XV. "Igranie z ogniem"
https://youtu.be/yzVQkO92wNw
Bardzo pasuje mi do tego rozdziału, szczególnie jego końcówki ⬆
***
Monterey w Virginii Zachodniej nie było dużym miasteczkiem. Każdy się znał, wymieniał uśmiechy, a plotki roznosiły się tutaj jak w liceum. Bardzo niepozorne miasteczko. Ostatnie morderstwo popełniono tutaj w tysiąc dziewięćset trzecim, kiedy to Clemence Barry przypadkowo strzelił do kochanka swojej żony. Idealna ostoja dla osób, które nie potrzebowały aktualnie dramatów.
W niewielkim domu na uboczu zadomowiła się pewna osoba, która chciała być blisko wydarzeń w Mystic Falls, ale jednocześnie daleko. Mieszkanko nie było duże - salono-jadalnia, kuchnia, łazienka oraz sypialnia. Wszystko staromodne, ale z klasą. W innym miejscu mieszkać by nie mogła.
Tamtego zimowego poranka wyszła do piekarni po chleb, co wydawało się nieprawdopodobne. Póki co postanowiła jednak być zwykłym człowiekiem, szanującym małomiasteczkowe obyczaje, jakie tam panowały. Znała tam już wiele osób, była dla nich miła, jedno dziecko nawet odprowadziła do domu i - pora na szok oraz niedowierzanie - pomogła odrobić lekcje. Cud.
Tego samego poranka ktoś postanowił złożyć jej wizytę. Oczywiście wtedy, kiedy była poza domem. Zaczaić się, rozeznać. Jakże zdziwieni byli, gdy nie znaleźli w domu niczego niezwykłego poza kilkoma torebkami krwi, paroma wyciągami z werbeny i jednym, schowanym w skrzyni pod łóżkiem kołkiem.
— Kto jeszcze trzyma znaczki pocztowe? O, to kolekcja z osiemdziesiątego trzeciego.. — stwierdził jeden z nieproszonych gości.
— Spodziewałeś się zdjęć ofiar czy majtek kurtyzan z Chin? — parsknął drugi.
— Z tego co mi opowiadałeś, to tak. Poza tym, widziałeś co jest w kuchni? Garnki brudne po robieniu kompotu. Kompotu!
— Kompot? Kto robi kompot w zimę? — zadał sam sobie pytanie.
Tymczasem drzwi się otworzyły i stanęła w nich ubrana na cebulkę kobieta. Jedną ręką trzymała bochenek chleba przy kurtce, w drugiej zaś miała koszyk z dżemami. Otworzyła szeroko oczy, widząc kto ją naszedł. Próbowała nawet uciekać, ale blondyn sprawnie ją złapał.
— Nareszcie cię mam, Katherine — wyszeptał jej do ucha.
Zostawiła trzymane przedmioty na stole i stanęła w pozycji obronnej.
— Co tutaj robisz, Klaus? — zapytała, jednak nie był to bojowy, sukowaty głos sobowtóra, jaki znał — I to z bratem?
— Ja jestem tutaj przypadkiem. Przypałętałem się, kiedy podsłuchałem coś o rozlewie krwi — wytłumaczył się Kol, oglądając kulę śnieżną leżącą na kredensie. Wewnątrz niej widniał mały, drewniany kościółek.
— Byłam twoją niewolnicą, jesteś hybrydą, nie ma jak cię zabić i nikt póki co tego nie planuje. Czego jeszcze chcesz? — pytała bardziej z wyrzutem, niż wściekłością.
— Zemsty. Przez ciebie przez ponad pięćset lat musiałem dalej zmagać się ze swoją uśpioną, wilczą połówką! — warknął.
— Chciałeś mnie zabić! Byłeś i jesteś samolubnym, apodyktycznym dupkiem. Zabiłeś całą moją rodzinę i chcesz więcej, i więcej! Nie było ci dobrze w Mystic Falls?
— Zrobiłaś się ostra w słowach, Katerino.
— Tylko nie 'Katerino'! — zwróciła mu uwagę, co wyglądało raczej jak księgowy z Saskatoon grożący bossowi gangu z Los Angeles.
— Wolisz "Zła, wampirza dziwka"? — prychnął.
— Za dużo czasu spędzasz z Damonem — fuknęła i usiadła na krześle. Przedtem jednak wyciągnęła z szuflady srebrny nóż.
Ukroiła sobie pajdę chleba, którą następnie posmarowała dżemem wiśniowym otrzymanym od sąsiadki. Zdumieni patrzyli, jak się tym zajada.
— Co ty robisz? — zapytał, tym raz em Kol.
— Jem. Mam ochotę na zjedzenie chleba z dżemem, więc to robię. Jestem wolnym człowiekiem. I jeżeli macie mnie za chwilę zabić, to przynajmniej chcę być najedzona! — odrzekła hardo.
— Przyszedłem tutaj, żeby patrzeć jak słynna Katherine Pierce je? Wolałbym już polecieć sobie na tydzień do Los Angeles, tam przynajmniej sławne osoby mają jakieś dramaty — mruknął brunet, siadając na krześle.
— Co to, to nie! — zdenerwował się mieszaniec.
Zrzucił gwałtownie brata z krzesła i urwał drewnianą nóżkę. Wściekły zbliżał się do Petrovy, jednak ona ulotniła się z miejsca. Pospiesznie wyjęła z szafki kilka jakichś drzazg, co najwidoczniej rozbawiło Klausa. Co mogłyby mu zrobić jakieś tam drzazgi?
Roześmiał się jej prosto w twarz. Korzystając z jego chwili nieuwagi, wbiła mu dwie z nich w serce. Złapał się za bolące miejsce i upadł na kolana. Jego brat próbował zatrzymać brunetkę. Przed wyjściem wbiła mu jedną w klatkę piersiową. Drzazga trafić miała w serce, ale Kol szybko się ruszył, więc znalazła się w okolicach płuc. Dzięki temu zdołał jej jeszcze skręcić kark, a sam wyciągnął sobie ów drewienko z piersi.
Oczy o mało nie wyszły mu z orbit. Biały dąb.
***
— Naprawdę? I co ci mówiła?
— Że masz narzeczonego i siostrę!
Genevieve usiadła na blacie kuchennym, trzymając telefon przy uchu. Dwa dni po pozbyciu się Christine zadzwoniła do niej Georgina, która zdążyła już porozmawiać z ciotką. Jordan słysząc to, czego Clementine naopowiadała jego siostrze przez komórkę, o mało nie zemdlał.
— Nie mam, nie bój się. Siostrą była znajoma, narzeczonym Elijah. Musiałam odegrać przed nią szopkę. Myślisz, żeby mi odpuściła, gdybym powiedziała, że to moja koleżanka i brat przyjaciółki?
— Fakt — przyznał jej to głos po drugiej stronie słuchawki.
— A jak w Filadelfii? Wykładowcy są znośni? — pytała, zszedłszy z miejsca. Podeszła do ekspresu do kawy i przystawiła do niego swój ulubiony kubek.
— W miarę. Davenport jest irytujący, ale da się go przeżyć. Ma fajnego syna, wczoraj podszedł do niego na zajęciach — rozmarzyła się rudowłosa.
— Nawet nie próbuj chodzić z nim na randki? Wyobrażasz sobie mieć Davenporta za teścia?
— Nie! Nawet tak nie mów! Po prostu jest przystojny. I całkiem miły.
— I się w nim zakochałaś! — w tle dało się zarejestrować krzyk jej brata.
— Zamknij się! — odkrzyknęła do niego i wróciła do rozmowy — To na czym skończyłyśmy?
— Na tym, czy na waszym ślubie masz mieć sukienkę ecru czy w kolorze kości słoniowej — zachichotała wampirzyca.
— Uch, oboje jesteście okropni! — wściekała się — O mój Boże, już prawie czternasta! Muszę lecieć na wykład!
— Jasne, powodzenia — mówiła, uśmiechając się panna Salvatore i się rozłączyła się.
Przystawiła do ust kubek z napisem "Dzień dobry! I nie próbuj mi go zepsuć", który idealnie odzwierciedlał poranne rozmowy rodzeństwa Salvatore. Mimo że wstawała dość wcześnie i nie była rano nieprzytomna, wszystko ją drażniło i łatwo wybuchała.
— Liz mówiła, że ma do nas sprawę — oznajmił jej starszy brat, który właśnie wszedł do kuchni.
— Liz Forbes? Szeryf? Czemu chce nas widzieć? — zdumiała się.
— Chodzi o jakąś sprawę sprzed kilku dekad, która nigdy nie została zamknięta. Według niej możemy coś wiedzieć.
— A zajmuje się tym, bo? — spytała przeciągle.
— Woli mieć uporządkowaną dokumentację. Jeden karton na sprawy ze znakami zapytania, jeden na rozwiązane, i jeden z tymi, w których wina leży po stronie wampirów.
— Dobra, i tak nie mam nic do roboty. O której wychodzimy?
Na komisariat dotarli godzinę później - zjawili się w gabinecie Elizabeth Forbes o piętnastej. Blondynka siedziała przy swoim biurku nad stertą dokumentów, zaprzątających jej myśli. Pani szeryf była miłą kobietą, która pomimo odkrycia prawdy o krwiopijcach, żyła z nimi w pokoju. A Damon był jej przyjacielem. Dziwiło to wielu, między innymi córkę Liz, lecz po jakimś czasie się do tego przyzwyczaili.
— Miło was widzieć, Damon, Genevieve — uśmiechnęła się i po kolei objęła rodzeństwo.
Mało kiedy widziała się z Salvatorówną, dlatego nie zdążyła sobie jeszcze o niej wyrobić opinii. Ale była siostrą Damona, dlatego była dla niej miła.
— Ciebie też, Liz — uśmiechnął się czarnowłosy — Więc mów, o co chodzi.
— Chodzi o Zachariah Salvatore'a. Zamordowano go w tysiąc dziewięćset dwunastym i.. był waszym przodkiem, zatem sądziłam, że może.. — próbowała jakoś subtelnie zapytać, czy mieli w tej sprawie udział.
— Nie — odpowiedziała natychmiast Genevieve — Sprawka Samanthy Gilbert. Patrząc w jej akta zobaczysz, że pod koniec życia trafiła do psychiatryka — opowiedziała, niezbyt przejęta.
— Gilbert zabijający Salvatore'a? — zdziwiła się szeryf.
— Nie była po prostu nienormalna, trafiła we władania złych mocy. Przez pierścień Gilbertów, który nosiła zresztą. Emily Bennett była okrutna, skoro naniosła na niego taką karę..
— Zaraz, od pierścienia Gilberta? — obrócił się w jej stronę.
— Mhm — odparła nieporuszona — A co?
— Alaric i Jeremy go noszą! — wyskoczył.
— Więc niech je zdejmą — odrzekła znacznie poważniej i patrząc mu prosto w oczy.
— Cholera.. — zaklął pod nosem — Idziemy! — zarządził i wstał.
— Dokąd niby? — wstała za nim jego siostra.
— Do Gilbertów. Pa, Liz, pogadamy kiedy indziej — pomachał jej.
Trzymając siostrę za rękę, opuścił gabinet miejscowej szeryf i rychło popędził do domu rodziny Gilbert.
***
Dyskutowali na temat tego, co mogło się wydarzyć, gdyby Ric nie zdjął pierścienia przez jakieś trzy godziny. Nie obyło się oczywiście bez histerii i krzyków (nie trudno chyba zgadnąć czyich). Genevieve musiała tego wszystkiego wysłuchiwać, bo jak to mówił Damon: "To też cię dotyczy". I słuchała. I żałowała, że tego dnia w ogóle wstała z łóżka.
Kiedy wróciła z bratem do domu, był już wieczór, a za oknem nastała ciemność. Wszedłszy, od razu rzuciła się na kanapę w salonie, rozmyślając, jak można tyle gadać na jeden temat. Współcześni nastolatkowie byli dziwni.
— Co robisz? — zawołała do Damona, który szperał w regałach. A on nie zwykł czytać.
— Szukam informacji o naszej rodzinie z tysiąc dziewięćset dwunastego — oznajmił, nie odrywając się od czynności.
Zerwała się z miejsca i wampirzym tempem podbiegła do brata.
— Po co?
— Nagle się tym zainteresowałem. Wiesz, że wtedy do naszej rodziny należała sieć tartaków? — zapytał ją o rzecz, której się wtedy obawiała.
Nikt nie powinien o tym wiedzieć. Wtedy każdy byłby szczęśliwy.
— Coś słyszałam — odparła wymijająco — Czemu cię to interesuje?
— Zdałem sobie dzisiaj sprawę, że nie wiem właściwie nic o naszej rodzinie. Zacznę od czasów Zachariah, Salvatorowie byli wtedy bardzo bogaci... — mruknął.
— Zachciało ci się bawić w historyka? Może spiszesz naszą biografię? Podobno to modne na brytyjskim dworze — użyła sarkazmu.
— Na razie chciałbym się dowiedzieć, co sprzedaliśmy, że tak nagle się wzbogaciliśmy.
— Znając naszą rodzinkę, przemycaliśmy niewolników do szejków arabskich...
Czarnowłosy zaśmiał się, podczas wertowania ksiąg.
Genevieve uważnie patrzyła na jego twarz, gdy czytał księgi finansowe. Momentalnie zmieniła się na horrendalnie zaskoczoną, poza tym, z tego co zauważyła, czytał tamten fragment ze trzy razy. Co też musiało w nim być?
Wiedziała, ale liczyła, że to nie to.
— Biały dąb! Sprzedaliśmy drewno z białego dębu!
I jej nadzieje szlag trafił.
Pokazał jej natychmiast ów miejsce, gdzie ewidentnie było napisane "Biały dąb". Cholerna sprawa, cholerny Zachariah, cholerna ciekawość Damona! Przeklinała to wszystko, podczas gdy jej brat po raz tysięczny to czytał.
— Jedyna broń zdolna zabić pierwotnych w rękach naszej rodziny! Gdybyśmy wiedzieli wcześniej...
— To byśmy zginęli. Zapomniałeś, Damonie, że wraz ze śmiercią pierwotnych giną i wampiry z ich rodowodu — przypomniała.
— Wiem. Jednak perspektywa posiadania takiej broni jest..
— Okropna. Dzwonię do Rebeki, jutro razem zorientujemy się, gdzie teraz jest ów biały dąb — oświadczyła całkowicie poważnie, patrząc mu w oczy.
I tak zrobiła.
***
— Arghh! Ostrożniej! — warczał na brata blondyn, kiedy ten grzebał mu w klatce piersiowej.
— Ciesz się, że w ogóle to robię! Wyciąganie drzazg z twojego serca nie jest najprzyjemniejszą w świecie czynnością — zwrócił mu uwagę Kol.
Odkąd Katherine zemdlała, Kol próbował "naprawić" brata. Przez jakieś dwie godziny nie dawał mu się nawet dotknąć, a co dopiero grzebać w sobie! Pieprzone więzy rodzinne.
Petrova siedziała związana na krześle, a Mikaelsonowie tylko czekali aż się wybudzi. Nie wiadomo jak dostała drzazgi z białego dębu, co więcej - te w ciałach Kola i Klaus nie były jedynymi. Pierwsi znaleźli jeszcze trzy, a kto wie, może miała ich więcej? Nie daj Boże. To dlatego czuła się taka pewna - wiedziała, że ma coś, co ich osłabia. Śmiesznym jest, że wampiry - istoty narażone na śmierć każdego dnia, utrzymują się przy życiu przez wieki, a pierwsi panikują na widok byle drzazgi.
Spowodowała to między innymi pycha i poczucie bezpieczeństwa. Pierwotni myśleli bowiem, że jedyną bronią przeciwko nim są magiczne sztylety, a w szczególności Klaus. A teraz bum! Jeden z ich największych wrogów ma odłamek śmiertelnej dla nich broni.
— Oho, śpiąca królewna się budzi — mruknął Kol, widząc jak oczy Kateriny się otwierają.
Zmrużyła je, będąc wściekła. Że dała się złapać, że tutaj teraz jest, z NIMI, że nawet z drzazgami nie udało jej się uciec. Zmiękła wraz z przybyciem do Monterey.
— Klaus, Kol, jak niemiło was widzieć!
— Skąd. Je. Wzięłaś? — pytał bardzo powoli blondyn.
— Nic ze mnie nie wyciągniesz, wilczku — splunęła na ziemię.
Naprawdę, jej stosunek do Klausa w ciągu tych kilku miesięcy zmienił się nie do poznania.
— Ty mała.. — chciał się rzucić w jej stronę, lecz brat w porę go zatrzymał.
— Nik, nie zapominasz się? Tak nic nie zdziałamy. Musimy poczekać, aż jej organizm pozbędzie się werbeny. A do tego czasu korzystać ze staromodnych środków wyciągania informacji — szepnął upiornie.
— Nie jesteś aż taki głupi, Kol — pochwalił go, na co się uśmiechnął. Uśmiech zszedł, kiedy dostrzegł głębię tych słów — A teraz, Katerino, się zabawimy... Pogrzebacz czy kołki?
— Od razu z grubej rury? Daj jej się najpierw wykazać — zaproponował — Katerino, skąd miałaś te drzazgi.
— Skąd wiesz, że sama ich nie znalazłam?
Dostała w udo nożem.
— Bo być na to nie wpadła. Koncentrujesz się na obronie, nie ataku, złotko. Kto ci je dał?
— Twoja stara.
W tej sytuacji ten żart tracił swoją śmieszność.
— Radzę ci mówić, jeśli nie chcesz mieć drugiego noża w udzie — zagroziła hybryda.
— Przeżyję — odparła lekceważąco.
— Po co się tak upierasz? Nie przyjdzie ci z tego nic dobrego, Pierce — zaczął Kol, mniej przerażająco.
— Bo przy tym co mi się stanie, jeśli wam powiem, te tortury są dla mnie jak łaskotki — wyszeptała prowokująco, wprawiając ich tym w gniew.
Nagle pogrzebacz, który do tej pory grzał się w kominkowym ogniu, dotknął skóry brunetki. Zawyła z bólu, jednak się nie dała.
— Nie powiem wam! — wykrzyczała w katuszach.
Kto, do cholery, jej je dał, że tak się broni?
***
Brunetka i blondynka szły obok siebie żwawo. Sprawa wywleczona na światło dzienne wczoraj, nie cierpiała zwłoki. Skoro Damon się o tym dowiedział, musieli się o tym dowiedzieć także pierwotni. A że Kol i Klaus zniknęli gdzieś przedwczoraj, zrobili to tylko Elijah i Rebekah.
— Jesteś pewna, że drewno zostało zużyte tylko na budowę mostu Wickery? — dopytywała po raz piętnasty.
— Jak słońce. Sama wyciągałam to od Carol Lockwood, perswazją — dodała.
— A czy burmistrz nie brała czasami codziennie werbeny? — zdziwiła się.
— Brała. Ale wczoraj wieczorem podmieniłam ją na ekstrakt z ostropestu. Rano ją złapała i wyśpiewała wszystko jak słowik Aurorze — nadmieniła.
— Sprytnie — skomentowała — Zresztą czego mogłabym się po tobie spodziewać...
— Jesteś nie w humorze? — zapytała prosto z mostu.
Rebekah od rana była dziwnie smętna. Nie było to normalne, bo normalnie Rebekah Mikaelson była jedną wielką bombą energii i planów na zemstę.
— Ci dwaj kretyni zniknęli bez słowa i nie odbierają telefonów — wyżaliła się — Nie to, że narzekam na brak Klausa i Kola w domu. Bez nich jest tak spokojnie... Ale choć są denerwujący, to wciąż moi bracia. Rodzina.
— Nie chcesz iść do Bonnie ich namierzyć?
— Nah, wrócą. Kol może być zasztyletowany, a Klaus wkurzony, ale wrócą.
Kontynuowały wędrówkę do mostu Wickery. Tego pechowego mostu, gdzie zginęli rodzice Eleny i zaczęła się cała to szopka.
Niektóre jego elementy wykonane były faktycznie z jasnego drewna, lecz niewątpliwie nie była to brzoza, tylko słynny biały dąb. Westchnęły głośno, wiedząc, że będą musiały odrąbać od niego te części.
Dla niewtajemniczonych: tak, Genevieve i Rebekah szły przez pół miasta z siekierami w rękach.
Jedna wzięła jedną stronę mostu, druga drugą, i zaczęły rzucać belki i deski na środek mostu. Jak dobrze, że szeryf Forbes zabezpieczyła ten teren tak, że każdy omijał teraz Wickery objazdem. Inaczej jakiś samochód oberwałby w blachy.
— Do czego to doszło, że muszę.. rąbać drewno! — narzekała głośno blondynka, z przerwą na odłamanie sporego fragmentu drzewa.
— Uwierz, że pracowanie.. w fabryce.. gwoździ.. nie było.. zbyt przyjemne — odetchnęła z ulgą Salvatore, kiedy rzuciła dwumetrową belę na środek ulicy.
— Nienawidzę pracy fizycznej. Znaczy, lubię ponabijać guza od czasu do czasu, ale takich czynności nie znoszę.
— Czasami trzeba, Bekah. To nie dziewiętnasty wiek, żebyśmy jak arystokratki popijały herbatkę popołudniami — wspomniała.
— Lubię tę niezależność i prawa, jakie mają teraz kobiety, ale czasami cofnęłabym się w czasie o te trzysta lat. Może suknie nie były wtedy za wygodne, ale przynajmniej wszystkimi twoimi obowiązkami było uśmiechanie się, dyganie i wymienianie zalotów z jakimś lordami.
— No cóż, ja nie mam aż tak szerokiego spektrum na ten temat jak ty, urodziłam się w połowie dziewiętnastego wieku.
— I tak szczerze - mojego ulubionego — przyznała blondynka — Mogłyśmy już wtedy coś robić, ale jednak nie było nam aż tak ciężko. I mimo że jestem zaciętą feministką, tak za rąbaniem drewna nie przepadam.
— Nie ty jedna — mruknęła pod nosem brązowooka.
Około półtorej godziny później, most był ogołocony z wszelkiego drewna z białego dębu. Leżało ono teraz na ulicy i tylko czekało, aż się je podpali.
Pierwotna wyjęła z kieszeni kurtki zapalniczkę i podpaliła nią kilka beli. Ogień dość prędko się rozszrzył; po dziesięciu minutach nad mostem Wickery unosiła się chmura dymu.
— Nie wiem jak ty, ale ja mam ochotę na solidną porcję AB- — oświadczyła niebieskooka — Wpadniesz do mnie?
W odpowiedzi Genevieve uśmiechnęła się i skinęła głową.
***
— Opór nic ci nie da, Katerino. Poddaj się — podjudzał ją nieustannie Klaus, na przemian z Kolem.
Werbena wciąż tkwiła w jej krwiobiegu, nie pozwalając im wyciągnąć z siebie prawdy. Mimo tortur i bólu, nie powiedziała nic o osobie, która dała jej tamte drzazgi. Liche drzazgi, które byłyby w stanie co najwyżej ich spowolnić. Była o nie wypytywana nieustannie od poprzedniego ranka.
— Mała, biedna Petrova. Dobrze ci się żyło wśród ludzi? Zmiękłaś od naszego poprzedniego spotkania, rozczarowuje mnie to. Zastanawia mnie jednak, skąd ta nagła zmiana. Nie uwierzę przecie, że nagle postanowiłaś się zmienić na lepsze, żyć sobie obok śmiertelników, co niedzielę chodzić do kościoła, a popołudniami hasać po łące jak te nastolatki z bajek.
— Nic o mnie nie wiesz, Klaus — warknęła, po raz setny próbując się uwolnić.
— Och, naprawdę? Czyli nie jesteś tylko słabą imitacją starej siebie? Kateriny, która podpalała wioski, łamała serca i zabijała od ręki, byleby tylko przeżyć. Byłaś dla mnie wyzwaniem przez pół tysiąclecia, a teraz.. Złapałem cię w kilka minut.
— Przez te pięćset lat próbowałam uciekać. Odkąd mnie złapałeś i nie zabiłeś przy pierwszej okazji, moje podejście uległo zmianie. Ty też zmiękłeś, Klaus, musisz to przyznać.
— Nie wystawiaj mojej cierpliwości na próbę! — ryknął.
— Ma rację, Nikki — zawył przeciągle brunet — ślęczymy przy niej od wczoraj i nic nie zdziałaliśmy. Gdzie jest Niklaus, który bez cienia zawahania niszczył ludziom życia?
Czy to była prawda? Wielki Klaus zmiękł?
Jeszcze przed wakacjami notorycznie niszczył życia innym, w tym Elenie Gilbert i jej przyjaciołom. Teraz.. Teraz trudno jest mu wyciągnąć coś nawet od Katherine Pierce - osoby, która bała się go przez wieki. Koniec Klausa, którego same imię wywoływało gęsią skórkę u innych?
Otóż nie.
Na pewno nie był słaby. Zabił ojca, patrzył z uśmiechem na śmierć matki, sztyletował swoich braci i siostrę.
— Masz rację, Kol — spojrzał na pierwotnego — Pora się zabawić. Ale najpierw informacje, werbena nie będzie w twoim organiźmie wieczność.
Oparł się na oparciu krzesła i popatrzył prosto w oczy Katherine.
— Kto dał ci drzazgi z białego dębu? — użył na niej perswazji, która na nieszczęście dla wszystkich - zadziałała pomyślnie.
Katherine nie miała wyboru. Wyjawiła to wbrew sobie, a jej ciało podczas wymawiania imienia tej osoby drgało niemiłosiernie. Musiała.
W pokoju rozległ się głos Pierce, po którym nastała cisza godna pogrzebu papieża.
— Genevieve.
***
— Twoja siostra jest głupia? — spytał lekkomyślnie Tyler.
Stefan musiał przytrzymać Damona, żeby nie przyszpilił młodego mieszańca do ściany.
— Powiedziała pieprzonym pierwotnym o białym dębie! Jedynej broni zdolnej ich zabić! Czy tak według was zachowałaby się osoba mądra?
Aby nie dopuścić do głosu czarnowłosego, zabrał go jego młodszy brat.
— Genevieve jest sprytna, a to wystarczy. Nie musi ich zabijać, żeby żyć. Zdołała ich z nami zbratać, co wydawało się niemożliwe. Jest przyjaciółką czołowej szajbuski miasta i wciąż żyje, co tylko utwierdza w przekonaniu, że Gen wie co robi. A tak poza tym.. Nigdy nie waż się obrażać naszej siostry.
Nieważne jak pokłóceni byli, jak długo się nie widzieli - ich reakcja na takie słowa byłaby zawsze taka sama. Broniliby jej.
Bo byli jej braćmi.
— Czyli może sobie od tak mówić i robić co chce? Żadnego upomnienia, reprymendy, kary? Nic? — prowokował ich, lecz wiedzieli jak zamknąć mu usta.
— To czemu sam tego nie zrobisz, Lockwood, hm? — odgryzł się Damon.
— Bo lubię swoje życie — prychnął.
Siedząc w Mystic Grillu, byli skazani na jego towarzystwo. Status najlepszego przyjaciela Donovana zobowiązuje. Rzadko kiedy w Grillu, kiedy nie był Matta, był Tyler. Bracia Salvatore wdali się w nim konwersację po tym, jak podsłuchał rozmowę Saltzmana i Damona o tym, co robi aktualnie jego siostra. I z kim.
— Cześć! Co słychać?
Caroline podeszła do nich żwawo z uśmiechem na twarzy. Cmoknęła Lockwooda w usta i przeniosła spojrzenie na Stefana oraz Damona.
— Zapytaj ich — polecił jej nastolatek, na co zmarszczyła brwi.
— Genevieve pali teraz ostatnie egzemplarze drewna białego dębu na świecie razem z Rebeką — oświadczył młodszy, widząc, jak rwie się do tego jego brat.
— Co?
— Forbes, nie zgrywaj głupiej, to już nie śmieszy — mruknął pod nosem najstarszy obecnie Salvatore.
— Po prostu mogła to z nami przedyskutować.
— Dowiedzieliśmy się o tym wczoraj wieczorem, od razu po tym zadzwoniła do blondi. Przecież i tak nie moglibyśmy ich zabić, wtedy zginęlibyśmy z nimi.
— Zginęlibyśmy, gdyby zginął Klaus. O ile w ogóle to prawda, nie sprawdzono tej teorii. Dobrze wiesz, że Kol i Rebekah panoszą się w mieście i pewnego dnia mogliby przekroczyć granicę.
— Gdybyśmy zabili Kola lub Rebekę, albo co gorsza - obydwoje, to nas by zabił Klaus i Elijah! Razem z Genevieve, do kompletu! Owszem, mogliśmy poinformować was wcześniej, ale jaki ma to sens, skoro i tak skończyłoby się to tak, jak teraz?
— O takich rzeczach się mówi, Damon. Nie każdy bezgranicznie ufa waszej siostrze.
— Spróbuj ją zatem przekonać, aby cię posłuchała! Zdarzyło się to raz, w dziewiętnastym wieku, kiedy nakłoniliśmy ją do ubrania niebieskich baletek zamiast białych!
— Dlatego nie powinna tu przyjeżdżać. Mieliśmy problemy, ale sobie radziliśmy. A teraz? Teraz panuje jeden wielki chaos. I nie mów, że nie, Damon. Cześć — bąknęła i wyszła z lokalu, a w ślad za nią i Lockwood.
Dlaczego, siostrzyczko, zawsze musisz tak mieszać?
***
Krzesła latały po pokoju, szkło leżało na podłodze, obrazy przekrzywiały się na ścianach. Klaus rzucał wszystkim, co tylko dostało się w jego ręce. Nawet kotem, który znalazł się przypadkiem na parapecie. I choć brzmiało to śmiesznie, nie było to ani trochę śmieszne.
— Klaus! Uspokój się, do licha! — próbował go przytrzymać jego brat, który pomimo swojego gniewu, zachował spokój. Ktoś musiał przecież okiełznać tego idiotę.
— Nie wmawiaj mi, że nie masz jej tego za złe! Że nie masz ochoty rozszarpać jej teraz gardła i wbić kołka w serce!
— Klaus! Klaus! — złapał go wreszcie — Usłyszałeś tylko, że Genevieve dała drzazgi z tego pieprzonego drzewa Pierce, ale czy wiesz kiedy? Czy wiesz dlaczego? Nie! Więc opanuj się i zbieraj! Idziemy to wyjaśnić!
— Wiem wystarczająco. To nie jest przewinienie, które wybaczam — odrzekł z zaciśniętymi zębami.
— Uwierz, że jeśli zrobiła to z premedytacją, i to niedawno, nie puszczę tego płazem. Ale to Genevieve, cholera jasna! Nie po to tyle razy ratowała nam życie, żebyś próbował je jej odebrać! I nie zapominaj, że sam ostatnio ją ugryzłeś, nieomal nie zabijając!
Kol zachowywał się wyjątkowo dojrzale i odpowiedzialnie jak na.. Kola. Czy to wina zaufania, którym tak darzył ów brunetkę, czy może chciał w końcu zakopać z bratem topór wojenny?
A może oba?
— Dała Katherine drzazgi!
— Może Katherine kłamała!
— Nie mogła! Widziałem to w jej oczach! Dała jej drzazgi.. — mówił już spokojniej, ale nie bez wyrzutów — W Mystic Falls, widziałem to.
— Nie możesz nagle wbić do pensjonatu Salvatorów i wytargać ją z niego za kłaki! Zapominasz, że Gen nie jest głupia?
Chyba nie zdawał sobie sprawy, że skracając jej imię jeszcze mocniej go podjudzał.
— Masz rację. Nie mogę — odpowiedział i wyszedł z domu.
Kol poszedł za nim, nie domyślając się nawet co planuje jego przyrodni brat.
— Klaus! Gdzie ty idziesz?
— Do Filadelfii.
***
— Wiesz, Bekah? Naprawdę cię uwielbiam — śmiała się, przewracając na jej łóżku.
— Mnie nie da się nie lubić.
Na zewnątrz już się ściemniało. Pomimo że słońce jeszcze nie zaszło, ciemność pochłaniała miasteczko.
— Mamy jeszcze żelki?
— Mm... nie, zjadłyśmy wszystkie — oznajmiła poważnie blondynka, a następnie obie głośno się zaśmiały.
Elijah nie mógł nie twierdzić, że są nienormalne, kiedy je słyszał z parteru.
— Ta nasza kinematografia naprawdę jest całkiem niezła. Lubię tych..
— "Piratów z Karaibów"? — dokończyła ze znakiem zapytania.
— Właśnie! To co mamy jeszcze do obejrzenia? — uśmiechała się, przybierając dziwne pozy.
Obie leżały na łóżku pierwotnej przed laptopem Genevieve, otoczone przekąskami mogącymi wystarczyć na miesiąc. Zwykłe spotkanie przyjaciółek zmieniło się w maraton filmowy.
— Obejrzałyśmy już "Titanica", "Śniadanie u Tiffany'iego" i tych twoich piratów, więc.. "Leon zawodowiec", "Maska", kilka części "Harry'ego Pottera" — wymieniała w zamyśleniu. Spojrzała na ekran komórki, która przed chwilą jej zawibrowała — I.. Klaus do mnie napisał.
— Domyślam się, że to nie jest tytuł filmu.. — stęknęła Mikaelsonówna — Czy mój durny brat się odnalazł?
Od: Klaus
Spotkajmy się w lesie obok klifu. Musimy o czymś pomówić. KM
Genevieve przeczytała Rebece treść wiadomości. Czego mógł od niej chcieć Klaus? I to w takim momencie?
— Wygląda na to, że musimy przełożyć nasz maraton... — mruknęła Genevieve, wstając.
— Zaraz, ty naprawdę tam idziesz?
— To Klaus. Pewnie wymyślił coś głupiego i czegoś ode mnie chce. Wrócę zanim się obejrzysz — uśmiechnęła się do niej pocieszająco.
— Uch, czemu musicie ze sobą gadać? Wszystko byłoby prostsze, gdybyście się nie lubili. Oni by mi ciebie nie kradli, a ty nie rozpraszałabyś ich uwagi — jęknęła, także wstając z łoża.
— Czyli mam nagle zacząć nienawidzić się z Klausem? — spytała prowokująco.
Blondynka przewróciła oczami. Na odchodne krzyknęła jeszcze coś do brunetki.
— Tylko nie daj się wplątać w jakieś bagno!
— Postaram się! — odkrzyknęła i wyruszyła na spotkanie z pierwotnym.
***
Wampirzyca przez całą drogę zastanawiała się, co znowu wymyślił Klaus. Albo co znowu miało spotkać Mystic Falls. Wiedźma z dziesiątego wieku? Zbyt pewna siebie wataha wilków? Apokalipsa? Meteoryt? Niestety, wszystko było w tym mieście możliwe.
Mieli się spotkać przy klifie. To miejsce, gdzie Niklaus wykonał rytuał - zabił Jules, Jennę, Gretę i Elenę. Tylko że Elena cudownie zmartwychwstała. Dostrzegła jego sylwetkę stojącą na górce. Zwróciła się w górę i delikatnie uśmiechnęła.
Nie miała pojęcia, co miało nadejść.
— Klaus? Może byś się ruszył i tutaj zszedł! — zawołała półżartem.
Mina blondyna pozostawała jednak całkowicie poważna, zdeterminowana. Nawet jej głos i uśmiech nie mogły go teraz odwieść od jego decyzji.
— Zawiodłaś mnie, Genevieve — zawołał z wyrzutem, ale i wściekłością w głosie.
Dziewczyna zmarszczyła brwi. O czym on mówił?
Zeskoczył z klifu i stanął przed nią. Wyczuwał, że nie wiedziała o co mu chodzi. Nie miał wątpliwości, co do potrzeby oświecenia jej.
Donośnym, gniewnym tonem, ponownie zabrał głos.
— Dałaś Katerinie drzazgi. Broń, która może mnie zdradzić! Zdradziłaś mnie i moją rodzinę! — wydzierał się, szeroko otwierając usta.
I już wiedziała. Za chwilę wszystko co budowała od października miało się posypać. Przez jedno nieporozumienie, które w dużej mierze jednak było jej winą.
— Klaus, posłuchaj, ja-
— Nie chcę twoich tłumaczeń. Nie obchodzisz mnie ty, ani twoje wymówki. Chcę tylko, abyś poczuła to samo, co ja, kiedy Katherine zdradziła mi, kto dał jej te drzazgi. Ale nie powiem, długo się trzymała. Musiał użyć perswazji, aby odważyła się cię wydać. Jesteś aż taka straszna, Genevieve? Nie wydaje mi się.
W jego oczach była teraz jedynie przerażona tym, co ją czeka. Wyglądała w tamtej chwili wręcz żałośnie. I tak też się czuła. Klaus byłby w stanie uwierzyć, że tego nie chciała i wyraża skruchę, ale pewna rzecz go od tego odwiadała.
Nie płakała.
— Cecil! — zawołał głośno, nadal na nią patrząc.
Niedaleko nich pojawił się czarnoskóry mężczyzna, na oko dwudziestoparoletni. Genevieve nie zwracała jednak wtedy uwagi na jego wygląd, a na to, co przyniósł ze sobą.
A raczej kogo.
Ciągnął za sobą zapłakane i przerażone osoby. Kobietę i Mężczyznę. Siostrę i brata. Przyjaciela i przyjaciółkę.
Brązowooka chciała natychmiast pobiec w ich stronę, jednak silna ręka Klausa skutecznie ją zatrzymała. Trzymał ją przy sobie tak mocno i tak blisko, że nie miała szans się wyrwać. Mogła tylko patrzeć.
Taka słaba...
— Georgina, Jordan! Co ty im zrobiłeś, potworze?! — zwróciła się do Klausa, nie mogąc patrzeć na opłakany stan jej bliskich.
— Przyszła pora na karę za grzechy, Genevieve. Jedno ma w sobie krew wampira, drugie nie. Umrą dzisiaj oboje. Rosyjska ruletka, dalej, Gen, które przeżyje? Które spędzi z tobą wieczność, wypominając ci śmierć drugiego? Ruda czy ten chłopczyk? — podsycał, ją, szepcząc do ucha.
— Nie waż się ich skrzywdzić! — wykrzyknęła, nie mogąc się opanować.
— W tej chwili to nie ty wydajesz rozkazy.
Dłonią dał mężczyźnie, najpewniej wampirowi, znak, by.. zrobił to co miał zrobić.
Puścił Georginę i oczach jej oraz Genevieve, skręcił mu kark. W chwili śmierci patrzył na oszołomioną i przerażoną wampirzycę, która cierpiała. Cierpiała jak cholera, kiedy nie mogła nic poradzić na nieuniknioną śmierć jej przyjaciół, ostoi normalności. Nieważne czy przeżyje Jordan, czy Georgina - będzie czuła się tak samo okropnie.
Złość wzbierała się w niej z każdą sekundą, co wyczuła hybryda - mocniej ją ścisnęła.
Brunet runął na ziemię. Rudowłosa zawyła żałośnie. Straciła matkę, ojca, a teraz i brata. Całą swoją bliską rodzinę. Została sama.
Nawet nie protestowała, kiedy Afroamerykanin zacisnął dłonie na jej krtani, obracając ją o sto osiemdziesiąt stopni. Patrzyła bez wyrazu przed siebie, ciesząc się, że nie musi żyć bez brata. Zakończy swe życie jako szczęśliwa studentka, która miała brata.
Jej ciało leżało obok chłopaka, prawie stykali się dłońmi. Wyglądali jak śpiąca królewna i śpiący królewicz, mający się obudzić wraz ze świtem. Lecz zrobić to miało tylko jedno z nich. Brudni, wyczerpani, zapłakani. Tak umarli.
Bo Jordan i Georgina już nie żyli. Nie było Woodrowów.
Blondyn wypuścił wreszcie brunetkę. Roztrzęsioną, nie do końca zorientowaną w tym, co się właśnie stało. Nie myślała wtedy o jego pobudkach, ani o tym co będzie potem. W jej głowie pojawiał się teraz jedynie obraz ich martwych ciał.
Popatrzyła po raz ostatni na swoich przyjaciół.
Wdech, wydech. Wdech, wydech. Dasz radę, zawsze dajesz.
Nie płakała, nie krzyczała, patrzyła.
Obróciła się w stronę Niklausa. Widok jej w takim stanie był najgorszym, jakiego doświadczył od stuleci. Nie chciał jej takiej widzieć. Jednak coś w jego sercu sprawiło, że musiał to zrobić. Musiał sobie udowodnić, że wciąż był niszczącym życia Klausem. I miał rację, wciąż był.
Przecież właśnie zniszczył swoje.
Genevieve zamknęła powoli swe brązowe oczy, uspakajając się. Wszystko będzie dobrze, będzie... Będzie?
Otworzywszy je, nie były już takie same. Nie były nerwowe, smutne, wściekłe ani wesołe. Były nijakie. Bił z nich stoicki spokój, i to było najgorsze. Nie wyrażały nic.
— Klaus? Klaus! — usłyszeli krzyk Rebeki.
Za Kolem przywędrowali tutaj jego siostra i najstarszy z obecnych w Mystic Falls braci. Cała trójka skakała wzrokiem pomiędzy Klausem, Genevieve a martwymi ciałami jej przyjaciół z Filadelfii.
Kol z przestrachem popatrzył na brata. Zrobił to, naprawdę to zrobił.
Zanim zdążyli jednak powiedzieć coś więcej, Genevieve zniknęła. Odbiegła tempem nie do zarejestrowania dla człowieka.
— Zanieś dziewczynę do pensjonatu Salvatore, chłopaka zakop — wydał polecenie pierwotny, starając się utrzymać pewność w głosie.
Co on najlepszego, po raz kolejny, zrobił?
***
Pustka. Jej uczucie wypełniało teraz serce i umysł Salvatorówny. Zajęłoby całe dostępne tam miejsce, gdyby nie chęć zemsty, jaka tliła się piekielnym ogniem w jej duszy.
Nic nie wiedział, nie pozwolił wyjaśnić... Zmarnował szansę na przebaczenie.
Więc jak ona miała przebaczyć jemu?
Dawała sobie ubliżać, obgadywać, dogadywać... Pomagała, chodziła za nimi, była ich zaufaną osobą. A teraz wszystko poszło w gruzy. Koniec z milutką, wybaczającą Salvatore, która godziła wszystkich naokoło. Koniec z nieustannym pomaganiem, doradzaniem i załatwianiem problemów za nich, zanim w ogóle się narodziły.
Koniec.
Nie igraj z ogniem...
Szła korytarzem, trzymając w ręku kanister. W drugiej trzymała drugi. Prawie że sunęły się po ziemi. Powoli się przechylały, pozwalając, aby ich zawartość wylewała się na podłogę.
Jedna sypialnia, druga sypialna, łazienka... Kuchnia, gabinet, salon pracownia... Wszędzie tam po posadzce płynęła kolorowa ciecz.
Opuściła budynek, odrzucając blaszane pojemniki na trawę pokrytą śniegiem. Wyjęła z kieszeni kurtki zapałki, kupione kilkanaście minut temu w przydrożnej stacji paliw. Stanęła na schodach i wyjęła jedną. Odpaliła i rzuciła. Wprost na benzynę.
Bo jeszcze się sparzysz...
Dom powoli stawał w płomieniach. Ogień ulatywał przez okna i otwarte na zewnątrz drzwi. Nocne, czarne niebo pokrywał teraz pomarańczowo-czerwony blask, buchający coraz bardziej z każdym momentem. Rezydencja płonęła tak, jak ogień robił to w piekle.
Ale igranie z ogniem to była jej ulubiona zabawa.
***
Niespodzianka!
W zamian za prawie dwa tygodnie bez rozdziału, wzięłam się za siebie i napisałam ten - po części wczoraj, po części dzisiaj.
Chyba zrobię sobie naleśniki. I posmaruję dżemem truskawkowym.
Do następnego xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top