XVIII. "Cel uświęca środki"
***
Ciemnowłosy spojrzał na bruneta z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Miał wrażenie, że źle usłyszał, choć przy jego nadsłuchu wydaje się to wręcz niemożliwe. Zmarszczył brwi i powtórzył ostatnie słowo, jakie wyleciało z ust Elijah.
— Tańczyli?
Pierwszy wampir westchnął, w głowie już widząc męczące pytania, jakie będzie zadawał mu Salvatore.
— Walca — dopowiedział po chwili, powodując jeszcze większe zmieszanie u czarnowłosego.
— Nie skakali sobie do gardeł? Nie próbowali się zabić? Tylko... tańczyli?
— O nie, próbowali, ale potem wykazali się swoją odmiennością. Twoja siostra wyjaśniła mu chyba, jak biały dąb, choćby jego drzazga, znalazł się w rękach Katherine, a on zaproponował jej taniec.
— Czyli się pogodzili — dokończył za niego, jednak Mikaelson pokręcił głową.
— Nie. Jednogłośnie stwierdzili, że rzucanie w siebie obelgami i krzywdzenie siebie nawzajem jest znacznie ciekawsze od przyjaznego życia małomiasteczkowych wampirów.
— Więc, dlaczego niby ze sobą tańczyli?! Jakaś kapela nagle zaczęła im przygrywać, przyniosłeś radio?! — uniósł się, coraz mniej rozumiejąc sytuację.
A wiadomo, że im człowiek mniej wie i rozumie, tym więcej ma do powiedzenia.
— Pozwolę sobie zacytować Klausa: "Do szumu wiatru i śpiewu ptaków".
— Jakiego ptaka mieliby słuchać w styczniu? Dzięcioła?
Elijah mimowolnie się zaśmiał, dostrzegając w tamtej chwili podobieństwo łączące Damona i Genevieve. Odpowiedź Genevieve brzmiała praktycznie tak samo.
Ta dwójka wyraźnie odziedziczyła temperament po matce. Lillian za młodu była tak sarkastyczna i pewna siebie, jak teraz jej dzieci.
— Zapewniam, że mnie ta sprawa nie śmieszy — odrzekł brunet, uśmiechając się — Nie uważasz, że trzeba by popchnąć mojego brata i twoją siostrę do zgody?
— Prędzej czy później rozum wróci im do głowy. Znam ich za dobre, by mieć nadzieję, że coś zdziałamy. Nie obraź się, El, ale jesteśmy dla nich za miękcy.
Po wywodzie Salvatore'a, Elijah pozostał przez pewien czas w bezruchu. Było po nim widać, że poważnie nad czymś rozmyślał. Kiedy wampir pomachał mu dłonia przed twarzą, ocknął się i zaczął mówić.
— Czy twoja siostra czasami nie wyłączyła człowieczeństwa?
— Nie mam bladego pojęcia.
Brunet podniósł do góry brwi.
— Jak to: "nie masz pojęcia", przecież to chyba widać! — uniósł się lekko zdezorientowany.
— Nie u niej. Raz jest bezduszną suką pokroju Katherine, a za chwilę płacze i wspiera rudą. Sam byś się nie połapał.
— Lecz może udawać, że okazuje uczucia, tak?
— Biorąc pod uwagę, że jest sprytniejsza od całych Stanów Zjednoczonych razem wziętych i zawsze ma asa w rękawie.. Tak, to bardzo możliwe — odparł, sztucznie się uśmiechając.
— Zatem musimy przywrócić jej człowieczeństwo — zadecydował pierwotny.
Gdyby Damon teraz coś pił, napój już dawno wylądowałby na podłodze.
— El... czekaj — zaśmiał się nieszczerze — Chcesz wywołać w mojej siostrze, Genevieve Vivianne Salvatore, uczucia tak silne, żeby wróciło jej człowieczeństwo? — W odpowiedzi kiwnął głową — Jakiś wilkołak cię użarł?! To nie jest jak włącznik światła, nie możesz sobie pstryknąć i już! Do tego trzeba cierpienia, nienawiści, bólu, rozpaczy, a każda z tych emocji to ANTONIM uczuć mojej siostry! Już łatwiej byłoby zbudować wehikuł czasu i sprawić, aby nigdy się nie pokłócili!
— Weź sobie Rebekę i pannę Forbes do pomocy, nie może być aż tak źle. Przecież spędziłeś z nią wiele lat
— Mam wrażenie, że zapominasz o jej drużynie marzeń. Nie wydaje mi się, żeby Katherine i ta druga chciały jej zgody z Klausem.
— Zatem trzeba się ich pozbyć.
I właśnie na takie zdanie Damon czekał, kiedy tylko ujrzał Petrovę w swoich drzwiach.
***
— Zebranie dotyczące operacji "Pokój" uważam za otwarte. Jak ma się piąty pułk piechoty? — Damon spojrzał na Bonnie, Matta i Tylera.
— Mógłbyś przestać z tymi wojskowymi nazwami? Jesteśmy w Mystic Falls i nie jest to ani tysiąc osiemset sześćdziesiąty trzeci, ani tysiąc dziewięćset czterdziesty trzeci — zirytowała się Caroline.
W mieście była czwórka osób, które należało od siebie odseparować: Klaus, Katherine, Faith i Genevieve. Pierwotnego należało odciągnąć od atakowania Salvatorówny, sobowtóra od pomocy jej, zaś wiedźmę przymusić do ściągnięcia zaklęcia łączącego. Bułka z masłem.
Elijah i Kol mieli zająć się bratem, Matt, Bonnie, Tyler i Georgina wiedźmą, Elena i Stefan Katherine, natomiast Rebekah, Caroline i Damon Genevieve.
Właśnie. Georgina.
Przypadkiem usłyszała, jak Stefan i Damon snuli plany spotkania. Mimo swojej nienawiści w stosunku do Klausa pragnęła, by jej przyjaciółka przestała się z nim kłócić. Dlatego dołączyła do drużyny marzeń.
— Powtórzmy plan — obwieścił twardo, zerkając wrogo na Forbes, na co ta przewróciła oczami — El i Kol odwracają uwagę Klausa, najlepiej by było, gdybyście go gdzieś wywieźli. Richmond powinno być odpowiednie — starszy przytaknął, natomiast Kol mruknął coś niewyraźnie pod nosem — Ta cała Martin codziennie o ósmej wychodzi na kawę, wtedy Tyler ją wepchnie do Grilla, którego Matt tego dnia nie otworzy, a Georgina będzie ładnie stosowała swoje zagrywki psychologiczne. Bo z tego robiłaś jakieś tam zaliczenie, nie? Świetnie. Tam z pomocą Bonnie każecie jej ściągnąć to zaklęcie łączące Klaus i moją siostrę. Stefan pisze do Katherine, mówiąc, że chce się z nią spotkać. Przytrzymujesz ją, a Elena ją zagaduje. Pierce jej nienawidzi, będzie się z nią kłóciła choćby do końca świata. Ja i blondyny więzimy Genevieve i robimy wszystko, aby wróciło jej człowieczeństwo.
— Tylko jedno pytanie. Jak zamierzasz to zrobić? I nie pytam nawet o wrócenie uczuć. Jak chcesz ją złapać? — odezwała się ponownie Forbes.
— Mam zioła usypiające wzmocnione zaklęciem. Przyłożyć je do nosa i ofiara leży — odpowiedziała jej Bennett.
— Czyli wszyscy wszystko wiedzą? — ucieszył się Salvatore. Klasnął w dłonie widząc, jak pozostali kiwają twierdząco głowami.
***
Minęły trzy dni od pamiętnego tańca w świetle księżyca. Z samego rana, na tej samej łące, pojawili się panna Salvatore i pan Mikaelson. Ona z triumfem na twarzy, on z kpiącym uśmieszkiem.
Sam Bóg mógłby rzec, że w historii nie było dziwniejszych wrogów. Robią sobie na złość, cierpią przez siebie, a potem jak gdyby nigdy nic się spotykają. Lecz wziąwszy pod uwagę charakter i temperament tych dwojga, nie było innej możliwości.
Podeszli do siebie i o dziwo nie zaatakowali, nawet nie krzyczęli. Może to rześkie, poranne powietrze daje takie efekty?
— Lubię zimę — stwierdził, podziwiając śnieżny krajobraz.
— Nie ma w niej nic do lubienia. Krew zostaje na śniegu, trzeba ubierać się w kurtki, a dziesięciolatkowie rzucają w ciebie śnieżkami. Koszmar! — narzekała wampirzyca, kopiąc biały puch.
— O tak? — spytał zaczepnie.
Schylił się i szybko uformował ze śniegu kulę. Rzucił nią w kierunku brązowookiej - trafił w policzek. Na jego nieszczęście nie pozostawiła tego bez odwetu. Także zrobiła śnieżkę, lecz większą i rzuciła nią w "miejsce poniżej pasa" Klausa. Uśmiech szybko z szelmowskiego zmienił się na kwaśny.
— Urgh, po co miałem tutaj przyjść?
O czwartej rano otrzymał od niej SMS-a, w którym chciała, żeby o świcie zjawił się na tej polanie. Oczywiście nadal sobie dokuczali, zabijali i mocno irytowali. Ostatnio weszli chyba na wyższy poziom, bowiem większość książek z biblioteki Mikaelsona wylądowała w rzece, a spora część garderoby Genevieve zajęła się ogniem.
— Słuchaj, Nik oboje mamy do siebie uraz. Jesteśmy czymś na kształt wrogów, bo prawdziwi wrogowie nie umawialiby się na pogadanki o świcie. Lubię ten tryb życia, bo przynajmniej się nie nudzę i mogę się na czymś wyżyć. Jednak w kościach czuję dziwne przeczucie, że nasze rodziny przestawają być temu tak obojętne jak wcześniej. Dobra rada: ty popilnuj swojego rodzeństwa, a ja uczynię to samo w przypadku mojego — zaproponowała twardo.
— Aż tak bardzo lubisz działać mi na nerwy? — wyszczerzył się.
— Tak.
— Zatem niech ci będzie. Ale... Gdyby oni faktycznie coś planowali, a my nie zdołalibyśmy ich powstrzymać, jak myślisz - co chcieliby zrobić? — zadał jej pytanie na odchodne.
— Uwięzili, torturowali - psychicznie i fizycznie, wywoływali halucynacje... — wymieniała, jakby mówiła o rodzajach sernika — Och, no weź - ty nigdy tego nie robiłeś, kiedy chciałeś osiągnąć cel?
Przewrócił oczyma i poszedł w swoją stronę. Ile by dał, żeby Genevieve była zwykłą wampirzycą - podatną na werbenę, słabszą od niego... Nie wiedział nawet, jaki jej amulet odpowiada za ochronę przed słońcem, choć stawiał na pierścionek lub naszyjnik. Jednak Salvatore w każdym calu różniła się od wampirów, które spotkał do tej pory. Żaden nie miał tylu tajemnic, asów w rękawie i informacji, jakie posiadała ona. Jego nemezis, a wcześniej sprzymierzeniec. Genevieve Vivianne Salvatore.
Obrócił się, aby sprawdzić, czy też już poszła. Ludzkim tempem kierowała się w stronę pensjonatu. Zawiesił na niej wzrok, lecz po kilku chwilach go odwrócił. Jak gdyby został porażony.
Ta dziewczyna sprawiała tyle problemów...
Tymczasem brunetka doszła do domu czterdzieści minut później. Poruszając się normalnym krokiem - człowieczym, droga nie była aż taka krótka. Drobna wędrówka od czasu do czasu nie zaszkodzi godności żadnego wampira.
Wszedłszy do domu poczuła zapach śniadania. Jako że był styczeń, słońce wstawało dość późno - kiedy powróciła, wszyscy domownicy byli już na nogach. O dziwo tym razem boczek smażyła Petrova.
— Jest i mózg operacji. Co słychać? Byłaś na schadzce? — męczyła ją pytaniami na powitanie.
Pierce nie pomagała Salvatorównie bez powodu. Po pierwsze: jakby nie patrzeć, sama ją wpakowała w wojnę z Klausem, po drugie: zawsze chciała oglądać jego cierpienie, po trzecie: każda okazja, aby wkurzyć braci Salvatore i Eleną Gilbert jest dobra. Aczkolwiek nawet ona - mistrzyni manipulacja, ćwicząca swe techniki od wieków, wolała nie pytać o wszystko, co robiła Genevieve. Mistrzowie zawsze boją się, że uczniowie ich pobiją. A ona zrobiła to już dawno, kiedy to rozpracowała całą strategię Petrovej w pięć minut, podczas picia brandy kilka miesięcy przed wdrożeniem prohibicji w Stanach.
Salvatore miała mroczne sekrety, mroczniejsze od sekretów Katherine.
— Poszłam podziwiać wschód słońca z wiewiórkami. Chciałam wypytać, czy już planują zamach na Stefana — odparła sarkastycznie.
Faith nie powstrzymała się od prychnięcia.
Może stała obecność czarownicy wydawała się zbędna, lecz to ona połączyła życie Genevieve z życiem Klausa na jej korzyść. To ona wzmocniła zaklęciem domowe zapasy wilczego ziela tak, że po kilku kroplach nawet Klaus myślałby, że jest bliski śmierci. I to ona połączyła ze sobą życie hybryd Klaus (nie licząc Tylera), dzięki czemu wszystkie mogłyby umrzeć za jednym zamachem. Jednak o tym Mikaelson jeszcze nie wiedział.
— Jak ci idzie z Tony'm? — rzuciła brązowooka, siadając przy stole.
— Młody, naiwny, niezbyt mądry. Nie mam pojęcia, gdzie Klaus go wynalazł — prychnęła, odwracając mięso.
Tony Simmons był jedną z hybryd Klausa, prawdopodobnie najmłodszą. Miał jakieś szesnaście lat, jednak nie chodził do szkoły. Po kilku "obserwacjach" mieszańców, Petrova stwierdziła, że Simmonsa traktują jak dziecko i dają proste rozkazy. Całymi dniami zazwyczaj siedział w leśniczówce i nic nie robił. Nie miał bladego pojęcia co zrobiła ani jak wygląda Katherine, słyszał o niej tylko w opowieściach. Wampirzyca przedstawiła mu się jako Lexi Branson, przyjaciółka Salvatorów, dlatego ukrywał, że ma z nią kontakt. Pierce go w sobie rozkochała i ta da! Owinęła go sobie wokół palca.
— Biedny dzieciak. Sama pamiętam, jak ja łamałam serca zbyt emocjonalnym nastolatkom... — Martin starła niewidzialną łezkę spod oka.
— Ja, bynajmniej odkąd jestem wampirem, zawsze brałam się za wiek studencki — przyznała Salvatore — Chociaż... zdarzyło mi się mieć kilku starszych.
— Zapomniałam z kim mam do czynienia... — westchnęła wiedźma.
— Hej! Ja przynajmniej nie rozkochiwałam ich w sobie — Genevieve popatrzyła przy tym na Katerinę.
— Kiedy ma się tyle lat na karku co ja, sumienie odchodzi w niepamięć — broniła się.
Zrzuciła boczek z patelni na talerz. Martin tymczasem wykonała kilka ruchów ręką i jajka same wyleciały z gorącej wody, trafiając na ich talerze. Sobowtór wystawił jej język, jednak nie powiedział nic na ten temat.
— Jakie plany na dzisiaj? — zagadnęła właścicielka domu.
— Ja zaraz po śniadaniu lecę do kawiarni. Nie to, że nie pasuje mi wasz ekspres do kawy, po prostu tam przyrządza ją jakiś Kanadyjczyk z akcentem, który zrobił kursy baristy — wytłumaczyła się czarownica.
— Ta, ja też się zmywam. Przez "przypadek" rozlałam jakiś sekretny koniak Damona i nie chcę mi się słuchać jego jęczenia, kiedy wróci — objaśniła.
Genevieve zmarszczyła brwi.
— "Wróci"? Wyszedł gdzieś? Stefan też?
— Albo z samego rana, albo w nocy. Nie widziałam, żeby wychodzili, bo Stefana też nie ma — zaakcentowała "li" — Tej twojej koleżaneczki też nie ma.
— Georginy? — zdziwiła się. Przez większość czasu rudowłosa siedziała w pokoju. I to nie z powodu nakazu, a z własnej woli.
— No przecież mówię — upewniła ją Martin.
Przestała na moment jeść i zastygła w bezruchu. Jej przeczucie, zdaje się, jej nie myliło. Coś się dzisiaj wydarzy. Tylko nie wiedziała jeszcze co.
Paręnaście minut później obie intrygantki opuściły rezydencję, zostawiając Genevieve samą. Po dosłownym "wrzuceniu" naczyń do zmywarki, usiadła na fotelu w salonie. Cały czas miała złe przeczucia. Dotknęła swojego krwistoczerwonego brylantu, noszonego przez nią na szyi.
Tak na wszelki wypadek...
— Protectum emoria, sante liria qautorgia. Allianum magorda, sefiano chorda... — szeptała z zamkniętymi oczami, ściskając wisiorek. Język wiedźm znała całkiem dobrze.
I jakby była jasnowidzem, o ósmej czterdzieści pięć coś wywołało hałas w salonie. Albo raczej ktoś. Przekręciła lekko głowę w bok. I wtedy właśnie ktoś próbował przytrzymać ją w miejscu. Szybko jednak się obróciła i mocno kopnęła tę osobę w brzuch. A tą osobą był jej brat.
Super.
Nie był sam. Zaraz ktoś popchnął ją mocno na ścianę. Osoba o blond włosach. Rebekah ze wściekłą miną. Jednak żadna wściekła mina świata nie dorównywała teraz tej, jaką przybrała Genevieve. Furia wręcz emanowała od każdej cząstki jej ciała, o ile było to możliwe. Wysunęła kły, ujawniła demoniczne oblicze.
Lecz gdy miała już pobiegnąć na przyjaciółkę (tak, pomimo wszystko wciąż nią była), kolejna burza jasnych włosów ją zaatakowała. Caroline. Ona także miała wysunięte kły. Chciała kopnąć wampirzycę w brzuch, podobnie jak ona Damona, lecz brunetka ją uprzedziła. Ruchem jednej dłoni rzuciła nią aż na piętro.
W amoku próbowała podciąć nogi pierwotnej, acz Damon już się podniósł. Przytrzymał ją mocno za ręce za jej plecami. Chciał podtrzymać tą pozycję, dopóki Caroline nie przyłoży jej tej magicznej szmatki do nosa. W międzyczasie jego młodsza siostra zdołała wykopać Rebekę za okno. Dosłownie. Odbiła się od ciemnowłosego i obiema nogami wyrzuciła Rebekę z salonu, tłukąc przy tym szyby w dwóch oknach.
Jednak Damon jakoś ją utrzymał, a Caroline przycisnęła nasączoną zaklęciem szmatkę do jej nosa i ust, jak to robią porywacze. Brązowooka zasłabła.
Stop. Udała, że słabnie. "Mieć zawsze as w rękawie" to dla niej zasada, nie przysłowie.
***
Wychodząc z kawiarni, Faith stwierdziła, że ten Kanadyjczyk naprawdę umie robić dobrą kawę. I jest całkiem przystojny, ale to tylko taki bonus. Przechadzała się chodnikiem, pijąc macchiato z papierowego kubeczka. To miał być dobry dzień. Kilka zaklęć działających na szkodę tego łajdaka, denerwowanie braci Genevieve... Nic specjalnego.
Jednak przechodząc koło Mystic Grilla zdumiała się, że był zamknięty. O tej porze zazwyczaj ludzie jedli tam śniadania, czasami pijąc kawę. Bo kawiarnia - chociaż miała lepszą - miała także droższą i nie miała w ofercie śniadań, a ciasta. Nie dostrzegła nikogo wewnątrz. Choć... czy tam palono szałwię?
Niespodziewanie poczuła czyjąś dłoń na swoim przedramieniu. Była nieskupiona, nietrudno było ją więc wciągnąć do środka. Została pociągnięta aż do baru, zaś "właściciel" ręki zaryglował drzwi i zasunął rolety. Jakiś czarnowłosy nastolatek, najprawdopodobniej wampir lub wilkołak. Albo to i to, znając to miasto.
Zaśmiała się i zaczęła recytować głośno zaklęcie.
— Obscuro femento, sadriago dechen..
Na jej dłoniach w mig znalazły się kajdanki uniemożliwiające jej posługiwanie się czarami. Ekstra, uznała w myślach, lepiej być nie mogło.
Kajdanki zapiął pewien blondyn, także nastolatek. Przewróciła oczami na "rycerstwo" i głupią odwagę młodzieży w tym miasteczku.
Zaśmiała się.
— Salvatore ostrzegała mnie przed dzieciakami myślącymi, niż mogą więcej niż naprawdę. Czekam na wasze żądania. Mam odegnać jakiegoś ducha? Przywołać? A może spalić się na stosie? — prychnęła sarkastycznie.
— Wystarczy zdjęcie zaklęcia łączącego Klausa i Genevieve — oznajmił ciemnowłosy, krzyżując ręce na piersi.
Wtem go rozpoznała. Tyler Lockwood - mieszaniec, którego panna Salvatore jakimś cudem chciała ocalić od rychłej śmierci.
— Może mam jeszcze zgasić słońce?
Pomimo że zaklęcie to było bardzo przydatne i pomysłowe, musieli je zdjąć. Klaus w życiu nie przystałby na zgodę, jeżeli czar wciąż by działał.
— Nie trzeba, tylko tyle. No, mogłabyś jeszcze dorzucić coś na szybszą przemianę w wilkołakaaa.... — przeciągnął, widząc miny pozostałych — ale to nie jest konieczne.
— Pozwólcie więc, że was oświecę. Zaklęcie zostało rzucone w bardzo niekonwencjonalny sposób. Zupełnie niecodzienny, mogłabym rzec. Bowiem prowadzącą nie byłam ja, a Genevieve. Wiesz chyba o co chodzi, bo jesteś tu czarownicą, nie? — spojrzała na Bonnie, która naburmuszona pokiwała głową — Właśnie. Poza tym było to zaklęcie zawierające krew, a to jak wiadomo jest najsilniejsza znana czarownicom substancja łącząca. Magazynem dla energii była rzecz należąca do panny Salvatore, a zapewniam — zaśmiała się niezdrowo — nikt z was tego nie zdobędzie. Nawet ja. Jedynym sposobem byłoby zatem wyrzeczenie prowadzącej, która to musiałaby to odczynić. Och, a krew tej nieszczęsnej hybrydy musiałaby wyparować na ziemi przesiąkniętej kościami pełnych nadziei. Substytut nie istnieje — oświadczyła głośno i wyraźnie z kpiącym uśmieszkiem.
Tyler zaśmiał się bezczelnie.
— Bonnie, weź coś powiedz, bo nie uwierzę, że jakakolwiek wiedźma robiłaby coś bez zabezpieczenia.
Bennett miała jednak pusty wzrok.
— Jeżeli to co mówi jest prawdą, jeżeli prowadzącą czar jakimś cudem była Genevieve, a krew jest w należącym do niej przedmiocie... Przykro mi, nie mogę nic zrobić.
Obecna tam rudowłosa zmarszczyła brwi i szturchnęła lekko Bennett.
— Mogłabyś mi to jakoś... wytłumaczyć?
Bonnie uśmiechnęła się lekko - nareszcie ktoś chciał wiedzieć coś więcej o magii, nie tylko prosił ją o użycie jej. Natomiast Faith przewróciła oczami.
— Używanie magii jest bardzo złożonym procesem, głównie przez wiele kombinacji oraz to, że właściwie w każdej chwili ktoś może odkryć w niej coś nowego. Do wielu zaklęć używa się krwi, rzuca się je w określonych miejscach przez daną liczbę osób... To wszystko czynniki wpływające na siłę czaru. Im silniejszy, potężniejszy czar, tym więcej trzeba czynników. I magii. Bo czarownice odróżniają się tym, że mają w sobie moc magiczną - energię, i potrafią jej używać. Im więcej w nich magii, tym mniej potrzeba czynników. Łapiesz? — delikatnie przytaknęła — Podstawowymi terminami w czarach są: osoba bądź osoby prowadzące, czyli osoby wymawiające zaklęcie, przedmiot lub osoba magiczna, to oni dają energię potrzebną do zaklęcia, a w przypadku silniejszych czarów także magazyn energii - coś, co to wszystko spaja i utrzymuje. Osobą prowadzącą wcale nie musi być czarownik, lecz w prawie w każdym przypadku tak jest. Bo jeśli jakiś czarownik użyczy komuś swojej zdolności kierowania magią, każdy będzie w stanie rzucić zaklęcie. Czyli Genevieve mogła to zrobić. Ten przedmiot czy osoba magiczna to taki przekaźnik mocy - ktoś lub coś posiadające w sobie magię, lecz niepotrafiący nią kierować. Często zaklęty przedmiot albo po prostu osoba nadprzyrodzona. Natomiast magazynem energii może być właściwie wszystko. Jeśli się go nie posiada, czar po rzuceniu po prostu się łamie - jest zbyt silny, żeby utrzymał się osoby prowadzącej.
— Długi jeszcze będzie ten wykład? Uczyłam się tego jako sześciolatka — podkreśliła Martin, siedząca gdzieś z tyłu. Bonnie się tym jednak nie przejęła.
— Skończony — odrzekła twardo, bo patrzyła wtedy na Faith.
— A gdybyśmy miały magazyn? — spytała niepewnie niebieskooka wampirzyca.
— Wtedy... wtedy mogłybyśmy myśleć o zdjęciu zaklęcia. O ile, oczywiście, ona nie kłamie.
Druga czarownica wystawiła złośliwie język.
— W tej sprawie akurat nie. Ale i tak w życiu go nie zdobędziecie.
— Bo? — prychnął Lockwood.
— A czy gdyby była nim góra, zdołalibyście ją przenieść?
— Jeśli jest nim góra, pofatygowalibyśmy się do niej.
— To nie góra, tylko coś, czego nasza Genevieve strzeże jak... oka w głowie — z niewiadomych dla nich przyczyn, Faith zachciało się śmiać — Prędzej przenieślibyście górę niż jej to odebrali.
Nikt się nie odezwał. Mówiła to pewna swego, przekonana swoich racji. Mało prawdopodobnym było, że kłamie.
Jak zawsze - Genevieve była o dziesięć kroków przed nimi.
***
"Obudziła się", siedząc związana na krześle. Otworzyła oczy, wielokrotnie przy tym mrugając i popatrzyła na trójkę wampirów ewidentnie chcących nagłej śmierci. Zmierzyła ich gniewnym spojrzeniem, jednak oni nic sobie z tego nie zrobili.
Jeszcze ją popamiętają.
— Nareszcie się obudziłaś. — Damon uśmiechnął się do niej krzywo, po czym zerknął na stojące obok niego blondynki.
— Et tu, Brute, contra me[1]? — brunetka z żalem spoglądała w zimne oczy pierwotnej. Lecz jej wyjątkowo ciepłe, wzbudzające poczucie winy spojrzenie spowodowało, że musiała je odwrócić.
Można powiedzieć, że Rebekah była bezduszna. Nie miała wyrzutów sumienia, była lekkomyślna, mściwa... Jednak nie zdradzała swoich przyjaciół, a bynajmniej nie z własnej woli (ekhem... Niklaus... ekhem...). Dlatego, acz chciała zgody pomiędzy przyjaciółką a bratem, nie chciała patrzeć jej teraz w oczy. Była jej nawet wdzięczna, że dołożyła Klausowi. Od wieków nikt tego nie robił. Ale spalona garderoba...
— Ta wojna musi się skończyć. Musisz przywrócić swoje człowieczeństwo i dać sobie z tym spokój — przemówiła druga blondi hardo. Trochę zbyt hardo jak na osobę, która ledwie ją znała.
Genevieve parsknęła śmiechem.
— Po pierwsze, złotko, to ja nic nie muszę. Ewentualnie mogę. Po drugie, skąd przypuszczenia, że wyłączyłam uczucia? Skąd w ogóle domniemania, że mam uczucia? — odgryzła.
— Nie płaczesz, nie wpadasz... w furię — tutaj się jąkała, bowiem wiedziała, że mogła zaraz w taką furię wpaść — jesteś spokojna...
— Nie płaczę, nigdy. To możesz sobie odhaczyć, blondyneczko. Bez urazy, Bex — przeniosła wzrok na pierwszą, jednak ta przytaknęła spokojnie, za co została skarcona spojrzeniem przez Caroline — W złość wolę nie wpadać, bynajmniej tutaj, bo lubię ten dom, a spokojna mogę zaraz przestać być. Więc jeśli chcesz, żebym oszczędziła ci życie, radzę mnie w tej chwili wypuścić! — podniosła głos, mając wściekłość w oczach.
— Klaus mi powiedział, że wyłączyłaś uczucia... tamtej nocy. On na tym akurat dobrze się zna, a nie uwierzę, że w tym czasie zdołały ci od tak — pstryknęła palcami — magicznie wrócić. Jaka jest według ciebie na to odpowiedź?
— Ech... — westchnęła, jednakowoż nie z bezsilności, z umęczenia pytaniami. Głupimi — Klaus nie jest głupi, niestety trzeba mu to przyznać, wszak jest niesamowicie ślepy. Podstawiłabyś mu kurę przed nos, a on stwierdziłby, że to kogut. Mówią, że mężczyźni to wzrokowcy, ale do dobrego widzenia i tak potrzebują lornetki...
— Nie powiedziałabym, że to odpowiedź na to pytanie — zauważyła Forbes.
— Chcesz jej? Proszę bardzo! Nie miałam czego wyłączać, bo nie mam uczuć — oznajmiła powoli i prowokująco, jak to miała w zwyczaju Pierce. Tyle że Katherine nie robiła tego związana, a w pełni wolna. Kto jak kto, ale ona ceniła sobie wolność.
— Czy nie moglibyśmy przyspieszyć fazy wypierania i przejść do fizycznego napastowania? — mruknęła Mikaelson w stronę Damona.
— A myślałem, że bardziej irytowałbym się z Katherine... — westchnął, dopiero po chwili zdając sobie sprawę z tego, co zrobił. Wsypał. Już się domyśla, że nie była jedynym celem tego zamachu?
Zaśmiała się krótko, jakby czytała w jego myślach.
— Nie musicie się krępować. Wiem, że podzieliliście się na grupki i zajmujecie się każdą z nas.
A czego mógł się spodziewać?
— A myślałam, że przesadzacie... — stęknęła trochę wkurzona Caroline, ponieważ liczyła, że ich tajna misja jednak pozostanie tajną.
— Och, naprawdę myśleliście, że się nie domyślę? Skoro już pofatygowaliście się po mnie, nie zostawiłybyście Kath i Faith samych sobie. Pozwólcie mi zgadnąć, kto jest z kim. Hmm... Tyler i Bonnie na pewno są z Martin. Wiem, że Georgina też zniknęła rano, więc ją w to wciągnęliście, ale nie kazalibyście jej iść na Katherine, zatem... Jest z nimi. Może też Matt? Chłopaczyna ma dar włączania w Katherine żądzy mordu, pozostaje Faith. Za to do Katherine musieliście wysłać kogoś cierpliwego. Stefan, Elena i... Elijah?
— Z Elijah'ą się pomyliłaś — zacisnął usta Damon.
— Wysłaliście po Katherine tylko dwójkę? Ha, czyli podstawy strategii poszły w las. Naprawdę, gdyby nie to, że lubię być dwadzieścia kroków do przodu, dałabym wam z tego jakieś korki.
Caroline trzymała swoje pięści zaciśnięte, gdyż Genevieve miała talent to wyprowadzania jej z równowagi. Gdyby nie to, że stoją przy niej jej brat i najlepsza przyjaciółka, działałby nieco... agresywniej.
— Och, przymknij się! — rozkazała, wciskając jej do ust liście werbeny przez rękawice.
Brunetka nie zawyła z bólu, a po prostu je wypluła. Nie lubiła, kiedy między zębami jakimś cudem pozostają liście sałaty, a liście werbeny były z nimi porównywalne. Jej reakcja jeszcze bardziej rozjuszyła Forbes.
— Ma pierścień słoneczny czy kolczyki? — zagadnęła ochoczo do Damona i Rebeki, na co Salvatorówna parsknęła śmiechem.
— Chyba posuwasz się za daleko — skomentował to twardo ciemnowłosy.
— Nie! Pogrywa z nami, a wy jak zwykle tego nie dostrzegacie! Jeśli będziemy obchodzić się z nią jak z jajkiem, nic nie zdziałamy! — histeryzowała.
Z impetem rzuciła się do zrywania każdego elementu biżuterii siostry Damona. Począwszy od kolczyków, po bransoletkę.
— Och, no weź, tę mam jeszcze z Paryża... — prowokowała ją brunetka, kiedy Caroline ściągała ją z jej nadgarstka.
Lecz po odsunięciu rolety, skóra Genevieve nie zaczęła płonąć, jak to się spodziewała. Sama wampirzyca miała znudzony wyraz twarzy, jakby zamiast na "torturach", siedziała w kozie.
Blondynka odgarnęła jej włosy i dostrzegła jakiś wisiorek na jej szyi. Uśmiechnęła się do siebie i chciała go zdjąć, acz srebrny łańcuszek wywołał ból nie do opisania w jej ręce. Jak gdyby był wysmarowany werbeną i oblany wodą święconą.
— Co do..? — zdziwiła się, leżąc na ziemi pod ścianą.
— To? — brązowooka zerknęła błaho na naszyjnik, który teraz wydostał się spod jej bluzki — Zwykły wisiorek.
— Nie graj głupiej! — krzyknęła do niej Forbes.
— Więc ze mnie takiej nie rób — warknęła — Póki co mam czas i chęci, żeby się z wami podroczyć. To co następne? Wbijanie kołków w udo? Dawno tego nie robiłam — wyszczerzyła się złowieszczo, patrząc na brata i Mikaelsonównę.
Zerknęli na siebie porozumiewawczo. Lekko z nią nie będzie.
***
Kiedy Katherine mówiła, że się "zmyje", miała na myśli wycieczkę do leśniczówki. Tony już miał tam na nią czekać. Oczywiście wielka Katerina Petrova nie zadurzyła się w szesnastolatku, po prostu lubiła flirtować i romansować, a w tym mieście niestety nie mogła tego robić przez... Elenę Gilbert. Nawet w myślach to imię ledwo przechodziło jej przez gardło. Nienawidziła jej tak bardzo, jak to tylko możliwe. A nienawiść to pojęcie bardzo, bardzo rozległe.
Leśna chatka znajdowała się w centrum lasu na granicy miasta, kto wie - może nawet poza nimi. Był to zwykły, drewniany domek porośnięty mchem. W środku mieściła się wyłącznie kanapa, stary fotel, stolik i regał. Nie na książki, a konserwy i inne nieśmiertelne dania. Drwal lub leśniczy, którzy musieli tam mieszkać z najwidoczniej załatwiali swoje potrzeby na zewnątrz.
Weszła do środka z uśmiechem. Spodziewała się, że zobaczy tam odwzajemniającego uśmiech nastolatka, ale zamiast tego nikogo nie było w środku. Niemądrze zrobiła, stawiając krok w głąb. Drzwi zamknęły się za nią z hukiem, a przed twarzą stanął jej eks oraz dziewczyna wyglądająca tak samo. To robiło się nudne.
— Witaj, Katherine — odezwał się kasztanowłosy, stojąc wyprostowany.
— Żegnaj, Katherine — uśmiechnęła się do niego krzywo i chciała otworzyć drzwi na zewnątrz. Ten jednak skutecznie zablokował drogę ucieczki.
— Trochę sobie jeszcze tutaj posiedzisz — oznajmił oraz związał jej ręce liną obsmarowaną wyciągiem z werbeny. Brunetka jęknęła niegłośno.
— Skoro taki byłeś chętny rozmowy, trzeba było korzystać w domu.
Odpowiedział na to nieszczerym uśmiechem. Usadził ją na fotelu, na co prychnęła oburzona. Co za impertynencja!
— A ty co taka małomówna? Ucięli ci w końcu jęzor? — zwróciła się do swojej potomkini.
Ech... Świadomość, że była z nią spokrewniona jeszcze bardziej działała Katherine na nerwy.
— Wolę oszczędzać słowa na rozmowy z kimś lepszego pokroju niż ty — sapnęła Gilbertówna.
— Odezwała się święta — mroziła ją spojrzeniem — Po co właściwie tutaj jestem, hm? Nikogo ostatnio nie zabiłam, nie torturowałam, nie piłam krwi z żyły... Jak nie ja! Czego wy ode mnie chcecie!
— Ja chcę zgody pomiędzy moją siostrą a Klausem, ty tylko byś przeszkadzała, dlatego siedzisz tutaj.
Roześmiała się donośnie.
— I że niby ją też napadliście, tak? Och, Stef, zaczynam tracić w was wiarę. Nawet, jeżeli udałoby wam się ją schwytać, nic z niej nie wyciągniecie ani do niczego nie zmusicie. Nie znasz siostry?
Nie skomentował tego.
— Nikt nie jest wszechmogący, każdego da się pokonać. A ta wojna robi się irytująca! Wczoraj wywołali burdę w barze! Przedwczoraj odcięli prąd w całym mieście, a dwa dni temu w całym mieście na śniegu były ślady krwi! To musi się skończyć! — zadecydowała śmiało brązowowłosa.
— Klaus to osoba, której bałam się przez wieki. Genevieve jest osobą, której boję się od wieków. A nazywam się Katherine Pierce. Masz coś jeszcze do powiedzenia? Nie wiem co musiałoby się stać, aby ich ze sobą pogodzić. Nie zrobią tego choćby dlatego, że są najbardziej upartymi ludźmi jakich znam.
— Lecz nie są niepokonani, a ziarno niezgody zakiełkowało w Genevieve. Gdyby nie przyjeżdżała do miasta, żylibyśmy własnym życiem!
Salvatore zaszokowany spojrzał na swoją dziewczynę, oburzony jej zachowaniem.
— Genevieve, Genevieve, Genevieve... Wszystko przez Genevieve! Kiedy wreszcie dostrzeżecie, że nie tylko ona jest tutaj tą złą? I pragnę zauważyć, że gdyby nie ona, prawdopodobnie pół miasta byłoby martwe, a ty, Gilbert, zostałabyś prywatnym workiem na krew Klausa.
Czy Katherine właśnie stanęła w czyjejś obronie?
Stefan, nie chcąc po sobie znać, że słowa Eleny wytrąciły go z równowagi, zabrał głos i starał się brzmieć normalnie.
— Nie twierdzę — wymownie spojrzał na Gilbertównę — że wszystko jest winą mojej siostry, bo zrobiła wiele dobrego, odkąd tutaj przyjechała. Aczkolwiek nie każda jej... decyzja jest właściwa. I niekiedy trzeba ją... popchnąć w odpowiednim kierunku.
— Ją? — po raz kolejny się zaśmiała — Powiedzieć ci coś w sekrecie, Stefanie? Wiedziała, że nie zginęłam w grobowcu od lat 80. dziewiętnastego wieku. Nie powiedziała wam że żyję przez prawie półtora wieku, mimo tych żałosnych prób odratowania mnie. I waszej depresji. Jeżeli nie będzie chciała pójść w jakimś kierunku, to nie pójdzie. Nie jest typowym wampirem - rozwydrzonym o IQ nastolatka.
Stefan wpatrywał się w nią tępo. Nie miał pojęcia, że wiedziała. Przez tyle lat go okłamywała, ich okłamywała! Gdyby powiedziała to jeszcze w dziewiętnastym wieku, wszystko mogłoby potoczyć się inaczej...
Elena przełknęła głośno ślinę i zabrała głos, próbując mówić odważnie.
— Czyli sama przyznajesz się do bycia rozwydrzoną?
— Zwyczajne wampiry podążają za danymi zasadami: nie ujawniaj się, pij krew z umiarem, nie wychodź w dzień. Wampiry takie jak ja, czy na moje nieszczęście Klaus je łamią. Genevieve je tworzy.
— Zatem się jej boisz? — pytała znowu, widząc minę Salvatore'a.
— Boję się tylko śmierci, a ona może mi ją dać. Odpowiedź nasuwa się sama — odrzekła z kamienną miną. Chyba pierwszy raz widzieli Petrovę poważną, a w dodatku... przyznała się do strachu. To do niej niepodobne — Nie ufa mi, więc nie znam jej aż tak dobrze, ale wiem, że twoja siostrzyczka, Stefciu, ma kontakty, i to nie byle jakie.
Gilbert westchnęła głośno, po czym opadła na kanapę. To wszystko wydawało się takie nierealne...
***
— O tym już mówiliście, możemy przejść do dziecięcych wpadek? Wiecie, że gdy Damey miał dziesięć lat, wylał sobie wiadro z gnojówką na głowę?
Cóż, kiedy fizyczne tortury nie zadziałały (Caroline naprawdę długo siłowała się z tym naszyjnikiem, ale jej się to nie udało), przyszła chora na wpływanie na psychikę. Od jakichś pięćdziesięciu minut próbowali przekonać ją, że "agresja do niczego nie prowadzi, tym bardziej wojna". Rebekah naprawdę musiała się napić, żeby przeszło jej to przez gardło.
Jednakowoż Genevieve nie brała niczego na poważnie, nie wspominając nawet o normalnej konwersacji. Niestety, Damon wiedział, że z fazy trzeciej zaraz przejdzie do fazy czwartej porywania, więżenia bądź przetrzymywania Genevieve Salvatore wbrew jej woli.
Mówiąc krótko: faza pierwsza - "Dlaczego tu jesteśmy?", "Mam lepsze rzeczy do roboty", faza druga - namawianie do przestania jej męczyć, bo nic dobrego z tego nie wyniknie, faza trzecia - lekceważenie i nabijanie się z każdego słowa, faza czwarta - silny wybuch złości często kończący się poszkodowaniem innych, faza piąta - nikt jeszcze jej nie dożył.
— Nie mam już do niej siły... — jęknęła Forbes, patrząc w sufit.
— Więc przestań się przejmować — poradziła blondynka, leżąc bezczynnie na kanapie. Ona poddała się dwadzieścia minut temu.
— Myślałam, że zejdzie mi dłużej. To jak, skończycie z tą dziecinadą i się napijemy? — zasugerowała wesoło brunetka.
Damon miał już serdecznie dosyć upartej siostry. Nie chciał się do tego posuwać, bo mogło to rychło doprowadzić do fazy piątej, ale najwyraźniej było do konieczne.
Pokazał za plecami gest tak, aby nie ujrzała go Genevieve. Mikaelsonówna oraz Caroline posłały mu ukradkiem porozumiewawcze spojrzenia.
— Jak zawsze. Musisz pokazywać swoje humorki i udowadniać, że jesteś panią wszechświata! Oto i moja siostrzyczka w całej okazałości! Wredna, bezlitosna suka, jak się okazuje - gorsza od Katherine — sarknął ponuro, starając się grać jak najbardziej przekonująco.
Spojrzenie brązowookiej przygasło - nie spodziewała się takich słów ze strony brata. Chyba że...
— Byłaś moją przyjaciółką. Chciałam, abyś była. Koniec końców zaczęłaś się oczywiście przystawiać do moich braci i całkowicie zapomniałaś o mnie! Twój brat ma rację, bezduszna z ciebie istota — zaatakowała ją słownie niebieskooka.
— Przyjechała do miasta i od razu zaczął się szum. Genevieve to, Genevieve tamto..! Wszędzie się wciskałaś, próbując być nie wiadomo kim. Gwiazdeczka — prychnęła Caroline — Miasto bez ciebie było lepsze. — Miała zamiar ją opluć, jednak w ostatniej chwili się powstrzymała. Poddenerwować a rozjuszyć to dwie różne rzeczy.
— Gdyby tylko Stefan zdawał sobie sprawę z tego, jaka jest nasza siostra...
I wtedy się zaczęło.
Brunetka dosłownie sapała ze złości, mocno zaciskając zęby. Spuściła głowę, oddychając głęboko. Miarka się przebrała.
Wysunęła kły, przez co jej twarz przybrała demoniczny wygląd. Tym razem żyły chyba jeszcze bardziej się uczerniły, oczy mocno zaczerwieniły. Warcząc, odbiła się mocno od ziemi i rozłamała krzesło. Była wolna, wściekła i niebezpieczna.
Szkoda, że wampiry zorientowały się jak głupie było to posunięcie dopiero po fakcie.
Genevieve jednym, szybkim ruchem przygwoździła Caroline do ściany, mocno ściskając jej szyję jedną ręką. Drugą natomiast odepchnęła Damona na drugi koniec pokoju, kiedy to chciał ją powstrzymać. Nadal przypominając demona, poczęła mówić.
— Przez trzydzieści lat, dzień w dzień, godzina po godzinie wyłączałam i włączałam emocje. Granica między nimi zatarła się na tyle, że mogę przełączać guzik w mojej głowie w każdej sekundzie mojego istnienia, dlatego bywam... zmienna — wypowiedziała to z jadem w głosie. Złamała kark Forbes, przez co wampirzyca opadła na ziemię.
Stworzyliśmy potwora...
Tylko ta myśl wypełniała w tamtej chwili głowę Damona. Jeszcze nigdy nie widział jej w takim stanie, w takim amoku.
Rebekah liczyła na niespodziewany atak, acz Salvatore prędko ją odparła, także łamiąc kark. W jej oczach, mimo pozornej apatii, dostrzegła przed upadkiem odrobinę politowania.
Czarnowłosy cofał się do tyłu, ale krwiożercza bestia, do której utworzenia się przyczynił, również go dopadła. Nawet się nie opierał, nie miał szans, pomimo bycia w podobnym wieku. Rebekah nie miała, a była starsza od obojga razem wziętych.
Genevieve z wściekłością opuściła pensjonat. Pora odbić wspólniczki.
***
Wpierw udała się do lasu, do leśniczówki do której chodziła Pierce. Skąd wiedziała jak, gdzie i kto? Niełatwo stwierdzić.
Otworzyła z hukiem drzwi, by dostać się do Eleny, Stefana i co najważniejsze - Katherine. Stefanowi z zaskoczenia skręciła kark (jedna z jej ulubionych czynności tamtego dnia), z Eleną nic nie robiła. Nie miała ochoty użerać się jeszcze z nią.
Odwiązała głupio uśmiechającą się Petrovę.
— Nieźle sobie poradziłaś. Tobie też przydzielili kogoś irytujące...
— Nie teraz, Kath — przerwała jej ostro, po czym ruchem głowy nakazała wyjść z domku.
Cóż, to było... szybkie.
Pędem pospieszyły do miasta, gdzie jak burza wpadły do Mystic Grilla. Pierwszym, co rzuciło się Genevieve w oczy, była czarownica siedząca uwiązana na krześle, oblewana czymś sprawiającym jej ogromny ból. Wyszeptywała pod nosem jakieś słowa, mierząc oczami w górę.
Tyler Lockwood dość niechętnie wylewał na wiedźmę wiadro z wodą i ciemiernikiem - niewielu wiedziało, że ta roślina działa na czarownice tak, jak werbena na wampiry czy tojad na wilkołaki. Faith była bliska śmierci. Nie z powodu ran, a własnych chęci. Szeptała inkantację uwalniającą z wiedźm siły życiowe. Zaklęcie wymyślone, żeby na stosie nie umrzeć od ognia.
Natychmiast podbiegła do Lockwooda, żeby odciągnąć go od Martin. Odepchnęła go na sąsiednią ścianę.
Tymczasem podniosła spojrzenie, by zobaczyć pozostałych uczestników tej "akcji". W tym Georginę. Rudowłosa odwróciła głowę w drugą stronę. Bała się spojrzeć w oczy Salvatorównie. Natomiast ona nie chciała patrzeć w oczy jej.
Katerina uwolniła wiedźmę, tak jak Genevieve zrobiła to z nią. Tymczasem brunetka znalazła się przy Bonnie. Dłonie trzymała tak, że wystarczył malutki ruch, by skręcić jej kark.
— Uwierz, lepiej się nie ruszać — powiedziała jej do ucha — Czego chcieliście od Faith? JUŻ!
— Zdjąć zaklęcie łączące ciebie i Klausa — odpowiedział z przestrachem Matt. Obawiał się jej jak mało kogo.
— Zatem to tak... — puściła Bonnie — Brał w tym udział? BRAŁ?
Ciemnowłosy mieszaniec podniósł się z podłogi i odpowiedział na pytanie.
— Tak.
Myślał szybko, a ona nie rozwodziła się tak bardzo nad słowami. Była zbyt rozgniewana, aby to robić.
— Gdzie jest — syknęła, unosząc już szyję młodej hybrydy.
— Kol i Elijah mieli go wywieźć do Charlotte! — przekazał jej szybko słowa usłyszane na zebraniu.
Puściła go gwałtownie, po czym ponownie przemówiła. Tym razem milszym tonem.
— Kat, weź Faith do siebie — spojrzała na nią porozumiewawczo — i dopilnuj, aby powróciła do zdrowia. Ja — podciągnęła rękawy swojego płaszcza — muszę wziąć sprawy w swoje ręce.
Wyszła równie szybko, co weszła. Katherine także nie rozmyślała zbytnio, a wypadła z lokalu niczym błyskawica z Martin przełożoną przez ramię. Nie uśmiechało jej się kogoś niańczyć, ale... Z Faith rozmawiało jej się całkiem dobrze, a każdy sojusznik w kręgu czarownic jest dobry.
— Ty idioto! Czemu powiedziałeś jej, że Klaus jest w to zamieszany?! — wykrzyknął blondyn po jakimś czasie do Lockwooda.
— Wolisz, żeby zrobiła jesień średniowiecza jemu czy nam? — odpowiedział pytaniem na pytanie.
Nikt się już nie odezwał. Nie śmieli.
Lecz trzeba było jak najszybciej dogadać się z Damonem i Elijah. Inaczej naprawdę będą tu mieli jesień średniowiecza.
***
Po raz kolejny spotkali się kolejnego dnia wieczorem. Już nie w tym samym składzie - brakowało Elijah, który przebywał z Klausem w Charlotte. Nie zmieniało to faktu, że doskonale wiedział, co działo się w miasteczku. W końcu rozmawiał ze starszym z Salvatore'ów przez jakiś czas... i się dogadał.
— Czy to aby na pewno było mądre posunięcie? — spytała Forbes — To nie wzburzy ich jeszcze mocniej?
— Genevieve jest właśnie na granicy czwartej i piątej fazy furii, a atak słowny na Klausa podsyci obydwoje. Będą tak źli, że my nie damy sobie z nimi rady. Pamiętasz chyba, co zrobiła wczoraj moja siostra? — odrzekł Damon do blondynki. Pokiwała głową.
Cel uświęca środki...
— Lecz czy akurat oni będą idea...
Drzwi do posiadłości odremontowanej rezydencji Mikaelson otworzyły się gwałtownie. Dwie postacie przewędrowały z holu do salonu, gdzie siedziała nadprzyrodzona i uświadomiona w tych sprawach część miasta.
Rebekah burknęła coś pod nosem, zaś Kol rozłożył szeroko ręce i przybrał twarz najsztuczniejszy radosny uśmiech, jaki widział świat.
— Tristan, Aurora! Miło was widzieć po latach!
***
[1] I ty, Brutusie, przeciwko mnie?
PRZEPRASZAM. Tak potwornie przepraszam was za moją cholernie długą nieobecność! Usprawiedliwię się tym, że równy tydzień temu dostałam horrendalnie wysokiej gorączki i nie wychodziłam z łóżka do wtorku. Potem jeszcze zaległości i... Po prostu was przepraszam.
Teraz jak w kalejdoskopie - rozdział Klavieve, rozdział Genevieve, rozdział Klavieve, rozdział Genevieve. Pocieszę część z was tym, że wyrywamy się ze schematu i kolejne dwa rozdziały będą Klavieve. Jak ja pragnę dać wam 20 rozdział!
Ciekawostka dnia: książka ta liczy 808 stron typowo książkowych. Jak?
Do następnego xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top