Mikaelsonów nie wariował na punkcie tego Silasa.
— Elijah. Miło cię widzieć. Nik jest u siebie?
— Maluje w pracowni — odparł, jednak nie wyglądało to jej na zakończenie rozmowy — Masz wieści od brata i Rebeki? Podobno mieli dzisiaj jechać do łowcy, którego namiary podał Jeremy Gilbert.
— Nie, nie dzwonili — odrzekła. Wydawało jej się czy próbował coś z niej wyciągnąć?
— Szkoda, Niklaus czeka na nie od rana... Udało ci się znaleźć jakieś informacje dotyczące Silasa i jego grobowca?
Czyli przesłuchanie.
Genevieve oczywiście pod naciskiem zadeklarowała, że spróbuje się czegoś dowiedzieć. Każdy tak się przejął możliwością odzyskania człowieczeństwa, że kompletnie nie zwrócił uwagi na fakt, że Genevieve podobno nic na ten temat nie wiedziała. Akurat w jej przypadku było to nadzwyczaj dziwne, bo znała chyba każdy szczegół z życia rodziny pierwotnych, a żyje znacznie krócej.
Inni puścili jej płazem to "niedoinformowanie", ale nie Elijah. On jako jedyny nie widział w tym leku korzyści czy zagrożeń, więc nie tyle interesował się lekiem, co środkami, jakimi chcą go zdobyć.
— Porozmawiałam z kilkoma czarownicami lubującymi się w historii, ale nie powiedziały więcej niż profersor Shane — westchnęła, udając żal.
Genevieve lubiła, ba! Uwielbiała całą tę rodzinę, ale czasami trzeba było na nich spojrzeć przez pryzmat faktów. Klaus nie był głupi - był sprytny, ale kiedy miał przed sobą cel, nic innego się nie liczyło. Rebekah miała swój rozum, ale łatwo ją było zauroczyć ideą lepszego wyjścia, szansy na inne życie. Kol lubił zabawę, ale jako ten najbardziej (zaraz po Finnie...) odtrącony w rodzinie zawsze musiał dbać o siebie. O siebie, więc pozostali średnio go przy tym interesowali.
Jednak w tej sprawie najbardziej niebezpieczny był Elijah. Honorowy, dociekliwy, dbający o dobro całej rodziny. Dlatego nie wierzył nawet tym najbardziej zaufanym. I zwracał uwagę na każdy, najdrobniejszy szczegół.
Wciąż nie wiedziała, jak dał się wykiwać jej braciom.
— Zdarza się. A co właściwie myślisz o tym planie? Lek na wampiryzm, grobowiec...
— Mogę cię zapewnić, że nie zamierzam go użyć. Lubię nieśmiertelność i korzyści z nią związane, zwłaszcza wieczną urodę — uśmiechnęła się promiennie.
Brat Elijah zszedł szybko ze schodów i dołączył migiem do tej dwójki.
— Genevieve, nie mówiłaś, że przyjdziesz. Bracie — zwrócił się do bruneta, którego widział właściwie tego dnia po raz pierwszy.
— Obawiałam się, że zgubiłeś telefon. Cały dzień nie odbierałeś — zwróciła mu uwagę.
— Cały dzień planowałem wyjazd do Włoch. Może wybierzesz się ze mną?
— Brienno? Z wielką chęcią. Przejdziemy się?
— Jak słyszę, siostrzyczka wspominała o przeklętym Alexandrze. Albo i nie, z tobą wszystko jest możliwe. Chodźmy — zarządził.
— Do jutra — pożegnała się z brunetem i razem z Klausem wyszła z rezydencji Mikaelsonów.
Ich dłonie prędko się splotły.
— Skoro zamierzasz polecieć do Włoch, musisz wiedzieć o mieczu — napomknęła — razem ze znamieniem łowcy jest mapą do Silasa.
— Sporo o tym wiesz. Zechcesz się podzielić tą wiedzą czy nadal mamy bawić się w kotka i myszkę? — spytał, szczerząc się.
— Zabawne. Nawet teraz rozmawiamy ze sobą jak potencjalni wrogowie — zaśmiała się — Jednak to nie dziwne. Miłość od nienawiści dzieli cienka granica.
— Zatem darzymy się już miłością?
Zatrzymała się i popatrzyła mu prosto w oczy. Odbijały się w nich teraz gwiazdy i księżyc. Były jeszcze piękniejsze niż zazwyczaj.
— Nie wiem. Sęk w tym, że nasza relacja jest zbyt skomplikowana na określenie jasnych uczuć, które nas dzielą. Kilka tygodni próbowaliśmy się zabić. Gdybym oznajmiła ci teraz, że cię kocham, zachowałabym się jak niezdecydowana nastolatka. Popatrz na moich braci i Elenę. Ona i Stefan wyznali sobie miłość tak szybko, że już się nie kochają, a żyją w przekonaniu, że tak jest. Dlatego prędzej czy później będzie z Damonem.
— Wątpisz w niezwykłą miłość twojego brata i panny Gilbert?
— Tak — przyznała, jakby było to rzeczą oczywistą — Kochali się, nie można temu zaprzeczyć. Ale odkąd pozbawiłeś Stefana uczuć i oderwałeś ich od siebie, dziewczyna zaczęła zauważać, że był tylko pocieszeniem. W dodatku trzymającym ją w klatce pełnej ciepełka i pocałunków. Damon ją kocha, ale myśli, że nigdy jej nie zdobędzie, więc każdą chwilę z nią traktuje jak dar od Boga. Stefan jest tak pewny jej miłości, że przestał doceniać te wszystkie momenty.
— Czasami mam wrażenie, że widzisz wszystko i wszystkich. Może jesteś jakąś grecką boginią? Mało kto przewyższa cię mądrością.
— Lubię, gdy mnie chwalisz — uśmiechnęła się głupawo, co nie zdarzyło jej się chyba od... 1860.
Klaus objął ją ramieniem i zbliżył usta do jej ucha.
— A ja, gdy się uśmiechasz — wyszeptał.
Schylił się tak, że ustami dotykał teraz jej szyi. Składał na niej pocałunki, doprowadzając ją do szaleństwa. Nie cierpiała tracić kontroli, a nie wiedzieć czemu przy nim ją traciła. Nie był idealny. Często zachowywał się nierozważnie, porywczo i nazbyt emocjonalnie. Jednak przy nim czuła się jak przy nikim wcześniej, a przeżyła już wiele, wiele lat.
Kochała trzy razy. Czy to miał być czwarty?
Oparł ją o drzewo i całował coraz namiętniej, teraz już w usta. Smak wiśniowej pomadki, którą miała na ustach doprowadzał ją do szału.
Byli nieopodal lasu na obrzeżach miasta, całkowicie sami. Do czego to mogło doprowadzić?
Wampiry nie potrzebowały ciepła, choć temperatura ich ciała była taka sama jak u ludzi. Dlatego też nie musieli obawiać się przeziębienia, jeżeli nagle znaleźliby się w lutym, w lesie, bez bluzki...
Kompletnie zignorowali dzwoniący telefon Genevieve, na którego wyświetlaczu pojawiło się imię jej starszego brata. Wtedy liczyli się tylko oni i gwiazdy, które świeciły jasno nad nimi.
***
— Jeszcze raz, bo z waszego bełkotu niewiele można zrozumieć — poprosiła Genevieve, kiedy kilka godzin później Rebekah wbiegła do domu i zaczęła opowiadać nieskładnie o Connorze.
— Pojechaliśmy do jego domu i zastaliśmy go. Powiedzmy. Był sam, w dodatku ranny. Ktoś oskórował całą jego rękę i obojczyk, cholera jasna! — znowu się zirytowała.
— Skrótowo, ktoś nie chce, żebyśmy znaleźli mapę do Silasa — wyjaśnił Damon.
Wyjaśniali im teraz tę całą sytuację w salonie. "Im", czyli Klausowi i Gen, bo Elijah w przeciwieństwie do nich odbierał telefon i wiedział o tym już kilka godzin wcześniej. Kol natomiast po raz kolejny gdzieś zniknął.
— Bardzo chciałbym wiedzieć, kto postanowił pokrzyżować nam plany — oświadczył z diabelskim uśmieszkiem Niklaus, patrząc przy tym na Genevieve.
Jego wzrok mówił wyraźnie "Zabijemy go razem?".
Pewnie, Nik, chętnie pomogę ci mnie zabić!
— Swoją drogą, Gen, co się stało z twoimi włosami? — zwróciła jej uwagę Rebekah.
Brązowe, zazwyczaj nienagannie ułożone pukle włosów Genevieve wylatywały teraz niesfornie ze zrobionego na szybko kucyka. Wampirzyca odruchowo dotknęła swoich włosów, starając się je jakoś przyklepać.
Cholerny Klaus i jego fetysz na punkcie włosów...
— Leżałam, zdążyły mi powylatywać — nieudolnie się tłumaczyła.
Potrafi grać niewiniątko jeżeli chodzi o obdarcie ze skóry faceta, ale o seksie w lesie to już nie potrafi skłamać.
— I od tego leżenia masz w nich kawałek gałęzi? — wytknął jej brat, który w międzyczasie posłał hybrydzie nieprzyjemne spojrzenie.
— Cholera jasna, Damon, wy jakoś mogliście się ze sobą przespać w garderobie Elijah — wyrzuciła mu, wygrzebując palcami patyki z włosów.
Blondynowi aż rozszerzyły się oczy, podobnie jak Rebece. Ona nie miała prawa o tym wiedzieć. Nikt nie miał.
— Wygadałaś jej?! — uniósł głos czarnowłosy.
— Zdurniałeś?!
Klaus uśmiechnął się szeroko i usiadł obok Genevieve, po czym objął ją ramieniem.
— Ach, szkoda, że nie ma z nami Elijah. Na pewno by się ucieszył, że uprawiałeś seks z naszą siostrą wśród jego garniturów.
— Stop, robi się zbyt dziwnie. Za dużo — tu zatrzymał się, by znaleźć odpowiednie określenie. Nie znalazł — was w jednym pomieszczeniu.
— Nas? Czyli kogo? — zapytała gwałtownie blondynka.
— Mikaelsonów. Tylko czekam, aż Klaus ci się oświadczy, siostrzyczko — parsknął śmiechem Damon, przed opuszczeniem ich domu.
— Czy mogę go już zabić? — zadał pytanie szeptem Genevieve Klaus.
— Możesz to zrobić w środę, Stefan wychodzi wtedy na łowy wróbli — odpowiedziała mu równie cicho, po czym oboje się zaśmiali i pocałowali.
— Ech, jesteście zbyt słodcy. Pokłóćcie się o coś albo coś, bo nie da się z wami wytrzymać — stęknęła jego siostra — Idę się przebrać. Mam szkołę za dwie godziny.
Kilka chwil później brunetka siedziała już wtulona w mieszańca, który gładził dłonią jej włosy. Zachowywali się jak podlotki.
— Naprawdę jesteśmy tak nudni? Może dla odmiany poganiam cię z kołkiem, hm? Nie mam akurat żadnych planów na ranek — zaproponował, po czym wystawił swoje kły, przy czym zmienił się kolor jego oczu.
Usiadła i dała mu kuksańca w ramię.
— Uważaj, żebym ja nie znalazła na ciebie jakiegoś biało-dębowego patyka — prychnęła.
— Tak się składa, że na całym świecie nie ma już żadnej nawet drzazgi z tego piekielnego drzewa — uśmiechnął się zwycięsko.
— Założysz się? — zakończyła szybko ich dyskusję, zmazując z twarzy wampira uśmiech.
— Powiedziałabyś mi, gdyby gdzieś jeszcze był biały dąb, prawda? — wolał się upewnić.
Ona jedynie uśmiechnęła się szatańsko i wstała z sofy.
— Musisz naprawdę przestać tak targać mi te włosy, bo rozczesanie ich potem to jakiś koszmar. Do zobaczenia! — zawołała, wychodząc z domu.
Zostawiła go z uczuciem niepewności. Z nią nigdy nic nie było pewne. Mógł ją ubóstwiać, ona mogła czuć to samo do niego, ale oboje byli zbyt wybuchowi, by liczyć się z tym w dniu sądu.
Dlatego ich "związek" był aktualnie najbardziej niestabilną rzeczą we wszechświecie.
***
Jak obiecała Rebece, panna Salvatore przyszła na mecz rozgrywający się między drużyną z Mystic Falls a drużyną z Oak Hill. Sala była już pełna ludzi, cheerleaderki rozgrzewały się w pobliżu trybun.
— Jasmine, Thea, gdzie jest Candice? — zapytała Rebekah, gdy pozostałe dziewczęta się rozgrzewały.
— Nie widziałam jej od końca lekcji — obwieściła bezradnie Jasmine.
— Ja wiem... — podniosła niewinnie rękę Thea — Wymiotuje w toalecie, zestresowała się tym byciem na szczycie piramidy i...
— Co?! Ech, idźcie się rozciągnąć, mecz za piętnaście minut — odparła zrezygnowana.
W finalnej części układu dziewczyny miały utworzyć trzy pięcioosobowe piramidy. Na ich szczytach poumieszczane były najlepsze z cheerleaderek, bo mimo wszystko zrobienie salta z takiej wysokości powodowało pewien stres i nie każda mogła to zrobić. Na szczycie jednej z nich była Rebekah, drugiej Katie, a trzeciej miała być Carly, ale ona miała wypadek, więc zadanie to miała przejąć Candice.
Nie było więcej dziewczyn w drużynie, które umiały zrobić salto. Była Caroline, ale ona odeszła z drużyny, a Rebece ani się śniło prosić ją o pomoc.
— I jak? Wszystko w porządku, jesteś jakaś blada? Nawet jak na ciebie — zasypywała ją pytaniami Genevieve, kiedy podeszła do przyjaciółki.
— Nic nie idzie dobrze! Candice... Gen, umiesz zrobić salto? — zmieniła ton głosu, kiedy naszła ją pewna myśl.
— Każdy głupi umie — parsknęła.
Odsunęła się na kilka kroków w i w mgnieniu oka wykonało ów przewrót.
— Gen, mam prośbę. Co ja gadam, błagam, pomóż przyjaciółce w potrzebie! — zaczęła prosić, gdy tylko uświadomiła sobie, że ma pod ręką wampirzycę znającą układ na pamięć.
— Wal.
— Zajmij miejsce Candice i bądź cheerleaderką przez te pięć minut.
— Co? — zaśmiała się niekontrolowanie — Rebekah, to niedorzeczne! Nawet nie chodzę do tej szkoły, masz multum dziewczyn pod dostatkiem i... Nie, po prostu nie.
— Znasz układ na pamięć i miałaś sto sześćdziesiąt lat na nauczenie się robić perfekcyjne salto. Co ci szkodzi?
— Nie zamierzam tańczyć w jakimś szkolnym teatrzy... Nie próbuj używać na mnie perswazji, piłam werbenę — odgrażała się, gdy pierwotna zaczęła dziwnie na nią patrzeć.
— Jeden taniec. Obiecuję, że nie będę robiła aluzji do relacji twojej i Klausa przez najbliższy miesiąc.
— Miesiąc? — powtórzyła, nie dowierzając.
Z drugiej strony...
— To czyje miejsce miałabym zająć?
— Wiedziałam, że się zgodzisz! — ucieszyła się blondynka. Zniknęła jej na chwilę z oczu, ale wkrótce wróciła z jakimiś ubraniami w rękach — Masz — rzuciła je brunetce — Przebierz się.
— Przez miesiąc! — krzyknęła do niej, przed wejściem do szkolnej szatni, nie chcąc zostać wyrolowana.
Rebekah uśmiechnęła się zadowolona, że wpadła na ten pomysł. Lubiła bycie cheerleaderką i chciała, żeby wszystko było idealne.
— Co taka radosna, siostrzyczko?
Niemal podskoczyła, gdy z zamyślenia wyrwał ją głos brata.
Zaraz, brata?
— Klaus? Od kiedy przychodzisz na licealne mecze? — zdziwiła się, gdy go ujrzała.
W odpowiedzi blondyn wyszczerzył się jak dziecko.
— Jak mógłbym nie zobaczyć mojej ukochanej siostrzyczki wykonującej popisy taneczne? Poza tym jest tutaj Stefan i planuję sobie z nim porozmawiać podczas przerwy.
— Bierze werbenę, jeżeli chciałbyś go zahipnotyzować — uprzedziła.
— Nie, nie, mam po prostu mała propo...
Natychmiast zaprzestał mówić, gdy zobaczył zbliżającą się do nich Genevieve w kusym stroju cheerleaderki. Krótka, czerwona spódnica i odsłaniający brzuch top.
— Czy ta spódniczka musi być tak cholernie obcisła? Mam wrażenie, że... O, Nik — uśmiechnęła się promiennie, gdy zdała sobie sprawę, że obok Rebeki stoi jej brat.
On jedynie stał, nie mogąc nic wykrztusić.
— Radziłabym ci spiąć włosy, bo w trakcie robienia gwiazd nie będziesz nic widziała — poradziła jej pierwotna i dała jej gumkę — O, i lepiej zdejmij ten naszyjnik. Słońce raczej cię nie spali, zwłaszcza, że już zaszło.
— Zdjęłam go raz, osiemdziesiąt lat temu. Odzyskałam go dość niedawno i wolałabym, aby pozostał na mojej szyi co najmniej przez dekadę — oznajmiła poważnie, spinając włosy.
— Klaus, najadłeś się tojadu, że nic nie mówisz? — zwróciła mu uwagę siostra, kiedy przez dłuższy czas milczał.
Niestety Klaus miał pewną nieprzyjemną cechę - mówił, nawet kiedy nie miał o czym. Gdy przebywało się w jego towarzystwie, prawie nigdy nie było cicho, bo docinki i komentarze wylatywały z jego ust jeden po drugim. Rzadko powstrzymywał się od głosu.
— Och, skarbie, nie wiedziałam, że tak lubisz cheerleaderki — uśmiechnęła się zadziornie Genevieve, przygryzając wargę, kiedy zorientowała się wreszcie, co wywołało u niego taką reakcję.
Wybudził się ze stanu głębokiego zamyślenia i odpowiedział swojej... Odpowiedział Genevieve, tak będzie prościej.
— O tym porozmawiamy po występie, kochanie. Tymczasem idę na trybuny, chętnie zobaczę twoje... popisy.
Pokierował się w stronę ław dla widzów z uśmiechem, który dosłownie nie mógł mu zejść z twarzy. Brunetka patrzyła jak odchodzi ze specyficznym spojrzeniem, co przykuło uwagę Rebeki.
— Oho, znam to spojrzenie — obwieściła pierwotna, krzyżując ręce na piersi.
Brązowooka uniosła brew, czekając na rozwinięcie jej myśli.
— No weź! To ewidentnie jedno z tych, które mówią: "Jak tylko skończysz to, co masz zrobić, będziemy uprawiać gorący, wampirzy seks" — powiedziała, intonując męski głos.
— Spędzasz zdecydowanie za dużo czasu z nastolatkami, zaczynasz bredzić — dała jej kuksańca.
— Och, wyobraź sobie, że wizja was w... Gdziekolwiek to robicie, jest dla mnie traumatyczna i pragnę wtedy jak najprędzej pomyśleć o matce wygłaszającej mi wykład o menstruacji sprzed tysiąca lat — oznajmiła z obrzydzeniem.
Faktycznie, Esther objaśniająca około jedenastoletniej Rebece czym jest miesiączka i jak sobie z nią radzić nie jest zbyt pobudzająca.
— To teraz pomyśl sobie, że ja miałam przed oczami ciebie i Damona w garderobie Elijah — wypomniała jej.
— Przestaniesz w końcu mi to przypominać?!
Ich małą sprzeczkę przerwał im głos dyrektora mówiący o rozpoczęciu meczu, przed którym miały wykonać swój układ.
Dziewczęta udały się prędko na swoje miejsca i w chwili, gdy usłyszały pierwsze dźwięki ich podkładu, zaczęły tańczyć.
Dla wielu absurdem byłoby zastąpienie kluczowej cheerleaderki kompletną amatorką w tej dziedzinie, ale wampir i człowiek to jednak dwie różne osoby. Genevieve widziała ten układ z tysiąc razy, kiedy Rebekah kazała ją przeczekać próbę, by potem mogły gdzieś wyjść. Poza tym jej ciało jest trochę bardziej elastyczne, a pamięć znacznie lepsza. Dlatego nawet podczas tańczenia tego po raz pierwszy, wyszło jej naprawdę dobrze.
Sam taniec składał się oczywiście z jakichś przewrotów, wyrzutów pomponów, kręceniem tyłkiem przed męską częścią publiki i robieniem piramid z ludzi. Rebekah ułożyła go w październiku, gdy przejęła po Forbes funkcję kapitana.
Gdy tylko skończyły, widzowie zaczęli bić brawo. Za dosłownie moment miał zacząć się mecz, lecz nie przeszkodziło to pewnej osobie w podejściu do wampirzycy.
— Jonathan — zdziwiła się, gdy ujrzała przed sobą znajomą twarz.
— Nie wspominałaś, że jesteś cheerleaderką — wydyszał. Naprawdę szybko biegł w jej stronę.
— Jednorazowa akcja. Nie powinieneś teraz grać czy coś?
— Najpierw chciałem się przywitać — oznajmił i pocałował ją w rękę.
Ich trener głośno go zawołał, więc oderwał się od Genevieve i pobiegł na boisko, gdzie miał przecież grać.
W pewnej głowie zaczęły się właśnie snuć plany zabicia tego młodzieńca i wcale nie była to głowa panny Salvatore.
— Kim on jest? — zapytał nieprzyjemnym tonem Klaus, gdy tylko Genevieve zajęła miejsce obok niego.
— Jonathan? Poznałam go z Rebeką na kręgielni — wyjaśniła.
— I tak dobrze zdążyliście się zapoznać?
— Czekaj, czy ty jesteś — wręcz zaniemówiła — zazdrosny?
Naburmuszył się i wbił spojrzenie w biegającego teraz od jednego do drugiego kąta sali chłopaka. Nie żartował z tym morderstwem. Wystarczy trochę perswazji, szkolna toaleta i kły, którymi miał zamiar rozszarpać mu gardło.
Nic wielkiego, zwyczajne myśli normalnego faceta.
— Och, Nik, nie musisz się tak spinać... — powiedziała, po czym przybliżyła usta do jego ucha — On jest tylko człowiekiem, z którym zamieniłam dwa słowa. To z tobą chcę spędzić dzisiejszy wieczór i... Rebekah powinna wypożyczyć mi ten strój na... całą noc.
Wyprostował się i popatrzył na nią, starając się ukryć to, co miał w głowie. Uśmiechnął się w swoim stylu i spojrzał jej w oczy.
— Mówisz?
I tak go zabije.
A to był tylko początek ich problemów.
***
Po długiej przerwie wreszcie pojawia się rozdział. Nie za długi, ale przynajmniej jest :P Nie wiem nawet czy dobry, bo dosłownie dwa dni temu wyszłam z łóżka i przestałam zużywać chusteczki jak maszyna XD Wybaczcie, po raz kolejny. Rozdzialik dość lekki, bo oprócz moich sadystycznych zapędów nie ma w nim wiele leku, Silasa i grobowców. Za to w następnym trochę będzie.
Info dla tych, którzy czytają moje pozostałe książki: Cieszę się, że tak ciepło przyjęliście Lovely Lies. Tam dopiero się rozkręcam, wiadomo - początki początków i tak dalej. Może nawet w końcu ruszę Kwiat Południa, które jest już z Klausem w roli głównej. Tam jednak akcja dzieje się w dużej mierze w szesnastowiecznej Hiszpanii i opisy miejsc, postaci, wydarzeń, różnych charakterystycznych tam dla tego okręgu praw i instytucji. Dlatego też pisanie tego będzie bardzo poowoolnee. Tak mnie chyba na to natknęła nauka hiszpańskiego XD
Nie będę już przedłużała.
Buenas noches xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top