XIV. "Christine"
***
Anne Hathaway as Christine Prescott
***
Odkąd Genevieve wróciła do zdrowia minęło czternaście dni. Tyle samo dni minęło odkąd Georgina i jej brat opuścili Mystic Falls. Salvatore kazała im bowiem wyjechać i postarać się unikać kłopotów. W mieście było zbyt niebezpiecznie, aby szwendała się tutaj dwójka ludzi, będących jednocześnie przyjaciółmi Genevieve.
Sama wampirzyca nie przeżywała specjalnie tego, że Klaus ją ukąsił. Oczywiście, stara się unikać kontaktów z nim - bądź co bądź wciąż jest na niego zła. Nie ma za to tego za złe Rebece i jej pozostałym braciom. Gdyby miała obwiniać całą rodzinę za czyn jednego z nich, wiecznie chodziliby ze sobą pokłóceni.
Może zabrzmi to dziwnie, nawet bardzo, ale Mikaelsonowie już tworzyli dla niej rodzinę. Czuła się między nimi swobodne, zwłaszcza, że charaktery każdego z nich były różnorodne. Mimo że Klaus był w części.. psychopatą, to i tak go lubiła. Sama też nią trochę była.
Ale jak to mówiła Alicja - "Tylko psychopaci są coś warci". No, albo coś w tym stylu.
Jednakowoż, co zastanawiające, w ciągu tych dwóch tygodni wampirzyca znacznie rzadziej wychodziła z domu. Owszem, wyszła raz czy dwa z Rebeką na miasto, ale to wszystko.
— Genevievie! Ja i Stefan wychodzimy, poradzisz sobie?! — darł się Damon z korytarza, Urocze.
— Żebyś czasem ty sobie poradził! — odkrzyknęła mu z pokoju, którego drzwi wyjątkowo były otwarte. Lubili sobie dogryzać.
Zbiegła schodami na dół, gdzie jej bracia już stali przy wyjściu. Ubrani w kurtki, rzecz jasna - środek stycznie robi swoje. Może i oni nie odczuwali zimna, ale wychodząc w t-shircie zwróciliby na siebie niepotrzebną uwagę.
— Znowu będziesz czytała te swoje cegły? Nie nudzi cię to? Masz w mieście największych awanturników tysiąclecia i siedzisz w domu? — nawiązał do pierwotnych.
— Kogo chcesz dzisiaj zaprosić, że chcesz się mnie pozbyć? — spytała, zakładając ręce na piersi. Jeśli myślał, że go nie przejrzy, to się mylił.
— Ugh, czemu młodsze siostry są takie irytujące? Powiedzmy, że chcieliśmy mieć z Alariciem i Stefciem męski wieczór — odparł.
"Stefcio" nie umknęło uwadze jego brata.
— Wy macie codziennie męski wieczór — trafnie zauważyła — Wiecie, że butelkami burbonu, który wypiliście w ciągu ostatniego miesiąca można by było upić całą Virginię?
— Nie rozumiesz, nigdy nie byłaś na męskim wieczorze. Bilard, rzutki, alkohol, nieśmieszne żarty i co najważniejsze - żadnych bab.
— Jeżeli sądzisz, że nie dowiem się co odwalicie tej nocy, to jesteś w błędzie — oznajmiła pewnie.
— Czyli znikniesz na ten wieczór?
— I noc. Może pójdę z Rebeką do jakiegoś baru Richmond i wyrwę jakiegoś przystojniaka? — myślała na głos.
— Bez szczegółów! — odezwał się w końcu Stefan.
Zaśmiała się siarczyście, uniosła ręce w geście obronnym i powędrowała do swojego pokoju.
***
Stefana i Damona nie było już od kilku godzin, zatem ich siostra miała spokój w domu. Ona, Jane Austen i kominek. Żałowała, że nie miała szansy poznać jednej ze swoich ulubionych autorek, ale cóż.. Urodziła się prawie dwadzieścia lat po jej śmierci, a w czasie się cofnąć nie da.
Salvatorówna kochała czytać, między innymi romansidła. Jane Austen, zarówno jak siostry Brontë, to smak jej okresu dojrzewania, kiedy to całymi godzinami pogrążała się w ich lekturach. Teraz znała je już na pamięć, ale dobrze było co pewien czas powrócić do przeszłości.
"Jane Eyre" pochłonęła ją niemal całkowicie, przez usłyszała dzwonek do drzwi po jakichś dwóch minutach dzwonienia. Narzekając pod nosem, doszła do drzwi i otworzyła je gościowi.
Jednak twarzy jaką zastała po drugiej stronie nie spodziewała się w ogóle. Tak samo jak twarz nie spodziewała się jej.
Kobieta po drugiej stronie chciała jak najszybciej uciec, bo tego w planach stanowczo nie miała. Nie miała zobaczyć Salvatorówny, tylko Damona. Zdecydowanie nie ją.
Genevieve szybko jednak zorientowała się co też wampirzyca chciała uczynić. Złapała ją za kołnierz eleganckiego płaszcza i z zimną miną suki wtargała do środka. Zatrzasnęła drzwi i zamknęła je na klucz, po czym popchnęła kobietę w stronę salonu.
Ciemnowłosa przybyszka odskoczyła daleko, wiedząc, że może jeszcze zyskać przewagę. Lecz jak to bywa z Genevieve, nie wie się właściwie nic. Brunetka rzuciła w nią wazonem, który następnie roztrzaskał się na jej głowie. Ta jednak nie pisknęła nawet, tylko wskoczyła na piętro, gdzie po chwili była i Salvatore. Złapała kobietę za szyję i wystawiła za barierkę.
— Co ty tu robisz — warknęła wściekła.
— Myślałam, że się stęskniłaś — uśmiechnęła się uroczo, co chyba niezbyt przekonało mieszkankę pensjonatu, bowiem rzuciła ją na podłogę.
Stanęła nad leżącą wampirzycą i podała jej rękę, aby wstała. Mocno za nią pociągnęła - tak, że zaciągnęła jej właścicielkę na fotel.
— Może zechcesz mi wyjaśnić czego chciałaś od moich braci, Christine — ciągnęła, usiadłszy na sofie.
— A czemu twierdzisz, że chciałam czegoś od nich, hm? Może chciałam czegoś od ciebie — odparła tonem, jakiego dość często używała Katherine.
— Obie dobrze wiemy, że wyczerpałaś już limit moich przysług. Czego chciałaś od Damona — powtórzyła głośniej.
— Okej, okej! — uniosła ręce do góry — Rozniosły się plotki, że zostałaś ugryziona przez wilkołaka — zaczęła, mówiąc jak dama. I nie było to dostojne mówienie, a irytujące — Oznaczałoby to, że jesteś martwa, co z kolei znaczyłoby, że mogę powrócić z krainy trupów.
— Naprawdę sądzisz, że dałabym się tak głupio zabić? — prychnęła, na co ciemnowłosa przewróciła oczami — Dobrze wiesz, że ugryzł mnie niejeden wilkołak, a żyję! — uniosła się.
— Myślałam, że może szczęście się do mnie nareszcie uśmiechnęło.
— Wspaniale, skoro mamy już ustalony powód, zdradź mi swój cel. Uważałaś, że po trzydziestu sześciu latach "bycia martwą" Damon cię weźmie w ramiona? Będzie się tylko cieszył z tego, że jego przyjaciółeczka wróciła? Otóż nie. A przynajmniej ja na to nie pozwolę — syknęła.
— Tego akurat się spodziewałam. Nie fatygowałabym się tutaj, gdybym wiedziała, że żyjesz. Twoja śmierć byłaby rozwiązaniem dla wielu problemów. Nie spieszno ci czasami umrzeć? — proponowała niczym dział marketingu przez reklamy.
— Żyję mi się nieźle. Powiedz lepiej co jeszcze o mnie słyszałaś, Prescott.
— Nudziara. Wróciłaś do miasta, bo Stefan wyłączył swoje uczucia i miałaś pomóc Damonowi go opanować. No i, że ugryzł cię wilkołak.
Brunetka zmarszczyła brwi.
— Tylko tyle? — zdziwiła się.
— A ile? Wysłuchuję tylko plotek, w których figuruje twoje nazwisko. A niby co, chowasz pod schodami jakiegoś czarodzieja z blizną? — użyła sarkazmu.
Znalazła się fanka Pottera...
Wyciągnęła szybko komórkę i napisała do pewnej osoby, aby odwiedziła jej włości. Sama nieszczególnie się tego spodziewała, ale w kryzysowych sytuacjach trzeba myśleć sprawniej i szybciej. A jej mózg od zawsze pracował na wyższych obrotach.
— Czarodzieja nie — ale pierwotnego wampira już tak... — Nikogo specjalnego w każdym razie. No, skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy, pora zwiewać, Prescott.
— Doprawdy? Nie byłabym tego taka pewna. Nie zapominaj, że jestem od ciebie starsza, Salvatore — prychnęła oburzona.
— Wiele wampirów, których pokonałam jednym uderzeniem było starszych ode mnie. Znacznie starszych niż ty. Wyróżniasz się jedynie na tle głupoty, Prescott. Odkąd postradałaś zmysły jeszcze bardziej — wypomniała jej.
— Nie zapominajmy przez kogo je postradałam — popatrzyła na nią złowrogo.
No tak. Siedemdziesiąty piąty...
***
Mystic Falls rządziły nie do końca normalne rodziny. Mikaelsonowie, Salvatorowie, Lockwoodowie... Nawet do Gilbertów można by mieć pewne zastrzeżenia. Każda z tych rodzin bowiem miała sekret, który musiała ukrywać, a to je wyniszczało od środka. Łączyła ich nienawiść oraz wspólne cele, własne przekonania. A to nigdy nie kończyło się dobrze.
Wszystkie te rodziny oficjalnie były swoimi wrogami, jednak gdy w grę wchodził wspólny wróg lub cel, mobilizowały się i razem radzili sobie z "kłopotami" coraz częściej przybywającymi do miasta. Czy nie jest strasznym, że ludzie pomagają sobie nawzajem tylko dla własnych korzyści? Nie mogli zakończyć tych wojen i podpisać rozejmu?
Jeszcze dwa lata temu każda z tych rodzin żyła swoim życiem. Richard Lockwood był burmistrzem miasta, Gilbertowie wiernie pomagali im "zwalczać" demoniczne nasienie, Salvatorowie podróżowali po świecie, zaś Klaus przejmował się ojcem, podróżując z pogrążonym w nieprzerwanym śnie rodzeństwem. Wtedy wszystko było łatwiejsze.
— Nie wiem czy to taki dobry pomysł, Damon, mam dziwne przeczucie — mówił do niego Alaric, kiedy to przedstawiał mu swój pomysł na męski wieczór.
— Co niby może się stać? Klaus siedzi jak mysz pod miotłą od dwóch tygodni, jego rodzeństwo też jest potulne, a widzisz tutaj innych potencjalnie niebezpiecznych wampirów?
— Nie ufam twojej siostrze — przyznał, odwracając od niego wzrok.
— Bo nie znasz jej tyle co ja, A ja, jako jej brat, muszę jej ufać, zbyt wiele razy musiałem na niej polegać. Może Gen jest... trudna, ale na pewno nie planuje naszej śmierci albo jakiegoś dziwnego rytuału. A póki tak jest, nic nie powinno się stać.
— A czy ona ufa tobie? — dopytywał, nadal nie będąc przekonanym co do słów brata wampirzycy.
— Oczywiście, że nie. Sam bym sobie nie ufał. Poza tym.. ona chyba nie ufa nikomu.
Genevieve budziła kontrowersję w każdym (oprócz zdołowanego życiem Donovana) wiedzącym o świecie nadprzyrodzonym w Mystic Falls, Począwszy od jej charakteru, po jej sekrety. Alaric się nie wyróżniał. Z jakiegoś dziwnego powodu naprawdę lubił Damona i mu ufał, jednak jego siostra była co najmniej wzbudzała jego wątpliwości co do jej szczerych intencji.
— Co u jedynego normalnego członka waszej rodziny? — zapytała blondynka, usiadłszy obok nich na stołku przy barze.
— Stefan siedzi u Bonnie z Eleną — odparł z nienaturalnym uśmiechem. Jednakowoż widząc jej spojrzenie, dopowiedział właściwą odpowiedź — Genevieve siedzi w domu i czyta te swoje "bla-bla-bla". Jak chcesz, to tam wpadaj.
— Nie prosiłam cię o pozwolenie — fuknęła na koniec i pokierowała się w kierunu wyjścia.
Wow. To była jego najlżejsza rozmowa z Rebeką.
— Od kiedy jesteś taki otwarty dla Rebeki? — zdziwił się Saltzman.
— Ja po prostu myślę logicznie. Im szybciej wpadnie, tym szybciej wypadnie. I to z Genevieve. A to w skrócie oznaczałoby, że będziemy mieć wolną chatę — rozjaśnił mu to.
Damon może nie grzeszył inteligencją, ale niekiedy jego filozofia sprawiała wrażenie naprawdę mądrej. A może była to po prostu zaskakująca dobra znajomość kobiecych zachowań?
— Niech ci będzie... — mruknął, zapijając to wodą.
***
Elijah nie spodziewał się tego dnia, że otrzyma SMS-a od Genevieve z prośbą przyjścia do jej pensjonatu. Nie miał też bladego pojęcia co było tego powodem, jego brat siedział grzecznie w swojej pracowni, a drugi brat w swojej norze na piętrze. Salvatore zazwyczaj rozmawiała z nim o sprawach.. formalnych. Dotyczących bezpieczeństwa ich rodzin. Jej "przyjacielskie" rozmowy częściej przebiegały z Niklausem bądź Kolem, choć o tym pierwszym lepiej w danej sytuacji nie wspominać w danej sytuacji...
Już z chodnika słyszał, że Genevieve nie jest w domu sama, a z jakąś kobietą, której głosu nigdy jeszcze nie słyszał. Z ich burzliwego dość dialogu wywnioskował, że przed laty coś się między nimi wydarzyło. I ucierpiała na tym ta druga.
— Chciałaś mnie widzieć? — zapytał, stanąwszy na korytarzu.
Uśmiechnęła się szeroko w stronę nieznajomej ciemnowłosej i podeszła do pierwotnego. Objęła go, co było dla niego co najmniej... nowe.
Chociaż nie. Rebekah robiła tak gdy prosiła o możliwość zabójstwa Eleny Gilbert. Czyli codziennie...
— Cieszę się, że jesteś. Miałabym dla ciebie małą prośbę. Muszę wyjść na moment z domu i pozałatwiać kilka spraw, a mam na głowie pewną... delikwetnkę, której samej zostawić nie mogę. Mógłbyś z nią zostać? Chyba ty jeden w tym mieście się do tego nadajesz.
Cóż, perspektywa niańczenia jakiejś obcej nie wydawała mu się taka wspaniała, ale znając system wartości Genevieve - bardzo opłacalna. Przysługa za przysługę, czyż nie?
— Mógłbym, ale wpierw.. kto to właściwie jest? — zainteresował się.
— Ktoś, kogo moi bracia, a w szczególności Damon nie mogą zobaczyć za wszelką cenę. I.. dziękuję — odparła i stanęła na palcach, aby szybko cmoknąć go w policzek.
Następnie wyszła szybko z domu, pozostawiając Elijah'ę samego z tamtą wariatką.
— Kolejny chłopiec na posyłki pani Wszystkowiedzącej? — zapytała, schodząc ze stołu.
— Zapewniam, że nie jestem chłopcem na posyłki — oświadczył ze stoickim spokojem. Gdyby to był jego przyrodni brat, w powietrzu już latałyby talerze.
— Każdy tak mówi — bąknęła, podchodząc bliżej — Kim więc właściwie jesteś?
— Kimś groźnym — rzucił, odpychając ciemnowłosą od siebie z łatwością, z jaką strzepuje się liść z ramienia.
— Kolejny kontakt Genny, jak miło. Wampir, jak widzę. Ile masz lat? Pięćset, sześćset? — wypytywała zaciekawiona. Nie miała właściwie nic innego do roboty.
— Tysiąc — odrzekł, wywołując tym wewnętrzny wylew Prescott.
Christine głupia nie była, wiedziała kim są pierwotni. Tak jak każdy znał okoliczności powstania swojej ojczyzny, tak każdy powinien wiedzieć kim są pierwotni.
— Najprawdziwszy pierwszy wampir! — ekscytowała się — Finn, prawda? Nie! Elijah. Jesteś Elijah.
— Brawo, znasz moje imię. Zamiast się tak jednak nim ekscytować, powinnaś cieszyć się, że przyszedłem ja, a nie Niklaus. Kojarzysz go, prawda?
— No tak, słynna hybryda... Agresja i lekkomyślność - jego atrybuty. Ty to pewnie.. szlachetość i rozsądek. Tak mi to streszczał pewien wampir, który was znał. Tim albo Trevor.
— Miło słyszeć, że nie miał o mnie tak złego zdania. Szkoda, że musiał zginąć... — podpuścił ją.
W tym akurat był podobny do Salvatorówny. Wyciągał informacje od innych, wpływając na głębokie wody.
— Zabiłeś go? W sumie był irytujący... — mruknęła, zastanowiwszy się.
— A ty kim jesteś, że podpadłaś Genevieve? — odwrócił role.
— Christine Prescott — ukłoniła się niezgrabnie. Wyszła z wprawy — Najpewniej była przyjaciółka Damona.
— Była powiadasz — zaintrygował się i usiadł na fotelu — Lubię ckliwe historyjki, słucham.
— Aż tak bardzo interesuje się wampirzyca średniego pokroju jak ja? — spytała kusząco, jednak ten nie zwrócił na to zbytniej uwagi.
Błagam.. znał Katherine! Ona była dla niego jak przedszkolak z grupy biedronek.
— Interesuje mnie raczej twoja opowieść związana z Genevieve. Znam ją stosunkowo niedługo, a dość dobrze znam jej zachowania. Co się wydarzyło, że nie możesz zobaczyć się z braćmi Salvatore?
— Jestem oficjalnie martwa, panie Wampirku. Widzieli moją śmierć — odrzekła, na co zmarszczył brwi — Powiedzmy, że miałam problemy, a Genevieve nigdy mnie nie lubiła. Pomogła mi je rozwiązać, a w zamian musiałam zniknąć z ich pola widzenia. Teraz świat obiegła informacja, że została ugryziona przez wilkołaka, a jej śmierć zdjęłaby ze mnie to przekleństwo — opowiedziała, z odrazą wspominając o siostrze swojego przyjaciela ֫— Ale jak zwykle się wymigała...
— Została już wcześniej ugryziona przez wilkołaka? — zapytał zaskoczony. Jedynym lekarstwem na ugryzienie jest krew Klausa, a oni przecież poznali się kilka miesięcy temu. I nie mogło być to kłamstwo, bo Klaus nie umie kłamać.
— Nie wiem, tak mi się wydaje — rzuciła lekko — Chyba umawiała się kiedyś z jakimś wilkołakiem i musiała go zabić. Może ją ugryzł albo coś.
— Kiedy to było?
— Druga połowa dziewiętnastego wieku, przypadkiem spotkałam ją i tego wilczka w klubie dla dżentelmenów. Wprosiła się z nim, jak zwykle. Wyglądali na zakochanych, ale bodajże trzy lata temu samo jego imię ją bolało. Lucas, czy jakoś tak.
— Myślałem, że spotykała się tylko z Lucienem Castle. Nie jest typem romantyczki — spostrzegł.
— Może i nie jest, ale była. Owszem, z Castle'm też chodziła. Chyba nawet kilka lat. Wyglądali na szczęśliwych, ale ten Castle od początku był jakiś dziwny. Potem ukradł jej ten wisiorek, który nosi i uciekł, gdzie pieprz rośnie — zawyła na koniec — Szczęścia w miłości to ona nie miała...
— Miała jeszcze kogoś?
— Słyszę, że ktoś tu się nią interesuje — uśmiechnęła się perfidnie — Chętnie poopowiadam ci o tej jednej wielkiej telenoweli, ale może wpierw się napijemy? Lubisz A-?
— Nie trzeba, jadłem. Poza tym wolę 0+ — odparł, po czym popatrzył jej w oczy i użył perswazji — Opowiedz mi o Genevieve.
— Miała chyba jeszcze jednego faceta, gdzieś na początku dwudziestego wieku. Pojęcia nie mam jak wyglądał ani jak miał na imię, bo spotkałam wtedy na mieście tylko ją. Czekała na niego obok sklepu, szczerzyła się od ucha do ucha — prychnęła — Muszę przyznać, że taką szczęśliwą widziałam ją tylko wtedy. O innych jej "miłościach" nie wiem.
— No proszę, jesteś całkiem użyteczna. A teraz.. będziesz grzecznie siedziała na tym krześle, dopóki Genevieve nie powie ci, że możesz z niego zejść — rozkazał, a następnie odszedł kawałek od dziewczyny.
Wziął książkę z regału i usiadł na jednym z foteli przy kominku. Na drugim ujrzał "Jane Eyre", którą musiała wcześniej czytać Salvatorówna. Uśmiechnął się lekko i pogrążył w lekturze.
***
Kiedy Genevieve wyszła z domu, od razu pokierowała się do baru. Gdzie indziej mógłby być Damon? Siedział tam oczywiście z Alariciem, rozmawiając o swoim "męskim wieczorze" ze Stefanem. Usiadła obok Alarica i wyszczerzyła się.
Damon już wyczuwał, co się kroi.
— Posłuchaj, rozumiem, że chciałbyś urządzić w naszym domu piętnasty męski wieczór w naszym domu, ale Alaric też ma mieszkanie, prawda?
Saltzman zaczął mocniej wsłuchiwać się w jej słowa, próbując ustalić cel jej wypowiedzi. Nagle postanowiła, że chce dom dla siebie?
— Raz, mam więcej burbonu, dwa, byłem pierwszy, trzy, po co ci wolna chata? — odparł Damon, patrząc jej w oczy.
— Po pierwsze, burbon można wziąć albo dokupić, po drugie, nie miałam domu dla siebie od listopada, po trzecie, nie twój interes, a po czwarte, jestem twoją siostrą — odrzekła podobnym tonem co on.
Czarnowłosy zmarszczył brwi.
— A właśnie, że mój interes.
— Czyli, że zgadzasz się z innymi argumentami? — skrzyżowała ręce na piersi i popatrzyła na niego triumfalnie.
— Wiesz co? Dobra. Zostawię ci ten dom, jeśli powiesz mi co zamierzasz w nim robić. Czytać, pić i wydurniać się możesz wszędzie indziej — rozkazał.
Zacięła się na moment, bo właśnie wymienił jej plan A, B i C. Ale plan D zawsze można wymyślić na szybko.
— Mam.. randkę — odparła po krótkim zastanowieniu.
— Tak, a to z kim? — skrzyżował ręce podobnie jak ona i wstał, mierząc się z nią.
— Z.. mężczyzną — dodała dumnie.
— Domyśliłem się — stwierdził, unosząc się — Tak nagle? Znam go? To wampir, wilkołak, czarownik?
— I czy ma na nazwisko Mikaelson? — wtrącił Saltzman, za co otrzymał oburzone spojrzenie Salvatore.
— A czy ja przed każdym wyjściem do baru pytam się, czy będziesz gził się z brunetką czy z blondynką? Nie. W tej jednej kwestii możesz wziąć ze mnie przykład.
— Tylko w tej jednej?
— Nie wytrzymałabym z drugą sobą, pozostali także — skomentowała. Wiedziała, że bywała niemożliwa, a ona sama - chociaż ma naprawdę sporą cierpliwość - mogłaby się złamać, rozmawiając z kopią siebie.
Dwie Genevieve? Piekło na ziemi.
— Bez urazy, ale się z tobą zgadzam — podniósł rękę niczym uczeń nauczyciel.
— Ugh, tylko nie rozwal piętra — mruknął.
— Postaram się! — zawołała na odchodne.
Ta dziewczyna była niemożliwa.
***
Elijah nadal zaczytywał się w "Ocalić drozda", kiedy to do pensjonatu ktoś wpadł jak burza. Odłożył natychmiast książkę i wstał, sprawdzając kto ich naszedł. Nie był to nikt inny, jak jego siostra. Zmarszczyła brwi, widząc w salonie swojego brata zamiast przyjaciółki. Co więcej, na fotelu siedziała nieznana jej ciemnowłosa dziewczyna, przez co jeszcze bardziej się zdziwiła.
— Elijah? Co ty tu robisz? — zdziwiła się.
— Pilnuję tej niewiasty. Genevieve wyszła i powinna niedługo wrócić — odparł, podchodząc do blondynki.
— A ona to niby kto? — rzuciła, patrząc się na Prescott.
— Dziewczyna, której nie mogą zobaczyć Stefan i Damon, jeśli dobrze zrozumiałem. Aktualnie ma zakaz mówienia.
Christine pomachała lekko ręką w stronę Rebeki, zaś do Elijahy posłała wrogie spojrzenie.
— Hm, nie wnikam w dziwactwa Gen — stwierdziła.
Dosłownie chwilę później do domu weszła ów brunetka. I to zadowolona z siebie. Uchyliła na moment usta, widząc pierwotną, ale się odezwała. Wolała, aby o Christine wiedziało jak najmniej osób. Była jedną z osób, które znały Genevieve najdłużej i wiedziały o niej zbyt wiele. A poza tym, informacja, że Christine żyje, nie mogła dotrzeć do Damona. Stefana również, od razu by mu wypaplał.
— Hej, Bex — zawołała, brzmiąc jak po dwunastu godzinach pracy w polu — Dziękuje, Elijah.
— Tak, skoro już wszyscy powiedzieliśmy sobie co trzeba, przejdę do najważniejszego. Może wybrałybyśmy się dzi.. — urwała, kiedy brązowooka ją przekrzyknęła.
— Elijah, proszę, pójdź ze mną na randkę — rzuciła wręcz histerycznie.
Elijah nawet nie próbował ukrywać zdziwienia, jakie mu przyszło przeżywać. Podobnie zresztą jak jego siostra.
— Co? — wykrztusiła blondynka, zastanawiając się, czy nie ma problemów ze słuchem.
— Potrzebuję faceta na wieczór. Muszę odwieźć tamtą — wskazała na Christine — na lotnisko i wrócić z mężczyzną.
— Dlaczego?
— Musiałam pozbyć się moich braci z domu na wieczór, więc powiedziałam im, że mam randkę. A w naszym słowniczku siostrzano-braterskim oznacza to mniej więcej: "Wypad z domu, kretynie". Idą zatem do Alarica, ale na pewno wrócą przed północą, żeby tylko dowiedzieć się z kim wyszła. A ty, Elijah, jedyny wiesz o następującej sytuacji.
— Mam jechać z tobą na lotnisko i pokazać twoim braciom, że byłaś ze mną umówiona?
— Byłabym wdzięczna. I zobowiązana.
— Okej, pogubiłam się — przerwała im Mikaelsonówna — Musisz wyjść, żeby pozbyć się Christine? Nie możesz jej po prostu puścić? A randki zmyślić? Twoi bracia nie słyną z inteligencji i domyślności.
— Po pierwsze; Prescott lubi się szwendać i założę się, że całkowicie "przypadkiem" wpadłaby na moich braci po drodze. Wolę wsadzić ją w samolot to Montany. Po drugie, owszem - moi bracia nie są zbyt mądrzy, ale jacy podejrzliwi! — zawołała przeciągle — To, że będą chcieli mnie nakryć, jest bardziej niż pewne.
Blondynka złapała się za głowę. Niby na co dzień to ona była tą irytującą, samolubną smarkulą, ale kiedy przychodziło co do czego - zachowywała się jak przystało. Z Genevieve jest odwrotnie. Codziennie była poważną, sprytną damą, która zawsze miała asa w rękawie, lecz gdy działo się coś, nad czym nie mogła mieć kontroli, zamieniała się w istną histeryczkę. Nie łatwo pełnić rolę ideału, kiedy się nim nie jest.
— Więc jak, pomożesz mi? — zwróciła się do wampira.
— Pomogę.
***
Wieczorem, tak jak obiecał, Damon oraz Stefan poszli do Alarica, zaś dom pozostał pusty. A dzięki temu, że mieszkanie Saltzmana jest na drugim końcu miasta, nie było szans, żeby zauważyli Christine. Właśnie. Christine.
Postanowiła, że czas, podczas którego miała być na "randce" wykorzysta na odwiezienie Prescott na lotnisko. Do Richmond był kawałek drogi, nie mówiąc już o powrocie. Dwie godziny w obie strony z wredną, uśpioną wampirzycą w bagażniku. Cóż, bywało gorzej.
Samolot lecący do Missoula, w stanie Montana odlatywał o dwunastej trzydzieści, była ósma. Zdążą i będą mieli sporo czasu. Jej plan był idealny, nawet tak szybko wymyślony. Elijah pomoże jej przetransportować Christine do Richmond, ubezpieczając jej tyły, gdyby jej bracia wrócili do domu przed nią.
Genevieve nie umówiłaby się przecież z kimś, kto nie odprowadziłby jej do domu,
Huh, zabawne, że Stefan i Damon wiedzą to akurat od Rebeki. Jakiś czas temu wampirzyce sporządziły listę cech, które mężczyzna musi mieć. Na liście Genevieve znajdowało się odprowadzanie do domu, nawet jeśli ona była niebezpieczniejsza od faceta. Jej bracia przewertowali ją wzdłuż i wszerz, kiedy wyrwali ją Mikaelsonównie. I z trudem musieli przyznać, że każdy z bracia blondi podzielili się między sobą, dzięki czemu razem mieli wszystkie te cechy.
Cytując: Przystojny, słodki uśmiech, w miarę inteligentny, empatyczny, zabawny, odpowiedzialny, odprowadza dziewczynę do domu, czuły, opiekuńczy, najlepiej blondyn, wysoki, odważny, nieśmiertelny.
Wymagania miała, nie ma co.
— Już jesteś — uśmiechnęła się Genevieve, ujrzawszy pierwotnego w swoich drzwiach.
Ubrana była w błękitną koszulę i długą spódnicę za kolano, jaką noszono w latach pięćdziesiątych. I pomimo, że ten strój nie był "na topie" od jakichś sześćdziesięciu lat, i tak wyglądała w nim cudownie.
Genevieve miała pełno ubrań - zarówno w szafie i na strychu, zatem prawie codziennie miała na sobie inny strój. Ponadto, w przeciwieństwie większości wampirów urodzonych przed dwudziestym wiekiem, nosiła nie tylko ciuchy, które są noszone teraz. Raz widziało się ją w stroju z lat osiemdziesiątych, innym siedemdziesiątych, a ostatnio i dziewięćdziesiątych. Co więcej - prezentowała się w nich naprawdę dobrze.
— Jak widzę, jesteś gotowa. Co z twoją.. znajomą? — zapytał dość subtelnie, nie widząc ani nie słysząc ów delikwentki.
— Powiedzmy, że ma drzemkę — wyszczerzyła się i skierowała wzrok na kanapę w salonie, gdzie leżała aktualnie bezwładnie Christine.
Łamanie karku z każdym razem jest przyjemniejsze.
— Jeszcze raz ci dziękuję. To chyba mój pierwszy raz, kiedy idę na udawaną randkę tylko po to, by uniknąć pytań braci — stwierdziła, patrząc na nieprzytomną Prescott.
— Ja za to nigdy nie bylem na udawanej randce — mruknął, strzepując niewidzialny kurz z marynarki.
Bo w co innego Elijah mógł być ubrany?
— Zawsze musi być ten pierwszy raz — kąciki jej ust podniosły się lekko do góry — Uch, trzeba ją jeszcze będzie zanieść do auta... — stęknęła, przypominając sobie o tym.
— Nie trudź się.
Brunet poszedł do salonu i wziął wampirzycę na ręce, po czym zaniósł ją na tylne siedzenia jego samochodu. Genevieve podziękowała mu uśmiechem. Podeszła do drzwi, z zamiarem otworzenia ich, lecz pierwotny ją ubiegł. Przytrzymał drzwiczki samochodowe i zamknął je dopiero, kiedy Salvatorówna siedziała już zapięta na fotelu.
Genevieve tak długo udawała człowieka, że zapięcie pasów było już jej odruchem.
— Może powiesz coś więcej o twojej koleżance. Nie nalegam — zainicjował rozmowę, mijając tablicę informującą o opuszczaniu Mystic Falls.
— Należy ci się coś o niej wiedzieć — westchnęła — Nie wiem czy wiesz, ale Stefan miał przyjaciółkę, Lexi. To ona pomagała mu przywrócić swoje człowieczeństwo i pilnowała, by nie zmieniał się w rozpruwacza. Christine była Lexi Damona.
Przerwała na chwilę, by spojrzeć na pierwszego. Wyglądał na zaciekawionego.
— Często razem podróżowali, Damon darzył ją zaufaniem, co było rzadkością. Była dosyć użyteczna - odwlekała go od kolejnych głupich pomysłów uwolnienia Katherine. Nigdy nie przepadałam za Christine, będąc szczera. Wpierw nie była jeszcze taka zła. Sprawa pogorszyła się w siedemdziesiątym piątym. Pamiętam te kilka dni tak, jakby zdarzyły się w tym tygodniu.
— Cała nasza trójka spotkała się w Springdale, w Arkansas. On i Christine byli umówieni z pewną wiedźmą, do której ja całkowicie przypadkiem miałam sprawę. Mój brat prosił, aby przeanalizowała klątwę Emily Bennett, przodkini Bonnie, korzystając z jej naszyjnika. Jako że byłam z nimi, a jestem dobrą mediatorką, zgodziła się. Wtedy dowiedział się, że klątwę zdjąć może tylko czarownica z rodu Bennett, najlepiej dwie czarownice. Było to niewykonalne, bo Sheila Bennett, choć mądra, była słabą wiedźmą. Jej córka, Abby, miała wtedy dopiero trzy lata, a matka nie żyła. W każdym razie; dowiedziałam się wcześniej czegoś o Raquel, tej czarownicy. Powiedzmy, że wykonałam dla niej przysługę. Przepraszam, przynudzam?
Spytała, widząc, jak Elijah dziwnie się uśmiecha.
— Nie, nie, kontynuuj — poprosił.
— Teraz może trochę o samej Raquel. Pochodziła z potężnego rodu wiedźm, jednak uciekła z nieakceptowanym przez sabat mężczyzną i urodziła mu córkę. Córkę, Elisę, oddała do sierocińca. Ja ją odnalazłam i dałam jej namiary Raquel. Oddała ją pod wpływem emocji, co było skrajnie głupie, zważywszy na specjalizację jej sabatu. W nim rodzice przekazywali dzieciom cząstkę ich magii, która następnie się w nich powiększała. Każde kolejne pokolenie było potężniejsze od poprzedniego, ale magię dziecko mogło opanować tylko z pomocą matki bądź ojca. Pewnie zastanawiasz się czemu tyle o tym mówię, przecież miałam opowiedzieć o Christine. Ród Abbottów jest jednak ważną częścią tej historii.
— W tysiąc dziewięćset dziewiętnastym, rok po zakończeniu wojny, Christine wymordowała nestorkę sabatu Raquel, Marillę, razem z jej pierworodną córką. W ich sabacie rodzina to podstawa, a Marilla i Yvette były potężnymi, mądrymi członkiniami, w dodatku najstarszymi. Odebrane to zostało jako zbrodnia najwyższej wagi i na Christine natychmiast spadł wyrok śmierci. Wtedy jakoś się wymigała, czarownice nie miały nic co by do niej należało, nie mogły jej namierzyć. Dlatego Christine myślała, że jest bezpieczna. Nie potrafiła nawet sobie przypomnieć, skąd kojarzyła Raquel, choć ta była niesamowicie podobna do owej Marilli.
— W ramach podziękowań za informacje o Elisie, Raquel zaprosiła mnie do siebie na obiad. Dołączyła do nas jej siostra i matka, z którymi odnowiła kontakty dwa lata po urodzeniu Elisy, dość poważne i taktowne osoby. Temat zszedł na Prescott i zanim się zorientowałam, wspomniałam o zabójstwie matki i córki w tysiąc dziewięćset dziewiętnastym w Oklahomie. Ta jej matka od razu zorientowała się, że chodzi o jej praprababkę, Marillę i jej córkę Yvette. Córka Yvette była w końcu jej babcią. Postanowiły zwołać cały sabat i zabić Christine, karząc ją za grzechy.
— Czując się po części temu winna, sama nie wiem czemu, wypaplałam to Christine. Ona powiedziała za to, że jeśli jej pomogę, zrobi dla mnie wszystko. I wtedy zaczęła się zabawa — mruknęła, kiedy do jej głowy przypłynęły wspomnienia sprzed lat.
— Postanowiłyśmy zrobić coś głupiego, a w szczególności ja. Oszukać wszystkich dookoła. Sfingować jej śmierć. Kiedy czarownice z rodu Raquel ją osaczyły i zaczęły wypowiadać formuły zaklęcia, mającego zafundować jej wieczne męki, wbiłam jej kołek w serce. Uzasadniłam to chęcią, aby Christine zginęła szybko. A ponieważ to ja dostarczyłam im informacje o Prescott, puściły mi to płazem. Jej ciało zaniosłam do pokoju hotelowego, do Damona. Powiedziałam mu, że zabiły ją wiedźmy. Uwierzył.
— A czy ona nie jest przypadkiem żywa? — zadał pytanie Elijah, rozmyślając nad ów opowieścią.
— Jest. Rodzina Raquel nie była jedyną rodziną czarownic w Springdale, poszłam do innej. Zatrzymała akcję serca Christine i zasuszyła ją na parę godzin. Kiedy Damon wyszedł nareszcie z tamtego pokoju, wiedźma zdjęła zaklęcie. Christine ożyła. Planowała pozostać martwa przez jakiś rok, może dwa, a potem wrócić. Jednak moją prośbą było nie zbliżanie się więcej do moich braci. Oburzyła się, ale zgodziła. W zamian za to miałam jej nie zabijać, dlatego teraz odwożę ją na lotnisko, a nie wrzucam w ognisko.
— Oprócz tego czasami ją obserwowałam przez te lata. I dostrzegłam, że stała się Kateriną 2.0. Bezduszna, okrutna, ma obsesję na czyimś punkcie. Czekała na moją śmierć od od ponad trzydziestu lat, a teraz usłyszała plotkę, jakobym miała zostać ugryziona przez wilkołaka. Więc wróciła, moja śmierć miała unieważnić umowę. Gdyby Damon by się o niej dowiedział, znienawidziłby mnie. A tego bym nie przeżyła.
— Zależy ci na braciach, jak słyszę — zauważył.
— Są moją jedyną rodziną. Tak jak ty dbasz o swoje rodzeństwo, tak ja dbam o moje — odrzekła, wpatrując się w krajobraz za oknem. — Ile jeszcze będziemy jechać?
— Ponad godzinę, nie więcej.
***
— Pobudka, Prescott — Genevieve szturchała jej rękę. Nie budziła się. Dziewczyna westchnęła tylko i przystawiła do jej ust torebkę z krwią.
I się przebudziła.
— Przystanek końcowy, panno Prescott — rzekła, podczas gdy wampirzyca piła krew. Christine posłała jej wściekłe spojrzenie, lecz nie zareagowała.
Wywlekła się za nią z samochodu, stając obok Elijah'y. Mimo że Christine faktycznie planowała wtedy ujawnić, że żyje. Ta kwestia dręczyła ją od lat, odkąd patrzyła, jak Damon ją opłakuje. I przez to właśnie zwariowała.
Lecz chcąc nie chcąc, musiała polecieć tym cholernym samolotem do Montany. A potem się zobaczy.
— Muszę iść do toalety — oznajmiła, chcąc poddenerwować Salvatore.
— Nie, nie musisz. Ta krew jest pierwszą rzeczą jaką pijesz od rana — odparła i szła dalej.
— Wolałabym się przejrzeć w lustrze, zanim wejdę do samolotu pełnego ludzi.
— Wspaniale, pójdę z tobą — uśmiechnęła się przebiegle, na co Prescott jęknęła.
Kilka minut później, już na lotnisku, znalazły się w łazience. Elijah stał pod drzwiami, oczekując na nie. Lecz podświadomie wiedział, że szybko stamtąd nie wyjdą.
— Wiesz co, masz — wepchnęła jej w rękę puder i tusz do rzęs, kiedy zobaczyła minę Christine po zobaczeniu siebie w lustrze.
— Chociaż raz jesteś przydatna — stwierdziła i wzięła ów przedmioty. Genevieve tymczasem oparła się o ścianę i czekała, aż dziewczyna skończy się malować — Zatem powiedz.. tylko Elijah jest przystojny czy jego bracia też?
— Bawimy się w szkolne ploteczki, jak widzę. Wszyscy bracia Mikaelson są przystojni.
— Aż żałuję, że nie poznałam pozostałych — odparła ze złośliwym uśmiechem, na co Salvatorówna przewróciła oczami.
— Gdybym zostawiła cię z pozostałymi, już byłabyś martwa — skomentowała, acz ona się tym nie przejęła.
— Nie przesadzaj, potrafię o siebie zadbać.
— Właśnie widzę — odgryzła, patrząc na nią od stóp do głów.
Wyszedłszy do łazienki, razem z pierwotnym pokierowały się w stronę bramek. Jednak po drodze jakiś głos ich zatrzymał. A Salvatore rozpoznawała ten głos.
— Genny! Aleś ty piękna! Co ty tutaj robisz?
Podeszła do niej pięćdziesięciolatka o siwych włosach z miłym uśmiechem na twarzy.
— Odprowadzałam siostrę na lotnisko, pani Woodrow — uśmiechnęła się.
Clementine Woodrow - siostra ojca Georginy i Jordana. Mieszkała w Montanie. W miejscu, gdzie miała się znaleźć Christine. Clementine była na pierwszy rzut oka okropną jędzą, żadne z rodzeństwa Woodrow za nią nie przepadało. Kiedy jednak odwiedziła ich około roku temu i zastała tam Salvatorównę, od razu ją polubiła. W rozmowach z bratankami zawsze o nią pytała.
— Siostrę? Nic nie wspominałaś, złotko. Miło mi cię poznać — wyciągnęła rękę w stronę brunetki, jednak mniej grzecznie niż jak z Genevieve. Prescott sztucznie się uśmiechnęła — A kim jest ten przystojniaczek? — przeniosła spojrzenie na Mikaelsona.
— To mój narzeczony, Elijah — wcisnęła się pod jego ramię. W pierwszej chwili wampir nie wiedział co się dzieje, ale potem zaczął odgrywać szopkę.
— Cieszę się, że mogę panią poznać — oznajmił dość niepewnie.
— Narzeczony? Wiedziałam, że długo sama nie pozostaniesz. Ale zawsze myślałam, że to Jordan weźmie się w końcu w garść — przyznała — W każdym razie, cieszę się twoim szczęściem.
— Dziękuję, proszę pani. Co pani tutaj właściwie robi? Mieszka pani w Montanie.
— Odwiedzałam bratanków. Pech chciał, że w Filadelfii warunki pogodowe stały się tragiczne i lotnisko stało się nieczynne. Jakby tego było mało, każdy lot do Montany z Waszyngtonu, Baltimore i Nowego Jorku nie miał wolnych miejsc. Jordan zawiózł mnie do Baltimore, a stamtąd przyleciałam tutaj, do Richmond. I czekam na mój samolot.
— Tłukła się pani tutaj taki kawał drogi? — zdziwiła się.
— We wtorek mam ślub, a w środę pogrzeb! Nie mogłabym się na nich nie zjawić. Ślub bierze w końcu Nadine, córka mojej przyjaciółki, Estelli. A w środę jest pogrzeb mego dawnego męża, nie przeżyłabym, jeśli nie splunęłabym na jego grób — mruknęła pod nosem.
Warto też wspomnieć, że pani Woodrow miała czterech mężów. Dwóch umarło, jeden się z nią rozwiódł, trzeci zaginął w niewyjaśnionych okolicznościach. Jak można się domyśleć, umarł ten od rozwodu.
— Pora na mnie, kochaneczki. Dajcie jednak napatrzeć się starej kobiecie i pocałujcie się, nie sądzę, abym dotrwała do ślubu.. — wyolbrzymiła, co było jej własnym sposobem manipulacji.
Zerknęła na nią, po czym złożyła na ustach pierwotnego kilkusekundowy pocałunek. Nie trzeba chyba wspominać, że przez zaskoczenie Elijah miał falstart. Lecz odwzajemnił go.
Clementine uśmiechnęła się przebiegle. Niby niemłoda, ale lubiła manipulować młodzieżą. No, nie do końca, bo Genevieve była dużo starsza od niej.
Nie mówiąc nawet o pierwotnym.
— No cóż, cieszę się, że cię spotkałam, panno Salvatore. Niedługo będę musiała zacząć mówić ci pani.. — spojrzała ukradkowo na "narzeczonego" brunetki.
— Mikaelson — dokończył.
Kobieta uśmiechnęła się lekko i poszła w swoją stronę.
— Narzeczony, co? — spytał zadowolony z siebie, patrząc z góry na Genevieve. Dosłownie z góry, był od niej znacznie wyższy.
Jako podarunek za te słowa, dostał kuksańca w ramię.
A potem odstawili Prescott do samolotu i pojechali z powrotem do Mystic Falls.
***
Wampir zaparkował pod jej domem i ponownie otworzył jej drzwi przed wyjściem. Następnie odprowadził ją prosto do drzwi.
— Dziękuję jeszcze raz, Elijah — odparła dość miło i delikatnie jak na nią.
— Nie było tak źle. Panna Prescott może i ma wady, ale podróż nie była nie przyjemna.
— Bo leżała nieprzytomna na tylnych siedzeniach.
Przewrócił oczami.
— Nawet gdyby tego nie spała, mam wprawę w radzeniu sobie z trudnymi wampirami. Nie zapominasz, że Rebekah, Kol i Klaus są moim rodzeństwem?
— Różnicie się od siebie tak bardzo, że owszem - czasami zapominam.
Wtem drzwi wejściowe się otworzyły i stanął w nich Damon. Najpierw się uśmiechał, ale widząc z kim rozmawia jego siostra przestał.
— I co? — zawołał Stefan, podchodząc do nich — Ha! Wisisz mi dziesięć dolców.
— Co? — Genevieve zmrużyła oczy.
— Założyłem się z nim, że na bank wyszłaś gdzież z którymś z pierwotnych. I wygrałem — powiedział triumfalnym tonem do brata i powrócił do salonu.
— Wy.. Ugh! — zatrzasnęła drzwi i wróciła do skonsternowanego bruneta — Przepraszam za nich. I dziękuję. Po raz kolejny.
— Nie ma za co. Po raz kolejny.
Uśmiechnął się lekko i odszedł w głąb nocy.
***
Jestem zła. Na siebie, gwoli jasności, że ten rozdział wychodzi dopiero teraz. Piszę go i piszę, a i tak nie jestem z niego zadowolona. Głównie dlatego, że na piętnasty czekam jak małe dziecko i zapewniam ON NIE BĘDZIE NUDNY. Ten rozdział mógł się dłużyć, ponadto poświęcony był głównie Elijah i Christine, która powróci prędzej niż myślicie. Nie zapomnijcie o niej, dobrze radzę.
Jednym z powodów, dla których rozdział jest dopiero teraz, jest też ilość nauki. Musiałam odrobić zaległości, uczyć się do kartkówek (których w ciągu tych dwóch tygodni napisałam z 8) i jest październik = czas, kiedy najbardziej dają ci po kostkach. Bo o ile wrzesień był lightowy, tak październik.. Wrrr.
Dziękuję za wszystkie gwiazdki, komentarze i 9 tyś. wyświetleń ♥
Do następnego xoxo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top