XLIII. "Nie będę przepraszał."

Rozdział z prawdopodobnie sporą ilością błędów, co wyjaśnię na dole, jeżeli jakiś wychwycicie, nie bójcie się pisać.

***

Nadszedł w końcu dzień, który miało zapamiętać całe miasto - dzień balu maturalnego. Rebekah i Caroline w pocie czoła wszystko przygotowywały tak, aby najstarszy rocznik zapamiętał ten wieczór jako najlepszy w swoim życiu.

Genevieve wchodziła na teren szkoły za sprawą Stefana, z którym się wczoraj skontaktowała. Zresztą nie musiała nawet przychodzić z nim - jako jedyna wampirzyca mogła używać perswazji czy raczej daru przekonywania na osobach, które zażyły werbenę. Magia widzącej. Czy raczej jej tajemniczych umiejętności, których z pewnością nie odziedziczyła po dziadku.

Przygotowywały się wraz z Georginą, która również miała uczestniczyć w balu. Brunetka nie mogła nie wyczuć, że jej przyjaciółka zachowuje się jakoś inaczej.

— Ugh, jak ja nienawidzę zakładać takich sukienek... — warknęła podirytowana.

Jej suknia była doprawdy śliczna - długa, satynowa, z wiązanym tyłem w kolorze butelkowej zieleni. Woodrow zresztą zbyt wielkiego doboru kolorów nie miała - jeśli chodzi o sukienki, nigdy nie ubierała innej niż zielona, niebieska, czarna czy biała - jej marchewkowe włosy gryzły się z innymi kolorami. Miała zamiar iść w niewysokich, kremowych szpilkach. W wyższych zapewne by się wywróciła, i to nieraz. Włosy postanowiła zostawić rozpuszczone, bo nie zamierzała się siłować z upinaniem. Jedynie lekko jej pokręciła u końcówek.

— Jesteś jakaś rozdrażniona, mogę wiedzieć, o co chodzi? — zapytała w końcu starsza wampirzyca. Ten temat gryzł ją już od kilku dni.

Dar widzenia z pewnością należał do jednych z najpotężniejszych, ale i on miał swoje wady. Za każdym razem, gdy Genevieve coś frasowało, wizje praktycznie do niej nie przychodziły. A teraz, kiedy wrócił jej dawny kochanek, jej najciekawszym obrazem był Damon, który przez przypadek posolił sobie herbatę. Musiała polegać na swojej niemałej zresztą domyślności i przenikliwości, ale na to również nie miała zbyt wiele czasu - ostatnio spędzała go głównie z pewnym niebotycznie wysokim blondynem. I Rebeką, której pomagała w przygotowaniach do balu. Zgodnie stwierdziły, że jeżeli po każdej kłótni z braćmi pierwotnej miałyby ze sobą nie gadać, nie rozmawiałyby ze sobą przez wieczność. Dlatego zignorowały jej powikłane relacje z Klausem i Kolem, i po prostu ponownie zaczęły spędzać razem czas.

— Mnie? O nic — zaprzeczyła od razu.

— Chodzi o mojego brata? 

— Skąd ten pomysł?! — ożywiła się Woodrow.

— Widzę, jak na siebie patrzycie — skłamała bez większych problemów.

Przecież nie powie jej, że dwa tygodnie temu widziała, jak całuje się z jej bratem na szczycie wieży Eiffla. Wtedy zdała sobie sprawę, że Stefana i Georginę do siebie ciągnie. Ale nie mogła im przecież tego powiedzieć, bo wystraszyłaby ich tym na śmierć. Problematyka jasnowidzenia.

Fakt, przyszło jej do głowy, że to o niego może chodzić, ale nie sądziła, że tak szybko zaczną ze sobą na dobre kręcić. Spodziewała się, że nastąpi to za jakieś pół roku, a nie już teraz.

— Niby jak...? — mruknęła pod nosem, nie chcąc po sobie dać niczego znać. Jednak w końcu nie wytrzymała i wybuchła. — No dobra! Całowaliśmy się!

Reakcja Genevieve ją co najmniej zdumiała - wampirzyca przyjęła to ze stoickim spokojem. Co więcej, wyglądała, jakby szczególnie jej to nie zaskoczyło.

— Gen? — spytała cicho, kiedy brunetka trwała w milczeniu.

— Jeżeli pytasz czy mam coś przeciwko, to nie - nie mam. Tylko bądź dla niego dobra, Stefan zasługuje na szczęście — poradziła jej spokojnym tonem, choć w jej ustach i tak brzmiało to jak groźba. 

— Myślałam... że będziesz raczej zła — odparła po dłuższej chwili.

— Czemu miałabym? Jesteś dobrą dziewczyną, mój brat jest dobrym chłopakiem. No i z tego, co wiem, to nie interesujesz się Damonem, a to czyni cię lepszą od wszystkich jego byłych. Wolę, aby związała się z nim miła, ładna dziewczyna, którą lubię niż ktoś pokroju mojego czy Katherine — prychnęła i wróciła do rysowania sobie kresek.

— Twojego? — dziewczyna zmarszczyła brwi, zaś Salvatore westchnęła.

— Wiesz, czemu nigdy nie reaguję jakoś specjalnie wybuchowo na kierowane w moją stronę oszczerstwa? — zapytała, a ruda pokręciła głową. — Bo się z nimi zgadzam. Niejednokrotnie udowodniłam, że jestem niezdecydowaną, samolubną zdzirą, która manipuluje ludźmi. 

— Jak... Jak możesz tak mówić?! Przecież nieraz uratowałaś miasto! Zabiłaś Esther, stukniętą ciotkę Mikaelsonów, Silasa...

— Myślisz, że dlaczego? 

— Dla braci? Dla Klausa, Kola, Rebeki? Elijah? Dla mnie? — podsuwała jej osoby.

— Żeby tylko... Jestem bardzo samolubna w swojej dobroci. Zabijając Esther, chciałam pokazać, że jestem groźna i lepiej ze mną nie zadzierać. A przy okazji zmniejszyć swoje poczucie winy związane z coraz większym przywiązywaniem się do pierwotnych. Potem związałam się z Klausem i żeby zapomnieć o uczuciu, że zdradzam Bena, postanowiłam zabić Silasa. A że wy bardzo chcieliście go zbudzić, bo inaczej nie zdobylibyście leku, miałam zamiar po cichu pokrzyżować wam plany. Nie udało się i czułam się winna, że was okłamywałam i nie powiedziałam prawdy od razu, jednak Klausowi i kilku innym udało się sprawić, że to ze mnie wyparowało. Silasa się pozbyłam, ale raczej po to, by nie zawadzał mnie, a nie wam. Kto był potem? Ach tak, Selyse. Zdecydowałam się zapobiec jej dążeniom do potęgi chwilę po tym, jak rzuciłam Kola. Głupia nie pomyślała, że żeby przekazać władzę nad najsilniejszym magicznym artefaktem na świecie, trzeba zrobić coś więcej niż wypowiedzieć kilka słów... Dalej jestem taka święta?

Rudowłosa wpatrywała się w nią z uchylonymi ustami, próbując rozpoznać prawdę i fałsz w jej wyjaśnieniach. Bo mimo wszystko była pewna, że jej przyjaciółka nie była tak samolubna, za jaką się uważała. Jedynie chciała, żeby ją za taką mieli. 

— Idę do samochodu — poinformowała rozdrażniona i udała się na zewnątrz. 

Jej długa suknia pofalowała delikatnie, kiedy jej posiadaczka żywo ruszyła do drzwi. Wyglądała równie pięknie, o ile nie piękniej co Georgina. Jej sukienka miała szerszy dół, całkowicie odkrywała plecy. Piersi odkrywał dosyć głęboki dekolt w kształcie serca wsparty o nie tak cienkich, jak w przypadku Woodrow ramiączkach. Cała suknia wykonana była z aksamitu, który dodatkowo zdobiły porozsiewane wszędzie kryształki. Jak zwykle, miała dziesięciocentrymetrowe obcasy, w tym wypadku czarne. Fryzurę także posiadała nienaganną - tym razem postawiła jednak na luźnego koka, z którego dwa kosmyki znajdowały się przy twarzy. Miała wyrazisty, jednak nie aż tak mocny jak niekiedy makijaż, w którym szczególną uwagę zwracały usta pomalowane śliwkową, matową szminką. Woodrow i tym razem zazdrościła jej wyglądu.

Lecz wtedy nie skupiała się na nim, a na humorze brunetki. Ona także była nie w sosie i dawała głowę, że również chodziło o sprawy sercowe.

***

Przed szkołą ustawiali się już uczniowie wraz ze swoimi wybrankami czy przyjaciółmi. Wielu z nich czekało w kolejce do zrobienia sobie zdjęcia przy dużym dębie na zewnątrz. Mimo to, najbardziej okupywane było wejście do szkoły, do której wciąż nie można się było dostać. Wewnątrz przebywało jedynie kilku nauczycieli i Rebekah wraz z Caroline.

Przy Elenie Gilbert stał Damon Salvatore, Cindy Fell oraz Hugh Warner. Cindy bardzo chciała uczestniczyć w imprezie, na jakiej miał pojawić się jej obiekt westchnień - Arthur Hamilton, zaś Hugh skończył szkołę dwa lata temu i nie mógł się tam dostać bez Joanne, swojej dziewczyny, z którą ostatnio się pokłócił. Na tyle, że ta zdecydowała się iść na bal maturalny solo. Jednak że Warner całe życie mieszkał trzy domy dalej od panny Gilbert, ta zgodziła się go wziąć ze sobą. Ogólnie starała się "żyć na tak".

Ta czwórka czekała na jeszcze jedną osobę (Georgina obwieściła jej, że się spóźni i wejdzie z Genevieve), którą Elena zgodziła się zabrać ze sobą, a jednego z nich bardzo ten fakt ciekawił. Bo czyją obecność tak bardzo chciałaby ukryć Elena?

— O, już wpuszczają do środka... — mruknął czarnowłosy, widząc jak Tyler i Matt wchodzą do szkoły. — Nasz tajemniczy towarzysz wreszcie się pojawi czy zrezygnował z twojej propozycji?

— Zaraz powinien być — odpowiedziała, ignorując jego wyraźnie niezadowolony ton głosu. Zerknęła w stronę ulicy, przy której właśnie zaparkował czarny samochód. Wyszedł z niego blondyn w garniturze. — Oho, już jest...

Ciemnowłosy długo rozglądał się, aż namierzył ów osobnika. Jego oczy nieomal wyskoczyły, gdy zdał sobie sprawę, że jest nim Klaus. Ten sam Klaus, który próbował ją zabić. I ten sam, którego oni próbowali. W sumie, to on jednak zabił Elenę... To tym bardziej potwierdza jego hipotezę mówiącą, ze Gilbert musiała mocno uderzyć się w głowę. Albo to była tak naprawdę Katherine, która udawała ją od tygodni, a prawdziwą Elenę gdzieś wywiozła. Chociaż nie, nawet ona nie była na tyle głupia, żeby zapraszać swojego mordercę na bal...

Kiedy pierwotny stanął przy nich, Salvatore począł sprawdzać stan zdrowia Eleny. Czoło miała zimne, co właściwie go nie dziwiło, bo przecież była wampirem. Nosiła naszyjnik od Stefana z werbeną, więc jej nie zahipnotyzowali... UFO. Albo to faktycznie była Katherine.

— Damon, jestem zdrowa! I fizycznie, i na umyśle! — zapewniała, zdejmując jego rękę ze swojego czoła. 

— Mhm, w smerfy i Świętego Mikołaja też wierzę... — parsknął, przewracając oczyma. Widząc jej nachmurzoną minę, spoważniał. — W takim razie co tu robi on?

— On ma imię — przypomniała mu hybryda, starając się nie podnosić głosu. Wolał się w to nie afiszować, a pomagał mu w tym różaniec w kieszeni.

NIE TO, ŻE NAGLE STAŁ SIĘ RELIGIJNY, o nie. Po prostu na każdym z oczek wymawiał imię swojego wroga (a ich miał akurat pod dostatkiem) i dzięki temu się uspokajał. Sposób zaczerpnięty od Rebeki, której przydawało się to w szkole. Ona co drugie oczko wymawia "Caroline Forbes".

— Czy nie miałeś ostatnio z Klausem dobrych relacji? — spytała, przypominając sobie ich rozmowy, które miała okazję usłyszeć. A raczej podsłuchać...

— Miałem, ale on był pretendentem do zostania moim szwagrem. No, jest. Chyba. Zresztą nie wiem, pytaj Genevieve! — zirytował się w końcu. Kto by się w tym połapał... — W każdym razie, ty nie powinnaś mieć z nim dobrych kontaktów. Halo, próbował cię zabić! Zabił cię!

— Połowa osób w tym mieście próbowała mnie zabić! A co do drugiego, ożyłam, więc nie ma co rozpamiętywać... — wymamrotała niemrawo. — Ugh...!

— Nie chcę przerywać waszej interesującej konwersacji, ale wydaje mi się, że wiem jak określić nasze stosunki, Damonie. Jest na to wspaniałe powiedzenie: "Co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr", słowa jakiegoś Słowianina, bardzo mądry człek... Możemy już wchodzić czy dalej będziemy rozpamiętywać?

Słowo dawał, że jeszcze chwila, a pójdzie wyssać krew z ciała jakiegoś dzieciaka.

I wtedy go zobaczył.

Z prawdziwej, czarnej jak noc limuzyny wyszedł blondyn, którego miał niezwykłą ochotę zamordować, a ciało rzucić na pożarcie wilkom - jego zdziczałym pobratymcom. Jego wygląd powinien być demonstrowany jako przykład perfekcji. Kroczył w stronę liceum dumnym krokiem, uśmiechając się szatańsko. Przy okazji posłał czarujące spojrzenie kilku wgapiającym się w niego nastolatkom.

Kiedy tylko odzyska Genevieve, wyjeżdża z nią z tego miasta w cholerę, bo inaczej oszaleje. Jeżeli jej nie odzyska, tak czy siak zmienia miejsce zamieszkania. 

— Wejdźmy — warknął z zaciśniętymi zębami pierwotny. Salvatore zaśmiał się na widok jego miny.

Widok ujarzmionego Klausa jest komiczny, widok wściekłego Klausa tragikomiczny, ale widok zazdrosnego Klausa... Po prostu cudo. 

— No już, nie naburmuszaj się tak, Nikki, bo jeszcze moja siostrzyczka padnie na zawał — klepnął go w plecy rozbawiony Damon.

Pierwszy wyrwał mu właśnie gardło. No, przynajmniej w myślach, bo w "503 sposobach na podryw" (książkę tę znalazł przypadkowo w hotelu, w którym się zatrzymał) nie sugerowali zabójstwa brata wybranki swego serca.

Chwilę potem weszli do środka, nie zdając sobie sprawy, że pod szkołę podjechało właśnie auto kobiety, na którą tego wieczoru oczekiwało dwóch facetów.

***

Nie dziwotą był fakt, że po wejściu na salę gimnastyczną Matt i Tyler od razu polecieli do napojów, aby dolać do nich swoich... specjałów. To była idealna okazja, prawie wszyscy nauczyciele byli albo przy wejściu, albo przed szkołą - pozostał tam jedynie stary pan Bert, który pewnie sam najchętniej by się czegoś napił.

— No, gotowe... Już nie mogę się doczekać miny Mandy Fleamont, kiedy pierwszy raz w życiu pozna smak alkoholu... — zacierał już ręce Lockwood. 

— Lepiej się jej wtedy za bardzo nie przyglądaj, bo jeszcze pójdzie nakablować do starej Geller — ostrzegł go Donovan. — O, widzę Rebekę...

— Jest tez Care. To właściwie zabawne, że nasze dziewczyny się nienawidzą — zaśmiała się hybryda, widząc jak blondynki się sprzeczają.

— Rebekah nie jest moją dziewczyną — przypomniał mu enty raz.

— I to mnie dziwi najbardziej... — mruknął i rozłożył ręce, chcąc objąć nadchodzącą w jego stronę wampirzycę. — Pięknie dziś wyglądasz, kochanie... — wymruczał jej we włosy.

Trudno było zaprzeczyć. Dziewczyna świetnie prezentowała się w amarantowej sukni sięgającej ziemi. Podobnie jak stojąca obok niej naburmuszona pierwotna w szałowej, żółtej kiecce.

— Hej — odparł jedynie głupkowato szczerzący się Matt. Dziewczyna posłała mu mniej idiotyczny uśmiech.

— Hej — również się przywitała. — Chodź, widziałam Genevieve przed szkołą, pójdziemy się przywitać — bardziej stwierdziła niż poprosiła i pociągnęła blondyna za rękę w stronę wejścia do sali.

Lecz zamiast ujrzeć wchodzącą do środka brunetkę, jej oczom ukazał się aż nazbyt znajomy niebieskooki blondyn. Z jej oczu wystrzeliły w jego stronę ostre noże.

— Co. Ty. Tu. Robisz — syknęła jadowicie.

— Zamierzam się bawić. Tak, jak ty, z tym swoim młodzikiem. Uszanuj fakt, że jeszcze go nie zabiłem — uśmiechnął się zwycięsko w jej stronę.

— Nienawidzę cię — warknęła, jeszcze bardziej rozbawiając tym brata. — Chodź, Matt.

Całe to zdarzenie obserwowali Elena i Damon, starając się powstrzymywać śmiech. Przekomarzanki Mikaelsonów wydawały im się co najmniej zabawne. Co prawda mniej, jeżeli Klaus dzierżył wtedy akurat srebrny sztylet, ale jednak. Kiedy pierwsza zniknęła z pola widzenia jej brata razem z Mattem, Gilbert posłała wampirowi triumfalne spojrzenie.

— Widzisz? Klaus jest na balu i świat się jeszcze nie skończył.

— Co nie zmienia faktu, że nie rozumiem, po jaką cholerę się tu z tobą przypałętał. Tak bardzo chciał spróbować zakrapianego tanią wódką soku pomarańczowego? Czy może zatańczyć z jakąś napaloną dziewicą, chętną na usunięcie słowa "dziewica" ze swojego opisu? — prychnął, patrząc jak sala powoli się napełnia.

— To nie oczywiste? Zatańczyć z twoją siostrą.

— Ech, myślałem, że szybciej rozwiążą sprawy między sobą. Mogliby w końcu do siebie wrócić. Lub moja siostra mogłaby nareszcie kazać mu spieprzać, bo te ich gierki robią się powoli nudne. 

— Cóż, miłość jest trudna... — westchnęła brunetka.

— Myślisz, że to miłość?

— Gdyby się nie kochali, Genevieve już dawno kazałaby Klausowi spływać, a Klaus już dawno by sobie odpuścił. O, grają piosenki Bon Jovi! Chodź, zatańczymy! — wyrwała go na parkiet, na co Damon z (udawaną) niechęcią się zgodził.

Tymczasem rudowłosa, która dopiero co weszła do sali, zderzyła się przypadkowo z facetem, z którym rozmowa skazana była na niezręczność.

— Georgina — stwierdził, ujrzawszy ją. Wyglądała pięknie.

— Stefan... — szepnęła. — Ja...

— Wydaje mi się, że musimy porozmawiać.

Owszem, powiedziała Genevieve o pocałunku, ale nie opowiedziała o tym, co się stało po nim.

A mianowicie Georgina postanowiła wykazać się swoją dojrzałością i świadomością konsekwencji czynów poprzez przekazanie Stefanowi, że zostawiła żelazko na gazie, a następnie ucieczkę.

Dlatego była taka spięta.

— Fakt. Musimy — stwierdziła twardo, starając się brzmieć rozsądnie i poważnie. — Ale może wpierw się czegoś napijemy, hm? — zaproponowała, świecąc oczami.

Kasztanowłosy przytaknął i udał się za dziewczyną w stronę bufetu. Zatrzymali się, gdy Caroline weszła na scenę i zaczęła przemawiać.

— Witam wszystkich na balu maturalnym rocznika dziewięćdziesiątego drugiego! — zawołała serdecznie. — Czeka nas wspaniały wieczór pełen dobrej muzyki i tanców! Pragnę także przypomnieć, że przy wejściu do sali znajduje się karton, do którego możemy oddawać głosy na króla i królową balu, lecz dozwolone jest tylko głosowanie na uczniów naszej kochanej szkoły! — tu mina jej przybrała wojowniczy wyraz i zerknęła na Genevieve, Georginę i Damona. Na szczęście nie zauważyła jeszcze Klausa, wtedy wszyscy zaczęliby wypytywać, czemu organizatorka balu postanowiła rzucić mikrofonem o ścianę. — Miłego wieczoru!

Woodrow parsknęła pod nosem, zwracając tym uwagę Stefana. Rozbawiła ją tak przemowa Forbes, w której wyraźnie chciała dać znać, aby głosować na nią. Następnie znowu spoważniała i pociągnęła Stefana w stronę napojów.

***

Genevieve na starcie nie miała najlepszego humoru. Nie trudno było zgadnąć, że chodziło jej o tę rozmowę z Georginą. Nie mogła zrozumieć, czemu dziewczyna próbuje ją gloryfikować. Lubiła być ponad innymi i nigdy tego nie ukrywała. Największą przyjemność czerpała z władzy i kontroli.

Już od piętnastu minut stała gdzieś w kącie sali, sącząc whisky z colą. Powinna podziękować Donovanowi i Lockwoodowi, że przemycili tu alkohol, bo bez niego by nie wytrzymała. Z transu wybudziła się dopiero, gdy obok niej stanął zaproszony przez nią mężczyzna.

— Przyszedłeś — zauważyła. Jej mina wciąż pozostawała kamienna.

— Przecież obiecałem. A ja zawsze dotrzymuję słowa. Co cię skłoniło do stania w kącie? — dociekał. Oparł się o ścianę i zaczął wiercić jej wzrokiem dziurę w głowie.

— Takie tam refleksje — odparła, starając się brzmieć luźno. Nie chciała, by drążył. — Chcesz zatańczyć?

— Już myślałem, że nie zapytasz — wyszczerzył się szatańsko. — Ale żeby wszystko wyglądało tak, jak należy... — wypowiedziawszy te słowa, zniżył głowę i pokłonił się jej. Uniósł głowę i zapytać formalnie — Czy mogę prosić cię o taniec?

Przewróciła oczami i podała mu rękę.

Zaczęli "tańczyć" do jakiegoś całkiem skocznego kawałka. Jej partner nie tak zapamiętał sobie przyziemną muzykę. Dawniej była... lepsza. I wtedy taniec można było nazwać tańcem. Teraz to było po prostu podskakiwanie do jakiejś przerobionej przez komputer melodii.

— Ludzkość się stoczyła na dno — mruknął, słysząc, że po tej słabej imitacji muzyki przyszła kolejna.

— I z każdym dniem udowadnia, że pod dnem jest jeszcze muł... — westchnęła. — Ale idzie się przyzwyczaić do tego typu pląsów. Jeżeli chcesz radę odnośnie dobrego aklimatyzowania się w nowej rzeczywistości, proponuję pójść z tym do Rebeki, wiele razy to przeżywała.

— Siostry Niklausa? — spytał z uniesioną brwią. 

— Owszem — w jej głosie słychać było irytację.

— Chyba nie myślałaś, że o was nie wiem. To było nieuniknione.

— Nie myślałam. Natomiast liczyłam, że nie będziemy o tym rozmawiać.

— Czyli że nie jest zamkniętym rozdziałem? 

— Do niedawna ty nim byłeś — zagięła go. Nagle ustali.

— Zapomniałaś o mnie? — zadał jej pytanie dość twardo. Najwidoczniej nie był z tego powodu zbyt zadowolony. Co najmniej urażony, bo on przez te wszystkie lata nie mógł wyrzucić jej ze swoich myśli.

— Ja... Nie, po prostu to trudniejsze niż myślisz. Już od wielu lat zaczęłam przyzwyczajać się do myśli, że nie wrócisz - to trwało za długo. Ostatnio prawie całkowicie się z tym oswoiłam, aż tu nagle puf! Zjawiłeś się jak grom z jasnego nieba i porwałeś mnie z domu moich braci. Choćbym pisała przedostatnie słowo danej historii, po nim zawsze może się pojawić jakieś "ale". Dlatego Klaus Mikaelson prawdopodobnie już zawsze będzie częścią mojego życia — odrzekła dość agresywnie. Nie mógł mieć jej za złe, że po stu latach (jak na ludzkie standardy, to dość sporo) zaczęła układać sobie życie. Bez niego.

Atmosferę między nimi można by przeciąż nożem. Mierzyli się tak przez chwilę ostrymi spojrzeniami, dopóki "Ben" nie zdecydował się zabrać głosu. Przybrał na twarz wybitnie sztuczny uśmiech.

— Pójdę się czegoś napić. 

Odprowadziła go wzrokiem do bufetu. Zdawała się całkowicie stracić połączenie ze światem żywych, dlatego kiedy poczuła czyjąś dłoń na ramieniu, już była gotowa do przegryzienia kłami gardła temu osobnikowi. Uspokoiła się, gdy zobaczyła, że to tylko Klaus.

Zaraz, to Klaus!

— Nik — trafnie zauważyła. Miała ochotę ugryźć się w język, za nazwanie go jego drugim zdrobnieniem. "Klausem" nazywali go wszyscy (prócz Elijah, on preferował pełne imię), zaś "Nikiem" najbliźsi...

— Ciebie również miło widzieć. Zatańczymy? 

Przez moment nie wiedziała, co odpowiedzieć. Wtem przypomniała sobie ich ostatnią "pogawędkę". Jej brew wystrzeliła do góry.

— Nie masz mi nic do powiedzenia? — zdziwiła się.

— Ładna sukienka — odparł bezceremonialnie. — Chyba nie będziemy tu tak stali cały wieczór, prawda?

Brunetka chwyciła dłoń hybrydy z pewną niepewnością. Był śmielszy niż zwykle. To znaczy w śmielszy w stosunku do niej, bo zazwyczaj tak właśnie się zachowywał. A potem zjawiła się ona, zawróciła mu w głowie i stał się niegroźnym kundelkiem. Niedawno uświadomił sobie, że największy problem nie tkwi w jej sukowatym zachowaniu, a w jego posłuszności i ustępliwości. Był zbyt łagodny i przez to dawał jej się wykorzystywać. Ale z tym koniec.

— Zatem? Mamy się zachowywać, jakby nasza ostatnia rozmowa nie miała miejsca? — prychnęła.

— Oboje zabrnęliśmy za daleko, więc ja nie będę przepraszał, a przynajmniej nie jako jedyny. Wyobraź sobie, że to ty czekasz, abym wybrał między tobą a... Caroline Forbes — podał na szybko przykład.

— O nie, tylko nie ona! — pokręciła głową, wyobrażając sobie tę dwójkę razem.

— Widzisz? Już się wczułaś — posłał jej zadowolony uśmiech.

Nagle muzyka zwolniła i zamiast jakiegoś szybkiego, klubowego kawałka puszczono jeden z utworów Sheerana. 

— Może i masz rację... — przyznała po dłuższej refleksji. — Nie zmienia to jednak sytuacji, w której ja zostałam postawiona. 

— Swoją drogą, nie mogłabyś powiedzieć swojemu kochasiowi, żeby przestał tak ingerować w sprawy miejskie? Podobno już umawia się na brunche z matką Lockwooda.

— Lu... Ben? — prawie go zdemaskowała. Blondyn zmarszczył brwi. — Na drugie ma Lucas, czasami tak na niego mówię. W każdym razie, to nie takie proste, jak może się wydawać.

— Myślałem, że jesteś nieustraszoną, wszechpotężną Genevieve Salvatore, która potrafi postawić do pionu sześć razy od siebie starszych pierwotnych. A on jest jedynie czarownikiem, prawda?

— Tak, ale... Nie takim jak Bonnie czy wasza matka. I chyba sam wiesz, że czasami niełatwo nie podporządkować się woli osoby, którą kochasz — spojrzała mu w oczy, przez co jego uśmiech wyparował.

— Aż za dobrze. Wciąż go kochasz?

Sama chciałabym wiedzieć...

— Z pewnością kochałam go sto lat temu, ale jak jest teraz? — odrzekła, wzdychając lekko.

Piosenka skończyła się, a dłonie Klausa zsunęły z ciała wampirzycy. Utrzymywali przez chwilę kontakt wzrokowy, podobny do tego z tych wszystkich romansów. W oczach obu z nich malowała się nadzieja i poczucie zagubienia.

Pierwotny zostawił ją samą na parkiecie. Próbowała znaleźć w tłumie Lucyfera. Stał oparty o szwedzki stół, w dłoni trzymał sok z wódką, którą dolał do niego Lockwood. Wertował ją wzrokiem, ona zaś nie wiedziała czemu. Sekundę później poczuła czyjąś obecność za sobą.

— Czy nie dacie mi ani chwili odet... Stefan? — zdumiała się na widok swojego młodszego brata.

— Pamiętasz kiedy ostatnio razem tańczyliśmy? — zapytał, nie udzieląwszy odpowiedzi na to oczywiste pytanie.

— Mój Boże... Kiedy miałeś jakieś czternaście lat i miałam nauczyć cię tańczyć walca... — przypomniała sobie, jak deptał jej buty, a w końcu przewrócił ją na ziemię, potknąwszy się o skrawek jej sukienki.

— No właśnie. Więc pomyślałem, że przydałoby się to zmienić — odparł uśmiechnięty. Szybko chwycił jej dłonie i przyciągnął mocno do siebie. To wyglądało bardziej jak taniec dzieciaków z podstawówki niż kończącego liceum (po raz szósty) wampira i jego starszej siostry. Mimo to brunetka nie mogła powstrzymać się od śmiechu.

— Nie powiem, twoje zdolności taneczne bardzo się poprawiły... — parsknęła śmiechem. 

— Chętnie zatańczyłbym foxtrota, ale obawiam się, że reszta uczniów zareagowałaby na to co najmniej... Dziwnie.

— Domyślam się... Dlaczego w ogóle tańczysz? W ostatnim czasie było sporo imprez, ale na większości wolałeś podpierać ścianę — trafnie zauważyła.

— Mam dobry humor — oparł szybko i zacisnął usta, z całej siły starając się nie uśmiechnąć.

— Mmm, jak rozumiem, nie bez przyczyny? — uśmiechnęła się do niego znacząco. 

Wampir zmieszał się nagle, bo wciąż nie wiedział, jakie jego siostra ma do tego podejście.

— No już, bo zbladłeś i wyglądasz jak żywy trup. Nic nie ma do ciebie i Georgie — zaśmiała się, widząc jego minę.

— Na pewno?

Genevieve właściwie była ojcem chrzestnym Mystic Falls. Wszyscy się ją o wszystko pytali i bali. 

— Na pewno, braciszku — zachichotała.

Chwilę potem wrócili do dziecinnego tańca. Z kilometra było widać radość Stefana, lecz nie była o tyle spowodowana "błogosławieństwem" siostry, a pocałunkiem, który skradł dziewczynie chwilę temu. 

Znowu czuł się jak zauroczony nastolatek. Co prawda nie miał z tego okresu najlepszych wspomnień, bo właśnie na ten czas przypadało omamienie go przez Katherine, ale wciąż.

Tymczasem z daleka obserwowali to pewien pierwotny i pewien upadły anioł.

Niklaus również wziął trochę "soku" i niby przypadkiem stanął obok Benjamina czy raczej osoby, która się za niego podawała.

— Wybrałeś sobie idealny moment na powrót, druhu — odezwał się do niego mieszaniec, lecz oczy wciąż miał utkwione w tańczącej z bratem Genevieve.

— Można powiedzieć, że wróciłem w ostatniej chwili — odpowiedział mu mężczyzna. W duchu czuł wielką radość, że ten młodzik się do niego odezwał.

Tysiąc lat przy eonach, jakich doświadczył, to nic. 

— Cóż, miałeś na to sto lat.

— Nie wszystko jest takie łatwe, jak może ci się wydawać, chłopczyku — prychnął. Klaus wzburzył się na określenie, jakie mu przypisał.

— "Chłopczyku"? Czyli nie wiesz, kim jestem? — nie powstrzymał się od zaśmiania się.

— Och, ależ oczywiście, że wiem. Kojarzysz Ezrę, prawda? Urodził się za panowania króla Izraela Saula, a służył jego następcy, Dawidowi. Ja jestem od niego starszy. Znacznie starszy. Więc owszem, jesteś dla mnie co najwyżej chłopczykiem — objaśnił szyderczo.

Pierwotny postanowił puścić to płazem, choć wzbierała się w nim złość.

Przynajmniej miał pewność, że Genevieve wolała starszych...

— I w ciągu tych tysięcy — Lucyfer znów miał ochotę się zaśmiać, bo w jego przypadku najlepszym określeniem byłyby "miliardy". — lat, jedyną osobą, którą pokochałeś była akurat Genevieve?

— Cóż, skoro aż tak bardzo ciekawi cię moje życie miłosne, to odpowiedź brzmi nie. Kochałem lub raczej lubiłem obecność jeszcze jednej osoby. Lecz muszę cię zasmucić — uśmiechnął się szeroko — ona nie żyje. A Genevieve owszem i ma się całkiem nieźle, jak na moje oko. Ale co ja tam wiem? Jestem jedynie jej byłym sprzed wieku. Żadna konkurencja dla ciebie, czyż nie?

Skończywszy swój wywód, ruszył w stronę brunetki, która właśnie skończyła tańczyć ze swoim bratem. Stefan pokierował się w stronę swojej rudowłosej partnerki, natomiast jego siostra uśmiechnęła się lekko na widok nadchodzącego w jej stronę anioła.

***

Stefan uśmiechał się już do Georginy szesnastą piosenkę z rzędu. Dziewczyna lubiła tańczyć, ale na litość boską, nie aż tyle czasu! Jednak dzięki przemianie w wampira zyskała wystarczającą ilość wigoru, aby przetańczyć całą noc.

— Więc teraz, kiedy moja siostra dała już nam swoje błogosławieństwo, mogę nazywać cię swoją dziewczyną? — zapytał wampir w trakcie najnowszego kawałka Taylor Swift. Rudowłosa energicznie przytaknęła, sama do końca nie wierząc, że może być nazywaną dziewczyną Stefana Salvatore. — To właściwie zabawne, że aby być razem, musieliśmy prosić o zgodę Genevieve...

— Wiesz, wolałam nie ryzykować. Twoja siostra bywa naprawdę przerażająca — stwierdziła z przekonaniem. Trudno się było z nią nie zgodzić.

— Nie musisz mówić... — mruknął. Ciężko było mu się przyznawać do strachu przed starszą o zaledwie dwa lata siostrą, lecz każdy, kto ją znał, mu się nie dziwił. — Widzę, że Rebekah dobrze bawi się z Mattem.

Zerknęli w stronę blondynów. Pierwotna karmiła właśnie swojego partnera truskawką, uśmiechając się przy tym radośnie. Wydawała się być z nim szczęśliwa.

— Ciekawe, kiedy w końcu się zejdą... — pomyślała na głos Woodrow.

— Zapewne nigdy — odrzekł, nawet się nad tym nie zastanawiając. Wampirzyca posłała mu zdziwione spojrzenie. W jej mniemaniu wszystko wskazywało, że stanie się to w najbliższym czasie. — Znam ich obojgu całkiem dobrze i wiem, że nie jest to im pisane. Rebekah będzie żyć prawdopodobnie do czasu zagłady naszej planety, a Matt nie chce się stać wampirem. Ona pewnie chętnie wzięłaby lek na wampiryzm, aby spędzić z nim ludzkie życie, ale jedyna szansa przepadła. Dlatego prędzej czy później ze sobą zerwą i coś czuję, że stanie się to już w czerwcu. Kończymy szkołę - Matt pójdzie na szkolenie policyjne, a Mikaelsonowie pewnie wyjadą z miasta.

Po krótkim zastanowieniu się, Georgina mu przytaknęła. Z tej perspektywy rzeczywiście ich związek wydawał się niemożliwy.

Piosenka nagle się zakończyła, zaś kolejna wciąż nie zaczęła. Wszyscy skoncetrowali się na Caroline, która wchodziła właśnie na scenę. Szczerzyła się do tłumu, przez co jej uśmiech wydawał się niezmiernie sztuczny. W dłoni trzymała kopertę i to właśnie ona tak ciekawiła wszystkich zebranych.

— Są już wyniki wyborów króla i królowej balu! — zawołała radośnie. Kilka osób zawyło głośno, zachęcając ją do kontynuowania. Blondynka wyjęła z koperty kartkę i ogłosiła wyniki. — Królem balu maturalnego zostaje... Stefan Salvatore!

Wiele osób zaczęło klaskać. Kasztanowłosy przez chwilę nie wiedział, że coś w ogóle ma zrobić. Dopiero jego towarzyszka wepchnęła go na scenę.

— Natomiast naszą królową jest... — kontynuowała Forbes. Po przeczytaniu nazwiska dziwnym trafem uśmiech na dobre się z nią pożegnał. — Rebekah Mikaelson.

Blondynka dołączyła do Stefana na scenie w rytmie oklasków i wiwatów uczniów. Po samej jej minie można było stwierdzić, jak wielką satysfakcję czerpie ze swojego zwycięstwa nad Caroline. Bonnie ukoronowała Stefana, zaś Tyler Rebekę. Po odwróceniu się po tym czynie w stronę swojej dziewczyny, Lockwood przełknął głośno ślinę. Córka szeryf zabijała wzrokiem i jego, i ją.Para królewska ustawiła się na parkiecie. Chwilę potem muzyka znowu zaczęła grać.

— W skali od jeden do dziesięć... — rozpoczął wampir. — Jak bardzo cieszysz się z przegranej Caroline?

— Sto dwadzieścia osiem — odrzekła, nie starając się nawet kryć uśmiechu. — Swoją drogą ciekawi mnie jakim cudem możecie tolerować czy też... lubić — to słowo ledwo przeszło jej przez gardło — tą egocentryczną wariatkę?

— Ty widzisz ją w tym świetle, my w innym. Jak mija ci wieczór?

— Wspaniale! — odparła całkowicie szczerze. — W porę zdążyłam sprowadzić do pionu Matta, bo naprawdę nie zamierzałam się dzisiaj użerać z pijanym nastolatkiem, a fontanna czekoladowa, za którą odpowiedzialna była twoja kochana Caroline, zepsuła się dziesięć minut po starcie balu. Mankamentem okazać może się jedynie mój brat, który wepchnął się na tę imprezę przy pomocy twojej eks, bo z tego co widziałam wcale nie tak dawno, skacze sobie do gardła z piekielnie przystojnym byłym twojej siostry. A właśnie, dowiedziałeś się czegoś o nim?

— Nie. Kiedy próbowałem wycisnąć coś z niej z Damonem, zbyła nas i nie odzywała się kilka dni. Jedyna nadzieja w tobie, Georgie albo Klausie...

— Georgie? To dlatego skakałeś obok Gen jak drugoklasista, który dorwał się do bombonierki z alkoholem? — parsknęła śmiechem, podobnie jak on, gdy usłyszał to porównanie.

— Ja staram się nie komentować twojej zabawy z Mattem — przypomniał jej, gdy spoważniał. — Skoro już mamy mówić o cudzych związkach, porozmawiajmy o mojej siostrze i twoim bracie.

— Cóż, Steff, moglibyśmy o nich porozmawiać, gdybyśmy cokolwiek o nich wiedzieli. Oboje mącą sobie w głowach i w końcu nikt nie wie, na czym stoją. Prędzej czy późnią wylądują albo w łóżku, albo z kołkiem w sercu — prychnęła głośno.

Piosenka się zakończyła, a razem z nią ich taniec. Uśmiechnęli się do siebie lekko na zakończenie.

— Powodzenia z Mattem — życzył jej Salvatore.

— A tobie z Georginą.

Rozstali się w pokoju i powrócili do swoich partnerów z niewielkimi uśmieszkami.

***

— Szlag by to! — zawołała brunetka, zdawszy sobie sprawę, że nie wzięła szminki z samochodu do swojej torebki. Chciała poprawić sobie nią usta. — Muszę iść do samochodu, mam nadzieję, że poczekasz.

— Potowarzyszę — obwieścił "Benjamin", szczerząc się w jej stronę.

Zatrzymała na nim na chwilę swój wzrok, a następnie potaknęła. Udali się w stronę auta wampirzycy.

Zbliżała się północ, a wraz z nią wystrzelenie przez Tylera fajerwerków, na które wszystkie czekali. To zawsze większa rozrywka niż picie piętnastego drinka z tanim alkoholem. Dlatego Genevieve pragnęła wyglądać dobrze. Jak zawsze.

Podczas gdy Salvatore szperała w środku samochodu, Lucyfer opierał się o drzewo po drugiej stronie ulicy, bacznie ją obserwując. Prawie, jak stalker. Uśmiechał się, jednak kiedy do jego wybranki serca podszedł ten uciążliwy wampirek starający się ją odzyskać, myślał, że coś go zaraz trafi. Hybryda powiedziała coś, co najwyraźniej ją rozbawiło.

Przeklęty ojczulek. Mógł przenieść się w najdalszy zakątek świata, kontrolować wszystkie demony czy doprowadzać braci do szału w mniej niż piętnaście sekund, ale podsłuchać rozmowy swojej wybranej z jej byłym nie mógł.

Brunetka pokierowała się w stronę szkoły. Przy wymijaniu go, zatrzymała się i poinformowała o stanie rzeczy.

— Georgina powiedziała Nikowi, że ją wzięła, więc do niej idę. Ale zostań, oprócz niej zabrała też nasze pieniądze, a one akurat powinny być w samochodzie, od razu je odniosę. Zaraz wrócę — obwieściła szybko. Niklaus kroczył w stronę rozdrażnionego diabła dumnym, zadowolonym z siebie krokiem.

— Czemu się tak cieszysz? Łaskawie zgodziła się wyjść z tobą na kawę? — prychnął, choć wcale nie był tak pewny siebie.

— Wydaje mi się, że to nie twój interes — odparł jak gdyby nigdy nic.

— Nie wiesz, z kim rozmawiasz — wysyczał przez zęby zielonooki.

— Więc może mi powiesz? — podpuszczał go dalej.

Słowo dawał, jeszcze moment i naprawdę to zrobi.

— Jesteś taki pewien swego?

— Jestem — odrzekł odważnie i postawił krok w jego stronę. Był to prawdopodobnie jeden z najgłupszych czynów w jego całkiem długim życiu.

Bo Lucyfer nie wytrzymał.

Jego charakter można by ująć w trzech cechach: cwany, narcystyczny i porywczy. W tamtej chwili kontrolę nad nim przejęła trzecia.

Tym razem to on postawił krok do przodu. Jego oczy spowiły się bezkresną, pustą czernią. Objęła całkowicie jego zielone jak wiosenna trawa tęczówki. Z głowy zaczęły wyrastać mu dwa, ciemnoczerwone, niemalże czarne rogi. Ostatkiem sił powstrzymywał swoje skrzydła od uwolnienia się ze swojej klatki.

Zapomniał się i ujawnił swoja tożsamość.

Usta wykrzywiły się w szatańskim uśmieszku, na widok którego dzieci, a nawet dorośli, uciekliby z krzykiem, gdzie pieprz rośnie. Wyglądał absolutnie przerażająco. Takie było jego piętno. Z najpiękniejszego anioła stał się najokropniejszą kreaturą.

— Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć, Niklausie Mikaelsonie, moje prawdziwe imię brzmi Niosący Światło. Ludzie prymitywni, jak ty, nazywają mnie Lucyferem...

Brunetka, która w tamtej chwili opuściła szkołę, upuściła z hukiem swoją torebkę.



***

Ogółem to przez odmalowywanie ścian w domu zostałam odcięta od komputera i zmuszona do pisania na starym laptopie, który działa jakby chciał, a nie mógł. Stąd tyle pomyłek ortograficznych, interpunkcyjnych i literówek, ale słowo daję, że od razu po odzyskaniu kompa postaram się poprawić ten rozdział.

Nie wiem jak u was, ale mnie ta aktualizacja całkowicie popsuła tagi, przez co nie mogę w ostatnim czasie znaleźć przez nie żadne książki. Ktoś może miał ten sam problem i się z nim uporał?

Swoją drogą, ta książka ma już rok. Rok. Naprawdę niesamowite, że udało mi się ją pisać przez całe dwanaście miesięcy. I zapewne skończę ją przez rozpoczęciem roku szkolnego...

Do następnego xoxo

P.S. Owszem, nienawidzę Caroline, tak już mam.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top