XX. "Skrzyżowane przeznaczenia"

Wybaczcie, że dopiero teraz. To już jego czwarta wersja.

***


Kiedy odepchnęła Klausa i zabrała mu serraturę, nie zastanawiała się zbyt długo. Wiedziała jednak, że jeśli on zamknie się w antymagicznej celi, już z niej nie wyjdzie. Ona mogła się wykaraskać, w końcu zawsze to robiła. Dawała radę, upierała się z problemami. Coś w niej nie chciało, żeby tam wchodzić. Mimo że wciąż była na niego dość wściekła. Chyba. Rozpoznawanie swoich uczuć nie należało do jej mocnych stron.

Doskonale wiedziała, czym jest ten talizman. Serratura została w końcu stworzona ponad dwa i pół tysiąc lat temu, by uwięzić pewnego nieposłusznego demona zawierającego fałszywe pakty z ludźmi. Demona jednak zabito, a serratura przetrwała nieużyta ani razu do tego feralnego dnia. 

Stała dumnie wyprostowana w komnacie, w której niegdyś byli uwięzieni Katherine i Stefan, a jeszcze wcześniej wampiry z 1864. Zdmuchnęła niesforny kosmyk z twarzy, po czym przyjrzała się uważnie trójce wampirów. Mogła podejrzewać, że będą wściekli, wpadną w furię... Jednak oni stali i stali, i stali, przybierając otępiałą minę. Można powiedzieć, że takie posunięcie z jej strony to ostatnie, czego się wtedy spodziewali. 

Przewróciła oczyma na głupotę pierwotnego, bo ten nadal stał i się w nią lampił. Jakby nie nauczył się dotąd, że kochała zaskakiwać i wprawiać w osłupienie.

— No rusz się, kretynie i zabij ich, do cholery! — zawołała do niego w końcu, pokazując w dodatku na nich ręką. 

W pierwszej chwili musiał przyswoić, że ona w ogóle coś do niego mówi. Potem odwrócił się do de Martelów, powoli wypuszczając swój gniew. To nie ona miała, do cholery, tam trafić! On miał. Z jakiegoś powodu ją lubił. Była irytująca, wścibska, władcza i fałszywa. Jednak... niepowtarzalna. Troskliwa, inteligentna, silna, szalona i prawie tak samo popaprana jak on. 

Jego furia składała się z trzech czynników: czynów de Martelów, czynów Genevieve i swoim własnym konflikcie w głowie dotyczącym ów wampirzycy. Uzbrojony w nią rzucił się na Tristana z wystawionymi kłami oraz złotymi oczami. Tristan nie miał szans z rozwścieczoną pierwotną hybrydą i na swoje szczęście bądź nieszczęście, zdawał sobie z tego sprawę. Nawet się nie opierał, kiedy Klaus rozpłatał mu gardło. Mieszaniec przypomniał sobie w tamtym momencie jego rozmowę z Gen w samochodzie. Okrutna i elegancka. Wyrwał de Martelowi serce i odrzucił je gdzieś na ścianę za sobą.

Nieuchronnie zbliżał się do przerażonej Aurory, której nogi zdaje się wtedy zdrętwiały. Niklaus Mikaelson chyba jeszcze nigdy, w całym swoim tysiącletnim życiu, nie był tak wściekły jak wtedy.

— A ciebie... Ciebie zamknę w trumnie razem z ciałem twojego braciszka na kolejne tysiąc lat. Wyschniesz z pragnienia, non stop myśląc o osobie, która ci to zgo... 

— Przestań się wydurniać, tylko ją zabij, do diaska! Za pięć miesięcy i tak ucieknie z pomocą jakiejś wiedźmy, która cię nie lubi! — przerwała mu brunetka, krzycząc do niego z grobowca.

O dziwo jej posłuchał. Złapał mocno za głowę Aurory de Martel i w jednej chwili wszelkie uczucia, jakimi kiedykolwiek ją darzył wyparowały. Przekręcił mocno jej facjatę o trzysta sześćdziesiąt stopni. Słyszał, jak jej kości się łamią. Jak z jej oczu uchodzi życie, które zapewniła jej krew Rebeki. Ciało odłączyło się od głowy. Trzymał w rękach głowę swojej dawnej kochanki, która chciała uwięzić go na zawsze w krypcie.

Zawiesił na niej przez chwilę wzrok. Nie dowierzał, że to zrobił. Nie sądził, że przyjdzie mu to kiedykolwiek zrobić. Puścił ją jednak, pozwalając, by potoczyła się po ziemi niczym piłka.

Obrócił się w stronę Genevieve, która wciąż tam stała. Nie ruszyła się z miejsca, a oczy miała utkwione prosto w niego.

— Czemu?! — zaczął się wydzierać w złości — Czemu użyłaś serratury?! 

— Bo ty chciałeś jej użyć! — odkrzyknęła. Nie dość, że się dla niego poświęciła, to on jeszcze na nią wrzeszczy.

— Skąd wiesz, co chciałem zrobić?!

— Bo to widać, cholera jasna! Chciałeś to zrobić, żeby mnie nie zabili, chociaż wiesz, że by nie zdołali! 

— O tak, bo jesteś niezniszczalna! Wielka i potężna Genevieve Salvatore, która nie boi się śmierci! Ciekawe jak się teraz uwolnisz, bo ja nie mam pojęcia co to jest!

— W nosie mam to czy się uwolnię, czy nie! Najbardziej chodziło mi o śmierć de Martelów! — skłamała — Może dałabym radę jednemu, ale nie dwóm tysiącletnim wampirom!

Spojrzał na nią wzrokiem mówiącym "Serio?". Jego i Elijah jakoś mogła powalić, ale ich to już nie.

— Och, bardzo interesujące! Z tego co wiem, to ty masz te swoje tam... zagrywki! A poza tym, mogłabyś podzwonić sobie do tych twoich kumpli po fachu i mnie stąd uwolnić!

Wnet zamilkła. Nie spodziewał się tego po tak krótkiej potyczce słownej. Już wiedział, że coś się święci, że coś ukrywała. Spojrzał na nią wyczekująco. Westchnąwszy, odpowiedziała mu smętnie.

— Serratura... Serratura nie jest dziełem magii jaką znamy, jaką znają czarownicę. To twór magii pierwotnej. Nadanej, a nie przekazanej w genach. Żadna czarownica, wilkołak, wampir, potwór z Loch Ness czy nawet smok nie przełamią tej bariery, bo wykonała ją siła boska — wyjaśniła cicho.

Zaśmiał się ironicznie, bowiem to jedyne, co przyszło mu wtedy na myśl. Jakie bzdury tym razem mu wciskała?

— Chcesz mi powiedzieć, że ten przedmiot stworzył Bóg? Ten od słupa soli i Noego? — chichotał, nie wierząc w jej słowa.

— Nie, nie Bóg — zaznaczyła wyraźnie, podirytowana jego arogancją — Nie bezpośrednio. Z historii wiesz, że lubi się wyręczać innymi. 

— Zatem Bóg istnieje. Co dalej? Jednorożce? Płaska ziemia? 

— Myśl sobie co chcesz, ale nie zapominaj, że wiem więcej niż ty. Spotkałam w swoim życiu wiele osób, które wiedzą więcej niż ja i w przeciwieństwie do mnie, podzieliły się to wiedzą. Bóg, aniołowie, piekło, niebo... To — wskazała na złoty talizman przyczepiony do ściany — jest w stanie powstrzymać najprawdziwszego demona. Tylko jedna osoba jest w stanie go stamtąd oczepić.

— Kto? — spytał niemal natychmiast. Kąciki ust brunetki uniosły się delikatnie w górę.

— Ktoś, kto prawdopodobnie nie będzie zadowolony, że się w to wpakowałam.

***

Plan prawdopodobnie szedł po ich myśli. Klaus i Genevieve zniknęli, Aurora i Tristan mieli dopilnować, by w końcu się pogodzili, a Mystic Falls nareszcie miało spokój. Tak uważali Salvatorowie, którzy wrócili nareszcie do pensjonatu razem z Georginą z domu Caroline. Musieli przecież gdzieś przeczekać wejście smoka. 

— Jak myślisz, ruda, długo im zejdzie, zanim się pojednają? — rzucił do Woodrowówny właśnie wchodzącej do salonu.

— Em... Nie wiem — odrzekła zgodnie z prawdą.

Ostatnimi czasy Genevieve częściej bywała poza domem niż w domu. Skazało to Georginę na jakieś kontakty z jej braćmi, a przez swoją nieśmiałą naturę czuła się skrępowana. Przywykła do mieszkanie ze swoim bratem, ale to nie to samo co półtorawieczne wampiry, które ledwo znała. Z czego Damon lubił chodzić w samym szlafroku po domu, a i Stefan miał swoje dziwactwa.

— Stawiam na dzień, góra dwa jeżeli będą się upierali. Nie znoszą być pod czyjąś kontrolą — zauważył trafnie czarnowłosy, przekładając stronę w gazecie.

— Nie pomyślałeś, że się trochę za bardzo wściekną? — spytał go brat — Oboje nie należą do spokojnych.

— Popatrz: ile to sto sześćdziesiąt siedem dodać tysiąc... trzydzieści dwa? Tysiąc sto dziewięćdziesiąt dziewięć — podkreślił — A ile to tysiąc razy dwa? Dwa tysiące kto tu ma przewagę?

— Klaus i Genevieve... — mruknęła pod nosem wampirzyca, biorąc książkę z regału.

Starszy Salvatore dziwnie na nią popatrzył.

— No co? Nie jestem w tym długo, ale z tego co wiem, to Klaus jest też wilkołakiem i jego jad zabija wampiry, a wściekła Vieve jest jak wielka armia wyszkolonych żołnierzy idąca prosto na ciebie. Nie znam dobrze Tristana i Aurory, ale to Klaus i Gen wydają się być najbardziej zabójczą parą... — prychnęła.

Obaj Salvatorowie zawiesili na niej spojrzenie. Oderwali się od wgapiania w rudowłosą po usłyszeniu dzwonka do drzwi. Poszedł Damon, przyozdobiwszy się w obojętną minę.

— Co zno... — chciał spytać odruchowo, jednak za drzwiami stała osoba, której nigdy wcześniej nie widział - ciemnowłosy mężczyzna o wyraziście piwnych oczach odziany w dłuższy, czarny płaszcz. Swoim wyglądem przypominał mu jakiegoś pirata, a przynajmniej osobę nie z tej epoki.

— Genevieve Salvatore. Szukam jej — powiedział tylko i wprosił się do środka, nim Damon cokolwiek powiedział.

Podążył za nim do salonu, gdzie przybysz już rozglądał się dookoła. Stali już tam w gotowości Stefan i Georgina, oczekując jakiegoś ruchu tajemniczego nieznajomego.

— Jesteśmy jej braćmi. Czego od niej chcesz? — zabrał głos ciemnowłosy.

Mężczyzna nie odezwał się, a podszedł do stołu. Wyjął pomarańcze umieszczone w misy i położył ją bliżej krawędzi stołu.

— Ej, ej, ej, co ty robisz i kim jesteś? — Stefan przytrzymał go za ramię.

— Na imię mam Ezra i właśnie próbuję namierzyć twoją siostrę. Daj rękę — polecił, lecz i tak bez pytania szarpnął za jego dłoń i naciął ją sztyletem wyjętym z pochwy. Krew wylądowała w misie, a "Ezra" zaczął inkantować jakieś zaklęcie.

Kilka chwil później skończył, po czym zamknął oczy. Otworzył je nagle i ruszył do drzwi.

— Stop — Damon zablokował mu drogę — Najpierw dokładnie mi powiesz czego chcesz, czarowniku.

Ezra prychnął. Dopiero teraz zorientowali się kim jest. Uwłaczało to odrobinie jego ego, uważał się za bardziej sławnego, ale cóż poradzić - Genevieve nie lubiła się chwalić wiedzą od tak.

— Twoja siostra poprosiła mnie, abym przyjechał, bo coś się święci. A ona nie wzywa mnie na byle okazję. Skoro jej tu nie ma, coś się stało, a ja dowiem się co. Gdzie jest grobowiec i zrujnowany kościół?

Salvatorowie spojrzeli po sobie. To w ich planie miejsca nie miało.

— Znasz Genevieve, jesteś jej kumplem i przyjechałeś, bo znowu się w coś wpakowała? — upewniał się Damon.

— W niezwykle — powiedział dobitnie — uproszczonej wersji: tak.

— Cóż, mogę ci powiedzieć, że nie jej z niczego wyciągać  — zapewniał go Salvatore — Zaaranżowaliśmy porwanie, żeby ona i taki jeden się pogodzili.

Uniósł jedną brew do góry. Nie spodziewał się, że po tylu latach życia jeszcze coś go zaskoczy.

— To najgłupszy plan tej dekady, możesz być pewien — odpowiedział z niemałym szokiem. Wciągać w coś takiego Genevieve Salvatore? Może miał pomóc jej kopać grób? — Kto na niego wpadł?

Georgina i Stefan utkwili wzrok w Damonie. Wampir westchnął i ponownie zabrał głos.

— Nie tylko ja, bo Elijah też był w to wciągnięty i wcale nie jest taki głupi! Chodzę po tej ziemi dłużej niż ty i wiem z doświadczenia, że może się udać — przekonywał go.

Ezra miał ogromną ochotę się zaśmiać, jednak jedynie posłał mu triumfalne spojrzenie.

— Uwierz, nie chcesz się o to ze mną zakładać. Mniejsza, pokaże mi ktoś ten kościół czy mam iść sam? Niezbyt mnie obchodzi wasze przeświadczenie o doskonałości tej absurdalnej strategii.

Stefan przewrócił oczami. Najdurniejsze plany zawsze wymyślał Damon, ale obrywali wszyscy.

— Idziemy — odburknął młodszy, wychodząc z domu.

Czarownik z obojętną miną poszedł za nim, podobnie dwójka wampirów. Teraz tylko pokazać, że ich plan idzie zgodnie z planem.

Bo idzie?


***


Wszedł z nieodgadnioną miną do grobowca, trzymając torebkę z krwią w dłoni. Rzucił ją do siedzącej na ziemi brunetki, a złapała ją w ostatniej chwili. Otworzyła ją gwałtownie i wypiła pół zawartości, przez co wokół jej ust osadziła się czerwona ciecz.

— Spragniona? — zapytał, wykrzywiając wargi w kwaśnym uśmiechu. Popatrzyła na niego znacząco. — Nie podziękujesz nawet, że pofatygowałem się aż do szpitala po świeżą krew?

— Muszę ci przypominać dlaczego robiłeś to ty, a nie ja czy...? — zamknęła mu usta.

Wypiła resztę, czego już nie skomentował. Jakąś godzinę temu powiedziała (z naciskiem na nie "poprosiła"), by przyniósł jej krew. Przez barierę nie mogło przejść nic żywego, ale krwi to rzecz jasna nie dotyczyło. Dostała AbRh+, swoją ulubioną grupę.

— Jakieś nowinki? Ktoś odjechał, przyjechał, zabił kogoś? — zagaiła temat, opierając się o wejście ze skrzyżowanymi rękami. Opuszkami palców dotykała niewidzialnej ściany.

— Na twoich braci nie chciało mi się marnować czasu, a nie chce mi się teraz tępić sztyletu na Elijah. Widziałem jedynie szeryf pijącą w barze, bez munduru dla jasności, piwo. Swoją drogą, zdziwiła się, gdy mnie zobaczyła, czyli wciągnęli sporo osób w ten ich spisek. I to wszystko po to, by nas pojednać, wyobrażasz sobie?

— Niestety tak — westchnęła i opuściła wzrok — Może... Istnieje pewna... Ech, nie powinnam była palić ci domu — wymamrotała.

Rozwarł szerzej oczy i uśmiechnął się zawadiacko. Genevieve mało kiedy przyznawała mu rację albo przepraszała za cokolwiek. Właściwie to nie przypominał sobie, żeby coś takiego miało miejse.

— Aurora podała ci jakieś świństwo, kiedy byłyście same? Nie jesteś sobą — trafnie spostrzegł.

Uśmiechnęła się lekko pod nosem, acz nie skomentowała tego tak oczywiście.

— Przed przemianą w wampira byłam bardzo ugodowa. Nie lubiłam się kłócić, żyć w niezgodzie... Miałam kiedyś nianię, miała na imię Eloise. Była córką barona z nieprawego łoża, jej matka załatwiła jej te fuchę. Bardzo spokojna kobieta, w sumie dziewczyna, bo zajmując się mną miała zaledwie dziewiętnaście lat. To ona właściwie mnie wychowała, co jest w sumie ironicznie, bo mało cech wpojonych mi przez nią się zachowało...

— Cóż, mnie wychowali niestety rodzice, widzisz przecież, co ze mnie wyrosło. Niemniej nie do końca widzę powiązanie między twoim zachowaniem a Eloise — subtelnie oznajmił, że chce usłyszeć dalszą część historii. Rzadko kiedy miał okazję usłyszeć o historiach tak osobistych.

— Gdy miałam osiem lat. wyszła za mąż za niższej klasy szlachcica z sąsiedniej wioski. Dzięki znajomości mojego ojca i jej małżonka, widywałam się z nią i w późniejszych latach mojego życia. Zabrzmi to niesłychanie, ale podczas ataku na tutejsze wampiry w '64, wzięto ją za jednego z nich, bo zapiszczała, kiedy wyciąg z werbeny trafił do jej oczu i zaczerwienił spojówki. W krypcie pozostałe wampiry ją rozszarpały. Wyznawała altruizm i obdarzała miłosierdziem i można powiedzieć, że w pewien sposób złożyłam jej hołd — opowiadała, patrząc na podłoże, by uniknąć wzroku mieszańca.

— Zatem dałaś się zamknąć za barierę stworzoną przez starożytną magię, aby wyrazić szacunek swojej byłej niańce? — zapytał, będąc zagubionym w jej dziwnym wytłumaczeniu.

— No przecież nie dlatego, żeby dać satysfakcję Aurorze — odparła oschle, jednak jej ton zmienił się momentalnie — Mówiła, że nadawałabym się na władczynię, bo byłam rozważna, głodna wiedzy i samodzielna — zaśmiała się — Ale błagam, gdyby przyszło mi władanie jakimkolwiek państwem, miastem czy wsią, pewnie wymordowałabym wszystkich żołnierzy, posyłając ich na wojnę, a ludzie nienawidziliby mnie za wysokie podatki.

— Byłabyś wspaniałą władczynią.

Podszedł do bariery niepozwalającej im się zbliżyć. Położył dłoń na niewidocznej ścianie. Brunetka przyłożyła w to samo miejsce swoją. Przez chwilę miała dziwne wrażenie, że ściana opadła i czuła chłodnawą rękę blondyna. Pragnęła się uśmiechnąć, jednak samozaparcie ją od tego powstrzymało. On natomiast stał, wpatrując się w jej oczy jak w ósmy cud świata. Dla niego były cudem.

Wnet usłyszeli czyjeś kroki. Odskoczyli od siebie jak poparzeni, pierwotny przyjął pozycję obronną. Zrezygnował z niej jednak, gdy usłyszał dobrze mu znane narzekania Damona Salvatore, o których można by napisać książkę.

— Nie wiem, po co nas tu ciągniesz. Mojej siostruni nic nie jest, teraz pewnie jedna się z Klau... sem — przerwał, kiedy go zauważył.

Przez korytarz wstąpili tam Stefan, Damon, rudowłosa wampirzyca z Filadelfii oraz nieznany mu dotychczas ciemnowłosy mężczyzna. Cała czwórka jednocześnie się zatrzymała, kiedy zobaczyła ich w dziwnych pozycjach obok ciał de Martelów.

— Dobra, tego nie było w planie... — mruknął czarnowłosy wampir.

— Ezra! Dzięki Bogu, jesteś — brunetka dosunęła się jak najbliżej do bariery.

Czarownik rozejrzał się dookoła, wyszukując źródła problemu. Wyczuł, że coś tu nie gra pięćset metrów wcześniej. Zamiast wysłuchiwać ich sporów, wolał je rozwiązywać.

— Zaiste, dzięki Bogu... O, czy to nie serratura? To ustrojstwo tyle się utrzymało? — podrapał się po głowie, patrząc na artefakt za wampirzycą — Infernus grandame obi laethe frenegh sa mi nalu eufria! — zainkantował, machając ręką.

Wokół jego dłoni pojawił się niebieski dym. W momencie, gdy opadł, serratura odpadła od ściany. Genevieve niepewnie wystawił przed siebie jedną nogę. Odetchnęła, kiedy mogła przejść.

— Dziękuję, Ez — zwróciła się do niego z ciepłym uśmiechem, a następnie jej mina zmieniła się na wkurzoną — CO WY SOBIE MYŚLELIŚCIE?!

Całej trójce zabrakło języka w gębie. Georgina próbowała przemówić, nawet otworzyła usta, ale jej się to nie udało.

— Już nawet nie wspominam o tym, że prawie nie zginęłam! Mogłam siedzieć tutaj choćby i wieczność! Przyznać się, kto wpadł na ten "genialny" plan?!

Woodrow uniosła delikatnie dłoń w górę i wskazała kciukiem na czarnowłosego. Spojrzał na nią z wyrzutem, po czym popatrzył w oczy siostrze.

— Nie tylko ja! Połowicznie jest to pomysł Elijah! — bronił się.

Klaus nagle zaczął intensywniej przysłuchiwać się tej rozmowie. A to gnojek!

— Chętnie posłuchałbym sobie waszych rodzinnych perypetii, ale czas goni, a sztylet rdzewieje. Genevieve — kiwnął głową do brązowookiej.

Odkiwała mu, po czym przeniosła spojrzenia na swoich najbliższych.

— Na ciebie — pokazała na rudowłosą — jestem zła! Ale wiem, że to po części moja wina, bo zostawiłam cię z tymi idiotami. A od was — tym razem wskazała na swoich braci — się wyprowadzam!


***


Po uwolnieniu Genevieve z grobowca i zdjęcia z niej i Klausa zaklęcia łączącego, Hall postanowił wyjechać. Salvatore nie była temu przeciwna, wiedziała jak cenił sobie spokój i samotność, a to ostatnie czego mógł doświadczyć spędzając z nią czas.

Nie zwlekała - po pożegnaniu go popędziła do pensjonatu, gdzie z szaf i strychu zaczęła wyciągać walizki. Pakowała w nie ubrania, książki, kosmetyki, co cenniejszą biżuterię i rodzinne pamiątki. Nie żartowała, naprawdę zamierzała się od nich wyprowadzić.

Kochała swoich braci, oni kochali ją, ale im dłużej ze sobą przebywali, tym trudniej to wytrzymywali. Już od dłuższego czasu miała na oku ładny dom na obrzeżach Mystic Falls - z daleka od pensjonatu, posiadłości pierwotnych czy domu Eleny Gilbert. Bycie otoczonym ludźmi zasadniczo jej nie przeszkadzało. Jeżeli Georgina będzie tego chciała, będzie mogła zamieszkać razem z nią.

Początkowo Salvatorowie i panna Woodrow próbowali się upewnić, czy aby na pewno dobrze usłyszeli. Nie na co dzień otrzymuje się taką informację. Nie, nie chodziło o to, że znika z ich domu - to zdarzało się nadzwyczaj często. Powiedziała, że się od nich wyprowadza. Po kilkuminutowych kalkulacjach zrozumieli, że tutaj zostaje. Genevieve Vivianne Salvatore zostaje w Mystic Falls.

— Gen! — zawołała Georgina, wbiegając do jej pokoju. Patrzyła z przymrużeniem oczu na wykonywaną przez nią czynność.

— Georgie — uśmiechnęła się, składając w kostkę bluzkę.

Odłożyła ją do walizki i podeszła do wampirzycy. Położyła jej ręce na ramionach i spojrzała prosto w oczy.

— Georgie... Wiem, że w ostatnim czasie nie byłam zbyt dobrą przyjaciółką. Zostawiłam cię właściwie samą w nowym, innym świecie, a... Tak nie powinno być. Zdaję sobie sprawę, że pewnie chciałabyś wrócić do Filadelfii, ale gdybyś chciała ze mną... zamieszkać, to...

Nie dokończyła, bo niebieskooka dosłownie rzuciła jej się na szyję, o mało jej przy tym nie przewracając.

— Tak! Mój Boże, ale się cieszę!

— Wiem, wiem, ale możesz mnie na razie puścić? — zdołała wykrztusić, kiedy dziewczyna ściskała jej gardło — Dziękuję. Dom jest na obrzeżach, trzy sypialnie, trzy łazienki, taras i żadnych wiekowych wampirów oprócz mnie.

— Rany, ale będzie super! Pomaluję sobie ściany na czerwono! I kupię łóżko z baldachimem! I...! — deklarowała, ekscytując się.

Przez kilka następnych godzin śmiały się i pakowały rzeczy, zapominając o ostatnich tygodniach. Georgina czuła, że odzyskała przyjaciółkę, a Genevieve, że rzeczy wreszcie wracają na swoje miejsce.


***


Dwa dni później przyjaciółki rozpakowywały już pudła w swoim nowym domu. Był wręcz idealny dla nich. Bracia wampirzycy o dziwo zareagowali dość dobrze na jej wyprowadzkę do domu na przedmieściach. Żaden nie miał pretensji, byli wręcz wdzięczni, że ich nie zabiła za tę akcję z de Martelami. Życie w tych dniach było aż za kolorowe.

— Chcę usmażyć naleśniki, a nie ma mleka, więc idę po nie do sklepu, współlokatorko — zaakcentowała wyraźnie, ubierając kozaki w korytarzu.

— Kup przy okazji przyprawy do kurczaka! — zawołała do niej brunetka z sąsiedniego pomieszczenia.

Rudowłosa nie mogła przestać się szczerzyć, więc wyszła po ów sprawunki, zostawiając tym samym Genevieve samą.

Kiedy półtorawieczna wampirzyca układała na półce w pokoju dziennym ramki ze zdjęciami, zatrzymała się na chwilę. Na jednym była ona i Damon na balu z 1893, potem tańczyła razem ze Stefanem na potańcówce w latach sześćdziesiątych, dalej było zdjęcie jej, Georginy i Jordana... A dalej kilka zdjęć wspólnych wampirzyc. Wyróżniało się jeszcze tylko ostatnie zdjęcie. To, na którym była ona i Rebekah.

Nie rozmawiała z nią długo i to ją martwiło. Nie chciała być z nią pokłócona, a odkąd Salvatore podłożyła ogień pod ich dom raczej tak jest i będzie. Lubiły się. Mogły razem narzekać na swoich braci, knuć wobec wspólnych wrogów, irytować ludzi dookoła, razem wybierać się na iście "krwistego" drinka... Czuła się głupio z tym, że poniekąd nie mają ze sobą kontaktu.

Położyła je na półce. Usłyszała dźwięk otwieranych drzwi, co było raczej dziwne, skoro Woodrow wyszła dosłownie pięć minut temu, a lubiła chodzić na piechotę. Brunetka obejrzała się za siebie i ujrzała tą samą blondynkę, co na świeżo postawionym zdjęciu.

— Powinnaś podpiąć jakiegoś człowieka pod ten dom, niezwykle łatwo jest tu wejść — zaczęła, nie wiedząc chyba zbytnio co powiedzieć.

Rebekah Mikaelson nie miała przyjaciół. Jej przyjaciele albo umierali, albo byli zabijani. Nie znała się zatem specjalnie na rozmowach pokojowych po kłótni.

— Rebekah — odparła cicho — Miło cię widzieć.

Mimo większego doświadczenia, Genevieve także była fatalna w te klocki.

— Słyszałam, że się przeprowadziłaś...

— Tak... Nie mogliśmy już ze sobą wytrzymać — zaśmiała się nerwowo.

— Słuchaj, ja...

— Przepraszam — powiedziała to jako pierwsza brązowooka, czując się bardziej winna.

— Ja też przepraszam — jęknęła wręcz płaczliwie blondynka.

Obie się mocno objęły i trwały tak przez kilka dłuższych chwil.

— Do czego to doszło... My przepraszamy... — spostrzegła trafnie brunetka. Jej kąciki ust uniosły się lekko do góry.

Kilka łez pojawiło się w kącikach oczu pierwotnej, lecz szybko je otarła. 

— Mieszkasz tutaj z tą twoją przyjaciółką z Filadelfii? 

— Tak, aktualnie wyszła po zakupy... Muszę was ze sobą poznać — oświadczyła, na co blondynka jej potaknęła — Wolałabym nie zaczynać tego tematu, ale co z twoimi braćmi? Klaus ich nie pozabijał.

— Co do Klausa... Powiedz, zrobili mu jakieś pranie mózgu?

Genevieve zmarszczyła brwi, nie rozumiejąc o co jej chodzi.

— Nie dość, że zamiast się wściekać, całymi dniami maluje, to w żaden sposób nie skomentował tego... no wiesz, planu. Jest jakiś dziwnie nieobecny, nie poznaję go — opowiadała.

Wampirzyca wydawała się jej słuchać, jednak w jej głowie pojawiały się różne powody, dla których mieszaniec miałby być tak spokojny. Poszedł wreszcie po rozum do głowy i posłuchał Salvatore w sprawie sztyletów? Mało prawdopodobne, jednak o co innego mogło chodzić?

— Nie, nie wiem dlaczego taki jest... — odparła cicho, wciąż się nad tym głowiąc.

— Nie od dziś wiadomo, że moi bracia są bipolarni — westchnęła niebieskooka — Dość już o mojej rodzinie, oprowadź mnie po tej twojej rezydencji.

Salvatore pokazała jej kolejno parter i piętro, kończąc na jej pokoju. W przeciwieństwie do jej pokoju w pensjonacie, meble tam były nowoczesne, ale kolorystyka pozostawała podobna. Ściany pomalowane były na błękitno, meble były białe. Ten pokój miał jednak mniejsze rozmiary, dlatego znajdowało się w nim tylko łóżko, szafa w ścianie, toaletka, regał i fotel. 

— Całkiem... przytulnie — oświadczyła pierwsza, rozglądając się po wnętrzu pomieszczenia — tamte drzwi prowadzą do łazienki?

— Tak, mam własną — odparła z lekkim uśmieszkiem, po czym rzuciła się na łóżko — Kocham je... 

Blondynka dołączyła do niej na łożu. Patrzyły przez chwilę w sufit, ciesząc się z pokoju, jaki nastał. Cóż mogło się teraz zepsuć?


***


Wieczorem, kiedy Georgina majstrowała coś w kuchni, brunetka dostała wiadomość SMS-ową. Otworzyła ją bez zwłoki.

Od: Klaus Cholerny Mikaelson

Spotkaj się ze mną na Wickery za piętnaście minut.


No tak, zapomniała zmienić mu pseudonimu w kontaktach...

Nie wiedziała czego mógł od niej chcieć o tej godzinie, ale wolała się z nim zobaczyć. Chyba nie powinien jej zabić, prawda?

Wstała z sofy w salonie i zajrzała do rudowłosej, która właśnie mieszała makaron na spaghetti.

— Mm... Zapomniałabym! Widziałam się dzisiaj ze Stefanem w supermarkecie — oświadczyła, oblizując palec z sosu — Bonnie i Elena miały być dzisiaj u jakiegoś przyjaciela matki Bonnie, która jak wiesz, zniknęła. Sądziłam, że cię to zainteresuje.

— Dzięki, dobrze wiedzieć... Wychodzę, powinnam niedługo wrócić — poinformowała ją, biorąc z siatki z zakupami banana.

— Dokąd idziesz? 

— Po prostu, na spacer — okłamała ją. Dziewczyna nie przepadała za Klausem i pewnie niepotrzebnie by się o nią martwiła. Nie ufała pierwotnemu.

Wampirzyca kiwnęła głową i wróciła do gotowania kolacji. Tymczasem brunetka szybko zjadła żółty owoc i ubrała się na zewnątrz. Używając wampirzego tempa, dotarła na most Wickery w idealnym czasie.

Blondyn stał już tam, czekając na nią. Wpatrywał się uważnie w wodę płynącą właściwie pod jego stopami. Nie obrócił się, gdy Genevieve przyszła. Brunetka podeszła do niego i podobnie jak on - oparła się o barierkę.

— Chciałeś się ze mną spotkać. O co chodzi? — zagadnęła, nie chcąc stać w ciszy.

— Nie sądzisz, że woda wygląda piękniej w blasku księżyca? — całkowicie zboczył z tematu.

— No cóż... Chyba... tak — parsknęła nieudolnie śmiechem — Nie mam duszy artystycznej jak ty, Nik. 

— Noc dodaje uroku wielu rzeczom — obrócił się nareszcie w jej stronę — Światło księżyca padające na wodę, ogólna cisza... 

— Fakt faktem, wolę noc od dnia... Nie jest to spowodowane tylko naturą wampira, od dziecka wolałam noc — wyznała — Chciałeś ze mną podyskutować o nocy? 

— Nie. Chciałem, żebyś odpowiedziała na kilka pytań. Bez wymówek, wymyślnych fraz i odkładania na kiedy indziej — powiedział prosto z mostu.

Chwilowo zabrakło jej tchu. Nie lubiła "takich" rozmów. Zwykle kończyły się fiaskiem. Bądź śmiercią.

— Odpowiedziała na jakie pytania? 

— Nie jesteśmy już pokłóceni, prawda? 

Parsknęła, usłyszawszy jego pytanie. Było banalne, ale te pierwsze zawsze takie są.

— Po historii w jaskini chyba znasz odpowiedź — odrzekła, uspokoiwszy się — Nie jesteśmy już w trakcie wojny, chociaż mam wielką ochotę dać popalić połowie miasteczka.

— Czasami po prostu trzeba się wyszaleć... — wyszczerzył się — Może teraz dostanę odpowiedź na pytanie, które już wcześniej ci zadałem. Czemu wskoczyłaś do krypty za mnie. Nie zasłaniaj się przewagą de Martelów i Eloise. W tamtej chwili na pewno nie myślałaś o swojej niańce sprzed wieku, a gdybyś chciała, to byś ich zabiła. Czemu zajęłaś moje miejsce? Ja bardziej zasłużyłem, by tam siedzieć. I to nie godzinę, a wieczność.

Intensywnie wpatrywał się w jej oczy, kiedy ona unikała ich spojrzenia jak ognia. Wiedziała jednak, że musi odpowiedzieć.

— To zabrzmi... dziwnie. I głupio, więc się nie śmiej — zastrzegła. Jemu nie było do śmiechu. — Ty czułeś, że powinieneś tam siedzieć... Ja również. Tak naprawdę, to nie wiedziałam czy Ezra się zjawi. Po prostu... Na okrągło coś niszczę. Kiedy chcę pomóc braciom, tak naprawdę im szkodzę. A przynajmniej tak im się wydaje. Nie potrafię zadbać o bezpieczeństwo własnych przyjaciół, jestem porywcza...

Położył jej dłonie na ramionach, zmuszając do spojrzenia mu w oczy. Zrobiła to. Iskierki z ich tęczówek się spotkały.

— Ja celowo niszczę stopniowo życia moich braci i siostry, z mojej winy zginął mój brat, zabiłem ojca, mordowałem całe wsie... Genevieve, to nie ty zasługiwałaś na siedzenie tam do końca świata. Ja nie potrafię nad sobą zapanować, ty robisz to codziennie. 

Po jego słowach ponownie jej zdolność mowy zaniknęła na moment. Po prostu patrzyła na niego tępo. Pierwszy raz od dawna naprawdę nie wiedziała, jak ma odpowiedzieć.

— Jest jeszcze jakiś powód? — wyszeptał, ledwo ruszając wargami.

Westchnęła głęboko i stwierdziła, że nie może przecież zachowywać się jak jakaś zestresowana nastolatka. Prawda była jednak taka, że przy kwestii uczuć zawsze się tak zachowywała.

— Może... Ja... Nie chciałam, żebyś tam tkwił. Po prostu. 

— Po prostu? — torturował ją słownie. 

Nienawidziła takich chwil.

— Po prostu, dobrze?! Nie chciałam, żebyś tam siedział, bo nie chcę, żebyś cierpiał z ręki kogoś innego niż ja! Aurora od początku działała mi na nerwy i nie chciałam, żeby plan jej i jej braciszka się powiódł. Wiesz, że lubię krzyżować plany. I... Czy naprawdę tylko ja muszę tutaj mówić?

— Chciałem się tylko upewnić, że nie wbijesz mi kołka w serce, gdy zrobię coś, na co miałem ochotę już od dawna.

Zanim zdążyła jakkolwiek zastanowić się nad jego słowami i odpowiedzią, poczuła na swoich ustach ciepłe wargi pół-wilkołaka. Wtedy przestała myśleć o całym bożym świecie, tylko zaczęła nimi poruszać tak jak i on. Skrzyżowała dłonie za jego szyją, dzięki czemu mogła czuć jeszcze bardziej usta blondyna. On natomiast przycisnął ją do siebie jeszcze bardziej. W tamtej chwili liczyli się tylko i wyłącznie oni. Ich czoła przylgnęły do siebie, na chwilę oderwali się od siebie. Poczuli swoje ciepłe, dychające oddechy. Bezzwłocznie powrócili do pocałunku, tym razem z jeszcze większą namiętnością. Hybryda uniosła lekko dziewczynę, obracając ją wokół własnej osi. Mimowolnie zaczęli się oddalać od barierki, aż w końcu trafili na sam środek jezdni. Nie słyszeli wtedy nic, oprócz swoich oddechów.

I to było ich największym błędem.

Bowiem przez ten most miały właśnie przejeżdżać Elena Gilbert i Bonnie Bennett. Czarownica nie zdążyła zahamować, zobaczywszy ludzi na środku drogi. Straciła panowanie nad kierownicą i wjechała wprost do rzeki.

Dopiero wtedy tamta dwójka się od siebie na dobre oderwała. Spanikowani rzucili się do wody, by uwolnić je z wnętrz pojazdu. Niklaus trafił na Bonnie, Genevieve na Elenę. I o ile wyciągnięcie z samochodu wiedźmy poszło jak składka, tak przy Gilbert. pojawiał się problem. Brunetka machała rękami i nogami, utrudniając wampirzycy dostęp do zapięcia pasów. Dopiero, gdy opadła z sił udało jej się wyciągnąć ją z samochodu. Wyciągnęła ją z wody i położyła na brzegu, zaraz obok jej przyjaciółki. Wykonała szybko trzydzieści ucisków na jej piersi i usta-usta, jednak nic nie pomogło. Powtórzyła to - dalej nic.

I mogła to robić choćby i przez całą noc, ale nic by to nie zmieniło. Elena Gilbert wydała ostatnie tchnienie, mając w organizmie krew wampira.

Przeznaczeniem Klausa Mikaelsona i Genevieve Salvatore było być wtedy na tym moście, zaś przeznaczeniem Eleny Gilbert, zginąć na nim. Tamtej nocy ich przeznaczenia się skrzyżowały.


***


Piękny dziś mamy dzień, czyż nie?

Do następnego xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top