XXIX. "Kwestia zaufania"
***
— Podsumowując: wybraliśmy się do Kanady na darmo, nie udało nam się zdobyć leku, który i tak starczyłby dla tylko jednej osoby, Shane umarł, Jeremy leży nieprzytomny, a Bonnie musi przy nim czuwać, Stefan nieomal mnie zabił i zerwał z Eleną, Silas zwiał i zamierza siać spustoszenie w Mystic Falls, a to wszystko przez to, że nie posłuchaliśmy Kola i Genevieve, którą więziliśmy i trzymaliśmy zakutą łańcuchami przez kilka dni, bo chciała nas powstrzymać przed udawaniem się na tę wyspę, a teraz jest cholernie wkurzona i prawdopodobnie nie ma zamiaru nam pomóc, tylko jeszcze bardziej nas udupić. Zapomniałem o czymś? — spytał Damon, dopijając burbona.
— Zgubiłam swoją MP3 — dodała Rebekah, patrząc w sufit.
— A Rebekah zgubiła MP3 — dodał jeszcze, parskając śmiechem.
Po raz kolejny się wygłupili swoją chciwością i zaślepieniem. I dali wykiwać. Człowiekowi. Jak bardzo ten świat zszedł na psy?
— Trzeba było mnie słuchać — dumnie wyparł pierś Kol, który od powrotu z wyspy puszył się jak paw, bo miał rację.
Miał rację znacznie częściej - wiedzieliby o tym, gdyby go słuchali.
— Nie nadymaj się tak, bo ci żyłka pęknie — prychnęła jego siostra, dolewając sobie wina.
Wrócili dwa dni temu - od tego czasu podzielili się na grupki i nie rozmawiali z nikim spoza nich. Jedną z nich byli o dziwo właśnie Damon, Rebekah, Kol i... Stefan. Owszem, kiedy usłyszeli od siebie, co Elena wyprawiała z nimi w ciągu ostatnich tygodni, jakoś odechciało im się wszelkich amorów i wybrali braterską więź czy coś, tak to przynajmniej ujął Kol.
Kol był jedynym, który stał po stronie Genevieve. Kiedy powiedział wszystkim prawdę w jaskini, po tym jak Genevieve wyszła w wielkim stylu, Salvatorowie zrozumieli jakimi idiotami byli. No, Damon, bo Stefan wiedział o tym już wcześniej. Zaprosili go po powrocie, bo nieszczególnie miał ochotę na spanie pod jednym dachem z Klausem, a Rebekah do nich dołączyła.
I jakimś cudem zbliżyli się do siebie na tyle, by dać radę mieszkać ze sobą przez te dwa dni i ani razu nie próbować się zabić.
Woleli trzymać się z dala od Klausa, który był w swoim iście destrukcyjnym trybie. Zresztą słusznie. Zamknął się w domu i nie wyszedł z niego do tej pory ani razu.
— No dobrze. Powiedz mi w takim razie, co powiemy Elijah, gdy w końcu wróci — zagiął ją Kol.
Jakby mało mieli problemów.
— Oby prędko tego nie robił...
Stefan wrócił do salonu, gdzie przebywał jego brat i dwójka pierwotnych. Próbował się dodzwonić do siostry od wczoraj, ale nie odebrała ani nie odpisała ani razu. Można się tego było spodziewać.
Jej ostatnie słowa wciąż krążyły mu po głowie. "Jeśli zabierzecie człowiekowi wszystko...", to znaczy, że wszystko straciła? Rozmyślał o tym, odkąd je usłyszał.
— Kol? — popatrzył na pierwszego, który zerknął wtedy na swoją komórkę.
— Mówiłem wam chyba sześć razy - napisała mi tylko SMS-a kilka godzin później. Mam go przeczytać po raz siódmy? — spytał ociężale. Miał już dosyć ich natarczywości w tej sprawie.
Pokiwali energicznie głowami. Wampir westchnął i jeszcze raz przedstawił im wiadomość od niej.
— Postaraj się nie dać nabić na sztylet i powiedz tym baranom, że jeśli jeszcze raz wejdą mi w drogę, to poślę ich wszystkich do piekła.
Po odczytaniu przez Kola SMS-a, Damon zabrał głos.
— Przynajmniej nie użyła sformułowania: "idioci"...
— Rzeczywiście, wielka mi pociecha — prychnęła blondynka.
Wtedy nawet najmniejsza była dobra.
***
Dziewczyna o długich, blond włosach piła przy barze martini, uśmiechając się do każdego przechodzącego obok niej kelnera. Wyglądała co najmniej ekscentrycznie - włosy sięgały jej pasa, na głowie miała szary melonik, zaś ubrana była w czarne rurki, białą bluzkę w czerwone pasy i cholernie wysokie szpilki. W dodatku siedziała w okularach przeciwsłonecznych. Nie wyglądała dziwnie, po prostu wyróżniała się z tłumu i na pierwszy rzut oka nikt nie nazwałby ją "taką jak wszystkie".
Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, obróciła się w stronę wejścia. Podejrzanie zadowolona wstała ze stołka barowego i podeszła do kierownika.
— Wiesz, kiedy zaczyna się wieczór karaoke?
— O dziewiętnastej w każdy wtorek, sobotę i pią... — próbował wyjaśnić, jednak nie dała mu dojść do słowa.
— Błąd, zaczyna się teraz — odparła uśmiechnięta — Włączaj podkład.
— Al-le... — jąkał się, pod wpływem jej przerażającego tonu.
Zsunęła delikatnie okulary i popatrzyła mu w oczy.
— Włącz. Podkład — poleciła mu powoli, na co przytaknął energicznie.
Zestresowany podbiegł do laptopa przy scenie, gdzie pokazał jej mnóstwo melodii. Wskazała na jedną i pewna siebie chwyciła mikrofon.
— Tę piosenkę dedykuję mojemu drogiemu przyjacielowi. Zamów mi tequilę, Sil! — zawołała w stronę trochę zdziwionego na początku Silasa. Gdy przypomniał sobie do kogo na leży ten głos, uśmiechnął się szeroko i poprosił o coś barmana — This ain't a song for the broken hearted, no silent prayer for the faith departed!
Nie zdążył poznać wszystkich piosenek, ale już czuł, że miał wsłuchać się w jej słowa, nie melodię. Działania Genevieve zawsze miały ukryte dno.
— It's my life! And it's now or never! I ain't gonna live forever! [1]
Zaśmiał się pod nosem, jasno rozumiejąc przekaz. Był chyba jedynym człowiekiem na ziemi, którego bawił jasny komunikat, że ktoś zamierza go zabić.
Kiedy piosenka się zakończyła, ściągnęła tą beznadziejną perukę i kapelusz, ukazując swoje jasnobrązowe włosy. Rzuciła mikrofon w stronę stojącego wciąż przy laptopie kierownika i podeszła do baru, gdzie już czekała na nią tequila.
— Ludzie naprawdę poprawili się w wyrobach alkoholowych przez te dwa tysiąclecia — zauważył, czemu nie mogła zaprzeczyć.
— Wasz alkohol w porównaniu z tym smakował jak szczyny — prychnęła — Więc jak, Sil? Zabawimy się? — szepnęła mu do ucha.
— Najpierw wysłucham, jaki diaboliczny plan kształtuje się w twojej ślicznej główce — odszepnął, zachowując całkowitą pewność siebie.
Odsunęła się od niego i wzięła solidny łyk trunku.
— Ty chcesz się zabawić po tylu latach w trumnie, a ja cię zabić. Może to pogodzimy?
Nie wytrzymał i roześmiał się na cały głos, przez co powędrowało na niego kilka ciekawych spojrzeń siedzących w barze ludzi.
— Och, jestem niezwykle ciekaw jak zamierzasz pogodzić moją śmierć z moją zabawą, bo w świetle filozofii jest to sprzeczność.
— Ugh, trafił mi się wielki filozof... Pomyśl tylko - chce ci się żyć kolejne dwa tysiące lat w samotności? Chcesz się rozerwać po tylu latach drzemki w ciemnym grobowcu, a kto inny może zapewnić ci taką zabawę, jak ja? Dziewczyna igrająca z rzeczywistością?
Wyszczerzył się, słuchając jej namów. Mimo wszystko przerażające było dla niej to, że flirtowała z kimś o twarzy jej brata.
— Wolę spędzić na ziemi nawet dwadzieścia tysięcy lat niż męczyć się z Qetsiyah przez wieczność.
— Kto tu mówi o drugiej stronie? — podjudziła go.
Zerknął na nią zainteresowany.
— Niby jak chcesz ominąć zabezpieczenia mojej byłej? Pod maską nieśmiertelności jestem czarownikiem, trafię tam.
— Otóż niekoniecznie.
Wyciągnęła spod bluzki naszyjnik i pokazała go Silasowi. Chwycił go w dłonie, przyciągając tym samym Genevieve bliżej.
— Czy to... — nie mógł uwierzyć własnym oczom.
Pokiwała powoli głową.
— Jakim cudem zdobyłaś taki artefakt...?
— Powiedzmy, że jego dotychczasowy właściciel nie miał wielu pomysłów na prezent rocznicowy — wyjaśniła, wprawiając go w totalne osłupienie.
Nie dał po sobie tego poznać. Puścił wisior i uśmiechnął się złowieszczo.
— Jeżeli użyczę ci go w chwili twojej śmierci, ominiesz zaklęcie Qetsiyah i trafisz albo na górę, albo na dół. Tak czy siak, nie będziesz musiał jej już nigdy spojrzeć w oczy...
— Chcę prawdziwej zabawy. Dopóki jej nie dostanę, nie myśl, że pozwolę nakarmić się lekiem. A nawet jeżeli to zrobisz, wciąż będę czarownikiem, w dodatku bardzo wkurzonym.
— Interesy z tobą to czysta przyjemność — pokłoniła się Genevieve, ukrywając szatański uśmiech.
***
Silas nie próbował nawet jej zwieść, starając się zamącić jej w głowie i przybrać w niej inną postać. Władanie umysłami dawało mu prawie nieskończone możliwości. Prawie, bo nie na wszystkich one działały. Jedną z takich osób była Genevieve, której głowa była istną fortecą i nie zdołałby się do niej wedrzeć nawet, gdyby była na skraju załamania nerwowego.
— Więc czego chcesz spróbować najpierw? Mogę spróbować wpuścić cię w jakiś nałóg - zakochałbyś się w papierosach. Możemy też udać się na jakąś imprezę i kompletnie ją zepsuć, wiem, jak nie lubisz przyjęć. Ewentualnie wyrwiesz sobie na niej jakąś dziewczynę, dwa tysiące lat bez cielesnych przyjemności musiało być istną katorgą... — wymieniała możliwości, uśmiechając się.
Szli obok siebie po ulicy Pittsburgh, gdzie się spotkali. Było wcześnie, nie minęło jeszcze południe.
— Ja mam inną propozycję. Jestem głodny — oświadczył z diabelskim uśmiechem.
Wampiry Esther były właściwie trochę nieudaną podróbką zaklęcia nieśmiertelności Qetsiyah. Stąd kilka podobieństw - wpływanie na umysły i spożywanie krwi, by żyć, a nie jedynie istnieć.
— Bardzo?
— Bardzo.
Pociągnęła go za rękę i pociągnęła w prawo, w inną ulicę. Z daleka było słychać dzwony kościelne. Poranna msza.
— Z tego co pamiętam nigdy nie przeszkadzał ci rozlew krwi w miejscach kultu, mylę się? — popatrzyła na niego z tajemniczym uśmiechem.
— Wiedziałem, że z tobą nie będę się nudził.
Wciągnęła go na plac przed kościołem. Dalej już poszedł sam, wciąż nie wiedząc, czego się ma spodziewać. Za jego czasów nie było czegoś takiego jak "kościół katolicki". Kiedy weszli gwałtownie do środka Domu Bożego, wszyscy gwałtownie obrócili się w ich stronę. Kiedy zerknęła w stronę ołtarza, zdała sobie sprawę, że to nie zwykła msza, a ślub.
— To jest jakiś obrządek? — spytał nieśmiertelny, patrząc na wszystkich tych ludzi i księdza udzielającego właśnie sakramentu małżeństwa.
— Och, twój ulubiony. Ślub — poklepała go po ramieniu.
— Ślub? Jak ja uwielbiam śluby! — zawołał głośno, rozkładając ręce.
— Proszę natychmiast opuścić kościół! — nakrzyczał na nich oburzony duchowny.
— Nie ma co się ciskać, proszę księdza, kolega jedynie chce się zabawić!
— Zirytował mnie ten kapłan, mogłabyś? — spojrzał na towarzyszkę Silas.
Doskonale wiedziała, co miał na myśli. Uśmiechnęła się łagodnie i uniosła ręce w górę. Machnęła nimi w dwie przeciwne strony i chwilę potem kościelne ławy poruszyła jakaś niewidzialna siła, która przyparła je pod same ściany. Ludzie krzyczeli przerażeni, łkali szukali pomocy. Jednak nie mogli nawet się ruszyć. Para młoda została przerzucona za ołtarz, natomiast ksiądz uniósł się w górę i podleciał do tej dwójki.
Genevieve wciąż trzymała jedną rękę w górę, utrzymując nią księdza.
— Ależ proszę, od czego by tu zacząć? Pozostawiam ci wolną rękę — posłała Silasowi diabelski uśmiech, co zresztą odwzajemnił.
— Jak widzę nie wyszłaś z formy. Musi się wpierw nauczyć, by nie podnosić na mnie głosu... Otwórz mu usta.
Wykonała jego polecenie z największą przyjemnością. Silas zbliżył się do duchownego i... wyrwał mu język. W jego czasach był to akurat dość popularny zabieg, więc nie wydawało mu się to nawet obleśne.
— Ugh, wyrzuć to — poprosiła, gdy wciąż trzymał jego język w ustach.
Przewrócił oczami i odrzucił go gdzieś za siebie.
— Załatwmy to szybko, jak wspominałem - jestem głodny. Połam mu ręce — rozkazał, a ona zrobiła w trymiga o co prosił, poruszając w odpowiedni sposób dłonią — Teraz nogi. O, już nie krztuś się tak, chłopie, i tak zaraz umrzesz! — zwrócił się do cierpiącego katusze mężczyzny, który nie mógł już nawet krzyczeć — Przyduś go trochę. No, teraz możesz zatrzymać mu serce.
Wykrzywiła dłoń, sprawiając, że jego serce przestało bić. Chwilę później rzuciła truchło kapłana na ziemię. Popatrzyła znudzona na Silasa.
— Będziemy tak się bawić z każdym czy zechcesz od razu zaspokoić sobie nimi pragnienie?
— Nie sądziłem, że tortury przysparzają ci już tak mało przyjemności. Ty nie chcesz się zabawić?
Przybliżył się do niej i spojrzał w oczy. Widział, jak puste były i po części go to przeraziło. Niewielu jest w stanie to opanować.
— Wyzbyłaś się ostatniego uczucia, które trzymało cię w kupie - miłości. Nawet ja nie byłem w stanie tego zrobić przez ostatnie dwa milenia... — wyszeptał, mając oczywiście na myśli jego wielką miłość - Amarę.
— Czasami trzeba się poświęcić dla wyższych celów... — powiedziała cicho, a następnie klasnęła głośno w dłonie — Kto idzie na pierwszy ogień?
— Pozwolę ci wybrać, nie jestem wybredny.
Kąciki jej ust podniosły się lekko do góry. Wyjęła z wewnętrznej kieszeni kurtki mały nożyk, którym rozcięła suknię dziewczyny siedzącej na samym krańcu ław. Przestraszona wpatrywała się w poczynania kobiety, lecz nie mogła nic zrobić - ani nic powiedzieć, ani się poruszyć.
Odcięła rękaw sukienki i machnęła dłonią, by wyprostować maksymalnie jej rękę. Przejechała nożykiem po całej jej długości i pozostawiła ją Silasowi. Nieśmiertelny przejechał językiem po ranie, z której wypływała ciepła, czerwona ciecz. Uśmiechnął się i wessał w jej żyłę.
A ona tylko stała i patrzyła, nie czując absolutnie nic.
***
— Ugh, ale nudy. Kto pójdzie ze mną napaść na bank krwi? — zapytał energicznie Kol.
Rebekah podniosła na niego wzrok znad swojej komórki, popatrzyła na niego jak na wariata i napiła się wina. Stefan wciąż odbijał kauczukową piłką o ścianę, a Damon znudzony czytał gazetę.
— Zachowujecie się jak emeryci! Zamierzacie w ogóle wyjść dzisiaj z tego domu?
— Nie... — mruknął starszy Salvatore, przekładając stronę w gazecie.
Kol przewrócił oczami i w wampirzym tempie opuścił pensjonat.
Stefan przestał wtedy odbijać piłkę (przez co uderzyła jego brata w głowę) i podniósł się z kanapy. Mikaelson miał po części rację, siedzieli jak ci tchórze i nic nie robili. Zadręczali się przeszłością, tym, co stało się na wyspie, a tymczasem po świecie kroczył nieśmiertelny, potrafiący zamącić w umyśle nawet pierwotnemu.
— Kol ma rację, zachowujemy się jak seniorzy w domu starców. Musimy znaleźć Genevieve — obwieścił kasztanowłosy.
— Po pierwsze: nie znajdziemy jej żadnym zaklęciem lokalizującym, po drugie: znam ją i jeżeli będzie tego chciała, nie znajdziemy jej przez wieczność, po trzecie: nawet jeśli ją znajdziemy, to na powitanie albo nas zabije, albo zrobi coś gorszego — tłumaczyła mu trochę wstawiona już pierwotna.
— Stawiam, że po tym wszystkim chciałaby się jakoś wyżyć. Włączę wiadomości.
— Naprawdę wierzysz, że nasza siostra byłaby na tyle nierozważna, by pokazywać się w tele...
— Dziś rano około dziesiątej w Pittsburgh, w stanie Pensylwania podczas ślubu w kościele Świętego Benedykta dokonano brutalnej masakry, która zabrała życie ponad stu ośmiu ludziom. Jak donosi komenda główna policji w Pittsburgh, wszystkie ciała zostały pozbawione w części lub całkowicie krwi. Na ciałach ofiar znajdywało się wiele ran zadanych ostrym narzędziem jeszcze za życia, z czego prawie wszystkie znajdywały się na żyłach. W najgorszym stanie był udzielający wtedy ślub ksiądz, Jeremiah Heckles, któremu...
Stefan popatrzył na brata wzrokiem mówiącym "A nie mówiłem?". Pozostała dwójka podeszła nagle do telewizora. Czy to naprawdę mogła być robota ich siostry i przyjaciółki?
— Nie ma dowodów, że to Genevieve... — zaczął niepewnie Damon.
— Kamery uliczne zdołały zarejestrować wchodzącą do kościoła młodą kobietę, której twarzy nie udało się jednak uchwycić. Podejrzewa się, iż nie była tam sama. Więcej o sprawie opowie wam Lisa Bonhart, która znajduje się przy kościele Świętego Benedykta.
— Teraz powiedz, że na pewno nie wiedzą, gdzie ona teraz jest — prychnęła w stronę Damona blondynka.
Salvatore zmierzył ją wzrokiem, jednak nic nie powiedział.
— Co zamierzamy zrobić z tą informacją? — zapytał Stefan.
— Właśnie zabiła jakieś sto ludzi w biały dzień, narażałbyś się? — popatrzył na niego jak na idiotę brat.
— A co jeśli nie wróci do Mystic Falls? — zadręczała się pierwsza.
Miała okropne wyrzuty sumienia. Naskoczyła na Genevieve, nie pozwoliła się wypowiedzieć, a na koniec skręciła kark i patrzyła, jak siedzi zakuta łańcuchami. Jaka była z niej przyjaciółka? Miały przecież nimi zostać, by w tym świecie opanowanym przez niemyślących rozsądnie mężczyzn mieć siebie nawzajem. Tymczasem ona wolała posłuchać jakiegoś świrniętego profesora z Whitmore zamiast dziewczyny, która zawsze ratowała ją i jej rodzinę z opresji.
— Wróci. Tego musimy się trzymać — popatrzył w jej oczy starszy brat Genevieve, kładąc dłoń na jej ramieniu.
Niepewnie potaknęła, mimo że wciąż nawiedzały ją czarne myśli.
***
— No nie, kto ogląda takie gnioty! O, właśnie zaczął świecić! Czy ty to widzisz?! Kto był takim idiotą, by wpuścić to do kin?!
Silas odrobinę zbyt emocjonalnie reagował na "Zmierzch", na którego zabrała go Genevieve. Awanturował się przy prawie każdej scenie, gdzie występował ten "wampir". Przez to wysypał już pół swojego popcornu, a dosyć go miało pół sali.
— Ucisz się, koleś! Próbujemy oglądać! — zawołał do niego jakiś małolat, do którego kleiła się dziewczyna.
Widząc, jak już rzuca się, by odbyć... Interesującą zapewne rozmowę z tym chłopakiem, Genevieve go zatrzymała.
— Poczekaj, jeszcze nie teraz... — powiedziała cicho, na co zaśmiał się krótko, ale finalnie usiadł z miną niezadowolonego dziecka.
Salvatore przeglądała Facebooka, kiedy nieśmiertelny emocjonował się seansem. Kiedy spytał ją, jak rozwinęła się kultura, zabrała go do kina na jej ulubiony film.
Patrząc, jak Bella leży w objęciach Edwarda na łące, pokręciła głową z dezaprobatą i otworzyła zakładkę "Wiadomości" w swoim telefonie. Łącznie otrzymała ich w ciągu tych kilku dni czterysta sześćdziesiąt dwa - całe Mystic Falls do niej wypisywało. Zabawnie było patrzeć, jak przez ciekawość, złość, argumentowanie swoich czynów dochodzą wreszcie do błagalnych próśb, by wróciła. Miała to zrobić, by mieli czyste sumienie? Co to, to nie.
Podczas gdy czytała pisane pewnie z przymusu wiadomości od Caroline, dostała nową, od Kola.
Z delikatnym uśmiechem, bo nie był kolejnym wypisującym do niej zdrajcą, kliknęła w powiadomienie.
Od: Kol
Podsłuchałem właśnie jak twoi bracia i moja siostra dyskutują o masakrze w Pittsburgh. Czyżby moja ulubiona intrygantka miała z tym coś wspólnego?
Miała nie pisać wiadomości do nikogo z miasta, ale jednak to Kol niezwykle jej pomógł, oddając naszyjnik. I nie zostawiając jej w potrzebie.
Do: Kol
Kto wie, być może byłam akurat głodna... Tylko pamiętaj - jeśli ktokolwiek wejdzie mi w drogę albo spróbuje "uratować" to poślę całe miasto prosto do piekła. Wiesz, że mogę.
Od: Kol
Mogę chociaż wiedzieć co porabiasz? Od dwóch dni siedzę z twoimi nudnymi braćmi i ukochaną siostrzyczką, którzy nie robią nic prócz picia i zadręczania się...
Do: Kol
Patrzę jak dwutysiącletni nieśmiertelny rzuca popcornem w hasającego po lesie z Bellą Edwarda Cullena.
Od: Kol
Czy ty jesteś z Silasem?! I zabrałaś go na ZMIERZCH?
Uśmiechnęła się do telefonu, po czym schowała go do kieszeni. Zobaczyła, jak Silas wstaje totalnie już oburzony z miejsca i ciągnie ją za rękę w dół sali pod sam ekran. Przypatrywała mu się przez ten czas zaciekawiona, ale - jej klient, jej pan.
— Nie mam bladego pojęcia, co się stało społeczeństwem w ciągu tych dwóch tysięcy lat, ale na pewno nie było to coś dobrego! Ludzie, przecież ten film to kompletny DRAMAT! — spierał się z nimi głośno.
— Zamknij się, człowieku i wracaj na miejsce! — doszedł go głos jakiejś nastolatki z tyłu.
— No właśnie! — wsparła ją siedząca obok niej dziewczyna.
— Chcecie zobaczyć jak wygląda prawdziwy wampir? Genevieve! — zawołał głośno, choć stała przy nim.
Rzuciła mu znudzone spojrzenie, a następnie odwróciła się w stronę widowni. Z jej zębów wyrosły kły, oczy kompletnie się przekrwiły, a żyły na twarzy pociemniały. Przez chwilę ludzie nic nie mówili, jednak potem zaczęli krzyczeć i... piszczeć. Rzucili się ze swoich miejsc w stronę wyjścia, jednak drzwi były zamknięte i żadna siła nie była w stanie ich otworzyć.
Genevieve trzymała rękę w górze, nie pozwalając drzwiom się otworzyć. Mimo to ludzie pchali się na nie, byle być jak najdalej od niej.
— Oto jest reakcja, jaką powinna mieć właśnie Bella! Dziękuję bardzo za prezentację. Wracajcie na swoje miejsca — rozkazał głośno.
Ludzie, prawie jak roboty powrócili na widownię. Słowa Silasa, zwłaszcza po wypiciu tak ogromnej ilości krwi, miały wielką moc.
— Naprawdę, uwielbiam jak to robisz. Bycie takim ulepszonym-wampirem musi być super, nie? — szturchnął ją w ramię.
— Czasami.
Znał jej największy sekret. Ten, którego nigdy nie zdradziła swoim braciom. Ten, który znali tylko wybrani oraz ten, który nie dawał jej spać po nocach. Sekret jej wyjątkowości. Nie lubiła o tym mówić, zdradzała go w ostateczności. Swoich... zdolności używała tak rzadko, jak tylko mogła. A przynajmniej tej.
— I jaka skromna! W dodatku głodna... — przybliżył się do niej i wyszeptał wprost do ucha — Przyszła twoja kolej na zaspokojenie głodu.
Kiedy się od nie odsunął, spojrzała na niego pustym, acz zadowolonym spojrzeniem. Uśmiechnęła się diabelsko i stukocząc obcasami i posadzkę, podeszła do do chłopaka siedzącego w jednym z pierwszych rzędów.
Obok niego siedziała najwidoczniej jego dziewczyna. Nie mogli nic powiedzieć, ani się ruszyć, jednak tym razem była to zasługa Silasa. Usiadła na nim okrakiem i ostatni raz się uśmiechnąwszy, wbiła kły w jego szyję. Delektowała się każdą kroplą jego krwi i nie odpuściła, póki go jej nie pozbawiła. Jej usta całe były we krwi, a w połączeniu z iście szatańskim uśmieszkiem wyglądała przerażająco. Jak demon, który dopiero co wyrwał się z piekła.
Ręką próbowała zetrzeć z ust krew, jednak tylko się rozmazała. Wstała z nieżyjącego już chłopaka i rozejrzała się po sali.
— Kto następny?! — zawołała, choć wiedziała, że nie otrzyma odpowiedzi.
Ruchem dłoni sprawiła, że wszyscy wstali gwałtownie z miejsc i zaczęli ustawiać do niej w kolejce. Już zapomniała jaką frajdą jest mieć kontrolę nad wszystkim, co ci ludzie mogli wtedy zrobić.
I po kolei pozbawiała krwi wszystkich zgromadzonych tu ludzi. Każdego następnego odrzucała za siebie, tworząc tym samym sporą kupkę. Kiedy nareszcie pozbawiła życia wszystkich, spojrzała za siebie na górę trupów.
Pokierowała się w stronę wyjścia, nieśmiertelny poszedł za nią. Zanim jednak otworzyła drzwi, po raz ostatni spojrzała na stos zwłok. Bezzwłocznie zapłonęły, natomiast Silas uśmiechnął się diabolicznie w stronę Genevieve.
— Masz krew wokół ust, skarbie — zwrócił jej uwagę, nim opuścili salę.
— Więc się jej pozbądź...
Mężczyzna o twarzy jej brata uniósł kciuk i zdarł ostałą na jej twarzy krew. Uśmiechnął się delikatnie - chaos i zamęt były dla niego najlepszą zabawą.
Wyszli nareszcie z sali kinowej, w której Edward ratował właśnie z opresji Bellę.
Beznadzieja.
***
— Myślę, że naprawdę polubiłbym życie w tych czasach... — oznajmił po zastanowieniu nieśmiertelny, pijąc kolejnego drinka.
Przez te dwa tysiące lat w grobowcu stał się zepsuty. Już wcześniej taki był, skoro bez wahania porzucił narzeczoną dla innej w dniu ślubu. Pragnął zemsty za... zabicie Amary oraz zmuszenie go do przeleżenia w ciemnościach dwóch mileniów. Qetsiyah była jednak poza zasięgiem, a jedynym sposobem, by z nią porozmawiać jest śmierć i trafienie na drugą stronę, czego nie chciał. Póki mógł nacieszyć się życiem, chciał oglądać cierpienie, chaos i pić dużo krwi.
Zamierzał jednak dotrzymać słowa. Kiedy nacieszy się dostatecznie nieszczęściem innych, wypije lek i pozwoli się zabić. Oczywiście z naszyjnikiem Genevieve na szyi, bo tylko on jest w stanie zapewnić mu spokój od byłej narzeczonej na wieczność.
— Mówiłam — powiedziała z uśmiechem, odrzucając od siebie pozbawione krwi ciało kelnera. — Czy życzysz sobie jeszcze czegoś, Silasie?
— Chcę zemsty — obwieścił, sącząc krwawą Mary.
Prychnęła, bo zemsta była akurat jej specjalnością.
— Mówisz i masz Silasie — wyszczerzyła się — Mam naprawdę wiele pomysłów na tortury, tylko musiałabym załatwić sobie smołę. I jakiś większy kocioł. No, to kim są i gdzie są ci twoi wrogowie?
— Martwi — odpowiedział, po czym popatrzył jej w oczy — Za to twoi są wciąż żywi.
— Chcesz zemścić się za mnie? — spojrzała na niego jak na wariata.
— Ależ skądże! Jak wiesz moje zdolności telepatyczne są znacznie silniejsze od twoich i z pewnością w dokonaniu zemsty byłyby dla ciebie przydatne. No wiesz, sztuczny ból, zmarli członkowie rodziny obwiniający cię o wszystko... To boli bardziej niż jakaś tam kąpiel w smole — wyjaśnił.
— Muszę przyznać, że tego się nie spodziewałam... Jest tylko jeden problem. Ja wcale nie chcę się mścić.
Roześmiał się, nie wierząc, że mówi poważnie. Kiedy jednak nie usłyszał śmiechu z jej strony, zaczął dopytywać.
— Po tym wszystkim, co ci zrobiono? Przed opuszczeniem grobowca nie omieszkałem zajrzeć w umysł kilku z nim. Więzili cię pod łańcuchami, wzięli za wariatkę, osoba, którą kochałaś cię uderzyła... — wymieniał, nie bacząc na jej kotłujące się emocje.
— Dosyć! — krzyknęła, wstając z klubowej kanapy. Kąciki ust nieśmiertelnego podniosły się, wiedząc do jakiego stanu ją doprowadził — Zdecydowali, by usunąć mnie ze swojego życia. Poniżyli i potraktowali jak paproch, który można od tak strzepnąć z koszuli, ale wiesz co? To była ich decyzja i nie ja będę jej żałować. Oni mnie potrzebują co chwila, ja ich nigdy. Popełniłam wiele błędów, w ostatnim czasie zbyt wiele. Czasu nie mogę cofnąć, ale mogę uniknąć jego konsekwencji. Nie zamierzam zniżać się do ich poziomu — żachnęła się.
— Ale na karę zasługuje każdy winny... Skoro nosisz ten naszyjnik, również w to wierzysz. Nie musimy kąpać ich w smole... Wystarczy, że spotka ich kara za to, co ci zrobili — wyszeptał do jej ucha, podsycając ją.
— Obiecałam zapewnić ci zabawę, ale nie własnym kosztem. Obawiam się, że musisz wymyślić coś innego... — odszepnęła.
Odsunął się od niej i uśmiechnął kpiąco.
— Jednak zostały w tobie jakieś uczucia.
Nie panując do końca nad sobą, ruszyła dłonią i uniosła Silasa do góry. Lewitował sztywno nad ziemią z kwaśną miną.
— Nie. To po prostu przejaw zdrowego rozsądku, ale osoba się nim nie posługująca może tego nie zrozumieć — wysyczała i opuściła nieśmiertelnego na ziemię — A więc? Co innego chciałbyś zrobić, zobaczyć?
— W takim razie moim ostatnim życzeniem będzie zobaczenie się z nią — odrzekł pewny swego.
Zwęziła oczy i zmierzyła go srogim spojrzeniem. Zmuszał ją do powrotu do Mystic Falls. Niech mu więc będzie, jeżeli chce sobie popatrzeć na kopię Amary przed śmiercią, to mu nie zabroni.
— Zatem chodź. Zobaczysz jak bardzo zmienił się transport przez te dwa milenia...
— Masz na myśli te samolociki, które co jakiś czas przelatują ponad miastem?
Uśmiechnęła się złowieszczo i odparła:
— Ech, myślałam o czymś ciekawszym. Zdążyłeś już dowiedzieć się, czym są helikoptery?
Machnęła obiema dłońmi, a wszystkie stoły i zwłoki rozsunęły się na obie strony, robiąc im przejście.
Liczyła, że nie będzie musiała odwiedzać Mystic Falls przez najbliższe trzy dekady. Ale jak widać się przeliczyła.
***
Powiedzieć czy nie powiedzieć?
Jeżeli powiem, to mnie zabije, jeżeli nie powiem, to oni mnie zabiją.
Śmierć z czyjej ręki wolę? Genevieve czy jej braci i Rebeki?
Pieprzyć, najpierw się napiję.
Tak o to myślał Kol nad tym, co usłyszał od Genevieve. Właściwie to przeczytał, ale mniejsza. Była z Silasem - osobą, którą za wszelką cenę chciała zabić i nie dopuścić do jej przebudzenia. Był niesamowicie niebezpieczny, nawet jeżeli nie miał kłów. Może ją jakoś zwiódł? Nie... Pamiętał, że rozmawiała z nim w grobowcu i nie wyglądała na opętaną. Musi mieć jakiś plan. Pytanie tylko: jaki?
Jednak Damon, Stefan i Rebekah prawie cały dzień myśleli o tym, co usłyszeli w telewizji. I naprawdę, kiedy jego siostra przez piętnaście minut chodziła wte i wewte po salonie, miał ochotę wykrzyczeć im, że ich siostra jest całkowicie bezpieczna i zdrowa na umyśle. O ile osobę oglądającą z własnej woli "Zmierzch" można nazwać zdrową na umyśle...
Naprawdę nienawidził tego filmu.
— Czy możecie przestać zachowywać się jak jakieś przedszkolaki? Genevieve nie jest dzieckiem, a Pensylwania, możecie mi wierzyć, jest dosyć daleko od Mystic Falls i na pewno nie zabije was tutaj nagle we śnie. Spokojniej... — starał się im przemówić do rozsądku.
— Nie możemy być spokojni, bo to spieprzyliśmy, Kol! Wszystko spieprzyliśmy! — dręczyła się blondynka.
Usiadła na kanapie i spojrzała markotna na obecną tu trójkę wampirów.
— Daj spokój, Bex...
— Hah! Jakie to dziwne, że osoba, która była najbardziej zaabsorbowana Genevieve i tym, że Silas wyszedł na wolność jest tak... Chyba, że ty coś wiesz. I nam tego nie mówisz...! Gadaj, czego dowiedziałeś się od Gen?! — zaatakowała go siostra, wytrącając burbon z ręki.
Nie mogła poczekać z tym, aż to dopije?
— Nic specjalnego, żyje i ma się całkiem dobrze... — odparł powoli, nie chcąc sprowokować już i tak wściekłej Rebeki.
Jego siostra, wściekła była jak szakal. Jak żeńska wersja szatana. Jak wszystkie plagi egipskie razem wzięte.
— Sprawdźcie mu komórkę! — rozkazała, przytrzymując go na kanapie.
Cholera, jeżeli dowiedzą się, że jest z Silasem, to na bank pomyślą, że ją porwał. I spróbują ją odbić, wchodząc w drogę, prawie na pewno niszcząc ten cały jej plan i skazując się na wieczność w piekle, jakie Genevieve im potem zgotuje.
— Co to, to nie, siostrzyczko — odparł hardo i uwolnił się spod szponów Rebeki.
Ale było już za późno. Damon już czytał wiadomości, jakie przesłała Kolowi jego siostra.
— Jest z Silasem?! — wydarł się na całą rezydencję.
Szlag by to.
— I nie pomyślałeś, do licha, żeby nam o tym wspomnieć?! — ponowił krzyk, tym razem kierując go prosto w osobę Kola.
— Nie wiem jak wy, ale ja jej ufam! Skoro z nim jest, pewnie kombinuje już jak się go pozbyć i... — próbował jakoś przekonać ich do zaufania Genevieve.
— A skąd wiesz, że jej jakoś nie zwerbował?! Albo ona chce się razem z nim na nas zemścić?! — krzyczał starszy Salvatore.
No idiota.
— Czemu tak milczysz?! No powiedz coś, Stefan! — zwróciła się do siedzącego dotąd cicho wampira pierwotna.
— Ja się zgadzam z Kolem.
Jedyny mądry!
— Genevieve mimo wszystko... Ma łeb na karku i z pewnością nie dała się omamić, a tym bardziej porwać. Czy wtedy miałaby możliwość pisania do Kola?
— Faktycznie, łeb na karku! A to dobre! — parsknął Damon — Jeżeli nie pamiętasz już, to pozwól, że odświeżę ci pamięć, braciszku. Jeszcze kilka dni temu rzuciła się do oceanu w łańcuchach, by się ochłodzić! I polizała Lockwoodowi ucho! A teraz na pewno jest wściekła za te łańcuchy i...
— Czy wy naprawdę jesteście aż tak tępi? — spytał retorycznie pierwszy, bo oczywiście odpowiedź na to pytanie wszyscy znali — Przez cały czas udawała szaloną, żebyście nie widzieli w niej zagrożenia. Noc przed historią w jaskini odwiedziłem ją w namiocie i zachowywała się całkowicie normalnie! — oświecił ich.
— Udawała? — powtórzyła po nim głupio Rebekah.
Naprawdę, poziom zorientowania i domyślności jego siostry i rodziny Gen wręcz go onieśmielał.
— Brawo, siostro, po prostu brawo — zaklaskał jej brat — Czy teraz, skoro wiemy, że Genevieve nie jest szalona, a my jej ufamy, możemy napić się na spokojnie burbonu?
— Co do tego pierwszego wciąż mam pewne obiekcje. I ja na pewno jej nie ufam — fuknął Damon, biorąc do ręki jabłko ze stołu.
Wtedy Kol nie wytrzymał.
— Naprawdę nie wiem po kim Genevieve jest taka inteligentna, bo wy pokazujecie, że wasi rodzice nie mieli do przekazania wybitnych genów! Bez urazy, Stefan — pierwotny spojrzał na młodszego z Salvatore'ów, a ten ze zrozumieniem przytaknął — Znam ją od pieprzonych pięciu miesięcy, wy całe życie, a to ja jestem tym, który lepiej ją zna i jej ufa, do cholery! Kiedy moi bracia, siostra, ja sam również próbowali was zabić, co zrobiła? Zakopała topór wojenny między nami i teraz pijemy sobie wino i burbon w waszym salonie! Gdy moja matka planowała zabić nas i wszystkie wampiry na ziemi? Zabiła ją, wcześniej pozyskując informacje od najbardziej niezgodnej i marudnej istoty na świecie! Potem, gdy broniła mnie przed Klausem, ugryzł ją, a ona mimo to nie zerwała kontaktów z naszą popieprzoną rodziną! Teraz, kiedy starała się chronić was przed zagrożeniem, jakie same chcieliście na siebie ściągnąć, skręciliście jej kark i posadziliście w cholernym lochu! A kiedy pozbawiliście ją przytomności? To chyba Rebekah najlepiej wie. Wtedy, kiedy wyjęła pieprzony kołek z mojego serca, żebym żył! Jakim cudem w ogóle masz czelność mówić, że jest szalona po tym wszystkim?! Że jej nie ufasz?! Naprawdę, nie dziwię się, że wieje od was przy każdej możliwej okazji, bo nawet ja mam lepszych braci, a jeden z nich regularnie wbija mi sztylet w serce! Zanim następnym razem ją obrazisz zastanów się pięć razy, bo nawet święty Elijah nie robi dla swojej rodziny tyle, co ona dla was i tego miasta.
Oniemieli patrzeli na Kola, który skończył właśnie wygłaszać swój monolog. Wciąż był wściekły, jednak wyrzucenie swojej opinii na wierzch trochę go uspokoiło. Poszedł do korytarza, gdzie stanął przy drzwiach z zamiarem wyjścia stamtąd w cholerę. Zanim to jednak zrobił, powiedział coś jeszcze.
— Naprawdę, po raz pierwszy żałuję, że nie ma z nami Klausa, bo osobiście dopilnowałbym, żeby cię ugryzł. Nawet gdybym miał przywlec go do ciebie za ucho i wsadzić mu w gębę twoją rękę!
Wykrzyknąwszy to, wyszedł, dając im temat do przemyśleń na następne parę godzin.
***
— Kol właściwie miał trochę racji... — rzekł spokojnie Stefan, patrząc na leżącego na sofie Damona.
— Może... — odpowiedział mu niby z niechęcią, lecz Stefan wiedział, że tak naprawdę słowa Kola go ruszyły i teraz się zadręcza.
Damon był jaki był. Porywczy, nieodpowiedzialny, najpierw robił, potem myślał, ale mimo wszystko miał w sobie jakąś wrażliwość. Wydawało mu się, że wszyscy go atakują, a przez to kłócił się z nimi i odtrącał. Stefan wciąż pamiętał tego radosnego chłopaka, którym był przed Katherine. Pamiętał, jak starszy brat bronił go przed ojcem i uczył go strzelać z łuku. Jednak Genevieve... Ona także bywała porywcza, a przede wszystkim nie znosiła sprzeciwu, więc jej relacje z Damonem były dość wybuchowe, zwłaszcza odkąd stali się wampirami. Jednak nadal byli rodzeństwem, a Damon zdaje się o tym zapominał.
Widział ją jako Mikaelson, a nie Salvatore.
— Jak myślicie, co z lekiem? — zaczęła drażliwy temat blondynka, która właśnie wróciła do salonu z torebką krwi w ręce.
Lek. Rzecz, po którą tam przybyli, teraz właściwie odeszła w zapomnienie. Co więcej - nikt nie wiedział, gdzie jest i kto go ma.
Wracając, wszyscy straszliwie się o to pokłócili, co przyczyniło się właściwie do tego podzielenia. Ktoś go stamtąd wziąć musiał, bo na miejscu nic nie znaleźli, ale kto? Przecież Genevieve nie chciała być człowiekiem. Chyba, że chciała być człowiekiem... A Silas nie wziął go przez dwa tysiące lat, więc czemu nagle miałoby mu się odwidzieć?
— Nie pomyślałaś, że twój braciszek może go mieć? — mruknął Damon, unikając jej wzroku.
— Klaus? Wtedy od razu wcisnąłby go El...
— Nie Klaus, Kol — nie pozwolił jej dokończyć czarnowłosy.
Zmarszczyła brwi. Na co Kolowi miałby być lek?
— Bzdura. Już bardziej wierzę, że Genevieve go ma.
— Co ma Genevieve? — spytał pierwotny, który wrócił nagle do pensjonatu. Już chciał dodać, że na pewno nie lojalnych przyjaciół, ale w ostatniej chwili ugryzł się w język.
— Lek? Zresztą - nie wiem. Jestem głodna — oświadczyła pierwsza, rozrywając torebkę z ARh-.
Kol zmarszczył brwi, nie rozumiejąc dobrze siostry. Machnął jednak na to ręką, bo nie rozumiał jej zbyt często, żeby się zamartwiać.
— Myślałem, że wracasz do brata — zagadnął nie do końca uprzejmie Damon.
— Ha, ja też tak myślałem. Ale gdy zobaczyłem go przez okno otoczonego zakrwawionymi studentkami w kałuży krwi z podkrążonymi oczami, uznałem, że jednak wasze towarzystwo nie jest takie złe — poinformował, rozkładając się na kanapie.
— Aż tak z nim źle? — zapytała go siostra.
— Zaraz się przekonamy, szedł za mną.
— Co?! Skąd wiesz?
— Bex, siostro, jestem dziecinny i z deka szalony, ale nie głupi — uświadomił ją, prychając.
I faktycznie, kilka chwil później drzwi wejściowe otworzyły się, a przeszedł przez nie... Klaus. Chyba. W każdym razie to, co z Klausa zostało.
Można by się długo rozwodzić nad jego... wyglądem, ale w skrócie był on teraz przybliżony do bezdomnego ćpuna.
Rebekah i Kol nigdy wcześniej nie widzieli Klausa z tak przekrwionymi oczami.
— Wyglądacie, jakbyście zobaczyli ducha, a jeszcze nie umarłem — sarknął blondyn, przechodząc przez korytarz.
— Jesteś pewny? — spytał Damon, dokładnie się mu przyglądając.
Miał ubrania poplamione krwią i właściwie większość przechodniów pomyślałaby, że właśnie wstał z grobu.
Niklaus uśmiechnął się sztucznie w jego stronę, a następnie spojrzał na młodszego brata.
— Chcę wiedzieć, gdzie ona jest — powiedział głosem nieznoszącym sprzeciwu.
Kol zaśmiał się siarczyście na jego słowa.
— Skoro jeszcze nie wiesz, najwyraźniej ona nie chce, żebyś wiedział — odparł kpiąco.
Hybryda przygwoździła go do ściany i popatrzyła mu w oczy wzrokiem zabójcy.
— Muszę z nią porozmawiać, rozumiesz?! Muszę — szarpał nim w przypływie złości.
— Hej, hej, hej... Spokojnie — rozdzielił ich młodszy Salvatore — Kol ma rację. Najwidoczniej nie chce z tobą rozmawiać, z żadnym z nas.
— Stefan?
Obrócili się jak jeden mąż w stronę kobiecego głosu.
Jej się tutaj dzisiaj nie spodziewali.
— Elena? — nie dowierzał jej były chłopak — Co się skłoniło, by tu przychodzić?
— No... Ty — zaśmiała się nerwowo, nic już nie rozumiejąc.
Stefan uniósł wysoko brew.
— Dzwoniłeś do mnie i prosiłeś, bym przyszła.
— Co?
— Tak się składa, Eleno, że byłem ze Stefanem cały dzień i na pewno do ciebie nie dzwonił — zapewniał Damon, z trudem patrząc na Gilbert.
— Jestem pewna, że słyszałam ciebie, Ste...
— Nie przeszkadzamy?
Czy wszyscy w tym pieprzonym mieście sądzili, że mogą tutaj wchodzić jak do siebie? Otóż nie!
Jeszcze ich tutaj brakowało...
— Caroline? Przecież miałaś jechać z mamą do ciotki — zdziwiła się na jej widok Elena, która widziała się z prawdziwą Caroline godzinę temu.
— Ale postanowiłam jednak zostać — odrzekła, uśmiechając się diabolicznie. Nigdy wcześniej nie widziała Caroline z taką miną.
Popatrzyła na Tylera, z którym tutaj przyszła. Dostrzegła, że ciemnowłosy mieszaniec lustruje ją wzrokiem - nawet się nie krył, po prostu patrzył na nią, jakby była ósmym cudem świata.
Tym właśnie była dla kryjącego się pod skórą Lockwooda Silasa Amara.
Podszedł do niej, na co jego dziewczyna zmroziła go spojrzeniem. Kiedy ją zobaczył, nie mógł się opanować - może i nie była nią, ale wyglądała tak niesamowicie podobnie... Chciał przynajmniej wyobrazić sobie, że znowu przy niej jest.
Jak ostatni dureń położył jej dłoń na policzku i szepnął:
— Amara...
Wtem Gilbert przypomniała sobie wszystko, co usłyszała u Shane'a razem z Bonnie.
— Qetsiyah skazała Silasa na wieczny sen w ciemnościach jaskini za zdradę z jej służką, Amarą. [...] Silas i Amara wypili eliksir nieśmiertelności, który wcześniej stworzył wraz z Qetsiyah.
— Prawdziwa nieśmiertelność? Jak natura sobie poradziła, przecież musi w niej panować...
— Równowaga. Dlatego zaklęcie obejmowało zapewnienie tej równowagi. Na świecie od tej pory co jakiś czas rodzą się sobowtóry Silasa i Amary, jako wynagrodzenie za ich nieśmiertelność.
Bonnie popatrzyła niepewnie na Elenę, a następnie, po przełknięciu śliny, zapytała cicho profesora.
— Jak wyglądała Amara?
— Tego do końca nie wiadomo, ale pochodziła z okolic dzisiejszej Bułgarii, miała też typową bułgarską urodę. Ciemne włosy, brązowe oczy, śniada karnacja... Właściwie, to mogła wyglądać podobnie do ciebie, Eleno — uśmiechnął się w stronę siedzącej na baczność Gilbert.
— To Silas! — wykrzyknęła brunetka, gdy zorientowała się, kim naprawdę jest fałszywy Tyler.
Nieśmiertelny uśmiechnął się drwiąco i cofnął się do tyłu.
Genevieve, którą Silas ukrył pod twarzą Caroline, miała ochotę strzelić sobie w łeb. Czemu całe życie musiała mieć do czynienia z idiotami.
— Nie podchodzić! — krzyknęła jako Forbes, strasząc swoim tonem wszystkim wokół. Niesamowitym było, że nawet w nie swoim ciele była sobą.
Nie wiedzieli, co się dzieje. Jak to możliwe, że Tyler był Silasem? Z kim on przyszedł? Dlaczego to zrobił?
Wzniosła oczy ku niebu i dotknęła Silasa, przekazując mu swoje aktualne myśli.
Brawo, geniuszu, masz tą swoją zabawę. Zatrzymam ich, tylko machnij jakoś spektakularnie dłonią, bo nie mogą się dowiedzieć o moim czary-mary.
Mężczyzna w ciele Tylera przewrócił oczami, acz przytaknął. Machnął ręką tak, aby wszyscy tam zwrócili na to uwagę, podczas gdy jego towarzyszka za plecami również to zrobiła, tyle że z jakimś skutkiem. Wszyscy w pomieszczeniu zastygli i to nie z własnej woli. Nie mogli się ruszyć.
— Czy jesteś już gotowy odejść? — spytała Salvatore, chcąc jak najszybciej się go pozbyć.
— Założę się, że nawet jeżeli trafię do piekła, będzie to przyjemniejsze niż dwa tysiące lat w grobowcu.
Tego nie była akurat taka pewna.
Postanowiła to zrobić za szybko, w dodatku tam, gdzie roiło się od ludzi wiedzących za dużo. Zdała sobie sprawę, jak wielki błąd popełniła, gdy wyciągnęła z kieszeni lek, narażając go na ich spojrzenia.
Kol postanowił o tym nie wspominać i pozwolić im się kłócić - wyglądało to dla niego nawet zabawnie. Od początku wiedział, kto ma lek. Widział, jak Silas wsuwa go ukradkiem do dłoni Genevieve. Więc połączył w głowie fakty, wykrzyknął:
— Gen?!
Spojrzała na niego delikatnie zdezorientowana. Nie odezwała się, tylko podała lek Silasowi, mierząc go srogim spojrzeniem.
Połknął go. Zaczął się krztusić, lecz po chwili jego twarz odzyskała normalną barwę. Genevieve uśmiechnęła się zadziornie i kiedy już była gotowa odpiąć naszyjnik, aby zapiąć go na szyi jej i jego, tak jak to miało miejsce z Kolem wiele dni temu, Damon zaatakował Silasa.
Kiedy Kol zawołał jej imię, musiała ich puścić. Jaką ona była...
Oczywiście Silas przed staniem się nieśmiertelnym, był czarownikiem, więc z łatwością sprawił, by czarnowłosy złapał się za głowę i zwijał z bólu.
— Planowałaś to. Chciałaś, bym trafił na drugą stronę — mówił, przeświadczony o swojej racji czarownik.
Pokręciła przecząco głową, nie wierząc, że to się naprawdę dzieje.
Zamrugała wielokrotnie oczami, a potem... Potem Silasa już nie było. Tak samo jak iluzji, która sprawiała, że wyglądała jak Caroline.
Wszyscy tam wbili w nią swoje spojrzenia, podczas gdy ona chciała jak najszybciej znaleźć się w innym stanie. A najlepiej na innym kontynencie. Nie chciała mieć z nimi już do czynienia, a w dodatku.
— Jesteście kretynami — wysyczała z zaciśniętymi zębami — A szczególnie ty, Damon. Natomiast ciebie, Kol, zabiję.
***
[1] - Bon Jovi - It's my life
To nie jest piosenka dla złamanych serc
Ani cicha modlitwa dla tych, którzy odstąpili od wiary! [...]
To moje życie! Teraz albo nigdy! Nie będę żyć wiecznie!
Dziś są moje urodziny i słowo daję, że to moje najgorsze w życiu. Przebiły nawet zeszłoroczne. Naprawdę, zaczynam nienawidzić swoich urodzin.
Rozdziału do Wielkanocy na pewno nie będzie, więc już teraz życzę wam wesołych, choć wirus zdecydowanie nam tego nie ułatwia, świąt. Siedźcie w domach, kochani :*
Do następnego xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top