XLIV. "Złoty fiołek"

To w końcu Gecyfer czy Klavieve?

***


— Oto czas, w którym mówisz nam wszystko. Wszystko.

Brunetka westchnęła głośno i spojrzała na brata oraz siedzącą obok niego Georginę. Czuła się jak na jakimś przesłuchaniu. Zresztą, to de facto było przesłuchanie. 

— Wszystko? — powtórzyła głośno, po cichu licząc, że obejdzie się bez zbędnych szczegółów. Zejdzie im na to wiele godzin.

— Wszystko — odrzekła stanowczo rudowłosa. 

Cóż, dowiedzenie się, że jej najlepsza przyjaciółka, a w dodatku współlokatorka, chodziła z diabłem, dosłownie z samym panem piekieł, było odrobinę... Wstrząsające. A nawet trochę bardziej niż odrobinę. Lecz teraz przynajmniej wiedziała, czemu Genevieve tak zacięcie ukrywała jego tożsamość. Gdyby nie rogi, czarne skrzydła i puste spojrzenie "Benjamina", w życiu by w to nie uwierzyli. Może i Woodrow była wierząca, ale nie sądziła, że kiedykolwiek przyjdzie jej spojrzeć czystemu złu prosto w oczy.

— Cóż, historię naszego poznania się być może przybliżyła ci już Georgina. W tej kwestii cię nie okłamałam, moja droga przyjaciółko, było dokładnie tak, jak mówiłam — zaczęła, chcąc pominąć chociaż to. Jednak mina Stefana wyraźnie zdradzała, że nie mówiła mu o tym tak dokładnie, jakby mogła. — W klubie dla dżentelmenów zaczęliśmy grać w bilard, wygrałam. Zaprosił mnie do siebie na rewanż, Lucyfer wygrał. Oboje byliśmy sobie coś winni. On zdradził mi swoją tożsamość, ja zgodziłam się u niego zostać przez kolejny tydzień.

— Już wtedy wiedziałaś, kim jest? — zdziwiła się wampirzyca.

— Wtedy mi o tym powiedział. Uwierzyłam sześć dni później, kiedy ukazał mi się... Zresztą sami widzieliście.

Racja, widzieli.

— Lucyferze! — zawołała, nie próbując już nawet ich zwodzić. 

Podbiegła do nich natychmiastowo, aby ich rozdzielić. Nie trzeba jej było urządzać kolejnego pogrzebu. Zwłaszcza, że wiedziała, kto w tym pojedynku trafiłby do piachu.

Twarz Mikaelsona zdradzała jego uczucia całkowicie. Wyglądał jak zagubione dziecko, które nie ma pojęcia, co się dzieje. Z drugiej strony, przepełniał go strach. Kiedy już sobie uświadomił, że naprawdę staje twarzą twarz z samym szatanem, jego odwaga nagle postanowiła wziąć sobie urlop. Zresztą nigdy nie był odważny, odznaczał się jedynie brawurą. Nie wiedział, co w tej sytuacji ma począć. Już zdążył zauważyć, że Genevieve lubiła groźnych chłopców (o ile Luciena można było nazwać groźnym...), ale żeby aż tak?!

— Uspokój się! — krzyczała, układając mu dłonie na klatce piersiowej. Modliła się, by nikt tędy akurat nie przechodził. 

Cóż, wtedy zdała sobie sprawę, jak bardzo nienawidził jej Bóg.

— Hej, Gen, co wy tam tak długo... O, wow...

To jedyne, co był w stanie wykrztusić z siebie Damon, gdy ujrzał byłego chłopaka siostry. Skrzydła, rogi, czarne oczy. Myślał, że zaraz zemdleje.

Jakby tego było mało, ze szkoły wyszli nagle Stefan wraz z Georginą i Eleną, która chciała sama dowiedzieć się, czemu Salvatore opuścił salę. Ich reakcje były podobne, a nawet jeszcze gorsze.

Od biegu kok Genevieve, który jeszcze przed chwilą wyglądał wręcz idealnie, całkowicie się rozpadł. Jej włosy wyglądały teraz jak ptasie gniazdo, aczkolwiek nie tym się wtedy przejmowała. Podarta suknia również nie krążyła jej wtedy w myślach. Za to myśl, że zaraz jej eks zabije innego eks, tak.

— Lucyferze... Proszę cię — błagała wręcz, aby się uspokoił.

Niechętnie i z wielkim wysiłkiem, zrobił to nareszcie. Wrócił do swojego wyglądu sprzed kilku minut, lecz wrażenie pozostało. Bracia Salvatore oraz ich partnerki nadal rozdziawiali buzie, patrząc na niego jak na kosmitę. Tymczasem Klaus wciąż nie wiedział, co ma ze sobą zrobić.

Diabeł nadal usiłował porazić pierwotnego wzrokiem. Gdyby tylko chciał, jego konkurent już wyparowałby z powierzchni ziemi. Bardziej od tego chciał jedynie odzyskać swoją wybrankę, a byłoby to niemożliwe, gdyby zabił tego idiotę. Dlatego też kiedy przestał wreszcie wgapiać się w Klausa, przeniósł wzrok na Genevieve. 

Nie mógł patrzeć na ten smutek i roztrzęsienie w jej oczach. Nie dopuszczał do siebie nawet myśli, że to on go spowodował. 

Genevieve Salvatore sprawiała, że każdy, nawet największy zabijaka miękł. Klątwa pokochania jej.

— Nie myśl, że ta rozmowa jest skończona, Niklausie — wysyczał w stronę blondyna, a następnie powrócił do swojej ukochanej. 

Ucałował ją w policzek i odszedł, zostawiając Salvatore samą, skazaną na atak pytaniami.

Po tym wszystkim Klaus zrobił to samo, lecz nie pożegnał się w żaden sposób. Najwyraźniej musiał to wszystko przetrawić. Elena siłą zaciągnęła próbującego się wykłócać Damona z powrotem do sali, natomiast Stefan i Georgina zmusili ją do powrotu do domu i odpowiedzenia na wszystkie nurtujące ich pytania.

Tak oto tam trafiła.

— I nie bałaś się? Nie uciekłaś? Znaczy... To diabeł, na litość boską! — nie potrafiła zrozumieć rudowłosa.

— Oprócz tych rogów, skrzydeł i pozycji, nie różni się zbytnio od ludzi — odrzekła, uśmiechając się lekko. — No, może ma trochę za wysokie ego i widzi winę we wszystkich, tylko nie w nim samym, ale oprócz tego jest całkiem... przystępny.

— I zakochałaś się w nim? — tym razem pytanie wyleciało z ust jej brata.

— Czy my naprawdę przyszliśmy tu, aby rozmawiać o moich rozterkach sercowych?! — uniosła się, a następnie nagle zniżyła ton. — Być może... Lecz nie zmienia to faktu, że ta sprawa akurat powinna was najmniej dotyczyć...

— To od niego dostałaś ten naszyjnik, tak? — głos zabrała Georgina. Brunetka przytaknęła i machinalnie chwyciła krwistoczerwony brylant.

Infernum oculus... Piekielne oko — wyszeptała, wpatrując się w hipnotyzującą czerwień kamienia. — Ochrona na wszelkie choroby, klątwy, zatrucia... a nawet śmierć.

To był jeden z dwóch najcenniejszych darów, jakie jej podarował. Ten był drugim, jaki czyn był zatem pierwszy?


***

1 9 0 7


Mimo że nadszedł już październik, pogoda wciąż dopisywała. Być może liście zaczynały już opadać, co nadawało dość depresyjnego nastroju, jednak jesień nie miała samych minusów - lubiła charakterystyczny dla tego okresu wiatr.

Przechadzali się po ogrodach tak, jak to mieli w zwyczaju. Genevieve mieszkała w jego rezydencji już ponad miesiąc i nie żałowała ani chwili tam spędzonej. Wreszcie poznała człowieka (a przynajmniej istotę humanoidalną), który odznaczał się inteligencją większą od orzeszka ziemnego i, co ważniejsze, był wspaniałym rozmówcą. Czuła, że mogłaby z nim dyskutować przez wieczność.

— Jutro Pembertonowie urządzają przyjęcie, wybierzemy się? — zaproponowała, gdy ich dłonie były splecione.

— Jak sobie życzysz, moja pani — odparł, wykonując prześmiewczy ukłon. Najpierw zmierzyła go rozdrażnionym spojrzeniem, ale potem dała sobie spokój i zachichotała.

Pan piekieł się przed nią kłaniał, no proszę.

Zwróciła uwagę na zgaszone świecie poustawiane na fontannie. Blondyn szybko wyczuł co się święci, wyczuł jej tęskny wzrok. Nim zdążyła spostrzec, pstryknął palcami, a knoty świec zatliły się ogniem.

— Czyżbyśmy znowu schodzili na ten przykry dla ciebie temat? — zerknął na nią oczekująco, dziewczyna westchnęła.

Nie był tajemnicą fakt, że wraz z przemianą w wampira, Genevieve straciła część swych... mocy. I o ile wciąż udawało jej się czasami poruszyć przedmiot przy pomocy telekinezy, tak pirokineza uleciała z niej całkowicie. Gdyby wciąż była tą naiwną szesnastolatką, pewnie by się cieszyła, ale już dawno zakończyła ten rozdział swego życia. Dawne utrapienie stało się jej potęgą, przewagą nad innymi. Tylko najpotężniejszym wiedźmom władanie ogniem przychodziło tak łatwo, jak jej.

Przynajmniej nadal miała wizje. Rzadko, co prawda, w dodatku zazwyczaj błahe, ale jednak.

— Dobrze wiesz, Lucyferze, że tęsknię za swoimi... umiejętnościami.

— W zamian za nie stałaś się nieśmiertelna, wiecznie piękna i młoda oraz odporna na wszelkie choroby, czy to mało? — odparował.

— Stałam się zwykła, szara... One dawały mi wyjątkowość, efekt zaskoczenia, a teraz...

— Hej — przerwał jej i uniósł dłonią jej podbródek tak, by spojrzała wprost w jego oczy. — Nigdy mnie nie okłamuj, Genny. Nie nazywaj się zwykłą czy szarą, bo byłoby to wierutne kłamstwo. A ja nienawidzę kłamstw.

— Zatem nie wolno mi się już nad sobą użalać? — prędko zmarkotniała.

— Cóż... — zaczął po krótkim zastanowieniu. — Jeżeli byłby sposób, abyś odzyskała dawne umiejętności... Zrobiłabyś wszystko, by je otrzymać z powrotem?

— Absolutnie — odrzekła bez chwili zawahania.

Odsunął się od niej, na co jej brwi podniosły się do góry. 

— Zatem zawrzyjmy pakt — zaproponował śmiale.

— Pakt? Pakt z diabłem? — roześmiała się.

— Twoje moce byłyby jeszcze silniejsze niż wcześniej. Znałabyś myśl każdego twego nieprzyjaciela, machnięciem dłoni przenosiła góry, skinieniem głowy paliła miasta... A to wszystko w zamian za...

— Za duszę? — prychnęła, nie pozwalając mu skończyć. — Wybacz, ale ta oferta mnie nie...

— Za pocałunek — przerwał jej tak, jak ona zrobiła to przed sekundą.

Dosłownie zamarła na jego słowa. Patrzyła na niego jak na kosmitę, nie mogąc pojąć jego słów. W ciągu tego miesiąca zdążyła się dowiedzieć o boskich realiach więcej niż przez całe swoje życie. Najniższą ceną za pakt była dusza.

— Ale przecież...

Ja rządzę tym grajdołkiem i to ja ustalam zasady. Więc jak?

Nie czekając dłużej, dosłownie wbiła mu się w usta. Posłała w jego stronę całą namiętność, na jaką było ją stać. Poczuła, jak blondyn ją obejmuje i nachyla się mocniej w jej stronę, by dziewczyna przestała stać na palcach. Ona natomiast przyciągnęła jeszcze bardziej do siebie jego głowę i całkowicie oddała się tej chwili. W tym samym czasie poczuła też niespotykany przypływ mocy.

Był w stanie złamać swoje przyrzeczenia tylko po to, by ujrzeć radość na jej twarzy.


***

2 0 1 1


— To dlatego zawsze go nosisz... — stwierdziła rudowłosa. — A dlaczego...

— Stop — przerwała jej gwałtownie Genevieve. — Dosyć wywiadu środowiskowego. Mam ochotę się napić. Muszę się napić.

— Z tym, to do mnie.

Natychmiast obróciła się w stronę, z której dochodził znajomy, kobiecy głos. Nie zdawali sobie bowiem sprawy, że od dobrych kilku minut ktoś ich podsłuchiwał. 

O drzwi wejściowe oparta była całkiem wysoka kobieta z ciemnymi, nieomal czarnymi włosami. Jej twarz zdobił zadowolony z siebie uśmieszek. Patrzyła na nią spod naturalnie gęstych rzęs, zastanawiając się, kiedy wreszcie zda sobie sprawę z jej obecności. Mimo że był już maj (w dodatku pogoda ostatnimi czasy wyjątkowo dopisywała), ubrana była dość ciepło. I na czarno. Niektórzy, sądząc po jej trupio bladej cerze, uznaliby ją za zwiastunkę śmierci.

— Rayna — wreszcie ją zauważyła i szybko rozpoznała.

— Któż by inny? — spytała, opuszczając swe dłonie. 

Podeszła pewnym krokiem do wampirzycy i objęła ją mocno. W tamtej chwili (za sprawą swoich obcasów) była od niej znacznie wyższa.

— Dobrze cię widzieć, już myślałam, że na dobre zniknęłaś — uśmiechnęła się do niej Salvatore.

— Co racja, to racja, ostatnio nie próżnuję, ale... Picie z tobą wódki należy do najprzyjemniejszych rzeczy w życiu. Och, a co to za przystojniaczek? — skupiła swą uwagę na Stefanie.

— Mój brat, młodszy, opowiadałam ci o nim — "przedstawiła" go.

— A, no tak. Stefan, mam rację? — trafiła z imieniem.

W jej głosie wyraźnie dało się usłyszeć rosyjski akcent.

— Tak? Kto to jest, Gen? — popatrzył odruchowo na siostrę.

— Oto jest, moi drodzy, Rayna Baryshnikova, legenda rosyjskiego wywiadu oraz moja wieloletnia przyjaciółka. A to, Ray, jest Georgina, również moja przyjaciółka.

Ciemnowłosa wyciągnęła dłoń w jej stronę. 

— Miło poznać — odrzekła, szczerząc się. Tryskał od niej seksapil i pewność siebie.

— Tak, mi też... 

— To już wszyscy? Czy chowasz jeszcze drugiego brata w łazience? — zwróciła się do swojej przyjaciółki Rosjanka. Salvatore pokręciła głową. — Świetnie. Trzeba opić nasze spotkanie.

Akurat w tej sprawie Baryshnikova była typową Rosjanką - uwielbiała pić i miała do tego zdecydowanie za mocną głową. Nawet po czwartej butelce najmocniejszego trunku, jaki ze sobą przywiozła zachowuje trzeźwe myślenie. Co prawda jest bardziej rozluźniona i wpada na dziwne pomysły, ale jednak nie traci nad sobą całkowicie kontroli. Wielokrotnie była jak cień dla wszelkich władców jej ojczyzny i wielokrotnie zmieniała swoją osobą bieg historii. Gdyby ktoś miał zapytać ją, co kocha najbardziej, bez wahania odpowiedziałaby, że swój kraj. 

Zresztą i tak właściwie nigdy nie miała kogoś na dłużej.

— W takim razie my już może pójdziemy... — uznała rudowłosa, spoglądając na swojego nowego chłopaka.

— Co to, to nie. Przyjaciółka mojej przyjaciółki jest moją przyjaciółką, a z przyjaciółmi się pije, nie żegna — zdecydowała już za nią Rayna. — Za to ty, Stefanie, możesz już odejść, to ma być babski wieczór.

— Chyba faktycznie tak zrobię — odpowiedział nowo poznanej wampirzycy. — Do zobaczenia... — pożegnał się i szybko cmoknął Woodrow w usta, przez to ta stała się czerwona jak piwonia.

— No, skoro już wszystko ustalone, to przyniosę z samochodu alkohol, bo wiem, że ty gustujesz w winach — spojrzała z lekkim wyrzutem na Salvatore. — I gościa.


***


Gdy Klaus trzasnął za sobą drzwiami, na ścianie ponad nimi utworzyła się czarna, łamana kreska. Zapewne gdyby były wykonane z materiału cięższego niż drewno, mogli już sprowadzać ekipę budowlaną, żeby naprawić ścianę frontową. 

Z agresją wyjął z barku najlepsze whisky, jakie tam trzymał i nieostrożnie nalał sobie go do szklanki. Zaraz potem stała się pusta, a hybryda szczęśliwsza.

— Niklaus? — spytał po dłuższej chwili Elijah, przyglądający się temu wszystkiego z wejścia do salonu.

— Nie teraz, bracie — warknął i po raz kolejny nalał sobie trunku.

Znikł równie szybko, co za pierwszym.

Blondyn usiadł na kanapie i patrzył przed siebie. Biedna misa z owocami, w którą się tak wpatrywał, już dawno by uciekła, gdyby mogła. Tymczasem drugi z rodzeństwa zajął miejsce na fotelu i oczekiwał na wyjaśnienia.

— Przysięgam, że za dwa tygodnie nie będzie mnie już w tym pieprzonym mieście — syknął po jakimś czasie.

Brwi Elijah podniosły się do góry. Już wiedział, że miało to związek z panną Salvatore - tylko ona miała na niego taki wpływ. A skoro zastał brata rozdrażnionego do granic możliwości, coś musiało się między nimi wydarzyć.

— Genevieve? 

— Nie — odrzekł twardo, wreszcie darząc go jakimkolwiek spojrzeniem. Wszystko byłoby w porządku, gdyby w kącikach jego oczu nie ujrzał jego łez. I nie były to łzy smutku, te znał za dobrze, z radości nigdy natomiast nie zdarzyło mu się płakać. To były łzy wściekłości. I bezradności. — Jej cholerny były.

— Czy ona... wybrała jego? — ośmielił się zadać to pytanie.

— Też jesteśmy ciekawi.

Elijah (bo Klaus nadal był kłębkiem nerwów) odwrócił się w stronę głosów. Kol i Rebekah. Najwidoczniej ich młodszy brat odnalazł wreszcie drogę do domu, a siostra wróciła z balu.

— Kiedy zauważyłam, że nagle z sali zniknąłeś ty, Gen, Georgina, Stefan i Ben, uznałam, że coś musiało się stać. Grobowe miny Gilbert i drugiego Salvatore'a tylko to potwierdziły — wyjaśniła blondynka.

— Pozwól dojść naszemu drogiemu braciszkowi do głosu, siostrzyczko — parsknął Kol.

Gdyby miał na to wtedy siły, pewnie zasztyletowałby całą swoją rodzinę.

— Od czego by zacząć? — roześmiał się histerycznie pierwotny. — Okazuje się, że Benjamin Alistair nie jest tym, za kogo się podaje. Mówiąc dokładniej, to jest diabłem — tu po raz kolejny się roześmiał.

Bracia i siostra nadal patrzyli na niego oczekująco. Nie rozumieli bowiem, że ich przyrodni brat już wyznał im jego tożsamość. 

— Rozumiemy, że skoro zabrał ci Genny, jesteś wściekły, ale czym zasłużył sobie na taki przydomek? — odezwał się po niezręcznej ciszy najmłodszy z braci.

— Zapewne wszczęciem buntu w niebiosach — odpowiedział gardłowym głosem, dostał chrypy. — Jest dosłownie diabłem.

Podczas gdy Elijah i Kol starali się pojąć majaki ich brata, Rebekah nagle szczerze się roześmiała. Nie wierzyła bowiem, że jej brat nagle stał się wierzącym. Często powiadał, że i tak nie musi bać się piekła, skoro nigdy nie czeka go śmierć, ale najczęściej żartem, nie serio. 

— Gdybyście zobaczyli go z pieprzonymi rogami i czarnymi skrzydłami, to może byście uwierzyli! — wrzasnął i znowu wypił całą szklankę whisky.

— Jesteś pewny, że Bonnie ci czegoś nie zadała? — pierwotna próbowała spoważnieć.

— Nie — odrzekł twardo i głośno. Dziewczyna bała się go o cokolwiek zapytać.

— Pójdę do domu Gen, pewnie tam poszła, może ona mi to jakoś dokładniej wyjaśni... A wy postarajcie się dopilnować, by nie wypił całego naszego barku — popatrzyła znacząco na braci, a następnie wampirzym tempem skierowała się na górę.

Chwilę potem wróciła, będąc już ubrana w codzienne ciuchy i od razu opuściła dom.

Natomiast bracia spojrzeli z politowaniem na starającego się utopić swoje uczucia w alkoholu Klausa i oboje pomyśleli, że to będzie ciężka noc...


***


Cóż, podczas gdy Georgina zastanawiała się, co nowo poznana przez nią wampirzyca miała na myśli, mówiąc, że przyniesie "gościa", Genevieve dumała nad tym, o kim mówiła Rayna. Już zbyt dobrze znała jej zagrania, by nie wiedzieć, o co jej chodziło. 

Poznały się ponad sto lat temu w Rosji, rzecz jasna, w okolicach Gruzji. I przypadły sobie do gustu na tyle, że ich przyjaźń przetrwała do dziś. W dodatku, to zawsze Baryshnikova znajdowała Salvatore, nie na odwrót. Choć oczywiście, Gen często miała o niej wizji, ta zmieniała swoje położenie tak często, że nawet jej dar widzenia za tym nie nadążał.

I stało się to, czego się spodziewała. Ciemnowłosa w jednej ręce trzymała dwie butelki wódki, a w drugiej związaną dziewczynę.

— Elena?! — krzyknęła zdumiona Woodrow.

W tym samym czasie Rosjanka rozwiązała opaskę, nie pozwalającą mówić "Elenie".

— Wielkie dzięki, teraz jestem jeszcze porównywana do tej... Nie, nie Elena — nie dokończyła myśli, wiedząc, że w pokoju są dwie z czterech (czasami pięciu) osób, których Katherine się obawiała.

— Katherine... — rudowłosa zrozumiała, kim jest.

— Wybacz, Ray, że pytam... Ale po cholerę ją tutaj przywiozłaś!? — uniosła się współwłaścicielka domu.

— Cóż, tak się złożyło, że jadąc tutaj akurat zajrzałam do baru, gdzie siedziała Kat. A ja wolę dmuchać na zimne, więc zapakowałam ją do samochodu i przywiozłam — opowiedziała szybko Baryshnikova.

— Schwytałaś... Katherine Pierce? — Woodrow po raz kolejny zaniemówiła.

Kiedy zaprzyjaźniła się z Eleną, ta opowiedziała jej całkiem sporo o swojej przodkini. Podobno bała się jedynie Klausa, a i tak zdołała przed nim uciekać przez pięćset lat. Tymczasem teraz okazuje się, że złapała ją jakaś rosyjska wampirzyca.

— Złotko, mam siedemset lat i bagaż doświadczeń z rosyjską mafią, Katerina mi nie straszna — prychnęła, wyswobadzając Petrovę.

Brunetka chciała skorzystać z okazji i uciec, jednak Rayna sprawnie ją przed tym powstrzymała.

— Co ja znowu zrobiłam, że muszę tu nimi siedzieć? — zapytała, unosząc oczy ku sufitowi. — Nadia pewnie myśli, że uciekłam. Daj mi chociaż do niej zadzwonić.

— A, a, a, napiszę do niej. Sama — odrzekła nieprzekonana wampirzyca.

— Kim jest Nadia? — szepnęła w stronę Genevieve jej współlokatorka. 

— Jej córką.

— He? — nie przyjęła tego zbyt dobrze.

— Czy możesz mi powiedzieć, czemu Klaus... Co tu się wyprawia?

W drzwiach stanęła nagle pierwotna, niespecjalnie rozumiejąc zastaną sytuację. O ile obecność Georginy potrafiła jeszcze zrozumieć, tak nie miała pojęcia, co robi tu ta nieznana jej wampirzyca (czuć od niej było ludzką krew), szczególnie wraz z Katherine.

— Nie widać? Rozmawiamy sobie w babskim gronie — odparła jak gdyby nigdy nic Rosjanka. — Chcesz dołączyć? Mamy wódkę i niedoszłego zbiega.

Blondynka analizowała sytuację, lecz koniec końców stwierdziła, że raz: i tak nie ma wyboru, bo przyszła tu porozmawiać z Genevieve, dwa: w sumie, to chętnie by się napiła, a pewnie po powrocie do domu nie zastanie ani kropli alkoholu. Przytaknęła i usiadła na fotelu, po czym założyła nogę na nogę.

— Więc może teraz wyjaśnisz mi, czemu mój braciszek twierdzi, że chodziłaś z diabłem — oświadczyła ze sztucznym uśmiechem, bo ile lubiła, kiedy ktoś pokazywał Klausowi, że nie jest najważniejszy na świecie, tak teraz było to co najmniej irytujące i stresujące, bo jej brat w tym stanie jest dosłownie nieprzewidywalny.

Wiedząc, że będzie musiała to tłumaczyć zarówno Rebece, Raynie, jak i Katherine, sięgnęła po przyniesioną przez Rosjankę wódkę i rozlała ją do kieliszków.

— To już nie na trzeźwo.


***


— Elijah, wyjaśnij mi... Po co tu siedzimy? — zapytał Kol, gdy ich brat poszedł do piwnicy po krew. 

— Klaus wyraźnie potrzebuje mentalnego wsparcia, a ja chcę się dowiedzieć czemu. Ty zaś powinieneś tu siedzieć, aby nie zostać nagle umieszczonym w trumnie ze sztyletem w sercu — objaśnił mu brunet.

— Bez obaw, Kol, możesz iść, nikt tu cię nie trzyma — odezwał się nagle Niklaus, trzymając w dłoni torebkę krwi. Wszystko słyszał.

— Nie, już mi się odechciało. Sam jestem ciekaw, co doprowadziło cię do takiego stanu. Kurde, muszę podziękować temu gościowi... 

— Kol — ostrzegł go szybko Elijah, mierząc go znaczącym spojrzeniem.

— Dobra, dobra... Czyli... Ten cały "Ben" na serio jest diabłem? Takim prosto z piekła? 

— Chyba wyraziłem się jasno — syknął mieszaniec i nalał sobie znowu whisky.

— Hm, jakby nie patrzeć, wiele by to wyjaśniało... — pomyślał na głos najmłodszy.

Jego bracia spojrzeli na niego jednocześnie, oczekując rozwinięcia. Brunet przewrócił oczami i dokończył.

— Poznali się sto lat temu, tak? To znaczy, że musi być nieśmiertelny, a przynajmniej długowieczny, jednak na pewno nie jest wampirem, to się czuje. Zostawił Genny z jakiegoś ważnego powodu, czyli pewnie musiał wracać do domu, tak przypuszczam. Ukrywała jego tożsamość przez cały czas, milion razy mówiła nam, że zawarła pakt z diabłem...  To się łączy, nie? — wydedukował wampir, w między czasie jedząc winogrona.

Patrzyli na niego z pewnym szokiem, bowiem Kol nieczęsto mówił tak... mądrze. Miał rację. Mogli się tego domyślić choćby po zdenerwowaniu Genevieve, kiedy go przedstawiała. 

— A właśnie, więc co zamierzasz zrobić? — najmłodszy z braci powtórnie zabrał głos.

— Co masz przez to na myśli? — wzdychnął głośno blondyn. Trudno było połapać się w toku myślenia Kola Mikaelsona.

— No wiesz, ty kochasz ją, ona ciebie, chyba też jego... Patowa sytuacja, nie? — przekazał lekkim głosem, jak gdyby nie zdawał sobie sprawy z powagi sytuacji.

— Co? — prychnęła hybryda i usiadła nagle prosto. — Po pierwsze, to nie wiesz, co między nami jest, a po drugie, to na pewno nie jest to twoja sprawa.

— Gadaj, gadaj - ja posłucham — zaśmiał się na słowa starszego brata pierwotny. — Jesteście po prostu śmieszni. Jak może cię nie kochać, skoro tak długi czas się z tobą użera, zamiast po prostu spławić? Gdyby cię nie kochała, po pokonaniu Silasa nie wracałaby to miasta. Za to gdyby kochała tego jej "Lucyfera" o wiele bardziej od ciebie, to myślisz, że by się zastanawiała nad wyborem? Albo ty - dajesz się jej poniewierać od stycznia. Ty - wielki Klaus Mikaelson — tu prychnął. — Dlatego tak, sądzę, że jednak z jakiegoś powodu się kochacie. Rozumiem, co ty widzisz w niej, ale co ona w tobie? A, i skoro jednak przyszedłeś tutaj, otworzyłeś whisky i sam zacząłeś się użalać, to chyba jednak jest to moja sprawa. Plus, Genny to moja przyjaciółka?

A przynajmniej wciąż miał taką nadzieję...

Hybryda już miała zamiar rzucić się na Kola, lecz Elijah w porę ją przytrzymał. Klaus próbował się wyrywać, ale cóż... On wypił znacznie więcej od nich, a pijany wampir nigdy nie jest w szczycie swoich możliwości, dlatego to Elijah miał przewagę.

— Coś nie tak, braciszku? — parsknął śmiechem wampir.

Elijah popatrzył na niego z politowaniem, natomiast Niklaus nawet nie starał się już powstrzymywać przed pójściem po srebrny sztylet.


***


— Czyli ty tak na serio umawiałaś się z diabłem... — dopuściła to do siebie Rayna, gdy Genevieve (wraz ze wstawkami Georginy) opowiedziała im o sytuacji. — A myślałam, że twoją najdziwniejszą miłostką był Iosif...

— Jaki Iosif? — spytała nagle ruda, nie kojarząc imienia.

— Nieistotne — odparła twardo Salvatore, wymownie patrząc na Baryshnikovę, która jedynie wzruszyła ramionami. — Czy teraz możemy zmienić temat?

— Co to, to nie — zakazała stanowczo pierwotna. — Twoje życie miłosne jest ciekawsze niż niejedna brazylijska telenowela. Poza tym, o czym innym może rozmawiać pięć kobiet przy kieliszku? — stwierdziła blondynka i wypiła szybko jeden. — Pytanie tylko, co zrobisz z moim bratem.

— Że wy się jeszcze nie zeszliście... — prychnęła Petrova, zwracając tym uwagę wszystkich w pomieszczeniu.

— Nawet ty ich popierasz? — zdziwiła się Woodrow.

— Właściwie to... tak. Raz, są tak samo apodyktyczni i sprytni, dwa, jeżeli Gen będzie z Klausem, to może pohamuje jego chęć zabicia mnie — wyjaśniła, przewracając oczami.

— Nie byłabym tego taka pewna... — mruknęła cicho Salvatore, mierząc wzrokiem Katerinę.

— Ale czy to nie przeciwieństwa się przyciągają? — zapytała Rayna, dość ciekawa perspektywy pięćsetletniej wampirzycy.

— Przyciągają, przyciągają, ale mówimy tu o ludziach, nie o wiekowych wampirach. Nie to, że jestem ekspertem, ale na moje oko, to im obojgu przyda się ktoś do utemperowania. Bez obrazy, Gen. Przykład z chęcią pozbycia się mnie chyba jest odpowiedni, prawda?

— Mhm, wspaniale, tyle że takie pary najczęściej się kłócą — napomknęła blondynka.

— I najczęściej godzą. No weź, widzisz Gen z jakimś łagodnym, nieśmiałym wampirkiem? — parsknęła śmiechem. — Albo Klausa z jakąś milutką dziunią chcącą zmienić go na lepsze? 

Chcąc nie chcąc, Rebekah i Georgina musiały się z nią zgodzić. Natomiast Genevieve miała dość tych miłosnych głupot. Wypiła na prędce kolejny kieliszek i pokierowała się do kuchni, gdzie sięgnęła po coś do zamrażarki.

Wróciła z pudełkiem lodów i torebką ABRh-. Otworzyła pudło i polała lody krwią, a następnie nabrała sporą porcję na łyżkę.

— Nie cierpię was — wyznała zaraz po tym, a wszystkie się roześmiały. 

— A właśnie, co u ciebie, Katty? — zadała jej pytanie z wrednym uśmieszkiem. — Podróżujesz z córką?

— Mhm, nadrabiamy stracone lata. Właściwie, to jest do mnie całkiem podobna — stwierdziła i odebrała łyżkę Genevieve, by również zjeść trochę tych lodów. Salvatore szybko ją odebrała.

— Nie wątpimy — odparła Rayna. — Poróbmy coś ciekawego — zaproponowała moment później.

— Niby co? — brwi pierwotnej powędrowały w górę.

— Możemy... obejrzeć Zmierzch i się z niego ponaśmiewać — zaoferowała Genevieve, trzymając już lody przy piersi.

— No weźcie, nie jest taki zły... — zaczęła dość niepewnie Georgina, co spotkało się z oburzeniem obecnych tam wampirzyc. Jedynie jej współlokatorka z jakiegoś powodu się zaśmiała.

— Jak dla mnie, to nie taki głupi pomysł. Masz płytę? — spytała Rebekah. 

— Jest na szczycie regału z książkami — poinformowała Salvatore.

Blondynka wstała i próbowała jej dosięgnąć, co łatwe nie było (mimo, że dziewczyna do najniższych nie należała). Ostatecznie jednak udało jej się coś chwycić. Nie było to aczkolwiek opakowanie od DVD.

— Co to? — zaciekawiła się, obracając w dłoni fiołka w całości wykonanego ze złota.

Genevieve poderwała się z kanapy i odłożyła szybko lody. Przypatrzyła się dobrze i wręcz zaniemówiła. Ugięła się pod naciskiem wyczekujących spojrzeń, które wręcz robiły jej dziurę w oczach.

— To... prezent urodzinowy. Od Klausa. Kiedy się go wącha, czuje się to, co kocha się najbardziej — odrzekła, wciąż nie mogąc pojąć, jak mogła o niej zapomnieć.

— Coś jak amortencja? — zainteresowała się rudowłosa. 

— Tyle że to tylko pachnie, a nie wywołuje miłosną obsesję.

W tym samym czasie Rebekah mocno się zaciągnęła, by poczuć to, o czym mówiła Genevieve. I faktycznie, poczuła coś. A mianowicie zapach czerwonego, wytrawnego wina, zapach charakterystyczny dla szkolnej stołówki (zapewne z powodu jej nagłego polubienia szkoły) oraz landrynki.

— O cholera, to działa...

Nie zdziwiła się, że nie poczuła nic związanego bezpośrednio z Mattem - lubiła go, naprawdę, ale to nie była miłość. Prędzej szkolne zauroczenie.

— Naprawdę? Daj, zobaczę — poleciła Baryshnikova, lecz i tak zanim Mikaelson zrobiła jakkolwiek zareagować, Rosjanka przejęła kwiat.

Rozpoznawała zapachy, które poczuła. Maki rosnące nieopodal jej rodzinnego domu, ostra woń alkoholu i charakterystyczny dla broni palnej zapach wystrzelonego pocisku. 

— Hm, a to ciekawe... — pomyślała na głos Katherine i odebrała starej znajomej magiczny przedmiot.

Wciągnęła się mocno, aby dobrze poczuć jej ulubioną woń lasu i pieczywa, które piekła niegdyś jej matka. Następnie oddała fiołek Georginie.

Do niej dotarł zapach świeżo parzonej kawy, nowo zakupionej książki i... perfumy Stefana. Mimowolnie się zarumieniła i zwróciła się w stronę przyjaciółki.

— Gen?

Brunetka westchnęła głęboko i przyjęła go od rudowłosej. Spodziewała się poczuć to, co niespełna pół roku temu w jej urodziny, jednak... Przeliczyła się.

Owszem, czuła las (po którym kochała spacerować), lilie (które nawiasem mówiąc były jej ulubionymi kwiatami), czekoladowe ciasteczka (które pewnego razu upiekła jej Florence), ale... Do jej nosa wkradł się również czwarty zapach. Ten, który miał jej coś uświadomić.

Nie wiedziała czy cieszy się z otrzymanej odpowiedzi, czy wręcz przeciwnie, ale wiedziała, że ten zapach nie był sfałszowany, że to właśnie do niego biło jej serce.

Poznała prawdę.

Jedna z jej miłości przeminęła, inna przetrwała.

Już wiedziała, do kogo tak naprawdę należy jej serce.


***


Cóż, jeżeli myślicie, że to był ogromny polsat, to poczekajcie lepiej na kolejny rozdział.

Jak szerzej wiadomo, w ostatnim czasie setki milionów haseł wyciekło z wattpada. Jeżeli jeszcze ich nie zmieniliście, lepiej to wykonajcie - podobnie z wszystkimi miejsami, gdzie go używaliście.

Do następnego xoxo


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top