XL. "On."

Ten rozdział będzie krótki. Właściwie, to od początku miał taki być.

Na napisanie ostatniej sceny rozdziału czekałam prawie rok, przysięgam.

***


Selyse, aby ułatwić sobie życie, w ciągu ostatnich kilku dni pomieszkiwała z siostrą w niewielkiej leśniczówce pod Mystic Falls. Czy raczej chatynce, bo domek przypominał te budowane przed wieloma wiekami na wsiach. Brakowało wyłącznie strzechy.

Wszedłszy do domu, gdzie już czekała na nią siostra, Selyse uśmiechała się szeroko, wręcz upiornie. 

— Długo cię nie było — trafnie spostrzegła matka wampirów, wstając z łóżka — Zbyt długo, aby nie wydarzyło się nic ciekawego.

— Zgadza się, siostro — odrzekła, nie przestając się szczerzyć — Ostatni podpunkt mojego planu jest załatwiony.

— Genevieve Salvatore? — nie ukrywała nawet swojego zdziwienia — Dobrze wiesz, że to za wcześnie! A co z moim zadaniem? Moje dzieci wciąż jej bezgranicznie ufają!

— Och, zapomniałam powiedzieć - plan się zmienił. Genevieve wystarczająco obrzydła rzeczywistość.

Widząc pytające spojrzenie Esther, jej siostra rozwinęła swą myśl.

— Wiesz, jeden twój syn ją skrzywdził, drugiego rzuciła... Ciężka sytuacja. Natomiast kiedy tylko usłyszała o swoim ukochanym, od razu zaświeciły się jej oczy. Jak każdy człowiek wybrała opcję prostszą i przyjemniejszą dla niej, i dla otoczenia. 

— Naprawdę nie sądzisz, że zgodziła się zbyt szybko? Że próbuje cię oszukać? — prychnęła starsza, nie wierząc własnym oczom.

— Bzdury. Nie byłaś przy tym, więc nie wiesz. No, to teraz pójdzie z górki — obwieściła, po czym posłała jej przyjazny uśmiech. Lecz to, co robiła, wcale nie było przyjazne.

Uniosła rękę, a Esther uderzyła o ścianę. Osunęła się na ziemię, patrząc na siostrę z wyrzutem i wściekłością wypisanymi w oczach.

— Co ty wyprawiasz?!

— Cóż, byłaś przydatna w moim starym planie, a ja jestem w trakcie wdrażania nowego — tłumaczyła, podchodząc do niej — Podpowiedź: w nowym cię nie ma.

Przykucnęła obok niej, podczas gdy Esther starała się jak najdalej odsunąć. Najwidoczniej rozśmieszyło to czarownicę.

— Ale bez obaw, dotrzymam złożonej ci obietnicy. Twoje dzieci umrą jeszcze dzisiaj — dodała, nim wykonała dłonią dziwny ruch.

Kark kobiety został skręcony. Selyse dotknęła dłonią jej klatki piersiowej i zaczęła recytować coś pod nosem.


***


Georgina z samego rana wróciła do domu. Gdyby nie fakt, że ma bardzo szybki metabolizm, prawdopodobnie by się tam zataczała. Cóż, powiedzmy, że jej odnowienie znajomości z Eleną było... wysokoprocentowe. 

Nie były nawet na imprezie - rudowłosa po prostu odwiedziła ją w domu, gdzie wspólnie otworzyły wiele butelek wina i... Kiedy Woodrow obudziła się o piątej rano na podłodze w pokoju Eleny, która wciąż jeszcze spała, udała się do swojego domu.

Jakież było jej zdziwienie, że zastała swoją współlokatorkę na kanapie w salonie, dzierżącą w dłoni w połowie pełną lampkę wina.

— Genevieve? Już wstałaś? — zapytała, zdzierając ze swoich obolałych stóp koturny.

Salvatore zawsze wcześnie wstawała, ale prawie nigdy przed siódmą. A do siódmej pozostało jeszcze sporo czasu.

— Nie kładłam się spać — wyznała, nawet nie obracając się w jej stronę. Siedziała i patrzyła w punkt przed sobą.

— Czemu? — dopytywała dalej, niepokojąc się tym stanem.

— Myślałam.

Oho...

Nie to, że Genevieve na co dzień nie myśli - po prostu gdy myśli długo, zawsze zwiastuje to coś niedobrego. Głupi pomysł albo złe wieści. A jeszcze niedawno było tak spokojnie... Jednak to Mystic Falls, coś zawsze musi się spieprzyć.

— A... Nad czym?

— Powiedz mi, Georgie... Myślisz czasami o Tomie?

Tom Adler był pierwszym (i jedynym) chłopakiem Georginy, spotykali się jeszcze w liceum. Rozstali się przy zakończeniu szkoły, bo Woodrow chciała pozostać w Filadelfii, a Tom mierzył wyżej.

— Skąd to pytanie? — zaśmiała się nerwowo, lecz widząc, że brunetka nie zamierza jej odpowiedzieć, zrobiła to pierwsza — Znaczy... Tak, czasami nachodzi mnie myśl o tym jak się mu wiedzie i czy on też wciąż o mnie pamięta, ale... Jest dla mnie przeszłością. 

— Gdybyś miała możliwość powrotu do Toma... Co byś uczyniła?

— Ja... Gen, może spotykałam się z Tomem, ale nie była to jakaś wielka miłość, a związek dwóch, racjonalnych ludzi. Teraz wiem, że nie byliśmy taką wzorową parą, jak mi się wtedy wydawało i... Nie, raczej nie. Tom był dobrym człowiekiem, ale jak wspominałam - to już przeszłość, pogodziłam się z naszym rozstaniem. Powtórzę jeszcze raz: czemu o to pytasz, Vie?

Zgorzkniałą minę wampirzycy rozjaśnił nagle uśmiech. Jednak nie szczery, nie radosny, a raczej... zgasły. Wyglądała źle, nie zamierzała nawet tego ukrywać. Być może wampiry nie potrzebują tyle snu, co ludzie (a przy odpowiedniej ilości krwi w ogóle go nie potrzebują), jednak ona wyglądała na wyczerpaną. Nietrudno o taki wizerunek, skoro od wczorajszego poranka nie tknęła ani jednej kropli krwi. Jej cera była niezwykle blada, a jej wizerunku nie poprawiały wory pod oczami. 

Chciała się wysuszyć?

Można by ją porównać do świecy. Zazwyczaj jasno płonęła żywym ogniem, a teraz... zgasła.

— Która godzina? — całkowicie zignorowała jej pytanie.

— Kwadrans po szóstej — odparła, zrozumiawszy, że nie uzyska odpowiedzi — Coś się stało?

I wtedy spojrzała na nią. Rudowłosa ujrzała jej twarz i niemal podskoczyła ze strachu. Bo Genevieve Salvatore nadawałaby się teraz wyłącznie do roli Krwawej Mary, mającej wyskoczyć na ciebie w domu strachów. To nie wróżyło nic dobrego.

— Nic specjalnego — odrzekła, posyłając jej wymuszony uśmiech, który gdyby nie jej zmęczone oczy, zapewne przekonałaby Georginę do uwierzenia kobiecie. 

Genevieve miała pewien dar. Była wspaniałą aktorką i pokazywała to, co chciała pokazać. Była  w tym na tyle dobra, że Woodrow nie rozróżniała nawet, kiedy faktycznie Genevieve była czymś zafrasowana, a kiedy po prostu chciała, by taką ją zobaczyła.

— Gen... Nie wyglądasz najlepiej. Jak mam w to wierzyć?

Brązowooka uśmiechnęła się delikatnie.

— Nikt nie każe ci mi wierzyć. Wy wszyscy zdajecie się zapominać, jak wielką huśtawką nastrojów potrafię być, jak świetnie potrafię kłamać, jak arogancką suką potrafię być... To was kiedyś zgubi. Chcesz wiedzieć, czemu taka jestem?

Rudowłosa delikatnie pokiwała głową, choć w środku bała się odpowiedzi.

Genevieve zbliżyła się do niej, miała usta przy jej uchu. I wtedy wyszeptała odpowiedź na to pytanie.

— Zostałam przemieniona podczas miesiączki, więc... Można powiedzieć, że mam wieczny okres.

Powiedziawszy to, poklepała ją w plecy i skierowała się do schodów. Rzuciła swoją lampką wina, jednak w ostatniej chwili przytrzymała ją przy pomocy telekinezy i odstawiła ją na kuchenny blat. Potem zniknęła gdzieś na piętrze.

Woodrow stała tak z rozdziawioną buzią przez dobre dwie minuty, nie ruszając się nawet o milimetr. Gdy jednak zdołała się otrząsnąć, udała się do wyjścia, bez ogródek stwierdzając, że coś zrobić musi.

Z jednym Genevieve miała rację. Była istną huśtawką nastrojów i nigdy nie było wiadomo, co przyjdzie jej do głowy. Już zbyt wiele razy nie reagowali w porę.

Może i Georgina nie wiedziała dokładnie, co wpadło do głowy jej przyjaciółce, lecz była pewna, że było to coś bardzo głupiego.


***


Niedługo rozpoczynały się lekcje, na które z jakiegoś powodu Stefan wciąż chodził, więc rano poszedł wziąć prysznic. Salvatore kilkukrotnie rezygnował z chodzenia do szkoły, ale... Jakoś się do tego przywiązał. Naprawdę wolał na co dzień użerać się z podekscytowaną lub zestresowaną czymś Caroline czy ględzącym o zbliżającym się meczu Tylerem niż z Damonem, który albo pił, albo spotykał się z jego byłą.

Nie to, że coś do niego miał...

Gdyby nie jego super słuch, nie usłyszałby spod strumieni wody dzwoniącego wielokrotnie dzwonka do drzwi. Skoro jego brat tak długo na to nie reagował (nienawidził tego dźwięku), to pewnie nie było go w domu, więc Stefan był zmuszony przedwcześnie zakończyć kąpiel. Przewiązał się białym ręcznikiem i wyszedł z łazienki z mokrym ciałem i włosami.

Gdy w takim stanie otworzył drzwi pannie Woodrow, była ona nieco... zaskoczona.

— Stefan! — przywitała się nagle, ignorując jego stan... ubioru. — Wybacz, nie chciałam przeszkadzać, ale... Wolałam cię złapać, zanim pójdziesz do szkoły.

— Wchodź.

Posłała mu nikły, odrobinę zapeszony uśmiech. Sama była speszona... Stefanem.

Jak zwykle zajęli miejsca na kanapie. Patrzyli na siebie w skupieniu, dopóki Georgina nie skapnęła się, że to ona powinna zacząć rozmowę.

— Nie wiem, co jest tego powodem ani czy to nie jest po prostu chwilowe, ale... Martwię się. Martwię i boję, bo to nigdy nie zwiastowało niczego dobrego. W sensie... Genevieve zachowuje się jakoś dziwnie, a...

— To nigdy nie kończy się dobrze — dokończył za nią Salvatore. Dosłownie wyjął jej to z ust. — Dziwnie, znaczy planuje czyjąś śmierć czy dziwnie, czyli jest przygnębiona i wydaje się mieć jakieś problemy?

— Drugie dziwnie — odparła błyskawicznie — Rozmawiała ostatnio z tą całą ciotką Mikaelsonów i obawiam się, że jej coś nagadała.

— Genevieve? Wątpię. Zazwyczaj to ona stawia warunki, więc nie sądzę. Genevieve ma... skomplikowaną przeszłość, może to coś z nią związanego? Nie wiem, w każdym razie - jeśli Gen nam o tym nie powie, to nigdy się nie dowiemy, więc nie ma co gdybać. 

Stefan uspokoił jakoś rudowłosą, która zaczynała już świrować. Może rzeczywiście miał rację? Poza tym, i tak było za późno, by zapobiec temu... czemuś, co dzieje się z Genevieve. A skoro pytała o byłego Georginy, to może jest to coś związanego z jej byłym?

Ich kontemplowanie przerwał dźwięk otwieranych drzwi. Stefan wstał wtedy gwałtownie z kanapy, co było ekstremalnie głupim posunięciem.

Bowiem ręcznik, który dotąd zasłaniał jego... męskość, zsunął się na ziemię, odsłaniając tym samym siedzącej naprzeciw niego Georginie i stojącemu w drzwiach Damonowi niezłe widoki. Zdawszy sobie sprawę, co się własnie wydarzyło, śpiesznie podniósł z ziemi ręcznik i ponownie się nim okrył.

Skonsternowania Georginy sprzed kilku chwil, kiedy ujrzała Stefana w samym ręczniku, nie można porównać do tego, kiedy ręcznik... opadł. Damon natomiast uśmiechał się głupkowato i mierzył brata spojrzeniem.

— "Nic mnie nie łączy z Georginą" — czarnowłosy imitował jego głos, cytując odpowiedź, jaką od niego otrzymał na jarmarku — Mhm, pewnie przy tej herbatce bawicie się w Sookie i Billa[1] — parsknął śmiechem.

Damon oglądał Czystą Krew z dwóch powodów: po pierwsze, tam (w przeciwieństwie do Zmierzchu) wampiry nie świeciły, po drugie, ludzie non stop uprawiali tam seks! Istne wampirze porno.

— To... Ja już pójdę i... Dzięki za radę, Stefan. To pa! — zawołała, nim w pośpiechu opuściła dom.

Czarnowłosy odprowadził wzrokiem wampirzycę, a następnie przeniósł go na brata. I po raz pierwszy od naprawdę wielu lat, zląkł się jego spojrzenia.

— Jeżeli jeszcze raz jakkolwiek skomentujesz relację moją i Georginy, przysięgam, że pójdę do Bonnie i choćby przymuszę ją do zrobienia sztyletów, którymi będę mógł wpakować się w trumnę, jak Klaus Elijah. Naprawdę, zaczynam rozumieć, czemu ten kretyn to robi — wysyczał przez zaciśnięte zęby, po czym powędrował na górę, by się ubrać.

Damon zanotował w głowie, by zadzwonić później do Bonnie i upewnić się, że nie wie, jak takie sztylety wykonać.


***


— Jak to "dziwnie"? Czyli, że... Ugh, znajdę ją — odpowiedziała pierwotna i zakończyła połączenie.

Tego dnia nie chciało jej się iść do szkoły (głównie z powodu jakiejś gadki szmatki dyrektora na temat dnia ziemi), więc została w domu. I ten dzień miał być naprawdę bezproblemowy, aż tu nagle Georgina dzwoni i mówi, że z Gen coś się dzieje.

Jak widać, jednak jej wątpliwości były zbyt wielkie.

Blondynka westchnęła głośno i przyniosła sobie z góry laptopa, na którym szybko wystukała coś na klawiaturze.

— Wolno mi wiedzieć, co robisz, siostro? — zapytał Elijah, nachodząc wampirzycę w salonie.

— Namierzam Genevieve, przeklinając w głowie wszystkie moje ciotki... — odrzekła z zaciśniętymi zębami — No, namierzam jej komórkę, bo wbrew gadaniu innych, wiedźmą nie jestem.

— Jeśli chcesz z nią porozmawiać, może byś zadzwoniła lub ją odwiedziła? — zaproponował sztywno, nie rozumiejąc swojej siostry.

— Powiedz mi, El, ile razy dziwne zachowanie Genevieve oznaczało coś dobrego? — zapytała, podnosząc na niego wzrok. — No właśnie. Dlatego lepiej zapobiegać w porę, a jeżeli nie zapobiegać, to przynajmniej jakoś uleczyć.

— Co rozumiesz przez "dziwnie"?

— Wyobraź sobie, że z ranka zastajesz w salonie Nika, patrzącego w martwy punkt, który wypytuje cię o twoją byłą i wygląda, jakby sam właśnie wyszedł z trumny i nie wypił po tym ani kropli krwi. W takim stanie właśnie Georgina zastała rano Genevieve, więc przyznaj sam, że jest to trochę zastanawiające! — wyjaśniła, z każdym słowem mówiąc głośniej.

Pierwotny nie chciał kłócić się z Rebeką, więc nic nie powiedział.

— Cholera, wiedziałam! Jest na jakiejś polanie w środku lasu, a co zawsze się dzieje na polanach, gdy je odwiedzamy? No właśnie - ktoś umiera — ubiegła go z odpowiedzią — Chodź.

— Idziemy szukać Genevieve?

— Już ją znaleźliśmy, teraz musimy tylko do niej dotrzeć, zanim stanie się coś nieodwracalnie głupiego. Klaus, kretynie, złaź na dół! — krzyknęła, po przejściu na korytarz.

Usłyszała głośny dźwięk otwierania drzwi, a chwilę później ujrzała już przyrodniego brata na szczycie schodów.

— Cóż się dzieje, siostro?! — zakrzyknął, nie do końca będąc szczęśliwym, że przerwała mu knucie.

— Ubieraj się, jedziemy do twojej eks! — odkrzyknęła, a ten zerwał się i w mig znalazł na dole — Gdzie jest nasz ulubiony braciszek? Kol! Kol!

— Czego znowu?! — wrzasnął, idąc korytarzem na piętrze.

— Z Gen coś się dzieje i jedziemy przemówić jej do rozsądku! 

Jego reakcja była podobna do tej Klausa.

Bowiem Genevieve mogła być kłamliwą, arogancką suką z wielką huśtawką nastrojów, lecz już od dawna była częścią ich rodziny. Stała się ich spoiwem, bo tylko ona, przez wszystkie wieki, potrafiła połączyć i zbliżyć do siebie wszystkich członków tej nienormalnej familii.


***


Genevieve stawiła się w umówionym miejscu już kwadrans przed czasem. Była to polana pod miastem, wyjątkowo duża. To tam miały nawzajem przeprowadzić... rytuały.

Kiedy blondynka zobaczyła w jakim stanie jest wampirzyca, mimowolnie się uśmiechnęła. Była słaba. Choć nie na tyle, żeby ją pokonać - naszyjnik wciąż zapewniał jej wieczne życie bez chorób, klątw czy innych niedogodności zdrowotnych i życiowych.

— Widzę, że...

— Możemy już zaczynać — przerwała jej, widząc, że czarownica chce skomentować jej wygląd.

Wyglądała, jak Bella przed porodem.

— Cieszę się z twojego pośpiechu. Zatem zaczynajmy. Przekaż mi naszyjnik, a ja dam ci wieczyste szczęście.

Popatrzyła na nią po raz ostatni, a następnie zdjęła swój wisiorek. Trzymała go w dłoniach, gdy znikąd pojawili się pierwotni. Spojrzała na nich z wyraźnym zaskoczeniem. Jakby absolutnie nie spodziewała się, że się tam zjawią.

— Genevieve! — krzyknęła Rebekah, jednocześnie oburzona i rozczarowana jej zachowaniem. Jak mogła wejść w zatarg z ich (zapewne) szurniętą ciotką?!

Brunetka nie odpowiedziała, jednak ukazała swoją zmarnowaną twarz. Nie umknęło to Kolowi i Klausowi, którzy w jakiś sposób czuli się za to... odpowiedzialni. Ostatnimi czasy to nie ona mąciła im w głowie, a oni jej. I to w dość drastyczny sposób. 

Nazywała się gorszą od Katherine, a była od niej lepsza. Zamiast skazując na cierpienie ich, skazała na nie siebie. Pośrednio.

— A więc to ty jesteś naszą zaginioną ciotką — zwrócił uwagę na stojącą obok Salvatore blondynkę Elijah.

— Mam zaklaskać? — spytała, a jej brew powędrowała w górę — Cóż, muszę was zasmucić, ale wasza kochana Gen już zdecydowała. No, Genny, dotrzymaj swojej części umowy.

Wampirzyca, zdaje się, całkowicie zignorowała obecność Mikaelsonów w pobliżu. Zamiast tego wysunęła dłoń z naszyjnikiem przed siebie, ku niebu.

— Ja, Genevieve Vivianne Salvatore, ofiaruję tobie ten oto naszyjnik, stworzony z węgla i krwi, ognia i wody, aby służył ci jako obrońca twego życia i twego zdrowia! — wyrecytowała donośnym głosem, a następnie podała go Selyse.

Blondynka niezwłocznie zapięła go na swojej szyi i poczuła nagły przypływ mocy. Uśmiechnęła się szatańsko, bo wszystko poszło po jej myśli. Jej plan się powiódł - mogła nareszcie zemścić się na siostrach i ich dzieciach. 

Rozłożyła szeroko ręce, a przez koniuszki jej palców przemieszczały się wiązki energii.

— Coś ty zrobiła?!

Dopiero kolejny krzyk Rebeki sprawił, że brunetka faktycznie zwróciła na nich uwagę. I łatwo było wyczytać myśli każdego z nich - byli tak zdezorientowani, że ich głowy świeciły wręcz pustkami.

Wtem złodziejka ukazała wreszcie swoją moc. Jednym ruchem dłoni sprawiła, że znaleźli się pod wielką, lekko migocącą kopułą. W jednej chwili dzień zmienił się w noc, księżyc i słońce zamieniły się miejscami. Na co dzień jasnoszary księżyc stał się czerwony niczym krew. Ziemia między pierwotnymi a czarownicą i wampirzycą rozstąpiła się, a z wyrwy tej zaczęła wylewać się woda. 

Jej wizja się spełniała.

Stali naprzeciw siebie, rozdzieleni niewielkim, nienaturalnym strumykiem, mierząc się spojrzeniami. Podczas gdy to należące do Genevieve było zwyczajnie beznamiętne, tak pierwsi nie mogli nadążyć za tym, co się właśnie działo. Natomiast w oczach blondynki błyszczała iście diabelska iskra. 

— Miałam to zrobić później, ale skoro tak ładnie się wszyscy zebraliście... — parsknęła, a następnie zaczęła wymawiać inkantację — Phamastos incarnate segunda beaulerro! 

Mikaelsonowie jak jeden mąż wylądowali na kolanach, nie mogąc się nawet ruszyć. Co dziwne, brunetka wydawała się być tym nieprzejęta. I nie umknęło to uwadze Selyse, która poczuła nagle na swoim dekolcie uderzenie gorąca... Silne. 

Padła na ziemię, puszczając tym samym rodzinę wampirów. Całe jej ciało ogarnął skwar, czuła, jakby płonęła. Natomiast brunetka podeszła do niej z niezdradzającą nic miną, choć gdy stanęła nad ciałem wijącej się blondynki, jej kąciki ust uniosły się lekko do góry.

— Co... Co się ze mną dzieje?! — krzyczała czarownica, kiedy jej ból tylko narastał.

— Jesteś kretynką, skoro myślałaś, że naprawdę na to pójdę — parsknęła śmiechem, a następnie przykucnęła obok niej. — Widzisz... Uświadomiłaś mi tylko, że muszę się pogodzić z przeszłością. Początkowo naprawdę, naprawdę — tu położyła swą dłoń na sercu — chciałam na to przystać, ale... Uświadomiłam sobie, że on nigdy nie wróci, że nie warto dalej go kochać... Warto było za to zahamować twe ambicje.

Ciało blondynki zaczęło płonąć, jej krzyki słychać było zapewne w co najmniej trzech sąsiednich miasteczkach. Nie minęło parę chwil, a czarownica stała się wysuszonym szkieletem, a następnie... Jedynie popiołem.

Wraz z jej śmiercią kopuła zniknęła, a niebo przybrało normalny kolor, słońce wróciło na swoje miejsce. Jednak strumyk pozostał.

Jedynym, co z niej zostało, był naszyjnik z krwistoczerwonym kamieniem, który pozostał nienaruszony. Nie przejąwszy się niczym, wzięła go z kupki popiołów i momentalnie zapięła. Kilka sekund później mierzyć musiała się już tylko z pierwotnymi, którzy zdawali się kompletnie nie rozumieć tej sytuacji.

— Nie musieliście przychodzić, ale to przynajmniej dodało temu zdarzeniu większej dramaturgii — odparła, wstając z ziemi.

— Ty... Ona... Co? — spytała nieobecnym głosem blondynka.

— Oj, Bex, nie zdałaś sobie jeszcze sprawy, że jestem urodzoną aktorką? — zaśmiała się krótko, lecz jej słowa nie dały wiele do myślenia Mikaelsonom — Ech, wyjaśnię. Wasza kochana cioteczka chciała się zemścić na waszej matce i ich innej siostrze, ale miała do tego za mało mocy. A w tym mieście znajdowały się jej największe źródła - wy i mój naszyjnik. Jeżeli bym się nie zgodziła, próbowałaby z wami, co miałoby mnie przekonać do zmiany zdania i przystania na jej ofertę - wisior w zamian za wasze życie. Dlatego też zgodziłam się, a ona była na tyle krótkowzroczna, że nie zauważyła, jakie to podejrzane. Udałam, że oddaję jej naszyjnik, a ona dała się złapać i poczuła się na tyle silna, że była gotowa was zabić i pobrać z was magię już teraz, na mojej warcie. I sami widzicie jak skończyła.

— Czyli, że... Nie żyje?

— Jak widać. Naszyjnik, który noszę nie pozwala nosić go komukolwiek innemu niż jego właściciel, a żeby zyskał nowego właściciela, potrzebny jest nie dziecinny wierszyk, który wymyśliłam przy kieliszku wina, a potężny czarownik w służbie Pana. 

— Ocaliłaś nas. Po raz kolejny — wykrztusił wreszcie coś z siebie Klaus.

— To już chyba moja specjalność, powinniście wykupić jakiś abonament — posłała mu uśmiech — Nie wiem jak wy, ale ja po pozbyciu się wiedźm zawsze mam ochotę się napić. To co, idziemy? — zaproponowała.

— Do nas?

— Gdzie tam, moi bracia mają większy zapas burbonu — parsknęła, a następnie zaczęła kierować się w stronę wyjścia z lasu — Idziecie czy nie?


***


— Genevieve? Fajnie, że wpadłaś, ale... Wzięłaś ze ich ze sobą, wspaniale! Lecz czy mogę...

Kiedy Damon otworzył jej drzwi, zdawała się całkowicie go ignorować. Pierwotni, którzy weszli za nią, również.

— Chcemy pić, a podobno ty możesz to nam zaoferować — wytłumaczyła ich Rebekah, która weszła do środka jako ostatnia.

— W takim razie... Wchodźcie? — bardziej zapytał niż stwierdził — Jakaś konkretna okazja czy po prostu stwierdziliście, że pozbawicie mnie moich zapasów burbonu?

— Genevieve zabiła naszą z lekka szurniętą ciotką i chcemy to opić — odpowiedział mu Kol.

Salvatore jedynie przytaknął. Już naprawdę nic nie mogło go zaskoczyć. Żeby zdołał choć otworzyć usta ze zdziwienia, chyba musiałby go odwiedzić sam diabeł. Wtedy byłby ciut zdezorientowany.

Gdy wszedł do salonu, jego siostra już wyjmowała dwie butelki brązowego trunku z jego barku. Jak to dobrze jest mieć siostrę, mówili...

— Gdzie są szklanki? — spytała, nie widząc ich tam, gdzie powinny być, czyli w kredensie.

— Kuchnia — mruknął tylko, a brunetka powędrowała w kierunku ów pomieszczenia — W takim razie wytłumacz mi, Elijah, bo ty jesteś z nich najbardziej ogarnięty, jak moja siostra postanowiła umilić sobie popołudnie?

Brunetka uśmiechnęła się pod nosem, usłyszawszy pytanie jej brata, kiedy szukała ów szklanek w kuchni. Znalazła je w jednej z górnych szafek i kiedy miała je już wyjmować, poczuła za sobą czyjąś obecność. Gwałtownie się obróciła, a ujrzała za sobą jednego z Mikaelsonów.

— Chcesz pomóc mi w przynoszeniu szklanek, Nik? 

— Co zaproponowała ci nasza ciotka?

Uśmiech momentalnie znikł jej z twarzy. Westchnęła ciężko, jednakowoż odpowiedziała.

— Wieczne szczęście. Czy raczej jego iluzję...

— Dlaczego odmówiłaś? — zadał kolejne pytanie, coraz bardziej się do niej zbliżając.

— Lubię cierpieć. Mam to w naturze — wyszeptała, patrząc mu w oczy.

— Nie wiem czy powinien się przyznawać, ale... Słyszałem twoją wczorajszą rozmowę z Kolem — wyznał, opierając się o kuchenny blat.

— Nie powinieneś, bo dostaniesz teraz ode mnie reprymendę za podsłuchiwanie — odrzekła, a blondyn mimowolnie się uśmiechnął. Czemu wywoływała uśmiech na jego twarzy nawet, gdy chciała go zganić? — Ale... Z tobą też będę się rozmówić, jednak... Nie teraz. Jutro?

Jego oczy momentalnie się zaświeciły. Nie wiedział, jaki ta rozmowa będzie miała cel, jednak... Cieszył się. Cieszył, bo wreszcie będzie wiedział na czym stoi.

— Przynosicie te cholerne szklanki czy się pieprzycie?!

Genevieve przewróciła oczami i szybko wyjęła z szafki sześć szklanek. Trzy podała hybrydzie, trzy wzięła sama. Zaraz potem byli już z powrotem w salonie.

— No, nareszcie. Kto tu jest najmłodszy? — zapytała Rebekah, a Genevieve uniosła rękę w górę. 

Sekundę potem ją opuściła, bo do domu wszedł jej brat w towarzystwie jej rudowłosej przyjaciółki. Minęła chwila póki się zorientowali, że nie są sami.

— Chodźcie! — zawołała brunetka — A ty, Georgie, nam polej.

Dziewczyna mruknęła coś pod nosem, jednak spełniła "prośbę" wampirzycy. Nalała wszystkim po równo burbonu.

Kiedy pierwotni zaczęli dyskutować z Damonem o dzisiejszym poranku i jego widoku z rana (Bonnie, Bogu dzięki, nie znała tamtego zaklęcia), twarz Woodrow zrobiła się czerwona ze wstydu, zaś drugiego Salvatore'a ze złości, Genevieve odeszła od nich na moment. Oparła się o stół w jadalni, znajdującej się w drugiej części pomieszczenia i uśmiechnęła się delikatnie.

Wszystko nareszcie zaczynało się układać. Co mogłoby to zepsuć?

I jak na zawołanie, dowiedziała się.

Ogień w kominku zapłonął większym ogniem, podobnie jak wszystkie położone w pomieszczeniu świece. Przerwało to rozmowy wampirów i sprawiło, że wszyscy zaczęli się rozglądać dokoła.

— Co jest, do cholery?

Odpowiedź poznali nanosekundę później.

Nieopodal Genevieve, znikąd zmaterializował się mężczyzna. Wysoki blondyn o twarzy anioła i zielonych jak wiosenna trawa oczach. Wyglądał jak cień, mroczny i piękny. Nie zwracał uwagi na nikogo i na nic prócz dziewczyny, która wpatrywała się w niego z szeroko otwartymi ustami.

Myślała, że ujrzała ducha. Lecz ten duch zaczął się do niej zbliżać, a ona czuła się bezwładna. Nie mogła się ruszyć, była jak lalka. Gdy stanęła z nim twarzą w twarz, zdołała wypowiedzieć jedno słowo, mimo wielkiej guli ciążącej na jej gardle.

Wróciłeś...

Blondyn nieznacznie przytaknął i chwycił ją za dłoń. Ogień ponownie zapłonął mocniej, a moment później... Już ich nie było.

Wszyscy pozostali w tym pomieszczeniu nie mieli pojęcia, co się właśnie stało. Lecz odpowiedź na nurtujące ich w głowie pytania była prosta.

On wrócił.


***


[1] - bohaterowie serialu "Czysta krew", którzy przez kilka sezonów byli parą.

Cóż, z matmy pewnie nie mam więcej niż 50%, ale mówi się trudno, żyje dalej - przynajmniej nie było Pana Tadeusza.

Do następnego! xoxo

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top