XI."Huczne urodziny"

***

2 0 1 1


Święta, święta.. i sylwester. Tak miało się ostatnio Mystic Falls - oprócz zimowego balu w MFHS nie wydarzyło się nic ciekawego, każdy zajmował się swoim życiem. Odkąd Genevieve wróciła (na nie wiadomo ile, zresztą) do Filadelfii, wszystko stało się nadzwyczaj.. zwyczajne. Komentarz ze strony Rebeki bądź Damona, reakcja Kola czy też Caroline, a potem rozdzielający ich Elijah lub Stefan. Nic ciekawego, rutyna.

Tyler Lockwood wrócił na stałe do Mystic Falls, i póki co nie zapowiadało się, żeby gdzieś wyjeżdżał. Klausowi chyba znudziło się dręczenie nastolatków. Dzięki temu w mieście przynajmniej będzie więcej imprez - jako syn burmistrz miasteczka, naprawdę lubił organizować parapetówki z błahych powodów. Po pierwsze, było go stać, po drugie, to Tyler, trzeba mówić więcej?

Mimo że siostra Salvatorów przebywała tu około trzech tygodni, jej brak wywołał.. pustkę. Stefan zyskał więcej czasu, odejmując ze swojego planu dnia codzienne uspokajanie Damona, wiecznie chcącego się wtrącić w życie Gen. Sam Damon także nie miał już co robić. Nie dość, że nie miał o kim spiskować, to utracił swoją ukochaną szkocką i szlafrok. Mówi się trudno.

Mikaelsonowie, pomimo że znali Genevieve bardzo krótko jak na wampirów, także po części zżyli się z dziewczyną. Kto miał im teraz wchodzić z hukiem do domu, ogłaszając swój prześwietny pomysł, w który oczywiście oni byli wplątani. Na początku ich to irytowało, ale potem.. stało się obiektem tęsknoty. Nie wspomniawszy już nawet o Rebece, która czuje się winna uwierzeniu, że wampirzyca mogła ich zdradzić.

To był bardzo delikatny temat, o którym się po prostu nie mówiło. Temat tabu zarówno u jej braci, jak i pierwotnych. Najbardziej prawidłową postawę zachował Kol, bo to on jako jedyny nie dopuszczał do siebie takiej możliwości. Rodzina pokłóciła się o to raz, w święta. Pierwszy nie omieszkał nie wypomnieć swojemu rodzeństwu ich postępowania.

Żadne święta u nich właściwie nie skończyły się jeszcze kłótnią.

Teraz jednak był już nowy rok, a dokładniej piąty stycznia. Niektórzy wciąż leczyli ból głowy po pożegnaniu ubiegłego roku, inni dążyli do spełnienia noworocznych postanowień, a takie wampiry jak Stefan, Damon czy pierwotni, mieli nowy rok po prostu gdzieś. Czymże przecie jest rok przy wieczności?

        — Stefanie, co ty wyprawiasz? — zapytał go jego brat, ujrzawszy wampira w salonie.

Sterczał nad kalendarzem z zakłopotaną miną i rozmyślał, ale nad czym? 

Uniósł głowę i przeniósł wzrok z dat na ciemnowłosego.

        — Dziś jest piąty, Damon, piąty — powtarzał niczym mantrę.

        — Co takiego niby jest piątego sty.. o cholera — zaklął i usiadł obok niego, trzymając się za głowę — Dzisiaj jest piąty, Stefan, piąty! Czemu nie skojarzyłeś faktów wcześniej?!

        — Nie jestem jedyną osobą myślącą w tym domu! Czemu zawsze ja muszę ci o tym przypominać? — wyrzucił mu.

        — Bo to ty codziennie udajesz nastolatkę, mającą w pokoju plakat Taylor Swift i piszesz pamiętnik! A do tego potrzebne są daty! Nie mogłeś o tym pomyśleć wcześniej? 

        — Siedząc tutaj nic nie zdziałamy.. jedziemy do miasta. Perfumeria czy jubiler?

        — Jubiler, jest przecież na nas obrażona... — wytknął mu i oboje zebrali się z miejsc.

W momencie, kiedy Damon otwierał już drzwi prowadzące na zewnątrz, poczuł nacisk ze strony drugiej osoby. 

Caroline Forbes weszła właśnie do ich posiadłości ze zdziwioną miną. Nieczęsto wychodzili razem, gdziekolwiek. O dziewiątej rano.

        — Elena pyta, czy nie widzieliście może jej pierścionka z szafirem. Gdzie idziecie? — zapytała, mrużąc oczy.

        — Dzisiaj jest piąty stycznia, Caroline, piąty — mówił Damon, nie znanym póki co jej kodem.

        — I?

        — Po piątym jest szósty, Caroline, szósty — dodał kasztanowłosy, jakby wiedziała o co chodzi.

        — No to co?!

        — A to, że szóstego stycznia wypadają urodziny naszej siostry, a my nie mamy prezentu — obwieścił nareszcie starszy Salvatore, zamykając Forbes jej pytające usta.

        — Oh.. — rzuciła tylko, nie wiedząc za bardzo co powiedzieć — Zatem przyjeżdża?

        — Kto przyjeżdża?

Ciepło uśmiechnięta brunetka, razem z walizką za sobą, weszła na korytarz. Spojrzała radosna na braci, dając im jednoznaczny znak tego, czego mogą się spodziewać. Katorgi.

Swoje rodziny Genevieve zawsze traktowała jak najważniejsze święto. Nie było to jednak samouwielbienie, a jak to ujęła już niejednokrotnie: "Okazja do spędzenia czasu z ludźmi, których nie widziała już szmat czasu. No i się porządnie upić bez konsekwencji". Impreza, dużo ludzi, dużo jedzenia, przepychu, wszystkiego. Prezentów też oczekiwała nie byle jakich. Rok w rok jej bracia trudzili się, co też mogą jej podarować. Ustaliła trzy święte zasady: "Nic co już mi daliście, nic, co dostanę w tym roku od kogoś innego i nic, co ma jakikolwiek związek z Freddie'm Mercurym". Powodu, dla którego ustalony jest trzeci punkt nigdy nie poznali.

Nie wymagała od innych Bóg wie jakich prezentów, ale że ratowała skórę braciom średnio raz na dekadę, a przy tym "jeszcze ich nie zabiła", chciała przynajmniej czegoś.. co ma to coś.

Na zeszłoroczne urodziny nie widzieli się twarzą w twarz, wysłali jej prezent do Connecticut, a była nim śliczna złota bransoletka z szafirami. Innym razem kiecka z Paryża, jeszcze innym wino od jakiegoś król, a raz nawet najprawdziwszą Mona Lisę. Ale szybko zrobiła zrobiła się z tego afera i musieli kombinować, jakby to komuś sprytnie wcisnąć.

Ale przy jej wymaganiach nie można także zapominać, o tym czego czasami chcieli jej bracia. Damon w '23 zażyczył sobie perskiego dywanu z pałacu królewskiego, a Stefan w '55 chciał gramofon Berlinera[1]. Dała? Dała.

        — Genevieve! — zawołał Damon, po czym razem ze swoim młodszym bratem objęli ją w powitalnym uścisku.

        — Przecież mówiłam, że wrócę — uśmiechnęła się szelmowsko — Cześć, Caroline. Elena zostawiła swój pierścionek u Bonnie, kiedy piekły pierniczki.

        — Ja..  skąd ty to.. ugh. Przekażę. Dzięki i hej! — pomachała jej, a następnie ze sztucznym uśmiechem wyszła z terenu Salvatorów.

Wolała nie wiedzieć jakim cudem o tym wiedziała.

        — Widzę i słyszę, że nie wyszłaś z wprawy — mruknął czarnowłosy — Wybacz, że już cię zostawiamy, ale musimy iść.. do szewca odebrać buty dla Stefana. Prawda, Stef? — szturchnął go kostką. 

        — T-tak, do szewca — jęknął i razem z Damonem opuścił dom. 

Brązowooka westchnęła w końcu, ale nic nie zrobiła z "szewcem". Przysiadła na walizce i popatrzyła na zegar. Musiała się streszczać.


***


        — Wiedziałem, że przyjedzie! Czułem to w kłach! — wyklinał Damon, podczas prowadzenia samochodu.

        — Mamy mało czasu, wiesz jaka ona jest przed urodzinami — przypomniał mu Stefan.

        — Wiem. I to mnie martwi. Pewnie nadal jest na nas obrażona o.. sam wiesz.

        — Na nas? Chyba na ciebie. Ja się w to nie chciałem mieszać — podniósł ręce do góry w geście obronnym.

        — Tak samo jak w spiknięcie ojca Adka z tą żydówką, nie? — wypomniał mu błąd przeszłości.

        — Czy musisz przypominać? Tak, wiem, że rozpętałem tym holokaust, ale to nie ja brałem udział w zamachu!

        — Byłem młody i głupi, ostatni raz trzymałem prawdziwą broń w '64! — bronił się.

        — I to cię upoważniło do strzału w austro-węgierskiego arcyksięcia..[2] Na całe szczęście chociaż podstawiłeś gościa. Gratulacje, Damon, może moją nieznaczną winą jest druga, ale pierwszą niechybnie wywołałeś ty.

        — Na serio będziemy teraz gadać o naszych niepowodzeniach z ubiegłego wieku? Genevieve jest w mieście, jutro są jej urodziny, a ja się założę, że już w tym momencie wymierza długość serpentyn, jakie musi kupić.

        — Jest piąty, w sklepach praktycznie nic nie ma, co my jej teraz kupimy? Świeczkę zapachową?

        — Przypomnij sobie '82, potem zastanawiaj się nad prezentem — polecił mu ciemnowłosy. Stefan prychnął, ale nic nie powiedział na ten temat.

        — Może znajdziemy jakąś drobnostkę w antykach? Jakąś broszkę czy coś.

        — Jeśli chciałeś dać jej antyk, trzeba było zabrać jej biżuterię z dzieciństwa, liczyć, że o niej zapomni i dać teraz. Cała nasza trójka jest antyczna, trzeba jej jeszcze o tym przypominać?

        — Zatem nie wiem co. Jedynym sklepem, który w Mystic Falls aktualnie ma coś, co Genevieve by chciała, to "Konfitury Anne", a nie sądzę, żeby chciała dżem na urodziny.

Starszy westchnął głęboko i rzekł:

        — Czyli musimy jechać gdzieś poza Mystic Falls. Richmond?

        — Richmond.. A co niby kupimy jej w Richmond? Najpierw zastanówmy się co chcemy jej kupić. 

        — Może.. łódź? Przecież lubi podróżować.

        — Samolotem. Nienawidzi długodystansowych podróży wodnych, dostaje wtedy choroby morskiej. Musiałaby nią chyba pływać po rzece, a najbliższa jest nam James, która w dodatku jest wąska. Dalej.

        — Jakiś szalik od projektanta? Gdy nadchodzi wiosna nie rusza się bez tych swoich chust.

        — Niezłe, ale gdzie my go kupimy? Wolała Pradę czy Chanel?

        — A ona nie wolała czasem Diora?

        — Ocenimy, kiedy zobaczymy. Gdzie w pobliżu jest najwięcej tych całych sklepów dla bogaczy?

Stefan westchnął, ale odpowiedział.

        — Na Piątej Alei... — mruknął.

         — Czyli jedziemy do Nowego Jorku? Super. Zadzwoń do Eleny i przekaż jej, żeby pilnowała domu — polecił mu, mijając tabliczkę informującą o opuszczaniu Mystic Falls.

         — Po co? Przecież Genevieve wróciła.

         — No właśnie — podsumował.

Młodszy brunet się już nie odezwał do brata, a jedynie wybrał numer doppelgangera.

Szykuje się długi dzień. 

I noc.


***


        — Odrobinę bardziej w prawo!

Chłopak spełnił rozkaz Genevieve, wywołując tym jej uśmiech.

Salon w pensjonacie raczej nie przypominał teraz stanu, w jakim go zostawili Stefan i Damon. Większość kanap zniknęła, a te, które zostały przestawiono pod ścianę. Stoły poustawiano przy oknach, dywany zwinięto, a drzwi do piwnicy zdobiła teraz ogromna kłódka.

Nieźle, jak na dwie godziny nieobecności jej braci.

Nie spędzała z nimi każdych urodzin, ale na każde dostawała od nich prezent. Tak samo zresztą, jak oni od niej. Począwszy od tysiąc osiemset osiemdziesiątego piątego, każdy miał przesyłać sobie prezent na urodziny. 

Po ich zakłopotaniu stwierdziła, że zapomnieli go kupić i teraz po niego jechali. A że w Mystic Falls na stanie były jedynie konfitury, pojechali gdzieś dalej i wrócą zapewne jutro. Oznaczało to, że w spokoju mogła organizować swoją imprezę.

A ona miała być huczna.

         — Idealnie! — dała znak młodemu mechanikowi na praktykach, że mógł zostawić już te kanapy i zabrać się za przenoszenia barka w trudniej dostępne miejsce.

Elena oszołomiona tym co się dzieje, przeszła z korytarza do salonu. Poproszono ją o przypilnowanie Genevieve, ale.. to jakby postawić tygrysa szablozębnego obok wystraszonej sarny. 

         — O, witaj, Eleno! — zawołała i prędko podeszła do dziewczyny, aby szybko ją objąć — Masz może pojęcie na temat dobrego nagłośnienia dostępnego w Mystic Falls?

         — Ja..

         — Masz rację, pójdę do Tylera, on przecież urządza przyjęcia co chwilę — oznajmiła, co tylko bardziej ją skonsternowało, bo nawet go nie znała — Mogłabyś przypilnować Garry'ego, żeby wymienił żyrandole z tych, na te w pokoju gościnnym z balkonem? Dzięki, to ja idę! — obwieściła i.. po prostu wyszła.

Gilbertówna przerażona rozglądała się po tym, co zostało z dobrze znanego jej salonu. 

Stefan i Damon ją zabiją.

Tymczasem Genevieve wsiadła w samochód i po paru minutach znajdowała się przy domu Lockwoodów. 

Wstąpiła na teren rodziny pokryty teraz śniegiem. Usłyszała dwa głosy wykłócające się o coś przy zamarzniętym stawie. Rozpoznała w tym głos, który miała okazję słyszeć w tym miasteczku wielokrotnie.

        — Och, to nie rozkaz, tylko przyjacielska przysługa. Co ci szkodzi powiedzieć, gdzie przebywałeś przed powrotem? Dobrze wiesz, że na spokój trzeba sobie zapracować — wykrzywił usta w zwycięskim uśmiechu.

        — Wolę użerać się z tobą przez całe życie niż cokolwiek ci powiedzieć, Klaus — warknął w jego kierunku.

        — Uwierz, że użeranie się z nim przez wieczność nie brzmi przyjemnie. Wiesz jak lubi wyjadać ciastka?

Mieszańce zwróciły się w stronę uśmiechniętej brunetki, zbliżającej się do nich. Tyler tylko zmarszczył brwi, nie miał pojęcia kim była. Za to Klaus rozchylił usta i nie odrywał od niej spojrzenia.

        — Gene..

        — Miło jest mi widzieć cię w formie, Klaus — wyszczerzyła się do niego — A ty to Tyler Lockwood, o ile się nie mylę.

        — Kim ty jesteś? — zapytał podejrzliwie.

        — No tak, mam dziwny nawyk nieprzedstawiania się od razu. Genevieve Salvatore, siostra Stefana i Damona.

        — To oni mają jeszcze jakieś rodzeństwo? Skąd mam wiedzieć, że mówisz prawdę?

        — Klaus, mógłbyś oświecić przyjaciela? — zwróciła się do blondyna wyniośle.

        — Najprawdziwsza Salvatore. No, ale mądrzejsza od jej pożal się Boże braci — uśmiechnął się szeroko, jak to miał w zwyczaju.

        — I wy się lubicie? Nie powiedziałbym, że jesteś Salvatore.

Przyłożyła usta centralnie do jego ucha i wyszeptała:

        — Ja za to nie muszę mówić Klausowi, że przebywałeś na Florydzie razem z małą watahą wilczków...

Odsunęła się od niego. Przełknął głośno ślinę i przemówił:

        — Czego ode mnie chcesz?

        — Głośników.

Zarówno brunet jak i blondyn zmarszczyli brwi.

        — Głośników? Serio, tylko tyle? Proszę, zaraz przyniosę! — rzucił lekceważąco, jednak poszedł po urządzenia.

        — Wracasz z hukiem, jak widzę — ozwał się pierwotny.

        — Jak to mam z zwyczaju. Ty jak widzę również w swoim żywiole. Lubisz szykanować nastolatków, co?

Opuścił spojrzenie i głupkowato się wyszczerzył.

        — Wolno mi zapytać do czegóż ci są potrzebne głośniki Lockwooda? 

        — Pytać zawsze możesz, gorzej z oczekiwaniem na odpowiedź — odparła, jednak się rozwinęła — Skoro tak bardzo cię to interesuje, urządzam imprezę z okazji moich sto sześćdziesiątych siódmych urodzin. Możesz przekazać rodzeństwu. A Rebece, że przykro mi, iż nie powiedziałam jej o tym osobiście. Mam ręce pełne roboty i niewiele czasu, bo przyjęcie już jutro.

        — Urodziny.. Czemu nic nie mówiłaś?

        — Czasami zapominam, że nie każdy wie tyle co ja.. Nie oczekuję od ciebie prezentu, jeśli nie chcesz, nie musisz nawet przychodzić. Informuję o tym w ostatniej chwili, wiem, ale dopiero teraz udało mi się wyrwać z Filadelfii.

Popatrzyła na niego pytająco. Rzadko milczał.

        — A co u was? Jakiś nowy wampir, może hybryda?

        — Sam nie wierzę, że to mówię, ale w miasteczku zrobiło się straszliwie nudno. Nie ma nas kto zaskakiwać i wprawiać w zakłopotanie.

        — Zatem przyznajesz, że cię zaskakuję i wprawiam w zakłopotanie?

        — Z każdym dniem twojej obecności coraz bardziej.

Uśmiechnęli się do siebie, acz dziewczyna szybko odwrócił głowę i spojrzała przed siebie.

        — Nie ma śladu po obecności Esther?

Uśmieszek zszedł hybrydzie z twarzy. Zastąpiła go zaduma i powaga.

        — Nie, zero. Na wszelki wypadek spaliliśmy jej ciało, ale zostawiliśmy prochy.

        — Dobrze zrobiliście.

Ze swojej rezydencji wyszedł ciemnowłosy z głośnikami w rękach. W oczy od razu rzuciła mu się ta dwójka, zatracająca się właśnie w swoich oczach. Prychnął, czym zwrócił na siebie ich uwagę.

        — Oto i one, "Genevieve" — podał je jej i skłonił się nisko — Nie wiem co wy macie w planach, ale ja mam do zjedzenia pizzę i nie zamierzam czekać, aż ostygnie.

Pokierował się w kierunku wnętrza domu i zamknął za sobą drzwi.

        — Pozwól, że ci pomogę.

Klaus zabrał część tego ustrojstwa, za co brunetka podziękowała mu spojrzeniem. 

Tymczasem Tyler patrzył na to z okna i jedyną myślą, jaka mu się wtedy nasuwała, to...

On ewidentnie się w niej buja.


***


Kiedy hybryda pomogła wpakować sprzęt nagłaśniający do auta wampirzycy, wróciła do domu. Jej przybycie od razu wprawiło go w lepszy humor. Raz, Rebekah w końcu przestanie się non stop kłócić z Kolem, dwa, Elijah przestanie skupiać się wyłącznie na tym, co on robi, a przeniesie swą uwagę na Genevieve, trzy, Salvatorowie nareszcie zaprzestaną się przyczajać - szpiegowanie nie wychodzi im najlepiej. 

Taka mała rzecz, a cieszy. 

Szczerząc się od ucha do ucha, zabrał swój szkicownik i ołówek, po czym usiadł na kanapie w salonie. Przebywał tam wtedy tylko jego starszy brat - Rebekah wciąż bawiła się w uczennicę, a Kol.. to Kol. 

Podczas gdy stawiał pierwsze kreski na kartce papieru, brunet uniósł oczy ponad zdania czytanej przez niego książki. Klaus dawno nie był w tak dobrym humorze. Są dwie możliwości: albo kogoś zabił, albo do miasta przybyła pewna młoda wampirzyca.

        — Przyznaj się, kogo dziś zabiłeś — przekierował wzrok na jego oczy, doszukując się w nich prawdy.

        — Jedynie kelnerkę z Roanoke, zgaduj dalej.

        — Genevieve wróciła.

Zatrzymał się na moment i miną wyraził uznanie dla brata.

        — Szybki jesteś. Ćwiczyłeś? 

Zamiast odpowiedzieć, orzechowooki wstał ze swojego ulubionego fotela i się otrzepał. Blondyn zamknął szkicownik i wodził spojrzeniem za wampirem.

        — Gdzie ty idziesz? 

        — Złożyć wizytację — oznajmił lekko.

        — Nie radzę. Pamiętasz co było z Rebeką, kiedy nie mogła znaleźć swojej sukienki na ten swój bal?

       — Tak, ale co to ma do rzeczy?

       — Ptaszki ćwierkają, że nasza wybawicielka ma jutro urodziny i wpadła w trans przygotowawczy. Zamiast dać się wkręcić w przywieszanie balonów, lepiej znajdź jej jakiś prezent — odrzekł, z każdym słowem mówiąc głośniej.

       — Urodziny, huh — powtórzył po nim — A ty? Co jej dasz?

       — Shh.. — przyłożył palec do ust, wykrzywionych aktualnie w uśmieszku.

       — Ach... Nie zapomnij poinformować o tym Rebekę, dostanie szału, jeśli dowie się ostatnia.

       — Zatem wychodzisz?

       — Przecież sam mówiłeś, że potrzebny mi prezent.


***


Po niezbyt długiej przerwie świątecznej uczniowie musieli powrócić do szkoły. Wielu się to nie podobało, wielu chciałoby w tym momencie pić mleko z kokosa na Hawajach, ale.. cóż, życie. O szesnastej zajęcia kończyła spora część uczniów, a w tym osoba, która uczniem być nie powinna od jakiegoś tysiąca lat.

Rebekah zaczęła uczęszczać do Mystic Falls High School dobrowolnie, jednak także dla przykrywki, podobnie jak Stefan. Polubiła życie beztroskiej nastolatki, która przejmować musi się jedynie testem z chemii. Należenie do grupy cheerleaderek, plotkowanie z lekkoatletyczkami, a nawet słuchanie nudnych wykładów pana Lincolna - wszystko to sprawiało jej radość i dawało jej szansę, na życie zwykłej nastolatki, jaką przecież chciała być.

Brakowało jej tylko jednego, nieodłącznego właściwie fragmentu spóźnionego dojrzewania. Przyjaciółki.

Jej stałą przez te tysiąc lat było uciekanie, sprzeczki z braćmi, kolejni narzeczeni oraz długie sny w trumnie. Będąc zasztyletowana na te dziewięćdziesiąt lat, ominęła wszystkie walki o równouprawnienie kobiet, postęp technologiczny i te wszystkie chwile, kiedy mogła naprawdę dobrze się bawić. Przez ostatnie milenium zwykła potakiwać, zabijać, ewentualnie spać. Czy to jest życie, jakiego pragnęła?

Nie.

         — Janice, spotkanie jest w końcu o szesnastej w sobotę czy o siedemnastej w niedzielę? — zaczepiła pierwotna brunetkę.

         — O szesnastej w sobotę, w niedzielę Kathy idzie na chrzest siostry i nie może przyjść. Miłego popołudnia! Nie zapominaj, że w piątek Carly ma urodziny i składamy się na prezent! — odparła z entuzjazmem, po czym pokierowała się w stronę swojego domu.

Ach, to drużynowe życie towarzyskie...

Z obojętną miną udała się w kierunku drogi, prowadzącej do Grilla. Była na tyle zdeterminowana i skupiona na swoim espresso, że nie zauważyła postaci czającej się przy drzewie, które właśnie mijała.

         — Słodkie, licealne życie, co?

Obróciła się w stronę głosu. Zaniemówiła na widok dziewczyny, którą tam zastała. Genevieve Salvatore powróciła do miasta. Otworzyła szeroko usta i objęła wampirzycę.

          — Wróciłaś! Ile cię nie było, miesiąc? — wypytywała, nadal będąc zaskoczoną.

          — Trochę ponad. Jak widzę niewiele się u ciebie zmieniło — zauważyła, spoglądając na budynek szkoły — Opowiadaj! Rozmawiałyśmy w tym czasie tylko trzy razy, jesteś obrażona?

Jej mina z radosnej prędko zmieniła się na zakłopotaną.

          — Nie! Po prostu.. sama wiesz. O mój Boże, ostatnio tak głupio było mi w czternastym wieku na bankiecie króla Danii.. — przyznała — A ty? Jesteś na mnie zła?

          — Gdybym była, myślisz, że fatygowałabym się taki kawał drogi dla wysłuchiwania pojękiwań Damona? Jestem co najwyżej zaskoczona, że tak łatwo uwierzyłaś temu przygłupowi. Kawa?

        — Chętnie. Czyli.. wszystko gra? — brunetka potaknęła głową — Och, nawet nie wiesz jak się o to bałam. Damska solidarność?

        — Zawsze i po wsze czasy — dokończyła z nutą tajemniczości — Okej, słuchaj. Wiem, że najlepszą organizatorką w tym mieście jesteś ty, bo Forbes nie ma wyczucia do klimatu, i chciałabym cię o coś prosić. Jutro są moje urodziny i...

        — Urodziny?! Trzeba było wcześniej, nie mam prezentu! 

        — Drobnostka. Stefan i Damon pojechali odpokutować swoje podejrzenia, czyli kupić mi prezent. Wrócą nie wcześniej niż jutro. Pomożesz mi z organizacją?

        — Pewnie! — obwieściła entuzjastycznie — Co powiesz na lata dwudzieste? Nie.. to już było. Bal maskowy! Ugh, zbyt oficjalny.. A może..!

        — Myślałam o czymś bardziej.. współczesnym — przerwała jej, aczkolwiek nie hamując tym jej podniecenia — Daję ci w tej kwestii wolną rękę. 

        — Mam! Czarno-biała impreza! Nawet mam na to sukienkę! Trzeba będzie wszystkich zaprosić... Nie chcemy kameralnego przyjęcia, co nie?

Zaprzeczyła machnięciem głowy, straszliwie się przy tym szczerząc.

         — Wspaniale. Szkolne drużyny, cheerleaderki, jacyś przypadkowi ludzie z korytarza... Tort! Trzeba zamówić tort! Piętrowy, biały w czarne pasy! A właśnie, jedzenie! W Fisherville jest dobra firma cateringowa, przy odrobinie perswazji i forsy Nika jutro dowiozą.. Masz głośniki?

         — Mam, spokojnie, Bekah. To moje urodziny, nie koronacja królowej Victorii.

Weszły razem do środka i zajęły swoje ulubione miejsce przy oknie. 

         — Och, byłam na niej, nic specjalnego. To musi być coś!

Podczas gdy wampirzyce rozmawiały o przebiegu jutrzejszej imprezy, do baru wszedł Tyler Lockwood. Od razu pokierował się w stronę baru, za którym stał Matt czyszczący kieliszki.

        — Hej, stary. Czemu jesteś taki nabuzowany? — zapytał blondyn, lecz hybryda poświęcała teraz uwagę komuś innemu.

Wpatrywała się w postać tej całej siostry Salvatorów, rozmawiającej właśnie z Rebeką Mikaelson. Mhm, to na pewno siostra Stefana i Damona, pomyślał.

        — Ta laska — wskazał palcem na Genevieve — była dzisiaj u mnie. Chciała moje głośniki i podawała się za Salvatore, wyobrażasz sobie?

        — Właściwie, Tyler.. To jest Genevieve Salvatore. Z tego co widzę, to wróciła do miasta.. — mruknął, acz Lockwood z łatwością to usłyszał.

        — To oni naprawdę mają siostrę? I jak to wróciła, niby kiedy tutaj przybyła?

        — Kiedy cię nie było, Tyler, to chyba oczywiste — odparł — Kumpluje się z pierwotnymi.

        — Zdążyłem zauważyć — przyznał — Ona nie była w ostatnim czasie na Florydzie, co nie?

        — Nie wydaje mi się. Podobno studiuje w Filadelfii, a od niej do Florydy spory odcinek trasy. Aha, ostrzegam; nie przestrasz się, gdyby wiedziała coś, o czym nie ma prawa wiedzieć.

         — Czyli to jest u niej na porządku dziennym? — zdziwił się, przywołując wspomnienie dzisiejszego południa — Słuchaj, ona już mi powiedziała coś, czego nie powinna wiedzieć. Nikt nie powinien.

          — Mam teorię, że jest jakimś wcieleniem Boga albo proroka. Ona naprawdę wie wszystko. Kiedy urządzała w ich pensjonacie kolację, wypomniała mi mój wypadek na rowerze w siódmej klasie, a przy tym byliśmy tylko ja i Alan Beans, który przeprowadził się do Miami. Nie próbuj jej zagiąć, bo ci nie wyjdzie.

Popatrzyli jeszcze chwilę na wampirzyce. Odwrócili jednak wzrok, kiedy wstały z miejsc i nieuchronnie zaczęły się do nich zbliżać.

        — Macie jakąś epidemię wśród kelnerów, że czekałyśmy dziesięć minut i nikt nie przyszedł?

Rebekah usiadła na stołku naprzeciw Donovana, Genevieve zajęła miejsce na lewo od Tylera.

        — Zatem co podać? — bąknął nużąco.

        — Espresso i cappuccino. Macie jakieś ciastka? — odrzekła Salvatorówna.

        — Korzenne, jeszcze ze świąt.

        — Mogą być.

Genevieve nie zwróciła specjalnie uwagi na siedzącego obok niej mieszańca, zajęła się rozmową z Rebeką. 

        — Ostatnie pytanie: co z pokojami. Otwarte czy zamknięte? — zabrała głos radośnie blondynka. Brązowooka udała, że się zastanawia, a następnie podała jej odpowiedź.

        — Do mojego pokoju na pewno zamknięte. Do moich braci jeśli wrócą, też. Z ciekawości.. na ilu domówka byłaś podczas moich nieobecności, że takie pytanie to dla ciebie norma?

        — Tajemnica — odpowiedziała skrycie.

Dziewczyny..., pomyślał Lockwood.

        — Genevieve, tak? — odezwał się, na co obie wampirzyce obróciły się w jego stronę. Pewność siebie jakoś dziwnie mu zmalała — Chodzisz z Klausem?

Cóż, zareagowały jak widać inaczej niż się spodziewał.

Obie zaczęły śmiać się w niebogłosy, kilka osób nawet na nie ukradkiem zerknęło. Dla Genevieve, a zwłaszcza dla Rebeki było to pytanie.. komiczne.

Zacznijmy od tego, że Klaus nie miał dziewczyny, którą by kochał od jedenastego wieku, a Genevieve.. jest destrukcyjna wobec swoich chłopaków. Wiadomym było, że dwóch z trzech jej byłych nie żyje, z czego jeden umarł z jej zlecenia.

A poza tym.. ta dwójka? Są do siebie zdecydowanie zbyt podobni. Porywczy, sprytni, chcący mieć nad wszystkim kontrolę... Pozabijaliby się.

        — Nie, stanowczo nie — odpowiedziała, kiedy w końcu przestała chichotać.

        — Ale spaliście ze sobą? — nie ustępował.

Teraz to i Rebekah wytężyła słuch.

        — Nie! Czemu się tak na nas uwziąłeś?

        — Bo wyglądaliście, jakbyście chcieli się nawzajem pożreć?

Pierwotna zamilkła, weryfikując nabyte informacje. Genevieve natomiast chrząknęła głośno i dotknęła ramienia ciemnowłosego.

        — Tyler, może pójdziemy na zaplecze, co? Matt na pewno się nie pogniewa, prawda? — przekierowała na niego twarde spojrzenie.

        — Nie, skądże — zadeklarował.

Brunetka pociągnęła Tylera za ramię i wciągnęła na tyły lokalu. Zatrzasnęła drzwi i stanęła twarzą w twarz z wilkołakiem. A było to możliwe dzięki niezbyt wysokiemu wzrostowi Lockwooda; był wyższy od Genevieve o kilka centymetrów.

        — Posłuchaj mnie, Lockwood. Zazwyczaj jestem miła i nie lubię brudzić sobie rąk, ale jest pewna kwestia, która po prostu wyprowadza mnie z równowagi. Z żadnym z braci Rebeki nie łączy mnie głęboka relacja, z żadnym z nich nie spałam ani się nie całowałam. Wolałabym również, abyś wspominał o naszych "pożerających się spojrzeniach" przy kimkolwiek, a zwłaszcza przy Rebece oraz jej i moich braciach. Rozumiemy się, Ty?

        — Dlaczego jesteś taka rozwścieczona? — zadał jej pytanie, co najlepszym posunięciem nie było.

        — Ja? Ja po prostu nie lubię, kiedy ktoś, kogo ledwo znam wypytuje mnie o moje życie. Nigdy nie wiadomo jakich masz kolegów... A może i wiadomo.. Hayley Marshall, huh? Jestem ciekawa, czy Caroline ucieszyłaby się z wieści o twoim skoku w bok — szepnęła, nie spuszczając z niego oczu.

         — Ty.. skąd ty to wiesz?

         — Ptaszki ćwierkały, a ty mnie tylko utwierdziłeś w mym przekonaniu... — kontynuowała — To jak, Lockwood, umowa?

         — Ja mam cię o nic nie pytać w towarzystwie innych, a ty nie powiesz mojej dziewczynie, że ją zdradziłem? — potaknęła głową.

Wyciągnęła do niego rękę, którą niepewnie uścisnął.

Czemu ten układ tak bardzo zalatywał mu paktem z diabłem?


***


        — A więc to jest ta słynna Piąta Aleja, tak? — pytał Damon, rozglądając się dookoła.

Podróż do Nowego Jorku trwała ponad sześć godzin. Bez przerw na siusiu. Nie było to przyjemnym doświadczeniem ani dla jednego, ani dla drugiego z braci. Kochali się, ale nie przepadali za swoim towarzystwem. Podbiega pod psychologię, czyż nie?

Oboje niejednokrotnie bywali w mieście świateł, lecz.. żadne z nich raczej nie poszukiwał w nim szalów. 

       — Przypomnij mi, dlaczego tułaliśmy się tyle czasu dla głupich szalików? — odrzekł Stefan, patrząc na witrynę sklepową Tiffany'iego.

        — Bo postanowiłem zaciągnąć cię do składzika i nie ufać własnej siostrze. No, i dlatego że ja w zeszłym roku dostałem od niej wakacje na Hawajach w willi, a ty bilety VIP na koncert Linkin Park — odpowiedział żmudnie — Zatem jaki mamy budżet i gdzie kupujemy jej te szaliki?

        — Pytasz się o budżet? Pogrzało cię? Stać nas na pałac pod Los Angeles, a będziesz ryzykował życiem dając nam "budżet"? Wchodzimy do każdego i kupujemy jeden.

Czarnowłosy westchnął głęboko, ale się nie odezwał.

Weszli do Tiffany'iego, a w oczy od razu rzuciła im się ściana z szalami i szalikami. Bądź co bądź, był styczeń. Widząc ile tego jest, złapali się za głowy.

        — Przepraszam, mogę w czymś pomóc?

Obok nich pojawiła się uśmiechnięta ekspedientka. Dziwnie szeroko uśmiechnięta.

        — Em.. szukamy szala dla siostry na urodziny. Czegoś wiosennego — wyjaśnił młodszy.

        — Przed tygodniem mody nie mamy zbyt wielkiego wyboru szali wiosennych, ale coś się znajdzie. Zapraszam za mną — rozkazała, a oni wykonali jej polecenie.

Zaprowadziła ich pod samo zaplecze, jednak kazała zostać. Po kilku minutach zjawiła się z trzema szalami w dłoniach.

        — Akwamaryna, japońskie kwiecie i ecru. Zaprezentować?

        — Poprosimy — uprzedził brata Damon. 

Dziewczyna imieniem Celia, jak wyczytali z plakietki, zniknęła ponownie.

        — Jak my mamy wybrać, nie wiem nawet co to za kolory. Wzory. Widzisz, nie wiem! — wykrzyknął do niego szeptem.

        — A myślisz, że kto wymyślił wyliczanki? Mężczyźni, wybierając prezenty dla kobiet. Któryś się wybierze.

Jasnowłosa wróciła do wampirów, mając już szal na szyi. Nie za cienki, nie za ciepły, turkus pomieszany z cyjanem - akwamaryna. Chyba wyglądał dobrze.

Chcąc brzmieć profesjonalnie, Damon wyniośle się wypowiedział.

        — Naprawdę.. zacny. Jednak nasza droga siostra jest brunetką i obawiam się, że kolor szalika gryzłby się z jej kolorem włosów. 

        — Och, ma pan absolutną rację. Już przymierzam kolejny.

Brunet uniósł jedną brew do góry i popatrzył na brata zdziwiony.

        — Od kiedy ty wiesz takie rzeczy?

        — Odkąd podsłuchuję o czym Elena gada z Forbes w pokoju. No co się tak patrzysz, wybieraj ten szalik — pospieszył go, patrząc na wyłaniającą się z pomieszczenia Celię.

        — Ile jeszcze sklepów mamy do przejścia?

        — Dużo.

Taaak... To będzie długie popołudnie.


***


        — Nie! Miało być czarny, biały, czarny, czarny, a nie czarny, biały, biały, czarny! Przewieszaj te balony Francis! — wydzierała się Rebekah.

        — Mam na imię Frederic, a nie Francis! — odkrzyknął z drabiny blondynce.

        — Do osiemnastej dwie godziny, jak dla mnie mógłbyś i mieć na imię Bob!

Następnego dnia Rebekah ruszyła do roboty pełną parą. Od rana pomocnicy, którzy nie do końca dobrowolnie zresztą zgodzili się do pomocy rozwieszali balony, dekoracje i przestawiali meble. Wizja Rebeki była.. dość bujna. Na tyle, aby cały dom Salvatorów zmienił się w centrum przyjęć.

Nawet Elena Gilbert i Caroline pomagały wampirzycom. Elena, bo obiecała Stefanowi pilnować ich domu, Caroline, gdyż i tak nie miała co robić. I nie miała prezentu, a pomoc w dekorowaniu jest chyba swego rodzaju prezentem, huh? Właściwie tylko dzięki niej pierwotni nadal żyją, co jest jednoznaczne z życiem jej i Tylera.

        — Murphy, gdzie catering?! 

        — Już wyjeżdżają, mają być za godzinę! — odkrzyknął nastolatek.

        — Urgh! Wszystko będzie na ostatnią chwilę!

Długo zastanawiała się nad menu, ale postawiła na muffinki, ciasteczka, galaretkę i oczywiście tort. A oprócz tego poncz, multum różnych alkoholi i precle. W trakcie tego miesiąca odkryła, że jeśli pomiędzy mieszaniem alkoholi je się precle, kac jest odrobinę mniejszy.

Blondynka stukając obcasami o drewniane panele, przyszła do pokoju jubilatki, z którego Genevieve do ostatniej chwili nie mogła wychodzić. Ubierać się, malować i czesać - to jest to, czym miała się martwić.

        — I jak, wykąpana? — spytała, zamykając za sobą drzwi.

Brunetka, siedząc w szlafroku, rozczesywała właśnie mokre włosy, patrząc w swe odbicie na toaletce. Obróciła się do niebieskookiej i zmrużyła oczy.

        — Jeśli powiem, że tak, będę mogła wyjść i sprawdzić, co dzieje się z moim domem?

        — Nie — uśmiechnęła się i usiadła na jej łóżku — Pokaż sukienkę i buty, raz, raz!

Niechętnie wstała z miejsca i otworzyła szafę, z której wyciągnęła strój na dzisiaj. Białą, obcisłą sukienkę bez rękawów, ale wysokim dekoltem przy samej szyi pokryty czarną koronką. Jej butami były średniej wysokości czarne szpilki.

         — Nie żartowałaś, mówiąc, że masz sukienkę na każdą okazję.. Wymiata! Szpilki też! 

        — Cieszę się, że będę ładnie wyglądała, twoja sukienka też jest niczego sobie, ale powiesz mi, kiedy będę mogła wyjść z tej nory?!

         — Po pierwsze, to norą jest pokój mojego brata — stwierdziła — Po drugie, kiedy przyjdzie czas, nie stękaj. 

Wyszła z pokoju i zamknęła drzwi na klucz.

Genevieve zaczynała żałować, że to jej powierzyła rolę organizatorki.


***


O osiemnastej mieli przyjść goście. Kilkanaście minut później pierwotna pofatygowała się do pokoju Genevieve, gdzie powinna znajdować się już w pełni gotowa wampirzyca. Otworzywszy drzwi, zadowoliła się widokiem.

Brunetka przeglądała się w lustrze. Włosy zostały pokręcone, a część z nich upięta w małego koczka z tyłu głowy. Tym razem pomalowała się mocniej niż zazwyczaj - usta przybrały wyrazisty, rubinowy kolor, na oczach zastosowała ciemniejsze cienie, zaś rzęsy przejechała tuszem. Niewiele trzeba było do tak świetnego efektu. Sukienka opinała jej smukłą sylwetkę, a obcasy dodawały kilka centymetrów do jej i tak nieniskiego wzrostu. 

Zobaczywszy odbicie przyjaciółki w lustrze, obróciła się w jej stronę.

        — Ua, zabraknie dla mnie facetów.. — skomentowała, cały czas przyglądając się Genevieve. Sukienka Rebeki, choć efektowna, nie robiła takiego wrażenia jak kiecka Salvatorówny. Czarno-biała z rozkloszowaną spódnicą i białą górą z krótkimi rękawkami — Wyglądasz ślicznie, ale.. może zdjęłabyś ten naszyjnik? Jest duży i chyba niespecjalnie pasuje do reszty.

Brunetka odruchowo złapała za klejnot.

        — To moja ochrona przed światłem słonecznym. Poza tym dostałam go.. od kogoś ważnego. Nie lubię go zdejmować — oświeciła ją. Kiwnęła głową, na znak zrozumienia.

        — To co, gotowa na imprezę wśród rozszalałych nastolatków i ludzi, których nie znasz?

        — Zawsze — wyszczerzyła się, chichocząc.

Idąc pod ramię, zeszły na dół, gdzie pełno było teraz ludzi. Część okupywała stolik z alkoholami, część tańczyła na tymczasowym parkiecie, część podpierała ściany rozmawiając ze znajomymi. Każdy oczywiście, jak zapowiedziała Rebekah, przyszedł ubrany na czarno-biało. Niewielki szczegół, a dodaje charakteru całej tej imprezie, odróżniając ją od domówek. Poza tym plastikowe kubeczki były białe i czarne, a nie czerwone, jak to bywa na licealnych parapetówkach.

         — Genevieve! — zawołała Caroline, kiedy ujrzała dziewczynę — Jeszcze raz wszystkiego najlepszego! Świetnie wyglądasz, gdzie kupiłaś tę sukienkę?

         — Zdaje się, że w Columbus, ale nie jestem pewna — odparła szczerze. Forbes chyba nie myślała, że kupiła ją w okolicach Mystic Falls! Kochała to miasto, ale nikt nie zaprzeczy, że to dziura — Hej, czy to nie Bonnie? Przywitam się.

Nie to, że Genevieve nie lubiła Caroline. Dziewczyna kryła w sobie.. to coś. Ale zauważyła, że w jej towarzystwie zmienia się w nienaturalnie optymistyczną dziunię z liceum, a takiego typu.. po prostu nie lubiła. 

         — Cześć — zagadnęła do ciemnoskórej czarownicy. Ta, dostrzegłszy ją, zaniemówiła na moment z zaskoczenia.

        — Hej! Wszystkiego najlepszego! — złożyła życzenia i ją objęła. A było to co najmniej trudne, bo Salvatore była od niej wyższa o dobre ponad dziesięć centymetrów — Prezent zostawiłam tam, gdzie kazała Rebekah.

        — Dziękuję, nie musiałaś!

Czy to nie przerażające, że w urodziny każdy zamienia się w przemiłą bestię żądną porządku w domu po przyjęciu?

Wtem zerknęła na coraz wyższą stertę podarunków składaną na jednym ze stołów. Dziwne, zważywszy, że znało ją tutaj jakieś piętnaście, może dwadzieścia osób, a prezentów było z pięćdziesiąt.

Chciała znaleźć Rebekę, ale poczuła uścisk na swoim przedramieniu. Obróciła się w stronę trzymającego ją wampira, aktualnie przebiegle uśmiechniętego.

        — Jesteś, jak mniemam, w swoim żywiole — stwierdził, rozglądając się Klaus.

        — Ty też aspołeczny przez te milenium nie byłeś — odrzekła.

        — Fakt, ale na moje przyjęcia zapraszani byli najbogatsi lordowie, a nie.. — zerknął na chłopaka pijącego poncz z misy — No właśnie. Ach, prawie bym zapomniał. Wszystkiego najlepszego, Genevieve — oznajmił i wyciągnął jedną rękę zza pleców. Trzymał w mniej niewielką torebeczkę, którą prędko ją wręczył.

Brunetka z zaciekawieniem wymacywała zawartość torebki. Wpierw wyjęła z niej coś, o kształcie kartki. Ujrzała namalowany akwarelami portret.. jej samej. Wąchała różę, a w jej tle znajdował się rozmyty las.

        — Nik, to naprawdę pięk..

        — Najpierw obejrzyj wszystko — odparł tajemniczo, nie dając jej dokończyć.

Drugim, ostatnim już prezentem okazało się być coś zupełnie nie spodziewanego. Był to niewielki, pojedynczy fiołek, jednak nie zerwany z pola. Całkowicie złoty, sztywny fiołek. Zerknęła na Klausa, jednak on nic nie mówił. Zmarszczyła brwi i przyciągnęła go do nosa, oczekując czegoś niezwykłego. I się to stało.

Zamiast zapachu metalu, poczuła lilie, las i czekoladowe ciastkeczka. Skołowana przeniosła spojrzenie na hybrydę, która z satysfakcją przyglądała się dziewczynie.

        — Zaklęty wiele lat temu przez czarownicę. Czuć od niego rzeczy, które najbardziej kochasz — wyjaśnił, szczerząc się od ucha do ucha.

        — Nik, naprawdę nie musia..

        — Shh.. Ale chciałem. Zabaw się, masz urodziny — polecił i zostawił ją w bezruchu.

Chociaż raz to nie ona zadziwiła jego, a on ją.

Wieczór stawał się coraz późniejszy, a Genevieve pochłonął taniec i stanowisko z alkoholem. Zresztą tak, jak wszystkich. Dochodziła dwudziesta pierwsza, a goście naprzemiennie przychodzili i wychodzili. 

Podczas gdy miała chwilową przerwę i jadła w spokoju muffinkę, dostała SMS-a. Wyciągnęła telefon z torebki i odczytała wiadomość.

Od: Elijah

Wyjdź przed dom. EM

Co oni mieli z tym inicjałami na końcu?

Westchnęła i pokierowała się do wyjścia, gdzie zastała bruneta stojącego na mrozie.

        — Elijah! Czemu nie wejdziesz?

        — Obawiam się, że nie dam rady dostać się do środka z całym swoim dobytkiem — w tej samej chwili zagestykulował rękami, dając znać kierowcy ciężarówki, aby podjechał.

Genevieve przetarła oczy, nie dowierzając temu, co miała przed oczami. Dwóch rosłych mężczyzn z trudem wyciągała ogromną paczkę. 

        — Gdzie postawić? — zapytał jeden z nich z wysiłkiem.

        — W garażu — odpowiedziała oniemiała z niepewnością.

Podążyła za facetami i spojrzała na zdjęcie na kartonie. Otworzyła szeroko buzię i krzyknęła w stronę pierwotnego:

        — Kupiłeś mi fortepian?! 

Z całkowicie poważną miną podszedł do niej i do paczki.

        — Przecież sama mówiłaś, że wasz jest uszkodzony — napomknął — Wszystkiego najlepszego, Genevieve. Wybacz, ale chyba nie dołączę do.. grona twoich gości. Jestem na to trochę za stary.

        — Nie będę cię zmuszała, ale.. No dobrze. Dziękuję za ten.. z pewnością drogi dar. 

Objęła go krótko i odsunęła się o parę kroków.

         — Do zobaczenia, El.

         — Do zobaczenia.. Gen.

Brunet zniknął z jej pola widzenia. Zamknęła sprawnie garaż i w chwili, gdy otwierała już drzwi, usłyszała samochód. 

Oho. Przyjechała artyleria...

Jej bracia, po zaparkowaniu na podjeździe, energicznie opuścili pojazd. Słyszała także ich ciche pomruki, mające mniej więcej treść "Nigdy więcej...".

        — Sporo wam zeszło u tego szewca — uznała, krzyżując ze sobą ręce.

Damon posłał jej znaczące spojrzenie.

        — Nie wygłupiaj się, wiesz gdzie byliśmy. Wszystkiego najlepszego, siostrzyczko — objął ją. Dołączył do nich Stefan, który to z kolei trzymał w rękach naprawdę spore pudło.

        — A to twój prezent — położył przed nią karton.

Zaciekawiona zdjęła z niego wieko. W środku ujrzała.. szaliki. Dużo szalików.

        — Łaziliśmy za nimi po Nowym Jorku przez bite dwa dni — oświadczył młodszy — Tifanny, Dior, Prada, Chanel...

        — Gucci, Vuitton, Choo, Versace...

        — Jacobs, Klein, Dolce Gabanna...

        — Siedzieliśmy w tych sklepach tyle, że zapamiętaliśmy ich nazwy! — dumił się ciemnowłosy.

        — Po trzy z każdego.

        — Cóż.. nie wiem po co mi tyle szali, ale.. dziękuję — uśmiechnęła się przyjaźnie — O, i jeśli chcesz napić się burbonu, D, radzę ci się pospieszyć. Została jedna butelka.

Obydwoje pędem ruszyli do środka. Ich siostra po chwili uczyniła to samo. Widok ich min, kiedy ujrzeli to wszystko.. bezcenny.

Zaśmiała się krótko i położyła wielkie pudło z szalami obok pozostałych prezentów, a sama wróciła na parkiet.

Kiedy do gry wkroczył "Bad Romance" Lady Gagi, większość osób poszła zatańczyć. W końcu to jeden z największych hitów ubiegłego roku. 

Ledwo zaczęła się piosenka, a już poczuła na sobie czyjeś dłonie. W rytmie piosenki odwróciła się i zobaczyła nikogo innego.. jak Kola. Tańczył w rytm piosenki, a ona dołączyła do niego, zabierając głos.

        — Nie przywitać się z jubilatką? No wiesz?

        — Nie bez powodu jestem nazywany czarną owcą rodziny. 

         — Może pocieszy cię to, że czegokolwiek byś nie zrobił.. — mocno się do niego zbliżyła — I tak będę gorsza.

Zamiast rozejść się na dwie przeciwne strony pokoju, zaczęli ze sobą tańczyć. A ponieważ piosenka z romantyzmu nie pochodziła, nie wahali się wykonać kilku.. bardziej namiętnych ruchów.

Jako że ludzi było sporo, panował tam całkiem potężny ścisk. Przez to prawie cały czas ocierali się o siebie, a cóż.. oboje wręcz grzeszyli urodą.

Kilka minut później piosenka się zakończyła, a oni tańczyli dalej.

Tańczyli i pili. Przez całą noc.


***


        — Stój! — zawołała, widząc, jak pierwotny chwyta za klamkę. 

        — He? — Kol obrócił się w stronę Genevieve.

        — Jesteś ostatnim gościem, którego znam! Pomagasz mi sprzątać? 

        — Co? Kto wprowadził taki obyczaj, aby to goście sprzątali? Cholerny Klaus musiał zamknąć mnie w trumnie na całe stulecie...

         — Nie marudź, tylko sprzątaj — poleciła — Jestem tak podpita, że sama stłukę wszystkie talerze.

Westchnął głęboko i w błyskawicznym tempie przeniósł wszystkie kubeczki i talerzyki do kuchni. 

         — Już?

         — Wow, tego to wam zazdroszczę... — przyznała. Widząc jego skołowanie, rozwinęła się — Żyjecie jakieś milion lat i prawie nie da się was upić, a ja muszę się wciąż męczyć z kacem i stanem.. nietrzeźwości — dokończyła, przypominając sobie słowo.

        — To akurat fakt. Wypiłem.. no dobra, mniej od ciebie, ale wciąż dużo, a jestem.. prawie trzeźwy.

        — Prawie, mówisz? Chociaż tyle — mruknęła i usiadła na stole. Machając nogami, powtórnie zabrała głos: — Nie ciepię ponczu.

        — Bo?

        — Alkohol z owocami jest tysiąc razy mocniejszy.. O Boże, co mnie podkusiło do wypicia takiej ilości procentów? — złapała się za głowę.

        — Właściwie, to jest jakiś plus — zauważył i podszedł niebezpiecznie blisko niej.

         — Naprawdę? Jaki? — prychnęła.

         — Jutro nie będziesz pamiętała, że zrobiłem to.

W jednej chwili przysunął się do niej tak gwałtownie, że ich wargi od razu się dotknęły. Mimo że oboje byli pijani, i to cholernie, czuli w brzuchu motylki godne podlotków. Z każdym kolejnym pocałunkiem ich nakręcenie wzrastało, a wszystko inne stawało się mgłą.

Po kilku długich chwilach namiętności wampir nareszcie zdobył się na śmielszy gest i podniósł ją, niosąc w stronę schodów. Drzwi do jej pokoju otworzył mocnym kopniakiem. Brunetka sięgnęła klamki i zakluczyła drzwi. Brunet, stojąc przy jej łóżku, dyszał niczym napalony nastolatek, którym to właściwie wtedy był.

Nie zwlekając, dziewczyna rzuciła go na łoże z nadprzyrodzoną siłą. Ponownie stykając swoje wargi, druga ręka zamiast na szyję, powędrowała wprost do rozporka pierwotnego.

Żeby nie demoralizować, ujmie się to krótko: tej nocy nie grali w scrabble.


***


O dziwo zarówno ludzie jak i wampiry nie zajmują się niczym specjalnym o czwartej rano. Śpią, czasami oglądają telewizję, ewentualnie piją. Cała obecna w domu Salvatorów czwórka wampirów zajmowała się pierwszą z opcji. Smacznie spali w swoich łóżkach, trzeźwiejąc po szalonej nocy. 

A jednak ktoś o dokładnie czwartej nad ranem dobijał się do drzwi rezydencji, budząc po kolei domowników. 

Obudziwszy się z krótkiego snu, Genevieve nałożyła szlafrok i włożyła kapcie, przy okazji mrużąc oczy na widok śpiącego Kola. Wspomnienia sprzed dwóch godzin spały na nią jednocześnie, pozwalając przestać mrużyć oczy, domagające się dalszego snu. 

Zeszła na dół wartkim krokiem i wciąż rozespana otworzyła drzwi. Widok osoby za nimi sprawił, że zaschło jej w gardle. Przebolała to jednak i z trudem się odezwała.

         — Jordan?


***


[1] - wynalazca gramofonu

[2] - W 1914 w Sarajewie zamachowiec prawie że przypadkowo, w ostatniej chwili strzelił do następcy tronu Austro-Węgier - Franciszka Ferdynanda. Jest to jedną z głównych przyczyn, dla których rozpętała się I wojna światowa.


Ta dam! Druga część wchodzi z hukiem!

Mimo że w tym tygodniu ma multum rzeczy do roboty, możliwe, że uda mi się napisać i wstawić kolejny rozdział. Ale tylko może.

Pytanie: ile zajmuje wam przeciętnie przeczytanie jednego rozdziału? Wolicie dłuższe czy krótsze?

Do następnego xoxo

P.S #KartkówkazChemii

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top