XII. "Woodrowowie"
Niech każdy kto to czyta, nieważne kiedy, pozostawi po sobie ślad, choćby kropkę.
***
Alberto Rosende as Jordan Woodrow
***
— Jordan? Co ty tutaj robisz? — brunetka szeroko rozwarła oczy, widząc brata swojej przyjaciółki z Filadelfii.
A z tego, co wiedziała Mystic Falls się pod Filadelfię nie podpinało.
— Zostawiłaś kurtkę — wyparował, szczerząc się. Zza swoich pleców wyciągnął dżinsową kurtkę, którą Genevieve na pewno.. spakowała.
Szczwany lis wyciągnął ją z jej walizki!
— Jordan! Nie możesz tu tak po prostu przyjeżdżać bez zapowiedzi! — zwróciła mu uwagę, stresując się.
Jeszcze tylko krok, a dowie się o świecie nadprzyrodzonym. A on wypaple siostrze.
— Wiem, ale sama mówiłaś, że przyjechałaś tu pomóc, a ja.. — przerwał mu donośny, męski głos. Rozespany głos.
— Kogo niesie?! — wołał Damon, przecierając oczy. Miał na sobie tylko bokserki i prześwitujący szlafrok, a to nie był strój, w jakim Genevieve marzyła go zobaczyć.
— Oh.. — stęknął cicho.
Dla obcej osoby dwie osoby przeciwnej płci w jednym pokoju w szlafroku, brzmią co najmniej niejednoznacznie.
— To mój brat, Damon. Damon, Jordan, Jordan, Damon — przedstawiła ich sobie — Jordan przyjechał z Filadelfii.
— Kto przyjechał z Filadelfii?
Obok nich pojawiła się postać Stefana, ubranego już tylko w bokserki. Świetnie. Wyglądał jeszcze gorzej od Damona, a trudno wyglądać gorzej od śpiącego Damona.
— Taaak... To mój drugi brat, Stefan. To jest Jordan — wskazała na studenta.
Podali sobie ręce, lecz na twarzy człowieka kotłowało się lekkie.. zażenowanie. I zdumienie. Kochał się w Genevieve od prawie dwóch lat, a teraz widzi ją z półnagimi mężczyznami. Którzy de facto są jej braćmi, ale jednak..!
Potem stało się jednak coś, przez co wampirzyca walnęła sobie z otwartej dłoni w czoło.
Ze schodów zszedł Kol w bokserkach i szlafroku. Jej szlafroku. Wyglądało to co najmniej dziwnie, a teraz na domiar złego nie tylko Jordan miał skonsternowaną minę.
Czy ona nie miała dwóch braci?
— Masz miękki szlafrok, gdzie kupiłaś? — palnął niczym totalny idiota.
Ukradkiem oka Genevieve zobaczyła, jak Stefan i Damon mrugają w zawrotnym tempie.
— To już nie jest mój brat... — skomentowała z zaciśniętymi ustami, po czym obróciła się do Kola i z wielkim, sztucznym uśmiechem zabrała głos — Kol, może łaskawie zdejmiesz mój szlafrok i wrócisz do domu?
— Już mnie wyganiasz? Myślałem, że było do..
Natychmiast podeszła do pierwotnego i złapała za ucho. Pociągnęła go w stronę wyjścia, a towarzyszyło temu szereg "Au", wymawianych przez Kola. Zamknęła za nimi drzwi.
— Jordan to człowiek, zbliżysz się do niego i masz przechlapane. Idź, jakoś dotrzesz — rozkazała, odpychając go od siebie. Stał zdecydowanie ZA BLISKO.
— Już wiem, żeby nie budzić cię rano. Jesteś strasznie marudna — przyznał, jednak nie ze swoją wrodzoną złośliwością, a mile, prawie jak przyjaciel. Odgarnął jej włosy za ucho i zniknął z horyzontu.
Wrócił się jednak i krzyknął do stojącej bezczynnie dziewczyny.
— Ale było dobrze?! — wydarł się tak, że jej bracia i Jordan na pewno to usłyszeli.
Tak jak całe Mystic Falls.
Pokazała mu jedynie środkowy palec i zniknęła wewnątrz swojego domu.
Jej bracia i Woodrow przenieśli się do salonu. Chyba "próbowali" nawiązać rozmowę. Z dużym naciskiem na "próbowali".
Jordan studiował biofizykę, chociaż z charakteru w ogóle nie przypominał wyniosłego profesora nauk ścisłych. Miał spore poczucie humoru, często nieadekwatne do chwili, czym nie raz i nie dwa narobił sobie wstydu. Był miły. To go wyróżniało od większości ludzi na tym świecie, gdzie rządziła komercja, a zbyt śmiałych narcyzów nie brakowało. On był ponad to i zachował wrodzone pozytywne nastawienie do innych ludzi.
Dlatego go lubiła.
Sam Jordan był niezbyt wysokim brunetem, najczęściej wykrzywiającym usta w szerokim uśmiechu. Miał brązowe oczy, odrobinę krzaczaste brwi oraz bujną fryzurę. Najczęściej ubierał się w niebieskie spodnie i kolorowe t-shirty, które tylko umacniały jego wizerunek śmieszka.
— O, Gen, może powiesz CO KOL ROBIŁ W NASZYM DOMU? — podniósł specjalnie głos Damon, patrząc na siostrę.
— To samo, co u ciebie Rebekah — odgryzła z uśmieszkiem — Więc.. ekhem.. Jordan, jesteś może śpiący?
— Nie, jazda mnie rozbudziła.
Ekstra.
Otoczyły ją chętne rozmowy spojrzenia mężczyzn w tym pokoju. I już wiedziała, że to będzie dłuugi dzień.
***
Kol wrócił do domu uradowany jak nigdy dotąd. Doprawdy, można wręcz powiedzieć, że dohasał tam niczym gumiś po soku z gumijagód. Nie wiedzieć czemu, dziwne poczucie radości nie opuszczało go ani przez sekundę.
Chyba nikt nie zdoła odkryć tego powodów.
Wszedłszy do domu, robiąc przy tym z pięć piruetów, wzbudził uwagę rannego ptaszka, jakim był Elijah. Czasami strasznym było, że kiedy Kol by się nie obudził, on zawsze siedział w salonie i czytał. Może on nie sypia?
— Kol? Dobrze się czujesz? — usłyszał jego głos z salonu.
Sunął do tyłu niczym Michael Jackson i z uśmiechem stanął w wejściu do pokoju dziennego.
— Jak najbardziej! — odpowiedział.
Starszy z nich zmarszczył brwi. Nie dość, że pojawia się w domu w damskim szlafroku, to zachowuje się jak naćpany.
— Gdzie byłeś dzisiejszej nocy? I zdejmij, u licha, ten szlafrok — nakazał, nie mogąc skupić swoich myśli.
Gdzieś już go widział.
— Och, El, po co ten pośpiech? Nastał kolejny, piękny dzień, po co się denerwować? W dodatku zupełnie niepotrzebnie. Och, i czy mógłbym pożyczyć jedną torebkę twojej krwi? Ja muszę uzupełnić swe zapasy.
W jednej chwili Elijah z salonu przemieścił się do brata. Stanął przed nim i zaczął oglądać jego ręce i nogi.
— Mów, gdzie cię ugryzł — polecił, nie spuszczając wzroku z jego skóry.
— O czym ty mówisz? — wyszarpnął rękę z jego uścisku.
— Wilkołak, a kto! Nie uwierzę, że nawet odurzony narkotykami byś mnie o coś prosił. No już — popędzał go.
— Nikt mnie nie ugryzł, zgredzie! Czy choć raz nie mogę być w dobrym humorze?
— Nie — rzekł blondyn, schodzący właśnie z piętra — Dzisiaj nie ma pełni, a żadna z moich hybryd nie jest na tyle głupia, by go ugryźć. Może to jakiś czar? Widziałem, jak wczoraj wieczorem rozmawiał z Bennett, pewnie ją wkurzył.
— Sądzisz, że Bonnie coś mu zrobiła? Nie jest to zupełnie niemożliwe, jest dosyć potężną czarownicą.. — stwierdził, zastanawiając się brunet.
— O co wam, do cholery, chodzi?! Wiecie co? — zdjął szlafrok i rzucił go na schody — Chyba się prześpię. Adios!
Żwawym krokiem udał się na piętro, gdzie zderzył się z Rebeką. Rzuciła coś w rodzaju: "Patrz gdzie leziesz, idioto!" i ruszyła na dół. Zobaczyła jednak, jak jej brat, zanim wchodzi do swojego pokoju.. podskakuje? Przetarła szybko oczy i podeszła do jej pozostałych braci.
— Czemu kłócicie się w holu o piątej rano? O co wam.. Hej, co tutaj robi szlafrok Genevieve? — zauważyła jasnoniebieską tkaninę należącą do jej przyjaciółki, aktualnie leżącą na podłodze w ich domu.
Klaus i Elijah spojrzeli na siebie jednocześnie i także w tym samym czasie zakrzyknęli:
— Kol!
***
— A więc twoi bracia chronili dziewczynę, która jest kuzynką ich byłej, która jest do niej bardzo podobna, a ty, ponieważ masz dobre kontakty z szeryfem im pomagasz? Kurde, nieco porąbane! — podsumował ich ponad półtorej godzinną rozmowę.
Mimo że wampirzyca przebywała w Filadelfii ponad miesiąc, raczej szczędziła w słowach. Nie mówiła za wiele o Mystic Falls, jej rodzinie, przyjaciołach i tym, dlaczego tutaj przyjechała. Teraz, kiedy Jordan już tu był, musiała wymyślić jakąś stosowną, godną przedstawienia wersję wyrazów. Nie mówienie absolutnie niczego tylko wzbudziłoby jego podejrzenia, których raczej nie miewał.
— Dokładnie? Jeszcze kawy? — zaproponowała.
— Poproszę — odpowiedział, śmiejąc się.
Dochodziła siódma rano, a on nie chciał nawet położyć się spać. Normalnie użyłaby na nim perswazji, ale coś w środku ją od tego odwodziło. Ten dzień zapętlał by się po kres ich znajomości. Jeśli chciała przyjaźnić się z nim i jego siostrą, musieli dowiedzieć się o tym całym szaleństwie.
Ale za każdym razem, kiedy chciała przyznać się do tego, kim jest.. nie potrafiła. Może to dziwne, ale Georgina i Jordan byli właściwie jej pierwszymi ludzkimi przyjaciółmi od przemiany. Do tej pory utrzymywała przeważnie kontakty z innymi nadprzyrodzonymi. Owszem, podlizywała się ludziom, zgadza się - korzystała z ich "gościnności", ale nigdy się z nimi naprawdę nie przyjaźniła.
O dziwo Genevieve najczęściej przyjaźniła się z czarownicami, rzadziej z wilkołakami. Wampiry były najczęściej bezlitosne, bezmyślne i beztroskie. Inne rasy za to nie miały wieczności na zabawę na tym świecie. Musiały być inteligentniejsze, sprytniejsze i dyskretniejsze. Wiedźmy i wilki nie miały perswazji, którą wpoiliby ludziom, że wcale czegoś nie widzieli. I może czarownice były przesadnie ambitne, a wilkołaki porywcze, jednak żadne z nich nie było tak nierozsądne i bezstresowe jak krwiopijcy.
Dlatego także Rebekah jako jej przyjaciółka była nowym doświadczeniem. W przeciwieństwie do większości poznanych przez nią wampirów pragnęła czegoś więcej niż wieczności i krwi.
Genevieve po prostu ceniła ludzi (i nieludzi) rozsądnych, wartościowych, ale również potrafiących się rozerwać. A jej gatunek po prostu najczęściej ograniczał się do tego trzeciego.
— Genevieve! Spałaś z moim bratem?!
Do domu z hukiem weszła Rebekah. Deczko poddenerwowana, można by rzec.
Brunetka opuściła na moment głowę. Po chwili ją uniosła i odezwała się.
— A ty z moim, też tak zareagowałam? — wypomniała jej incydent sprzed dwóch miesięcy.
— Ugrh! — zawyła. Wtem zauważyła bruneta siedzącego na fotelu, którego nigdy wcześniej nie widziała — Ktoś ty?
— J-jord..
— Jordan, mój przyjaciel z Filadelfii — odrzekła, uwydatniając słowo "przyjaciel" — Zabawny człowiek — zaśmiała się sztucznie i poklepała go po ramieniu. Musiała jakoś jej przekazać, żeby nie wystawiała kłów.
— Przyjaciel, powiadasz? Rebekah — rzuciła obojętnie w jego stronę — Och, i trójca moich braci idiotów się poprztykała. Bez koł.. kija nie podchodź — poprawiła się szybko.
— M-masz więcej braci? — zapytał chłopak blondynkę, wciąż się jąkając.
Powiedzmy coś sobie. Rebekah do brzydkich osób nie należała - była piękna i miała styl gwiazdy, a on był tylko studentem z Filadelfii...
— Czterech, trzech ze mną mieszka. Każdy z nich to idiota w mniejszym czy większym stopniu — wyjaśniła — Czekaj, a ty nie miałeś czasami siostry? G..inevry? Georginy!
— Tak, Georgie jest w Filadelfii... Em.. A ty jesteś stąd? — wypalił.
— Urodziłam się w tutaj, ale przez prawie całe życie podróżowałam. Wróciłam kilka miesięcy temu z rodzeństwem.
— Rodzice..
— Nie żyją — odparła niewzruszona, wyczuwając, że chce o to zapytać.
— Moi też.
— Właściwie to wszyscy tutaj jesteśmy sierotami — oświadczyła Genevieve, przerywając ich wymianę zdań — Bex, jest piątek, nie powinnaś iść do szkoły?
— Jestem pewna, że nauczyciele nie zauważą nawet mojej nieobecności — odparła śmiało. Można tak mówić, kiedy posiada się zdolność perswazji...
— Och, a więc chodzisz do szkoły! — zauważył — Ile masz lat?
Ledwo się powstrzymała, żeby nie parsknąć śmiechem.
— Osiemnaście, jeszcze rok. Ty za to jesteś studentem...
— Biofizyki na trzecim roku — oświadczył dumnie — Planujesz iść na studia?
— Nie mam po co. Nie potrzebuję papierka, aby być przeświadczona o swojej wiedzy — odpowiedziała wyniośle — Gen, będziesz miała dziś czas? Mogłybyśmy pójść razem na kawę.
— Nie sądzę, ale jeszcze napiszę — uśmiechnęła się delikatnie — No, Jordan, zjesz naleśniki?
***
— Psepysne — uznał Jordan, zjadając ostatni kęs stosu żółtych placków. — To.. co pomobimy?
— Ech, oprowadzę cię po mieście. A jutro wracasz do Filadelfii, ostatnio obracam się wśród zbyt wielu osobników płci męskiej — stwierdziła, zabierając talerze ze stołu w kuchni.
— Zauważyłem — wtrącił Woodrow, nie mając już niczego w buzi — Ten.. Kol to brat Rebeki, tak?
— Mhm.
— I ma jeszcze trzech braci, z czego dwóch z nią mieszka?
— Tak.
— Jesteś z nim? — spytał nagle.
Zacisnęła usta, a uśmiech zmył się z jej twarzy. Wróciła jednak do mycia naczyń, odpowiadając na pytanie chłopaka.
— Nie. Dobrze wiesz jaki mam stosunek do stałych związków — skwitowała ciszej.
— "Nie ma chłopaka, nie ma problemu", wiem. Powtarzasz to jak mantrę — bąknął, przenosząc na nią spojrzenie — Nie powinnaś dać komuś szansy? Życie nie trwa wiecznie.
Na ułamek sekundy kąciki jej ust się podniosły, ale szybko powróciły do swojego poprzedniego stanu.
— Być może, ale to nie znaczy, że muszę zacząć desperacko szukać chłopaka, to już nie te czasy.
— Powinnaś dać komuś szansę, nie możesz wiecznie przebywać w żałobie po tym kolesiu z liceum.
Dziewczyna zamilkła, zaprzestała wszelkich czynności i obróciła się w jego stronę.
— Podsłuchiwałeś! Mnie i twoją siostrę! — pacnęła go ścierką w ramię.
— Co nie zmienia faktu, że to prawda. Uczyłaś się w Detroit, poznałaś innego niż wszyscy chłopaka, który uciekł z domu i się zakochałaś. Potem musiał wracać, bo miał problemy z prawem, mylę się?
Przeniosła spojrzenie na ścianę naprzeciw Jordana tak, aby jej nie widział. Choć zachowała stalową minę, przez jej oczy prawie przeleciała łza.
A na łzy nie mogła sobie pozwolić.
— Jordan, dla własnego dobra zakończ ten temat i nigdy do niego nie wracaj. Wolałabym nie powiedzieć słowa za dużo — rozkazała władczo, wzbudzając strach.
Jego kończyny stały się galaretowate. Opuścił wzrok, skupiając się na płytkach na podłodze.
Kochał ją i chciał z nią być, a ona dawała mu widoczne znaki, że nie podziela jego uczuć. Czy to takie złe, że pragnął jej miłości?
— Więc.. kiedy idziemy do tego miasta? — zabrał ostrożnie głos, nie chcąc jeszcze bardziej jej irytować.
— Za moment, muszę się jeszcze przebrać.
Faktem było, że od tej niespodziewanej pobudki chodziła jedynie w szlafroku.
Przedtem jednak po domu rozległ się krzyk jej starszego brata.
— A kto wyniesie fortepian z garażu?!
***
— Tutaj mamy plac miejski, gdzie uczniowie często przychodzą się uczyć. Kiedy nie ma śniegu, rzecz jasna. A tam jest Mystic Grill — wskazała na budynek lokalu — Miejska perełka towarzyska. Znajdziesz tam osoby w każdym przedziale wiekowym. — I to dosłownie..., dopowiedziała w swojej głowie — Może wejdziemy? Mają niezłą kawę, a Rebekah zachwyca się tamtejszymi frytkami.
— Pewnie, jeśli chcesz... Znaczy, oczywiście, z przyjemnością!
Brunetka parsknęła śmiechem i wsadziła dłoni do kieszeni kurtki. Pokierowała się do środka knajpy, a za nią Jordan.
Wewnątrz jak zwykle pełno było ludzi, choć teraz więcej dorosłych niż nastolatków. W końcu było po dziewiątej, szkoła w większości przypadków się już zaczęła. Podczas gdy kierowali się do wolnego stolika, wpadli na dwóch mężczyzn w długich czarnych płaszczach.
Pomyślmy, kto w tym mieście nosi długie, czarne płaszcze... Hm...
— Klaus, Elijah! — przywitała się z nimi wesoło, domyślając się, że skoro Rebekah wie, to oni też. I to był jakiś koszmar.
— Genevieve, jakże miło cię widzieć. Wyspałaś się? — zadał pytanie brunet, ukrywając w tym głębszy sen.
— Bywało lepiej. A wam zachciało się.. pizzy? — dokończyła, po zobaczeniu w rękach blondyna dużego, kartonowego pudełka.
— Dobrze wiesz, że żadne z nas nie umie gotować — skomentował to Niklaus — O, kolega. Przedstawisz nas sobie? — spytał tonem podejrzliwego ojca.
Fuj. Myśli zbyt często lubią płatać figle.
— Jordan, to Klaus i Elijah, bracia Rebeki — obwieściła, wzdychając.
— Bracia? — powtórzył, nie będąc pewnym tego, co słyszał.
No oczywiście.. rodzina. Czemu wszyscy tutaj musieli być tacy ładni?
— Chyba się nie wyspał — uśmiechnął się szelmowsko mieszaniec — A ty, Genevieve wyjmuj ręce z kieszeni, kiedy z kimś rozmawiasz. Do zobaczenia — pożegnał się, uwydatniając swój brytyjski akcent.
Tymczasem kiedy wychodzili już z lokalu, zawołała:
— Dobrze, tatusiu!
Gdyby tylko widziała jego uśmiech.
Tymczasem ona i Jordan zajęli wolne miejsce niedaleko baru. Uniosła w górę brew, zobaczywszy jak dziwnie się jej przygląda. Jakby próbował ją przeskanować.
— Co? — zapytała w końcu, nie mogąc znieść jego spojrzenia.
— To są jej bracia? Czy naprawdę jesteś tak blisko ze wszystkimi?
— Ew, nie — pokazała odrazę — To moi dobrzy przyjaciele, to wszystko. Poza tym to bracia mojej przyjaciółki, tak samo jak ty jesteś bratem Georginy.
— Haha, dokładnie... tak samo... — mruknął ledwo słyszalnie — Co można tutaj zamówić?
— Jakieś podstawowe obiady, trochę fast-foodów i napoje. Zwykła, małomiasteczkowa knajpka — odpowiedziała, przyglądając się wsadzonemu w wąski wazon sztucznemu żonkilowi.
— Więc.. — chrząknął, zakrywając usta dłonią — coś zamówię. Kelner! — wypalił wysokim głosikiem.
Wyjątkowo tym razem nie był to Matt, a jakaś czarnowłosa dziewczyna z kolczykiem w nosie.
— Co podać? — zapytała znudzonym głosem.
Widać nie tylko Donovan tak ma.
— Ja poproszę cappuccino i ciasto dnia — oznajmiła z uśmiechem Genevieve.
— Dla mnie będzie.. espresso macchiato i.. macie jakieś ciastka?
— Brownie — rzuciła. Czy ona żuła gumę?
— Wezmę je — wyszczerzył się niezdarnie.
Kelnerka odeszła od stolika i pokierowała się z powrotem za bar. Niespecjalnie miła osóbka.
— Em.. Gen-Ben — zaczął, przez co skupiła na nim spojrzenie — Kiedy wrócisz do Filadelfii?
— Gen-Ben? Co to za przezwisko? — całkowicie zignorowała jego pytanie, obierając za cel kwestię tego dziwnego pseudonimu.
— Nienawidzisz, kiedy nazywam cię Genny, więc.. czemu nie? — zapytał, śmiejąc się niezręcznie.
— Zaczynam sądzić, że za często używasz słowa "więc" — dostrzegła — Nie mogło być Gen? Vieve? Musiałeś nazwać mnie jak tego chłopaka z kreskówki dla dzieci, którą po kryjomu oglądasz?
— Hej, "Ben ten" jest super! — bronił swojego zdania — I jest zdecydowanie lepszy od tego wampirzego romansu, który oglądałaś z Georginą z trzy razy!
— Po pierwsze, mój drogi — wskazała na niego palcem — to to twoja siostra zawsze chce oglądać "Zmierzch", nie ja. A po drugie, mówi to osoba, która wieczorami ogląda "Plotkarę" — wypomniała.
— S-skąd to wiesz?! — zareagował natychmiastowo — Ugh, nie moja wina, że Leighton Meester jest śliczna, a poza tym to jest to chyba jedyny serial na poziomie, który nie zawiera tych wszystkich wampirów, wilkołaków i duchów. Mam oglądać "Supernatural" czy "True Blood"?
— "Supernatural" jest świetne, ten drugi też zły nie jest. Masz coś do mitycznych stworów?
— Tak! — odparł, unosząc głos — Nie uważasz, że wampiry i wilkołaki są przereklamowane? Jedne to pół-wilki, drugie nieśmiertelne istoty pijące krew, nuda! Przecież to banał dla nastolatek, równie nierealny co narzeczony ciotki Margaret. No bo weź, wierzysz, że wampiry istnieją?
Ciekawe co by zrobił, gdyby dowiedział się, kim jest Klaus...
— A wiesz, że to wcale nie jest takie nieprawdopodobne? — zauważyła z ekscytacją — Podobno w dziewiętnastym wieku, w tym oto miasteczku żyła horda wampirów. Podobno rodziny założycieli miasta wciąż trzymają kołki w domach, obawiając się nadejścia krwiopijców — opowiedziała, robiąc napięcie niczym przy opowieści o duchach.
— Wow, już lecę! — udał poruszenie — Podaj nazwiska.
— Lockwood, Fell, Gilbert, Forbes i.. Salvatore — odpowiedziała, wyliczając na palcach.
— Twoi przodkowie założyli to miasto? Nie wspominałaś — odrzekł już bardziej zaciekawiony.
Gwoli ścisłości; mój ojczym i jego anty-wampirzy kumple.
— Taka tam ciekawostka. To miasto to tylko malutka kropeczka na mapie, to nie Nowy Jork czy Miami. Ale fakt, jednym z założycieli był Giuseppe Salvatore.
— Chyba o nim wspominałaś.. czy tak samo nie miał na imię twój ojciec? — zainteresował się.
Roześmiała się i odpowiedziała.
— Nie, mój ojciec miał na imię Philip — poprawiła go, a najśmieszniejsze w tym było to, że...
Powiedziała jego prawdziwe imię.
— Może i to prawda.. — zastanawiał się na głos — Oho, idzie nasz posiłek.
Kelnerka zbliżała się w ich kierunku z tacą z ich zamówieniami postawiła ją na stole, mrucząc coś w stylu "Proszę" i poszła w stronę kolejnego stolika.
— Milutka.. — skomentował, po czym wziął kęs ciastka — Dobre!
***
— Jak sam zobaczyłeś, w porównaniu do Filadelfii, Mystic Falls to zadupie — dokończyła swoje oprowadzanie, w oddali widząc już pensjonat Salvatore.
— Może trochę... Ale tylko trochę! Nie byłoby tak źle tutaj mieszkać — szturchnął ją.
— Trzymają mnie tutaj tylko ludzie. Wolę większe metropolie — oznajmiła — Mieszkałam już w wielu miastach... Po studiach może przeniosę się do Madrytu, może nawet Rzymu... Albo postawię na coś bardziej kameralnego i wybiorę Nowy Orlean... — snuła plany.
— Nie będziesz chciała zostać w Filadelfii? — zdziwił się.
— Lubię to miasto, ale... to nie jest miejsce, gdzie chciałabym zostać przez resztę życia.
— Ale tam przynajmniej masz mn.. nas. Mnie i Georginę — uśmiechnął się pocieszająco.
Kiedy Genevieve przybyła do Filadelfii, miała przygotowaną historię życia. Dziewczyna, która przez całe życie podróżowała między miastami z rodziną. Wpierw rodzicami, po ich śmierci braćmi. Uniwersytet Jeffersona jak i sama Filadelfia jej się spodobały i.. tak się tam znalazła.
Prawda była jednak taka, że tułała się po świecie całkowicie sama przez półtora wieku, szukając dla siebie domu, którego znaleźć nie mogła. Czy było jej przykro, była samotna?
Któż by nie był.
Jej bracia mieli Lexi i Christine, a i sami często się odnajdywali. Spora część wampirów miała swoje miłości, jakąś część rodziny, która także była wampirami. Nawet Klaus pragnął obecności swojego rodzeństwa, czując się samotnie przez wieki.
A Genevieve nie była jak Katherine - samowystarczalna i samolubna, opuszczająca wszystkich swoich bliskich w tyle.
Prowadziła tysiące nowych żyć, przeprowadzając się średnio co pięć lat, czasami mniej, aby nikt nie zoczył, że się nie starzeje. Prawda była taka, że choć przyzwyczaiła się do wampiryzmu i plusów, jakie przynosił, nigdy nie chciała zostać nieśmiertelnym krwiopijcą.
Praktycznie bez rodziny, miłości i prawdziwych przyjaciół.
Za młodu pragnęła normalności. Teraz może tylko o niej marzyć.
— Rany, czy to nie jest samochód.. — zaczął zaniepokojony brunet, widząc żółtego chevroleta na podjeździe.
— Jordanie Raymondzie Woodrow, czy tobie już naprawdę odbiło?! — usłyszeli krzyk rudej dziewczyny — Od rana zachodzę w głowę gdzie jesteś i co? Widzę karteczkę na stole w kuchni! Karteczkę! Jestem twoją siostrą, mam prawo wiedzieć, że wybierasz się do Virginii!
Dziewczyna podbiegła do nich ze wściekławą miną.
Georgina była smukłą, naprawdę wysoką dziewczyną o płomiennorudych włosach. Niebieskooka dziewiętnastolatka miała jasną cerę i przenikliwe spojrzenie, które potrafiło czasem rozgryźć nawet Genevieve.
Otwarła się na Genevieve całe miesiące temu i czuje się przy niej swobodnie, lecz kiedy dziewczyny się dopiero poznawały, Georgina była straszliwie nieśmiałą nastolatką, jaką jest w sumie nadal, tylko że dla nieznanych jej osób. Miała raczej spokojne, łagodne usposobienie. Była po prostu.. grzeczna. Miła, nieśmiała i grzeczna to trzy słowa, jakie opisywały innym Georginę. Gdy się ją jednak poznało, odkrywało się jej rozrywkową stronę - odważną i kochającą zabawę.
Ale teraz ukazywała swą trzecią stronę, a mianowicie "Co znowu wywinąłeś, Jordan".
— Georgie! Ty.. nie jesteś w Filadelfii? — dziwił się.
— Zwolniłam się u dziekana, oficjalnie jesteś w szpitalu i cierpisz na ptasią grypę. I co ja mam z tobą zrobić, baranie?
— G, dawno nie widziałam cię takiej zirytowanej — przyznała brunetka z niewinnym uśmiechem i objęła rudowłosą.
— Gen, dobrze cię widzieć — oddała uścisk — A z tobą muszę sobie pogadać. Teraz.
Chłopak z miną skarconego przez matkę chłopca powlekł się za siostrą i jej przyjaciółką do wnętrza posiadłości, którym swoją drogą Georgina się zachwyciła.
Zajęli miejsca w salonie nieopodal kominka. Salvatorówna wyczuła napięcie między tą dwójką, dlatego też postanowiła zainterweniować. Siedząc tam jedynie sprawiłaby, że cisza trwałaby jeszcze dłużej.
— Wiecie co? Zrobię nam herbatę, a wy sobie podyskutujcie. Będę w kuchni! — zawołała, chowając się za ścianą sąsiedniego pokoju.
Wstawiła szybko wodę i wytężyła słuch. Wampirze umiejętności nie były w końcu od parady.
"Okej, Jordan, wyjaśnijmy sobie najpierw jedno. Co cię podkusiło, żeby tu przyjechać?" - rozpoznała w tym głos Georginy.
Usiadła na krzesełku przy stole i słuchała dalej.
"Cóż.. chciałem zobaczyć jak mieszka, pooglądać pobliskie.. wodospady. Och, nie patrz tak na mnie!"
"Braciszku, wiesz, że cię kocham, ale nie możesz tak po prostu.. wpadać do domu mojej przyjaciółki. Słyszałeś, co mówiła. Pomaga swoim braciom, ma własne zmartwienia, nie potrzebuje kolejnego..."
"Chyba nawet znalazła pocieszenie... To takie dziwne, że chciałem ją odwiedzić? Genevieve jest też moją przyjaciółką"
"Nie, to nie jest dziwne. Ale mogłeś zadzwonić i ją o tym uprzedzić! Tak robią normalni ludzie, kiedy jadą odwiedzić kogoś mieszkającego w innym stanie. Zwłaszcza, jeśli jedzie się tam aż pięć godzin!"
"Słowo "niespodzianka" jest ci nieznane? Mogłabyś nareszcie przestać drążyć ten temat"
"Nie, nie przestanę, dopóki nie przyznasz, że się w niej.."
Nagle drzwi wejściowe się otworzyły. Czyżby któryś z jej braci?
Obróciła się w kierunku przedpokoju i nie zachwyciła się tym, kogo tam ujrzała. Stał tam teraz bowiem Kol, rozglądający się zapewne za nią.
Jak strzała wyleciała z kuchni i zjawiła się centralnie przed pierwotnym.
— Co ty tutaj robisz? — krzyknęła szeptem w jego stronę.
— Czemu szepczemy? — wyszeptał w jej stronę — Ugh, nieważne — powiedział już normalnie — Słuchaj, myślę, że powinniśmy porozmawiać o tym co wydarzyło się dzisiejszej no..
Przyłożyła dłoń do jego ust i przycisnęła go do ściany.
— To nie jest dobry moment, pogadamy później — oświadczyła, sprawdzając, czy rodzeństwo Woodrow nie postanowiło czasami przejść do korytarza.
— Powiedz chociaż dlacz..
I.. za późno.
Zarówno Jordan jak i jego siostra pojawili się nagle w salonie, z czego brunet zmrużył oczy na widok tego kolesia. Czy musiał tutaj przychodzić?
Odsunęła się od niego jak od zarazy i nerwowo zaśmiała.
— Georgina, to jest mój.. znajomy, Kol — przedstawiła ich sobie. Uśmiechnął się szeroko, ciesząc się z sytuacji.
— A my się już znamy — wtrącił, patrząc na studenta.
— Haha, niesamowite.. Ale Kol już musi iść, prawda, Kol? — popatrzyła na niego wymownie.
— Czemu? Chętnie poznam twoich przyjaciół — odparł.
Czemu on musiał ją tak bardzo irytować?
Przenosząc całe swoje myśli na postać Kola, nie zauważyła nawet zniesmaczonej sytuacją min starszego o rok brata Georginy. Sama Georgina była natomiast mocno zaintrygowana sytuacją. Owszem, niejednokrotnie widziała jak jej przyjaciółka zabawia się w klubie, ale.. żadnych związków, żadnych namiętności między znajomymi.. a ten wydawał się być jej dobrze znany.
Wskazywała na to między innymi mina Jordana.
Dobrze wiedziała, że jej brata kocha się w Genevieve, ale prawie nigdy nie mówili o tym głośno. Dziewczynie nie podobało się, że często narzuca się im oraz próbuje zwrócić na siebie jej uwagę. Ona tymczasem nie dawała mu żadnej nadziei, traktując go po prostu jak przyjaciela. A Jordan niczym Ross z "Przyjaciół" liczył, że pewnego dnia otwarcie się o tym dowie i także obdarzy go uczuciami.
Ale życie to nie serial komediowy.
— Wspaniale, Jordan, Georgie, usiądźcie sobie. My — wyraźnie podkreśliła, patrząc na wampira — zaparzymy herbatę.
Pociągnęła go gwałtownie za rękę do kuchni. Upewniwszy się, że nikt nie próbował ich szpiegować, zaczęła mówić.
— Słuchaj. Wiem, że jest wiele rzeczy, o których chcielibyśmy zapomnieć albo je sobie wyjaśnić, ale na pewno nie teraz. Są u mnie moi przyjaciele, ludzie niewiedzący o naszym świecie, nie mam zamiaru się im teraz ujawniać. Pogadamy jutro albo pojutrze, a najlepiej za tydzień, hm? — uśmiechnęła się, prawie będąc pewna swego.
— O nie! Miałem już w domu małą jesień średniowiecza, nie zamierzam przeżywać jej po raz kolejny. Potrzebuję wiedzieć czy mam kupić sobie bilet na Syberię, czy do Portland wystarczy — brnął z przekonaniem.
— Oboje byliśmy pijani, zmęczeni dniem, było późno - stało się, nie ma co tego roztrząsać. Zapomnijmy o tej sprawie i żyjmy dalej — zaproponowała, utrzymując radosną minę na twarzy.
— Ujmę to tak: to dla mnie nowa sytuacja. Nie miałem dziewczyny od.. nigdy. Tylko służki i nadęte pannice na kilka nocy. Jesteś pierwszą dziewczyną, z którą przespałem się, i którą lubiłem. Nie mogę tak po prostu o tym... zapomnieć. Będziemy się pewnie średnio widywać.. codziennie i nie mogę tak po prostu.. w tym trwać — wyznał.
— No widzisz? A ja mogę — odparła ze sztucznym uśmieszkiem i zabrała gotowe ciepłe napoje do pokoju na tacy.
Zaś Kol doprawdy nie mógł sobie odpuścić, więc poczłapał za nią.
— Jesteś bratem Rebeki, tak? — odezwał się niepewnie Jordan, starając się zainicjować konwersację.
— Czyli znasz już moją siostrunię! — odkrył — Moich braci od siedmiu boleści też już chyba poznałeś!
— Czyli jesteś z wielodzietnej rodziny, tak? — zapytała rudowłosa.
— Owszem. Łącznie nas była siódemka, ale moja siostra i brat zmarli, więc aktualnie jest nas piątka.
— Rak i.. napaść — napomknęła, aby nie palnął o nich niczego głupiego. "Hej, moja siostra umarła na zarazę z dziesiątego wieku, a brata zagryzły wilkołaki!" raczej nie zabrzmiałoby dobrze.
— Och.. Twoim rodzicom musiało być bardzo ciężko — wyraziła współczucie.
— Ojca nigdy nie lubiłem, matka lepsza nie była — odparła na luzie.
— Jego ojciec był tyranem, a matka nic z tym nie robiła. Jest ofiarą przemocy domowej — naprostowała, klepiąc go po plecach.
— Mój Boże, nie wiedziałam! Strasznie mi teraz głupio — tłumaczyła się Woodrow.
Przystojniaczek, miejscowy, ofiara.. co jeszcze? Chirurg w wolnym czasie pracujący w schronisku?, rozmyślał brat Georginy z naburmuszoną miną. Nie trzeba było chyba mówić, że go nie lubił.
— Stare dzieje. Prawie jak tysiąclecie — zaśmiał się. Brunetka mu zawtórowała.
— Jesteś w naszym wieku? Studiujesz? — wypytywała nadal niebieskooka.
Przynajmniej się nie zaśmiał.
— Jestem w wieku Genevieve, mam dwadzieścia lat — odpowiedział po obliczeniu w głowie, ile lat może mieć studentka drugiego roku — I nie studiuję. Nieprzydatna wiedza nie jest mi potrzebna do szczęścia.
— Oh.. Zatem czym się zajmujesz?
— Pracuję w rodzinnym biznesie założonym przez starszych braci. Przedsiębiorczość, bankowość.. — szczególnie ta w bankach krwi... — Takie tam. Poza tym często się przenosimy, nie mam zbyt wielu szans na pracę na miejscu.
— To tak jak u Vieve! — zauważyła Georgina — Całkiem sporo was łączy. Jesteście parą?
Teraz oboje się zaśmiali.
— Nie, absolutnie — zaznaczyła na wstępie wampirzyca — Jesteśmy dobrymi przyjaciółmi.
— Chyba z korzyściami... — mruknął cichutko Jordan. Może jego siostra, pomimo że siedziała obok niego, tego nie usłyszała, ale Kol i Genevieve...
Skarciła go wzrokiem, a on powstrzymywał się od ponownego roześmiania.
— Miło. A jacy są twoi bracia i siostra?
— Na wstępie zaznaczę, że mamy skandynawskie pochodzenie, więc nasze imiona są raczej.. nietutejsze — poinformował — Najstarszy jest Finn, nie mieszka z nami, a ze swoją narzeczoną w Kentucky. Nudziarz, trochę odcięty od reszty rodziny. Potem jest Elijah, on już ze mną mieszka. Poważny, wiecznie ubrany w garnitur, sumienny... Też nudziarz, ale ma znikome poczucie humoru. Następnie jest Klaus.. Można powiedzieć, że to czarna owca w rodzinie. Właściwie jest moim przyrodnim bratem, matka zdradziła ojca — Wow, Kol, jaka subtelność! — Chce wszystko kontrolować i jest strasznie apodyktyczny.. Nie przepadam za nim, ale on przynajmniej chodzi do barów i nie ślęczy nocami nad książką. Następny jestem ja, a potem Rebekah. Przyjaźni się z Genevieve, jest irytująca i ma bzika na punkcie frytek i butów — opowiedział — To by było chyba tyle.
Hm, siostra wydawała mi się akurat najfajniejsza.., pomyślał sobie Jordan.
— Faktycznie, sporo tego — zachichotała rudowłosa — A właśnie, jak poznałeś się z Gen?
To powoli zamienia się w przesłuchanie. A najgorsze jest to, że on chyba czeka na pytanie, w którym będzie mógł ją skompromitować albo nakierować ich na jej.. nieśmiertelność.
— Zabawna historia.. W lesie o świcie, oboje wybraliśmy się na spacer.
— Ty? O świcie? — skierowała zdziwione spojrzenie na przyjaciółkę.
Może i Genevieve raczej wstawała wcześnie, ale nie AŻ tak.
Wzruszyła ramionami i wróciła do monitorowania wypowiedzi Kola. Skoro nie może go stąd wyprosić bez użycia siły, może przynajmniej jakoś uratować tą sytuację słowami.
— Rozmawialiśmy potem chwilę, a Genny nauczyła mnie dzwonić z tego nowoczesnego ustrojstwa.
— Miał nowy telefon — wyjaśniła, nie zwracając mu nawet uwagi za "Genny".
Starszy Woodrow popatrzył na nią z wyrzutem. Jemu od razu to wypominała, a "Genny" było.. słodkim, ciepłym przezwiskiem. On mógł tego używać, a on nie?
— Technologia w trakcie tych lat zdecydowanie się zmieniła, tęsknię za słodkimi latami dziesiątymi — napomknął, przez co obecni tu Woodrowie zmarszczyli brwi.
Genevieve zabijała go spojrzeniem.
— Ja tam uważam, że B- jest lepsze od A+, A+ ma metaliczny posmak, który potem czuć przez..
Damon i Stefan weszli do domu, dyskutując między sobą. Nie pomyśleli nawet, że mógł to usłyszeć ktoś niepoinformowany, jak na przykład studenci z Filadelfii.
— O, cześć siostrzyczko — zawołał Damon, zmieniając szybko temat. Rano wampirzyca dosadnie wytłumaczyła mu, że ma nie wspominać o niczym nienaturalnym w obecności studenta z Filadelfii. Teraz doszła jeszcze studentka — Kolejny gość? Nie przedstawisz nas?
— Damon, Stefan, to Georgina, siostra Jordana — wskazała ręką na rudowłosą, która wydawała się być nimi onieśmielona.
— H-hej — machnęła niezgrabnie ręką.
Genevieve nie mówiła, że jej bracia są tacy przystojni!
Stefan jedynie posłał jej uśmiech i pokazał dłoń. Następnie skierował się na górę, zostawiając Damona z gośćmi i siostrą.
Przeskoczył przez oparcie kanapy i znalazł się obok Genevieve.
— A czy ty, Kol, nie powinieneś czasami, no nie wiem, pilnować swojej trumn.. — poczuł ból na kostce i zacisnął zęby — stanu zdrowia! Doktor Fell mówiła, że powinieneś monitorować swój.. cukier. Tak, cukier.
— Jesteś cukrzykiem? — zdziwiła się niebieskooka.
— Nie, on coś pomieszał — spojrzał na czarnowłosego.
Nie pomagasz, Kol.
— Sklerotykiem też — dopowiedział Salvatore, zaciskając usta w uśmieszku.
— A ty masz chyba jakieś zaniki pamięci — odbił pałeczkę — Ostatni raz byłem w szpitalu.. z Rebeką, kiedy Elena oddawała kr.. — poczuł ból na swojej kostce — skręciła kostkę.
Teraz rodzeństwo poczuło się odrobinę.. zmieszane.
Genevieve nie powinna siedzieć pomiędzy tą dwójką.
— Hej, widział ktoś moje kołki i bomby?
Alaric wbił do rezydencji jak z procy. Woodrowowie podnieśli wysoko brwi i otworzyli usta.
— Masz na myśli tą książkę, tak? Damon ma ją chyba w pokoju. Damon, zaprowadź Alarica do swojego pokoju — rozkazała ze zniżonym głosem. Bezzwłocznie wykonał polecenie, ciągnąc Alarica na piętro.
Jeśli jeszcze ktoś tutaj wejdzie...
— Ach, co za ruch — skomentowała to, siląc się na uśmiech, Salvatorówna.
— Faktycznie.. — odpowiedziała cicho Georgina.
Świetnie.
— Wiecie co? Ja już chyba będę się zbierał, niedługo kolacja — oświadczył Kol, chociaż była dopiero trzynasta.
Wtem jego telefon zaczął wibrować i dzwonić. I wszystko byłoby dobrze, gdyby nie był to alarm.
"Czas na łowy, czas na łowy, czas na łowy!" rozległo się po całym pomieszczeniu, powodując jeszcze szybsze opuszczenie przez Kola rezydencji.
Genevieve oparła dłonie na kolanach i zakryła nimi twarz. Może była grzesznicą i zaprzedała duszę diabłu, ale żeby tak się mścić?
— Dobra, Genevieve, coś tu ewidentnie nie gra. To dziwne zachowanie, szturchanie, nie pozwalanie dokończyć.. — wymieniała dziewczyna, patrząc non stop w jej oczy.
A wtedy brunetka powiedziała coś, czego mówić nie chciała. Coś, co mimochodem opuściło jej usta i wprawiło w kłopoty.
— Jestem wampirem.
***
I rozdzialik za następny tydzień jest :)
12. był raczej rozdziałem przechodnim, który zawierał bardziej przyczyny niż wydarzenia i skutki, ale bez obaw, w następnych będzie działo się dużo, dużo więcej ;)
Czy to źle, że wymyślając zakończenie do tej historii, popłakałam się?
Nadmienię jeszcze, że w przyszłym tygodniu rozdziału nie będzie, publikuję go teraz nadprogramowo z dobroci serca :)
Do następnego xoxo
P.S Co do trzeciego akapitu tej notki... dwa razy ( ‾ʖ̫‾)
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top