XVI. "Spalone mosty"
Spokojnie, rozdział mniej emocjonujący od poprzedniego :P
***
W akompaniamencie syren straży pożarnej, wampir złożył na progu ciało rudowłosej nastolatki. Miała niecałe dwadzieścia lat. Ułożył je oparte o ścianę przy drzwiach i do nich zadzwonił. Czarnoskóry zmył się, kiedy tylko usłyszał czyjeś kroki.
Drzwi otworzył kasztanowłosy chłopak. Rozejrzał się dookoła, lecz nikogo nie ujrzał. Nie na poziomie jego oczu. Gdy spojrzał w dół, ujrzał Georginę. Nawet w mrokach nocy zdołał zobaczyć jak blada była. Jak trup.
Dosłownie.
Na jej szyi odznaczały się sińce, które u człowieka mogły oznaczać albo uduszenie, albo złamanie karku. Lecz te ślady wskazywały raczej na to drugie. Pod jej oczami widniał rozmyty od płaczu tusz, zaś dłonie były obtarte, do krwi.
Nie zawahał się nawet, aby wziąć ją na ręce. Przeniósł rudowłosą do salonu, na kanapę. Pod światłem lampy dobrze już widział, że wyglądała jak siedem nieszczęść.
Co się wydarzyło? I gdzie jest jego siostra?
***
— Wczoraj wieczorem, około godziny dziewiątej, w domu rodziny Mikaelson wybuchł pożar. Pochłonął on wszystkie pomieszczenia, a dym unoszący się nad posiadłością widać było z odległości dwóch mil. Przez całą noc strażacy ugaszali ogień, udało się im to dopiero o piątej. Wewnątrz, jak donoszą specjaliści z komisariatu i szpitala, znaleziono śladowe ilości benzyny. Dla policji to dowód, że było to podpalenie. Nikt z państwa Mikaelson nie wie, kim może być ów piroman. Wszelkie informacje o nim można przekazać na posterunku. Dobrą wiadomością jest jednak, że mury i szkielet dachu ocalały. Po gruntownym remoncie i oczyszczeniu z pozostałości po benzynie, rodzina znowu będzie mogła się wprowadzić.
Każdy z ciekawością przysłuchiwał się barowemu telewizorowi. Począwszy od licealistów, którzy przebywali tam tego sobotniego poranka, po seniorów. Wieść o akcji strażaków po części rozniosła się w nocy, pozostała część miasteczka dowiedziała się o tym rano z wiadomości. Na pasku od szóstej rano pisze "Podpalacz w Mystic Falls - pokrzywdzona rodzina".
Lecz Tyler raczej się z tego śmiał.
— Ha, a to ci dopiero. Wielka zła hybryda się doigrała. Ciekawe czyja sprawka jest to tym razem.. — parskał śmiechem, pijąc piwo.
— To ty nie wiesz? — zdziwił się Donovan. Upewnił, że nikt nie podsłuchuje i przybliżył do Lockwooda — Podobno to Genevieve... Klaus zabił wczoraj jej przyjaciółkę i jej brata.
— To oni nie są ze sobą?
Tym razem to blondyn zmarszczył brwi.
— Nie?
— Tak?
— Nie mam pojęcia o czym mówisz, Tyler, nigdy nie byli razem.
— Wyglądają — przyznał, na co to Matt się zaśmiał — No co? Widziałem ich obok siebie jakieś cztery, jak nie trzy razy i zawsze wyglądali, jakby mieli sobie zaraz wskoczyć do łóżka.
— Tyler!
— Mówię co widziałem! — podniósł ręce w geście obronnym — Moim zdaniem zaraz się pogodzą. Niewinna kłótnia kochanków.
— Koleś, on zabił jej przyjaciółkę, ona spaliła mu dom! — wydarł się w jego stronę szeptem.
— Każdy związek ma problemy
Matt miał ochotę przywalić mu w głowę.
— Jak Caroline z tobą wytrzymuje? — zaczął niechcący drażliwy temat.
— Nie pytaj mnie o rzeczy, których nie wiem i nie mam szans się dowiedzieć.
Czarnowłosy wziął jeszcze łyk złotego napoju, zanim na dobre wyszedł z baru. Korciło go, aby odwiedzić i jeszcze bardziej rozwścieczyć Klausa.
***
Bracia Salvatore sączyli u siebie burbona, siedząc w salonie i słuchając wiadomości. Ponadto czuwali nad młodą Woodrowówną. Stefan wyczuł, że dziewczyna miała w sobie przed śmiercią krew wampira. Ino patrzeć, a się obudzi.
— Hm, mógłbyś mi przypomnieć Stefanie, ile razy o naszej siostrze mówiono na takich paskach w ciągu ostatnich trzydziestu lat? — spytał wyniośle.
— Sześć — odparł, upijając kolejny łyk brązowego trunku.
Atmosfera była dość napięta, zważywszy na nocne wyczyny Genevieve. Jakby tego było mało, do tej pory nie wróciła do domu - nie mieli pojęcia gdzie jest. Afera z pożarem w domu pierwotnych prędko nie umilknie i dobrze by było, gdyby nareszcie wróciła. Z planem, jak to miała w zwyczaju.
I stało się. O dziesiątej rano pewna osoba jak burza otworzyła drzwi frontowe. Nie obracając się za siebie, wkroczyła pewna siebie do salonu. Głowę trzymała prosto, patrzyła przed siebie. Wyglądała jak modelka, idąca po wybiegu stworzonym z nienawiści.
— Drzwi i okna pozamykać, uzbroić się w werbenę i tojad, zakneblować Forbes i Gilbert — rozkazała z przekonaniem.
Chyba nawet caryca Katarzyna była mniej stanowcza.
W jej głosie nie słyszało się ani grama pozytywnych uczuć, jedynie nienawiść i zemsta. Była w swoim żywiole, miała szerokie pole do popisu i nie miała ludzkich emocji. Czego potrzeba więcej, aby osiągnąć cel?
— Genevieve, co ty, do cholery, wyprawiasz?! Do reszty postradałaś zmysły?! — zaczął głośno swoją śpiewkę Damon.
To była już ich taka mała tradycja - Genevieve coś przeskrobywała, Damon atakował ją, kiedy tylko weszła do domu, a Stefan próbował uspokoić tę dwójkę. K-o-s-z-m-a-r.
Odpowiedź na pytanie właśnie przeszła przez korytarz, zamykając usta wampirom. Miała tak samo stanowczą, zawistną minę co ich siostra, ale do tego na jej ustach gościł ten cyniczny uśmieszek, prawie nie opuszczający jej na krok.
— Witajcie, bracia — przywitała się namiętnie swoim kultowym tekstem.
— Katherine — zdołał tylko wykrztusić Damon, tłukąc w rękach szklankę.
Należałoby zacząć od tego, że Genevieve powinna nie widzieć Katherine od sześćdziesiątego czwartego. Byłoby to co najmniej logiczne. Przez półtora wieku wspierała braci, mówiąc, że Katherine musiała zginąć. Utwierdzała Damona, że pewnie już nie żyje. A teraz, jak gdyby nigdy nic, stała z nią w salonie.
Ale bądźmy szczerzy. Czy w zdaniu, gdzie jest zawarte już imię "Genevieve", słowo "logika" wraz jej odmianami miałoby prawo bytu? Raczej nie.
— Rozpakuję rzeczy — oświadczyła prowokująco w stronę Salvatorów. Wampirzyca jej przytaknęła i nalała sobie burbona do szklanki.
Podczas gdy Petrova zniknęła z pomieszczenia, Damon i Stefan zaczęli 'dręczenie Genevieve'. W skrócie "Pytamy cię jak, po co, z kim, gdzie i kiedy, choć i tak wiemy, że nam nie odpowiesz!". I gdzie tu logika? Jest Genevieve, nie ma logiki.
— Co ona tu robi?!
— Dlaczego ją tutaj przyprowadziłaś?
— Och, nie mam ochoty na szczegółowe tłumaczenia wam tego wszystkiego, więc powiem to krótko, jak Szekspir. Jesteśmy w stanie wojny! Potrzebni są nam sojusznicy, albowiem w innym wypadku krew nasza płynąć będzie ulicami tego miasta! Powstrzymajmy się więc od dawnych uprzedzeń i dajmy upust naszemu gniewowi, wykonując naszą powinność! Wrogowie nasi jeszcze nas popamiętają! Krew ich ulatywać z ran świeżo zadanych, łzy kapać ciurkiem na ich rozpacz, radość ich zniknie niczym śnieg na wiosnę! Nadszedł czas zapłaty! — recytowała, jakby była aktorem prosto ze sztuki ów poety. Wkładała w to taką pasję, że miało się wrażenie, iż słuchało się jakiegoś generała wojennego — Wyszło dobrze? Tak myślę, ale dla pewności powiem to jeszcze raz. Klaus mi podpadł. Bardziej niż zwykle. I nie skończy się to szybko, zatem radzę zrobić sobie zapasy i się tu zabarykadować. Bo prędko się to nie skończy — wysyczała jadowicie.
Jeśli Damon miałby wybrać swój największy dylemat w tamtym momencie, to zdecydowanie byłoby to "Mam się śmiać czy płakać?".
— Mamy rozumieć, że Katherine będzie tu pomieszkiwać? I.. koegzystować z nami? — zapytał w miarę subtelnie Stefan.
Ona jednak zamiast tego dostrzegła tylko sylwetkę swojej przyjaciółki. Leżała spokojnie na kanapie, jak księżniczka, można by rzec. Jej bracia musieli obmyć ją z krwi, która wcześniej tkwiła na jej policzkach i dłoniach. Miała jednak te same ubranie. Woleli jej nie przebierać - nie sądzili, że byłoby to coś, czego by sobie życzyła.
Brunetka uklęknęła przy niej i przyłożyła głowę do jej piersi, szepcząc ciche "Georgie".
Było jej tak przykro. Tak strasznie przykro, że to przez nią leżała teraz na tej sofie, a nie słuchała jakiegoś durnego wykładu. Była martwa po wieczność i nic nie mogło tego zmienić. Stanie się wampirem, a reakcja.. może być bardzo różna. Bowiem nie da się określić jaki stanie się człowiek po przemianie. Wampir czuł wszystko mocniej. Smutek, gniew, radość, miłość. Dla wampira zawsze, znaczyło zawsze, po wieki - po wieki. Nie sposób stwierdzić, jak się w tym kimś odnajdzie, nawet jeśli się go znało na wylot.
A ona ją znała.
Wiedziała, że jej ulubioną książką było "Wichrowe wzgórze", i że zawsze przy nim płakała. Wiedziała, że kochała czekoladowe ciasteczka i piekła je w drugą środę każdego miesiąca. Wiedziała, że jej marzenie było polecieć do Tajlandii. Wiedziała, że tolerowała tylko białe wino. Tak samo jak wiedziała, że nigdy nie wybaczy jej śmierci brata.
A nigdy, to dla wampira nigdy.
— Co z jej bratem? Co z Jordanem? — spojrzała na swoich braci, trzymając rękę rudowłosej.
— Nie wiemy. Ją ktoś przyniósł i położył obok drzwi, nie było nic o bracie.
Ten ból w jej oczach, kiedy to słyszała, to gładzenie ręki swojej przyjaciółki... Genevieve miała uczucia czy nie? A może granica między nimi zatarła się na tyle, że już sama decydowała o tym kiedy chce je mieć, a kiedy nie?
— Wyłączyłaś uczucia? — spytał z czułością Stefan.
Żył bez uczuć wiele lat, zbyt wiele, potrafił więc rozpoznać zachowanie takiego wampira. Ale jego siostra była tak trudna do rozpracowania...
— Może — rzuciła obojętnie, wstając.
— Tak czy nie? — uniósł się Damon. Jeszcze nigdy nie widział Genevieve z wyłączonymi uczuciami. Chyba. Zwykle tak dobrze skrywała, że wydawała się ich nie mieć, lecz z drugiej strony... Ech.
— Nawet jeśli, to co? Rozsądna, jestem zawsze, nie musicie mnie "odratowywać". Jeśli będę chciała, człowieczeństwo samo do mnie przyjdzie — żachnęła się i wyszła na zewnątrz, do Katherine.
Bracia spojrzeli po sobie zaniepokojeni.
— Przywiodła tutaj Katherine. Od kiedy Katherine i Genevieve się lubią? — zastanawiał się młodszy.
— Obawiam się, że to fatum długich imion. Katherine, Genevieve, Rebekah, Caroline... Każda z nich, nie zaprzeczysz, potrafi być suką. A taka Elena albo Bonnie? Bardziej boję się już Liz — oznajmił, nachylając się do niego.
— Twoje rozumowanie nigdy nie było zwyczajne, to muszę przyznać — odrzekł, odsuwając się od niego, Stefan.
— Chciałeś odpowiedzi? Proszę bardzo! Wszystko to wina cholernego Klausa... Teraz mamy w domu istny przykład "Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem", jesteśmy w stanie wojennym i nie mamy pojęcia, czego mamy się spodziewać! — wykrzyknął tak, że zapewne jego siostra i była dziewczyna to usłyszały. Bez wytężania słuchu.
— Nie wrzeszcz, na litość boską! — zwrócił mu uwagę i zaciągnął za rękaw do gabinetu. Zamknął za sobą drzwi — Ustalmy fakty. Czemu zabił przyjaciół Gen?
— Pojęcia nie mam. Pewnie mu jakoś podpadła.
— To jest raczej oczywiste. Może jakiś odwet za to ugryzienie sprzed tygodni? Podobno zemsta najlepiej smakuje na zimno...
— Od kiedy jesteś takim specjalistą w tej kwestii? Nie przypominam sobie, abyś na kimkolwiek się mścił — zaśmiał się czarnowłosy.
— Racja, ale w przeciwieństwie do ciebie słucham złotych myśli naszej siostry. A ona jest najbardziej mściwą, niebezpieczną i nieobliczalną osobą jaką znam. Bardziej niż Katherine i Klaus razem wzięci — wysyczał z zaciśniętymi zębami.
— Zatem, mniejsza o fakty, co mamy zrobić, geniuszu?
— Jakoś.. ugłaskać tych dwoje. Ja zostanę przy Gen, źle na nią działasz. Ty zajmiesz się Klausem, ewentualnie pospiskujesz z Rebeką — oświadczył.
Starszy już chciał się wzbraniać przed rozmówkami z Klausem, ale wiedział, że lepsze to niż wściekła Genevieve. Ponadto była z Katherine, a z nią zdecydowanie nie chciał się użerać.
— Niech ci będzie. Jakby nie wypaliło, uciekamy do Las Vegas na czas ich potyczek — dodał od siebie. Stefan zmrużył oczy i pokręcił głową — No dobra, zostaniemy. Chociaż wolałbym nie patrzeć jak Mystic Falls płonie...
— Nie.. aż tak źle nie będzie.
— Ognisko, tysiąc osiemset pięćdziesiąty siódmy — przypomniał mu, zakładając ręce na piersi.
— Cholera, musimy się spieszyć...
— Dziękuję!
***
Nie trzeba chyba mówić, jak bardzo Damon był poddenerwowany zmierzając do mieszańca. Jego siostra, rodzona siostra, tej nocy spaliła mu dom. Blondyn niezaprzeczalnie nie był w dobrym humorze, a to oznaczało, iż będzie jeszcze bardziej nieznośny niż zazwyczaj. O ile w ogóle to możliwe.
Lecz wpierw: co miał mu właściwie powiedzieć? "Hej, Nikki, sorry za siorę, ale ma trochę nierówno pod kopułą. Pogodzicie się?".
Raczej by nie przeszło.
Szedł w kierunku spalonej rezydencji, która teraz pewnie nie nadawała się do zamieszkania. Widział w jakim opłakanym stanie była, kiedy rano oglądał wiadomości. Lecz wtedy ogień sięgał dwudziestu metrów, dymiło się jak z elektrowni, a w tle wyły syreny. Może.. nie będzie aż tak źle.
I faktycznie, nie było.
Ściany stały się całkowicie szare, barierki balkonowe praktycznie odpadały, okna nadawały się tylko do wymiany, drzwi nie było, a w środku... W środku było pewnie jeszcze gorzej.
Z otworu, w którym kiedyś znajdowały się drzwi wyjściowe, dzięki Bogu wyszedł Klaus. Miał na głowie żółty kask budowlany, a w połączeniu z groźną miną wyglądał wręcz komicznie.
Już miał ochotę krzyknąć: "Hej, Bob, jak tam remont?!", ale w porę ugryzł się w język.
Pierwotny sam zauważył Salvatore'a.
— Jak śmiesz się tu pokazywać?! — zawrzeszczał, przy czym prawie ukazał swoje hybrydzie oblicze.
— Klaus, hej, Klaus! — wyciągnął przed siebie ręce, aby obronić się w razie potrzeby — Spokojnie. Wiem, że może jesteś odrobinę wkurz..
— Zastanówmy się, dlaczego?! Hm, może ponieważ twoja siostra spaliła mi dom?!
— Jeden dom wte czy wewte różnicy wielkiej ci nie zrobi — machnął na to ręką, acz mówił dalej — Posłuchaj, ty popełniłeś głupstwo, ona popełniła głupstwo...
— Wiesz, co tym razem zrobiła?! Dała Katherine drzazgi z BIAŁEGO DĘBU! — wyraźnie podkreślił. Bardzo wyraźnie.
— A wczoraj spaliła go razem z twoją siostrą! — poinformował go, dzięki czemu żądza mordu choć na chwilę zniknęła z jego twarzy — Pierwszym co zrobiła, kiedy dowiedziała się, że biały dąb istnieje, to zadzwoniła do twojej siostry i poszła go z nią spalić. Jeszcze zanim dowiedział się o tym Stefan. A ty wściekasz się, że dała komuś coś, co może cię drasnąć! Wielkie mi rzeczy, ja żyję w oceanie kołków z białego dębu! Może mnie zabić tamta sosna, ten patyk, krzesło z salonu, a jakoś nie planuję morderstwa na tych, którzy tego dotkną! Nie bądź taki przewrażliwiony!
Swoim monologiem zamknął Niklausowi usta. Nie przestał on jednak sapać z wściekłości, i streścił się jednym, niedługim zdaniem.
— Skoro jest taka dobra i chętna wybaczać, mogła nie palić mi domu — wysyczał, po czym wrócił do wnętrza willi.
Wampir zaklął pod nosem ciche "cholera" i już obrócił się w kierunku drogi powrotnej. Za nim pojawiła się jednakowoż niebieskooka blondynka, która w tej sytuacji mogła wiele zdziałać.
— Możesz w to wszystko uwierzyć? Jak on mógł.. jak ONA mogła..? — wzdychała, patrząc na ruiny dawnej posiadłości.
— Gdyby twój braciszek nie zabił psiapsiół mojej siostry, może ty miałabyś teraz gdzie mieszkać — odparł.
Dała mu z liścia i zabrała głos.
— To raczej ja powinnam się dziwić! Osobą, która zawsze wszystko składała do kupy była Genevieve. Łączyła nas w tę niespójną całość i chciała zgody. A wczoraj wieczorem ta sama osoba spaliła nasz dom! I to Klaus jest tutaj nieopanowany?
— Dom można odbudować, ze wskrzeszaniem jest już trudniej! Ponadto, wbrew woli tej rudej przemienił ją w wampira. Spróbuj to odkręcić!
— Nie powinna się była mścić w ten sposób! Mogła wcisnąć mu wilcze ziele do ust albo wykupić jego ulubiony kolor farby! Pożar ukarał nas wszystkich za czyny Nika!
— Ha, ciekawy jestem co ty byś zrobiła, gdybym zabił teraz Elijah'ę. Raczej nie byłoby to wylanie czerwonego wina na biały dywan. Owszem, podpalenie twojego domku nie było najlepszym pomysłem, ale nie o to w tym wszystkim chodzi, do cholery! W oczach twojego brata widziałem, jak zastanawia się nad odwetem. A Gen nie pozostawi tego bez odzewu. Trzeba ich jakoś ogarnąć, bo z tego miasta zostaną popioły! A fakt, że nasza siostra jest ukrytą piromanką nie poprawia sytuacji.
— Gen piromanką? — uspokoiła się na chwilę.
— Chicago, tysiąc osiemset siedemdziesiąty pierwszy. Jeden z największych pożarów w historii, przyczyny NIEZNANE — zaakcentował, uświadamiając jej w jak tragicznej sytuacji się znajdowali — Więc? Udobruchasz Klausa?
— Nie licz na wiele. Ja też nie jestem teraz w najlepszym humorze, męczenie się z Nikiem go nie poprawi — bąknęła, zakładając ręce na piersi.
— Czy ze wszystkich osób na świecie moja siostra musiała pokłócić się akurat z twoim bratem? — zadał sobie pytanie przed odejściem.
— Nie tylko tobie krąży to po głowie — stęknęła i wróciła do środka zniszczonego domu.
Zaś Damon udał się załagodzić sytuację wśród pozostałych kręgów Mystic Falls.
***
Katherine Pierce, a może raczej Katerina Petrova zdecydowanie nie była ulubioną osobą Stefana. Powiedziałby wręcz, że jej nie cierpi i pragnie jej śmierci, co poniekąd jest prawdą. Jednak od zabicia jej powstrzymuje go ten cholerny sentyment. I fakt, że od czasu do czasu potrafi być przydatna. Nie zmienia to aczkolwiek faktu, że jest niezwykle irytująca, wścibska i kłamliwa.
Lecz tego dnia wolał Katherine od swojej siostry.
Genevieve jest w istocie zacną personą, która ponad wszystko przedkłada bezpieczeństwo najbliższych. Co prawda jej metody bywają.. nie najlepsze w wielu sytuacjach, a humorki zgubne, jednak nigdy nie zechciałaby śmierci swoich braci. Do teraz.
Bo skoro tak naraziła się Klausowi, raczej chciała ich kresu iż życia.
— Katherine? Czy wieczorem mogłabyś poszukać jednorożca w zakazanym lesie i sprawdzić jak sprawuje się Simba jako władca? — zadała pytanie sobowtórowi, schodząc na dół, gdzie Petrova dogryzała swojemu eks.
Mają już szyfr? Świetnie..., pomyślał sobie Stefan.
Wampirzyca miała w zwyczaju stosować dziwaczne kody. Począwszy od rodzaju dania głównego na kolacji, przez kolor poduszek w salonie, po wymyślne nawiązania do literatury i kinematografii. Najgorsze było w tym wszystkim to, że nie sposób było odgadnąć ich znaczenie, jeżeli ta wcześniej ci go nie przedstawiła. I nie chodziło o to, że łączyła razem dziwne fakty, o nie. Często jej wyrażenia były odwrotnością tego, co chciała przekazać, ale często także znaczyły dokładnie to, co mówiła. Jedną wielką nie wiadomą było więc czy "oddaj" znaczy "oddaj", czy też "zabierz".
— Mogłabym — odpowiedziała, co zaskoczyło Stefana.
On i Damon - osoby, które podobno "kochała" musiały ją błagać albo targować się choćby o przyniesienie krwi z piwnicy, a ich siostra - osoba, której Katherine nienawidziła z wzajemnością, powiedziała słowo i od razu to robi.
Kogo jeszcze by dobrać, do drużyny marzeń? Może Mikaela?
O Boże, a jeśli ona go wskrzesi?
— Gen, powiedz, co planujesz? — zapytał od razu po wyjściu Pierce. Brunetka zmrużyła oczy. Chyba nie liczył, że zdradzi mu swoje zamiary — Ogólnie. Chcesz zabić Klausa, wykurzyć go z miasta, zdenerwować..?
Usiadła obok niego i uśmiechnęła się upiornie.
— Wiedziałam, że ta rozmowa nadejdzie prędzej czy później, bracie — zaczęła z przejęciem — Wyjaśnię to tylko raz, więc możesz przekazać to Damonowi. Co ja gadam, przecież i tak to zrobisz — zerknęła na niego porozumiewawczo. Fakt faktem - opowiadali sobie o prawie każdej konwersacji z Genevieve. Pomijali tylko te w temacie "Ktoś jest w łazience?" lub "Gen, gdzie jest moja skarpetka" — Jestem zła. Zirytowana tym, co mnie spotkało przez Niklausa. Co prawda przyczyniłam się do tego przez własną głupotę, lecz taką samą winę ponosi tu on. Czy kiedy coś sknocicie opieprzam was przed wylaniem burbonu? Tak. A on po prostu zabrał mi ten cholerny burbon, więc mam prawo być zła! A że on wprawdzie nie zabrał mi alkoholu, tylko zabił moich bliskich, nie przejdzie mi po winie i przeprosinach. Sprawy nie poprawia zaś fakt, że wciąż miałam mu za złe ugryzienie sprzed dwóch tygodni, bo ono, do cholery jasnej, bolało! Koniec rozważnej, wybaczającej i pomocnej Gen! I ani myślcie mnie hamować, bo dobrze wiecie, że nie dacie rady — wstała i pomachała mu palcem przed twarzą — Sama uznam, kiedy moja zemsta się skończy. A teraz, Stefanie, muszę...
Oddech. Głośny, głęboki oddech. Z jego powodu przerwała i natychmiast obróciła się w stronę kanapy, na której leżała panna Woodrow.
Dziewczyna gwałtownie podniosła się do pozycji siedzącej i brała głębokie wdechy. Rozglądała się wokoło, nie mając pojęcia co się dzieje. Wieczór, tajemniczy mężczyzna, łzy, Jordan.. I głośne chrupnięcie w karku. Złapała się za to miejsce, jednak już nie bolało. Było jak nowe, nigdy nie naruszone...
Niebieskie oczy przebudzonej spotkały się z brązowymi tęczówkami Salvatore. Genevieve podniosła się błyskawicznie z miejsca i objęła rudowłosą, kładąc głowę na jej ramieniu. To, że żyła, podniosła się...
Ale oznaczało to także, że nie zrobi tego Jordan.
— Gen? Co się.. Jordan.. Ja.. — nie wiedziała co powiedzieć. Już po chwili z jej oczu ściekały słone łzy rozpaczy, jaka wypełniała teraz głowę.
Chlipała w bluzkę brunetki, rękami ją obejmowała. Czuła się taka bezsilna. Była bezsilna. Skazana na życie po śmierci, bez brata, szansy na normalne życie... Dlaczego to tak bolało?
Salvatore z szokiem przyglądał się kobietom w objęciach. Może dla Damona priorytetem było dowiedzieć się, co Genevieve planuje zrobić, lecz Stefan pragnął się dowiedzieć, co stało się z uczuciami ich siostry.
Może to pierwszy raz, kiedy je wyłączała? Może robiła to tak wiele razy, że teraz coś się zepsuło? W duchu przeklinał się, że tak słabo zna swoją siostrę.
***
Genevieve i Georgina udały się do pokoju gościnnego, w którym miała dzisiaj nocować rudowłosa. Siedziały na łóżku po turecku i trzymały swoje dłonie. Niebieskooka nadal miała łzy w zaczerwienionych już od płaczu oczach. Mimo to uśmiechała się lekko, chcąc nareszcie przestać jojczyć.
— Nawet nie wiesz, jak bardzo cię przepraszam — mówiła chyba po raz setny panna Salvatore.
— Ja.. To nie twoja wina, nie chciałaś tego.. — powiedziała łamiącym się głosem i spuściła wzrok.
— Hej, nie zostawimy tak tego — położyła jej dłoń na ramieniu — Obiecuję, że pomścimy twojego brata, a Klaus Mikaelson na długo to zapamięta.
— Zapamięta? Chcesz, żeby.. żył? Przez wieczność parał się tym, że zniszczył mi życie?
Georgina nigdy się tak nie zachowywała. Była ułożoną dziewczyną, która praktycznie co niedzielę chodziła do kościoła. Po śmierci jej rodziców, ją i Jordana wychowywała babcia, a ta była bardzo pobożna. I o ile Jordan nie dał się wciągnąć w te gierki, tak jego siostra nawet to polubiła. Miała kogo obwiniać o śmierć rodziców, miała kogo przepraszać za zarzuty... Bóg to była jej ostoja, coś do czego zawsze może wrócić. A teraz.. teraz stała się jego największym wrogiem, demonem nocy. I już teraz zaczęła życzyć innym śmierci.
Mimo chwilowego zaskoczenia, zachowała spokój. Jej przyjaciółka nie była pierwszym świeżo przemienionym wampirem, z jakim miała do czynienia.
— Klausa i wampiry, które pochodzą od jego krwi łączy pewna.. więź. To Klaus dał ci swoją krew, prawda? — pokiwała lekko głową na tak — Jeśli zginie on, zginiesz i ty, bo jesteś z jego krwi. Tak samo jak moi bracia i ich przyjaciele. Nie możemy go zabić, ale sprawić, że pożałuje swojego czynu - jak najbardziej.
— Więc co mamy zrobić?
— Zacznijmy od tego, że jeśli w ciągu kilku godzin nie napijesz się ludzkiej krwi, umrzesz. Na dobre — dodała, starając się mówić to subtelnie.
— No tak.. Będę musiała pić.. krew. Jest odrażająca? — zapytała nieśmiało.
— Pierwszy raz - tak. Ale potem staje się dla ciebie jak narkotyk, który musisz zażywać. Dlatego trzeba się hamować i pić ją z umiarem, najlepiej z torebek. I taką będziesz też piła, dopóki nie nauczysz się pić z żyły.
— Miałabym pić krew.. z ludzi?
— Nie, sama praktykuję picie z torebek, jednak kiedy znajdziesz się daleko od domu, w małym miasteczku, głodna, nie sądzę abyś pędziła do szpitala po torebkę. Nie musisz zabijać, wystarczy mały łyk i perswazja.
— To brzmi tak..
— Głupio? Dziwnie? Niedorzecznie? — podsuwała jej zakończenia.
— Tak. Jeszcze kilka dni temu moim największym zmartwieniem były źle zdane egzaminy, a miesiąc wcześniej nie sądziłam nawet, że istnieje coś takiego jak magia i świat.. nadprzyrodzonych. Tymczasem teraz jest tu ze mną moja przyjaciółka, wampirzyca, a ja sama się nią staje. Mój brat jest.. Jordan. Gdzie on jest?! — uniosła nagle głos.
— Ja.. nie wiem. Ale obiecuję ci, że go znajdziemy. Ty zostałaś tu przyniesiona, więc.. Jordan musiał zostać.. w lesie.
— Przyniesiona? Co ty robiłaś w tym czasie?! — buchała emocjami niebieskooka.
— Podpaliłam dom Klausa — odparła nienaturalnie obojętnym tonem — Nawet mówili dziś o tym w wiadomościach.
— Ty.. co zrobiłaś? — myślała, że źle usłyszała.
— Georgie, jestem miła, ale do czasu. Jako wampir.. uchodzę za niebezpieczną, wiedzącą zdecydowanie za dużo manipulantkę. Kiedy ktoś mnie zdenerwuje, nie zgrywam matki Teresy. Nie jestem święta, a pewne.. rzeczy z mojej przeszłości zawstydziłyby nawet zbrodniarzy wojennych. Dlatego - tak, spaliłam jego dom i nie poprzestanę na tym.
— Aż boję się pytać.. — mruknęła, wstając — Zatem co teraz.
— Teraz.. — zaczęła Genevieve, podchodząc do swojej prywatnej lodówki. Wyjęła z niej torebkę krwi i pomachała nią ze sztucznym uśmiechem — trzeba coś zjeść.
Rudowłosej poszerzyły się źrenice.
— Trzymaj — wsadziła ją do jej ręki — Jak wiesz, są grupy krwi. Niektóre smakują lepiej, inne gorzej. To jest 0Rh-, najbardziej uniwersalna grupa. Ja osobiście przepadam za ABRh+, ale to już moje własne upodobanie. W piwnicy są pozostałe grupy, coś dla siebie znajdziesz.
Widok krwi nie przerażał Georginy, robił to fakt, że miała ją wypić. Sama dziewczyna uczyła się, aby zostać pielęgniarką, miała także już praktyki w szpitalu, zatem wiedziała jak.. otworzyć tę torebkę.
Przyłożyła ją do ust i powoli wypijała jej zawartość. Z każdą chwilą coraz bardziej łapczywie. Po kilku chwilach jednak, nie mogła dalej, choć w środku znajdowała się jeszcze czerwona ciecz. Genevieve zablokowała jej dostęp do dalszego spożywania posoki.
— Jeśli zagalopujesz się za pierwszym razem, potem nie będziesz mogła przestać — wyjaśniła i zabrała jej prawie pustą torebkę, a podała chusteczkę.
Niebieskooka przetarła usta, acz przerwała, poczuwszy ból zębów. Jęknęła i otworzyła usta. Jej górne trójki zamieniły się w wampirze kły. Dotknęła ich z obawą. Były takie.. ostre.
— Musisz je schować. G. Skup się na tym i spróbuj.
Rudowłosa wykonała polecenia Salvatorówny, a kły zniknęły. Powróciły za to trójki, mlecznobiałe i proste.
— Witamy w społeczeństwie wiecznie młodych — ukłoniła się brązowooka — Załóż to i chodźmy — wręczyła jej pierścień z błękitnym kamieniem szlachetnym.
— Co to? I dokąd? — pytała, spiesząc za przyjaciółką.
— To pozwoli ci chodzić w świetle słońca. A idziemy znaleźć Jordana.
***
Wampirzyce szły obok siebie przez las. Rudowłosa ubrana była w ciuchy Genevieve, jej poprzedni strój wyglądał jak z horroru. Niestety Georgina była znacząco wyższa od brunetki, dlatego sukienka, która sięgała do kolana Salvatore, na niej była odrobinę.. za krótka. A że spodnie odsłaniały całe łydki, już wolała ubrać suknię.
Po godzinie wędrówki, natrafiły na coś, czego jeszcze kilka dni temu tam nie było. Niedaleko klifu, obok którego Jordan.. zmarł, pod sosną rozkopano ziemię. Wbito w nią lichy krzyż, przez co grób wyglądał jeszcze tragiczniej.
Niebieskooka zapłakała, stanąwszy nad kopcem ziemi po części pokrytej śniegiem. Padła na kolana przed miejscem, gdzie spoczywał jej brat. Ukochany, jedyny brat. Jedyna osoba, jaka pozostała jej po stracie rodziców i babci.
— Georgie.. — Genevieve położyła jej dłoń na ramieniu. Ta jednak nie przejęła się tym, a otarła łzy spod oczu i wstała z gruntu.
— Nie. Nie zamierzam płakać, kiedy ten skurwysyn bawi się w pieprzonego Boba budowniczego, nie pozwolę, by bezkarnie chodził po ziemi! — zawyła, opanowując swój płacz.
Owszem, wiedziała, że jej przyjaciółka zareaguje w taki sposób, lecz.. Nie, że aż tak. Nigdy nie przeklinała i nie była mściwa. Aczkolwiek w tej sytuacji jest to raczej zrozumiałe.
— Ja również na to nie pozwolę, nie musisz się tym przejmować. Chcesz.. wyprawić mu pogrzeb? — spytała delikatnie rudowłosą.
— Nie — odparła, co wprawiło ją w zakłopotanie — Kto miałby na nim być? Ty i kto? Ciotka Clementine? Jednak nie pozwolę, by spoczywał w lesie, bez grobu. Nie zasłużył na to.
— Co zatem zamierzasz zrobić?
— Spalić jego ciało.Nie pamiętasz, jak nam o tym opowiadał? Ja powiedziałam, że chcę zostać pochowana na cmentarzu obok rodziców, a ty mówiłaś, że chcesz zostać skremowana. Na to Jordan, że on też, bo nie chce, żeby zżerały go robale... — zaśmiała się krótko.
Brązowooka skinęła głową. Faktycznie, taka rozmowa miała miejsce. I choć ten temat był tak poważny, tamte ich rozmowy wydawały się tak przyjemne... Nie mieli większych zmartwień. Zgadza się, Gen niezmiennie pozostawała wampirzycą, lecz nie musiała myśleć o tysiącletnich wampirach ani potężnych wiedźmach. Miała studia, przyjaciół...
A jednak nie chciałaby zmienić czasu tak, aby ona i pierwotni nigdy się nie spotkali. Aby Klaus i Elijah nigdy nie trafili do Mystic Falls, a Rebekah, Kol i Finn pozostawali w trumnach, tak jak ich matka. Przynieśli rozpacz i gniew do tego miasta, lecz razem z nią otworzyli też dla niego nowy rozdział. A przyszłości nie powinno się zmieniać nawet, jeśliby się dało.
— Masz zapalniczkę? — wysunęła pytanie niebieskooka.
Na posłaniu z drewienek i patyków, spoczywało blade jak śmierć ciało chłopaka z Filadelfii. Zwyczajnego chłopca, który nigdy nie miał zginąć w ten sposób. A teraz czekał na kremację.
— Nie będzie nam potrzebna — odrzekła i chwyciła w dłoń dwie gałązki.
Pocierała je o siebie przez chwilę, aż pojawił się ogień. Podpaliła nim drewno spod ciała brata przyjaciółki, w końcu i on zaczął płonąć.
Patrzyły jak płonie. Georgina nie kryła łez, zaś Genevieve... Nie płakała. Jak zwykle.
***
— Wracamy? — zapytała beznamiętnie rudowłosa, stojąc nad popiołami.
— Ja zostanę jeszcze chwilę. Trafisz?
Dziewczyna pokiwała lekko głową i pokierowała się wampirzym tempem (którego swoją drogą nauczyła ją Genevieve, kiedy się tu kierowały) w stronę pensjonatu Salvatore.
Kilka chwil później obok zamrożonej w ciele dziewiętnastolatki kobiety stanął blondyn. Patrzył na pozostałości po płomieniach z lekkim uśmiechem, nazbyt odważnym, można by rzec. Zerknął z boku na dziewczynę, której mina była teraz kamienna. Nie dało się z niej odczytać nic.
Nic.
— Pożegnałyście się ze swoim małym przyjacielem, jak widzę. To był chyba jej brat, nieprawdaż? — udał przejęcie.
— Był — odparła niewzruszenie i spojrzała w końcu na pierwotnego — I uwierz, gdybym tak nie lubiła twojego rodzeństwa, odpłaciłabym ci się tym samym.
— Spaliłaś mi dom, nie wystarczy? — zaśmiał się ironicznie.
— Nie — skomentowała z pełną powagą, co zmniejszyło uśmiech mieszańca.
— A więc wojna?
— Wojna — odparła lekko, jak gdyby mówili o zakupie pietruszek na przecenie.
— Nie masz mi nic więcej do powiedzenia? Zrozumiałym jest, że raczej mnie nie przeprosisz, ale żadnego krzyku, płaczu, śmiechu? Nic?
— Nic — rzuciła, wpatrując się w ziemię.
— Czyżbyś straciła swój temperament? Ach, nie, już widzę. Wyzbyłaś się uczuć. Chyba. Nie płaczesz. nie wrzeszczysz...
— Chcesz, abym się wypowiedziała? — podniosła głos i spojrzała mu prosto w oczy. Jej spojrzenie w pierwszym momencie go zmroziło, lecz prędko postarał się powrócić do lekceważącej miny — Proszę bardzo, Klaus. Machina zaczęła się wiele miesięcy temu, a ogień, jaki wywołaliśmy wzbierał się od dawna. Ta chwila musiała nadejść, więc jestem opanowana. Wiem co nas czeka. Co czeka ciebie.
Schyliła się, aby podnieść małego, srebrnego jelenia. Zawieszka, którą dała Jordanowi na święta, cała wysmarowana i prześwięcona werbeną oraz tojadem. Tak w bonusie.
— Nie odpuszczasz, to wiadome, ale zdaje się, że nie zdajesz sobie sprawy z pewnych faktów. I nie wiesz jaka jest moja przewaga.
— Słucham — odparł z akcentem.
— Znam twoją każdą tajemnicę, małą tajemnicę, którą powierzyłeś sam już nie pamiętasz komu. Wiem o tobie wszystko, znam twoje strategie. Stajesz ze mną do walki, choć właściwie nie wiesz o mnie nic. Jesteś Francją, Napoleonem pragnącym zdobyć zimną Rosję. Ja zaś jestem nią - lodowatą, nieprzewidywalną i trudną do zdobycia Rosją. I skończysz tak jak on. Twoja dominacja się skończy, a reputacja zostanie naruszona, wilczku. Liczyłeś, że pójdzie ci jak po maśle? Nic bardziej mylnego, Klaus. Wraz z chwilą, gdy zabiłeś moich bliskich, epoka twoich rządów się.. zakończyła — szepnęła prowokująco w jego stronę, a następnie zarechotała — Boisz się, że allez-vous perdre, Nik? Ty dolzhen, mal'chik[1] — odrzekła, co zabrzmiało jak obelga.
Zaczęła kierować się w swoją stronę, jednak przed tym poczuła zbliżającą się w jej stronę grubą gałąź.
Schwytała ją jednak, zanim zdążyła w ogóle dotknąć jej skóry.
— Pozostawiliśmy za sobą spalone mosty, Nik. Powinieneś przyzwyczaić się do tej myśli.
Wbiła mu ów srebrnego jelenia w szyję, przez co zawył z bólu. Ona tymczasem odeszła, pozostawiając za sobą chaos.
Właśnie wtedy Niklaus Mikaelson zdał sobie sprawę, że nic już nie będzie takie same.
***
[1] - boisz się, że przegrasz, Nik? Powinieneś, chłopczyku. Po francusku i rosyjsku.
D-e-p-r-e-c-h-a. Jeszcze tylko kilka lat i emigruję. Już obczajam studia za granicą. #wybory2019
Tak w ogóle, to będąc dzisiaj na łyżwach, stłukłam sobie dość mocno prawą rękę (brawo ja) dlatego trudniej mi się pisze. Dlatego jeśli zobaczycie gdziekolwiek błędy (a w szczególności w ostatnich 1000 słowach) piszcie.
Jutro test z matmy. Nie cierpię życia.
Do zobaczenia xoxo
P.S wybaczcie, że piszę to w post scriptum, ale powyżej starałam się podzielić swoim załamaniem, złością i depresją. Dziękuję za 11 tyś. wyświetleń, jesteście wielcy! ♥ Ponadto niedługo wbije nam tu tysiąc gwiazdek, a mi 100 obserwatorów. K-o-c-h-a-m was ludzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top