XXI. "Zmiany i przemiany"

***


Pochylała się nad piersią brunetki, aby upewnić się, że nie żyje. Bynajmniej nie oddychała, a masaż serca jak na razie nie przynosił skutku. Nie była nawet w stanie wykrztusić wodę z gardła. Wampirzyca niezwłocznie wstała i wyciągnęła z kieszeni kurtki telefon.

— Dzwoń po karetkę! — rozkazała, stresując się. Tego nie było w planach!

— Co? Co tu pomoże służba zdrowia, ona nie oddycha! — uniósł się, wstając z kolan.

— To daj jej swoją krew, mądralo! — awanturowała się, wybierając numer brata — I tak musimy zawieźć tam tę czarownicę. Może oddycha, ale jest nieprzytomna.

— Mam dać jej krew? Żeby stała się wampirem?! Co będzie z moimi hybrydami?! — cały czas podnosił głos.

— To dzwoń na 911[1]! — poleciła i przyłożyła telefon do ucha.

Zacisnął mocno zęby, jednak wpisał szybko ów numer i już po chwili rozmawiał z pogotowiem. Tymczasem Genevieve dzwoniła do Stefana.

— Rzuć to, cokolwiek robisz i przyjeżdżaj do szpitala — nakazała twardym, stanowczym głosem. Usłyszała, jak kasztanowłosy wstaje z miejsca, dosłyszała szum.

— Dobra, ale dlaczego? Komu się coś stało? — wypytywał.

— Twojej dziewczynie! — dokończyła i rozłączyła się.

Dziesięć minut później ratownicy medyczni zabierali już nastolatki do miejscowego szpitala. Pierwotny i wampirzyca musieli się tam udać na własną rękę, a dokładniej - na piechotę. Lecz w nieludzkim tempie dotarli tam w kilka minut. W holu czekał już brat dziewczyny, krzyżujący ręce na piersi. Obok niego stała Forbes, która z trudem powstrzymywała się od zaczepienia Genevieve.

— Co się stało Elenie? I czemu jest z tobą Klaus? — posłał mu nieprzyjemne spojrzenie, na co blondwłosy zareagował sztucznym uśmiechem.

— Spotkałam się z nim przypadkiem na moście, staliśmy na ulicy, Elena i Bonnie jechały samochodem, Bennett się zdezorientowała i... wpadła do rzeki — tłumaczyła spanikowana.

— Co? Bonnie też tutaj jest?! — zabrała głos blondynka, coraz bardziej zamartwiając się o przyjaciółki — O mój Boże, gdzie one są?!

— Karetka je zabrała, niedługo powinny przyjechać — odparła, starając się wyzbyć na ten moment wszelkiej nienawiści do córki szeryf.

— Zdążyliście je wyciągnąć z samochodu? — dopytywał wampir.

— Z Bonnie nie było problemu, ale... Elena wierzgała, nie mogłam odpiąć jej pasów przez dłuższy czas... Nie oddychała, kiedy położyłam ją na brzegu. Nie wiem co z nią — mówiła prędko.

Stefan zamarł na moment. Przypomniał sobie pewien fakt z ranka. Jeśli... Jeżeli...

— Stefan? Co się dzieje? — zmartwiła się miną brata.

— Elena... Kiedy byłem u niej w południe, gotowała, zacięła się nożem... Dałem jej swoją krew — wyznał z bólem.

Wtem Klaus, który do tej pory chciał zachować spokój, wciął się w ich rozmowę. W jego wizji przyszłości Elena Gilbert była człowiekiem z gromadką dzieci oraz jego dostawcą świeżutkiej krwi. Nigdy za nią nie przepadał, jednak był jedną z osób, które martwiły się o jej życie najbardziej. 

— Dałeś jej swoją krew?! — krzyknął na pół szpitala. Widząc natarczywe spojrzenia pacjentów, ściszył ton — Dałeś jej swoją krew?

— Nie miałem pojęcia, że coś się jej stanie tego dnia! A poza tym, wolę ją nieśmiertelną niż martwą — warknął.

— Nieśmiertelność nieśmiertelnością, ale jeśli będzie wampirem, już nic jej przede mną nie ochroni — zaszydził mieszaniec, podchodząc do Salvatore'a.

Genevieve stanęła między nimi, odpychając ich od siebie. Ostatnie czego teraz potrzebowali, to kłótnie.

— Dosyć! Zamiast się sprzeczać niczym dzieci z podstawówki, poczekajmy na pogotowie! — zarządziła — Gdzie jest Damon?

— Nie wiem, nie odbierał! Ale z tego co wiem, wybierał się do twojej siostry — rzucił ostre spojrzenie Mikaelsonowi.

— Rebeki? Czego mogliby od siebie chcieć? — prychnął. W jego mniemaniu związek jej siostry i jej wroga był niedopuszczalny.

Zwłaszcza, że ten wróg mógł wkrótce stać się jego szwagrem. Stop.

Genevieve. Most. Pocałunek.

— A my musimy porozmawiać — spojrzał łagodniej na brązowooką i złapał za przedramię, dając jej znać o temacie tej ich "rozmowy".

— Teraz? — obróciła się zamaszyście w jego stronę — Zaraz przyjadą Elena i Bonnie.

W okolicach tamtej chwili sprzed szpitala ratownicy sanitarni pchali na wózkach nastolatki, obie nieprzytomne. Genevieve podbiegła do tego, wiozącego Gilbert i popatrzyła mu prosto w oczy.

Przywieź ją do Meredith Fell — użyła na nim perswazji.

Wiedziała, że dziewczyna Alarica była lekarzem wiedzącym o istnieniu wampirów, a wolała, żeby to właśnie taki zobaczył, jak martwa dziewczyna podnosi się z łóżka.

— Pójdźcie za nimi, ja spróbuję dodzwonić się do Damona — oświadczyła. Stefan i Caroline potaknęli zgodnie głowami i zniknęli w odmętach szpitalnych korytarzy.

Gdy przyłożyła sobie komórkę do ucha, dostała znaczące spojrzenie od blondyna. Pokazała palcem drugiej ręki na telefon. Jak na razie zamierzała dzwonić do skutku. I miała nadzieję, że się do niego nie dodzwoni, bo w tamtej chwili bała się rozmawiać z Klausem. Znaczy nie chciała ich rozmowy, boją się małe dzieci.

Ku jej żalowi, za piątym razem jej brat odebrał.

— Co jest? — spytał zasadniczo obojętnie, a ona aż za dobrze znała ten ton.

— Nie mów mi, że właśnie spałeś z Rebeką — zastrzegła, nie chcąc kolejnych komplikacji.

Brat wspomnianej dziewczyny wybałuszył oczy i przybliżył się do Salvatorówny. Tymczasem ona po chwili milczenia zorientowała się, że jej domysły były słuszne.

— Świetnie. Po prostu świetnie! Ubieraj się i przyjeżdżaj do szpitala! — fuknęła.

— Mam zapas krwi, odkąd się wyprowadziłaś, nie zamierzam się troszczyć o twój — mruknął.

— Twoja chyba-dziewczyna jest raczej martwa. Cześć — kliknęła mocno w czerwoną słuchawkę, zaciskając usta.

— Twój brat spał z moją siostrą? — pytał, jak na razie spokojnie Klaus.

— Ta, też wolałabym, żeby to było mniej skomplikowane... — bąknęła pod nosem.

— Musimy porozmawiać — oznajmił stanowczo, zaś ona unikała jego spojrzenia.

W końcu jednak westchnęła i rozejrzała się dookoła, by upewnić się, że nie ma tu nikogo znajomego. Złapała go za rękę i pociągnęła w stronę wąskiego korytarza z automatami z jedzeniem.

— O czym musimy pomówić? — grała głupią i znudzoną, jednak on już za dobrze ją znał.

— Nie udawaj, dobrze wiesz, ko... — ugryzł się w język przed dokończeniem tego sformułowania. O ile jeszcze tak dawno było to zabawne, tak teraz co najmniej niezręczne.

— Po prostu się całowaliśmy. Tyle. Mój brat przespał się z twoją siostrą i nikt nie robi z tego afery — wzruszyła ramionami.

Uśmiechnął się triumfalnie, wyczuwając jej wewnętrzne zmieszanie.

Bo prawda była taka, że stała się mieszanką wybuchową wszelkich możliwych emocji, które tłumiła w sobie.

— Dobrze wiesz, że to jest inna sytuacja — mówił blisko jej ucha. Poczuła jego ciepły oddech na skórze i mimowolnie dostała gęsiej skórki.

— Tylko pocałunek. W dodatku kiepski — wycedziła, niewiele myśląc. 

Oddalił się od niej na sekundę, by wyrazić swoje zaskoczenie.

— Kiepski? — powtórzył, jak gdyby źle usłyszał.

Już miała kiwać głową, jednakże już po chwili poczuła na swoich ustach wargi pierwotnego, mocno na nią napierające. Ich drugi już, nawiasem mówiąc, pocałunek szybko się skończył.

— Nigdy nie mów, że moje pocałunki są kiepskie — ostrzegł ją i ponownie na nią naparł.

Kolejny całus szybko zmienił się na francuski. Ich języki pogrążyły się w tańcu, wypierając z ich głów wszelkie myśli, wątpliwości i złe emocje. Brunetka złapała go za szyję, przyciągając do siebie jeszcze bardziej, co widocznie mu się spodobało. Uśmiechnął się do jej ust i wrócił do ich obcałowywania i zasysania warg. Słodkich, malinowych ust, które mógłby całować do końca świata.

Brązowooka natychmiast go odepchnęła, gdy usłyszała gwizdnięcie. Na jej twarz wtargnął chwilowy przestrach.

— Huhuhu, wiedziałem! — zawołał Lockwood, stojący w korytarzu, gryząc batonika. Przez ramię miał przełożoną dużą, czarną torbę, podobną, do tych dostawców jedzenia. Prawdopodobnie były w niej torebki z krwią.

— Nic nie widziałeś — warknęła przez zęby, uwalniając się spod ręki blondyna.

— A mnie się zdaje, że właśnie widziałem dużo. Nie wiedziałem, że jesteście razem — wyszczerzył się kpiąco. Nareszcie nakrył tę dwójkę na czymś, co mógł przeciwko nim wykorzystać. Jak dobrze, że przed wyjściem naszpikował się werbeną...

— Nie jesteśmy — żachnęła, próbując być dość przekonująca dla Tylera.

— Nie? — Mikaelson zmarszczył brwi.

— Nie — zapewniła go z pewną siebie, podirytowaną już miną — Masz nikomu, nikomu nigdy nie mówić, co tutaj widziałeś. Wiesz, że twoja dziewczyna tutaj jest? Radzę ci zmykać.

Jego mina chojraka ustąpiła miejsce obawie i natychmiast przestał się zuchwalić.

— Ta, to ja lecę — odparł, zaciskając usta i omijając spojrzenie brunetki.

Czmychnął w stronę głównego holu, skąd wyszedł na zewnątrz. Mieszaniec popatrzył na brunetkę z uśmieszkiem.

— Jakiego masz na niego haka?

— Nie lubię dzielić się takimi rzeczami — odrzekła z szerokim uśmiechem.

— Doprawdy?

Schylił się, by ją po raz kolejny pocałować, jednak dziewczyna dostrzegła w recepcji swojego drugiego brata. Odepchnęła od siebie głowę niebieskookiego i spojrzeniem dała mu znać, że Damon już przyszedł.

— Nie teraz.

— Czyli mam mieć nadzieję na później? — wyszczerzył się.

Pokiwała przecząco głową, jakby nie dowierzała w jego zachowanie. Odepchnęła go lekko, dała szybkiego buziaka w policzek i ruszyła w stronę brata.

Po podejściu do ciemnowłosego pierwszym co zrobiła, było zdzielenie go w głowę z pogardliwym spojrzeniem.

— Czy ty naprawdę musisz spać akurat z Rebeką po każdym odrzuceniu przez Elenę? — spojrzała na niego z wyrzutem.

— Au! Czy ty zawsze musisz mnie bić, gdy śpię z twoimi koleżankami?

— Jak to "koleżankami"? — wybałuszyła wręcz niebezpiecznie oczy.

— Bez obaw, ruda jest wciąż świętą dziewicą — zapewnił z lekceważącym uśmieszkiem.

Szybko zszedł mu z twarzy, bo już po chwili był przypierany do ściany przez Klausa.

— Powiedz mi to w twarz, spałeś z moją siostrą? — napierał na niego.

Genevieve odciągnęła go od jej brata, chociaż sam sobie zasłużył. Rebekah jest niby ziemią niczyją, jednak gdy przychodzi co do czego taka Polska próbuje ją poderwać, a zaraz naciera na nią chmara nazistów z Hitlerem na czele. Tak, Hitlerem jest Klaus.

— Nie pora teraz na to, czyż nie? — posłała wymowne spojrzenie blondynowi. Byli właściwie w tej samej sytuacji, tylko że odwrotnie.

— Nie pora — przyznał, odchodząc od wampira, jednak wciąż mierząc go wrogim spojrzeniem.

— Więc? Co się dzieje z Eleną? Stefan znowu jej nie upilnował? — prychnął.

Oho. Między nimi musiała mieć miejsce jakaś większa kłótnia.

— Nie żyje — uśmiechnął się szyderczo pierwszy.

Kąciki ust opadły Damonowi równie szybko, co jego poczucie humoru i chęć do żartów.

— Co?

— Nie wiadomo — odparła szybko brunetka — Ona i Bonnie miały wypadek, Stefan i Caroline z nimi są. Wpadły do rzeki z Wickery, Elenę udało nam się wyciągnąć później niż Bonnie, już nie oddychała.

— Która sala? — zapytał niemal natychmiast.

— Nie wiem, poszukamy razem — oświadczyła.

Ruszyli w trójkę na poszukiwania sobowtóra i wiedźmy. Jak się okazało, miały sale obok siebie. Bonnie właściwie już nie leżała, tylko stała przy łóżku szpitalnym z Eleną obok Stefana, Caroline i doktor Fell. Brunetka miała zamknięte oczy, a zielona kreska na kardiomonitorze była prosta jak drut.

— Co z nią? — spytał na wstępie Damon. 

W odpowiedzi doktor pokręciła przecząco głową. Ciemnowłosy rozszerzył oczy i natychmiast usiadł przy niej na łóżku, by złapać ją za chłodną jak lód dłoń. Martwą, zimną...

— Damon... Ona... — starał się coś mu powiedzieć jego siostra. Wiedziała, jak bardzo ją kochał i jak bardzo będzie cierpiał z powodu jej zmiany spowodowanej przemianą. Nikt nie zostawał po niej taki sam.

— Przed śmiercią prawie na pewno miała w sobie moją krew — oznajmił z trudem jego brat.

Wstał gwałtownie z łóżka szpitalnego i zaczął mierzyć się spojrzeniami z bratem. 

— Będzie wampirem?! — podniósł głos.

Nie wiedział, czemu się tak denerwował. Chciał, żeby się nim stała. Klaus nie będzie już jej dręczył, mógłby się wynieść z miasta, ona umiałaby się broni... Poza tym nie mogłaby za to nikogo winić, to był wypadek, sytuacja niezamierzona. Mimo wszystko... Czuł ból, bo wiedział, że ona tego nigdy nie pragnęła.

— Nie wiem, jeśli moja krew się utrzymała w jej ciele, to tak! Czekamy, jeżeli się obudzi, to... Sam wiesz.

— Jak to się w ogóle stało? Kto ją tutaj przywiózł? — dopytywał.

— Jechałyśmy samochodem, aż dotarłyśmy do Wickery. Nie do końca pamiętam, to był dla mnie szok, ale ktoś chyba na nim stał. Ja... straciłam władzę nad kierownicą i wjechałam do rzeki — oświadczyła niemalże płaczliwie. To ona najbardziej się obwiniała o całą tą sprawę.

— To byliśmy my — orzekła Genevieve, na co każdy dziwnie się na nią popatrzył, Klaus także. Wolała powiedzieć nieco nagiętą wersję rzeczywistości, zanim Bonnie przypomniała by się ostatnia minuta życia Eleny Gilbert — Poszłam na spacer, na moście przypadkowo spotkałam Klausa. Rozmawialiśmy, nie usłyszeliśmy, że ktoś nadjeżdża.

— Jak dwa wiekowe wampiry nie usłyszały nadjeżdżającego samochodu? — zdziwiła się Caroline — Przecież nawet ludzie zdołaliby przed nim uskoczyć!

Cholerna ciekawość Forbes...

— Kochanieńka, gdybym ja miała wypominać ci wszystkie błędy przeszłości, nie starczyłoby mi czasu, a mam przed sobą wieczność — zamknęła jej usta Salvatore. Przynajmniej na chwilę.

Nagle usłyszeli niepokojący dźwięk. Urządzenie zaczęło nagle pikać, a pacjentka podniosła się gwałtownie do pozycji siedzącej. Głośno i ciężko oddychała, jakby zapomniała jak się to robi. Niedziwne, skoro jeszcze chwilę temu leżała nieżywa. Była zdezorientowana, nie wiedziała co się dzieje. Most, rzeka, Genevieve... Wszystko wskoczyło do jej pamięci tak nagle...

Damon zaraz do niej doskoczył, a zaraz za nim Stefan. Uspokajali ją, dołączyła do tego Caroline i Bonnie. Salvatorówna, widząc, że tutaj się nie przyda, rzuciła szybkie spojrzenie Niklausowi i wyszła z pomieszczenia, a on zaraz za nią.

Zamknęła ich w składziku, bo to ostatnie miejsce, gdzie by ich szukali. O dziwo nie był taki mały jak w filmach, znajdowało się tam nawet krzesło, na którym zresztą usiadła.

— Powiedz coś — poleciła, patrząc się mu w oczy.

Siedział zdecydowanie za cicho, a zdawała sobie sprawę, jak cenna była dla niego Gilbert. Może w ostatnim czasie nie wykorzystywał jej krwi, ale miał ją "pod ręką". Teraz mógł już nigdy nie stworzyć żadnego mieszańca.

— Niby co mam powiedzieć?! — zareagował ostro i uderzył pięścią w ścianę — Elena staje się wampirem, linia Petrovych się zakończyła. Z tej ścieżki nie ma powrotu. A najzabawniejsze jest to, że to moja wina! — uderzył po raz kolejny.

— Zacznijmy może od tego, że wina leży po stronie każdego. Bonnie nie wyhamowała, my jej przeszkodziliśmy, Stefan podał krew, a Elena wierzgała, zamiast pozwolić mi ją wyciągnąć z auta. Nikt nie może się o to obwiniać, tak? — złapała go za rękę i popatrzyła w oczy — A teraz: ile razy używałeś krwi Eleny w ciągu ostatnich... czterech miesięcy? — spytała nagle. Nie odezwał się — Właśnie. Tworzyłeś armię hybryd, aby nie musieć się już przejmować ojcem. Mikael nie żyje i nie zanosi się na jego rychłe zmartwychwstanie. Klaus, jesteś najpotężniejszym nadprzyrodzonym na tej ziemi, nie potrzebujesz pionków — próbowała go przekonać.

— Mieszańce były celem mojego życia, mam się teraz poddać? — prychnął szyderczo, nie wierząc w jej zachowanie.

— A ty dalej swoje... — parsknęła rozczarowana — Nik, skoro tak bardzo pragniesz hybryd, można znaleźć sposób. Nie ma zaklęcia, którego nie dałoby się złamać. 

— Rozmawiałem z obeznaną w temacie wiedźmą, wszystko wskazywało, że to Elena jest kluczem — brnął w temacie.

— Nie znałeś dobrze Glorii, a ona sama nie była wszechwiedząca.

— Nie wspomniałem o jej imieniu.

Posłała mu zdziwione spojrzenie. Po tylu miesiącach z nią nadal drążył i zadawał to samo pytanie.

— Nie wspominałeś mi o wielu rzeczach, które wiem o tobie i twojej rodzinie. To jednak nie jest moment, by się nad nimi rozwodzić, dobrze o tym wiesz — popatrzyła na niego znacząco — Zdaję sobie sprawę, że ta sytuacja jest dla nas wszystkich trudna, dla ciebie szokująca, ale już dawno powinieneś oswoić się z myślą, że prędzej czy później Elena zostanie wampirem. Teraz masz szansę — orzekła i wyszła ze schowka.

Nie zwracając uwagi na to, czy on także to zrobił, podeszła pod drzwi do sali Eleny. Przez szybę zobaczyła, że jej bracia rozmawiają z Eleną razem z Caroline. Nie zobaczyła tam Bonnie i od razu wydało jej się to podejrzane. Zwęziła źrenice i udała się na poszukiwania ów czarownicy. 

Znalazła ją piętro wyżej w pokoju, gdzie drzwi były uchylone. Światło było tam zgaszone, a dookoła paliły się świece. Sama dziewczyna siedziała na łóżku z zamkniętymi oczami, prawdopodobnie chcąc skontaktować się z kimś zmarłym. 

— Bonnie? — odezwała się, wytrącając ją z transu. Otworzyła gwałtownie oczy, a świece zgasły.

Wampirzyca oświeciła światło i zamknęła za sobą drzwi.

— Co tutaj robisz? — zadała jej pytanie. Wiedźma sama w pokoju z zapalonymi świecami to czysty symbol knucia.

— Ja... Próbuję się uspokoić — próbowała zamydlić jej oczy.

— Dobrze wiemy, że to nieprawda. Chciałaś skontaktować się z babcią, mam rację? — Nie zareagowała. — No oczywiście. Obwiniasz się o wypadek Eleny i chcesz zatrzymać jej przemianę.

— Odmówiła wypicia krwi. Mam szansę ją uratować — przyznała się.

— Wiesz, kompletne różnicie się od siebie zachowaniem, ale charakterem i mocą jesteście bardzo podobne. Mówię tu o Emily, twojej przodkini — wyjaśniła, a Bennett uważniej się jej przysłuchiwała — Mogłabyś osiągnąć wiele, masz do tego predyspozycje. Ale zamiast tego wolisz wszystkich ratować... — westchnęła — Spokojnie, rozumiem i szanuję. Chociaż warto pogodzić te obie wartości, a najlepiej najpierw zająć się tą pierwszą, a potem czynić tą drugą. Ród Bennettów jest wielki i trwa od wieków, ale obawiam się, że nawet ty nic tu nie wskórasz.

— Sama się o tym przekonam.

— Nie obrażam tu ani ciebie, ani twoich przodków, ale... Obawiam się, że jedynie Qetsiyah albo Dahlia mogłyby tu coś zdziałać. Nie znasz, ale to najpotężniejsze czarownice, jakie widział ten świat. Jak niby chciałabyś ją uratować od strasznego i haniebnego życia wampira?

— Jest teraz na granicy życia i śmierci, mogę przeciągnąć jej duszę na stronę życia — wyjaśniła. Nie przepadała za Genevieve, ale wiedziała, ile ona wiedziała. Dużo. Mogła pomóc.

— Mm... Sprytne, ale głupie. Żadna wiedźma nie przeciągnie sama takiej duszy. Wyciągnięcie z zaświatów martwej to przy tym pestka. Tyle że Elena nie trafi do zaświatów, a na peron "Jestem nieśmiertelnym krwiopijcą", z którego powrotu wiedźma zapewnić już nie może.

— Powiedziałaś, że nie zrobię tego sama. Kto mógłby mi pomóc? — dopytywała.

— Wiele osób, z którymi nie chcesz rozmawiać, dla których musiałabyś robić rzeczy, jakich nie robili ci twoi wrogowie w największych koszmarach — odparła lekceważąco — Wybacz, Bonnie, ale żadna magia, jaką ty mogłabyś zastosować nie jest w stanie podziałać.

— Ja? Nie jestem taka słaba, nie znasz mojej mocy — zripostowała pewna siebie.

Brunetka miała wielką ochotę parsknąć śmiechem, ale ostatecznie się powstrzymała.

— Nie twierdzę, że jesteś słabą wiedźmą. Masz jakąś tam moc i silnych przodków, ale ci najsilniejsi nie zechcą podzielić się z tobą ich mocą. Magią pierwotną nie władasz, nie masz pod ręką krwi anioła... Po prostu nie możesz cofnąć tej przemiany. Pogódź się z tym, dobrze ci radzę.

Opuściła pomieszczenie, nie obracając się już do Bennettówny, która mimo mowy Salvatore nie zamierzała się poddać. Miała zamiar skontaktować się z babcią i to zrobi.

Natomiast Genevieve wiedziała, że jeśli się postara, wiedźma przywróci do życia ludzką część Eleny, jednak nie chciała tego. Każdy w tej cholernej miejscowości musiał się pogodzić z tym, że Elena Gilbert stała się wampirem. Bo ta cała szopka wokół jej osoby trwała już za długo.


***


Kilka godzin później Meredith wypisała nastolatkę ze szpitala. Sobowtór uparcie trwał w postanowieniu, że nie wypije krwi człowieka i zginie jeszcze tego dnia. Genevieve coś mówiło, że Bonnie odbyła z nią pogawędkę. Wampirzyca cieszyła się, że nie mieszkała już z braćmi - musiała przebywać z nimi w szpitalu, a już tam byli nie do zniesienia, latając wte i wewte. Tymczasem Salvatore udała się do starego domu czarownic, licząc, że nie zastanie w nim Bonnie. Duchy wiedźm przepuściły ją przez przez próg.

— Emily?! Wiem, że tu jesteś! — wołała.

Nie minęło wiele czasu, a kilka mrocznych powiewów wiatru później ujrzała przed sobą czarownicę Bennett - dokładnie taką, jaką ją zapamiętała. Patrzyła na nią wilkiem, podchodząc bliżej.

— Emily — przywitała się z nią z uśmiechem Salvatore.

— Genevieve. Po co tu przyszłaś? — spytała z niechęcią. Bennettówna nigdy nie przepadała za dziewczyną.

— Nie można już tak po prostu odwiedzić dawnej znajomej? — odpowiedziała wymijająco — Dobrze, już dobrze. Nawet martwej robią ci się zmarszczki — skomentowała jej zezłoszczoną twarz — Chodzi o twoją potomkinię, Bonnie. Wiesz o kim mówię, prawda?

— Przyszłość naszego rodu, jednak zbyt przychylna do pomocy wampirom — opisała wiedźmę — Nie potrafi odmawiać pomocy i to ją zgubi. Nagle tak zaczęłaś się nią interesować?

— Nie. Interesuje mnie to, co chce zrobić. Obie wiemy, że twoja "przyszłość rodu" nagięła prawa natury więcej razy niż ja, a wydawało się to niemożliwe. Teraz chce powstrzymać przemianę Eleny Gilbert, a wiem, że z waszą pomocą się jej to uda. Problem w tym, że jest mi to bardzo nie na rękę. Tobie zresztą też.

— Jestem martwa, mało rzeczy jest mi "na rękę" — prychnęła, po czym przywróciła się do porządku — Niestety muszę przyznać ci rację, wybryki Bonnie nie są racjonalne. Sheila nie zdążyła ją wiele nauczyć, a matka... Szkoda strzępić języka. Nie użyczymy Bonnie mocy rodu, żeby zrobiła to, o czym mówisz, możesz być tego pewna.

— Jeżeli raz jej czegoś zabronisz, nie złagodzi to jej temperamentu. Mam pewną propozycję... — oświadczyła. Emily dała jej znać, że może mówić. — Moc pierwszych czarownic pochodziła od natury, moc dzisiejszych - od przodków. Odetnijcie ją od mocy na trochę czasu, aż wszystko ochłonie. Dziewczyna się uspokoi.

— Chyba nie sugerujesz, że powinniśmy pozbawić ją możliwości samoobrony — wzniosła się.

— Skądże, może sobie rzucać to Phasmatos czy inne Incendia, mówię o prawdziwych czarach. Nekromancja, zamachy na pierwsze wampiry... Muszę przytaczać inne przykłady?

— Nie — powiedziała oschle — Powiedzmy, że przedyskutuję twoją propozycję z resztą naszej drogiej familii. Ale możesz być pewna, że Elena Gilbert zostanie dziś... krwiopijcą — rzuciła z odrazą.

— Spora przemiana po twoich wybrykach z Kateriną. Poza tym, tego akurat byłam pewna — złapała w dłoń czerwony kryształ jej naszyjnika i pomachała nim. Duch uśmiechnął się lekko.

— Dalej uważasz się za panią wszechświata, bo posiadasz jeden z kryształów inferniańskich? — zaśmiała się.

— Tylko trochę, przez lata ego mi zmalało — wyszczerzyła się — Żegnaj, Emily.

— Żegnaj, Genevieve — odrzekła, nim rozpłynęła się w powietrzu.

Brunetka uśmiechnęła się do siebie i opuściła zrujnowany dom. Gdy już miała wychodzić, usłyszała głosy. Schowała się za ścianą jednego z pokoi i starała przysłuchać rozmowie.

— Skoro Sheila nie odpowiadała na twoje wezwania w szpitalu, czemu sądzisz, że tutaj to zrobi? — pytał głos, zdaje się jej młodszego brata. Prawie na pewno rozmawiał z Bennettówną.

— Tutaj mieszkają duchy ponad stu czarownic z rodu Bennett, może tutaj przebywać. A jeśli nie ona, to sto czarownic z mojego rodu. Ktoś nam pomoże, bądź spokojny.

— Chciałbym, ale nie w obliczu rychłej przemiany Eleny. Damon jej pilnuje, ale oboje dobrze wiemy, że nie skończy się to najlepiej.

— Nie dopuszczę do przemiany Eleny.

Wampir i czarownica zeszli piętro niżej, do piwnicy, gdzie Bonnie niegdyś ukrywała się z Jeremy'm przed Klausem. Tymczasem brunetka wyszła z ukrycia, dziękując losowi, że zdążyła porozmawiać z Emily przed jej nadejściem. Każdy martwy sabat miał swoją śmietankę, a w jej skład wchodziły najsilniejsze wiedźmy, do których niewątpliwie należała Emily. Prawdopodobnie także Ayana, Beatrice i Melina, bo jak wiadomo - Qetsiyah się odłączyła. Była jedną z najpotężniejszych wiedźm, w dodatku "wyczarowała" zaświaty dla nadprzyrodzonych, nie potrzebowała do szczęścia przebywania na niej z innymi wiedźmami.

Ponieważ druga strona miała to do siebie, że duchy tylko w teorii nie mogły się porozumiewać i "trwać w samotności". Tak naprawdę, to czarownice dyskutowały tam ze sobą ile wlezie.

Salvatore, zmierzając do szpitala, natrafiła na swoją nową współlokatorkę. Georgina! Miała wczoraj wyjść tylko na chwilę, a tymczasem nie dała znaku życia przez całą noc!

— No proszę, kogo ja widzę? Już pierwszego dnia uciekasz z domu? — złapała ją, zastawiając jej drogę.

— Wybacz? — odparła niepewnie, co nie poprawiło jej sytuacji — Będę się streszczać: Elena i Bonnie miały wypadek, Elena umarła i staje się teraz wampirem. Kupiłaś ziemniaki czy ja muszę się po nie fatygować? — zmieniła szybko temat.

— Ty... Ona... Co? I pytasz mnie w tej sytuacji o ziemniaki?! Jesteś doprawdy niemożliwa! — wściekła się.

— Fakt, powinnam raczej zapytać o jakieś mięso. Może zrobimy karkówkę na obiad, hm? 

— Ty... Ugh! — złapała ją za rękę i gwałtownie pociągnęła w stronę miejskiego szpitala.

— Miałam zamiar tam iść, nie musisz mnie tak ciągnąć — zwróciła jej uwagę — Poza tym... To nie najlepszy pomysł, zważywszy, że wszyscy latają teraz wokół niej jak gdyby umarł papież albo inny król wszechświata. Idę tam tylko wybadać sytuację.

— Dziewczyna przeżyła własną śmierć, a ty chcesz tylko "wybadać sytuację"?! Nie masz serca?

— Nie wiem czy słyszałaś, ale jestem wampirem, który tak jakby prawie w ogóle nie ma uczuć — zaznaczyła.

Rudowłosa pokręciła głową i puściła jej dłoń. Razem doszły do szpitala. Już na recepcji zastali Jeremy'iego Gilberta i Donovana rozmawiających dość niepokojowo z Klausem. Gdy Woodrow oznajmiła, że idzie do Eleny, rozdzieliły się. Salvatore udała się rozdzielić tamtą trójkę.

— Hej, hej, hej! Nie ma o co się kłócić, cokolwiek robiliście! — oświadczyła, stanąwszy pośrodku nich. 

Spojrzeli na nią dziwnie, bo po raz pierwszy od... Odkąd ją znali pokazała, że nie zawsze wie i słyszy wszystko.

— W sensie, że mamy dopuścić do śmierci mojej siostry? Nie, nie skorzystam — parsknął Jeremy. 

Brunetka zmarszczyła brwi i popatrzyła na Mikaelsona.

— Mówiliśmy właśnie o tym, że trzeba przekonać Elenę do zostania wampirem — przekazał jej blondyn, mierząc ją poważnym spojrzeniem.

— Wy... Serio? — Nie była przyzwyczajona do zgody pomiędzy nimi i jakiegoś wspólnego celu. — Oh. Zatem wy przekonujcie, a ty się nie mieszaj, bo Elena na pewno zrobi przeciwieństwo tego, co jej każesz — zwróciła się do hybrydy, na co wywrócił oczami.

Matt i młody Gilbert oddalili się od nich, obgadując ich między sobą. Wampiry rzucali im karcące spojrzenia, bo zdaje się zapomnieli o wampirzym słuchu, ale nijak zareagowali.

— No, no, co się stało, że nie jesteś taki uśmiechnięty i radosny? — zagadnęła do blondyna.

— Moje plany legły w gruzach, co chwilę jakiś nastolatek każe mi stąd wyjść, zapominając chyba kim jestem, a dziewczyna, przez którą kompletnie zwariowałem się do mnie nie przyznaje — oświadczył z kamienną miną. Z taką samą odpowiedziała mu brązowooka.

— Błagam, nie mów mi, że od tej pory nasze konwersacje będą wiecznymi kłótniami rodem z życia nastolatków, w których będziemy się sprzeczać o smak mojej pomadki — wycedziła wręcz błagalnie.

— Skoro już na tym jesteśmy, to wolę wiśniową od brzoskwiniowej — obwieścił — No już, żartuję — uśmiechnął się w końcu — Jednak musimy porozmawiać.

— Więc chodź. Skorzystajmy z okazji, że każdy wariuje tylko na punkcie Eleny — zaproponowała. Mężczyzna przytaknął i wspólnie wyszli z budynku.

Na zewnątrz było zimno, a prawie wszystko pokryte było śniegiem. Usiedli jednak na ławce w mini parku w centrum miasta, gdzie o dziwo nie zaglądał żaden ich znajomy. Owszem, przebywali w Grillu i mijali ten skwer częściej niż mówili "krew", ale jakoś zawsze omijali go szerokim łukiem. Nie musieli się więc przejmować, że zaraz wyskoczy im Caroline, krzycząc: "No naprawdę?!". Tak, lepiej było tego uniknąć.

— Mów. Słucham, jestem ciekawy twoich myśli. Pamiętaj tylko, że potrafię wyczuć, kiedy kłamiesz o uczuciach.

Popatrzyła na niego znacząco, ale posłuchała.

— Nie jesteśmy razem. Wbrew wyobrażeń dzisiejszej młodzieży trzeba do tego pytania jednej ze strony i twierdzącej odpowiedzi od tej drugiej, a nie przypominam sobie żadnej, ale to żadnej takiej sytuacji, więc nie wciskaj mi tu kitu, że naszą relację można nazwać w jakiś sensowny sposób — wygłosiła mowę, kończąc ją krótkim śmiechem.

Milczał przez chwilę, jednak przybrał niewyobrażalnie szeroki, wprost sztuczny uśmieszek i najmilej jak potrafił zapytał:

— Zostaniesz moją "dziewczyną"? 

Na odpowiedź długo czekać nie musiał.

— Nie.


***


[1] - amerykański numer alarmowy. Takie nasze 112.

Witajcie i wybaczcie za kolejną dwutygodniową nieobecność! Szkoła i życie nie oszczędzają nas, nastolatków, a i wena nie napływa do mnie wartkim strumieniem. Zwłaszcza, że rozdziały też mają około 4-6k słów.

Stwierdziłam więc, że od tej pory będą nieco krótsze, tak ok. 4k. W ten sposób szybciej będziecie dostawali rozdział, a ja nie będę się stresowała milionem scen do napisania. 

Lecz przed moim kultowym pożegnaniem muszę jeszcze coś powiedzieć. Przed publikacją rozdziału 20 SaD miało ok. 19 tyś. wyświetleń. Teraz ma ich 26 tysięcy. Naprawdę nie wiem jak to robicie, ludzie, bo te liczby z rozdziału na rozdział rosną i rosną. Jesteście niesamowici i dziękuję za każde pozostawioną po sobie gwiazdkę i komentarz, a także miejsca w rankingu. Love u all.

Do następnego xoxo








Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top